Shirenai przewrócił się na łóżku, zrzucając połowę kołdry na podłogę i leniwie przesunął
stopą po satynie, rozkoszując się jej chłodem i śliskością. Odwrócił głowę w
bok i sięgnął po leżącego na stoliku pilota. Po chwili sypialnię wypełniły ciche
dźwięki muzyki. Słońce stało już wysoko, a on nadal leżał, wpatrując się w
jeden punkt sufitu. Wczorajszy wieczór, a właściwie dzisiejsza noc minęła bez
większych problemów, no chyba, że policzyć namolnego capa, którego ręce do tej
pory czuł na swym kolanie, chociaż stał pod prysznicem ponad godzinę, aż Shuji
zapytał, czy obrał sobie za cel utopienie się w brodziku.
Keizo… Tutaj
pojawiły się schody i Shirenai mógł tylko podziękować właścicielce lokalu,
która pojawiła się przy ich stoliku, jakby wiedziona szóstym zmysłem i za
pozwoleniem Uedy przysiadła się, ratując go od totalnego blamażu. „Bądź sobą”…
Co to za wymagania? Że niby mógł mu powiedzieć, żeby się na niego nie gapił?
Bez skrępowania wyciągnąć papierosa i samemu zapalić, olewając częstowanie go?
A może zupełnie coś innego? Nie, zdecydowanie wolał już, jak goście nie
odbiegali od standardów, przynajmniej wiedział czego się trzymać.
— Shirenai,
obudziłeś się? — Drzwi do pokoju uchyliły się, a w powstałej szparze pojawiła
się głowa Shujiego.
— Taa, jakieś
piętnaście minut temu. — Shi usiadł, przeciągając się, a kołdra zsunęła się na
jego biodra, odsłaniając ładnie rzeźbiony tors.
— Gdybyś nie był
moim przyjacielem, mógłbyś mieć kłopoty — westchnął chłopak i wszedł do środka,
niosąc w dłoniach dwa kubki z parującą kawą.
— Nie mów, że mój
widok odebrał ci dech w piersiach, a ciśnienie spłynęło między twoje zgrabne
uda, stawiając na baczność…
— Nie kończ —
parsknął śmiechem Taguchi. — Moje ciśnienie jest w porządku, nie rzucam się na
braci.
— Nie jesteśmy
spokrewnieni. — Shi spojrzał na niego z udanym wyrzutem, biorąc kubek gorącego
napoju, którego aromat już zdołał roznieść się po całym pokoju i mile połechtać
jego nos.
— Wybacz… Widziałem
cię sikającego z mostu, jak miałeś siedem lat, pamiętam, jak uparłeś się wleźć
na stodołę mojego dziadka, a potem wrzeszczałeś, że zostaniesz Robinem, bo
Batman jest zbyt spasiony. Przed oczami wciąż mam cudowny widok, jak wbiegasz z
gołym tyłkiem do salonu rodziców, akurat w momencie, kiedy postanowili wrócić wcześniej
z wycieczki z ciocią Mezu. Jej wrzaski niosły się przez całą okolicę.
— Ej, no miało ich
nie być. — Shirenai poczerwieniał lekko na wspomnienie swej wpadki, którą
przeżył w wieku siedemnastu lat i wyrazu twarzy starej ciotki. — Poza tym
groziłeś mi, trzymając w ręku węża!
— To był zwyczajny,
niegroźny wąż ogrodowy, mierzył całe dwadzieścia centymetrów i chyba nawet nie
miał zębów. — Shuji usiadł na łóżku, podciągając pod siebie nogi i popijając
kawę śmiał się bez skrępowania.
— Wrzuciłeś mi go przez
okno do łazienki! Akurat brałem prysznic!
— Wyślizgnął mi się…
jak to wąż. — Taguchi nadal chichotał bez opamiętania. — Ale to i tak nic… Nie
zapomnę twego wyrazu twarzy, jak po raz pierwszy poszliśmy zwiedzać gejowskie
bary.
— Nie wiem, co nas
podkusiło, żeby zacząć od najgorszych spelunek. — Teraz i Shi dołączył do
wspominek.
— No, ja tego na
pewno nie wymyśliłem, wszystkie dziwne pomysły rodziły się pod tą twoją czarną
czupryną.
— Już w progu dorwał
cię ten gej w skórzanych spodniach, z czapką policjanta na głowie.
— Mój przynajmniej
miał tyłek schowany, ten z którym ty tańczyłeś, miał wycięte dziury i świecił
gołymi pośladkami… W dodatku to różowe boa… — Chłopak odstawił kubek, nie chcąc
rozlać napoju.
— To boa było
straszne, piórka wchodziły mi do oczu, prawie oślepłem… Nigdy więcej tam nie
poszliśmy. — Shi oparł głowę o poduszkę, zwijając się ze śmiechu. — I to nasze
przerażenie, kiedy zwiewaliśmy stamtąd przez okno w kiblu.
— Piękne czasy.
Dlatego też nie mógłbym się w tobie zakochać, za dużo razem przeżyliśmy. —
Shuji położył się i srebrne włosy rozsypały się na prześcieradle.
— Fakt… Poza tym
Tokio mogłoby nie przeżyć takiego kataklizmu jak nasz związek. — Shirenai
powoli przestawał się śmiać, teraz leżał już tylko i oddychał szybko, jak po
długim biegu. — Shuji… Powiedz mi, facet o imieniu Keizo, mówi ci to coś?
— A o co chodzi? —
Chłopak od razu spoważniał.
— Zaprosił mnie
wczoraj do stolika.
— I?
— I nic, przerwała
nam Hikaru. Przysiadła się, a po chwili odprawiła mnie, mówiąc, że jak na
pierwszy dzień, siedzę już za długo i powinienem iść do domu odpocząć.
— Heh, cesarzowa
zawsze czujna. — Taguchi uśmiechnął się delikatnie, po czym spojrzał na niego
uważnie. — Nie zadawaj się z nim. Wiem, że nie możesz odmówić, kiedy zaprasza
cię do stolika, ale nie umawiaj się z nim na żadne wypady.
— Nie mam takiego
zamiaru.
— Więc dlaczego o
niego pytasz?
— Ot tak, po prostu.
— Shirenai… Ty nigdy
nie pytasz ot tak. — Stalowe oczy zwęziły się lekko. — Zero bankietów,
wycieczek i wspólnych kolacji poza lokalem, zapamiętaj to.
— Kim on jest? —
Teraz Ichiro był już naprawdę zaintrygowany. Powaga w głosie przyjaciela była
wręcz namacalna, a jego niepokój bardzo widoczny.
— To yakuza…
— Co?! — Shi
podniósł się i zaskoczony spojrzał na przyjaciela. — Jak to yakuza?
— Normalnie, tak
samo jak wielu innych.
— O nie, nie mydl mi
oczu, wcale nie tak samo… To sam Ueda, prawda? Od razu wiedziałem, że skądś
znam to nazwisko, ale nie miałem pojęcia… O cholera!
— No… może nie sam,
to jego syn. — Teraz i Shuji podniósł się i usiadł. — Jeżeli chciałbyś znaleźć
naprawdę ogromną organizację przestępczą w Tokio, to Ueda będą na jej czele. To
nie jakiś tam pośledni gang. Ściągają haracze od lokali w całym mieście, mają
pod swoją opieką szereg kasyn, zarówno tokijskich, jak i tych z Kyoto czy
Osaki. Inne gangi nie mogą się z nimi równać. Satori Ueda to właściciel kilku
wielkich korporacji, a tajemnicą poliszynela jest to, gdzie piorą brudne
pieniądze.
— Słyszałem o nich,
ojciec nieraz wściekał się, że jakaś ustawa nie przeszła, bo zablokował ją sam
Satori, chociaż nawet nie jest w rządzie. — Shi umilkł i sięgnął po kubek z
ostygłą kawą. A więc Keizo to następca… Kiedyś to on zatrzęsie fundamentami
Tokio, a jego przeciwnicy odwiedzą dno rzeki, ubrani w betonowe buciki.
Intrygujące.
— Dobra, nie wiem
jak ty, ale ja mam ochotę coś zjeść. — Shuji wstał z łóżka. — Idę zamówić
chińskie żarcie, tobie też?
— Chińszczyzna na
śniadanie… Odżywiasz się, widzę, według własnych przepisów.
— Właściwie… może
być i obiadem, dochodzi druga. — Chłopak wzruszył ramionami. — A potem muszę
się trochę pouczyć, przyjdź do salonu, dam ci notatki.
— Jasne, tylko wezmę
prysznic. — Shirenai wstał i owinięty prześcieradłem ruszył w kierunku
łazienki.
***
— Panie Keizo… Niech
pan poczeka… Zapłacę, na pewno zapłacę. — Starszy mężczyzna, właściciel jednego
z podrzędnych lokali, klęczał na ziemi pomiędzy dwoma gorylami i błagalnie
wręcz wpatrywał się w siedzącego na jego własnym fotelu młodzieńca.
— Ryuza… Wolno mi
tak do ciebie mówić, prawda? — Keizo pochylił się, podpierając dłonią
podbródek. Na widok lekkiego skinienia głową uśmiechnął się łagodnie —
Dziękuję, a więc Ryuza… miałeś nam zapłacić już dwa tygodnie temu, mój ojciec
jest zaniepokojony twoją opieszałością. Bardzo go zawiodłeś.
— Mieliśmy marny
utarg…
— Naprawdę? —
Uśmiech chłopaka był bardzo zwodniczy. — Wiesz, ty chyba nie zdajesz sobie
sprawy, że my bardzo uważnie obserwujemy ludzi, których mamy pod ochroną… No
powiedz, chciałbyś abyśmy pozostawili cię bez opieki?
— N-nie. — Mężczyzna
potrząsnął w panice głową.
— Tak myślałem. W
Tokio istnieje tyle złych gangów, które tylko czekają aby przejąć w swoje ręce
pozostawiony przez nas interes. Pomyśl tylko… Co by się stało, gdyby te głodne
krwi sępy zaczęły krążyć nad tym lokalem?
— Jutro… Jutro
wszystko zapłacę, każę przygotować pieniądze. Dzisiaj już nie dam rady, banki
są zamknięte. — Ryuza pochylił się nisko, dotykając czołem podłogi. — Proszę o
wybaczenie.
— Wstań i przestań
odkurzać podłogę włosami. — Keizo machnął delikatnie ręką, a dwóch osiłków
chwyciło mężczyznę pod pachy i postawiło na nogi. — Cieszę się, że jesteś
rozsądnym człowiekiem, przekażę ojcu twoje pozdrowienia i przeprosiny. —
Podniósł się z fotela i wyminął kiwającego głową mężczyznę. — Jutro o
piętnastej mój człowiek przyjdzie po pieniądze, nie spóźnij się, Ryuza — dodał,
otwierając drzwi, a za nim podążyło dwóch ochroniarzy. — I tak się, moi drodzy,
załatwia interesy — mruknął, wychodząc przed lokal. — No, nie krzywcie się tak,
marna satysfakcja z obicia gęby facetowi, który nawet nie potrafi się porządnie
obronić — westchnął, widząc zawiedzione miny mężczyzn. — Musicie się nauczyć,
że dyplomacją można zajść o wiele dalej niż przemocą, chociaż… nie przeczę,
czasami i ta jest niezbędna. — Wsiadł do samochodu i z leżącej na siedzeniu
teczki wyjął jakiś dokument. — Tutaj jest adres jednego z właścicieli kasyn.
Ten pan nie reaguje na naszą łagodną perswazję. Pojedziecie tam i… pozostawiam
wam wolną rękę, jednakże chciałbym jeszcze móc z nim kiedyś porozmawiać — dodał
z naciskiem. — Macie go przekonać, a nie zabić. Czy wyrażam się dostatecznie
jasno?
— Oczywiście —
mruknął jeden ze stojących na chodniku mężczyzn, odbierając od niego dane.
— Mam nadzieję, że
to pomoże, jeśli nie… znajdźcie mi wszystko o jego rodzinie. — Zamknął okno i
skinął na kierowcę. — Zawieź mnie do domu, Hang, jestem zmęczony, a wieczorem
czeka mnie jeszcze to cholerne spotkanie z ojcem.
***
— Naprawdę? Jest pan
niesamowicie błyskotliwym człowiekiem. — Shirenai roześmiał się, dolewając do
kieliszka kolejnemu z swych klientów. Tak, dziś naprawdę dobrze się bawił.
Dyrektor jednego z banków okazał się inteligentnym, dowcipnym i naprawdę
przyjemnym rozmówcą, który ani razu go nie dotknął, ani nie czynił mu żadnych
aluzji. — I co na to pański wspólnik?
— Wyszedł jak
niepyszny, a potem bardzo szybko opuścił Japonię, jak twierdzili jego znajomi,
nagle zapragnął pooddychać świeżym powietrzem kanadyjskich lasów. — Mężczyzna
roześmiał się i podniósł kieliszek do ust.— To koniec historii.
— Imponujące. —
Ichiro skinął głową naprawdę rozbawiony.
— Prawda? Niekiedy
sam siebie zadziwiam. — Sono Towa oparł się o narożnik i zakręcił kieliszkiem.
— Robi się późno, niedługo będę musiał się zbierać, niestety rano muszę być w
pracy na ważnym zebraniu. Cóż, Shirenai, pozostaje mi podziękować ci za twoje
towarzystwo. Pani Hikaru miała nosa, zatrudniając cię tutaj.
— Dziękuję, ale
chyba nie zasłużyłem na pochwały, to pan zabawiał mnie, zamiast ja pana. —
Ichiro pokręcił głową. — Mam szczerą nadzieję, że następnym razem też spotka
mnie zaszczyt usługiwania przy pańskim stoliku.
— Możesz na to
liczyć, chłopcze. — Mężczyzna wstał i wsunął mu w kieszeń koszuli suty napiwek.
— Rezerwuj czas na słuchanie moich historyjek. — Mrugnął rozbawiony i opuścił
lokal.
***
— I jak ci poszło? —
Shuji, który właśnie siedział przy barze, powitał go z uśmiechem.
— Świetnie, to
naprawdę sympatyczny gość. — Shi z zadowoleniem usiadł na barowym stołku,
rozglądając się dyskretnie po sali.
— Tak, szkoda, że
jest zajęty, mógłby być świetnym promotorem.
— Zajęty?
— Taa, Oguri jest
jego ulubionym hostem. Owszem, pan Towa czasami zaprasza innych, zwłaszcza,
kiedy go nie ma, ale to rzadkość.
— Faktycznie szkoda
— mruknął Ichiro. — Porozglądam się za tym, o którym wspominałeś, może z nim się
uda. — Zamówił sok, wpatrując się w wejście.
— Czekasz na kogoś?
— Shuji podążył wzrokiem za jego spojrzeniem.
— Nie… Dlaczego
pytasz? — Shi upił łyk, nie odwracając głowy.
— Bo gapisz się na
te drzwi, jakbyś oczekiwał cudu.
— Wcale nie, po
prostu patrzę, na wypadek gdyby przyszedł ktoś nowy.
— Ktoś szczególny? —
Taguchi uniósł brew.
—Uch, co ty mi
imputujesz?! Jestem nowy, tak? Obserwuję klientów, to normalne — sapnął lekko
zirytowany.
— Taa jasne. — Shuji
podniósł się z krzesła. — Idę do siódmego stolika, a ty… Mam nadzieję, że to
przejściowa fascynacja, tak dla twojego dobra.
— Że co? Niby kim? —
Shirenai wreszcie oderwał wzrok od drzwi zaskoczony, lecz przyjaciela już nie
było.
Ja się nie chcę czepiać, ale ''imputuje '' to się kończyny, chyba chodziło ci ''insynuować''
OdpowiedzUsuń~ Akemi
ja się nie chcę czepiać, ale kończyny, to się amputuje, nie imputuje, ponieważ imputować to tyle, co przypisywać, zarzucać coś komuś; pomawiać, posądzać o coś. naprawdę istnieje coś takiego, jak słownik.
Usuńopowiadanie świetne, kawał dobrej roboty! lecę do następnego rozdziału :)