piątek, 14 września 2012

Czerwony Płomień - II


— Co jest? — Shirenai spojrzał na niego badawczo.

— Nie, nic… Wiesz, pomyślałem, że skoro jesteś zielony w tej branży i na początku będziesz pracował jako pomocnik, wezmę cię pod swoje anielskie skrzydła. — Shuji uśmiechnął się lekko.

— Raczej błoniaste jak u nietoperza — parsknął Shi. — Nie zmieniaj tematu, możesz być moim przewodnikiem, ale najpierw powiedz mi, kim byli goście, którzy przed chwilą zajęli górną lożę.

— Obrażasz mnie, jestem jak anioł miłosierdzia, nawet dzielę z tobą wspólny dach. — Chłopak westchnął cierpiętniczo. — Na razie nie powinno cię interesować kto to, na pewno nigdy nie będziesz musiał usługiwać przy tej loży, a teraz… — Jego słowa przerwał odziany w szkarłat mężczyzna, który pochylił się i szepnął mu coś do ucha, wskazując jeden z balkonów. — Teraz, mój drogi Shirenai, pójdziesz ze mną. Jestem proszony do towarzystwa. — Odstawił sok i podniósł się z krzesła, a po chwili wspinali się już po schodach i zbliżali do ukrytego za malowaną w pawie ścianą stolika. — Pan Odo. — Shuji uśmiechnął się radośnie do siedzącego tam mężczyzny, który wyglądał na jakieś czterdzieści lat. — Jak miło nam pana gościć, dawno nie odwiedzał pan naszego skromnego przybytku.


— Interesy. — Krótko ostrzyżony klient, o lekko zaokrąglonej twarzy spojrzał na młodzieńca z wyraźnym zadowoleniem. — Na pewno nawet nie zauważyłeś mojego braku.

— Jak może pan tak mówić, inteligentni i tak wspaniali goście jak pan, to rzadkość. — Taguchi paplał radośnie, a Shirenai stojący obok niego prawie do bólu przygryzł wargę, usiłując się nie roześmiać. Jeżeli i on miał prawić ludziom takie nonsensy, to powinien zacząć pisać pamiętnik i uwieczniać w nim wszystkie swoje kłamstwa, byłaby to całkiem interesująca lektura. — Pan pozwoli, że przedstawię mojego towarzysza, to nasz najnowszy pracownik, więc proszę być wyrozumiałym, pierwszy wieczór dla każdego jest trudny. — Shuji popchnął lekko przyjaciela do przodu, a Ichiro nie pozostało nic innego, jak uśmiechnąć się i ukłonić.

— Shirenai — przedstawił się krótko. — To zaszczyt pana poznać. — Czy na pewno ten przymilny i układny głos należy do niego? Naprawdę… cóż za maskarada, może powinien zmienić kierunek na aktorstwo?

— Słodki — mruknął mężczyzna, a w Shi coś się zagotowało… Słodki? Że niby on? Normalnie za coś takiego dałby już kretynowi w zęby…

— Mam nadzieję, że uda nam się umilić panu wieczór. — Uśmiechnął się na przekór swym myślom i usiadł po lewej stronie klienta. Shuji już nalewał wino do kryształowej lampki, więc on sam podał mężczyźnie papierośnicę. Wieczór upływał spokojnie, Odo okazał się inteligentnym kretynem, ot paradoks. Pracował w branży obuwniczej i był właścicielem kilku firm. Jedyne, o czym potrafił mówić, to jego praca, zyski i wspaniała żona. Akurat, skoro była taka rewelacyjna, to co on robił pomiędzy dwoma o połowę od siebie młodszymi facetami? W dodatku cały czas ręka mężczyzny wędrowała na kolano Shirenai, który uśmiechał się debilnie i poklepywał go po niej, udając że nie zauważa sugestii, chociaż ślepy by się o nią potknął. Kilka butelek później, Shunji został wezwany do innego klienta i Ichiro chcąc, nie chcąc sam musiał zabawiać gościa.

— Tak sobie pomyślałem… Może odwiedziłbyś mnie w moim domku letniskowym? — Głos mężczyzny był z lekka bełkotliwy — To całkiem niedaleko.

— Bardzo miło z pana strony, ale jestem zmuszony odmówić, niestety nie przewidziałem tak wspaniałego towarzystwa i rano czeka na mnie proza życia. — Shi uśmiechnął się z udawanym smutkiem. Akurat, już lecę, zabijam się na zakręcie, ty stary capie pomyślał ironicznie. — Jednakże bardzo dziękuję za zaproszenie.

— Może innym razem. — Odo machnął ręką w nieokreślonym kierunku.

— Możliwe, chociaż lepiej nie, nie chciałbym nadużywać pańskiej gościnności, a poza tym… — zwiesił znacząco głos. — Zbyt dużo słodyczy w końcu się nudzi, a ja nie chciałbym być takim cukierkiem. — Mrugnął wesoło.

— Jesteś rozkoszny. — Mężczyzna zarechotał rubasznie, a Shirenai poczuł podziw dla samego siebie, że nie trzasnął go w tę zapijaczoną gębę.

— Odprowadzę pana do samochodu. — Podniósł się i wyciągnął dłoń, na której mężczyzna podparł się całą swą dosyć dużą wagą. Ostrożnie sprowadził go ze schodów, mijając przy okazji kilka ukrytych w cieniu stolików. Na dworze pożegnał się uprzejmie, zapewniany, iż jeszcze się spotkają i z radością patrzył za odjeżdżającym samochodem. Jedno było pewne, praca hosta bardziej pasowała aktorowi i wytrawnemu kłamcy… Niestety nie był aktorem. Spojrzał na elektroniczny zegarek wbudowany w jedną ze ścian. Dochodziła druga, jeszcze dwie godziny i będzie wolny. Wchodząc na salę, poprawił włosy, krzywiąc się z niesmakiem. Odo był dziwakiem, najprawdopodobniej biseksualnym typkiem, który w domu hodował sobie żonkę na użytek publiczny. Nie lubił takich ludzi. Idąc w kierunku baru, na powrót przybrał minę zadowolonego z siebie i ze swej pracy człowieka. Miał nadzieję, że nikt go już nie poprosi o towarzystwo, jak na pierwszy dzień pracy miał dosyć wrażeń.

***

— Nudzi mi się, zamówmy kogoś do stolika. — Młody, blondwłosy chłopak przeciągnął się na krześle i od niechcenia trącił palcem talerz z ostrygami.

— Nie chce mi się, jestem zmęczony, po prostu posiedźmy. — Jego towarzysz bawił się pudełkiem papierosów, bezmyślnie wpatrując się w jeden punkt parkietu.

— To po co tu przyszliśmy? Odpocząć zawsze można w domu.

— Yao Ming, jesteś strasznie marudnym facetem — westchnął Ueda i dolał sobie wina.
— Jako twój przyjaciel…

— Odkąd to niby jesteś moim przyjacielem? — warknął, unosząc kieliszek do ust.

— Od jakichś trzech lat?

— Jesteś dobrym kumplem moich pieniędzy, jakbym nagle stał się biedny, przylepiłbyś się do kogoś innego. — Keizo odstawił wino i roześmiał się ponuro. — No dobra, jesteś lojalny… Co powiesz na to, żebyś to ty dzisiaj płacił? — Widząc przerażenie malujące się na twarzy Chińczyka, machnął ręką uspokajająco. — Nie bój się, zapłacę, ale nie pieprz więcej o przyjaźni.

— Nie rozumiem, jak ktoś taki jak ty może wychowywać dwójkę dzieci. — Yao wyraźnie się rozluźnił.

— Mają guwernantki. — Keizo wzruszył ramionami. Nie żeby nie kochał bliźniaków, ale ojcem raczej był marnym i dobrze zdawał sobie z tego sprawę. Odwiedzał je, przywoził prezenty i… tyle. Jak to kiedyś określił jego kuzyn, hodował nową generację, która w przyszłości miała po nim przejąć interesy. W dalekiej przyszłości, bo jak na razie to jego ojciec wszystkim jeszcze zarządzał i całe szczęście, gdyż on sam nie kwapił się do podjęcia tej było nie było brudnej roboty. Nie to żeby był święty, o nie… Miał na sumieniu wiele, może nawet zbyt wiele, ale wolał błogie lenistwo, niż użeranie się z podwładnymi.

— Zawsze zastanawiało mnie jak doszło do tego, że dorobiłeś się tych brzdąców… Nie sądziłem, że lecisz na panienki. — Chińczyk odrzucił długie włosy na plecy i spojrzał na niego z zaciekawieniem. — Nigdy nie mówisz o ich matce.

— Ona nie żyje, koniec i kropka.

— Wiesz, że nie o to mi chodzi…

— Facet, miałem siedemnaście lat i byłem totalnie zalany — parsknął śmiechem. — Swoją drogą to ironia losu, jeden raz z kobietą i nawet tego dobrze nie pamiętam. Właściwie… może to i lepiej. — Wzdrygnął się teatralnie.

— Lepiej, że nie pamiętasz, czy lepiej, że nie żyje? Właściwie ten wypadek był ci na rękę.

— Czy ty mi, kurwa, insynuujesz, że miałem coś wspólnego z jej śmiercią? — Spojrzał na niego groźnie. — Miałem się z nią ożenić, debilu. — Widząc zdumienie na twarzy Minga, sięgnął po papierosa i odpalił go czarną zapalniczką. — To by było dużo prostsze, wolne małżeństwo. Ona zajęłaby się dziećmi, ja miałbym kogo ciągnąć na te cholerne bankiety. Ona puszczałaby się z facetami…

— I ty też — parsknął Yao.

— Idealny związek, nie sądzisz? No… ale życie jest paskudne, zamiast się puszczać ze swoimi ochroniarzami, puściła się wolno z przepaści, masakrując przy tym barierkę. — Wzruszył ramionami. — Wredna suka, spaprała mi całkiem niezłe plany życiowe.

— Jesteś zimnym draniem. — Chińczyk pokręcił głową w geście przygany.

— I dobrze mi z tym.

— Masz dziś wyjątkowo wredny nastrój, nie bzykałeś się ostatnio? Stary wziął cię na rozmowę, a może któryś z właścicieli lokali ośmielił się nie zapłacić haraczu?

— Nic z tych rzeczy, po prostu jestem zmęczony, już mówiłem.

— A swoją drogą, Hikaru Toyama musi wam nieźle płacić. — Rozejrzał się dookoła. — Ten przybytek dla żądnych wrażeń to chyba najbardziej dochodowe miejsce w Gizie.

— Rozczaruję cię, ona nie płaci. — Ueda uśmiechnął się lekko.

— Żartujesz!

— Nie, jest pod naszą ochroną, stary ma do niej słabość, chyba jeszcze z czasów, kiedy sama była hostessą. Na swój sposób ją szanuje, nigdy mu nie uległa, a przynajmniej nie po to, by osiągnąć jakiś zysk. Przez jakiś czas byli razem, potem on się ożenił z podstawioną przez dziadka dziewczyną, a ona… cóż, poznała tego swojego robotnika i wyszła za niego.

— Za zwykłego robociarza. — Yao cmoknął z niesmakiem. — Żeby to chociaż był ktoś wpływowy.

— Ona sama jest bardziej wpływowa niż niejeden polityk. — Keizo odgarnął ręką włosy opadające mu na twarz. — Poza tym dzięki temu szacunek ludzi tylko wzrósł, wyszła za mąż z miłości, nie dla pieniędzy, otworzyła Akai Honou i została cesarzową Gizy.

— Sprytne. — Yao przeciągnął się po raz kolejny i odsunął krzesło — Wybacz, dochodzi druga, muszę spadać. Odkąd przyleciałem z Hongkongu, nie spałem ani minuty, ledwo patrzę na oczy. Zobaczymy się jutro.

— Jasne, spadaj. — Keizo machnął ręką, jakby odganiał natrętną muchę. — Jak będę się nudził i potrzebował towarzystwa to zadzwonię.

— Jak zawsze miły — parsknął Ming i zbiegł po schodach. Po chwili jego jasne włosy ukazały się w drzwiach wyjściowych.

***

Mężczyzna siedzący przy stoliku, wodził po sali znudzonym spojrzeniem, a jego wzrok nie skupiał się na niczym szczególnym, do momentu, kiedy nie minął go wysoki chłopak, podtrzymujący zataczającego się klienta. Pewnie nie zwróciłby na nich uwagi, gdyby nie rozśmieszyła go cała sytuacja. Facet był dość niski, ale za to przysadzisty i musiał swoje ważyć. Host natomiast był raczej szczupłej budowy, nie, nie chudy, ale smukły, cóż… wyglądali komicznie. Trudno było ocenić cokolwiek innego, gdyż widział tylko ich plecy. Stracił zainteresowanie, kiedy zniknęli w drzwiach wyjściowych, ot kolejna kurwa, której nie przeszkadza z kim się puszcza, byleby zarobić trochę kasy. Wyciągnął papierosa i zapalił go w momencie, gdy drzwi ponownie się otworzyły. A jednak chłopak wrócił i tym razem mógł mu się lepiej przyjrzeć. Wydawało mu się, że ma interesujące rysy, o ile cokolwiek mógł zauważyć z tak daleka i to w przydymionym świetle. Na twarzy idącego chłopaka wykwitł zniesmaczony uśmieszek, jakby ktoś przyprawił go o obrzydzenie. O ile Keizo dobrze zgadywał, młodzieniec właśnie rozmyślał o swoim byłym kliencie, jednak po chwili na jego oblicze wpłynęła maska zwykłej uprzejmości. Intrygujące… Skinął ręką w stronę mijającego go kelnera i szepnął mu coś na ucho, a ten po chwili skierował się w kierunku baru.

***

— Dobry wieczór. — Na oko dwudziestoletni chłopak skłonił się przed nim i uśmiechnął uprzejmie. — Jestem Shrenai, mam nadzieję, że dobrze się pan bawi? — przedstawił się i usiadł na miękkim obiciu narożnika. — Wina?

— Nie, dzięki — mruknął Keizo, przyglądając mu się uważnie. Przystojny… Cholernie przystojny! Największą uwagę zwracały jego oczy, były ciemne, prawie granatowe. Oczy koloru topazu… otoczone gęstą firanką rzęs, lekko podwiniętych ku górze. Otrząsnął się i powrócił na ziemię. Nie przybył tu, aby tonąć w czyichś ślepiach, nawet kiedy przypominały one morze w czasie sztormu. — Pierwszy raz cię tu widzę — mruknął niezobowiązująco.

— Bo to mój pierwszy dzień pracy. — Z ust chłopaka nie schodził uśmiech. — Tym bardziej miło mi zaczynać w tak miłym…

— Daruj sobie — burknął Ueda. — Nie jestem grubaśnym klientem, któremu wystarczy, że poprawisz słodkie androny, a on zamówi najdroższe wino, bądź szampana, czym zasili budżet lokalu.

— Nie chciałem być niegrzeczny. — Shi udał zmieszanie, które jednak nie sięgnęło topazu. Morze pozostało wzburzone i niebezpieczne, mówiło, że Shirenai najchętniej wsadziłby mu w tyłek kij od szczotki i kazał się wypchać szczeciną.

— Keizo — przedstawił się nagle, wyciągając do niego rękę. — Keizo Ueda. — Zero reakcji na nazwisko, chłopak nawet nie drgnął, jedynie morze pociemniało, jakby zwiastując huragan. — Powiedz mi… co nie spodobało ci się w poprzednim gościu? — zapytał znienacka .

— Słucham? — A więc zaskoczył go, nie spodziewał się takiego pytania.

— Widziałem wyraz twojej twarzy, kiedy wracałeś, wyglądało to tak, jakbyś zaraz miał się porzygać, albo jakbyś żałował, że nie wepchnąłeś go pod samochód zamiast do niego.

— To nie tak… Pan Odo…

— A więc to był on… Infantylny drobnomieszczanin, oszukujący sam siebie. — Keizo parsknął śmiechem. — Wmawia wszystkim, że ma cudowną żonę, a patrzy tylko, jak wleźć w portki naiwnych chłopaczków.

— Oślizgły gad — mruknął Shirenai i zaraz lekko pobladł. — Przepraszam, nie chciałem tego…

— Ależ chciałeś, właśnie to o nim myślisz. — Keizo roześmiał się, teraz już wesoło. — Bądź szczery, wiesz, nie wziąłem cię tu, żebyś mi usługiwał, jeszcze umiem sobie nalać alkoholu i odpalić papierosa.

— Więc po co? — zapytał Shi lekko skołowany. Jak na pierwszy dzień pracy, trafił na kłopotliwe towarzystwo. Shuji nie wytłumaczył mu jeszcze wszystkiego, nie bardzo wiedział, jak zachować się w sytuacji, w której klient nie żąda grzeczności, uśmiechów, obsługi…

— Mam ochotę pogadać, ja nie znam ciebie, ty nie znasz mnie, bez lizania sobie dup, bez strachu, że ktoś się obrazi… Mam dosyć jak na jeden dzień. — Ueda oparł się o zagłówek i spojrzał na niego spod zmrużonych powiek. — Wiec jak, Shi… Wyskoczysz dla mnie ze skórki hosta i staniesz się sobą?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz