piątek, 14 września 2012

Czerwony Płomień - III


Shirenai przewrócił się na łóżku, zrzucając połowę kołdry na podłogę i leniwie przesunął stopą po satynie, rozkoszując się jej chłodem i śliskością. Odwrócił głowę w bok i sięgnął po leżącego na stoliku pilota. Po chwili sypialnię wypełniły ciche dźwięki muzyki. Słońce stało już wysoko, a on nadal leżał, wpatrując się w jeden punkt sufitu. Wczorajszy wieczór, a właściwie dzisiejsza noc minęła bez większych problemów, no chyba, że policzyć namolnego capa, którego ręce do tej pory czuł na swym kolanie, chociaż stał pod prysznicem ponad godzinę, aż Shuji zapytał, czy obrał sobie za cel utopienie się w brodziku.

Keizo… Tutaj pojawiły się schody i Shirenai mógł tylko podziękować właścicielce lokalu, która pojawiła się przy ich stoliku, jakby wiedziona szóstym zmysłem i za pozwoleniem Uedy przysiadła się, ratując go od totalnego blamażu. „Bądź sobą”… Co to za wymagania? Że niby mógł mu powiedzieć, żeby się na niego nie gapił? Bez skrępowania wyciągnąć papierosa i samemu zapalić, olewając częstowanie go? A może zupełnie coś innego? Nie, zdecydowanie wolał już, jak goście nie odbiegali od standardów, przynajmniej wiedział czego się trzymać.


— Shirenai, obudziłeś się? — Drzwi do pokoju uchyliły się, a w powstałej szparze pojawiła się głowa Shujiego.

— Taa, jakieś piętnaście minut temu. — Shi usiadł, przeciągając się, a kołdra zsunęła się na jego biodra, odsłaniając ładnie rzeźbiony tors.

— Gdybyś nie był moim przyjacielem, mógłbyś mieć kłopoty — westchnął chłopak i wszedł do środka, niosąc w dłoniach dwa kubki z parującą kawą.

— Nie mów, że mój widok odebrał ci dech w piersiach, a ciśnienie spłynęło między twoje zgrabne uda, stawiając na baczność…

— Nie kończ — parsknął śmiechem Taguchi. — Moje ciśnienie jest w porządku, nie rzucam się na braci.

— Nie jesteśmy spokrewnieni. — Shi spojrzał na niego z udanym wyrzutem, biorąc kubek gorącego napoju, którego aromat już zdołał roznieść się po całym pokoju i mile połechtać jego nos.

— Wybacz… Widziałem cię sikającego z mostu, jak miałeś siedem lat, pamiętam, jak uparłeś się wleźć na stodołę mojego dziadka, a potem wrzeszczałeś, że zostaniesz Robinem, bo Batman jest zbyt spasiony. Przed oczami wciąż mam cudowny widok, jak wbiegasz z gołym tyłkiem do salonu rodziców, akurat w momencie, kiedy postanowili wrócić wcześniej z wycieczki z ciocią Mezu. Jej wrzaski niosły się przez całą okolicę.

— Ej, no miało ich nie być. — Shirenai poczerwieniał lekko na wspomnienie swej wpadki, którą przeżył w wieku siedemnastu lat i wyrazu twarzy starej ciotki. — Poza tym groziłeś mi, trzymając w ręku węża!

— To był zwyczajny, niegroźny wąż ogrodowy, mierzył całe dwadzieścia centymetrów i chyba nawet nie miał zębów. — Shuji usiadł na łóżku, podciągając pod siebie nogi i popijając kawę śmiał się bez skrępowania.

— Wrzuciłeś mi go przez okno do łazienki! Akurat brałem prysznic!

— Wyślizgnął mi się… jak to wąż. — Taguchi nadal chichotał bez opamiętania. — Ale to i tak nic… Nie zapomnę twego wyrazu twarzy, jak po raz pierwszy poszliśmy zwiedzać gejowskie bary.

— Nie wiem, co nas podkusiło, żeby zacząć od najgorszych spelunek. — Teraz i Shi dołączył do wspominek.

— No, ja tego na pewno nie wymyśliłem, wszystkie dziwne pomysły rodziły się pod tą twoją czarną czupryną.

— Już w progu dorwał cię ten gej w skórzanych spodniach, z czapką policjanta na głowie.

— Mój przynajmniej miał tyłek schowany, ten z którym ty tańczyłeś, miał wycięte dziury i świecił gołymi pośladkami… W dodatku to różowe boa… — Chłopak odstawił kubek, nie chcąc rozlać napoju.

— To boa było straszne, piórka wchodziły mi do oczu, prawie oślepłem… Nigdy więcej tam nie poszliśmy. — Shi oparł głowę o poduszkę, zwijając się ze śmiechu. — I to nasze przerażenie, kiedy zwiewaliśmy stamtąd przez okno w kiblu.

— Piękne czasy. Dlatego też nie mógłbym się w tobie zakochać, za dużo razem przeżyliśmy. — Shuji położył się i srebrne włosy rozsypały się na prześcieradle.

— Fakt… Poza tym Tokio mogłoby nie przeżyć takiego kataklizmu jak nasz związek. — Shirenai powoli przestawał się śmiać, teraz leżał już tylko i oddychał szybko, jak po długim biegu. — Shuji… Powiedz mi, facet o imieniu Keizo, mówi ci to coś?

— A o co chodzi? — Chłopak od razu spoważniał.

— Zaprosił mnie wczoraj do stolika.

— I?

— I nic, przerwała nam Hikaru. Przysiadła się, a po chwili odprawiła mnie, mówiąc, że jak na pierwszy dzień, siedzę już za długo i powinienem iść do domu odpocząć.

— Heh, cesarzowa zawsze czujna. — Taguchi uśmiechnął się delikatnie, po czym spojrzał na niego uważnie. — Nie zadawaj się z nim. Wiem, że nie możesz odmówić, kiedy zaprasza cię do stolika, ale nie umawiaj się z nim na żadne wypady.

— Nie mam takiego zamiaru.

— Więc dlaczego o niego pytasz?

— Ot tak, po prostu.

— Shirenai… Ty nigdy nie pytasz ot tak. — Stalowe oczy zwęziły się lekko. — Zero bankietów, wycieczek i wspólnych kolacji poza lokalem, zapamiętaj to.

— Kim on jest? — Teraz Ichiro był już naprawdę zaintrygowany. Powaga w głosie przyjaciela była wręcz namacalna, a jego niepokój bardzo widoczny.

— To yakuza…

— Co?! — Shi podniósł się i zaskoczony spojrzał na przyjaciela. — Jak to yakuza?

— Normalnie, tak samo jak wielu innych.

— O nie, nie mydl mi oczu, wcale nie tak samo… To sam Ueda, prawda? Od razu wiedziałem, że skądś znam to nazwisko, ale nie miałem pojęcia… O cholera!

— No… może nie sam, to jego syn. — Teraz i Shuji podniósł się i usiadł. — Jeżeli chciałbyś znaleźć naprawdę ogromną organizację przestępczą w Tokio, to Ueda będą na jej czele. To nie jakiś tam pośledni gang. Ściągają haracze od lokali w całym mieście, mają pod swoją opieką szereg kasyn, zarówno tokijskich, jak i tych z Kyoto czy Osaki. Inne gangi nie mogą się z nimi równać. Satori Ueda to właściciel kilku wielkich korporacji, a tajemnicą poliszynela jest to, gdzie piorą brudne pieniądze.

— Słyszałem o nich, ojciec nieraz wściekał się, że jakaś ustawa nie przeszła, bo zablokował ją sam Satori, chociaż nawet nie jest w rządzie. — Shi umilkł i sięgnął po kubek z ostygłą kawą. A więc Keizo to następca… Kiedyś to on zatrzęsie fundamentami Tokio, a jego przeciwnicy odwiedzą dno rzeki, ubrani w betonowe buciki. Intrygujące.

— Dobra, nie wiem jak ty, ale ja mam ochotę coś zjeść. — Shuji wstał z łóżka. — Idę zamówić chińskie żarcie, tobie też?

— Chińszczyzna na śniadanie… Odżywiasz się, widzę, według własnych przepisów.

— Właściwie… może być i obiadem, dochodzi druga. — Chłopak wzruszył ramionami. — A potem muszę się trochę pouczyć, przyjdź do salonu, dam ci notatki.

— Jasne, tylko wezmę prysznic. — Shirenai wstał i owinięty prześcieradłem ruszył w kierunku łazienki.

***

— Panie Keizo… Niech pan poczeka… Zapłacę, na pewno zapłacę. — Starszy mężczyzna, właściciel jednego z podrzędnych lokali, klęczał na ziemi pomiędzy dwoma gorylami i błagalnie wręcz wpatrywał się w siedzącego na jego własnym fotelu młodzieńca.

— Ryuza… Wolno mi tak do ciebie mówić, prawda? — Keizo pochylił się, podpierając dłonią podbródek. Na widok lekkiego skinienia głową uśmiechnął się łagodnie — Dziękuję, a więc Ryuza… miałeś nam zapłacić już dwa tygodnie temu, mój ojciec jest zaniepokojony twoją opieszałością. Bardzo go zawiodłeś.

— Mieliśmy marny utarg…

— Naprawdę? — Uśmiech chłopaka był bardzo zwodniczy. — Wiesz, ty chyba nie zdajesz sobie sprawy, że my bardzo uważnie obserwujemy ludzi, których mamy pod ochroną… No powiedz, chciałbyś abyśmy pozostawili cię bez opieki?

— N-nie. — Mężczyzna potrząsnął w panice głową.

— Tak myślałem. W Tokio istnieje tyle złych gangów, które tylko czekają aby przejąć w swoje ręce pozostawiony przez nas interes. Pomyśl tylko… Co by się stało, gdyby te głodne krwi sępy zaczęły krążyć nad tym lokalem?

— Jutro… Jutro wszystko zapłacę, każę przygotować pieniądze. Dzisiaj już nie dam rady, banki są zamknięte. — Ryuza pochylił się nisko, dotykając czołem podłogi. — Proszę o wybaczenie.

— Wstań i przestań odkurzać podłogę włosami. — Keizo machnął delikatnie ręką, a dwóch osiłków chwyciło mężczyznę pod pachy i postawiło na nogi. — Cieszę się, że jesteś rozsądnym człowiekiem, przekażę ojcu twoje pozdrowienia i przeprosiny. — Podniósł się z fotela i wyminął kiwającego głową mężczyznę. — Jutro o piętnastej mój człowiek przyjdzie po pieniądze, nie spóźnij się, Ryuza — dodał, otwierając drzwi, a za nim podążyło dwóch ochroniarzy. — I tak się, moi drodzy, załatwia interesy — mruknął, wychodząc przed lokal. — No, nie krzywcie się tak, marna satysfakcja z obicia gęby facetowi, który nawet nie potrafi się porządnie obronić — westchnął, widząc zawiedzione miny mężczyzn. — Musicie się nauczyć, że dyplomacją można zajść o wiele dalej niż przemocą, chociaż… nie przeczę, czasami i ta jest niezbędna. — Wsiadł do samochodu i z leżącej na siedzeniu teczki wyjął jakiś dokument. — Tutaj jest adres jednego z właścicieli kasyn. Ten pan nie reaguje na naszą łagodną perswazję. Pojedziecie tam i… pozostawiam wam wolną rękę, jednakże chciałbym jeszcze móc z nim kiedyś porozmawiać — dodał z naciskiem. — Macie go przekonać, a nie zabić. Czy wyrażam się dostatecznie jasno?

— Oczywiście — mruknął jeden ze stojących na chodniku mężczyzn, odbierając od niego dane.

— Mam nadzieję, że to pomoże, jeśli nie… znajdźcie mi wszystko o jego rodzinie. — Zamknął okno i skinął na kierowcę. — Zawieź mnie do domu, Hang, jestem zmęczony, a wieczorem czeka mnie jeszcze to cholerne spotkanie z ojcem.

***

— Naprawdę? Jest pan niesamowicie błyskotliwym człowiekiem. — Shirenai roześmiał się, dolewając do kieliszka kolejnemu z swych klientów. Tak, dziś naprawdę dobrze się bawił. Dyrektor jednego z banków okazał się inteligentnym, dowcipnym i naprawdę przyjemnym rozmówcą, który ani razu go nie dotknął, ani nie czynił mu żadnych aluzji. — I co na to pański wspólnik?

— Wyszedł jak niepyszny, a potem bardzo szybko opuścił Japonię, jak twierdzili jego znajomi, nagle zapragnął pooddychać świeżym powietrzem kanadyjskich lasów. — Mężczyzna roześmiał się i podniósł kieliszek do ust.— To koniec historii.

— Imponujące. — Ichiro skinął głową naprawdę rozbawiony.

— Prawda? Niekiedy sam siebie zadziwiam. — Sono Towa oparł się o narożnik i zakręcił kieliszkiem. — Robi się późno, niedługo będę musiał się zbierać, niestety rano muszę być w pracy na ważnym zebraniu. Cóż, Shirenai, pozostaje mi podziękować ci za twoje towarzystwo. Pani Hikaru miała nosa, zatrudniając cię tutaj.

— Dziękuję, ale chyba nie zasłużyłem na pochwały, to pan zabawiał mnie, zamiast ja pana. — Ichiro pokręcił głową. — Mam szczerą nadzieję, że następnym razem też spotka mnie zaszczyt usługiwania przy pańskim stoliku.

— Możesz na to liczyć, chłopcze. — Mężczyzna wstał i wsunął mu w kieszeń koszuli suty napiwek. — Rezerwuj czas na słuchanie moich historyjek. — Mrugnął rozbawiony i opuścił lokal.

***

— I jak ci poszło? — Shuji, który właśnie siedział przy barze, powitał go z uśmiechem.

— Świetnie, to naprawdę sympatyczny gość. — Shi z zadowoleniem usiadł na barowym stołku, rozglądając się dyskretnie po sali.

— Tak, szkoda, że jest zajęty, mógłby być świetnym promotorem.

— Zajęty?

— Taa, Oguri jest jego ulubionym hostem. Owszem, pan Towa czasami zaprasza innych, zwłaszcza, kiedy go nie ma, ale to rzadkość.

— Faktycznie szkoda — mruknął Ichiro. — Porozglądam się za tym, o którym wspominałeś, może z nim się uda. — Zamówił sok, wpatrując się w wejście.

— Czekasz na kogoś? — Shuji podążył wzrokiem za jego spojrzeniem.

— Nie… Dlaczego pytasz? — Shi upił łyk, nie odwracając głowy.

— Bo gapisz się na te drzwi, jakbyś oczekiwał cudu.

— Wcale nie, po prostu patrzę, na wypadek gdyby przyszedł ktoś nowy.

— Ktoś szczególny? — Taguchi uniósł brew.

—Uch, co ty mi imputujesz?! Jestem nowy, tak? Obserwuję klientów, to normalne — sapnął lekko zirytowany.

— Taa jasne. — Shuji podniósł się z krzesła. — Idę do siódmego stolika, a ty… Mam nadzieję, że to przejściowa fascynacja, tak dla twojego dobra.

— Że co? Niby kim? — Shirenai wreszcie oderwał wzrok od drzwi zaskoczony, lecz przyjaciela już nie było.

2 komentarze:

  1. Ja się nie chcę czepiać, ale ''imputuje '' to się kończyny, chyba chodziło ci ''insynuować''

    ~ Akemi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja się nie chcę czepiać, ale kończyny, to się amputuje, nie imputuje, ponieważ imputować to tyle, co przypisywać, zarzucać coś komuś; pomawiać, posądzać o coś. naprawdę istnieje coś takiego, jak słownik.

      opowiadanie świetne, kawał dobrej roboty! lecę do następnego rozdziału :)

      Usuń