piątek, 14 września 2012

Czerwony Płomień - IV


Kandydat na adwokata musi ukończyć wyższe studia prawnicze, odbyć aplikację adwokacką — praktykę w adwokaturze oraz zdać egzamin adwokacki. Osoby posiadające tytuł naukowy profesora lub stopień naukowy doktora habilitowanego w dziedzinie prawa są zwolnione z konieczności odbycia aplikacji i zdawania egzaminu adwokackiego. — Shirenai westchnął i zakrył twarz książką.

— Co jest? — Shuji podniósł głowę znad notatek — Zasypiasz?

— Nie… — Głos Shi był stłumiony. — Właśnie doszedłem do wniosku, że zanim zostanę prawdziwym adwokatem, osiągnę wiek przejściowy, wypadną mi włosy, a wory pod oczami staną się moim znakiem rozpoznawczym.


— Przesadzasz. — Shuji przygryzł koniec ołówka, wpatrując się w kartki. Przed nim piętrzyły się tomy książek traktujących o najbardziej zagmatwanych sprawach sądowych. — Posłuchaj tego — zachichotał nagle. — Chiny. Kilka miesięcy temu mężczyzna wystąpił do sądu o pozwolenie na nazwanie swojego dziecka "@". Sąd odmówił, uzasadniając, iż według chińskiego prawa imiona nadawane dzieciom muszą mieć swoje odpowiedniki w języku mandaryńskim. Jak więc po mandaryńsku jest "@"?

— Jaja sobie ze mnie robisz? — Shi zrzucił książkę z twarzy i wyprostował się na łóżku.

— Chciałbym, sam zobacz. — Taguchi obrócił się na krześle i nie przejmując się zwijającym za nim dywanem, podjechał wraz ze stołkiem do łóżka, podając przyjacielowi jeden z opasłych tomów. — Masz, niewierny, czytaj i dopuść do siebie światło — mruknął nadal rozbawiony.

— Ehh… — Ichiro westchnął, biorąc do ręki tomiszcze i kartkując je szybko. — Senator z Nebraski, Ernie Chambers, pozwał do sądu... Boga. Za co? Chambers twierdzi, że Bóg ponosi odpowiedzialność za "przerażające powodzie, skandaliczne trzęsienia ziemi, straszliwe huragany, potworne tornada, okrutne klęski głodu, dewastujące susze, ludobójcze wojny". A skoro jest wszechobecny — może stawić się w sądzie. — przeczytał i zerknął podejrzliwie na okładkę. — Co to jest? Podręcznik „Jak doprowadzić studenta prawa do załamania nerwowego?”

— Nie, to „Najdziwniejsze rozprawy sądowe”. Jak to mówi nasz wykładowca „Zawsze zwarty i gotowy, stała czujność!”

— A ja myślałem, że to życie hosta jest do dupy. — Shi położył książkę na łóżku i wstał, poprawiając lekko zmiętą koszulę. — Jeżeli kiedyś zjawi się u mnie petent, żądający abym reprezentował go w tak kretyńskiej sprawie… to mnie będą sądzić za morderstwo w afekcie — mruknął, idąc w stronę łazienki.

— Będę cię bronić do ostatniej kropli mej błękitnej krwi! — Shuji przybrał poważny wyraz twarzy, unosząc dłoń jak do przysięgi.

— Ty nie masz błękitnej krwi, ale przyjmuję propozycję.

— Tego nie wiesz, może mój praprzodek pochodził z dynastii Ming i był władcą?

— Wtedy byłbyś Chińczykiem, nosił wygoloną głowę z warkoczem na karku i wydawał dziwne odgłosy. — Shirenai wychynął z łazienki, uśmiechając się złośliwie.

— Mówiłem władcą, a nie mnichem z klasztoru Shaolin. — Wzruszył ramionami chłopak. — Czepiasz się szczegółów, zazdrosny o moje szlachetne pochodzenie.

— Dobra, władco, podnieś swój wielkopański zadek i podaj mi ubranie, za godzinę mamy być w klubie. — Shi nie wydał się przejmować tym, że właśnie zdegradował potomka Mingów do roli służącego.

— Twoja ignorancja rani me serce — parsknął Taguchi, zostawiając wieszak z ubraniami na drzwiach łazienki.

***

— To zdecydowanie nie jest mój dzień. — Shirenai, który właśnie odprowadził klienta do drzwi, usiadł przy barze i odpalił papierosa.

— Mówisz to codziennie od jakichś trzech tygodni, żadna nowość. — Kato, chłopak pracujący jako barman, uśmiechnął się lekko i podsunął mu sok z lodem.

— Dzięki. — Shi odwrócił się, rozglądając po sali. — Widzę, że Shuji ma dzisiaj wzięcie. — Srebrna głowa przyjaciela pochylała się właśnie nad butelką wina, które serwował swemu klientowi.

— Niedługo może zostać numerem jeden. — Barman odstawił szklankę i sięgnął po kolejną, by wytrzeć ją białą ściereczką.

— Wow, nie wiem czy się cieszyć, czy smucić, wtedy stanie się nie do wytrzymania.

— Uważaj, bo uwierzę, że ci to przeszkadza. — Chłopak puścił do niego oko. — Poza tym, pracujesz tu niecały miesiąc, a sam już jesteś na szóstym miejscu, nie mając nawet promotora.

— Po prostu nie można mi się oprzeć. — Ichiro przesadnym gestem przeciągnął po włosach w geście autoironii, a widząc kiwającego na niego kelnera, podniósł się z krzesła. — Kto powiedział, że życie hosta to sielanka? Muszę iść, praca czeka, jak wrócę, zrobisz mi kawę. — Pomachał Kato i ruszył za kelnerem w stronę górnych lóż. Mrok panujący przy osłoniętym parawanem stoliku nie od razu pozwolił mu rozpoznać siedzącego przy drinku mężczyznę.

— Może pan odejść. — Czterdziestosześcioletni, nobliwie wyglądający polityk odprawił niecierpliwie chłopaka, który towarzyszył Shi. — A ty siadaj!

— Co ty tutaj robisz?! — Shirenai usiadł za stolikiem, wbijając wzrok w przeciwległą ścianę.

— A jak myślisz? — Błękitne oczy spojrzały na niego z pogardą.

Tak, jednak najzimniejszy wzrok mają niebieskoocy, spojrzenie mężczyzny przywodziło na myśl dwa sople lodu. Długie, czarne rzęsy podwijały się lekko na końcach, dając złudzenie łagodności. Prosty nos, pełne usta, w tej chwili zaciśnięte w oczekiwaniu na odpowiedź. Czarne włosy opadały na ramiona. Cóż… tyle o tym, że charakter człowiek ma wypisany na twarzy.

Takeda Ichiro wyglądał jak spełnienie marzeń każdej kobiety, zresztą nie tylko kobiety… Wiek nie odcisnął na nim swego piętna, nie posiadał zmarszczek, zero oznak siwienia, wysportowany, wysoki i smukły. Delikatne dłonie, długie nogi, miękki, wręcz jedwabisty głos. Czasami mówią, że wiek dodaje urody, w takim razie ojciec Shirenai podpisał cyrograf z diabłem. Jeżeli w tej chwili z którejś sąsiednich lóż udałoby się podejrzeć ich dyskretnie, to chłopak założyłby się o swoją tygodniówkę, że takiego klienta pozazdrościłaby mu większość hostów.

— Ja nie myślę, byłeś łaskaw zauważyć to przy naszym ostatnim spotkaniu — mruknął. — Napijesz się czegoś? — Złośliwie podał mu ogień i niech się krzywi, w końcu był w pracy prawda?

— Przestań! — Starszy Ichiro odsunął się gwałtownie. — Przynosisz wstyd naszej rodzinie.

— Ach, tak, coś o tym wspominałeś. — Shi oparł się wygodnie o zagłówek i spojrzał na ojca ironicznie. — Jak to szło? „Ty głupi pedale, powinni cię leczyć, gdybyś nie był do mnie tak podobny… W naszej rodzinie nigdy nie było umysłowo chorych! Sprowadzasz na nas hańbę!” A potem był długi wykład… chyba, wybacz, nie słuchałem zbyt uważnie.

— Powiedz mi. — Mężczyzna spojrzał na niego wściekle. — Czy ty musisz wszystko robić przeciwko mnie? Najpierw gejostwo, a teraz praca w takim klubie?

— Masz rację, zostałem homo, bo cię nie lubię. — Shi upił łyk soku i skrzywił się lekko.

— W tej chwili masz zostawić tę pracę i wrócić do domu. Przemyślałem wszystko. — Takeda strzepnął popiół do popielniczki z czerwonego szkła. — Zaaranżujemy małżeństwo, z moimi pieniędzmi i koneksjami nie powinno to stanowić problemu. Ożenisz się, spłodzisz potomka jak na mężczyznę przystało, a potem rób, co chcesz. Kobiety są jednakowe, dasz im kasę i dziecko, a przestaniesz być im potrzebny do szczęścia. Wtedy… — odchrząknął lekko. — Zawsze możesz znaleźć sobie kogoś. Oczywiście nie mówię tu o afiszowaniu się swoimi skłonnościami, ale cichy kochanek… — Spojrzał na syna wyczekująco.

— Dziękuję, to naprawdę uprzejme z twojej strony, że poświęciłeś mi tyle uwagi. Prawie się wzruszyłem. Cóż, nie skorzystam z propozycji.

— Oszalałeś?! To dla ciebie szansa, chcesz być adwokatem, żona i dziecko dodadzą ci wiarygodności!

— A tobie poparcia politycznego, dobry synek, piękna żona, słodki wnuczek. Idealna rodzina, przykład dla społeczeństwa. — Spojrzał na niego z pogardą. — I jak ty sobie to wyobrażasz? Zamknę oczy i zrobię dziecko, bo w końcu dziura od dziury nie różni się za bardzo?

— Nie bądź wulgarny!

— A potem… — Shirenai sprawiał wrażenie, że nie usłyszał — spieprzę życie jakiejś naiwnej lasce, zostawiając ją z tym dzieckiem, spotykając się z nią od czasu do czasu na okazjonalnych obiadkach i przynosząc prezenty. Na święta przyjedziemy do was i będziemy grać szczęśliwą rodzinę. W międzyczasie ona kogoś pozna i ułoży sobie życie na boku, a ja będę miał wreszcie czyste sumienie.

— Kiedy ty to mówisz, brzmi jak…

— A gdzie miejsce na uczucie?

— Słucham?

— Uczucie. Miłość, czy jak to zwą ludzie twego pokroju, chemia?

— Nie bądź śmieszny, jesteś gejem — prychnął z niesmakiem Takeda.

— Czyli ja nie potrafię kochać?

— Nie… tak… to znaczy, gej to gej, wy wszystko widzicie przez pryzmat seksu.

— Wyjdź stąd. — Głos Shi był cichy i wyprany z emocji.

— Nie bądź śmieszny, robię to dla twojego dobra.

— Wyjdź… albo wezwę obsługę, wyprowadzą cię głównym wyjściem, a jutro prasa będzie miała o czym pisać. Sławny polityk, kandydat na premiera, opuścił lokal dla homoseksualistów w towarzystwie ochroniarzy. Naprawdę tego chcesz?

— Nie ośmieliłbyś się…

— Uwierz mi. — Shirenai podniósł się, stając tyłem do parawanu. — Nie chcesz się przekonać.

— Jestem twoim ojcem. — Takeda również wstał i zmrużył niebezpiecznie oczy.

— Rodziców się niestety nie wybiera.

— Dzieci niestety też nie, bo już dawno trafiłbyś do reklamacji.

— Wiem. — Shi wzruszył ramionami.

— Pomyśl o swojej matce…

— Proszę cię, nie rozśmieszaj mnie, mamuśka pewnie teraz jest gdzieś na Majorce, wydając twoje pieniądze i woli się nie przyznawać, że ma syna w moim wieku. — Po minie mężczyzny wiedział, że trafił w sedno. — Idź już.

— Ostatni raz cię proszę, chodź ze mną.

— Wyjdź!

— Shirenai…

— Syn prosił, aby pan wyszedł. — Parawan odsunął się lekko, cichy głos przerwał starszemu Ichiro w pół słowa. — Sądzę, że kłótnia w takim miejscu nie jest pana celem. — Wysoki młodzieniec oparł się lekko o filar i mierzył Takedę ironicznym spojrzeniem.

— Ty! — Polityk spojrzał na niego zaskoczony i lekko zmieszany. Co ktoś taki robi w tym miejscu? Mógłby zaoponować, kazać mu wyjść, ale nie było go stać na sprzeciwianie się synowi Satoriego. Poznał go od razu, widział go nieraz u boku ojca na różnych bankietach. Chyba nie było polityka, który nie znałby rodziny Ueda.

— Ja. — Uśmiechnął się lekko Ueda, jednak oczy nadal pozostały zimne. — Miło, że odwiedziłeś syna w pracy, ale chyba już czas na ciebie. Tak jak powiedział Shi, dziennikarze to hieny, gdyby się dowiedzieli, że bywasz w takich miejscach… — zawiesił znacząco głos, a Takeda bez trudu wyczuł zawoalowaną groźbę.

— Tak, na mnie pora, przemyśl to, Shirenai — mruknął jeszcze i wymijając chłopaka, zniknął w bocznym wyjściu, które łączyło się z salą dla hostess.

W loży zapanowało milczenie, Shi usiadł na sofie, podpierając brodę na splecionych dłoniach. Stojący w przejściu mężczyzna tylko zaciągnął szczelniej parawan, odcinając zakątek od świata zewnętrznego. Skinął na kelnera i zamówiwszy butelkę Chivas Regal, zajął miejsce naprzeciw niego.

— Powinieneś zamówić innego hosta. — Shi podniósł na niego dziwnie spokojny wzrok. — Nie będę dziś dobrym towarzyszem.

— Lubię wyzwania. — Keizo rozlał alkohol do pękatych szklanek z rżniętego kryształu i odprawił ręką kelnera, zaciągając za nim na powrót parawan.

— Chcesz mnie upić? — Shi uniósł tumbler w geście toastu i wypił, krzywiąc się lekko.

— Czasami dobrze utopić smutki.

— A kto powiedział, że jestem smutny? — Ichiro wbrew swoim słowom nalał sobie kolejną porcję alkoholu. — Ile słyszałeś?

— Wystarczająco.

— Lubisz podsłuchiwać?

— Powiedzmy, że przechodziłem i zastanowiło mnie, kto straszy klienta dziennikarzami — uśmiechnął się lekko — Ostatnio nie mówiłeś, że jesteś synem Takedy.

— Ostatnio rozmowę przerwała nam Hikaru, poza tym nie chwalę się tatusiem w pracy. — Shirenai odpalił papierosa i zaciągnął się głęboko. — Zresztą… ty też nie piałeś na temat swojego sławnego ojca.

— Widzę, że odrobiłeś zadanie domowe. — Keizo wychylił szklankę w kierunku bruneta i wypił bursztynowy płyn bez mrugnięcia okiem.

— Lubię wiedzieć kim są moi klienci, to ułatwia rozmowę.

— A o czym rozmawiałbyś ze mną? — Ueda przekrzywił głowę, przyglądając się mu z zainteresowaniem.

— Na pewno nie o haraczach i wymuszeniach, yakuza mnie nie kręci — odparł szczerze chłopak.

— Proszę, proszę, odważni jesteśmy. — Mężczyzna błysnął zębami w cynicznym uśmiechu. — Wiesz, że za takie słowa mógłbym zafundować ci spotkanie z moimi pracownikami?

— I po co? — Shirenai zmrużył oczy. — Nie mam pieniędzy, ojciec by ci pewnie tylko dopłacił za moje zniknięcie, żaden pożytek.

— Może masz rację. — Keizo wzruszył ramionami. — Ale… jesteś przystojny, w burdelu daliby mi za ciebie niezłą kasę, chociaż do tej pory nie zajmowałem się handlem żywym towarem.

— Wątpię, abyś specjalnie dla mnie miał nagle zacząć. — Shi pokręcił głową. — Nie zaprzeczasz… Nie denerwuje cię, gdy ktoś rzuca ci prosto w oczy czym się zajmujesz? — Ciekawość błysnęła topazem.

— A czym się zajmuję? Wbrew pozorom chodzę od czasu do czasu na spotkania zarządów całkiem legalnych firm.

— Po co przychodzisz do takich lokali? — Shi opróżnił kolejny tumbler.

Czuł się zupełnie wyprany z emocji, jakby rozmowa z ojcem wcale nie miała miejsca, jakby nie raniła, nie odzierała z resztek złudzeń. To aż dziwne… zastanowił się chwilę nad swoją reakcją, a właściwie jej brakiem. Powinno mi być przykro, w końcu rodzice zazwyczaj wspierają swoje dzieci. Cóż… nie jest, może się przyzwyczaiłem? A może faktycznie alkohol potrafi rozpuścić żale… przynajmniej na pewien czas…

— Nie słuchasz mnie. — Keizo spojrzał na niego z lekkim wyrzutem.

— Słucham… To co mówiłeś?

— No właśnie — parsknął śmiechem Ueda.

— Dobrze, zamyśliłem się, możesz powtórzyć?

— Pomijasz pierwszą zasadę dobrego hosta, klient na pierwszym miejscu, poświęcasz mu całą swą uwagę.

— Mówiłem, że dzisiaj nie jestem dobrym towarzyszem. — Przeciągnął się i oparł nogę o stojący z boku stoliczek z wysoką lampką. — Sam jesteś sobie winien.

— Racja, mówiłeś — zgodził się łaskawie Keizo. — A odpowiadając na twoje pytanie, lubię od czasu do czasu, jak ktoś mi usługuje, poza tym Hikaru zatrudnia najlepsze towary, jestem smakoszem.

— Ja ci nie usługuję…

— Rutyna czasem nudzi, jesteś ciekawą odskocznią. — Udea upił łyk alkoholu, przyglądając się z rozbawieniem lekko zamglonym oczom chłopaka.

— Jak królik doświadczalny. — Shi sięgnął po kolejnego papierosa. — Naprawdę, jestem pod wrażeniem, że doceniasz moje wewnętrzne walory.

— Zewnętrzne też doceniam. — Keizo bez skrępowania powiódł wzrokiem po jego ciele, od rozwichrzonych teraz włosów, przez tors widoczny w rozcięciu koszuli, kończąc na długiej nodze opartej o stolik. — Pójdziesz ze mną…

— Nie sypiam z klientami!

— Na przyjęcie promocyjne? — dokończył spokojnie Ueda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz