Kandydat na adwokata musi ukończyć wyższe studia
prawnicze, odbyć aplikację adwokacką — praktykę w adwokaturze oraz zdać egzamin
adwokacki. Osoby posiadające tytuł naukowy profesora lub stopień naukowy
doktora habilitowanego w dziedzinie prawa są zwolnione z konieczności odbycia
aplikacji i zdawania egzaminu adwokackiego. — Shirenai westchnął i zakrył twarz książką.
— Co jest? — Shuji
podniósł głowę znad notatek — Zasypiasz?
— Nie… — Głos Shi
był stłumiony. — Właśnie doszedłem do wniosku, że zanim zostanę prawdziwym
adwokatem, osiągnę wiek przejściowy, wypadną mi włosy, a wory pod oczami staną
się moim znakiem rozpoznawczym.
— Przesadzasz. —
Shuji przygryzł koniec ołówka, wpatrując się w kartki. Przed nim piętrzyły się
tomy książek traktujących o najbardziej zagmatwanych sprawach sądowych. — Posłuchaj
tego — zachichotał nagle. — Chiny. Kilka
miesięcy temu mężczyzna wystąpił do sądu o pozwolenie na nazwanie swojego
dziecka "@". Sąd odmówił, uzasadniając, iż według chińskiego prawa
imiona nadawane dzieciom muszą mieć swoje odpowiedniki w języku mandaryńskim.
Jak więc po mandaryńsku jest "@"?
— Jaja sobie ze mnie
robisz? — Shi zrzucił książkę z twarzy i wyprostował się na łóżku.
— Chciałbym, sam
zobacz. — Taguchi obrócił się na krześle i nie przejmując się zwijającym za nim
dywanem, podjechał wraz ze stołkiem do łóżka, podając przyjacielowi jeden z
opasłych tomów. — Masz, niewierny, czytaj i dopuść do siebie światło — mruknął
nadal rozbawiony.
— Ehh… — Ichiro
westchnął, biorąc do ręki tomiszcze i kartkując je szybko. — Senator z Nebraski, Ernie Chambers, pozwał
do sądu... Boga. Za co? Chambers twierdzi, że Bóg ponosi odpowiedzialność za
"przerażające powodzie, skandaliczne trzęsienia ziemi, straszliwe
huragany, potworne tornada, okrutne klęski głodu, dewastujące susze, ludobójcze
wojny". A skoro jest wszechobecny — może stawić się w sądzie. — przeczytał
i zerknął podejrzliwie na okładkę. — Co to jest? Podręcznik „Jak doprowadzić
studenta prawa do załamania nerwowego?”
— Nie, to
„Najdziwniejsze rozprawy sądowe”. Jak to mówi nasz wykładowca „Zawsze zwarty i
gotowy, stała czujność!”
— A ja myślałem, że
to życie hosta jest do dupy. — Shi położył książkę na łóżku i wstał,
poprawiając lekko zmiętą koszulę. — Jeżeli kiedyś zjawi się u mnie petent,
żądający abym reprezentował go w tak kretyńskiej sprawie… to mnie będą sądzić
za morderstwo w afekcie — mruknął, idąc w stronę łazienki.
— Będę cię bronić do
ostatniej kropli mej błękitnej krwi! — Shuji przybrał poważny wyraz twarzy,
unosząc dłoń jak do przysięgi.
— Ty nie masz
błękitnej krwi, ale przyjmuję propozycję.
— Tego nie wiesz,
może mój praprzodek pochodził z dynastii Ming i był władcą?
— Wtedy byłbyś
Chińczykiem, nosił wygoloną głowę z warkoczem na karku i wydawał dziwne
odgłosy. — Shirenai wychynął z łazienki, uśmiechając się złośliwie.
— Mówiłem władcą, a
nie mnichem z klasztoru Shaolin. — Wzruszył ramionami chłopak. — Czepiasz się
szczegółów, zazdrosny o moje szlachetne pochodzenie.
— Dobra, władco,
podnieś swój wielkopański zadek i podaj mi ubranie, za godzinę mamy być w
klubie. — Shi nie wydał się przejmować tym, że właśnie zdegradował potomka
Mingów do roli służącego.
— Twoja ignorancja
rani me serce — parsknął Taguchi, zostawiając wieszak z ubraniami na drzwiach
łazienki.
***
— To zdecydowanie
nie jest mój dzień. — Shirenai, który właśnie odprowadził klienta do drzwi,
usiadł przy barze i odpalił papierosa.
— Mówisz to
codziennie od jakichś trzech tygodni, żadna nowość. — Kato, chłopak pracujący
jako barman, uśmiechnął się lekko i podsunął mu sok z lodem.
— Dzięki. — Shi
odwrócił się, rozglądając po sali. — Widzę, że Shuji ma dzisiaj wzięcie. —
Srebrna głowa przyjaciela pochylała się właśnie nad butelką wina, które
serwował swemu klientowi.
— Niedługo może
zostać numerem jeden. — Barman odstawił szklankę i sięgnął po kolejną, by
wytrzeć ją białą ściereczką.
— Wow, nie wiem czy
się cieszyć, czy smucić, wtedy stanie się nie do wytrzymania.
— Uważaj, bo
uwierzę, że ci to przeszkadza. — Chłopak puścił do niego oko. — Poza tym,
pracujesz tu niecały miesiąc, a sam już jesteś na szóstym miejscu, nie mając
nawet promotora.
— Po prostu nie
można mi się oprzeć. — Ichiro przesadnym gestem przeciągnął po włosach w geście
autoironii, a widząc kiwającego na niego kelnera, podniósł się z krzesła. — Kto
powiedział, że życie hosta to sielanka? Muszę iść, praca czeka, jak wrócę,
zrobisz mi kawę. — Pomachał Kato i ruszył za kelnerem w stronę górnych lóż.
Mrok panujący przy osłoniętym parawanem stoliku nie od razu pozwolił mu
rozpoznać siedzącego przy drinku mężczyznę.
— Może pan odejść. —
Czterdziestosześcioletni, nobliwie wyglądający polityk odprawił niecierpliwie
chłopaka, który towarzyszył Shi. — A ty siadaj!
— Co ty tutaj
robisz?! — Shirenai usiadł za stolikiem, wbijając wzrok w przeciwległą ścianę.
— A jak myślisz? —
Błękitne oczy spojrzały na niego z pogardą.
Tak, jednak
najzimniejszy wzrok mają niebieskoocy, spojrzenie mężczyzny przywodziło na myśl
dwa sople lodu. Długie, czarne rzęsy podwijały się lekko na końcach, dając
złudzenie łagodności. Prosty nos, pełne usta, w tej chwili zaciśnięte w oczekiwaniu
na odpowiedź. Czarne włosy opadały na ramiona. Cóż… tyle o tym, że charakter
człowiek ma wypisany na twarzy.
Takeda Ichiro
wyglądał jak spełnienie marzeń każdej kobiety, zresztą nie tylko kobiety… Wiek
nie odcisnął na nim swego piętna, nie posiadał zmarszczek, zero oznak siwienia,
wysportowany, wysoki i smukły. Delikatne dłonie, długie nogi, miękki, wręcz
jedwabisty głos. Czasami mówią, że wiek dodaje urody, w takim razie ojciec
Shirenai podpisał cyrograf z diabłem. Jeżeli w tej chwili z którejś sąsiednich
lóż udałoby się podejrzeć ich dyskretnie, to chłopak założyłby się o swoją
tygodniówkę, że takiego klienta pozazdrościłaby mu większość hostów.
— Ja nie myślę,
byłeś łaskaw zauważyć to przy naszym ostatnim spotkaniu — mruknął. — Napijesz
się czegoś? — Złośliwie podał mu ogień i niech się krzywi, w końcu był w pracy
prawda?
— Przestań! —
Starszy Ichiro odsunął się gwałtownie. — Przynosisz wstyd naszej rodzinie.
— Ach, tak, coś o
tym wspominałeś. — Shi oparł się wygodnie o zagłówek i spojrzał na ojca
ironicznie. — Jak to szło? „Ty głupi pedale, powinni cię leczyć, gdybyś nie był
do mnie tak podobny… W naszej rodzinie nigdy nie było umysłowo chorych!
Sprowadzasz na nas hańbę!” A potem był długi wykład… chyba, wybacz, nie
słuchałem zbyt uważnie.
— Powiedz mi. —
Mężczyzna spojrzał na niego wściekle. — Czy ty musisz wszystko robić przeciwko
mnie? Najpierw gejostwo, a teraz praca w takim klubie?
— Masz rację,
zostałem homo, bo cię nie lubię. — Shi upił łyk soku i skrzywił się lekko.
— W tej chwili masz
zostawić tę pracę i wrócić do domu. Przemyślałem wszystko. — Takeda strzepnął
popiół do popielniczki z czerwonego szkła. — Zaaranżujemy małżeństwo, z moimi
pieniędzmi i koneksjami nie powinno to stanowić problemu. Ożenisz się,
spłodzisz potomka jak na mężczyznę przystało, a potem rób, co chcesz. Kobiety
są jednakowe, dasz im kasę i dziecko, a przestaniesz być im potrzebny do
szczęścia. Wtedy… — odchrząknął lekko. — Zawsze możesz znaleźć sobie kogoś.
Oczywiście nie mówię tu o afiszowaniu się swoimi skłonnościami, ale cichy
kochanek… — Spojrzał na syna wyczekująco.
— Dziękuję, to
naprawdę uprzejme z twojej strony, że poświęciłeś mi tyle uwagi. Prawie się
wzruszyłem. Cóż, nie skorzystam z propozycji.
— Oszalałeś?! To dla
ciebie szansa, chcesz być adwokatem, żona i dziecko dodadzą ci wiarygodności!
— A tobie poparcia
politycznego, dobry synek, piękna żona, słodki wnuczek. Idealna rodzina,
przykład dla społeczeństwa. — Spojrzał na niego z pogardą. — I jak ty sobie to
wyobrażasz? Zamknę oczy i zrobię dziecko, bo w końcu dziura od dziury nie różni
się za bardzo?
— Nie bądź wulgarny!
— A potem… —
Shirenai sprawiał wrażenie, że nie usłyszał — spieprzę życie jakiejś naiwnej
lasce, zostawiając ją z tym dzieckiem, spotykając się z nią od czasu do czasu
na okazjonalnych obiadkach i przynosząc prezenty. Na święta przyjedziemy do was
i będziemy grać szczęśliwą rodzinę. W międzyczasie ona kogoś pozna i ułoży
sobie życie na boku, a ja będę miał wreszcie czyste sumienie.
— Kiedy ty to
mówisz, brzmi jak…
— A gdzie miejsce na
uczucie?
— Słucham?
— Uczucie. Miłość,
czy jak to zwą ludzie twego pokroju, chemia?
— Nie bądź śmieszny,
jesteś gejem — prychnął z niesmakiem Takeda.
— Czyli ja nie
potrafię kochać?
— Nie… tak… to
znaczy, gej to gej, wy wszystko widzicie przez pryzmat seksu.
— Wyjdź stąd. — Głos
Shi był cichy i wyprany z emocji.
— Nie bądź śmieszny,
robię to dla twojego dobra.
— Wyjdź… albo wezwę
obsługę, wyprowadzą cię głównym wyjściem, a jutro prasa będzie miała o czym
pisać. Sławny polityk, kandydat na premiera, opuścił lokal dla homoseksualistów
w towarzystwie ochroniarzy. Naprawdę tego chcesz?
— Nie ośmieliłbyś
się…
— Uwierz mi. —
Shirenai podniósł się, stając tyłem do parawanu. — Nie chcesz się przekonać.
— Jestem twoim
ojcem. — Takeda również wstał i zmrużył niebezpiecznie oczy.
— Rodziców się
niestety nie wybiera.
— Dzieci niestety
też nie, bo już dawno trafiłbyś do reklamacji.
— Wiem. — Shi
wzruszył ramionami.
— Pomyśl o swojej
matce…
— Proszę cię, nie
rozśmieszaj mnie, mamuśka pewnie teraz jest gdzieś na Majorce, wydając twoje
pieniądze i woli się nie przyznawać, że ma syna w moim wieku. — Po minie
mężczyzny wiedział, że trafił w sedno. — Idź już.
— Ostatni raz cię
proszę, chodź ze mną.
— Wyjdź!
— Shirenai…
— Syn prosił, aby
pan wyszedł. — Parawan odsunął się lekko, cichy głos przerwał starszemu Ichiro
w pół słowa. — Sądzę, że kłótnia w takim miejscu nie jest pana celem. — Wysoki
młodzieniec oparł się lekko o filar i mierzył Takedę ironicznym spojrzeniem.
— Ty! — Polityk
spojrzał na niego zaskoczony i lekko zmieszany. Co ktoś taki robi w tym
miejscu? Mógłby zaoponować, kazać mu wyjść, ale nie było go stać na
sprzeciwianie się synowi Satoriego. Poznał go od razu, widział go nieraz u boku
ojca na różnych bankietach. Chyba nie było polityka, który nie znałby rodziny
Ueda.
— Ja. — Uśmiechnął
się lekko Ueda, jednak oczy nadal pozostały zimne. — Miło, że odwiedziłeś syna
w pracy, ale chyba już czas na ciebie. Tak jak powiedział Shi, dziennikarze to
hieny, gdyby się dowiedzieli, że bywasz w takich miejscach… — zawiesił znacząco
głos, a Takeda bez trudu wyczuł zawoalowaną groźbę.
— Tak, na mnie pora,
przemyśl to, Shirenai — mruknął jeszcze i wymijając chłopaka, zniknął w bocznym
wyjściu, które łączyło się z salą dla hostess.
W loży zapanowało
milczenie, Shi usiadł na sofie, podpierając brodę na splecionych dłoniach.
Stojący w przejściu mężczyzna tylko zaciągnął szczelniej parawan, odcinając
zakątek od świata zewnętrznego. Skinął na kelnera i zamówiwszy butelkę Chivas
Regal, zajął miejsce naprzeciw niego.
— Powinieneś zamówić
innego hosta. — Shi podniósł na niego dziwnie spokojny wzrok. — Nie będę dziś
dobrym towarzyszem.
— Lubię wyzwania. —
Keizo rozlał alkohol do pękatych szklanek z rżniętego kryształu i odprawił ręką
kelnera, zaciągając za nim na powrót parawan.
— Chcesz mnie upić?
— Shi uniósł tumbler w geście toastu i wypił, krzywiąc się lekko.
— Czasami dobrze
utopić smutki.
— A kto powiedział,
że jestem smutny? — Ichiro wbrew swoim słowom nalał sobie kolejną porcję
alkoholu. — Ile słyszałeś?
— Wystarczająco.
— Lubisz
podsłuchiwać?
— Powiedzmy, że
przechodziłem i zastanowiło mnie, kto straszy klienta dziennikarzami —
uśmiechnął się lekko — Ostatnio nie mówiłeś, że jesteś synem Takedy.
— Ostatnio rozmowę
przerwała nam Hikaru, poza tym nie chwalę się tatusiem w pracy. — Shirenai
odpalił papierosa i zaciągnął się głęboko. — Zresztą… ty też nie piałeś na
temat swojego sławnego ojca.
— Widzę, że
odrobiłeś zadanie domowe. — Keizo wychylił szklankę w kierunku bruneta i wypił
bursztynowy płyn bez mrugnięcia okiem.
— Lubię wiedzieć kim
są moi klienci, to ułatwia rozmowę.
— A o czym
rozmawiałbyś ze mną? — Ueda przekrzywił głowę, przyglądając się mu z
zainteresowaniem.
— Na pewno nie o
haraczach i wymuszeniach, yakuza mnie nie kręci — odparł szczerze chłopak.
— Proszę, proszę,
odważni jesteśmy. — Mężczyzna błysnął zębami w cynicznym uśmiechu. — Wiesz, że
za takie słowa mógłbym zafundować ci spotkanie z moimi pracownikami?
— I po co? —
Shirenai zmrużył oczy. — Nie mam pieniędzy, ojciec by ci pewnie tylko dopłacił
za moje zniknięcie, żaden pożytek.
— Może masz rację. —
Keizo wzruszył ramionami. — Ale… jesteś przystojny, w burdelu daliby mi za
ciebie niezłą kasę, chociaż do tej pory nie zajmowałem się handlem żywym
towarem.
— Wątpię, abyś specjalnie
dla mnie miał nagle zacząć. — Shi pokręcił głową. — Nie zaprzeczasz… Nie
denerwuje cię, gdy ktoś rzuca ci prosto w oczy czym się zajmujesz? — Ciekawość
błysnęła topazem.
— A czym się
zajmuję? Wbrew pozorom chodzę od czasu do czasu na spotkania zarządów całkiem
legalnych firm.
— Po co przychodzisz
do takich lokali? — Shi opróżnił kolejny tumbler.
Czuł się zupełnie
wyprany z emocji, jakby rozmowa z ojcem wcale nie miała miejsca, jakby nie
raniła, nie odzierała z resztek złudzeń. To
aż dziwne… zastanowił się chwilę nad swoją reakcją, a właściwie jej
brakiem. Powinno mi być przykro, w końcu
rodzice zazwyczaj wspierają swoje dzieci. Cóż… nie jest, może się
przyzwyczaiłem? A może faktycznie alkohol potrafi rozpuścić żale… przynajmniej
na pewien czas…
— Nie słuchasz mnie.
— Keizo spojrzał na niego z lekkim wyrzutem.
— Słucham… To co
mówiłeś?
— No właśnie —
parsknął śmiechem Ueda.
— Dobrze, zamyśliłem
się, możesz powtórzyć?
— Pomijasz pierwszą
zasadę dobrego hosta, klient na pierwszym miejscu, poświęcasz mu całą swą
uwagę.
— Mówiłem, że
dzisiaj nie jestem dobrym towarzyszem. — Przeciągnął się i oparł nogę o stojący
z boku stoliczek z wysoką lampką. — Sam jesteś sobie winien.
— Racja, mówiłeś —
zgodził się łaskawie Keizo. — A odpowiadając na twoje pytanie, lubię od czasu
do czasu, jak ktoś mi usługuje, poza tym Hikaru zatrudnia najlepsze towary,
jestem smakoszem.
— Ja ci nie
usługuję…
— Rutyna czasem
nudzi, jesteś ciekawą odskocznią. — Udea upił łyk alkoholu, przyglądając się z
rozbawieniem lekko zamglonym oczom chłopaka.
— Jak królik
doświadczalny. — Shi sięgnął po kolejnego papierosa. — Naprawdę, jestem pod
wrażeniem, że doceniasz moje wewnętrzne walory.
— Zewnętrzne też
doceniam. — Keizo bez skrępowania powiódł wzrokiem po jego ciele, od rozwichrzonych
teraz włosów, przez tors widoczny w rozcięciu koszuli, kończąc na długiej nodze
opartej o stolik. — Pójdziesz ze mną…
— Nie sypiam z
klientami!
— Na przyjęcie
promocyjne? — dokończył spokojnie Ueda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz