środa, 30 maja 2012

XIV Na przekór przeznaczeniu


   Ogromne drzewa szumiały cicho, kołysane szumem wodospadu, który lśniącą kaskadą spadał z wysokich skał porośniętych mchem. Ogród spowijała wieczorna mgła, dodając mu uroku i tajemniczości. Na niskiej marmurowej ławeczce elfka wpatrywała się z troską w twarz swej najstarszej córki.

— Moja droga, to naprawdę zły pomysł, na północy panuje susza, drogi są niebezpieczne. Uważam, że powinnaś poczekać.


— Ale mamo. — Dziewczyna niecierpliwie potrząsnęła trzymanym w ręku listem. — Wiesz jak długo czekałam na to zaproszenie? Nie widziałam się z Liriel od dwóch lat! Mam czekać na kolejny ślub, aby mieć do tego okazję?

— Wątpię, aby twoja przyjaciółka miała ponownie wyjść za mąż. — Aevenien z rozbawieniem wbiła igłę w tamborek, spod jej zręcznych dłoni wychodził wspaniały haft w postaci dwóch łabędzi w otoczeniu girlandy czerwonych maków.

— Och, wiesz, że nie o to mi chodzi —prychnęła elfka. — No proszę, pozwól mi jechać. Obiecuję, że będę ostrożna i nie zboczę z utartych traktów, a te, jak wiesz, są teraz dobrze chronione przez podwójne patrole. Poza tym to nieładnie ignorować zaproszenie. Liriel…

— Gdyby rozchodziło się tylko o Liriel, miałabym mniej wątpliwości — przerwała jej matka, odkładając haft i kładąc dłoń na głowie córki. — Mam mieszane uczucia. Jesteś jeszcze taka młoda, uważam, że powinnaś przystopować. Gdyby nie mój stan — pogładziła się po lekko zaokrąglonym brzuchu — pojechałabym z tobą i dopilnowała, abyś nie zrobiła niczego głupiego.

— Wcale nie…

— Ależ dokładnie tak, znam cię, dobrze wiem, że tęsknisz za swoją przyjaciółką, jednakże w tym wypadku jest ona tylko wygodną wymówką.

Dziewczyna zaczerwieniła się i spuściła głowę pod karcącym spojrzeniem rodzicielki.

— Więc nie puścisz mnie?

Aevenien z rozrzewnieniem przyglądała się zarumienionej twarzy córki. Dobrze wiedziała jak bardzo zależy jej na tym wyjeździe, od dawna nie mieli żadnych wieści od Ithildinów i to zaproszenie wywołało wielką radość dziewczyny. Jej zielone oczy lśniły oczekiwaniem i ogromnym podekscytowaniem. Naprawdę nie miała sumienia odmawiać jej przyjemności, zwłaszcza, że ostatnimi czasy było ich w jej życiu tak niewiele. Westchnęła i z bolącym sercem pokręciła głową.

— Nie, kochanie, pojedziesz.

                                                 
***


     Lantiel z niepokojem spoglądał na powracający patrol. Ostatnie wieści nie były zbyt pomyślne. W zachodnich wioskach wystąpiły pierwsze oznaki epidemii. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że prędzej czy później do tego dojdzie, jednak mieli nadzieję, że zanim to nastąpi, bogowie zakończą suszę i straty zostaną ograniczone.

— Coś nowego? — Odwrócił się w kierunku głosu. Tuż obok niego przystanęła elfka i tak jak on z wyczekiwaniem spoglądała na konnych.

— Sądząc po ich minach, raczej nic ciekawego. Idziesz ze mną?

— Nie wiem czy naprawdę chcę wiedzieć. —Kilien ruszyła za magiem w kierunku zsiadających z koni mężczyzn. Ich twarze nie wróżyły niczego dobrego. Zaciśnięte usta, zmęczone spojrzenia i pobrudzone szaty świadczyły o jednym. Było źle.

— Jakie wieści? — Elfka zatrzymała się przy jednym ze strażników. Odwrócił się do niej, poklepując jednocześnie konia po zadzie. Zwierzę posłusznie skierowało się w stronę stajni, gdzie szybko zajęły się nim sprawne ręce stajennych.

— Nie jest dobrze. — Strażnik brudną dłonią potarł policzek, pozostawiając na nim ciemny ślad. — Zachodnia wieś została napadnięta cztery noce temu. Kiedy dotarliśmy na miejsce, po okolicy buszowały dzikie zwierzęta. Smród był tak okropny, że przyprawiał o mdłości. Nie odważyliśmy się chować zmarłych. — Kopnął z bezsilności jakiś leżący na ziemi kamień. — Niektóre zwierzęta zabiliśmy, inne zdążyły uciec. Jedyne co nam pozostało, to podłożenie ognia pod całą wieś.

— Dobrze zrobiliście. — Lantiel poklepał mężczyznę po ramieniu.

— Dobrze… — Elf przymknął oczy i potrząsnął głową. — Oni nie powinni byli zginąć. To nie była bogata wioska, zwykli zbieracze. Uprawiali winorośl, zbierali jagody, byli pod naszą opieką, a my im nie pomogliśmy.

— To nie wasza wina. — Kilien spojrzała na strażnika poważnie. — Nie można uratować wszystkich. Jest czas wojny i czas pokoju. Nic nie poradzimy na to, że w czasie suszy wszelkich bydlaków ciągnie do zamieszkałych okolic. Elfy są osłabione, mniej czujne, łatwo przysnąć na warcie. Zrobiliście to, co było słuszne. Lan ma rację, nie możecie siebie obwiniać.

— Nie rozumiecie. — Mężczyzna odwrócił się i spojrzał na nich ze złością. — Nie było was tam, nie widzieliście tego co my. Oni zasługiwali na godny pochówek! Wiecie, jak to teraz wygląda? Wielkie zgliszcza, wiatr niesie popioły dzieci i dorosłych… Tak, macie rację, dobrze zrobiliśmy i zrobimy to ponownie jeżeli będzie potrzeba, jednakże ten pył, ten dym, to uczucie porażki… to pozostanie jak lepka maź na naszych sumieniach. — Westchnął i ruszył w stronę zamku.

— Ale… — Lantiel z bólem w oczach spojrzał na Kilien, która położyła mu rękę na ramieniu i potrząsnęła głową.

— Nie, zostaw ich, muszą sami się z tym uporać. Teraz mają tylko ból, z czasem przyjdzie zrozumienie i pogodzą się z tym. Świeża rana zawsze piecze najbardziej, potem pozostaje po niej tylko wspomnienie. Oni wiedzę, że nie było innego wyjścia, że nic nie mogli zrobić, jednak teraz potrzebują spokoju.

— Nienawidzę własnej bezsilności. —Therien usiadł na kamiennym schodku i oparł dłonie na kolanach.

— Robicie wystarczająco dużo, dzięki wam możemy udzielać pomocy sąsiednim wioskom. Gdyby nie wasza praca, już dawno i my zostalibyśmy bez wody. Spójrz na rzekę, toczy się leniwym, brudnym strumykiem. Studnie są teraz naszą jedyną podporą.

— A co z wioskami położonymi dalej?

— Nie zbawisz świata, Lantielu. Pomóż tym, którym możesz, nie jesteśmy cudotwórcami.

— Czasami… czasami żałuję, że zostaliśmy— westchnął elf. — Minęły dwa miesiące, bylibyśmy już daleko, gdzieś, gdzie susza byłaby tylko plotką. Niewiedza bywa błogosławieństwem, Kilien.

— Naprawdę tak myślisz? — Spojrzała na niego z uwagą.

— Czasami… — powtórzył elf.

                                           
***


     Krwawy deszcz spływał strumieniami, mocząc drżące ciało stojącego pośród ofiar elfa. Zbroczona klinga bezwiednie spoczywała w jego dłoni. Czuł smutek, przeraźliwy żal i pragnienie zapomnienia. Dookoła słychać było jęki i spazmatyczne szlochy. Ktoś patrzył na niego, ktoś przywoływał go bezgłośnym krzykiem. Odwrócił głowę i rozejrzał się niespokojnie dookoła, poszukując źródła niepokoju. Ociężale ruszył przed siebie, w kierunku przejścia prowadzącego poza granice miasta. Ze zdziwieniem zauważył, że wszystko zamarło, nikt się nie poruszał, nikt już nie walczył. Tylko ten okropny smród spalenizny i leżące przed nim ciało. To ono krzyczało bez słów! Podszedł bliżej i spojrzał w złote, nieruchome źrenice elfa. Patrzyły z wyrzutem…

     Głośny krzyk przerwał ciszę nocy. Silvan zerwał się i spojrzał z niepokojem na rzucającego się w koszmarze elfa. Jasną skórę młodzieńca rosił pot, a wilgotne kosmyki przykleiły się do udręczonej twarzy.

— Lantiel, obudź się! — Potrząsnął lekko jego ramieniem. Therien jęknął głośniej i zacisnął dłonie na pościeli. —Lantiel! — Powtórzył głośniej, chwytając jego rękę. Czerwone oczy zalśniły w mroku.

Mężczyzna przez chwilę rozglądał się dookoła zdezorientowany, po czym jego wzrok spoczął na pochylającym się nad nim kochanku. W krwistych tęczówkach rozbłysło zrozumienie i elf z westchnieniem ulgi przytulił się do towarzysza.

— Myślałem, że nie żyjesz — jęknął cicho, oplatając go nerwowo ramionami.

— Cii, już dobrze. — Książę pogładził skołtunione jasne włosy. — Jestem tutaj i nic mi nie jest. Poczekaj, dam ci coś do picia.

Lantiel skinął głową i cofnął ręce, pozwalając mu wstać. Po chwili Silvan wsunął się na powrót do łóżka, podając mu kielich z sokiem. Therien łapczywie opróżnił połowę i oddał mu z westchnieniem opadając na poduszki. Książę, nie spuszczając z niego wzroku, dopił resztę i odstawił naczynie na podłogę.

— Znowu ten sam sen? — zapytał, kładąc się i przysuwając do chłopaka.

— To było straszne. — Lantiel przykrył ramieniem oczy. — Leżałeś tam cały we krwi, a wokół panował chaos.

— Jak widzisz, nic mi nie jest, jestem cały i zdrowy. — Odsunął jego rękę i pogładził go lekko po policzku.

— Zawsze jest tak samo, zawsze krew, krzyki i ty… Boję się. — Lantiel zamrugał gwałtownie, odwracając twarz w kierunku okna. — Nie wiem, co bym zrobił, gdyby coś ci się stało…

W komnacie zapanowała cisza. Silvan wstrzymał oddech, a jego ręka zamarła na policzku kochanka.

— Lan… — westchnął.

— Nic na to nie poradzę. — Elf uparcie wpatrywał się w księżyc wiszący nieruchomo nad drzewami. — To się po prostu stało. Jestem żałosny.

— Nie jesteś. — Pochylił się nad nim, odwracając jego głowę w swoim kierunku i zatapiając spojrzenie w czerwonych oczach.

— Jestem, to mnie osłabia, sprawia, że bardziej boli. Miało być chwilowe i przyjemne, bez komplikacji. Stało się czymś więcej, wykracza poza granice wszystkiego, co kiedykolwiek uważałem za słuszne. Boję się, cierpię i przeklinam ciebie, siebie i całą tę sytuację, a najbardziej to, że to wszystko nadal pozostaje zaledwie chwilą.

— Więc obaj jesteśmy żałośni. — Smukłe palce powoli przebiegły przez usta chłopaka, który zadrżał po ostatnich słowach.— Kto powiedział, że to musi być chwila?

— Do końca suszy.

— Nie!

— Tak, potem będą nam towarzyszyć wspomnienia.

— Nie!

— Jesteś księciem.

— Dokładnie, jestem księciem i…

— Masz zobowiązania — dokończył Lantiel cicho.

— Nie ożenię się, Lan. — Silvan zacisnął dłoń na jego włosach, powodując lekki ból.

— Musisz! — Therien spojrzał na niego przerażony. — Jesteś Ithildinem, spadkobiercą i twoim obowiązkiem jest zadbać o dobro rodu, musisz mieć następcę.

— Nie obchodzi mnie to. — Mężczyzna odwrócił się i usiadł, opierając się o poduszki.

— Sil… Zastanów się co mówisz. — Lantiel poderwał się i klęknął przed nim. — Teraz wszystko wydaje się proste. Jednak to nie ty, to twoje emocje przemawiają przez ciebie. Od dziecka jesteś wychowywany na następcę, został podpisany kon… kontrakt małżeński — zająknął się, lecz nie spuścił wzroku z siedzącego przed nim elfa. — Musisz go wypełnić, taka jest twoja rola, twoje przeznaczenie.

— Dlaczego? — Silvan oparł głowę o zagłówek. — Dlaczego wszyscy mogą żyć własnym życiem, a ja muszę się podporządkować? Kto tak powiedział? Kto wymyślił te zasady? Chcę mieć wybór. —Wyciągnął rękę, a Lantiel chwycił ją i splótł ich palce. — Ty wiesz…

— Cii… — Therien położył mu dłoń na ustach. — Nie mów niczego, czego byś później żałował. Wiesz dobrze, że nie masz wyboru. Nie ty.

— Więc co możemy zrobić?

— Wykorzystać czas, jaki został nam dany.

— Nie chcę limitów, nie chcę myśleć, że kiedyś… — przerwał i spojrzał mu prosto w oczy. — Zostań.

— Nie mogę…

— Dlaczego? — Silvan prychnął zirytowany.— Mój ojciec miał kochankę, a moja matka nie widziała w tym niczego złego, taksię dzieje.

— Chcesz, abym został i był z tobą, kiedy się ożenisz? — Czerwień pociemniała i przybrała odcień szkarłatu.

— Dokładnie, moja żona będzie musiała to zaakceptować.

— Tak… Byłbym tutaj co noc i czekał, aż wypełnisz swoje obowiązki, potem wracałbyś do mnie przesiąknięty jej zapachem, a ja zastanawiałbym się czy było ci dobrze, lepiej niż ze mną.

— Nie…

Lantiel potrząsnął głową.

— Dokładnie tak, zawsze wiedziałbym, że jestem tym drugim, kimś kogo można oddalić, gdy już się znudzi.

— Nigdy mi się nie znudzisz! Ko…

— Nie! — Therien krzyknął cicho, a w jego głosie można było usłyszeć nutki paniki. — Nie mów tego! Nie mogę… — dodał zrezygnowany. — Patrzyłbym jak twoje dzieci dorastają, jak zawsze stoi przy twym boku, podczas gdy ja… Nie rób mi tego — poprosił i z desperacją przytulił się do jego boku.

— Skazujesz nas na cierpienie.

— Jestem egoistą, pociesza mnie myśl, że będziemy cierpieli obaj. Zrozum, nigdy nie mógłbym być kimś, kto czeka.

— Masz rację, jesteś egoistą. — Silvan przyciągnął go do siebie i pocałował gwałtownie. Ich języki splotły się w tańcu pełnym pasji i namiętności. Żaden z nich nie wiedział, ile czasu im jeszcze zostało. Do końca suszy?

— Lan. — Elf przesunął nosem po jego policzku. — Kochajmy się — mruknął, zsuwając się niżej i kładąc na jasnym ciele mężczyzny. Szkarłat pojaśniał i Therien objął plecy kochanka, przesuwając dłońmi po jego barkach.

Powoli rozsunął uda, wpuszczając go pomiędzy nie i ocierając się o niego zmysłowo. Usta księcia wędrowały teraz po jego szyi, zostawiając na skórze wilgotną ścieżkę pocałunków. Lantiel wciągnął powietrze gdy dotarły do sutków, trącając jej lekko i przygryzając. Wsunął dłonie we włosy Silvana, pieszcząc palcami jego kark i wrażliwe na dotyk uszy. Palce stóp pieściły uda mężczyzny, wędrując w górę i w dół.

Pokój rozbrzmiał cichymi jękami i okrzykami namiętności. Jasnowłosy elf szarpnął gwałtownie biodrami, wyginając się, gdy usta Ithildina objęły jego członek.

— Sil… — jęknął, czując jak mężczyzna pieści go delikatnie, jakby celebrował każdy dotyk, smak i zapach. — Mocniej…

Książę kilkukrotnie poruszył szybciej głową, zaciskając wargi na nabrzmiałej męskości Theriena. Jego dłonie gładziły uda, wędrowały powoli w górę, aby zacisnąć się lekko na jądrach, wywołując cichy okrzyk chłopaka.
Poczuł jak drga w jego ustach i poderwał głowę, zaciskając dłoń u podstawy członka. Przesunął się do góry i chwycił nogi blondyna pod kolanami. Ze stolika niecierpliwym ruchem ściągnął flakonik z oleistą cieczą o zapachu cytrusów, wylał płyn na dłoń, po czym przesunął po swej czekającej niecierpliwie męskości. Resztę roztarł pomiędzy pośladkami partnera. Kochali się tuż przed tym, jak zapadli w krótki sen przerwany koszmarem, więc młodzieniec nadal był w środku wilgotny i rozluźniony. Silvan wysunął rękę i wytarł ją w szmatkę leżącą na skraju łóżka. Przewrócił się na plecy i pociągnął Lantiela za sobą. Czerwone oczy rozbłysły, gdy chłopak powoli zaczął opuszczać się na jego oczekującą na spełnienie męskość. Poruszał się nieskończenie wolno, czerpiąc z tej pozycji maksimum przyjemności.
Silvan spod zmrużonych powiek przyglądał się kochankowi. Był piękny. Kremowa skóra była gładka i niezwykle delikatna, a krople potu przypominały maleńkie, przyklejone do niej klejnoty. Jasne włosy łaskotały mu uda, gdy młodzieniec odchylił głowę do tyłu. Lśniąca kaskada połyskiwała za jego plecami, tworząc aureolę, która podświetlona blaskiem księżyca dawała niesamowite złudzenie, jakby ciało Lantiela otaczała poświata. Książę przesunął dłońmi po jego napiętych udach, zatrzymując się dopiero u ich zwieńczenia i zaciskając na pragnącej uwagi męskości. Lantiel jęknął głośno i poruszył się gwałtowniej, mocniej zaciskając mięśnie na jego członku.
Silvan poderwał się i usiadł, przyciągając go do siebie i całując namiętnie. Nogi Theriena otoczyły go w pasie, a on sam przywarł teraz do jego ciała, oddychając coraz szybciej, gdyż lewa ręka Ithildina nadal gładziła jego członek, uwięziony teraz pomiędzy ich ciałami. Zarzucił ręce na ramiona bruneta, wplatając palce w jego włosy i poruszając się coraz szybciej i bardziej desperacko.

— Obiecaj mi — wydyszał w jego usta Silvan. — Obiecaj mi, że nie odejdziesz.

— Sil… — jęknął, czując jak powoli jego mięśnie napinają się w oczekiwaniu.

— Obiecaj — ponaglił, mocniej zaciskając palce i pieszcząc go jeszcze gwałtowniej. Jego prawa ręka trzymała go mocno za biodra i kierowała ruchami tak, że w każdym momencie uderzał o najbardziej czuły punkt w ciele mężczyzny. — Obiecaj, że zostaniesz tak długo, aż nie będę zmuszony… Kiedy nie będzie już wyjścia… Ale nie teraz, jeszcze nie…

Lantiel patrzył w jego oczy, zasnute teraz mgiełką pożądania, namiętności, desperacji i ponaglenia. Wiedział, że elf nie gra czysto, że teraz, w tym momencie nie śmiałby odmówić mu czegokolwiek, choćby potem miał tego żałować.

— Obiecuję — mruknął i poczuł jak mężczyzna pod nim napręża się, a potem jego wnętrze wypełniło coś ciepłego, uderzając prosto i celnie. Zacisnął palce na ramionach Silvana, pozostawiając na nich czerwone ślady i doszedł z gardłowym okrzykiem, gwałtownie rozlewając się pomiędzy ich złączone ciała.

                                                
***


     Życie nigdy nie było proste. Łatwo jest, kiedy nie jest się uświadomionym i żyje w błogiej niewiedzy. Gorzej, gdy nagle wszystko stanie się jasne, gdy własne uczucia i rozterki zyskują przejrzystość i logiczność jasno napisanej księgi.

     Lantiel siedział na ławce, nerwowo bawiąc się szarfą.

— Niedługo porwiesz ten materiał. — Errdir zabrał mu niebieską wstęgę z ręki i spojrzał na niego badawczo. — Co się dzieje?

— Nic, na co twój genialny umysł nie wpadłby wcześniej — mruknął elf, opierając się plecami o drzewo.

— Ach…

— Tak, możesz teraz spokojnie powiedzieć „A nie mówiłem?”. — Therien spojrzał na niego ironicznie.

— Nie powiem, wystarczająco się z tym męczysz. A co z księciem?

— Jeżeli chcesz zapytać czy siedzę w tym sam, to nie, obydwaj jesteśmy głęboko nieszczęśliwi i zdesperowani.

— Milutko. — Dulin poprawił poły swej cienkiej, przewiewnej szaty i przymknął oczy, wdychając głęboko zapach kwiatów, które obsypały pobliski krzew. — I co zamierzacie z tym zrobić?

— On jest księciem.

— Wiedziałeś o tym od początku — zganił go lekko.

— W łóżku z Kaelem jesteś też tak przerażająco pragmatyczny?

— On nie jest następcą tronu, więc na szczęście nie muszę.

— Gratuluję zmysłu taktycznego.

— Nie szukaj winnego. — Errdir otworzył oczy i spojrzał na niego ostro. — Uprzedzałem cię, z uczuciami się nie igra.

— Samo przyszło.

— Ale samo sobie nie pójdzie. Co teraz zrobicie?

— Obiecałem mu, że zostanę do czasu jego ślubu — bąknął niewyraźnie elf.

— A więc jesteś głupcem. — Dulin podniósł się i nerwowo przeszedł kilka kroków. — Chodź, przejdziemy się.

Lantiel wstał niechętnie i ruszył za przyjacielem.

— Wiesz, że on nie ożeni się prędko. — Errdir szedł przodem z rękami splecionymi za plecami. — To może potrwać lata, jest jeszcze młody i nikt go do tego nie zmusi. Jednak — spojrzał na rozjaśnioną twarz Theriena, który słuchał jego słów z nieśmiałą nadzieją — to w końcu nastąpi, a wtedy cierpienie będzie jeszcze gorsze. Skrzywdzicie się nawzajem.

— Przynajmniej zyskamy trochę czasu. —  Lan zrównał z nim krok i szedł, wpatrując się w punkt przed sobą.

— A co z nią?

— Co ma być? Będzie jego żoną.

— Owszem, tak samo jak i trzecią do spółki w tym niefortunnym związku. Ty odejdziesz, on zostanie sam. Ty będziesz się snuł, wspominając dni spędzone przy jego boku, on zapewne zrobi to samo, a ona? Niewinna dziewczyna, która posłuży jako ktoś, kto zapewni ciągłość rodu, nikt więcej. Uważasz, że to sprawiedliwie względem niej?

— Przestań. — Lantiel jęknął i na powrót zaczął skubać rąbek szarfy. — To nie jest takie proste.

— Owszem, Lan zrozum, nie winię ani ciebie, ani Silvana. Z uczuciami nie możesz walczyć, przychodzą jak pożoga i porywają cię ze sobą. Czasami wraz z nimi nastaje odrodzenie i siła, czasami… Pozostają tylko zgliszcza.

— Powtórzysz to przy nim? — zapytał Therien, widząc jak w ich kierunku podąża książę.

— Naprawdę muszę?

— Nie, myślę, że on doskonale zdaje sobie z tego sprawę. — Uśmiechnął się do Ithildina, który właśnie zatrzymał się tuż przed nimi.

— Z czego doskonale zdaję sobie sprawę? — zapytał, unosząc brew. Miał dziś doskonały humor, jego żołnierze zdołali złapać szajkę grasujących na głównym trakcie, co zapewniało im względny spokój przez parę dni.

— Że będziesz kiedyś doskonałym władcą — prychnął Lantiel. — Nie mówimy ci tego, bo twoje ego i tak jest już bardzo napuchnięte, boimy się, że może pęknąć.

— Jak miło, że się o mnie troszczysz. — Silvan powtarzając wcześniejszy gest Errdira, wyjął z jego dłoni szarfę i splótł ich palce z sobą. Od czasu pamiętnej nocy, gdy wymógł na nim obietnicę, przestał ukrywać ich związek. Dla nikogo nie było to niczym dziwnym. Nikt w końcu nie oczekiwał, że książę do czasu ślubu będzie sam. Therien uśmiechnął się lekko i pozwolił się prowadzić, nie wypuszczając jego dłoni z uścisku. Ithildin, chociaż uwielbiał go dotykać, na takie gesty pozwalał sobie rzadko i tylko kiedy byli sami lub w towarzystwie maga, którego uważał za sprzymierzeńca.

— Ktoś musi. — Lantiel wzruszył ramionami. — Skończyłeś już przegląd patroli i szkolenia?

— Tak, jestem wolny, więc postanowiłem dotrzymać wam towarzystwa — mrugnął. — Zmierzacie w jakieś konkretne miejsce?

— Nie. — Errdir rzucił spojrzenie na ich złączone dłonie. — Możesz prowadzić. Jakieś wieści od żołnierzy?

— Zatrzymali jedną z band panoszących się przy gościńcu, na szczęście nikt mocno nie ucierpiał. Mam nadzieję, że dzięki temu drogi staną się choć trochę bezpieczniejsze. — Powoli szli w kierunku przełęczy.

— Dobrze się spisali, macie jakieś plany na wieczór?

— Mniej więcej. — Silvan spojrzał na Lana. Tej nocy mieli udać się nad jezioro w lesie, ostatnie dni obfitowały w intensywność przeżyć zarówno emocjonalnych, jak i tych związanych z problemami poza miastem.

— Rozumiem i nie wnikam. — Errdir z uśmiechem uniósł dłonie. — W takim razie… — Jego słowa przerwał tętent dobiegając od strony wjazdu do doliny. Ostatnie patrole już dawno przybyły, więc z ciekawością podeszli bliżej.

Kilkanaście koni wraz z dosiadającymi ich jeźdźcami w pełnym galopie wypadło z pomiędzy gór. Na przedzie jechała piękna elfka, której rozwiane włosy połyskiwały intensywnie miedzianym kolorem w blasku zachodzącego wolno słońca. Zobaczywszy Silvana, skierowała się w ich stronę i po chwili z szerokim uśmiechem zeskoczyła z wierzchowca.

— Sil! — krzyknęła i rzuciła się w kierunku księcia, zaplatając mu dłonie na szyi i z radością całując go w obydwa policzki. — Witaj.

Czas stanął w miejscu. Widać było jak Ithildin zamarł, nie odwzajemniwszy spontanicznego gestu elfki. Delikatnie zdjął jej ręce ze swego karku i lekko roztrzęsionym głosem zapytał.

— Istis… Co ty tutaj robisz? — Ponad jej ramieniem dało się dostrzec gwałtownie pobladłe oblicze Lantiela.

                                                    
***


     Gabinet Kaela pogrążony był w ciszy. Na biurku porozrzucane były papiery, nad którymi pochylał głowę regent. Zmarszczywszy czoło, przyglądał się dokumentom, niektóre odrzucając, a inne podpisując po chwili zastanowienia. Gwałtowny stukot otwieranych drzwi wyrwał go z zamyślenia. Podniósł głowę i z rozdrażnieniem spojrzał na intruza, który ośmielił się przeszkadzać mu w pracy. Szybkim krokiem zmierzał ku niemu Errdir, jego oblicze ściągnięte było gniewem, a ciepłe zazwyczaj oczy ciskały błyskawice. Ithildin wstał i spojrzał na niego pytająco. Tego ranka rozstali się w bardzo pogodnym nastroju. Po upojnie spędzonej nocy mag nie miał żadnych powodów, aby być o coś złym, chyba, że stało się coś, o czym Kael nie wiedział.

— Errdir? Co… — przerwał mu ostry głos Dulina, który oparłszy ręce na blacie, piorunował go spojrzeniem.

— Możesz mi wytłumaczyć, co ty do cholery wyprawiasz?

1 komentarz:

  1. Hej,
    ten sen, wyznanie, decyzja, a potem przyjechała, mieszał...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń