Kael stał przy oknie,
obserwując przebieg treningu młodych elfów. Nowy rocznik rekrutów, pomimo
wrodzonej zwinności i gibkości, nie prezentował sobą niczego nadzwyczajnego.
Silvan po raz kolejny zademonstrował technikę, w zamian otrzymując tępe
spojrzenie najwyraźniej znudzonej młodzieży.
Regent westchnął i potrząsnął głową. Cóż, pomimo wciąż panującej suszy, nadal w
ich mieście panował spokój, młode elfy nie zaznały nigdy wojny, a z okolicznymi
maruderami rozprawiała się wykwalifikowana straż. Nie musieli do tej pory
stanąć twarzą w twarz z wrogiem i oto były efekty. Zblazowani, łaknący zgoła
innych wrażeń młodzieńcy spoglądali spod oka na swego opiekuna, wyczekując
końca ćwiczeń.
Jego wzrok powędrował do siedzącego pod drzewem młodego
mężczyzny, który z kpiącym uśmiechem przyglądał się pracy przyszłego księcia.
Prychnął cicho pod nosem.
Lantiel, oto prawdziwe niebezpieczeństwo. Delikatny i nieprzystosowany do
walki, a jednak stanowiący zagrożenie. Niechętnie musiał przyznać, że chłopak
był miłym i wesołym elfem, skorym do pomocy i wykazującym ogromną lojalność
względem Errdira. Jednakże pomimo tego, że jego wrażliwsza część mówiła mu, iż
młodzieniec okazał się godnym swego nazwiska, a jego zachowanie świadczy na
jego korzyść, ta racjonalna i chłodna reszta jego osobowości nadal spoglądała z
nieufnością i ciągłą podejrzliwością.
Uśmiechnął się lekko, gdy zdenerwowany Silvan rzucił miecz i unosząc ramiona w
górę w geście bezradności, odwrócił się i opadł pod najbliższym drzewem.
Najwyraźniej nieudolność rekrutów go przerosła. Nie omieszka mu tego wytknąć
przy kolacji, jednakże najpierw powinien wysłać tam kogoś kompetentnego, kto
pomoże przyszłemu księciu i zaprezentuje laikom jak naprawdę wygląda walka.
Uniósł brew gdy jego wzrok zarejestrował ruch po stronie, gdzie siedział
Therien. Chłopak zwinnie podniósł się i ruszył w kierunku siedzącego na trawie
Ithildina, w następnym momencie zrobił coś, co sprawiło, że wszystkie mięśnie
regenta spięły się, a na jego twarzy ukazał się niepokój.
— Zawsze na posterunku, prawda? — Drgnął i odwrócił się w kierunku głosu. —
Wyglądasz na przestraszonego, coś się stało? — Errdir przystanął obok niego i
spojrzał w przez okno na plac ćwiczeń. Kącik jego ust uniósł się, gdy zobaczył
jak Lantiel stoi nad księciem z obnażonym mieczem i trąca go lekko płazem w
kolano. — Oho, to będzie uczta dla oczu — zawyrokował.
— O czym mówisz? — Kael przygryzł wargę. Nie podobało mu się to, co widział.
Czyżby ten głupi elf wyzywał Silvana? Nie dość, że książę od razu rozłoży go na
łopatki, to jeszcze istnieje ryzyko, że coś może się stać. Słowa przepowiedni
zawirowały w jego myślach i wychylił się, opierając dłonie o parapet. Miał
zamiar przerwać to w tej chwili. Powstrzymał go delikatny dotyk na ramieniu, w
zdenerwowaniu spojrzał na osobę, która go rozproszyła. Po jego lewej stronie
stała Liriel.
— Chyba nie zamierzasz im przerwać? — mruknęła karcąco. — Spójrz na nich. —
Ruchem głowy wskazała rekrutów. — Wreszcie wyrazili jakieś zainteresowanie,
zapewne zaraz zaczną obstawiać kto wygra. Jak myślisz, znajdzie się ktoś, kto
postawi na Lana?
— To nie jest śmieszne! — warknął. — Mogą się pozabijać!
— Żartujesz, prawda? — Zerknęła na niego zaskoczona. — Przecież to broń
ćwiczebna, ma stępione ostrze. Poza tym, chyba nie sądzisz, że Silvan
skrzywdziłby w jakikolwiek sposób Lantiela, co najwyżej trochę go zawstydzi.
— Nie zakładałbym się o to. — Errdir roześmiał się cicho.
Zarówno regent jak i jego bratanica posłali mu pytające spojrzenia.
— Zaraz sami zobaczycie. — Mag zbliżył się do okna i usiadł na parapecie.
Na placu dwóch elfów właśnie zaczęło krążyć wokół siebie,
wyglądało to jak gdyby badali teren. Ich twarze promieniały, jakby czekali na
coś wyjątkowo przyjemnego. Żaden z nich nie wykazywał zaniepokojenia. Kael
zacisnął dłonie na swych ramionach. Gdyby teraz zakazał pokazu, wyszedłby na
dziwaka. W myślach zanosił prośby do bogów, aby ta walka nie doprowadziła do
tragedii.
Z zamyślenia wyrwał go szczęk stali i głośny okrzyk Liriel.
— To niesamowite!
Odważył się spojrzeć na walczących.
Myliłby się ten, kto nazwałby to sparingiem. To była poezja, to były pieśni
śpiewane przez bardów, opiewające piękno i sztukę, starcia pełnie uczuć i
namiętności. Ich ruchy były idealnie zgrane, jak gdyby znali się tak dobrze, że
potrafili przewidzieć każdą myśl, każdy ruch przeciwnika. Tutaj nie było
miejsca na błędy, atak kończył się blokadą, zwarcie — odskokiem, wypad —
kontratakiem. Broń wirowała z piekielną prędkością, uniemożliwiając
zapamiętanie ich ruchów. To nie był pokaz dla uczniów, to był taniec…
Tancerze ostrzy…
Kael przez chwilę czuł, jakby przeniósł się w przeszłość.
Zniknęli Silvan i Lantiel, na ich miejscu z radosnym uniesieniem na twarzach
wirowali Eredin i Jarel. Walkę wznieśli na poziom sztuki. Doskonale
przygotowani, idealnie współgrający ze sobą, znający się na wylot jak
bracia.
Otrząsnął się i powrócił do rzeczywistości, uważniej przyglądając
rozgrywającemu przed jego oczami spektaklowi. Jeżeli chodziło o Silvana, nie
był zdziwiony, bratanek szkolił się u najlepszych, on sam nieraz stawał przed
nim z obnażonym mieczem. Chłopak był mistrzem fechtunku i nikt nie ważył się
rzucić mu rękawicy. Jednak Lantiel… Nie mógł ukryć zaskoczenia. Młodzieniec był
niesamowity. Jego delikatna postura dodawała mu gibkości i lekkości. Miecz był
przedłużeniem ręki, choć na oko ćwiczebny oręż był dla niego za duży i zbyt
ciężki. Niewątpliwie Therien musiał szkolić się u kogoś znanego… u Tancerza
Ostrzy. Jednak to nie to sprawiło, że Kael poczuł wzruszenie. Były to
wspomnienia… Wspomnienia walczącego z pasją Jarela. Tak dobrze znał niektóre z
tych ruchów, mógłby zamknąć oczy i odtworzyć cały ich ciąg; zwarcie, odskok,
przysiad, parada i na koniec obrót, w trakcie którego broń niespodziewanie
wędrowała do lewej ręki, co wytrącało przeciwnika z równowagi i stanowiło spore
zaskoczenie. Nikt poza Jarelem tego nie potrafił… nikt oprócz jego syna.
— To tak piękne, że aż nieprzyzwoite. — Głos Liriel sprawił, że wciągnął
głęboko powietrze. — Widać jak dobrze zdążyli się poznać przez te tygodnie. —
Ciągnęła dalej elfka, nie zauważając ciemniejących oczu Errdira. — To jak
erotyczny taniec, tyle w tym namiętności, pasji… Ocierają się o siebie, krążą
jak dwa piękne ptaki przygotowujące się do zalotów, usiłujące zwabić partnera,
onieśmielić go, wprawiając jednocześnie w zachwyt.
— O czym tym mówisz? — wyksztusił regent.
Spojrzała na niego zaskoczona.
— Nie mów, że tego nie widzisz… Nawet kadeci to zauważyli, spójrz na ich
twarze, są oczarowani, a jednocześnie podnieceni tym, co się dzieje. Nikt, kto
obserwuje tę walkę, nie zdoła oprzeć się wrażeniu, że tych dwóch łączy coś
więcej niż miłość do miecza. Są idealnie zgrani, znają się na wylot. To nie ich
pierwsza potyczka, robili to już wcześniej. Niejeden raz. Na każdy zwód
Lantiela, który dla kogoś innego byłby nie do sparowania, Silvan tylko się
uśmiecha, pewnie blokując jego ostrze, przewiduje każdy ruch, wie co po nim
nastąpi. Zauważ, że nie patrzą na broń, obserwują swe twarze, nie odrywają od
siebie wzroku. Chyba popełniłam błąd — mruknęła w zamyśleniu.
— Błąd? — Errdir spojrzał na nią z niepokojem.
— Tak, kiedyś ostrzegłam Lantiela, aby nie pozwolił Silvanowi zakochać się w
sobie… Nie przewidziałam, że to może zadziałać w dwie strony.
— Lantiel nie…
— Też tak myślałam. — Wzruszyła ramionami. — Therien jest wolnym ptakiem,
rozpościera skrzydła i bez żalu odlatuje, pozostawiając za sobą smutne drzewa
oczarowane jego trelem. Jak widać zapomniałam, że czasami nawet dzikie
stworzenia zakładają swe gniazda. Mój błąd, ich wygrana. — Uśmiechnęła się,
najwyraźniej zadowolona z rozwoju sytuacji.
— Oni nie mogą… — Kael poczuł nagle, jak w jego żołądku wszystko się przewraca.
— Nic na to nie wskazuje… Musisz się mylić.
— Nie mogą? — Spojrzała ostro na wuja. — Oczywiście, że mogą! Są młodzi,
piękni, niezależni i wolni. Od przeszło sześciu tygodni obserwuję rozwój
sytuacji i wspaniale się bawię. Mój brat myśli, że jest taki przebiegły gdy
nocami przemyka się do sypialni Lantiela, jednak zarówno ja, jak i Caldain,
dobrze o tym wiemy, w końcu moje okna wychodzą wprost na komnatę Theriena.
— Podglądacie ich? — Errdir wyglądał na cokolwiek zaszokowanego.
— Nie bądź głupi — prychnęła — Nie mam wglądu w ich łóżko, po prostu widzę jak
czasami siadają na parapecie i długo w noc rozmawiają.
— To jeszcze nie świadczy…
— Oczywiście, chyba, że
lubią paradować owinięci w prześcieradła. — Przewróciła oczami.
W komnacie zapadła cisza. Na dworze ucichł szczęk broni,
dał się słyszeć za to głośny śmiech Ithildina i oklaski od strony młodzieży.
— Trzeba to przerwać. — Kael odszedł od okna i ciężko usiadł na fotelu.
— Niby dlaczego? — Spojrzała na niego zdziwiona.
— Silvan jest księciem — warknął. — Ma zobowiązania wobec rodu.
— Brednie, mój brat jest młody i ma prawo…
— Jego przeznaczenie… — Głos regenta lekko się załamał. Odchrząknął, rzucając
jej karcące spojrzenie. — Jego przeznaczeniem jest Istis, dobrze wiesz, że
kontrakt małżeński…
— Kontrakt małżeński?! — Liriel z furkotem spódnic odwróciła się w kierunku
wuja. — I kto to mówi! Nie zapominaj, że dobrze znam awersję męskiej części
Ithildinów do ślubów. Sam jesteś idealnym przykładem. — Wskazała na niego
groźnie palcem. — Nie! Nie przerywaj mi — warknęła, gdy Kael otworzył usta aby
coś powiedzieć. — A mój ojciec? Został związany słowem jeszcze jako dziecko, i
co? Ożenił się w wieku trzystu sześćdziesięciu lat! Ani jemu, ani matce nie
spieszyło się do zawarcia związku, a ty… — Zatrzymała na chwilę potok słów, by
wziąć głębszy oddech. — Ty chcesz go wepchnąć w związek już teraz! To
niedorzeczne, on ma dopiero trzydzieści pięć lat!
— Jest dorosły.
— Oczywiście, całe pięć lat temu przestał być dzieckiem. — Potrząsnęła z ironią
głową. — Tronu nie może objąć przed ukończeniem pięćdziesięciu lat, bo jak to
ładnie twierdzi kodeks: „Młodzieniec nie posiada cech dorosłego i jego życiowej
mądrości”, ale do ożenku według ciebie jest wystarczająco dojrzały, tak? Nie
jesteśmy ludźmi, Kaelu! Żyjemy tysiące lat, praktycznie jesteśmy nieśmiertelni.
Nie starzejemy się! Owszem, giniemy od ostrza, strzały czy trucizny, ale poza
tym możemy wybrać długość naszego życia. Jeżeli zdecydujemy się odejść, robimy
to jako stworzenia piękne i dumne, przechodzimy na drugą stronę z podniesioną
głową. Pytam więc, dlaczego odmawiasz Silvanowi kroczenia własną drogą? On nie
jest głupcem, kiedyś się ożeni, ale jeszcze nie teraz. Daj mu czas cieszyć się
życiem, wybrać to, co dla niego najlepsze.
— To, co najlepsze… — Kael zbladł lekko. Nie mógł winić Liriel za ostre słowa,
kochała brata całym sercem i była gotowa walczyć o jego szczęście. Jednak ona
nie wiedziała… Nie była świadoma…
W jej oczach Lantiel był
wspaniałym elfem, który według jej mniemania darzył uczuciem przyszłego
księcia. Jednak on wiedział. Wiedział, jakie niewinny z pozoru młodzieniec
stanowi zagrożenie i chociażby nazwano go tyranem, nie mógł dopuścić do tego,
aby związek się rozwijał. Nie wolno mu było podjąć takiego ryzyka. Bogowie, jak
wszystko się skomplikowało. Nie przewidział, że tych dwóch może połączyć
uczucie. Musiał działać ostrożnie tak, aby nie zranić Silvana. Jeżeli teraz ich
rozdzieli, bratanek może się zbuntować. Mimo tego, iż nie objął jeszcze władzy,
miał pełne prawo zanegować jego decyzję, a rada… Cóż, jeżeli on sam oddali
młodego maga bez podania konkretnego powodu, rada przychyli się do prośby
księcia. Potarł dłonią czoło, czując bolesny uścisk w skroniach. Podniósł głowę
i napotkał nieodgadnione spojrzenie Errdira.
Tak, był jeszcze mistrz wody. Przymknął oczy, czując jak ogarnia go rozpacz.
Kim on był, aby ingerować w czyjeś uczucia, skoro sam nie wyobrażał sobie, by
Dulin zniknął z zamku? Byli razem od kilku tygodni i były to najpiękniejsze dni
w jego życiu. Mag okazał się nie tylko wspaniałym kochankiem, ale też
inteligentnym mężczyzną, który potrafił zarówno prowadzić z nim długie,
inteligentne i okraszone nutką cynizmu dyskusje, jak i doradzić, nie depcząc
przy tym butami jego własnego zdania. Nie chciał tego stracić… Musiał być
ostrożny, bardzo ostrożny.
— Masz rację. — Spojrzał na Liriel, przyoblekając twarz w przyjazny uśmiech. —
Silvan sam wie, co dla niego najlepsze. — Podniósł się z fotela i ujął pod rękę
bratanicę. — Myślę, że na tym skończymy naszą burzliwą dyskusję. Złość nie
sprzyja dobremu trawieniu, a właśnie przyszła pora obiadu. — Ruszył za
uspokojoną elfką w stronę drzwi, odwracając się lekko w kierunku Errdira. —
Dołączysz do nas?
— Za moment. — Mag w dalszym ciągu siedział na parapecie, przyglądając się
składającym rynsztunek rekrutom.
Kiedy drzwi zamknęły się cicho za Kaelem i Liriel, Errdir
przymknął oczy i oparł głowę o futrynę okienną. Sprawy zdecydowanie nie toczyły
się po jego myśli.
Lantiel miał rację, regent go nie lubił, chociaż mag nie widział ku temu
żadnych powodów. Inną sprawą było uczucie rodzące się pomiędzy dwoma elfami. Do
tej pory myślał, że tylko on zauważył tę fascynację, jednak właśnie został
uświadomiony, że młodsza siostra księcia doskonale zdawała sobie sprawę z tego,
co się dzieje. Kwestią czasu było, żeby zorientowali się i sami zainteresowani.
Jeszcze dwa tygodnie temu podczas rozmowy w jego komnacie, Therien stanowczo
zaprzeczył, jakoby łączyło go z księciem cokolwiek innego poza łóżkiem. Jednak
jak jest teraz? Starszy mag miał świadomość tego, co się dzieje, nie był
głupcem. Widział spojrzenia, które posyłali sobie mężczyźni. Dostrzegał jak
zwężały się oczy Lantiela, gdy Silvan rozmawiał z jednym z mieszczan.
Zaciśnięte w wyrazie niechęci usta Theriena mówiły więcej niż słowa. Zaborcze
spojrzenia Silvana, gdy Lantiel śmiał się z dowcipu jednego ze strażników, były
aż nazbyt wymowne.
Stało się. Jego przyjaciel wpadł we własne sidła i szybkim krokiem zmierzał ku
zatraceniu. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, iż najwyraźniej nie
mieściło się to w planach samego regenta. Kael może i uspokoił Liriel, jednakże
jego spokojny uśmiech nie zwiódł doświadczonego maga.
Ithildin coś planował, a Errdir mógł tylko czekać i modlić się, aby nie
doprowadziło to do tragedii. Z doświadczenia wiedział, że miłość potrafi być
ślepa i jeżeli regent nie ustąpi, ktoś będzie cierpiał.
Pytanie brzmiało: kto?
***
Słońce już dawno zaszło za horyzontem. Lantiel niespokojnie
krążył po swej komnacie. Silvan miał być u niego już godzinę temu, jednakże,
jak się dowiedział, wuj wezwał go w jakiejś pilnej sprawie i przetrzymywał w
swej komnacie już od wczesnych godzin wieczornych.
To był piąty dzień, gdy rozkład dnia przyszłego księcia uległ nagłej zmianie.
Co wieczór wysyłany był na patrole, co noc prowadził długie dyskusje z
doradcami.
Therien oczywiście znał sytuację poza granicami miasta, jednakże nie
przeszkadzało mu być złym na regenta za tak ogromne absorbowanie czasu Silvana.
Susza trwała nadal i nic nie wskazywało na to, żeby w końcu się poddała.
Orkowie podchodzili pod okoliczne wioski, zaczęło się plądrowanie i grabienie,
każda studnia była na wagę złota. Brzegi rzek okupowane były przez grupy
maruderów, którzy zaczęli pobierać opłaty za dostęp do wody, wykorzystując i
tak już tragicznie złą sytuację. Mieszkańcy napadniętych osiedli nie nadążali z
grzebaniem zmarłych. Niedawno patrol odkrył, że jedna z zachodnich wiosek
została doszczętnie spalona, a jej mieszkańcy wybici. Kwestią dni było
rozprzestrzenienie się epidemii. Pozostawione samym sobie ciała rozkładały się
w upale w zastraszającym tempie. Ptactwo i dzikie zwierzęta roznosiły szczątki,
a wraz z nimi choroby.
Mag oparł głowę na ręce. Zeszłej nocy znowu miał sen.
Krwawa łuna zdobiła wejście do miasta, zewsząd dobiegały krzyki rannych. Rzeka,
która zmieniła się w wartki strumień, przybrała kolor purpury.
Wzdrygnął się na wspomnienie zakończenia snu. Na tle ostrych skał, wznosząc
ręce ku niebu, stał Silvan. Jego ubranie przesiąknięte było krwią, a oczy były
zamknięte.
Czarny dym nad przełęczą wznosił się wysoko. Wrzaski oszalałych z przerażenia
rozbrzmiewały dookoła. Widział swoje dłonie… Dłonie zaciśnięte na zbroczonej
klindze miecza.
Zamrugał gwałtownie. Nienawidził tych snów, nienawidził pamiętać, nienawidził
tego, że były takie realne i zwiastowały nieszczęście. Żył nadzieją na deszcz,
bo jeżeli nie… Jeżeli nie... Miasto spłynie krwią, a on sam będzie musiał
stanąć do walki o Eldorien.
Poszerzenie źródła Kelebrin okazało się nierealne. Tak jak
ostrzegał Errdira, pokłady ziemi i kamienia były zbyt duże. Nawet skumulowana
moc ich obu nie przyniosła większych efektów. Może poza tym, że jedna większa
fala zmyła Dulina, skutecznie go zawstydzając. Potrzebowali maga ziemi,
jednakże nikt w okolicy nie słyszał o takim, a jedyny jakiego znał, mieszkał
setki kilometrów stąd i często oddawał się wędrówkom. Znalezienie go
graniczyłoby w tym okresie z cudem. Tak więc bazowali na okolicznych studniach,
pogłębiając je i odnajdując mozolnie coraz to rzadsze podziemne źródła. Nie
pamiętał kiedy ostatnio jego poziom magii był tak wysoki. Czuł ją w opuszkach
palców, jak małe, delikatne wyładowania. Czuł jak wzrasta, formuje się. Wbrew
zmęczeniu, miał świadomość, że dzięki temu staje się ona coraz potężniejsza,
rozwija się wraz z nim. Przepływa przez niego, wiążąc się jak krew z jego
żyłami i staje się kolejną życiodajną energią.
Spojrzał na księżyc. Północ.
***
Obudził go delikatny ruch, spiął się instynktownie, lecz
od razu odetchnął z ulgą, gdy znane, silne ramiona owinęły się wokół jego tali.
Odruchowo odwrócił się w ich kierunku, wtulając twarz w zagłębienie szyi
kochanka.
— Nie śpisz? Nie chciałem cię obudzić — Głos Silvana był cichy i jakby czymś
zmartwiony.
— Czekałem na ciebie, coś się stało?
— Zaatakowano jeden z posterunków, dwóch elfów jest rannych. Wuj wycofał mnie z
patroli. — Książę najwyraźniej był zły z tego powodu.
— To dobrze, nie będziesz się niepotrzebnie narażał. — Lantiel położył rękę na
jego piersi. Lubił czuć ten spokojny rytm jego serca, to go uspokajało,
wyciszało.
— Jestem księciem, muszę dbać o mieszkańców.
— Jesteś księciem i dlatego powinieneś im pomagać swym rozumem, nie narażając
się przy tym. — Therien uniósł głowę i oparł ją na ramieniu leżącego obok elfa.
Czuł jak zwinne palce Ithildina bawią się jego jasnymi kosmykami.
— Mam więc siedzieć z założonymi rękami, gdy inni opuszczają Eldorien, by
pomimo niebezpieczeństwa chronić okoliczne wioski? — Silvan spojrzał na niego
ponuro, jego złote źrenice zabłysły w świetle księżyca.
— Och nie, powinieneś z wojennym okrzykiem na ustach poprowadzić szturm
przeciwko orkom i goblinom — prychnął Lantiel. — Jak cię zabiją, wyprawimy ci
wspaniały pogrzeb, to na pewno podniesie morale.
— Przestań.
— Więc nie pieprz głupot. — Wspomnienie snu powróciło w trakcie tej rozmowy,
wywołując u chłopaka niepokój.
— Jestem księciem, powinieneś się zwracać do mnie z szacunkiem.
— Wybacz, jakoś ciężko mi tytułować kogoś, kto co noc trzyma fiuta w moim
tyłku. — Therien wzruszył ramionami.
— Tak, książę. Jeszcze, książę. Mocniej, książę. Nie przerywaj, książę —
zajęczał Silvan. — Dla mnie brzmi całkiem nieźle.
— Mówisz na niego… „Książę”? — Lantiel przetoczył się i usiadł mężczyźnie na
brzuchu, zaglądając mu z kpiną w oczy.
— Jesteś straszny! — Ithildin zepchnął go z siebie, przygniatając do łóżka.
— Hmm… No, ale skoro lubisz personifikować części swojego ciała, naprawdę mogę
do niego mówić „Książę.” — Therien uśmiechnął się złośliwie.
— Zamknij się.
— Jesteś taki twardy, Książę. — Kolano Lana powędrowało między nogi mężczyzny.
— Nie przeciągaj struny…
— Taki duży i mężny.
— Grabisz sobie.
— Chcę cię dotknąć, Książę. — Dłoń młodzieńca pociągnęła za rzemyki
podtrzymujące spodnie.
— Milcz, wypierdku trolla, albo naprawdę poczujesz jak okrutny potrafi być
rozzłoszczony arystokrata. — Silvan zmrużył niebezpiecznie oczy.
— Wypierdku trolla? — Therien skrzywił się nieznacznie. — Wiesz, świadomość
tego, iż obciągasz komuś, kogo tak…
Dalsze słowa utonęły w mocnym pocałunku, który skutecznie zamknął usta
chłopaka.
— Naprawdę nie chcesz dokończyć tej myśli — szepnął Ithildin, wsuwając język
pomiędzy jego rozchylone wargi i powodując tym samym, że wszystko co chciał
powiedzieć Lantiel, uleciało w niebyt, zastąpione cichym westchnieniem
przyjemności.
Noc należy do nich. Noc jest spokojna, pełna namiętności i cichych okrzyków.
Noc przynosi zapomnienie.
Rankiem zmierzą się z rzeczywistością.
Hej,
OdpowiedzUsuńErdir przekonał się, że Kael nie lubi Liantela, mógłby skojarzyć, że w przepowiedni chodziło o zakochanie się ich...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia