Ogromne drzewa szumiały
cicho, kołysane szumem wodospadu, który lśniącą kaskadą spadał z wysokich skał
porośniętych mchem. Ogród spowijała wieczorna mgła, dodając mu uroku i
tajemniczości. Na niskiej marmurowej ławeczce elfka wpatrywała się z troską w
twarz swej najstarszej córki.
— Moja droga, to naprawdę
zły pomysł, na północy panuje susza, drogi są niebezpieczne. Uważam, że
powinnaś poczekać.
— Ale mamo. — Dziewczyna
niecierpliwie potrząsnęła trzymanym w ręku listem. — Wiesz jak długo czekałam
na to zaproszenie? Nie widziałam się z Liriel od dwóch lat! Mam czekać na kolejny
ślub, aby mieć do tego okazję?
— Wątpię, aby twoja
przyjaciółka miała ponownie wyjść za mąż. — Aevenien z rozbawieniem wbiła igłę
w tamborek, spod jej zręcznych dłoni wychodził wspaniały haft w postaci dwóch
łabędzi w otoczeniu girlandy czerwonych maków.
— Och, wiesz, że nie o to
mi chodzi —prychnęła elfka. — No proszę, pozwól mi jechać. Obiecuję, że będę
ostrożna i nie zboczę z utartych traktów, a te, jak wiesz, są teraz dobrze
chronione przez podwójne patrole. Poza tym to nieładnie ignorować zaproszenie.
Liriel…
— Gdyby rozchodziło się
tylko o Liriel, miałabym mniej wątpliwości — przerwała jej matka, odkładając
haft i kładąc dłoń na głowie córki. — Mam mieszane uczucia. Jesteś jeszcze taka
młoda, uważam, że powinnaś przystopować. Gdyby nie mój stan — pogładziła się po
lekko zaokrąglonym brzuchu — pojechałabym z tobą i dopilnowała, abyś nie
zrobiła niczego głupiego.
— Wcale nie…
— Ależ dokładnie tak, znam
cię, dobrze wiem, że tęsknisz za swoją przyjaciółką, jednakże w tym wypadku
jest ona tylko wygodną wymówką.
Dziewczyna zaczerwieniła
się i spuściła głowę pod karcącym spojrzeniem rodzicielki.
— Więc nie puścisz mnie?
Aevenien z rozrzewnieniem
przyglądała się zarumienionej twarzy córki. Dobrze wiedziała jak bardzo zależy
jej na tym wyjeździe, od dawna nie mieli żadnych wieści od Ithildinów i to
zaproszenie wywołało wielką radość dziewczyny. Jej zielone oczy lśniły
oczekiwaniem i ogromnym podekscytowaniem. Naprawdę nie miała sumienia odmawiać
jej przyjemności, zwłaszcza, że ostatnimi czasy było ich w jej życiu tak
niewiele. Westchnęła i z bolącym sercem pokręciła głową.
— Nie, kochanie,
pojedziesz.
***
Lantiel z niepokojem spoglądał na powracający patrol. Ostatnie wieści nie były zbyt
pomyślne. W zachodnich wioskach wystąpiły pierwsze oznaki epidemii. Wszyscy
zdawali sobie sprawę, że prędzej czy później do tego dojdzie, jednak mieli
nadzieję, że zanim to nastąpi, bogowie zakończą suszę i straty zostaną
ograniczone.
— Coś nowego? — Odwrócił
się w kierunku głosu. Tuż obok niego przystanęła elfka i tak jak on z
wyczekiwaniem spoglądała na konnych.
— Sądząc po ich minach,
raczej nic ciekawego. Idziesz ze mną?
— Nie wiem czy naprawdę
chcę wiedzieć. —Kilien ruszyła za magiem w kierunku zsiadających z koni
mężczyzn. Ich twarze nie wróżyły niczego dobrego. Zaciśnięte usta, zmęczone
spojrzenia i pobrudzone szaty świadczyły o jednym. Było źle.
— Jakie wieści? — Elfka
zatrzymała się przy jednym ze strażników. Odwrócił się do niej, poklepując
jednocześnie konia po zadzie. Zwierzę posłusznie skierowało się w stronę
stajni, gdzie szybko zajęły się nim sprawne ręce stajennych.
— Nie jest dobrze. —
Strażnik brudną dłonią potarł policzek, pozostawiając na nim ciemny ślad. —
Zachodnia wieś została napadnięta cztery noce temu. Kiedy dotarliśmy na
miejsce, po okolicy buszowały dzikie zwierzęta. Smród był tak okropny, że
przyprawiał o mdłości. Nie odważyliśmy się chować zmarłych. — Kopnął z
bezsilności jakiś leżący na ziemi kamień. — Niektóre zwierzęta zabiliśmy, inne
zdążyły uciec. Jedyne co nam pozostało, to podłożenie ognia pod całą wieś.
— Dobrze zrobiliście. —
Lantiel poklepał mężczyznę po ramieniu.
— Dobrze… — Elf przymknął
oczy i potrząsnął głową. — Oni nie powinni byli zginąć. To nie była bogata
wioska, zwykli zbieracze. Uprawiali winorośl, zbierali jagody, byli pod naszą
opieką, a my im nie pomogliśmy.
— To nie wasza wina. —
Kilien spojrzała na strażnika poważnie. — Nie można uratować wszystkich. Jest
czas wojny i czas pokoju. Nic nie poradzimy na to, że w czasie suszy wszelkich
bydlaków ciągnie do zamieszkałych okolic. Elfy są osłabione, mniej czujne,
łatwo przysnąć na warcie. Zrobiliście to, co było słuszne. Lan ma rację, nie
możecie siebie obwiniać.
— Nie rozumiecie. —
Mężczyzna odwrócił się i spojrzał na nich ze złością. — Nie było was tam, nie
widzieliście tego co my. Oni zasługiwali na godny pochówek! Wiecie, jak to
teraz wygląda? Wielkie zgliszcza, wiatr niesie popioły dzieci i dorosłych… Tak,
macie rację, dobrze zrobiliśmy i zrobimy to ponownie jeżeli będzie potrzeba,
jednakże ten pył, ten dym, to uczucie porażki… to pozostanie jak lepka maź na
naszych sumieniach. — Westchnął i ruszył w stronę zamku.
— Ale… — Lantiel z bólem w
oczach spojrzał na Kilien, która położyła mu rękę na ramieniu i potrząsnęła
głową.
— Nie, zostaw ich, muszą
sami się z tym uporać. Teraz mają tylko ból, z czasem przyjdzie zrozumienie i
pogodzą się z tym. Świeża rana zawsze piecze najbardziej, potem pozostaje po
niej tylko wspomnienie. Oni wiedzę, że nie było innego wyjścia, że nic nie
mogli zrobić, jednak teraz potrzebują spokoju.
— Nienawidzę własnej
bezsilności. —Therien usiadł na kamiennym schodku i oparł dłonie na kolanach.
— Robicie wystarczająco
dużo, dzięki wam możemy udzielać pomocy sąsiednim wioskom. Gdyby nie wasza
praca, już dawno i my zostalibyśmy bez wody. Spójrz na rzekę, toczy się
leniwym, brudnym strumykiem. Studnie są teraz naszą jedyną podporą.
— A co z wioskami
położonymi dalej?
— Nie zbawisz świata,
Lantielu. Pomóż tym, którym możesz, nie jesteśmy cudotwórcami.
— Czasami… czasami żałuję,
że zostaliśmy— westchnął elf. — Minęły dwa miesiące, bylibyśmy już daleko,
gdzieś, gdzie susza byłaby tylko plotką. Niewiedza bywa błogosławieństwem,
Kilien.
— Naprawdę tak myślisz? —
Spojrzała na niego z uwagą.
— Czasami… — powtórzył
elf.
***
Krwawy deszcz spływał strumieniami, mocząc drżące ciało stojącego pośród ofiar
elfa. Zbroczona klinga bezwiednie spoczywała w jego dłoni. Czuł smutek,
przeraźliwy żal i pragnienie zapomnienia. Dookoła słychać było jęki i
spazmatyczne szlochy. Ktoś patrzył na niego, ktoś przywoływał go bezgłośnym
krzykiem. Odwrócił głowę i rozejrzał się niespokojnie dookoła, poszukując
źródła niepokoju. Ociężale ruszył przed siebie, w kierunku przejścia
prowadzącego poza granice miasta. Ze zdziwieniem zauważył, że wszystko zamarło,
nikt się nie poruszał, nikt już nie walczył. Tylko ten okropny smród spalenizny
i leżące przed nim ciało. To ono krzyczało bez słów! Podszedł bliżej i spojrzał
w złote, nieruchome źrenice elfa. Patrzyły z wyrzutem…
Głośny krzyk przerwał ciszę nocy. Silvan zerwał się i spojrzał z niepokojem na
rzucającego się w koszmarze elfa. Jasną skórę młodzieńca rosił pot, a wilgotne
kosmyki przykleiły się do udręczonej twarzy.
— Lantiel, obudź się! —
Potrząsnął lekko jego ramieniem. Therien jęknął głośniej i zacisnął dłonie na
pościeli. —Lantiel! — Powtórzył głośniej, chwytając jego rękę. Czerwone oczy
zalśniły w mroku.
Mężczyzna przez chwilę rozglądał
się dookoła zdezorientowany, po czym jego wzrok spoczął na pochylającym się nad
nim kochanku. W krwistych tęczówkach rozbłysło zrozumienie i elf z
westchnieniem ulgi przytulił się do towarzysza.
— Myślałem, że nie żyjesz
— jęknął cicho, oplatając go nerwowo ramionami.
— Cii, już dobrze. —
Książę pogładził skołtunione jasne włosy. — Jestem tutaj i nic mi nie jest.
Poczekaj, dam ci coś do picia.
Lantiel skinął głową i
cofnął ręce, pozwalając mu wstać. Po chwili Silvan wsunął się na powrót do łóżka,
podając mu kielich z sokiem. Therien łapczywie opróżnił połowę i oddał mu z
westchnieniem opadając na poduszki. Książę, nie spuszczając z niego wzroku,
dopił resztę i odstawił naczynie na podłogę.
— Znowu ten sam sen? —
zapytał, kładąc się i przysuwając do chłopaka.
— To było straszne. —
Lantiel przykrył ramieniem oczy. — Leżałeś tam cały we krwi, a wokół panował
chaos.
— Jak widzisz, nic mi nie
jest, jestem cały i zdrowy. — Odsunął jego rękę i pogładził go lekko po
policzku.
— Zawsze jest tak samo,
zawsze krew, krzyki i ty… Boję się. — Lantiel zamrugał gwałtownie, odwracając
twarz w kierunku okna. — Nie wiem, co bym zrobił, gdyby coś ci się stało…
W komnacie zapanowała
cisza. Silvan wstrzymał oddech, a jego ręka zamarła na policzku kochanka.
— Lan… — westchnął.
— Nic na to nie poradzę. —
Elf uparcie wpatrywał się w księżyc wiszący nieruchomo nad drzewami. — To się
po prostu stało. Jestem żałosny.
— Nie jesteś. — Pochylił
się nad nim, odwracając jego głowę w swoim kierunku i zatapiając spojrzenie w
czerwonych oczach.
— Jestem, to mnie osłabia,
sprawia, że bardziej boli. Miało być chwilowe i przyjemne, bez komplikacji.
Stało się czymś więcej, wykracza poza granice wszystkiego, co kiedykolwiek
uważałem za słuszne. Boję się, cierpię i przeklinam ciebie, siebie i całą tę
sytuację, a najbardziej to, że to wszystko nadal pozostaje zaledwie chwilą.
— Więc obaj jesteśmy
żałośni. — Smukłe palce powoli przebiegły przez usta chłopaka, który zadrżał po
ostatnich słowach.— Kto powiedział, że to musi być chwila?
— Do końca suszy.
— Nie!
— Tak, potem będą nam
towarzyszyć wspomnienia.
— Nie!
— Jesteś księciem.
— Dokładnie, jestem
księciem i…
— Masz zobowiązania —
dokończył Lantiel cicho.
— Nie ożenię się, Lan. —
Silvan zacisnął dłoń na jego włosach, powodując lekki ból.
— Musisz! — Therien
spojrzał na niego przerażony. — Jesteś Ithildinem, spadkobiercą i twoim
obowiązkiem jest zadbać o dobro rodu, musisz mieć następcę.
— Nie obchodzi mnie to. —
Mężczyzna odwrócił się i usiadł, opierając się o poduszki.
— Sil… Zastanów się co
mówisz. — Lantiel poderwał się i klęknął przed nim. — Teraz wszystko wydaje się
proste. Jednak to nie ty, to twoje emocje przemawiają przez ciebie. Od dziecka
jesteś wychowywany na następcę, został podpisany kon… kontrakt małżeński —
zająknął się, lecz nie spuścił wzroku z siedzącego przed nim elfa. — Musisz go
wypełnić, taka jest twoja rola, twoje przeznaczenie.
— Dlaczego? — Silvan oparł
głowę o zagłówek. — Dlaczego wszyscy mogą żyć własnym życiem, a ja muszę się
podporządkować? Kto tak powiedział? Kto wymyślił te zasady? Chcę mieć wybór.
—Wyciągnął rękę, a Lantiel chwycił ją i splótł ich palce. — Ty wiesz…
— Cii… — Therien położył
mu dłoń na ustach. — Nie mów niczego, czego byś później żałował. Wiesz dobrze,
że nie masz wyboru. Nie ty.
— Więc co możemy zrobić?
— Wykorzystać czas, jaki
został nam dany.
— Nie chcę limitów, nie
chcę myśleć, że kiedyś… — przerwał i spojrzał mu prosto w oczy. — Zostań.
— Nie mogę…
— Dlaczego? — Silvan
prychnął zirytowany.— Mój ojciec miał kochankę, a moja matka nie widziała w tym
niczego złego, taksię dzieje.
— Chcesz, abym został i
był z tobą, kiedy się ożenisz? — Czerwień pociemniała i przybrała odcień
szkarłatu.
— Dokładnie, moja żona
będzie musiała to zaakceptować.
— Tak… Byłbym tutaj co noc
i czekał, aż wypełnisz swoje obowiązki, potem wracałbyś do mnie przesiąknięty
jej zapachem, a ja zastanawiałbym się czy było ci dobrze, lepiej niż ze mną.
— Nie…
Lantiel potrząsnął głową.
— Dokładnie tak, zawsze
wiedziałbym, że jestem tym drugim, kimś kogo można oddalić, gdy już się znudzi.
— Nigdy mi się nie
znudzisz! Ko…
— Nie! — Therien krzyknął
cicho, a w jego głosie można było usłyszeć nutki paniki. — Nie mów tego! Nie
mogę… — dodał zrezygnowany. — Patrzyłbym jak twoje dzieci dorastają, jak zawsze
stoi przy twym boku, podczas gdy ja… Nie rób mi tego — poprosił i z desperacją
przytulił się do jego boku.
— Skazujesz nas na
cierpienie.
— Jestem egoistą, pociesza
mnie myśl, że będziemy cierpieli obaj. Zrozum, nigdy nie mógłbym być kimś, kto
czeka.
— Masz rację, jesteś
egoistą. — Silvan przyciągnął go do siebie i pocałował gwałtownie. Ich języki
splotły się w tańcu pełnym pasji i namiętności. Żaden z nich nie wiedział, ile
czasu im jeszcze zostało. Do końca suszy?
— Lan. — Elf przesunął
nosem po jego policzku. — Kochajmy się — mruknął, zsuwając się niżej i kładąc
na jasnym ciele mężczyzny. Szkarłat pojaśniał i Therien objął plecy kochanka,
przesuwając dłońmi po jego barkach.
Powoli rozsunął uda,
wpuszczając go pomiędzy nie i ocierając się o niego zmysłowo. Usta księcia
wędrowały teraz po jego szyi, zostawiając na skórze wilgotną ścieżkę
pocałunków. Lantiel wciągnął powietrze gdy dotarły do sutków, trącając jej
lekko i przygryzając. Wsunął dłonie we włosy Silvana, pieszcząc palcami jego
kark i wrażliwe na dotyk uszy. Palce stóp pieściły uda mężczyzny, wędrując w
górę i w dół.
Pokój rozbrzmiał cichymi
jękami i okrzykami namiętności. Jasnowłosy elf szarpnął gwałtownie biodrami,
wyginając się, gdy usta Ithildina objęły jego członek.
— Sil… — jęknął, czując
jak mężczyzna pieści go delikatnie, jakby celebrował każdy dotyk, smak i
zapach. — Mocniej…
Książę kilkukrotnie
poruszył szybciej głową, zaciskając wargi na nabrzmiałej męskości Theriena.
Jego dłonie gładziły uda, wędrowały powoli w górę, aby zacisnąć się lekko na
jądrach, wywołując cichy okrzyk chłopaka.
Poczuł jak drga w jego
ustach i poderwał głowę, zaciskając dłoń u podstawy członka. Przesunął się do
góry i chwycił nogi blondyna pod kolanami. Ze stolika niecierpliwym ruchem
ściągnął flakonik z oleistą cieczą o zapachu cytrusów, wylał płyn na dłoń, po
czym przesunął po swej czekającej niecierpliwie męskości. Resztę roztarł
pomiędzy pośladkami partnera. Kochali się tuż przed tym, jak zapadli w krótki
sen przerwany koszmarem, więc młodzieniec nadal był w środku wilgotny i
rozluźniony. Silvan wysunął rękę i wytarł ją w szmatkę leżącą na skraju łóżka.
Przewrócił się na plecy i pociągnął Lantiela za sobą. Czerwone oczy rozbłysły,
gdy chłopak powoli zaczął opuszczać się na jego oczekującą na spełnienie
męskość. Poruszał się nieskończenie wolno, czerpiąc z tej pozycji maksimum
przyjemności.
Silvan spod zmrużonych
powiek przyglądał się kochankowi. Był piękny. Kremowa skóra była gładka i
niezwykle delikatna, a krople potu przypominały maleńkie, przyklejone do niej
klejnoty. Jasne włosy łaskotały mu uda, gdy młodzieniec odchylił głowę do tyłu.
Lśniąca kaskada połyskiwała za jego plecami, tworząc aureolę, która
podświetlona blaskiem księżyca dawała niesamowite złudzenie, jakby ciało
Lantiela otaczała poświata. Książę przesunął dłońmi po jego napiętych udach,
zatrzymując się dopiero u ich zwieńczenia i zaciskając na pragnącej uwagi
męskości. Lantiel jęknął głośno i poruszył się gwałtowniej, mocniej zaciskając
mięśnie na jego członku.
Silvan poderwał się i
usiadł, przyciągając go do siebie i całując namiętnie. Nogi Theriena otoczyły
go w pasie, a on sam przywarł teraz do jego ciała, oddychając coraz szybciej,
gdyż lewa ręka Ithildina nadal gładziła jego członek, uwięziony teraz pomiędzy
ich ciałami. Zarzucił ręce na ramiona bruneta, wplatając palce w jego włosy i
poruszając się coraz szybciej i bardziej desperacko.
— Obiecaj mi — wydyszał w
jego usta Silvan. — Obiecaj mi, że nie odejdziesz.
— Sil… — jęknął, czując
jak powoli jego mięśnie napinają się w oczekiwaniu.
— Obiecaj — ponaglił,
mocniej zaciskając palce i pieszcząc go jeszcze gwałtowniej. Jego prawa ręka
trzymała go mocno za biodra i kierowała ruchami tak, że w każdym momencie
uderzał o najbardziej czuły punkt w ciele mężczyzny. — Obiecaj, że zostaniesz
tak długo, aż nie będę zmuszony… Kiedy nie będzie już wyjścia… Ale nie teraz,
jeszcze nie…
Lantiel patrzył w jego
oczy, zasnute teraz mgiełką pożądania, namiętności, desperacji i ponaglenia.
Wiedział, że elf nie gra czysto, że teraz, w tym momencie nie śmiałby odmówić
mu czegokolwiek, choćby potem miał tego żałować.
— Obiecuję — mruknął i
poczuł jak mężczyzna pod nim napręża się, a potem jego wnętrze wypełniło coś
ciepłego, uderzając prosto i celnie. Zacisnął palce na ramionach Silvana,
pozostawiając na nich czerwone ślady i doszedł z gardłowym okrzykiem,
gwałtownie rozlewając się pomiędzy ich złączone ciała.
***
Życie nigdy nie było proste. Łatwo jest, kiedy nie jest się uświadomionym i
żyje w błogiej niewiedzy. Gorzej, gdy nagle wszystko stanie się jasne, gdy
własne uczucia i rozterki zyskują przejrzystość i logiczność jasno napisanej
księgi.
Lantiel siedział na ławce, nerwowo bawiąc się szarfą.
— Niedługo porwiesz ten
materiał. — Errdir zabrał mu niebieską wstęgę z ręki i spojrzał na niego
badawczo. — Co się dzieje?
— Nic, na co twój genialny
umysł nie wpadłby wcześniej — mruknął elf, opierając się plecami o drzewo.
— Ach…
— Tak, możesz teraz
spokojnie powiedzieć „A nie mówiłem?”. — Therien spojrzał na niego ironicznie.
— Nie powiem,
wystarczająco się z tym męczysz. A co z księciem?
— Jeżeli chcesz zapytać
czy siedzę w tym sam, to nie, obydwaj jesteśmy głęboko nieszczęśliwi i
zdesperowani.
— Milutko. — Dulin
poprawił poły swej cienkiej, przewiewnej szaty i przymknął oczy, wdychając
głęboko zapach kwiatów, które obsypały pobliski krzew. — I co zamierzacie z tym
zrobić?
— On jest księciem.
— Wiedziałeś o tym od
początku — zganił go lekko.
— W łóżku z Kaelem jesteś
też tak przerażająco pragmatyczny?
— On nie jest następcą
tronu, więc na szczęście nie muszę.
— Gratuluję zmysłu
taktycznego.
— Nie szukaj winnego. —
Errdir otworzył oczy i spojrzał na niego ostro. — Uprzedzałem cię, z uczuciami
się nie igra.
— Samo przyszło.
— Ale samo sobie nie
pójdzie. Co teraz zrobicie?
— Obiecałem mu, że zostanę
do czasu jego ślubu — bąknął niewyraźnie elf.
— A więc jesteś głupcem. —
Dulin podniósł się i nerwowo przeszedł kilka kroków. — Chodź, przejdziemy się.
Lantiel wstał niechętnie i
ruszył za przyjacielem.
— Wiesz, że on nie ożeni
się prędko. — Errdir szedł przodem z rękami splecionymi za plecami. — To może
potrwać lata, jest jeszcze młody i nikt go do tego nie zmusi. Jednak — spojrzał
na rozjaśnioną twarz Theriena, który słuchał jego słów z nieśmiałą nadzieją —
to w końcu nastąpi, a wtedy cierpienie będzie jeszcze gorsze. Skrzywdzicie się
nawzajem.
— Przynajmniej zyskamy
trochę czasu. — Lan zrównał z nim krok i szedł, wpatrując się w punkt
przed sobą.
— A co z nią?
— Co ma być? Będzie jego
żoną.
— Owszem, tak samo jak i
trzecią do spółki w tym niefortunnym związku. Ty odejdziesz, on zostanie sam.
Ty będziesz się snuł, wspominając dni spędzone przy jego boku, on zapewne zrobi
to samo, a ona? Niewinna dziewczyna, która posłuży jako ktoś, kto zapewni
ciągłość rodu, nikt więcej. Uważasz, że to sprawiedliwie względem niej?
— Przestań. — Lantiel
jęknął i na powrót zaczął skubać rąbek szarfy. — To nie jest takie proste.
— Owszem, Lan zrozum, nie
winię ani ciebie, ani Silvana. Z uczuciami nie możesz walczyć, przychodzą jak
pożoga i porywają cię ze sobą. Czasami wraz z nimi nastaje odrodzenie i siła,
czasami… Pozostają tylko zgliszcza.
— Powtórzysz to przy nim?
— zapytał Therien, widząc jak w ich kierunku podąża książę.
— Naprawdę muszę?
— Nie, myślę, że on
doskonale zdaje sobie z tego sprawę. — Uśmiechnął się do Ithildina, który
właśnie zatrzymał się tuż przed nimi.
— Z czego doskonale zdaję
sobie sprawę? — zapytał, unosząc brew. Miał dziś doskonały humor, jego
żołnierze zdołali złapać szajkę grasujących na głównym trakcie, co zapewniało
im względny spokój przez parę dni.
— Że będziesz kiedyś
doskonałym władcą — prychnął Lantiel. — Nie mówimy ci tego, bo twoje ego i tak
jest już bardzo napuchnięte, boimy się, że może pęknąć.
— Jak miło, że się o mnie
troszczysz. — Silvan powtarzając wcześniejszy gest Errdira, wyjął z jego dłoni
szarfę i splótł ich palce z sobą. Od czasu pamiętnej nocy, gdy wymógł na nim
obietnicę, przestał ukrywać ich związek. Dla nikogo nie było to niczym dziwnym.
Nikt w końcu nie oczekiwał, że książę do czasu ślubu będzie sam. Therien
uśmiechnął się lekko i pozwolił się prowadzić, nie wypuszczając jego dłoni z
uścisku. Ithildin, chociaż uwielbiał go dotykać, na takie gesty pozwalał sobie
rzadko i tylko kiedy byli sami lub w towarzystwie maga, którego uważał za
sprzymierzeńca.
— Ktoś musi. — Lantiel
wzruszył ramionami. — Skończyłeś już przegląd patroli i szkolenia?
— Tak, jestem wolny, więc
postanowiłem dotrzymać wam towarzystwa — mrugnął. — Zmierzacie w jakieś
konkretne miejsce?
— Nie. — Errdir rzucił
spojrzenie na ich złączone dłonie. — Możesz prowadzić. Jakieś wieści od
żołnierzy?
— Zatrzymali jedną z band
panoszących się przy gościńcu, na szczęście nikt mocno nie ucierpiał. Mam
nadzieję, że dzięki temu drogi staną się choć trochę bezpieczniejsze. — Powoli
szli w kierunku przełęczy.
— Dobrze się spisali,
macie jakieś plany na wieczór?
— Mniej więcej. — Silvan
spojrzał na Lana. Tej nocy mieli udać się nad jezioro w lesie, ostatnie dni
obfitowały w intensywność przeżyć zarówno emocjonalnych, jak i tych związanych
z problemami poza miastem.
— Rozumiem i nie wnikam. —
Errdir z uśmiechem uniósł dłonie. — W takim razie… — Jego słowa przerwał tętent
dobiegając od strony wjazdu do doliny. Ostatnie patrole już dawno przybyły,
więc z ciekawością podeszli bliżej.
Kilkanaście koni wraz z
dosiadającymi ich jeźdźcami w pełnym galopie wypadło z pomiędzy gór. Na
przedzie jechała piękna elfka, której rozwiane włosy połyskiwały intensywnie
miedzianym kolorem w blasku zachodzącego wolno słońca. Zobaczywszy Silvana,
skierowała się w ich stronę i po chwili z szerokim uśmiechem zeskoczyła z
wierzchowca.
— Sil! — krzyknęła i
rzuciła się w kierunku księcia, zaplatając mu dłonie na szyi i z radością
całując go w obydwa policzki. — Witaj.
Czas stanął w miejscu.
Widać było jak Ithildin zamarł, nie odwzajemniwszy spontanicznego gestu elfki.
Delikatnie zdjął jej ręce ze swego karku i lekko roztrzęsionym głosem zapytał.
— Istis… Co ty tutaj
robisz? — Ponad jej ramieniem dało się dostrzec gwałtownie pobladłe oblicze
Lantiela.
***
Gabinet Kaela pogrążony był w ciszy. Na biurku porozrzucane były papiery, nad
którymi pochylał głowę regent. Zmarszczywszy czoło, przyglądał się dokumentom,
niektóre odrzucając, a inne podpisując po chwili zastanowienia. Gwałtowny
stukot otwieranych drzwi wyrwał go z zamyślenia. Podniósł głowę i z
rozdrażnieniem spojrzał na intruza, który ośmielił się przeszkadzać mu w pracy.
Szybkim krokiem zmierzał ku niemu Errdir, jego oblicze ściągnięte było gniewem,
a ciepłe zazwyczaj oczy ciskały błyskawice. Ithildin wstał i spojrzał na niego
pytająco. Tego ranka rozstali się w bardzo pogodnym nastroju. Po upojnie
spędzonej nocy mag nie miał żadnych powodów, aby być o coś złym, chyba, że
stało się coś, o czym Kael nie wiedział.
— Errdir? Co… — przerwał
mu ostry głos Dulina, który oparłszy ręce na blacie, piorunował go spojrzeniem.
— Możesz mi wytłumaczyć,
co ty do cholery wyprawiasz?
Hej,
OdpowiedzUsuńten sen, wyznanie, decyzja, a potem przyjechała, mieszał...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia