środa, 30 maja 2012

XV Na przekór przeznaczeniu


   W komnacie panowała cisza, stojący naprzeciwko siebie mężczyźni mierzyli się wzrokiem. Oczy Kaela patrzyły na kochanka zaskoczone i zdumione jego wybuchem. Spojrzenie Errdira pałało zimną wściekłością.

— Hmm… Mniemam, że zrobiłem coś nie tak. — Regent zamrugał kilka razy i spuścił powieki, przyglądając się własnym dłoniom opartym o biurko.


— Naprawdę tak bardzo go nienawidzisz? — Głos maga był cichy i stłumiony, jak gdyby mężczyzna usiłował sam siebie powstrzymywać przed wybuchem.


— Nienawidzę? Na bogów, Errdirze, mów jaśniej. Nie potrafię czytać w myślach.


Mag prychnął tylko i odwrócił się plecami do stojącego za biurkiem elfa. Był wściekły. Gdyby nie dobre wychowanie, nawet nie przywitałby się z Istis, tylko od razu popędził do zamku. Kilka minut spędzonych w towarzystwie nowo przybyłych pozwoliło mu zauważyć, że Silvan był równie jak on zaszokowany pojawieniem się narzeczonej. Najwyraźniej nikt nie powiadomił go o jej przyjeździe, aby nie mógł przedsięwziąć żadnych kroków i przeszkodzić w jakikolwiek sposób. 


Karnacja Lantiela była jasna, ale w tamtym momencie przypominała maskę. Errdir przez ułamek sekundy pomyślał, że gdyby wówczas była noc, naprawdę można było go wziąć za wampira. Blady, z twarzą bez wyrazu i lekko rozchylonymi, jakby w łagodnym zdziwieniu ustami. Jedynie oczy wyrażały najgłębszą rozpacz i przerażenie.


— Nie rozumiem cię. — Dulin przystanął i oparł się o ścianę, splatając ręce przed sobą. — Lantiel nigdy nic ci nie zrobił, a ty… Ty postanowiłeś uderzyć tam, gdzie najbardziej zaboli. — W oczach Kaela błysnęło zrozumienie, usiadł powoli na krześle i ukrył twarz w dłoniach.


— Przyjechała.


— O tak, przyjechała. — Głos maga był zimny i odległy jak nigdy wcześniej. — Przyjechała… Wspaniała, piękna i zakochana. Od razu widać, jak bardzo przywiązana jest do Silvana, pełna nadziei na przyszłość, kipiąca optymizmem i oczekiwaniem. Może nawet w jednym z jej bagaży znajduje się suknia ślubna.


— Jest mu przeznaczona od dziecka — wyszeptał regent. — To nieuniknione.


— Wiem, do cholery! — Errdir krzyknął gniewnie. — Nie rozumiem tylko, dlaczego ją zaprosiłeś! Jest taka młodziutka, przed nią jeszcze długie lata nauki, nie jest gotowa na związek. Dlaczego? Dlaczego tak bardzo przeszkadzało ci to, że Silvan zainteresował się Lantielem… Czyżbyś był aż tak małostkowy, że rani twą dumę to, iż dziedzic pieprzy się z pół drowem?


— Musiałem! — Kael zerwał się na to oskarżenie. — Tutaj nie chodzi o jego pochodzenie, to dużo bardziej skomplikowana sprawa.


— Nie? Więc mi wytłumacz, bo jak na razie, widzę tylko to, co mam przed oczami. A wiesz co to jest? Troje młodych elfów, którzy zostaną zranieni! Dlaczego, na wszystkie demony otchłani, nie dałeś im czasu?! Przecież nigdzie im się nie spieszy, mogli być razem, dopóki ten płomień się nie wypali, a wtedy Silvan spokojnie mógłby się ożenić. Ale po co, dlaczego by mieli cieszyć się tym co mają, skoro twoje plany były inne!


— Tutaj nie chodzi o mnie! Niczego nie rozumiesz, nie jesteś świadom zagrożenia! Tylko ja wiem, co czai się w mroku, jak niebezpiecznie jest pozwolić im być razem. — Kael wyszedł zza biurka i stanął na środku pokoju.


— Więc mi wytłumacz!


— Nie! Nie musisz nic wiedzieć, i tak powiedziałem za dużo. To ty! — Wyciągnął dłoń, wskazując na niego oskarżycielsko. — To ty się wtrącasz w nieswoje sprawy. Tutaj chodzi o całe księstwo, o dziedzictwo i przede wszystkim o Silvana! To ciebie nie dotyczy.


Errdir zmrużył oczy i oderwał się od ściany, ruszając w kierunku regenta. Przystanął i odtrącił jego dłoń sprzed swojej twarzy.


— Gówno prawda — wycedził. — Jestem w to zamieszany tak samo jak ty, czy Silvan. Lantiel jest moim uczniem, przyjacielem, kocham go jak własnego syna! Nie pozwolę ci go skrzywdzić! To dobry chłopak, nie zasługuje na takie traktowanie, spowodowane tylko tym, że jego matka była drowką. Jak w ogóle mogłeś… — Jego głos załamał się. — Jak mogłeś być tak okrutny, tak bardzo nieczuły, tak uprzedzony…


— Zamilcz! — Ithildin zacisnął pięści. — Zamilcz i wyjdź!


— Jesteś zimnym draniem, nie myślisz o uczuciach innych. Teraz to widzę. Jedyne, co cenisz, to władza, majestat i dobre pochodzenie. Rozczaruję cię, Lantiel jest szlachetnym elfem, pod jego włosami też znajduje się znak przynależności rodowej. — Odwrócił się i ruszył w kierunku drzwi, zatrzymując się tuż przed nimi. — Mogłem cię pokochać — szepnął, chwytając za klamkę. — Mogłem kochać cię tak, jak nikt dotąd… Cieszę się, że pokazałeś mi, kim jesteś, zanim to zrobiłem.


                                       
***


     Liriel siedziała obok wuja i w milczeniu smarowała chleb konfiturami. Obok niej Caldain grzebał widelcem w talerzu, udając, że je. Naprzeciw nich rudowłosa elfka z przejęciem opowiadała o swej podróży.

— …I naprawdę byłam przerażona. Te spalone wioski, tylko zgliszcza, a przecież dobrze pamiętam, jak wspaniale troszczycie się o poddanych. Susza to straszna rzecz, naprawdę to druzgocące  widzieć jak wszyscy cierpią z jej powodu. Jeżeli tylko mogłabym jakoś pomóc, nie wahajcie się rozporządzić mą osobą. 


— To nie będzie konieczne. — Chłodno odpowiedział Silvan. Wyglądał, jakby nie spał przynajmniej trzy noce z rzędu. Jego oczy straciły blask, a oliwkowa twarz lekko poszarzała. Co chwilę spoglądał na puste miejsce, zazwyczaj zajmowane przez Lantiela. Młody elf nie pojawił się na kolacji, a jego mistrz milczał, od czasu do czasu rzucając ponure spojrzenie siedzącemu naprzeciw niego regentowi.


— Ależ Sil, naprawdę chciałabym pomóc! — wykrzyknęła Istis, patrząc na niego z lekkim wyrzutem. — Słyszałam, że organizujecie pomoc, dostarczacie potrzebującym wodę i lekarstwa. Wiesz, że od lat matka uczy mnie zielarstwa, mogłabym się przydać. Caldain na pewno ma pełne ręce roboty. — Spojrzała z nadzieją na Neldora, który opuścił głowę niżej i mruknął coś niezrozumiale w odpowiedzi.


— Nie sądzę, aby…


— Ależ to wspaniały pomysł. — Liriel kopnęła pod stołem męża, przerywając bratu w połowie zdania. — Naprawdę, tyle ziół czeka na posegregowanie, poza tym sam mówiłeś, że nie nadążasz ze wszystkim. — Uśmiechnęła się ciepło do przyjaciółki. — Moja droga, wierzę, że twój przyjazd okaże się dla nas błogosławieństwem, naprawdę mamy dużo pracy, a ja szczerze mówiąc, jestem marną zielarką. 


— Nie powinniśmy trudzić Istis, jest naszym gościem. — Sucho stwierdził Silvan, wbijając widelec w miąższ jakiegoś niewinnego owocu z siłą, która sprawiła, że talerzyk lekko podskoczył.


— Kochany bracie. — Dziewczyna spojrzała na niego dziwnie. — Tak rzadko cię widuję. — Uniosła rękę, widząc, że mężczyzna chce jej przerwać, patrząc na nią w zdumieniu. — Tak, tak, nastały ciężkie czasy, a ty ciągle wybywasz gdzieś na patrole. Nawet noce — powiedziała z naciskiem. — Nawet noce spędzasz pracując. W dodatku jesteś odpowiedzialny nie tylko za podwładnych, ciągle musisz sprawdzać prace nad poziomem wody. Braciszku — westchnęła ze smutkiem. — Naprawdę się przepracowujesz, w dodatku ten młody mag, którego pilnujesz... Wybacz, Errdirze. — Spojrzała przepraszająco w stronę Dulina, który tylko sapnął w zdumieniu. — Rozumiem, że Lantiel jest twoim byłym uczniem, ale sam wiesz, że potrzebuje nadzoru, a ty się nie rozdwoisz. Silvan jako książę musi być zawsze na miejscu, by zaaprobować jego wybór, w końcu nie można postawić studni na przykład przy osuwisku.


— Być może masz rację. — Errdir rzucił spojrzenie wyraźnie wytrąconemu z równowagi Kaelowi i uśmiechnął się lekko do elfki. — Lantiel jest młody, pomaga jak może, jednak odpowiednie ukierunkowanie…


— No właśnie! O tym mówię! — wykrzyknęła i spojrzała z troską na brata. — Dlatego Silvan zawsze musi być na miejscu, a to przecież dodatkowa praca. Ja sama zajmuję się odbieraniem sprawozdań z patroli i przydzielaniem pomocy tam, gdzie jest ona najbardziej potrzebna, to bardzo czasochłonne, a wuj… — Nawet nie spojrzała w kierunku starszego elfa. — Wuj musi zarządzać całością, jak więc widzisz, spadłaś nam z nieba.


— Och, mój drogi. — Istis delikatnie pogładziła po ramieniu siedzącego obok niej Silvana. — Naprawdę, głupotą z mej strony było przyjeżdżać w tak ciężkim dla was okresie. Nie uświadamiałam sobie jak jesteś zajęty.


— Zawsze jesteś tu mile widziana. — Uśmiechnął się do niej ciepło. — Po prostu myślę, że niestety widywać się możemy tylko w czasie posiłków, przez resztę dnia nie ma mnie w zamku. Jak sama zauważyłaś, to trudne czasy.


— Myślę, że da się jakoś zmienić twój rozkład zajęć, byś mógł zająć się naszym gościem. — Kael wreszcie odzyskał głos, otrząsnąwszy się z szoku po przemówieniu Liriel. Zmarszczył brwi, czując na sobie krytyczne i oskarżycielskie spojrzenia większości biesiadników.


— Absolutnie się nie zgadzam. — Istis potrząsnęła szybko głową. — Jest czas na pracę i czas na przyjemności. Nikomu nie jest łatwo, a nie możesz oczekiwać od Silvana, aby przez mój przyjazd zaniedbał obowiązki. To absolutnie niedopuszczalne. — Pochyliła się nad stołem i położyła drobną dłoń na ręce Caldaina. — Jutro rano oczekuj mnie w chacie zielarza. Naprawdę chcę pomóc.


Neldor po raz pierwszy tego wieczoru uniósł głowę i spojrzał na elfkę. Uroczo zarumieniona, patrzyła na niego z nadzieją. Uśmiechnął się lekko i skinął lekko głową.


— Oczywiście, rzeczywiście twoja pomoc będzie bardzo cenna. Nie chciałem nadużywać twej dobroci, w końcu jesteś naszym gościem.


— Nonsens. — Pokręciła głową, a miedziany kosmyk włosów opadł jej na twarz. — Kim byłabym, gdybym w takiej chwili nie zjednoczyła się z wami w walce? Bardzo żałuję, że nie ma tu mojej matki, ona na pewno mogłaby zdziałać więcej, jednakże zrobię wszystko, co w mojej mocy.


     Dalsza część kolacji upłynęła na swobodniejszej rozmowie. Nawet Silvan wydawał się bardziej rozluźniony i co rusz zerkał na siostrę z mieszaniną zdziwienia i podziwu. 
Słońce powoli zachodziło za widnokręgiem, gdy Liriel zaoferowała przyjaciółce pomoc w rozpakowaniu się i odprowadziła ją do sypialni. Caldain wzruszył tylko ramionami ze śmiechem i stwierdził, że na tę noc spokojnie może udać się do koszar i wreszcie pograć z kolegami w karty, bo jego żona zapewne nie wróci przed świtem, oddając się babskim plotkom.


                                          
***


     W komnacie panowała ciemność. Przez szczelnie zaciągnięte story, nie wpadało nawet najmniejsze światło księżyca. Pusta butelka po winie leżała obok łóżka, a szyjkę drugiej obejmowały smukłe palce elfa. Lantiel, wpółsiedząc na łóżku, po raz kolejny upił łyk. Czerwone oczy jarzyły się w mroku, leniwie obserwując pokój skąpany w lekko zielonej poświacie. Tylko on ją widział, tylko dla niego rozjaśniała panującą wokół czerń. Ostrożnie poprawił się na posłaniu, sięgając po cybuch fajki wodnej i… nie trafił w niego. 

— Na brudne gacie trolla — mruknął i ponownie przysunął się w kierunku stolika, tym razem lokalizując interesujący go przedmiot. Zaciągnął się głęboko i wypuścił dym nosem. Z zatroskanym wyrazem twarzy spojrzał na butelkę trzymaną w dłoni i potrząsnął nią. Na dnie zachlupotały resztki wina. 


— Jedna kolumna… Dwie kolumny… Jedna kolumna… — mrużąc oczy przyglądał się filarowi podtrzymującemu baldachim. Uśmiechnął się krzywo i upił kolejny łyk trunku, po czym ponownie wsunął do ust cybuch.


— Dwie kolumny — mruknął z zadowoleniem, stwierdzając, że wizja traci ostrość. Dopił trunek i cisnął butelką o najbliższą ścianę. Szkło roztrysnęło się na drobne odłamki.


Pochylił się i spuścił głowę pod łóżko, w poszukiwaniu kolejnej porcji napitku. Długie włosy zamiatały podłogę, jednak nawet ich platynowy kolor nie rozjaśniał mroku nocy. 


— Nooo pokaż się. — Pomacał ręką okolice i sapnął głośno, nie natrafiając na smukły kształt. — Chcę trzy kolumny… trzy, rozumiesz? — Oparł dłoń o podłogę, czując jak zaczyna kręcić mu się w głowie. Podniósł się i przetoczył na plecy, wgapiając się w baldachim. — Trzy… Bo trzy jest do… dobre i cholernie iry… iry… irytfu… pochrzanione! Pieprzę trzy! — Przeciągnął ręką po włosach i uniósł głowę, słysząc jak drzwi do komnaty otwierają się cicho. — Kto tam? Gości nie przyjmujemy... Nie, nie, idźcie sobie, wino też sobie poszło… 


— Jesteś pijany? — Silvan po omacku przesunął się ku Lantielowi. W mroku widoczne były tylko dwa, gorączkowo jarzące się punkty.


— Nooo — Therien uśmiechnął się radośnie.


— Ile wypiłeś?


— Trzy… Nie! Dwie, bo trzecia sobie poszła. — Pokręcił głową. — Wszystko wiruuje — zachichotał. — A kolumny są dwie… miały być trzy… Trzy to magiczna liczba.


Silvan westchnął i zawrócił w kierunku drzwi. Therien ewidentnie był pijany i musiał mu podać coś na wytrzeźwienie, zanim obudzi się rano z kacem. 


— Idź sobie, idź… Widziałem ją… Jest śliczna.


Ithildin zatrzymał się na chwilę i przejechał ręką po twarzy, jakby odganiał zmęczenie.


— Zaraz wrócę.


     Szybko przeszedł przez korytarz i po schodach w dół, do składziku z lekami. Od niepamiętnych czasów eliksir otrzeźwiający był produkowany przez elfy. Działał dobrze, szczególnie na żołnierzy przed bitwą. Stawiał na nogi niemal od razu, chociaż efekt uboczny, jaki następował po jego spożyciu, był mało przyjemny. Książę wsunął fiolkę do kieszeni i wyszedł z pomieszczenia, udając się w stronę skrzydła dla gości.

— Silvan!


Odwrócił się, widząc wuja stojącego w jednej z odnóg korytarza.


— Słucham. — Zatrzymał się i spojrzał na niego niechętnie.


— Musimy porozmawiać. — Nie czekając na reakcję młodszego elfa, regent ruszył w kierunku swej komnaty.


— Nie teraz. — Głos księcia zatrzymał go w miejscu. — Jestem zajęty.


— Zajęty… — Kael na powrót spojrzał na bratanka i zmarszczył brwi. — Co może być ważniejszego w tych czasach?


— Ktoś zginął? Napadli na jakąś wioskę? Masz nowe wiadomości? — Silvan mimowolnie zmarszczył brwi zaniepokojony.


— Nie, to prywatna rozmowa.


— A więc nie mam czasu.


— Idziesz do niego. — Regent podszedł szybkim krokiem i chwycił go za nadgarstek. — Zostaw go, to zwykły elf, w dodatku półkrwi drow. Istis, to ona jest twoją przyszłością.


Książę w zdumieniu spoglądał na wuja. W oczach mężczyzny widział troskę i zmęczenie, lecz także dziwną determinację i z trudem ukrywaną niechęć.


— To ty… — Cofnął się o krok, wyrywając rękę z uścisku. — To ty ją zaprosiłeś…


— Tak, ja — przyznał spokojnie.


— Musiałeś mieć cholernie dobry powód, aby ciągnąć ją tutaj w tej chwili. Nie zwracałeś uwagi na niebezpieczeństwo, gotów zaryzykować jej życiem… — zamilkł na chwilę, jakby czekał na zaprzeczenie, po czym z niedowierzaniem pokręcił głową. — Bogowie, ty go nienawidzisz!


— Nie…


— Gardzisz nim, uważasz, że jest od nas gorszy… Mieszkam z tobą pod jednym dachem od trzydziestu pięciu lat i wcale cię nie znam...


— Silvan! — Kael warknął ostrzegawczo. 


— Gdzie twoje nauki, że wszyscy jesteśmy równi, że nie należy nikogo skazywać tylko ze względu na jego pochodzenie?! Gdzie te opowieści o drowach, które pomagały w czasie świętej wojny, o orkach, które potrafiły się zjednoczyć przeciwko mrokowi… Jesteś zaprzeczeniem swych własnych teorii, głoszonych z tak wielką emfazą. Może powinienem zastanowić się, w czym jeszcze kłamałeś…


— Nie możesz… Rodzina opiera się na zaufaniu. — Kael patrzył na bratanka szeroko otwartymi w osłupieniu oczami. — Chcesz powiedzieć, że wybrałbyś jego?


— On nie kłamie, w przeciwieństwie do ciebie.


— Jak możesz być tego tak pewien?! — Regent prawie wrzasnął, w ostatniej chwili się opanowując i rozglądając niespokojnie dookoła. — Znasz go niewiele ponad dwa miesiące, nie wiesz co ukrywa.


— On nie kłamie — powtórzył z uporem Silvan. — Dlaczego tak uparcie chcesz mnie skrzywdzić? Do tej pory nigdy nawet nie wspominałeś o ślubie. On był, gdzieś tam w przyszłości, spotykałem się z różnymi elfami, a ty tylko kiwałeś z uśmiechem głową, gdy przybiegałem opowiedzieć ci o mojej wielkiej dziecięcej miłości. Dlaczego teraz nagle tak bardzo ci to przeszkadza, że odważyłeś się sprowadzić Istis, nie konsultując tego ze mną?


— To dla twojego dobra, nie rozumiesz pewnych spraw… — Kael patrzył na niego błagalnie — Musisz zrozumieć…


— Co mam zrozumieć? Wytłumacz mi! Podaj jeden, cholerny, racjonalny powód!


— Nie mogę… — Mężczyzna potrząsnął głową. — Musisz mi zaufać.


— Pieprz się, hipokryto. — Silvan odwrócił się na pięcie i powiewając szatą, prawie pobiegł w głąb korytarza.


                                         
***


     Drzwi do komnaty otworzyły się z hukiem, gdy książę wszedł do środka, zatrzaskując je za sobą. W środku cały się trząsł, wściekłość i rozgoryczenie wręcz go rozrywały. Czuł się zdradzony, zraniony przez własnego wuja, któremu ufał i który był do tej pory dla niego jak ojciec. Jak on mógł… Jak śmiał! To była brutalna ingerencja w jego prywatne życie. 

Odruchowo ruszył w kierunku okna i rozsunął story, wpuszczając do środka światło księżyca. Odwrócił się i spojrzał na leżącego na łóżku elfa.


— A żeby cię ork przeleciał! — wrzasnął, wyrywając mu z ręki butelkę. — Skąd wziąłeś kolejne wino! — Powąchał zawartość i stanowczo odstawił ją na stolik. — W dodatku to nalewka Caldaina.


— Daj! — Lantiel wyciągnął w jego kierunku rękę.


— Nie ma mowy. — Usiadł na łóżku i wyciągnął z kieszeni fiolkę. — Wypij to, po tej nalewce jutro będziesz czuł się jak po krasnoludzkim piwie.


— Kra… Kras… Piwo pokurczów. — Therien wyszczerzył się pijacko. — Dobre!


— Nie, nie dobre, zabójcze.


— Dooobre — upierał się elf, odtrącając lek. — Nie będę pić, daj piwo!


— Wypij, inaczej jutro będziesz cierpiał. — Silvan chwycił go pod pachę, usiłując zaciągnąć do łazienki.


— Cierpiał… — Lantiel odsunął się i skulił na łóżku. — To nic nowego. Zawsze tak jest, drowy cierpią, bo są złe. Ona jest dobra, ty musisz się z nią ożenić, a ja sobie pójdę.


— Nigdzie nie pójdziesz, Lan, pozwól sobie pomóc. — Ithildin przyciągnął elfa do siebie. Odruchowo cofnął głowę, czując mocny zapach alkoholu.


— Pójdę! — upierał się elf. — Pójdę, bo ty jesteś księciu i musisz mieć żonę… I nieważne to, co ja czuję, nieważne. — Pokręcił głową, nagle przestając się uśmiechać. — Znowu będę sam. — Spojrzał na Silvana i wtulił twarz w jego szyję. — Nie chcę być sam — poprawił się niezdarnie i nagle odsunął się, łapiąc mężczyznę za ramiona i spojrzał na niego, usiłując skupić wzrok na jego obliczu. — Kochasz mnie?


— Lan…


— Albo nie mów. — Znowu potrząsnął głową i na powrót przylgnął do ciała kochanka. — Nie mów, bo potem będzie bolało… Ja cię kocham, to wystarczy. Poczekam, poczekam aż ożenisz się i sobie pójdę, bo jeden mężczyzna nie może mieć dwóch sypialni, wiesz? Ona będzie szczęśliwa i ty będziesz szczęśliwy i ja będę o tym wiedział i będę nieszczęśliwy, ale to nie szkodzi, bo wiesz… Silvan, to boli! — Poruszył się niespokojnie. — Boli jak mnie tak ściskasz, puść, będę miał siniaki…


Złote oczy otwarły się szeroko, gdy do ich właściciela dotarło, że naprawdę tak mocno przyciska do siebie młodszego elfa, że prawie miażdży jego ramiona.


— Przepraszam. — Poluźnił uścisk i wtulił twarz w jego zmierzwione włosy. — Przepraszam, że jestem takim egoistą, że zmusiłem cię, abyś został ze mną do końca. Wiem, że to nie pomoże, ale nie mogę pozwolić ci odejść… Jeszcze nie teraz.


— Jesteśmy głupi, tak nie będzie dobrze. 


— Słodkie cierpienie.


— Gorzkie roz… rozstanie — mruknął Lantiel, pozwalając wziąć się na ręce i zanieść do łazienki.


— Wypij to, proszę. — Terien posłusznie wziął z jego rąk fiolkę i przechylił ją, krzywiąc się przy tym okrutnie. Przez chwilę nic się nie działo, jednak nagle jego twarz lekko pozieleniała i Silvan odgarniając mu włosy, przytrzymał jego głowę nad toaletą, czekając, aż wstrząsane torsjami ciało uspokoi się w jego ramionach. 


— C—co ty mi dałeś? — wychrypiał elf, łapiąc powietrze i na powrót pochylając się, gdy nowa fala wymiotów zmusiła go do tego.


— Lekarstwo — mruknął Silvan, z lekkim rozbawieniem patrząc w przerażone oczy kochanka — Nie bój się, to nie trucizna. Skończyłeś?


— Chyba tak. — Skinął głową, krzywiąc się na okropny smak w ustach i ze strachem patrząc na poczynania Ithildina. — O nie, nie zrobisz mi tego. — Szarpnął się, gdy silne ręce pozbawiały go ubrań i siłą wepchnęły jego głowę do cebra z zimną wodą. — Nienawidzę cię! — wrzasnął, gdy tylko się wynurzył. Silvan od razu chwycił naczynie i oblał prychającego młodzieńca. Klnąc w żywy kamień, Therien czuł jak powoli jego umysł rozjaśnia się.


— Przedtem mówiłeś, że mnie kochasz. — Mężczyzna uśmiechnął się ironicznie. — Szybko zmieniasz zdanie.


— Wystarczy! Cholera jasna, zimno mi — Lantiel chwycił ręcznik i zaczął energicznie się wycierać. — Zabieraj się z tym cebrem!


— Jesteś pewien, że wytrzeźwiałeś? — Silvan patrzył na niego z rozbawieniem.


— Na tyle, żeby cię zabić jak już się wysuszę! Nie wierzę, że próbowałeś mnie podtopić w tym płynnym lodzie — warknął Therien, sięgając po miętowy specyfik stojący na półce i zawzięcie czyszcząc zęby.


— To dla twojego dobra. To sprawdzony sposób żołnierzy, nie dość, że daje natychmiastowe efekty, to jeszcze ominie cię poranny kac. — Mężczyzna oparty o futrynę z uśmiechem obserwował poczynania elfa.


— Bodjciegblinsiekł — wymamrotał niewyraźnie blondyn, płucząc usta i wycierając je rąbkiem ręcznika.


— Lepiej? — zapytał Silvan, nie przejmując się za bardzo przekleństwami, jakie pojedynczo wymykały się Lantielowi.


— Lepiej było, gdy byłem nawalony. — Therien minął go i zrzucając ręcznik, wsunął się do łóżka.


— Nie wątpię, podobał mi się zwłaszcza moment, gdy wyznałeś mi miłość. — Silvan położył się obok niego i oparł głowę na ręce, przyglądając mu się z delikatnym uśmiechem błąkającym się w okolicach kącików ust.


— To się nie liczy, nigdy nie słuchaj pijaka. — Lan wsunął głowę pod prześcieradło, ukrywając rumieńce zażenowania, które wpełzły na jego policzki.


— Czyli mam rozumieć, że jednak nie pałasz do mnie miłością? Szkoda. — Położył się na plecach. — Miło wiedzieć, gdy coś, co czujesz, jest odwzajemnione.


— Sil. — Therien wynurzył się spod okrycia i spojrzał na niego smutno. — Ona przyjechała, to wszystko zmienia.


— To niczego nie zmienia — warknął, przyciągając go do siebie. — Przyjechała i pojedzie. Nie pierwszy i nie ostatni raz.


— Nie możemy spotykać się otwarcie. Co będzie, kiedy zobaczy nas razem?


— To jej problem, nigdy nie przysięgałem nikomu wierności. — Wzruszył ramionami.


— Nie! To nasz problem, ona cię kocha, to widać na pierwszy rzut oka, nie możesz jej ranić.


— I nie mam zamiaru, nie jestem potworem. — Przesunął dłonią po plecach kochanka. — Nie kocham jej, nigdy nie pokocham, już wcześniej o tym wiedziałem — mówił jakby do siebie. — Nieraz przyjeżdżała i nigdy nic nie czułem. Czasami usiłowałem sobie wmówić, że to dobrze. Małżeństwa zawarte w ten sposób nie oczekują miłości, każdy żyje własnym życiem, bez nieporozumień, bez wierności, liczy się tylko dziedzic.


— To okrutne… Nigdy nie chciałbym trwać w związku pozorów.


— Okrutne? — Silvan uśmiechnął się kwaśno. — Mój ojciec w takim żył i nigdy nie narzekał. Zmieniali swych kochanków, bez pretensji, oskarżeń. Odnosili się do siebie z uprzejmością i nawet się lubili. Tak, sądzę, że byli dobrymi przyjaciółmi, nigdy nie widziałem, aby o coś się kłócili. To na swój sposób dobry związek, bez niedomówień, bez zazdrości.


— Mimo wszystko musimy przestać, zbyt częste przebywanie razem sprawi, że Istis w końcu zrozumie, co się dzieje.


— To już załatwione. — Ithildin odwrócił się, a jego oczy rozbłysły w mroku. — Nie wiem, czy wiesz… Ale jesteś bardzo nieudolnym magiem, wszystko trzeba ci pokazywać palcem i niestety odpowiedzialność za ciebie spadła na moje nieszczęsne barki. — Wtulił nos w jego szyję, przesuwając po niej wolno językiem.


— Naprawdę? — Lan sapnął cicho/ — Dlaczego czuję, że maczała w tym palce Liriel?


— Bo zdążyłeś poznać moją siostrzyczkę bardzo, ale to bardzo dobrze.


— Nie chciałbym mieć w niej wroga — mruknął, odchylając głowę w tył.


— We mnie też byś nie chciał, więc… zamknij się już.


                                          
 ***


     Pochodnie migotały, rzucając cień za idącą wolno korytarzem postacią. Kael z zaciśniętymi pięściami i z rozpaczą wymalowaną na twarzy, przemierzał uśpiony zamek. Bał się, że coś stracił, coś bardzo cennego i może tego już nie odzyskać. Od wielu lat wiedział, że przeznaczenie w końcu przyciągnie chmury nad zamek. Wspomnienie panującej suszy paradoksalnie rozbawiło go na chwilę. Natłok myśli spowodował, że potarł z roztargnieniem skronie i rozejrzał się dookoła. Czyżby nie dało się nic zrobić? Czyżby los drwił z niego? 
Musiał z kimś porozmawiać, natychmiast, bo inaczej to go przerośnie. Dłużej nie mógł trzymać tajemnicy tylko dla siebie. Nadszedł czas, aby pozwolić popłynąć słowom.

1 komentarz:

  1. Hej,
    czyli Erradir wie, że pochodzi z jakiegoś rodu, tylko chyba Lantinel o tym nie wie, ha upił się i teraz bardzo cierpi... kiedy do niego dojdzie, że w przepowiedni mogło chodzić, że się w sobie zakochają...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń