Drugi dzień świąt przywitał
Draco pustym łóżkiem i cichą, tonącą w półmroku sypialnią. Usiadł i skrzywił
się lekko, spojrzawszy na swoje pomięte ubrania. Tej nocy gdy Samuel spał
spokojnie u jego boku, długo leżał, wpatrując się w sufit i rozmyślając nad
wydarzeniami ostatnich dni. Tuż po północy ostrożnie wymknął się z sypialni i
przez kominek udał się do rodowej rezydencji swej matki. Od lat stała ona
pusta, a życie powracało do niej tylko w okresie letnim, gdy Narcyza otwierała
ją dla gości. Przez nikogo nie niepokojony zszedł do głębokich, zamkniętych od
lat piwnic w poszukiwaniu czegoś, co jak pamiętał znajdowało się w nich w
czasach gdy był jeszcze dzieckiem. Wystarczył prosty czar poszukujący, by w
jego rękach znalazło się to, na czym tak bardzo mu zależało. Kolejnych kilka
czarów sprawiło, że kurz i brud zupełnie zniknęły, a kolory nabrały swego
zwykłego blasku. Zadowolony zmniejszył przedmiot i wsunął go do kieszeni, po
czym szybkim krokiem udał się do swojej dawnej sypialni, skąd z dużego, okutego
srebrem kufra wyciągnął jeszcze jedną rzecz. Z lekkim rozrzewnieniem przesunął
palcem po lśniącej powierzchni pudełka, które niosło ze sobą wiele przyjemnych
wspomnień. Na moment ogarnęła go nostalgia, jednak szybko otrząsnął się i
ominąwszy przykryte białym płótnem meble, skierował się do najbliższego
kominka, aby powrócić do zamku. Widok śpiącego nadal brata sprawił, że ponownie
położył się na łóżku, nie myśląc zupełnie o tym, że gniecie swoje drogie
ubrania, oraz że sen w dziennym stroju zupełnie nie przystoi Malfoyowi.
Kiedy wyszedł z sypialni, z
niepokojem stwierdził, że Victoria nadal śpi na kanapie, jednak poza nią w
pomieszczeniu nie ma nikogo. Ostrożnie otworzył drzwi do swego gabinetu, który
również stał pusty, po czym targany coraz większym niepokojem spojrzał w
kierunku obrazu.
— Widziałeś Samuela?
Smok uniósł leniwie głowę i
końcem skrzydła wskazał w kierunku końca korytarza.
— Od jakiegoś czasu przebywa w
komnacie za gobelinem przedstawiającym Krakena.
Draco drgnął i biegiem puścił
się we wskazanym kierunku. Wielki Sytherinie, jeżeli chłopiec wszedł do
feralnego pomieszczenia, zapewne jest teraz przerażony i zupełnie sam w
miejscu, skąd nie może wyjść. Chyba nic gorszego nie mogło mu się przytrafić
zaraz po tym, co przeżył. Ślizgon szarpnął drzwi, które z rozmachem otworzyły
się, prawie zrywając arras. Ośmiornica zwinęła macki w oburzeniu i zasyczała
coś bulgoczącym głosem.
Samuel stał przy oknie,
wpatrując się w zachmurzone niebo. Głośny szum morza był jedynym dźwiękiem,
który w tej chwili zakłócał ciszę. Draco kilka razy odetchnął, zanim powoli
zaczął się uspakajać. Wyglądało na to, że chłopcu nic na szczęście nie jest,
nie wyglądał też na przestraszonego.
— Sam? — Ostrożnie zbliżył się
do brata, pamiętając o tym, by drzwi pozostawić otwarte. — Co ty tutaj robisz?
Chłopiec odwrócił się na dźwięk
jego głosu. Najwyraźniej aż do tej pory nie zdawał sobie sprawy, że poza nim
ktoś inny jest w komnacie.
— Odleciał. — Uniósł rękę i
wskazał w kierunku nieba. Ku zaskoczeniu Draco uśmiechał się leciutko, jakby
przed chwilą był świadkiem czegoś absolutnie wspaniałego, czegoś, co sprawiło,
że w jego oczach nadal płonął blask szczęścia i zadziwienia.
— Kto odleciał? — Zaniepokojony
usiadł na krześle stojącym obok biurka.
— Feniks.
Mężczyzna zamrugał i odruchowo
spojrzał przez okno. To było niemożliwe, skąd u licha miałby się tutaj wziąć
feniks? Były to naprawdę niezwykłe i bardzo rzadkie ptaki, niemal mityczne. Nie
pojawiały się ot tak sobie, musiały mieć ku temu powód. Każdy feniks wybierał
sobie właściciela, któremu wiernie służył. Draco właściwie nigdy nie znał żadnego
czarodzieja, który posiadałby tego niezwykłego ptaka… Poza Dumbledorem, jednak
jego…
— Fawkes. — Merlinie, jaki inny
feniks przybyłby do zamku, który należał do byłego dyrektora Hogwartu? Co tutaj
robił i dlaczego teraz? Milion podobnych pytań przewinął się przez głowę
Malfoya w ułamku sekundy. — Był tutaj, w tym pokoju?
— Acha. — Sam skinął głową. — I
śpiewał.
Śpiewał… Draco drgnął
przypominając sobie Pottera, w momencie gdy znalazł się w tym pokoju, czy i on
nie wspominał, że poszedł za śpiewem? Jednak Harry nie zobaczył ptaka, gdy
tutaj dotarł, komnata była pusta.
— Siedział na parapecie. —
Samuel uśmiechnął się szeroko, a w Malfoyu coś ścisnęło się na widok
rozradowanej twarzy brata.
— O czym śpiewał? Rozumiałeś go?
— zapytał łagodnie.
— O miłości, o zaufaniu i o wie…
więzi. — Najwyraźniej Sam nie miał wątpliwości co do słów piosenki. To było
dziwne. On sam nie raz słyszał Fawkesa, jednak nigdy nie rozumiał słów.
Przypuszczał, że nikt poza samym Dumbledorem ich nie rozumiał. Mieszkańcy Hogwartu
czuli jedynie nastrój pieśni. Melodia nigdy nie pozostawiała złudzeń, docierała
do każdego i jej przekaz zawsze był bardzo czytelny. — Wróci tutaj.
— Skąd wiesz?
— Wiem. — Chłopiec wzruszył
ramionami. — Po prostu. — Znowu się uśmiechnął i podszedł do Draco łapiąc go za
rękę. — Chodźmy do Harry'ego, chcę otworzyć prezenty.
Ślizgon spuścił wzrok na drobną
rączkę spoczywającą w jego dłoni i ostrożnie zacisnął na niej palce. Coś się
zmieniło w Samuelu. Był spokojny, szczęśliwy i… nie odrzucał go. Zachowywał się
prawie tak jak przed napadem, przed feralnym wyznaniem.
Wstał w krzesła i ruszył za
ciągnącym go do wyjścia chłopcem. Nie miał pojęcia, czy tę zmianę spowodowała
wczorajsza rozmowa z Harry'm, czy feniks, jednak gotów był dziękować obojgu za
powrót dziecka do równowagi.
— Pospiesz się… Draco — Sam
zawahał się zanim użył jego imienia, jednak nadal uśmiechał się lekko.
— Tak, chodźmy do Harry'ego.
***
Samuel z ciekawością rozejrzał
się po salonie i usiadł ostrożnie na sofie.
— Jest inaczej niż u mnie, ale
podobnie — stwierdził.
— To prawda. — Draco skinął
głową, nadal przyglądając mu się uważnie. Tak, zdecydowanie coś się zmieniło.
Chłopiec był spokojny, a jego twarz emanowała wewnętrznym światłem. Cokolwiek
to było, podświadomie czuł, że jest to dobre i tak bardzo w porządku, jak tylko
na tę chwilę mogło być. — Możesz przywołać tutaj moje prezenty? — Wzrok Sama
zatrzymał się na wiszących przy kominku skarpetach.
— Oczywiście. — Malfoy rzucił
krótkie Accio i po chwili przy kominku pojawiły się dodatkowe podarki. —
Chcesz je otworzyć teraz?
— Poczekajmy na Harry'ego. —
Chłopiec podciągnął stopy i przesunął się w głąb sofy. — Albo obudź go. — Widać
było, że nie może oderwać wzroku od kominka. To też było dobre. Dziecięca
ciekawość i niecierpliwość były tak bardzo naturalne.
— Myślę, że nie potrzeba. —
Malfoy spojrzał w kierunku drzwi do sypialni, z których właśnie wychodził
rozczochrany i zaspany Potter, ubrany w swój czarny szlafrok.
— Hej, Sam. — Wyszczerzył się na
widok dziecka i szybko podszedł do kanapy. — Wyspany?
— Acha. — Chłopiec przesunął
się, robiąc mu miejsce. — Widziałem feniksa.
— Naprawdę? — Harry spojrzał na
Draco ze zdziwieniem. — Rozumiem, że miałeś piękny sen.
— Nie, widziałem prawdziwego. —
Samuel pokręcił głową. — Był w tym pokoju, który jest schowany za gobelinem z… —
zawahał się, jakby szukał odpowiedniego słowa — z… no, z ośmiornicą.
— Och… — Potter zamrugał
zaskoczony. — Byłeś w tej komnacie?
— Tak, poszedłem, bo śpiewał —
przytaknął chłopiec.
— Śpiewał… — Gryfon ponownie
skierował wzrok na męża, jakby szukając u niego potwierdzenia.
— Znalazłem go przed chwilą w
tej komnacie. — Draco podszedł do nich i usiadł obok Samuela, który ku
zaskoczeniu obydwóch mężczyzn, wdrapał się na jego kolana. Potter otworzył usta
jakby chciał coś powiedzieć, jednak w ostatniej chwili się opanował, rzucając
tylko Malfoyowi pytające spojrzenie. — Nie wiem. — Blondyn wyglądał na równie
mocno stropionego.
— Och… eee… wiesz, Sam… Feniksy
to bardzo rzadkie stworzenia. Jesteś pewien, że to nie był żaden inny ptak?
— To był feniks — chłopiec był
zupełnie pewien. — Wyglądał jakby płonął, ale jak go pogłaskałem, to nie
parzył.
— Dał ci się pogłaskać? — Harry
zaczął powoli dochodzić do wniosku, że musi wyglądać niezwykle głupio,
otwierając i zamykając na przemian usta.
— Jasne, był miły. — Chyba tylko
dziecko mogło określić tego majestatycznego ptaka słowem „miły". Imponujący,
piękny, charyzmatyczny, niezwykły… to były słowa, które cisnęły się na usta
przy spotkaniu z feniksem. Na pewno jednak nie było to „miły".
— To chyba dobrze. — Potter
zupełnie nie wiedział jak się odnieść do całej tej sytuacji.
— Dobrze — przytaknął Samuel. —
To był jego dom, kiedyś, teraz nie, ale może wróci na zawsze.
— O… oczywiście. A skąd o tym
wiesz?
— No… śpiewał. — Sam wyglądał na
lekko zakłopotanego.
— A ty rozumiałeś jego słowa,
tak? — Teraz Harry obudził się już zupełnie. Wszystkiego mógł się spodziewać po
dzisiejszym poranku, ale na pewno nie tego. Powiedzieć, że to dziwne, było
absolutnym eufemizmem.
— Przecież mówię — Samuel
zirytował się. — To co, rozpakujemy prezenty? — Zeskoczył z kolan brata i
podszedł do kominka.
Harry przez chwilę patrzył za
nim, po czym przeniósł wzrok na Draco.
— O co w tym wszystkim chodzi? —
szepnął.
— Wiem tyle, co i ty. Jedynie
mogę przypuszczać, że chodzi o Fewkesa. — Malfoy wzruszył bezradnie ramionami. —
Później o tym porozmawiamy.
— Draco! — Harry szarpnął go za
rękaw. — Rozumiałeś kiedykolwiek głos feniksa?
— Nie, dlatego mówię, że musimy
porozmawiać, a teraz chodź rozpakować prezenty, zanim zwali coś na siebie. —
Potter spojrzał w kierunku kominka i uznał, że Ślizgon niestety ma rację.
Samuel niemal zawisł na jednej ze skarpet, usiłując ją ściągnąć.
***
— Aaaa, piłka! — Samuel klęczał
przy niewielkim stosie prezentów i otwierał je po kolei, rozrywając z ciekawością
papier. Zabawka poleciała wysoko w górę i została zręcznie złapana. — Super! —
Piłka została odłożona, a kolejny prezent został bezlitośnie rozpakowany. — „Najdziwniejsze
magiczne zwierzęta świata" — Przeczytał głośno i szybko przekartkował
książkę. — O popatrzcie, kelpie i mantrykory, i smoki, i … — Wyliczał kolejne
magiczne stworzenia. — Dzięki, jest świetna. — Książka podzieliła w końcu los
piłki, spoczywając spokojnie obok chłopca. Okrzyki zachwytu na chwilę ustały,
gdy Samuel dobrał się do sporego woreczka z łakociami i zatkał buzię dużą
czekoladową żabą. Harry i Draco spojrzeli po sobie rozbawieni. Chłopiec jedząc
słodycze, mruczał zadowolony, tocząc po podłodze magiczną kulę, którą dostał od
Harry'ego. Przez chwilę bawił się nią, obserwując latającego na miotle
człowieczka, po czym sięgnął po ostatni prezent. Była to nieduża paczka
opakowana w zielony papier ze srebrną wstążką. W momencie gdy dziecko wzięło ją
do rąk, odpakowała się samoistnie i w dłoniach chłopca spoczęło niewielkie
pudełko z namalowanym na wierzchu ogrodem, pośrodku którego znajdował się jeden
z najpiękniejszych dworów magicznego świata.
— Układanka? — Samuel ostrożnie
otworzył pudełko, patrząc na kilkaset maleńkich puzzli.
— To magiczne puzzle. — Draco
ukląkł obok niego i sięgnął po jeden z nich, obracając go pieszczotliwie w
palcach. — Zdjęcie na pudełku przedstawia Malfoy Manor. Kiedy ułożysz jeden
obrazek, zmienia się w kolejny i możesz zaczynać od początku. Dzięki temu po
jakimś czasie odtworzysz każde pomieszczenie dworu oraz przylegające do niego
ogrody.
— Malfoy Manor… — Chłopiec
ostrożnie pogładził palcem zdjęcie, które zamigotało i zmieniło się, by ukazać
wnętrze dziecięcego pokoju. — To twoja komnata?
— Tak, mieszkałem w niej, kiedy
byłem w twoimi wieku. Chciałbym… abyś mógł chociaż w ten sposób poznać swoje
dziedzictwo. Być może zechcesz kiedyś w nim zamieszkać. Oczywiście, o ile ci
się spodoba — dodał szybko.
— Kiedy? — Samuel spojrzał na
niego powiększonymi z podekscytowania oczami.
— Kiedyś, jak będziesz starszy
i…
— Jak będzie bezpiecznie —
dokończył chłopiec cicho.
— Tak. — W tym momencie Draco
zaczął się zastanawiać, czy prezent był naprawdę tak dobrym pomysłem, jak
wydawało mu się to jeszcze tej nocy.
— Jesteś pewien… to znaczy… —
Sam wpatrywał się w kolejne obrazy pojawiające się na opakowaniu. — Myślisz, że
nikt się nie będzie gniewał, gdy mnie tam zabierzesz? — W jego głosie brzmiały
całe pokłady niepewności.
— Sam, ten dwór należy do mnie,
a tym samym też do ciebie. Nikt nie będzie się gniewał, a ja będę naprawdę
szczęśliwy kiedy w końcu będę mógł cię tam zabrać. — Harry mógłby przysiąc, że
barwa głosu Malfoya obniżyła się i… odwrócił wzrok, nie chcąc peszyć Ślizgona.
To była jego chwila, jego i Samuela.
— Poczekam. — Chłopiec skinął
lekko głową. — No… to teraz wy rozpakujcie swoje prezenty. — Uśmiechnął się,
nie odrywając wzroku od układanki.
— No jasne, zupełnie o tym
zapomnieliśmy. — Potter wreszcie odważył się poruszyć i podszedł do jednej z
dużych skarpet. Po chwili siedział na podłodze obok chłopca, rozpakowując
znajdujące się w niej podarki. Pomiędzy słodyczami zalazł dwie książki „Oko
w oko z uczniem — czyli jak uniknąć załamania nerwowego". Była to pozycja
traktująca o problemach, z jakimi stykali się nauczyciele i Harry domyślił się,
że dostał ją od Hermiony. Drugą książką była „Heraldyka i zbiór praw rodów
szlacheckich".
Potter przez chwilę przyglądał
się jej uważnie, po czym spojrzał w kierunku Draco, który właśnie rozpakował
jakiś prezent i z zadowoleniem przyglądał się szerokiemu, skórzanemu pasowi,
którego zakończenie zdobiła srebrna klamra w kształcie smoka. Właściwie nie
musiał pytać, aby wiedzieć, że lekturę o prawach dostał od niego.
Czy to coś znaczyło? Czy Malfoy
uważał, że jako jego mąż powinien poznać zasady rządzące światem rodzin
czystokrwistych? Bał się, że Harry popełni jakiś błąd, ośmieszy go? A może
obawiał się, że sam będzie czuł się zakłopotany w jakichś okolicznościach i
usiłował go przygotować? Miał nadzieję, że chodzi o to drugie i przyrzekł sobie
uważnie przeczytać książkę. Po krótkim wahaniu postanowił, że na razie nie
będzie zaprzątał sobie głowy szukaniem odpowiedzi na nurtujące go pytania i
odłożył tom na bok, sięgając po kolejny prezent. Tym razem był to sztylet z
pięknie inkrustowaną mosiądzem głowicą. Spoczywał w drewnianym pudełku na
aksamitnej wyściółce i kiedy Harry wziął go do ręki, mógł poczuć otaczającą go
magię. Dołączona karteczka nie pozostawiała wątpliwości co do darczyńcy.
Uśmiechnął się ciepło. Musiał podziękować Ronowi za tak przemyślany dar.
Ostatnią rzeczą jaką wyciągnął był odwieczny zielony sweter z wyhaftowaną
literą H, na widok którego parsknął krótkim śmiechem.
I wtedy to poczuł.
Moc przepłynęła przez pokój,
znajoma i pociągająca. Powoli uniósł głowę i spojrzał w kierunku, skąd
napływała delikatnie. Na środku komnaty stał Draco i szeroko otwartymi oczami
wpatrywał się w długie, otwarte pudełko. Ostrożne wyciągnął rękę i zawahał się
zanim dotknął spoczywającego wewnątrz przedmiotu, po czym z niedowierzaniem
spojrzał w kierunku Harry'ego.
— Mam nadzieję, że będzie
pasował. — Potter zmieszany zacisnął dłonie na trzymanym w ręku swetrze.
— Pasował? — Malfoy ostrożnie
wyjął rapier i zważył go w dłoni, po czym zamachnął się lekko, przecinając
klingą powietrze i pozostawiając drgającą lekko, lśniącą poświatę. Potter
doskonale wiedział, co teraz czuje mężczyzna. Sam miał dreszcze, gdy magia
ochronna, dopasowana do ich wspólnej mocy, przepłynęła przez pokój. Draco
oglądał broń i z namaszczeniem przesuwał dłonią po misternie plecionym koszyku.
Przymknął oczy, jakby wczuwał się w doznania płynące od rapiera, a na jego
twarzy zagościł wyraz bezbrzeżnego zachwytu i błogości. — Jest idealny —
szepnął.
— Eee… tak… cieszę się. — Harry
naprawdę był zadowolony z reakcji Malfoya. Bał się, czy prezent mu się spodoba,
jednak teraz wszystkie obawy odeszły na widok błyszczących w zachwycie oczu
Ślizgona.
— Skąd go masz? Niesamowite!
Jakim cudem tak dobrze go dopasowałeś? — Draco, nie wypuszczając rapiera z
dłoni, zbliżył się do niego.
— Zdałem się na więź. Sprzedawca
mówił, że aby nim władać, potrzebna jest potężna moc. Pomyślałem, że skoro ją
dzielimy…
— Jest bezcenny. — Malfoy
gładził kciukiem skórzaną rękojeść. Po chwili jakby się zreflektował i odwrócił
się, odkładając z widocznym żalem broń do pudełka. — Nie wymigasz się od
sparingu.
— Nie jestem zbyt dobrym
fechmistrzem. — Harry pokręcił głową.
— Nie szkodzi, jestem cierpliwym
nauczycielem. — Odchrząknął, po czym podszedł do kominka i zza gzymsu wysunął
płaski, wysoki na sześć stóp przedmiot. — Nie jest to unikat, nawet nie jest
magiczny. Pomyślałem jednak, że chciałbyś go mieć. — Ostrożnie oparł pakunek o
ścianę.
Harry podniósł się i z zaciekawieniem
podszedł opakowanego w granatowy, gładki papier prezentu. Na pierwszy rzut oka
wyglądał jak obraz i Gryfon zaczął zastanawiać się co przedstawia. Ostrożnie
rozdarł opakowanie i…
Mężczyzna na portrecie mógł mieć
około dwadzieścia lat. Siedział na wysokim krześle, ubrany w czarne spodnie i
koszulę tego samego koloru. Jego długie, falujące włosy opadały łagodnie na
ramiona, a oczy patrzyły bystro wprost na Harry'ego. Jedną dłoń opartą miał na
podłokietniku, w drugiej jakby od niechcenia trzymał różdżkę.
— Skąd… — Potter chciał zapytać,
skąd Draco ma ten portret, jednak ściśnięta krtań nie pozwoliła mu na
wyartykułowanie więcej niż jednego wyrazu.
— Nie mam pojęcia. Kiedy byłem
dzieckiem, znalazłem go w piwnicy dworu mojej matki. Sądzę, że po aresztowaniu
niektóre rzeczy zostały do niej dostarczone jako do jedynej rodziny.
Przypomniałem sobie o nim wczoraj.
— To… Naprawdę nie wiem co
powiedzieć. — Harry ostrożnie pogładził palcem ozdobną drewnianą ramę. —
Dziękuję — szepnął cicho.
— Nie ma za co. — Malfoy z
zadowoleniem przyglądał się uczuciom malującym się na twarzy Pottera. Gdyby nie
wczoraj podsłuchana rozmowa, na pewno nie pomyślałby nawet o takim prezencie. W
porównaniu z rapierem jego książka wydała mu się nagle zupełnie bezbarwna i
bezwartościowa. Portret rekompensował wszystko.
— Harry? — Sam wreszcie odkleił
się od łakoci i szarpnął go lekko za rękę. — Kto to jest?
— To… — Harry oderwał wzrok od
obrazu i spojrzał podejrzanie wilgotnym wzrokiem na chłopca. — Samuelu, poznaj
Syriusza.
***
— I naprawdę będę mógł jeść z
wami w wielkiej sali? — Samuel w niedowierzaniu podskakiwał pomiędzy Draco i
Harrym.
— Oczywiście, od teraz to twój
dom. Możesz bawić się w komnatach na wieży lub wychodzić na dwór, jednak nigdy
nie wolno ci opuszczać terenów szkoły. — Malfoy spojrzał na niego surowo.
— Wiem, wiem. To kiedy będę mógł
poznać innych? — Oczy chłopca błyszczały w ekscytacji.
— Jutro. Dziś w szkole będzie
wielu gości i musisz pozostać w swoich pokojach z Victorią. — Harry poczochrał
go po włosach. — Myślę, że poznasz tutaj wiele dzieci, są od ciebie trochę
starsze, ale na pewno się z nimi zaprzyjaźnisz.
— Super! I będę mógł odwiedzać
was zawsze kiedy zechcę?
— Tak, już przykazałem
strażnikowi, aby wpuszczał cię do naszych komnat, kiedy nas nie będzie, a kiedy
będziemy w środku, powiadomi nas o twoich odwiedzinach. — Potter spojrzał ponad
głową chłopca na Draco. Ten układ według niego był najlepszy. Trudno było
pozwolić dziecku wchodzić do środka w każdym momencie, zwłaszcza tym niezbyt
dogodnym dla nich obydwóch. Wolał się zabezpieczyć przed niezręcznymi
sytuacjami, w których musieliby się tłumaczyć.
— O nic się nie martw. Będziesz
nas widywał codziennie i jeszcze zdążymy ci się znudzić. — Malfoy mrugnął do
brata i klepnął go lekko w plecy. — Teraz powinieneś pójść z Victorią na
podwieczorek. — Skinął w kierunku siedzącej z boku kobiety. — Do jutra
zostaniesz w swoich komnatach, a rano przyjdziemy, by zabrać cię na śniadanie.
— Muszę? — Samuel skrzywił się,
lekko niezadowolony. Do tej pory dzień upływał mu naprawdę przyjemnie i nie
miał ochoty wracać z opiekunką. — Jeszcze trochę, proszę.
— Sam, naprawdę musimy iść.
Mówiłem ci, że wieczorem w zamku odbywa się przyjęcie i musimy się przygotować.
— Draco podniósł się i spojrzał na chłopca poważnie.
— Ale ja nie chcę, jeszcze
chwilkę. — Buzia dziecka wykrzywiła się płaczliwie.
— Bądź dużym chłopcem i
posłuchaj. Niedługo zjawią się tutaj bardzo ważne osoby i niestety zarówno ja,
jak i Harry musimy ich przyjąć odpowiednio. Chyba nie chcesz, aby się na nas
obraziły?
— Nie chcę. — Sam w końcu
zeskoczył z sofy i podszedł do Victorii. — Ale jutro śniadanie zjemy w wielkiej
sali? — upewnił się jeszcze.
— Obiecałem, prawda? — Draco
uśmiechnął się lekko. — Przyjdę powiedzieć ci dobranoc.
— Harry też? — Samuel rozjaśnił
się od razu.
— Tak, Harry też. — Malfoy
przewrócił oczami i gdy tylko chłopiec wyszedł, odwrócił się w stronę Pottera. —
Mam nadzieję, że na wieczór przygotowałeś odpowiedni strój, inaczej zetrę ci
ten uśmiech.
— Przy Samuelu jesteś
zdecydowanie mniejszym dupkiem. — Gryfon prychnął i skinął skrzatowi, który
pojawił się, aby posprzątać po niezapowiedzianym obiedzie, który zjedli z
chłopcem w komnacie. — A ja z dobroci serca kazałem przenieść twoje biurko do
mojego gabinetu. Chyba mnie pokręciło zupełnie.
— Och, przyznaj, że po prostu
lubisz mi się przyglądać, nawet w trakcie poprawiania sprawdzianów. — Draco
uniósł brew, opierając się leniwie o kominek i trącając od niechcenia pustą już
skarpetę.
— Oczywiście, mam z tego taką
samą satysfakcję, jak z obserwowania muchy chodzącej rano po pościeli. Jest tak
samo upierdliwa. — Harry zrzucił koszulę i skierował się do łazienki. — A teraz
wybacz, idę się wykąpać.
— Muchę… — Malfoy sapnął i
ruszył za nim. — Potter! Nie waż się zamykać drzwi!
***
Wraz z wybiciem godziny
osiemnastej Harry i Draco zeszli do głównego holu. Tuż przy schodach przywitała
ich jednak niemiła niespodzianka w osobie rozeźlonej Hermiony.
—Harry! Co ty sobie wyobrażasz,
jesteś dyrektorem szkoły! — W długiej, czarnej sukni na ramiączkach i z wysoko
upiętymi włosami wyglądała naprawdę pięknie. Potter zauważył też, że na ramiona
miała zarzucony szal, który ostatnio kupił. — Nie było cię na obiedzie, musieliśmy
wszystkim zająć się sami! — Ostro spojrzała w kierunku Draco. — Ciebie to też
dotyczy, Malfoy!
— Przepraszam, byliśmy zajęci. —
Potter zrobił skruszoną minę, sądząc, że ułagodzi tym przyjaciółkę.
— Nic! Absolutnie nic nie
tłumaczy waszego podejścia! To pierwsze oficjalne przyjęcie w tej szkole, a
obydwaj dyrektorzy nie wykazują cienia zainteresowania! — Podparła się pod
boki, posyłając w ich stronę wkurzone spojrzenia.
— Nie przesadzaj, Granger,
zrobiliśmy listę gości, rozesłaliśmy zaproszenia. Wybacz, ale chyba nie
sądzisz, że wieszanie girland również należy do naszych obowiązków. — Ślizgon
wydął lekko usta i spojrzał na nią z ironią.
— Wystrój pomieszczenia to
bardzo ważna sprawa, w dodatku ustalenie menu, pomoc w kuchni…
— Znowu napastowałaś skrzaty? —
Harry westchnął. Nie miał najmniejszej ochoty na kłótnie, wystarczająco
denerwował się samym balem.
— Jak możesz, Harry! Te
stworzenia ciężko pracują! Ktoś powinien spróbować im pomóc — Hermiona
pochyliła się ku niemu, sycząc wściekle.
— Spróbować… Jak rozumiem,
zostałaś z hukiem wyrzucona z kuchni — prychnął Draco. — Granger, jesteś żywym
przykładem na stwierdzenie „Jak cię wyrzucą drzwiami, wróć oknem".
Gratuluję zupełnego braku empatii.
— Co się dzieje? — Ron w swej
odświętnej szacie wyszedł z bocznego korytarza i spojrzał na nich z niepokojem.
— Ronaldzie Weasley! Gdzie do
diabła zniknąłeś po obiedzie? — Gryfonka swój święty gniew skierowała na
rudzielca.
— Poszedłem się przespać, bo…
— Przespać? Poszedłeś się
przespać? Sądziłeś, że sala udekoruje się sama?
— A co ja baba jestem, żeby ze
wstążeczkami latać? — Ron spojrzał na nią oburzony. — To nie ja tutaj noszę
spódnicę.
— To… — Dziewczyna
poczerwieniała i sapnęła ze złości. — To najbardziej szowinistyczna i
egoistyczna rzecz… Nie waż się do mnie odzywać! — pisnęła i odwróciła się do
nich plecami, dołączając do Daphne i Calioppe stojących spokojnie pod ścianą.
— Jest nieco apodyktyczna,
prawda? — Malfoy z rozbawieniem odprowadził Hermionę wzrokiem.
— Apodyktyczna… Jak się
wścieknie, to prawdziwa furiatka. — Weasley zadrżał lekko.
— Cóż, proponuję, abyś już teraz
sięgnął po „Poskromienie złośnicy", bardzo pouczające. — Malfoy klepnął
nic nie rozumiejącego rudzielca w ramię i skierował się w stronę głównego
wejścia, gdzie z kopertami w dłoniach, aportowali się pierwsi goście.
Zaproszenie było jednocześnie świstoklikiem, dzięki któremu można się było
dostać do zamku. Jako zabezpieczenie zastosowano specjalny czar rzucony na
wypisane imię i nazwisko gościa. Gdyby pergamin dostał się w niepowołane ręce,
stałby się bezużytecznym skrawkiem papieru.
Po kwadransie Harry zupełnie
stracił rachubę i już automatycznie witał każdego z przybywających. Okazało
się, że Draco zaprosił nie tylko sponsorów, ale też kilku wysoko postawionych
urzędników, w tym przedstawiciela ministerstwa oświaty i szkolnictwa. Był to
mężczyzna niski i dość korpulentny, z dużym, sumiastym wąsem, którym poruszał
co chwilę, co sprawiało wrażenie, jakby prychał. Przywitał się wylewnie i
chwyciwszy Harry'ego za ramiona, złożył na jego policzkach dwa siarczyste
pocałunki. Potter całą siłę woli włożył w to, aby natychmiast nie podrapać się
po twarzy. Ku jego złości, pan Knudel w stosunku do Malfoya ograniczył się
tylko do uściśnięcia ręki i poklepania po ramieniu. Życie zdecydowanie nie było
sprawiedliwe.
Po kilkunastu minutach w holu
zrobiło się tłoczno. Skrzaty uwijały się jak w ukropie, odbierając okrycia, a
nauczyciele usiłowali z każdym zamienić chociaż słowo. Przybyła też rodzina
Weasleyów, Lupin oraz Michael, który wydawał się nieco zagubiony. Harry
obrzucił go pytającym spojrzeniem.
— Jesteś sam?
— Jak widać. Potem porozmawiamy.
Widzę, że jesteś zajęty. — Chłopak uśmiechnął się wymuszenie. — Dziękuję za
zaproszenie.
— Miałem nadzieję… — Potter miał
ochotę jakoś pocieszyć przyjaciela.
— Ja też. — Blondyn wzruszył
ramionami. — Widzę Rona. Pozwolisz, że pójdę do niego, spotkamy się później.
— Jasne. — Harry odprowadził go
wzrokiem, wyrzucając sobie, że wcześniej nie pomyślał, aby się z nim
skontaktować i wypytać o sprawy z Dennisem. Najwyraźniej Creevey wybrał jednak
rodzinę. Westchnął cicho i powrócił do witania kolejnych zaproszonych.
Kiedy wydawało się, że wszyscy
są już na miejscu, głośny trzask aportacji ogłosił jednego z ostatnich gości.
Młody, wysoki mężczyzna stanął na środku korytarza i rozejrzał się dookoła z
ciekawością. Jego ramiona zdobił długi płaszcz z soboli, w końcu niechętnie
oddany skrzatowi. Pod spodem zamiast typowej czarodziejskiej szaty, nosił
czarne dopasowane spodnie, biały, lekko połyskliwy golf i grafitową sportową
marynarkę. Wypielęgnowaną dłonią odgarnął długie, smoliste włosy z lekko
postrzępionymi końcami w kolorze ciemnej czerwieni. Liczne pierścienie
zamigotały w świetle pochodni.
— Fabien! — Draco przedarł się w
kierunku mężczyzny, ciągnąc za sobą Pottera.
— Dhaco — Szeroki uśmiech
rozciągnął kształtne, pełne wargi i… Harry stanął jak wryty, gdy te smukłe
dłonie objęły jego męża, przyciągając go mocno. Mężczyzna pocałował Malfoya
prosto w usta. — Jak zwykle piękny. — Brunet odsunął Ślizgona na odległość
ramion i przyjrzał mu się uważnie. — Wydaje mi się, czy uhosłeś? Och, ty
niedobhy, zaszyłeś się w jakiejś nieznanej nikomu szkole, a ja naphawdę
tęskniłem. Fhancja bez ciebie jest taka nudna.
— Jak zwykle niepoprawny. —
Malfoy przewrócił oczami, lecz wyraźnie było widać, że cieszy się na widok
przybysza. Odsunął się i wskazał na stojącego krok za nim Gryfona. — Pozwól, że
przedstawię ci mojego męża, Harry'ego Pottera. Harry, to Fabien Alain de Parny.
— Och, Hahhy Poteh! To
niesamowite szczęście, że mogę poznać tak słynną postać. Dhaco wiele mi o tobie
opowiadał. — Brunet delikatnie potrząsnął dłonią Harry'ego, taksując go
wzrokiem i uśmiechając się wesoło.
— Naprawdę? — Potter odwzajemnił
uścisk, zapamiętując gładkość skóry Francuza. — To musiały być niezwykle
pochlebne opinie — zakpił.
— Widzę, że dobrze znasz mojego
Dhaco — Fabien roześmiał się głośno.
— Zaiste — wycedził przez zęby
Gryfon. Mojego Dhaco, też coś!
— Koniecznie musimy pohozmawiać.
— Francuz wydawał się nie słyszeć gniewu goszczącego w głosie Pottera. — Musisz
mi zdhadzić wszystkie jego sekhety i oczywiście jakim jest kochankiem. —
Mrugnął do zaskoczonego Gryfona, obejmując go ramieniem.
— Nie mów, że nie wiesz. — Harry
spojrzał na niego ze zdziwieniem.
— Hahhy, Hahhy. — De Parny
pokręcił głową. — Przyjaciel w łóżku to już nie przyjaciel. Nie wahto, nawet
jeżeli jest tak piękny jak Dhaco.
— Fabien! — Malfoy spojrzał na
bruneta w wyrzutem, strącając jego dłoń z pleców Pottera. — Nie wciągaj
Harry'ego w swoje gierki.
— Zazdhośnik — Francuz prychnął
i przeczesał upierścienionymi palcami swoje jedwabiste włosy. — A teraz, mój
Hahhy, zaprowadź mnie do miejsca, gdzie gha muzyka, a wino leje się niczym ambhozja
z kielicha nieskończoności. — Na powrót objął ramię Pottera, który tłumiąc
histeryczny chichot, pociągnął go w kierunku wielkiej sali. — Czy wiesz, że gdy
Dhaco miał piętnaście lat…
— Potter, cokolwiek powie, nie
bierz tego dosłownie! — Malfoy z zaciętą miną dołączył do nich, postanawiając
ani na moment nie spuszczać ich z oka.
— Odkhył piękno męskiego ciała w
osobie mojego kuzyna? Niestety, Hene jest nieuleczalnym hetehykim, cóż za
sthata. — Fabien zdawał się zupełnie nie przejmować gderaniem Draco, ciągnąc
swoją opowieść.
— Powinienem był pamiętać, że
jesteś całkowitym idiotą. Miałem jednak nadzieję, że z wiekiem dojrzałeś
umysłowo. Nie chcę cię w zarządzie! Nawet nie myśl, że zostaniesz jednym ze
sponsorów. — Ślizgon zrzędził, prawie depcząc im po piętach. — Harry, mnie
słuchaj tego imbecyla! Mówię do ciebie!
— Lubię go — Potter wyszczerzył
się szeroko. Pomimo pierwszego wrażenia, Francuz okazał się zabawnym i wesołym
mężczyzną. Zbyt zniewieściały jak na gust Gryfona, jednak to zupełnie mu nie
przeszkadzało, w końcu nie zamierzał spędzić z nim życia.
— Lubi mnie. — Fabien prychnął w
kierunku blondyna. — Ma wspaniały gust, pothafi docenić humoh i dobhą zabawę,
nie to co niektórzy. A tehaz, mój dhogi Hahhy, powiedz mi, czy ten cudowny
blondyn stojący pod ścianą należy może do klubu wesołych gentelmanów? — Harry
podążył za jego spojrzeniem i kącik jego ust uniósł się w dziwnym uśmiechu.
— Och, należy i koniecznie muszę
ci go przedstawić — zamruczał cicho.
w skali od 1 do 10 daję 15 :)
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, Draco to postarla sie z prezentem, a Fabian... o tak podobał mi się Draco depczący im po piętach ;) czyżby zauważył Michaela...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia