Świąteczny poranek powitał
Harry'ego obficie padającym śniegiem i wesołymi okrzykami chmary dzieciaków,
dobiegającymi zza okna. Kiedy wstał, Draco nie było już w pokoju. Duża szafa i
dodatkowa komoda od razu przypomniały mu o wczorajszym dniu. Pokręcił głową,
zastanawiając się, czy aby nie zaspał, jednak zegarek wskazywał siódmą trzydzieści
i do uroczystego śniadania miał jeszcze półtorej godziny czasu. Chyba tylko w
święta uczniowie mogli bez przymusu wstać tak wcześnie, aby rozpakować
prezenty.
— Naprawdę, życie z wami
niekiedy przypomina ponurą egzystencję na pokładzie straceńców. — Lustro tego
dnia było wyjątkowo zrzędliwe. — Nawet Krwawy Baron byłby lepszym kompanem od
was.
— Znasz ducha Slytherinu? —
Harry spojrzał na swoje odbicie, dopinając koszulę i skrzywił się lekko, widząc
swoje niespecjalnie wesołe oblicze.
— Nie bądź wścibski. —
Zwierciadło najwyraźniej nie lubiło mówić o swojej przeszłości. Harry przez
moment zastanawiał się, czy wisiało kiedyś w Hogwarcie, czy może chodziło o coś
zupełnie innego. — Muszę przyznać, że odkąd zostałeś dyrektorem twój gust
niewątpliwie się poprawił. Mógłbym nawet pokusić się o stwierdzenie, że
wyglądasz cholernie seksownie w tej szacie, chociaż nadal sądzę, że najlepiej
ci bez zbędnych fatałaszków.
— Taa, dzięki. — Harry wygładził
zawinięty rękaw nowego, odświętnego ubrania. Szata była w kolorze głębokiej
czerni, jednak jej wysoką stójkę, rękawy i dół zdobiły hafty barwy burgunda,
przetykane połyskliwą, grafitową nicią. Wcięta w pasie, rozchodziła się w
delikatny klosz i sięgała do samych kostek. Na co dzień preferował bardziej
mugolski styl, ale okazyjnie zakładał czarodziejskie ubrania i musiał
stwierdzić, że naprawdę świetnie się w nich czuł. O ile oczywiście były dobrze
dobrane. — Wesołych świąt.
— Będą, umówiłem się już na
uroczą pogawędkę z lustrem profesora Ceroo, mamy, że tak powiem, podobne gusta.
Ma naprawdę uroczego i niezwykle przystojnego właściciela, chociaż… ten koński
zad psuje efekt. Swoją drogą wiedziałeś, że fallus centaura może osiągnąć…
— Nie chcę wiedzieć! — Z lustra
spojrzały na Harry'ego zaszokowane, szeroko otwarte zielone oczy. — Oszczędź mi
szczegółów!
— Nie, to nie. — Zwierciadło
prychnęło urażone. — Chciałem podtrzymać konwersację.
— A ja właśnie wychodziłem. —
Potter otworzył drzwi do łazienki, jednak jakaś myśl zatrzymała go w miejscu. —
Możesz opuszczać to miejsce?
— Chyba nie myślałeś, że całymi
dniami kontempluję wzór płytek?
— Tak jak postacie na obrazach?
— To trochę bardziej
skomplikowane, tłumaczenie zajęłoby mi sporo czasu. W przybliżeniu możesz
uznać, że w twoim świecie jestem bytem. Nigdy nie słyszałeś o drugiej stronie
zwierciadła?
— Chyba tylko w jakichś
horrorach. — Harry wzruszył ramionami.
— Tyle lat w czarodziejskim
świecie, a nadal zupełny ignorant. — Tafla zafalowała delikatnie, jakby oburzał
ją stan wiedzy właściciela, a Gryfon cofnął się instynktownie. — Bez obaw, nie
pokażę ci przyszłości, przeszłości, ani niczego innego poza twoim szacownym
odbiciem. — przyznało niechętnie. — Jestem na to o wiele za młody. Poza tym
takie zabawy prowadzą do szaleństwa, a ja lubię swój jasny umysł.
— Zwierciadło Ain Eingarp?
— A jak myślisz? Całe pokolenia
przebywał w rodzinie opętanych dążeniem do wiedzy szaleńców.
— Hmm… czyli możesz komunikować
się z innymi lustrami… — Harry spojrzał na taflę z ciekawością.
— Nawet o tym nie myśl — syknęło
zwierciadło. — Nie mogę ci powiedzieć o tym, co dzieje się u innych, właściwie
nic ci nie mogę powiedzieć.
— Właśnie powiedziałeś mi o
centaurze.
— O centaurach, Potter! To
różnica, nie o tym konkretnym. Czarodzieje od wieków starali się zrobić z nas
szpiegów, jednak to tak nie działa. Na każdy byt nałożona jest przysięga
wiecznego milczenia, mamy swój świat. Gdybym posiadał usta i wlałbyś w nie
fiolkę veritaserum i tak nic byś nie uzyskał, co najwyżej roztrzaskałbym się na
tysiące kawałków. Wiesz, co by się działo, gdyby lustra mogły przenosić
informacje? Zapanowałby chaos, na świecie nie byłoby żadnych sekretów!
Zwierciadła są wszędzie. W salonach, alkowach, szyby odbijają twą postać, woda
ją więzi. Nie trzeba mieć szklanej tafli.
— To przerażające — Harry
wzdrygnął się na samą myśl.
— Dokładnie. A teraz idź, bo
spóźnisz się na śniadanie — mruknęło i zamilkło.
Po takim oświadczeniu Potter
przysiągł sobie nigdy nie wnikać w magię luster. Na dobrą sprawę, wolałby
pozostać w tym względzie wiecznym ignorantem. Miał nadzieję, że nie popadnie w
obsesję oglądania się za siebie.
Wszedł do salonu i spojrzał w
kierunku kominka. Skarpety kołysały się wypchane prezentami, a na gzymsie leżał
jeden, opakowany w czerwony papier. Westchnął i wyszedł na korytarz. Naprawdę,
ostatnią rzeczą o której myślał były podarki. Po chwili wahania stanął przed
obrazem smoka i poprosił o widzenie z Victorią. Nie chciał wchodzić bez
zaproszenia. Kobieta wyszła i na pytanie o Samuela, pokręciła przecząco głową.
— Nadal jest obrażony i prawie
się nie odzywa. W ogóle nie ruszył się z łóżka, nawet nie rozpakował prezentów.
— Nie pytał o Draco?
— Nie, cały czas milczy. — Miała
smutny i przygnębiony wyraz twarzy.
— Kiedy będę mógł go odwiedzić? —
zapytał ostrożnie.
— Myślę, że powinniśmy dać mu
trochę czasu. Może po południu? To dziecko zostało zranione zbyt wiele razy,
mam nadzieję, że nie zamknie się w sobie. To taki żywy chłopiec.
— Rozumiem, przyjdę później. —
Pożegnał kobietę i wolno powlókł się w kierunku sali jadalnej.
***
— Nienawidzi mnie. — Draco po
raz kolejny okrążył gabinet Mistrza Eliksirów. — Zupełnie mnie odrzucił.
— To nieprawda. — Severus
siedział w fotelu i od kilkudziesięciu minut z niepokojem obserwował swojego
chrześniaka. — Zbuntował się i nie chce przyjąć do wiadomości tego co mu
powiedziałeś. Przejdzie mu.
— Jak możesz być tak nieczuły? A
co, jeżeli to jakoś na niego wpłynie? Jeżeli już nigdy nie obdarzy mnie
zaufaniem? Nawet Harry'emu nie pozwolił się dotknąć! — Malfoy spojrzał na
mężczyznę z oburzeniem.
— Potter nie ma tu nic do
rzeczy, to ty jesteś jego rodziną. Nawet gdyby…
— W momencie kiedy został moim
mężem, równocześnie stał się rodziną Samuela. Lubił go, cieszył się na każdą
wizytę. Potter przynosił mu prezenty, bawił się z nim. — Ślizgon zupełnie nie
rozumiał podejścia Severusa.
— To mnie akurat nie dziwi.
Wybraniec zawsze lubił się bawić i kupować niepotrzebne rzeczy. To kwestia
wychowania. — Snape prychnął i upił łyk kawy stojącej na stoliku w maleńkiej,
porcelanowej filiżance.
— Zaczynam rozumieć dlaczego
uczniowie cię nienawidzą. Ty po prostu nic nie wiesz o dzieciach. — Malfoy był
coraz bardziej zły. Przyszedł tutaj po radę i pocieszenie, a w zamian otrzymał
sarkastyczne uwagi. Naprawdę kochał swojego chrzestnego, jednak w niektórych
sprawach zupełnie nie można było liczyć na jego pomoc.
— Dosyć! — Snape odstawił
naczynie i podniósł się z fotela. — Usiądź i przestań wreszcie wydeptywać
dziurę w mojej podłodze. Zachowujesz się jak narwaniec, to ci nie przystoi.
Samuel to dziecko, a jako takie musi odreagować. Popatrz na to z drugiej
strony. Gdyby to tobie ktoś teraz powiedział, że zostałeś adoptowany, co byś
zrobił?
— Nie jestem adoptowany! To
zupełnie inna rzecz!
— Nie jesteś, jednak przez
chwilę zastanów się nad swoją reakcją. — Mistrz Eliksirów przytaknął, jednak
nie zamierzał ustąpić.
— Byłbym wściekły, zły że to
przede mną ukrywali. Miałbym do nich żal i… — Zamilkł i z ciężkim westchnieniem
usiadł na kanapie.
— No właśnie. — Snape przewrócił
oczami i stanął naprzeciw niego z rękami założonymi na piersi. — Nieważne,
dziecko czy dorosły. Na takie wiadomości reagujemy gniewem i buntem. Im dłużej
ukrywana prawda, tym większe rozczarowanie i niechęć. Samuel jest dzieckiem, a
jako takie potrzebuje kogoś dorosłego, kogoś, na kim będzie mógł się wesprzeć.
Jest do ciebie przywiązany i do tej pory ufał ci bezgranicznie. W jego oczach
jesteś wybawcą, kimś, kto zabrał go z sierocińca i zapewnił mu dom. Dlatego
kłamstwo zabolało go jeszcze bardziej. — Zdecydowanie nie lubił takich
przemówień. Nie był dobry w pocieszaniu. — Posłuchaj, on teraz najbardziej
potrzebuje poczucia bezpieczeństwa i stabilności. Pomimo tego, że go zraniłeś. —
Skrzywił się lekko, gdy Draco wzdrygnął się i mocniej wcisnął w oparcie kanapy.
— Pomimo tego, jesteś jedyną osobą, do której może się zwrócić. W tej chwili
pragnie, aby ktoś go przytulił i pocieszył. Nie Victoria, nie Potter, ale ktoś
kogo naprawdę kocha. Tym kimś jesteś ty i bardzo szybko to sobie uświadomi.
Dzieci łatwo potrafią się pokłócić i odepchnąć przyjaciela, ale jeszcze łatwiej
wybaczają, zwłaszcza dorosłym… Chociaż czasami nie powinny. Nie mówię
oczywiście o tobie — dodał szybko, widząc pełen winy wzrok chrześniaka.
— Harry powiedział mi wczoraj
coś podobnego. — Ślizgon potarł dłońmi skronie.
— Twój mąż jest dla mnie niczym
niekończące się doświadczenie. Ilekroć tracę względem niego nadzieję, on
potrafi mnie zaskoczyć. Niechętnie to przyznaję. — Snape uniósł brew,
uśmiechając się krzywo.
— Powinienem pójść do Samuela. —
Draco podniósł się z kanapy, zupełnie nie zwracając uwagi na słowa Severusa.
— Powinieneś, ale jeszcze nie
teraz, może wieczorem. On musi ochłonąć, zatęsknić za tobą. Poza tym, w tej
chwili powinieneś zjawić się na śniadaniu. Jakkolwiek twoje prywatne sprawy są
ważne, masz obowiązek także względem szkoły.
— W ogóle nie mam ochoty myśleć
o jedzeniu. — Malfoy wstał i niechętnie spojrzał w kierunku drzwi. — Wolałbym…
— Na Salazara! Draco, weź się w
garść! Zachowujesz się jak jakiś Puchon! Trochę godności, bo zacznę myśleć, że
wraz z więzią spłynęła na ciebie zupełna tępota! Jesteś zastępcą dyrektora tej
szkoły, jesteś Malfoyem, więc rusz się i idź na to cholerne śniadanie.
Uśmiechaj się, składaj życzenia i kłam, jeżeli musisz, ale zachowuj się!
Chłopak spojrzał na niego z miną
kogoś, komu właśnie zaproponowano wstąpienie na szafot i skierował się w stronę
obrazu.
— Dobrze, ale ty pójdziesz ze
mną — syknął.
— O nie, mój drogi Draco, to nie
ja idę z tobą, to ty mi towarzyszysz. — Snape obrzucił go wyniosłym spojrzeniem
i wyszedł na korytarz.
***
Sala jadalna rozbrzmiewała
gwarem i radosnymi okrzykami uczniów. Trzy czwarte pomieszczenia było zajęte,
gdyż, jak się okazało, tylko nieliczna młodzież zdecydowała się na wyjazd do
domu. Niektórzy zostali i postanowili wyjechać dopiero po balu, by wrócić w
styczniu po sylwestrze. Dzieci ochoczo pokazywały sobie prezenty, które zastały
w wiszących przy kominkach skarpetach. Były to podarki zarówno od grona
pedagogicznego, jak i ich własnych rodzin. Świąteczna atmosfera ogarnęła całą
szkołę. Przez noc skrzaty udekorowały salę i teraz można było podziwiać efekty.
W rogach stały wysokie, jarzące się milionem światełek choinki. Kolorowe
bombki, szklane elfy i chichoczące bałwanki zdobiły zielone gałązki. Obrusy
udekorowane były bluszczem, a w drzwiach wejściowych wisiała jemioła, którą
jednak większość uczniów wydawała się ignorować, zwłaszcza tych z młodszych
klas. Tylko niektórzy trzecioklasiści zatrzymywali się, wypatrując osób, które
darzyli sympatią.
Stół nauczycielski zdobił biały
obrus haftowany w drobne, lawendowe gałązki. Na środku spoczywał stroik z
długą, złotą świecą pośrodku, ozdobiony świąteczną czerwoną kokardą.
Harry zdecydowanie nie miał
nastroju na przemówienie. W natłoku zdarzeń nie przygotował się na publiczne
wystąpienie i chociaż życzenia miały być skierowane tylko do uczniów i
nauczycieli, czuł się wyjątkowo niezręcznie. Z głośnym westchnieniem podniósł
się i zmusił mięśnie twarzy do szerokiego uśmiechu.
— Witam wszystkich uczniów i
szanowne grono pedagogiczne. — Pomimo obaw, jego głos był mocny i przykuł uwagę
otoczenia. — Zarówno dla nas, jak i dla was, są to pierwsze święta spędzone w
tej szkole. Tym bardziej cieszę się, że spędzimy je w tak licznym towarzystwie.
Boże Narodzenie to czas zjednoczenia, nadziei i radości, a także… — zawiesił
znacząco głos. — …prezentów. — Przez salę przebiegł szmer aprobaty. — Z tej
okazji, życzę wszystkim na co dzień tego uśmiechu, który gości dziś na waszych
twarzach, koncentracji, aby nauka nie stanowiła problemu, udanych meczy
quidditcha i mniej wybuchowych kociołków na waszych ulubionych lekcjach
eliksirów. — Uczniowie zachichotali patrząc ostrożnie w kierunku Snape'a. — Nie
przedłużając, mam nadzieję, że dni wolne od nauki spędzicie na zabawie i
wypoczynku, a jutrzejszy bal okaże się wielkim sukcesem. A teraz… smacznego! —
Sala wybuchła gromkimi oklaskami, które ucichły w momencie, gdy na stołach
pojawiło się wspaniałe świąteczne śniadanie.
— No, Harry, poradziłeś sobie
znakomicie. — Justin obdarzył go szerokim uśmiechem. — Bałem się, że będzie to
trwało trzykrotnie dłużej. Wyrabiasz się stary.
— Dzięki — mruknął i nałożył
sobie na talerz plaster pieczeni w galarecie. Kątem oka zerknął na Draco. Odkąd
usiedli przy stole, mężczyzna milczał, a jego twarz zdobił uśmiech, który nie
sięgał jednak oczu. Cholera, chociaż nigdy nie wyobrażał sobie ich pierwszych
wspólnych świąt, zdecydowanie nie tak powinny one wyglądać.
— Harry, jakieś ciekawe
prezenty? — Ron spojrzał na niego z zaciekawieniem.
— Eee… — Potter zaczerwienił się
lekko na myśl, że nawet nie pomyślał o ich rozpakowaniu. — Właściwie nie miałem
czasu, aby je przejrzeć, zaspałem.
— Dobrze się czujesz, Harry? —
Hermiona spojrzała na niego uważnie. — Wyglądasz jakby coś cię trapiło.
— Ron, możesz podać mi sól? —
Ten moment wybrał Draco, aby zwrócić się do Weasleya.
— Jasne. — Gryfon podsunął mu
solniczkę. Przy stole zapanowała absolutna cisza. Wszystkie spojrzenia utkwione
były w Malfoyu i gdyby nagle na środku sali wybuchła z głośnym hukiem
łajnobomba, zapewne nikt nie zwróciłby na to uwagi. Justin otwierał i zamykał
usta, jakby nie wiedział, czy nadal przeżuwać kanapkę, czy może połknąć ją w
całości. Głowa Hermiony kręciła się jak nakręcona w tę i z powrotem,
niezdecydowana, czy przyglądać się Ślizgonowi, czy może siedzącemu obok
przyjacielowi. Harry wbił wzrok w talerz z dziwnym uśmiechem. Ciszę przerwał
stłumiony chichot Nevilla'a.
— Magia świąt. — Patil
spoglądała w górę, jakby nagle dostała objawienia.
— Niech pani nie będzie
dziecinna. — Severus prychnął zdegustowany. — Muszę panią rozczarować, Ronald
to imię pana Weasleya i nie ma w tym niczego odkrywczego.
— To zapewne układ gwiazd, który
koniec roku wieści wyjątkowo pomyślnie — zadumanym głosem stwierdził Ceroo.
Wszyscy ze zdziwieniem spojrzeli na centaura, który stał z boku, jedząc
trzymaną na talerzyku sałatkę. Profesor astronomii odzywał się tak rzadko, że
łatwo było w ogóle zapomnieć o jego istnieniu i tylko stukot kopyt przypominał
o obecności Quariona.
— Jak bardzo pomyślny? — Draco
wyglądał na wyjątkowo zainteresowanego.
— Chyba nie wierzysz w te
bzdury? — zapytał Severus z przekąsem. Malfoy wzruszył ramionami unikając jego
spojrzenia.
— Kwadratura Marsa i Venus
weszła w intratne położenie. Te dwie planety spotykają się w takiej
koniunkturze niezwykle rzadko. Według legendy, Mars i Venus byli kiedyś
kochankami. — Centaur odstawił talerzyk i przymknął swe piękne, brązowe oczy. —
Muszę wrócić na wieżę, planety w świąteczne dni odkrywają wiele tajemnic. —
Skinął głową i odszedł z cichym stukotem w kierunku bocznego wyjścia z sali.
— Kochankowie… niezwykle
romantyczne. — Patil dopiła swoją herbatę ziołową i z szelestem jedwabnych szat
podniosła się z krzesła. — Powinnam postawić tarota. Neville, dołączysz do
mnie? — Posłała chłopakowi nieodgadnione spojrzenie.
— Jasne. — Longbottom ochoczo
się poderwał, zostawiając niedokończone śniadanie.
— Myślę, że cokolwiek ona
postawi, nie będzie to tarot. — Justin wyszczerzył się domyślnie.
— Panie Finch—Fletchley, muszę
panu podziękować za skuteczne obrzydzenie mi spożywanego śniadania. — Snape
wstał i z rozmachem odsunął krzesło. — Pańskie nieokrzesanie rośnie wprost
proporcjonalnie do pańskiego wieku.
— Ups. — Nie zrażony niczym
Justin spojrzał za oddalającym się Mistrzem Eliksirów. — Ciekawe, czy życie w
celibacie ma wpływ na poziom upierdliwości.
— Możesz się zamknąć? — Draco
przeszył go wściekłym spojrzeniem.
— Dobra, dobra, nie chciałem
nikogo urazić. — Puchon przewrócił oczami. — Zbieram się już. Święta, nie
święta, mam przed sobą dwie godziny dyżuru na korytarzu. Calioppe — zwrócił się
do cichej i spokojnej profesorki historii magii. — Idziesz ze mną, czy
dołączysz później?
— Właściwie już skończyłam. —
Drobna kobieta, wyglądająca na jakieś trzydzieści lat, ostrożnie złożyła
chusteczkę trzymaną na kolanach i podniosła się z wdziękiem. — Dziękuję bardzo,
życzę udanego dnia. — Skłoniła się lekko i drobnym truchtem podążyła za Justinem.
— Czasami zapominam o jej
istnieniu. Jest niczym duch, ale dzieciaki ją uwielbiają. — Hermiona
odprowadziła ich wzrokiem, a Harry odruchowo podążył za jej spojrzeniem. Odkąd
rozstała się z Finch—Fletchleyem nie miał tak naprawdę okazji z nią porozmawiać
i poczuł coś na kształt wyrzutów sumienia.
— Może nauczyciele historii tak
mają? Pamiętacie Binnsa? — Ron rozglądał się po stole, jakby zastanawiał się
czy zmieści w siebie jeszcze któryś z przysmaków.
— Był świetnym profesorem. —
Draco po raz pierwszy uśmiechnął się szczerze. — Na jego lekcjach zawsze można
było odespać wieczorne imprezy.
— Prawda. — Weasley przytaknął
ochoczo, po czym wreszcie odłożył widelec i strzepnąwszy okruchy tostów z
szaty, spojrzał w kierunku Harry'ego. — Nie wiem jak wy, ale ja mam ochotę na
kremowe.
— Mam kilka butelek u siebie. —
Potter spojrzał pytająco na Malfoya, jakby czekał na jego reakcję. Od
wczorajszego dnia dzielili komnaty i nie wiedział, jak mężczyzna zareaguje na
zaproszenie Weasleya.
— Kremowe to dobry pomysł. —
Ślizgon skinął głową i wstał od stołu.
W ciszy opuścili salę jadalną.
Tuż przed drzwiami Hermiona złapała Rona za rękaw szaty, zatrzymując go na
chwilę.
— Co się dzieje? — spytała z
zaniepokojeniem.
— Nic. — Wzruszył ramionami,
uciekając spojrzeniem w bok. — Idziemy się napić.
— Odkąd jesteś w tak dobrej
komitywie z Malfoyem?
— Wiesz, obydwaj tutaj uczymy,
kłótnie są dobre dla dzieci. — Czuł się wyjątkowo źle okłamując przyjaciółkę,
jednak nie wiedział czy może powiedzieć coś więcej. Nie rozmawiał z Harrym od
wczoraj i nie wiedział jakie są jego plany. Pomimo tego, że naprawdę ufał
Hermionie, nie czuł się upoważniony do zdradzania jej sekretów Pottera. Jeżeli
ten będzie chciał, sam jej to powie.
— Coś ukrywasz. — Granger
splotła ręce na piersi i spojrzała na niego uważnie. — Ronaldzie Weasley,
kłamiesz bardzo nieudolnie.
Prawie jęknął z ulgą, gdy Harry
odwrócił się i zawołał, aby się pospieszył.
— Muszę iść, pogadamy później.
— Ron… — Pokręcił głową i czując
się jak zdrajca, szybkim krokiem oddalił się w kierunku czekających Malfoya i
Pottera.
***
— Powiedziałeś mu, że jesteś
jego ojcem? — Ron wytrzeszczył oczy na Draco, kiedy Harry w skrócie streścił mu
sytuację.
— Po prostu nie wyprowadziłem go
z błędu. — Malfoy sączył kremowe z wysokiej, smukłej szklanki, podczas gdy
Harry i Ron pili prosto z butelek.
— Stary, musi być na ciebie
wściekły. — Weasley przeciągnął ręką po twarzy.
— Jest, i nie bardzo wiemy co z
tym zrobić. — Harry stał oparty o blat odgradzający barek. — Zupełnie nie chce
z nami rozmawiać.
— Bez obrazy, ale postąpiłeś jak
idiota. — Rudzielec nie spuszczał wzroku z blondyna.
— Co ty nie powiesz. — Draco
odstawił szklankę i oparł się o zagłówek fotela. — Frustrujące jest to, że
muszę się z tobą zgodzić.
— Przejdzie mu. To dziecko cię
uwielbia, prawie połamał mi nogi, tak się wyrywał do ciebie. Naprawdę mu
zależy. Poza tym, stary, z tego co mówisz, zawdzięcza ci wszystko. Zabrałeś go
z sierocińca, ofiarowałeś dom, długo bez ciebie nie wytrzyma.
— Nie wiesz, co mówisz… — Malfoy
w zrezygnowaniu przesunął rękami po kolanach.
— Słuchaj, mam tyle rodzeństwa,
że czasami wydawało mi się, że żyję w mrowisku. — Zignorował parsknięcie
Ślizgona i ciągnął dalej. — Bliźniacy wycinali nieraz takie numery, że można
było ich znienawidzić na całe życie, ale zawsze sobie wybaczaliśmy. To rodzina
i Samuel nie jest wyjątkiem, szybko znudzi mu się płacz w samotności i
zapragnie do kogoś się przytulić, a wtedy przyjdzie do ciebie.
Draco przyglądał mu się przez
chwilę z namysłem, po czym odwrócił się i spojrzał na Harry'ego.
— Pamiętasz jak mówiłem, że twój
przyjaciel to idiota, a ty jesteś nieuleczalnym durniem, trzymając z nim tyle
czasu? — Zignorował oburzone prychnięcie Weasleya. — Malfoyowie nigdy nie
przyznają się do błędu, jednak czasami zmuszeni są uznać, że zostali źle
poinformowani.
Harry zachichotał widząc
czerwieniejącą gwałtownie twarz Rona.
— Miło usłyszeć. — Zdjął z blatu
kolejne trzy butelki kremowego i zaniósł je do stolika. — Po raz pierwszy
jestem gotów wypić za złe informacje. — Mrugnął do Rona, który z rozanielonym
uśmiechem przyjął od niego piwo.
To było takie nierealne. Draco,
Ron i on — pijący piwo przy jednym stole. Czuł się zupełnie oderwany od
rzeczywistości. Nigdy o tym nie pomyślał, nawet po ślubie. Sama myśl o ich trójce
razem była tak absurdalna, że nigdy nie przyszła mu do głowy. A jednak to było
piękne. Pomimo nerwów, stresu, pomimo strachu o Samuela, budziło nadzieję.
Poczuł się nagle zupełnie szczęśliwy, beztroski, jakby wszystko co złe zostało
zdjęte z jego ramion na tę jedną chwilę. To prawda, Harry jest
rodziną… słowa Draco w tym momencie były tak prawdziwe, że prawie mógł je
poczuć.
Rodzina — smakował to słowo,
niczym piwo kremowe. Było słodkie, bezpieczne i zawierało całe pokłady czułości
i… Sapnął i zdumiony spojrzał na Malfoya.
Cholera… to przecież niemożliwe…
Nie w tym życiu, nie w tym wszechświecie… A jednak, to jedno niewypowiedziane
słowo, zaczynało żyć własnym życiem. Krążyć w żyłach, przyspieszać krew i
tłoczyć ją tak szybko, że jego serce biło jak po szalonym biegu. Maraton ku
prawdzie… Może gdyby powiedział je głośno, stałoby się faktem?
— Harry? — Drgnął na dźwięk
głosu Draco i spojrzał na niego nieprzytomnie. Jasne włosy otaczały znajomą
twarz, rozświetlając ją i nadając jej wyraz niewinności. Niewinny Malfoy,
oksymoron jakiego świat nie widział. Oblicze, które znał jak własne, które
widział co dzień kiedy kładł się spać i kiedy się budził. Lekko zadarty nos i
oczy w kolorze nieba, w tej chwili lekko zachmurzone. — Harry! — Nikt tak nie
wymawiał jego imienia. Słysząc je, mógł dokładnie określić nastrój Ślizgona.
Harry z naciskiem na Ha, pojawiało się gdy Draco żartował, pokpiwał z niego i
śmiał się rozbawiony. Harry z akcentem na końcówkę, oznaczało złość i
ponaglenie. Harry, w którym środkowe r było przedłużone, wręcz gardłowe,
wykrzykiwał w rozkoszy… Nigdy nie sądził, że jego imię może być przekazem tak
wielu emocji. — Potter, ocknij się! — Malfoy potrząsnął jego ramieniem.
— Przepraszam, zamyśliłem się —
jęknął, wracając do rzeczywistości.
— Wyglądałeś jak nawiedzona
Trelawney, bałem się, że zaraz zaczniesz wykrzykiwać: Widzę… widzę… — Ron
uśmiechnął się uspokojony powrotem przyjaciela do świata żywych. — Wiesz
przynajmniej o czym rozmawialiśmy?
— Eee… — Cholera zupełnie nie
wiedział.
— Draco chce przedstawić Samuela
w szkole. — Weasley spojrzał na niego czekając na reakcję.
— Sądzisz, że to dobry pomysł? —
Harry zaskoczony odstawił butelkę na blat.
— Nie mogę go wiecznie ukrywać.
Nie mogę też zamknąć go w komnatach jak więźnia. Pamiętasz co powiedziałem
kiedyś o tej szkole?
— Jest bezpieczna.
— Dokładnie. Jest bezpieczna.
Bariery ochronne są nie do przebicia. — Draco skinął głową. — W dodatku, jeżeli
ludzie dowiedzą się o jego istnieniu, trudniej go będzie skrzywdzić.
— Nie rozumiem. — Potter uniósł
rękę rozmasowując kark. — Wszystkie gazety, brukowce…
— Wiem, nie unikniemy tego.
Jednak… Pomyśl, jeżeli znika ktoś kogo nikt nie zna, trudno go potem odnaleźć,
nikogo to nie interesuje. Jeżeli zaatakują osobę ważną, istotną…
— Będzie o tym głośno. — Harry
wreszcie zrozumiał tok rozumowania Malfoya.
— Innymi słowy, na kogo spadnie
pierwsze podejrzenie? Na Narcyzę lub Lucjusza. — Ron potarł ręce jakby nagle
zrobiło mu się zimno. — Nie zaryzykują, a przynajmniej nie od razu. Ma… Draco —
zwrócił się do Ślizgona. — Zdajesz sobie sprawę, że tym sposobem rzucasz swojej
matce wyzwanie? To w nią uderzy ta medialna afera.
— Uwierz, że wiem o tym
doskonale. Narcyza… moja matka nie cofnęłaby się przed niczym, aby zachować
honor rodziny. — Zerknął ostrożnie na Harry'ego. — Zaryzykowała moim życiem,
aby dopiąć swego, dlaczego ja miałbym mieć skrupuły?
— Cholera, znowu nie rozumiem. —
Potter westchnął rozdrażniony. Nie lubił żyć w niewiedzy.
— Dzień naszego ślubu. — Draco
zacisnął usta, jakby z czymś się zmagał. — Urzędnik został potraktowany
imperiusem.
— Słucham? — Harry wytrzeszczył
oczy i pochylił się w kierunku Malfoya. — Czy ja dobrze zrozumiałem? Użyła
niewybaczalnego? Ale dlaczego? Jaki miała w tym cel?
— Nie chciała dopuścić do tego
związku. Uważała, że to przez ciebie nazwisko Malfoy zostało skalane. Myślę, że
nigdy nie wybaczyła mi zmiany stron i tego, co stało się z jej mężem. — Ślizgon
potarł środkiem dłoni kolano, co oznaczało, że jest naprawdę zdenerwowany. —
Postawiła wszystko na jedną kartę. Rytuał więzi magicznej powinien był pokazać,
że nie możemy być razem, przerwać ceremonię.
— Chłopie, to mogło cię zabić.
Gorzej! Mogłeś zostać charłakiem! — Ron jęknął w niedowierzaniu. — To twoja
matka, nie wierzę, że mogłaby…
— Mogła, na przyjęciu weselnym
powiedziała o wszystkim Severusowi, słyszałem na własne uszy. — Odwrócił się w
stronę Harry'ego. — Słuchaj, wiem, że powinienem ci o tym powiedzieć, ale… Na
początku nie widziałem jak, nie byliśmy przyjaciółmi, a potem… — Odwrócił wzrok.
— Potem…
— No jasne, człowieku, w końcu
to twoja matka, o rodzicach trudno mówić złe rzeczy, Harry na pewno to rozumie.
— Weasley pojrzał na Pottera i cofnął się nieznacznie na widok jego wściekłego
wyrazu twarzy. — No co, źle mówię?
— Dobrze, ale może dałbyś mu
dokończyć! — Wybraniec był zły, Draco chciał coś powiedzieć, coś ważnego, czuł
to, a Ron po prostu mu przerwał.
— Nie, właściwie to o to
chodziło. — Malfoy przytaknął wbijając wzrok w blat.
— Gówno prawda. — Harry wstał i
podszedł do okna.
— Jesteś wściekły, że ci nie
powiedziałem.
— To i tak nic by nie zmieniło.
Nie twoja wina, że masz taką rodzinę. Tkwimy w tym razem, prawda? To co zrobiła
twoja matka dotknęło nas obydwóch. — Harry uniósł rękę i oparł ją o framugę.
— Przez nią jesteśmy związani na
całe życie. Nie wierzę, że jej nie nienawidzisz. — Draco wpatrywał się w
wyprostowane plecy Pottera, czekając na odpowiedź, która nie nadeszła.
***
Obiad, jak całe popołudnie,
minął w napiętej i milczącej atmosferze. Ron musiał opuścić komnaty
przyjaciela, gdyż obejmował dyżur zaraz po Justinie i o ile w dni lekcyjne
nadzór nie był aż tak konieczny, teraz, gdy młodzież szalała na korytarzach,
ktoś musiał mieć na nią oko.
Draco jeszcze dwa razy usiłował
odwiedzić brata, jednak Victoria stanowczo mu to odradzała. Samuel nie był
gotowy na spotkanie.
Świąteczny obiad był jednym z
najdziwniejszych w jakich Harry uczestniczył odkąd opuścił świat mugoli. Jadł
mechanicznie i gdyby ktoś zapytał go o smak indyka, zapewne nie umiałby powiedzieć
jednego sensownego słowa. Równie dobrze mógłby mieć na talerzu trociny. Draco i
Ron również milczeli i o ile u tego pierwszego nie było to niczym dziwnym,
niemrawe dłubanie w talerzu przez Weasleya zwracało uwagę niektórych.
Hermiona bacznym wzrokiem
obserwowała całą trójkę, czując, że stało się coś ważnego. Wyraz jej twarzy
świadczył zarówno o ogromnej ciekawości, jak i smutku, gdyż dziewczyna w pewien
sposób czuła się odrzucona i zepchnięta na boczny tor.
Harry doskonale zdawał sobie
sprawę, że powinien wtajemniczyć przyjaciółkę, jednak nie chciał tego robić bez
zgody Draco, a rozmowa z nim w tej chwili raczej nie była tym, na co miałby
ochotę. Nie, to były zdecydowanie jego najgorsze święta.
Późnym wieczorem Potter stanął
wreszcie przed obrazem smoka, który odsunął się przed nim bezszelestnie.
Zdeterminowany wszedł do środka i spojrzał na siedzącą w fotelu kobietę.
— Chcę porozmawiać z Samuelem —
oświadczył, a wyraz twarzy miał zdecydowany.
— Właśnie zjadł kolację. —
Victoria podniosła się i ruchem ręki wskazała na prawie pełną tacę. — O ile
połowę grzanki można nazwać kolacją… Cały dzień leży i milczy. Nawet mnie
ignoruje. Po jego wczorajszym zachowaniu sądziłam, że… Wydawało się, iż jestem
jedyną osobą, którą jest gotów wysłuchać, ale od momentu, gdy dotarło do niego,
że również wiedziałam…
— Uznał cię za kolejnego wroga. —
Harry z westchnieniem skinął głową.
— Naprawdę nie wiem, co robić. —
Kobieta wyglądała na załamaną. — Nawet nie spojrzał na prezenty, chociaż co
roku budził się specjalnie wcześniej, aby otworzyć je jeszcze przed świtem.
— Nie on jeden. Wpuścisz mnie do
niego?
— Dobrze. — Potarła skronie,
jakby odganiała nadchodzący ból głowy. — Przez cały dzień odpędzałam pana
Malfoya spod wejścia. Naprawdę przykro było patrzeć na wyraz jego twarzy.
Bardzo go szanuję i muszę przyznać, że było to wyjątkowo bolesne.
— Rozumiem. — Harry skinął głową
i ruszył w kierunku byłej sypialni Draco. — Pozwolisz, że zostanę z nim sam?
— Może… może wyjdę na chwilę,
świeże powietrze dobrze mi zrobi. — Niechętnie sięgnęła po pelerynę i spojrzała
na Pottera. — Proszę go nie zranić, to naprawdę dobre dziecko — szepnęła i
wyszła z pomieszczenia.
Harry przez chwilę stał i
patrzył w ślad za nią, po czym wolno ruszył w kierunku sypialni.
W środku panował półmrok.
Zasłony były zaciągnięte i jedynie magiczna pochodnia rzucała nikłe migoczące
światło.
Samuel leżał na łóżku w pozycji
embrionalnej, przyciskając do siebie poduszkę i wtulając w nią twarz. Wyglądał
na tak samotnego i smutnego, że Gryfon mimowolnie zrobił kilka kroków w jego
kierunku i w ostatniej chwili powstrzymał się przed przytuleniem chłopca.
— Witaj Sam — szepnął i usiadł
na samym końcu posłania. Chłopiec nawet nie drgnął. — Nie przywitasz się ze
mną? — Cisza była jedyną odpowiedzią i Harry mimowolnie zacisnął pięści. Nie
potrafił rozmawiać z dziećmi, nigdy tego nie robił… Co u licha sobie wyobrażał
przychodząc tutaj? To Draco powinien być tutaj zamiast niego, to jego brat…
Tyle, że Malfoy nie mógł.
— Wiesz, dostałeś bardzo ładny
pokój i widzę, że zmieniłeś jego kolory. — Właściwie to, że komnata zamiast
bieli i błękitu miała teraz znacznie żywsze barwy zieleni i oranżu, chłopiec
zawdzięczał najprawdopodobniej opiekunce. — Podoba mi się. Zawsze lubiłem takie
mocne, wesołe odcienie. Niestety, kiedy byłem w twoim wieku, nie mogłem nawet
marzyć o takim pokoju. Mieszkałem w komórce pod schodami u wujostwa. Naprawdę
straszne miejsce. Było bardzo małe, mieściło się tam tylko niewielkie, składane
łóżko, twarde i niewygodne. I właściwie nic poza nim nie mogłem tam trzymać.
Zresztą, niczego nie miałem. Ciotka i wuj mnie nienawidzili i często byłem tam
zamykany, a moim towarzystwem były tylko pająki. Zdradzę ci sekret, do tej pory
strasznie boję się ciasnych pomieszczeń. — Zauważył, że chłopiec drgnął, a to
znaczyło, że słucha, więc kontynuował spokojnym, monotonnym wręcz tonem. —
Zawsze marzyłem, że ktoś po mnie przyjdzie, zabierze mnie stamtąd i powie, że
jestem dla niego najważniejszy, że mnie kocha i potrzebuje. Niestety, nikt
nigdy nie powiedział mi czegoś takiego. Moi rodzice nie żyli, nie miałem też
brata, ani siostry, którzy nagle zjawiliby się i uwolnili mnie, zabierając do
jasnego, kolorowego miejsca z moich fantazji. Beznadziejna sytuacja, prawda?
Mieszkałem w komórce przez jedenaście lat. Często chodziłem głodny, bo ciotka
wymyślała dla mnie najróżniejsze kary. Nienawidzili mnie, bo byłem
czarodziejem.
— A oni nie byli? — Gdyby
właśnie nie nabierał oddechu do podjęcia dalszego opowiadania, zapewne nie
usłyszałby tego cichego szeptu.
— Nie, byli mugolami i strasznie
bali się wszystkiego co magiczne, dlatego przez większość czasu trzymali mnie w
zamknięciu. Byłem bardzo mały i chudy, a ubrania nosiłem po kuzynie, który był
wielki i gruby. Spodnie wiązałem sznurkiem, żeby nie spadły. Nie miałem
zabawek, książek i w ogóle nie wiedziałem, co to magia.
— Dlaczego?
— Bo nikt mi o tym nie
powiedział. Kłamali cały czas, opowiadali same złe rzeczy o moich rodzicach,
mówili, że jestem dziwadłem, kimś, kto nigdy nie powinien był się urodzić. —
Harry zamilkł na chwilę, gdy wspomnienia z dzieciństwa zalały jego umysł niczym
wezbrana rzeka.
— I? Co było dalej? — Uśmiechnął
się, gdy Sam ponaglił go do kontynuacji opowieści.
— Kiedy miałem jedenaście lat
dostałem list z Hogwartu. Wujostwo spaliło go, jednak sowy ze szkoły nadal
przylatywały i w końcu zmusili mnie do ucieczki i ukrycia się. Wtedy… — zwiesił
znacząco głos. — zjawił się półolbrzym. Wyważył drzwi i zabrał mnie stamtąd,
przy okazji doprawiając mojemu złośliwemu kuzynowi świński ogon. Wyobraź sobie
wielkiego, tłustego chłopaka z zakręconym, różowym ogonkiem. — Harry przymknął
oczy z ulgą, gdy usłyszał cichy, stłumiony poduszką chichot. — Tak trafiłem do
Hogwartu.
— I byłeś już szczęśliwy?
— Tak, ale niezupełnie. Miałem
przyjaciół, wszyscy mnie znali i nagle okazało się, że jestem sławnym Chłopcem,
Który Przeżył.
— Fajnie…
— Wcale nie tak fajnie, Sam.
Wyobraź sobie, że jesteś kimś sławnym, wszyscy czegoś chcą od ciebie, wszyscy
uważają, że masz ich chronić, a ty nadal jesteś dzieckiem i tak naprawdę to oni
powinni chronić ciebie, tylko tak jakby o tym zapomnieli… Rok w szkole minął, a
ja na wakacje musiałem znowu wrócić do wujostwa.
— Dlaczego? — Chłopiec wreszcie
odwrócił się w jego stronę i spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami, w
których płonęła ciekawość. Wyglądało na to, że na chwilę zapomniał o swoich problemach
i pogrążył się zupełnie w opowieści.
— Bo tam było bezpiecznie. Tam
chroniły mnie specjalne bariery. — Dziecko sapnęło, jakby nagle uświadomiło
sobie coś istotnego. — Znasz to uczucie zamknięcia bez możliwości swobodnego
wyjścia. Niestety, nie miałem ogrodu, ani żadnego miłego opiekuna. Dostałem za
to swój własny pokój. W oknach były kraty, a drzwi zamykano na zamki, abym nie
mógł wychodzić. Nie było zabawek, nikt do mnie nie zaglądał i nadal nie miałem
nikogo tylko dla siebie, nikogo, komu tak naprawdę by zależało. Strasznie
tęskniłem za przyjaciółmi i szkołą. To wszystko zmieniło się, gdy w trzeciej
klasie poznałem Syriusza, mojego ojca chrzestnego.
— Przyjechał i zabrał cię do
siebie?
— Nie, Syriusz był zbiegiem.
Uciekł z Azkabanu i chociaż był niewinny, nadal go ścigano i musiał się
ukrywać. Byłem jednak bardzo szczęśliwy, że mam kogoś, kto mnie kochał i myślał
o mnie. Przyjaciele są wspaniali, jednak każde dziecko marzy o dorosłym, który
troszczyłby się o nie, któremu mogłoby opowiedzieć o swoich kłopotach i
uczuciach.
— Nie mogłeś powiedzieć
wszystkim, że był niewinny? — Sam przyglądał mu się z zafascynowaniem.
— Nikt mi nie wierzył, nikt poza
moimi przyjaciółmi i dyrektorem szkoły. Mimo wszystko cieszyłem się, że on
gdzieś tam jest i myśli o mnie. Niestety, dwa lata później zdarzył się wypadek
i w trakcie ataku Syriusz zginął, broniąc mnie. Wyobraź sobie kogoś, kogo
kochasz, kto przybywa ci na ratunek i… — Zamilkł nie mogąc dokończyć zdania.
Był dorosłym mężczyzną, a nadal coś ściskało go za gardło na myśl o Blacku. Jak
bardzo inne mogłoby być jego życie, gdyby mężczyzna nadal żył?
— Umarł? — Samuel pisnął cicho i
coś zaszkliło się w jego oczach.
— Tak, umarł, a ja znowu byłem
sam i byłem bardzo zły. Byłem wściekły, że nie może być przy mnie, obwiniałem
siebie, że poszedłem w tamto miejsce i musiał mnie bronić, obwiniałem
dyrektora, który zataił przede mną prawdę. Chciałem go zranić, znienawidzić, ale…
Ale tak naprawdę nie potrafiłem, bo widzisz Sam… trudno nienawidzić, gdy się
kocha, a ja kochałem Dumbledore'a. Był dla mnie dobry, chronił mnie na swój
sposób, był rodziną, której nigdy nie miałem. To dzięki niemu mam ten zamek.
— Byłeś bardzo smutny, prawda? —
Chłopiec ziewnął i położył się na poduszce.
— Tak, byłem smutny. Wiesz, Sam,
łatwo kogoś pokochać, nawet wtedy, kiedy wszystko mówi, że się nie powinno,
trudniej przestać, kiedy już to uczucie zaistnieje. Dumbledore był potężnym
magiem, wielkim człowiekiem i dziecku trudno było go zrozumieć. Zresztą myślę,
że i dorośli czasami go nie rozumieli. Mimo wszystko był bardzo dobrą osobą
każdy kto go znał, wiedział, że cokolwiek robi, robi dla naszego dobra, chociaż
czasami kłamał, lub oszukiwał. — Westchnął i przesunął wzrokiem po drobnym
chłopięcym ciele, zwiniętym teraz na zbyt dużym dla niego łóżku. — Wiem, że
jesteś teraz zły i rozczarowany. Jednak musisz pamiętać, że Draco naprawdę cię
kocha i zrobiłby wszystko żeby cię chronić.
— Okłamał mnie. Myślałem, że
jest moim tatą. — Samuel skubnął delikatnie koronkę poduszki.
— Właściwie, to nie było tak do
końca kłamstwo. Ojciec to ktoś, kto dba o dziecko, zapewnia mu wszystko co
najlepsze, chroni je i walczy o jego dobro. Czy Draco nie robi tego wszystkiego
dla ciebie? Czy nie narażał własnego życia, aby cię ratować? Właściwie… zrobił
wszystko to, co Syriusz zrobił dla mnie.
— Mam szczęście, prawda? Że
ta... Draco nadal żyje...
— Tak, żyje i możesz na niego
liczyć. Pomyśl o tym Sam, dostałeś szansę, której ja nie miałem. Może jednak
mógłbyś mu wybaczyć? Wiem, że to trudne, ale może chociaż spróbujesz? — Wstał i
pogładził chłopca po jasnych włosach, tym razem dziecko nie broniło się przed
dotykiem. — A teraz prześpij się, już późno. Jutro mamy drugi dzień świąt i
pomyśl, jaki prezent chciałbyś dać komuś, kogo kochasz. — Naciągnął kołdrę na
chłopca i po cichu wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Przez chwilę stał
w milczeniu z przymkniętymi oczami, starając się pozbyć uczucia goryczy, które
towarzyszyło wspomnieniom. Nigdy nikomu tego nie opowiadał, nie był w stanie
przed nikim tak się otworzyć, jednak czuł, że tym razem to było dobre i taka
szczerość może pomóc chłopcu. Westchnął i odwrócił się w kierunku salonu.
Jęknął cicho, widząc swego męża opierającego się o ścianę z rękami zaplecionymi
na piersiach.
— Długo tutaj stoisz? — szepnął.
— Wystarczająco. — Ślizgon
przyglądał mu się uważnie.
— Cholera — jęknął ponownie i
podszedł do sofy, opadając na nią z rezygnacją.
— Miałeś posrane dzieciństwo. —
Malfoy nie poruszył się, jednak nadal nie spuszczał z niego wzroku.
— Nie lubię o tym rozmawiać.
— Jednak otworzyłeś się przed
Samuelem.
— Myślę, że jemu to było
potrzebne. — Harry przymknął oczy i oparł głowę o zagłówek.
Życie było jednym wielkim pasmem
niespodzianek. Opowiadał o swoim dzieciństwie Malfoyowi, był mężem drugiego
Malfoya, targały nim nieznane i nie do końca sprecyzowane uczucia. Dzisiejszego
poranka był pewien, że wie, o co w tym wszystkim chodzi, jednak to samouświadomienie
przerażało go. Czego oczekiwał? O czym marzył? Wszystko to było nierealne i
raczej nie miał co się oszukiwać. Był cholernie zmęczony i jedyne o czym myślał
to wygodne łóżko i ciepłe ciało, w które mógłby się wtulić i na moment pozwolić
sobie wierzyć, że wszystko będzie dobrze.
Otworzył oczy i rozejrzał się po
salonie, ze zdziwieniem zauważając, że Malfoy gdzieś zniknął. Wstał i ostrożnie
podszedł do uchylonych drzwi do sypialni Samuela. Na wielkim łóżku spały dwie
osoby. Dorosły mężczyzna obejmował delikatnie drobne, dziecięce ciało. Głowa
chłopca spoczywała ufnie na jego piersi. Uśmiechnął się lekko. Może Ceroo miał
rację i koniec roku naprawdę będzie pomyślny?
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale Ron i Draco w przyjaznych stosunkach szokiem dla wszystkich... kiedy Harry opowiadał Samuelowi o swoim dzieciństwie to pomyślałam że Draco mogły akurat to słyszeć wtedy inaczej by traktował Harrego...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia