— Zatem Michael był twoim chłopakiem. — Ron stał w kącie
sali tuż obok Harry’ego, trzymając w dłoni szklaneczkę ponczu.
— Tak. — Brunet niechętnie skinął głową, przyglądając
się roześmianemu blondynowi, który najwyraźniej dobrze się bawił w towarzystwie
Fabiena.
— I pomyśleć, że byłem o niego zazdrosny. — Weasley
skrzywił się lekko, unosząc napój do ust. — Nie wiem czy dobrze się z tym teraz
czuję.
— Jak to zazdrosny? — Gryfon spojrzał na niego ze
zdziwieniem. — Nie mów, że…
— Przestań, nawet tak nie myśl. — Ron zamachał rękami,
prawie wylewając przy tym poncz. — Po prostu przez długi czas często
spotykaliście się sami i chyba czułem się wtedy odstawiony na boczny tor.
Sądziłem, że zajął moje miejsce.
— Och… — Harry zakłopotał się lekko. — Przepraszam, nie
sądziłem, że tak to wyglądało.
— Właściwie dlaczego nigdy mi nie powiedziałeś o swojej
orientacji? Sądziłeś, że cię porzucę,
czy coś? — W oczach rudzielca widać było zaciekawienie.
— Sam nie
wiem. — Potter wzruszył ramionami. — Mieszkaliśmy razem. Obawiałem się chyba,
że poczułbyś się zakłopotany lub wpadł na pomysł wyprowadzenia się. Nie
chciałem być sam.
— Rozumiem. — Ron skinął głową. — Niewykluczone, że
miałeś rację. Pewnie na początku patrzyłbym na ciebie podejrzliwie i chodził po
domu ubrany w pięć warstw ubrań.
— Nie jestem zboczeńcem! — Harry był wyraźnie
wstrząśnięty wizją, którą odmalowała jego wyobraźnia. — Poza tym nie jesteś w
moim typie, traktuję cię jak brata.
— Brata… To mnie satysfakcjonuje, inaczej mógłbym się
poczuć urażony. — Weasley uśmiechnął się wesoło. — Wiesz, te moje oczy, rude
włosy i urok… Trudno mi się oprzeć, a przynajmniej lubię to sobie wmawiać,
stojąc przed lustrem.
— Przytakuje? — Brunet spojrzał na niego rozbawiony.
— Nie, jedno zboczone lustro wystarczy, moje jest
najzupełniej normalne. — Przez chwilę milczał, rozglądając się po sali i
obserwując bawiące się towarzystwo. — Powiedz mi… — Ron w końcu wbił wzrok w
sufit i zaczął przyglądać mu się z uwagą. — Przed Michaelem… Kevin?
— Tak. — Harry niechętnie skinął głową.
— Raul?
— Też…
— Och… — Weasley w końcu oderwał wzrok od sklepienia. —
Widzisz tu pewną prawidłowość?
— Niekoniecznie? — Potter spojrzał na niego zaskoczony.
— Był ktoś jeszcze? — Ron zagryzł dolną wargę, jakby się
nad czymś zastanawiał.
— David, ale nigdy między nami do niczego nie doszło.
Kręciliśmy ze sobą przez dwa tygodnie, ale… Był chyba zbyt spokojny jak dla
mnie. W ogóle poza Michaelem…
— Ten z departamentu tajemnic? — Przerwał mu
zaciekawiony.
— Ten sam. — Potter zdjął z tacy niesionej przez skrzata
dwa kieliszki z szampanem i podał jeden przyjacielowi. — Nie rozumiem do czego
zmierzasz.
— David to Krukon.
— Co to ma do rzeczy? — Harry skinął głową
przechodzącemu Albertowi Murray, który był jednym z inwestorów. Mężczyzna
sztywno odwzajemnił gest i mocnej objął towarzyszącą mu kobietę.
— Nic,
poza tym, że Krukoni zazwyczaj są spokojni. Mniejsza z tym, podsumujmy.
Michael, jasnowłosy
Ślizgon. Raul… Hermiona mówiła na niego „słodki urwis”, do tego wyglądał jakby się
tlenił.
— Wiedziałbym o tym. Miał naturalne włosy — Potter
zaśmiał się cicho.
— No dobra, Kevin, długie kudły w… no nie! Blondyn jak
malowanie! — Ron spojrzał na niego ironicznie. — Harry, cóż za brak urozmaicenia
— prychnął głośno. — I ostatecznie Malfoy…
— Ej, wiesz dobrze, że nie wybrałem go sam! — Gryfon
zaczerwienił się lekko. — To był pech, przypadek, cholerna wpadka!
— No, bez przesady. — Ron oparł się o ścianę,
uśmiechając się szeroko. — Nie żebym zaglądał Draco w spodnie, ale o wpadce to
chyba raczej nie może być mowy w waszym przypadku. Po prostu chodzi mi o to, że
wybierasz samych blondasów.
— Lubię blondynów. — Potter przełknął ostatni łyk
szampana. — Tak dla kontrastu.
— Lubisz też Draco.
— To aż tak widać? — Spojrzał na niego czujnie.
— Harry, jestem twoim najlepszym przyjacielem i
przyznaję, na początku miałem mieszane uczucia. — Ron spoważniał i skierował
wzrok na Malfoya, który właśnie rozmawiał z jakimś dzieckiem, najwyraźniej je
strofując. — W dzień ślubu byłem przerażony, ale uznałem to za przeznaczenie.
Więź i w ogóle… Potem miałem czas na myślenie i przerażenie zamieniło się w
złość, że wylądowałeś właśnie z Fretką. Teraz… cóż, teraz wydaje mi się, że
pasujecie do siebie.
— Ron, jesteś pewien, że ten poncz nie był czymś
doprawiony? — Potter podniósł pustą szklankę i powąchał ją ostrożnie. — Bo
chyba nie zaczynasz bredzić po jednym kieliszku szampana?
— Mówię poważnie. Zastanów się. Czy odkąd jesteście
razem, kłóciliście się tak naprawdę? Byłeś na niego wściekły? Zawiódł cię? A
może przeciwnie? Bo ja mam wrażenie, że cholernie ci na nim zależy i nie, nie
mów, że nie mam racji. Gotów byłeś ryzykować własnym życiem dla niego, chociaż
gdyby zginął, byłbyś wolny.
— Nie myślałem wtedy w ten sposób.
— No właśnie. O czym wtedy myślałeś, Harry? — Ron
spojrzał na niego spokojnie.
— Żeby go chronić…
—
Dokładnie! Właśnie wygrałeś paczkę czekoladowych żab z unikatową kartą Wybrańca
w środku! — Weasley wyszczerzył się radośnie.
— I z czego tak się cieszysz? Nawet go nie lubisz. —
Harry uważnie studiował czubki swoich butów.
— Nie wiem, stary. — Ron zawahał się chwilę. — Hermiona
miała rację, on się zmienił, my się zmieniliśmy.
— Czyli co? Nagle zapałałeś do niego sympatią? Halo, to
Malfoy, Fretka, obok której pewien rudy nauczyciel nie może przejść, nie
rzucając jakiejś zgryźliwości!
— Malfoy—Potter, tak dla ścisłości. — Ron uśmiechnął się
z satysfakcją na widok wyrazu twarzy Harry’ego. — Nie mogę wiecznie prowadzić
wojny z własnym szwagrem.
— Że co?! — Harry niemal upuścił trzymany w ręku
kieliszek.
— Sam powiedziałeś, że jestem prawie twoim bratem.
— Jesteś nienormalny… — Potter wywrócił oczami.
— Kto z kim przestaje… i tak dalej. — Weasley klepnął go
w ramię. — Skoro ci na nim zależy… Poza tym zajął się Samuelem, nie może być
taki zły. Swoją drogą, kim jest ten elegancik, którego Draco przedstawił
przedtem Hermionie? Kręci się cały wieczór wokół niej i Michaela.
— Fabien, jego francuski przyjaciel. — Harry podążył
wzrokiem za spojrzeniem Rona.
— Przyjaciel, nie przyjaciel, dziwny jakiś. — Ron
przyglądał się mężczyźnie z nieufnym wyrazem twarzy. — Popatrz, ciągnie ją do
tańca.
— Nie ciągnie, sama z nim idzie.
— Och, wiesz o co mi chodzi, ledwo się poznali, to już
któryś raz z rzędu. I w ogóle spójrz na nią, szczerzy się do niego, jakby był
lukrowanym pączkiem na jej talerzu.
— Ron, Fabien chce być jednym z inwestorów, poza tym
Hermiona jest miła dla każdego. — Harry wzruszył ramionami.
— No nie wiem, stary, dla nas dzisiaj nie była miła.
Prawie mi głowę odgryzła, musiałem ją przeprosić za tę gadkę w korytarzu. Jak
myślisz, o czym rozmawiają? — Zrobił krok do przodu, jakby chciał pomimo
odległości podsłuchiwać.
— Kurde, no… skąd mam wiedzieć? Draco mówił, że Fabien
był najlepszym uczniem ze swojego rocznika.
— Najlepszym… — Weasley skubnął nerwowo paznokieć
kciuka. — Czyli nie będzie raczej nieodpowiedni… I gdzie cholera są jego ręce?
— Nieodpowiedni? — Harry spojrzał na niego zaskoczony. —
Niby w czym? Co nie tak z jego rękami?
— Ona
sądzi, że jest zbyt inteligentna dla facetów i dlatego nikogo nie może sobie
znaleźć. Skoro jest taki mądry… — Nagle wyprostował się i obciągnął szatę,
ruszając niespodziewanie do przodu. — Idę! Może być sobie super inteligencikiem,
ale nie będzie jej obmacywał!
— Ale, Ron, on jej nie obmacuje! On… — Harry wyciągnął
rękę, chcąc złapać przyjaciela za rękaw, jednak ten zniknął już w tłumie
tańczących. — …Jest gejem — mruknął już do siebie, ze zgrozą obserwując jak rudzielec podchodzi do
tańczących. Odetchnął z ulgą, gdy chłopak jedynie odbił partnerkę Fabiena.
Po raz pierwszy tego wieczoru był sam. Od kiedy bal się
zaczął, co chwilę musiał z kimś rozmawiać. Każdy miał mnóstwo pytań dotyczących
szkoły, finansów, uczniów i ich postępów w nauce, podziałów społecznych, różnic
klasowych… W pewniej chwili Harry zaczął się poważnie zastanawiać, czy aby
przyjęcie nie jest po prostu kolejnym z zebrań, tylko w większym gronie.
Z ulgą opadł na krzesło i wreszcie rozejrzał się po
sali. Dziewczyny jak zwykle stanęły na wysokości zadania i pomieszczenie
wyglądało prawdziwie bajkowo. Kolumny przypominały teraz lodowe filary, a z
sufitu padał magiczny śnieg, który znikał tuż nad głowami biesiadników. Przy
choinkach stały naturalnej wielkości kryształowe elfy, ich przejrzyste
skrzydełka przypominały tęczową mgiełkę i trzepotały gdy ktoś obok nich
przechodził. Rozstawione pod ścianami stoliki nakryte były śnieżnobiałymi
obrusami. Oświetlenie stanowiły czarne, stylizowane, wysokie latarnie. Widział kiedyś takie na
rysunkach, pięknie zdobione, z lekko postarzonym szkłem, za którym płonęła mała oliwna lampka.
Okna pozbawione firan zdobiło zaklęcie przypominające rzeczywiste kwiaty malowane mroźnym
tchnieniem.
Harry spojrzał na podłogę i uśmiechnął się delikatnie.
Wyglądała jak zamarznięte jezioro, przezroczysta tafla skuta lodem. Kiedy
wszedł tutaj w towarzystwie Fabiena i Draco, był pewien, że zaraz się pośliźnie i wygłupi na oczach wszystkich, jednak
pod butami wyczuł zwykłe kamienne płyty, którymi na co dzień
wyłożona była wielka sala. Iluzja. Bardzo drobiazgowa i nadzwyczaj
realistyczna. Czuł w tym rękę Hermiony.
Wbrew temu co mówił Ron, nie było tutaj miejsca na
wstążeczki, girlandy czy konfetti. Pomieszczenie przypominało ogromny lodowy
plac, a tańczące na środku pary równie dobrze mogłyby mieć na nogach łyżwy.
Harry’emu znowu przyszedł na myśl obrazek — kobiety odziane w długie, szerokie
spódnice, otulone ciepłymi, mocno wciętymi w talii płaszczami, z dłońmi
ukrytymi w futrzanych mufkach. Przy nich dżentelmeni w czarnych frakach i
pelerynach podbitych ciężkim aksamitem, z wysokimi cylindrami na głowach i
laskami w dłoniach. Wokół padał śnieg, choinki płonęły w oknach, a ulicę
oświetlały latarnie.
Odetchnął głęboko, wpatrując się migoczącą taflę
podłogi. Bajkowo, fantastycznie i ani odrobinę słodko czy tandetnie. Według
Harry’ego jadalnia zawsze mogła już tak wyglądać. Orkiestra ukryta na
specjalnej platformie zamilkła na moment, a potem salę wypełniły dźwięki walca.
Zasłuchany w pierwsze takty podniósł się i rozejrzał po sali.
— Szukasz mnie? — Cichy głos za plecami sprawił, że
włoski na jego karku uniosły się lekko. Przymknął oczy z przyjemności, która
rozpłynęła się ciepłą falą po jego skórze. — Pamiętasz?
Skinął głową, przełykając z trudem. Muzyka, wirujące
pary, padający śnieg… to była scena z jego obrazka. Czuł magię, która go
otaczała. Dotykała go delikatnie, gładząc opuszkami elfich palców po twarzy,
szyi, ramionach. Spływała szemrzącą kaskadą wzdłuż jego pleców. Rozlewała się
pod skórą niczym gorąca lawa, przenikając do żył i niesiona nieprzerwanym
strumieniem, zmierzała wprost do jego serca. Była srebrna, świetlista, skrząca
się niczym śnieg. Była szmaragdowa, intensywna i migotała jak tafla
zamarzniętego jeziora. Była płomienna, żarliwa, otulała go niczym muzyka,
przenikała do uszu, rozbłyskiwała błękitem oczu… Ten sam walc, ta sama melodia…
inna rzeczywistość.
Płynął.
— Jest wspaniały, prawda?
— Cudowny — zamruczał, dając się prowadzić. Jeszcze
nigdy taniec nie był tak płynny, tak odurzający.
— Dimitri był wybitnym czarodziejem. Niestety urodził
się w złym miejscu i w niewłaściwym czasie.
— Kto? — Zamrugał, powoli dochodząc do siebie.
— Mówię o Szostakowiczu*. Harry, wyglądasz jakbyś lekko
odpłynął. — Draco przyglądał mu się spod lekko opuszczonych powiek. —
Kompozytor — uściślił. — To ten sam walc, który…
— Pamiętam. — Skinął głową, po czym spojrzał na Ślizgona
uważnie. — Jest inaczej.
— Inaczej? W jakim sensie? — Malfoy uniósł lekko brew. —
Oczywiście pomijając fakt, że na naszym ślubie byłeś sztywny jak
spetryfikowany, a teraz…
— Jest inaczej. — Gryfon przesunął palcami po jego
ramieniu. — Wtedy tego nie chcieliśmy.
— Ach… — Draco przygryzł lekko wargę, jakby się nad
czymś zastanawiał. Harry miał ochotę wsunąć język pomiędzy nią a jego zęby i
sprawdzić, czy nadal jest tak samo miękka i delikatna jak zawsze. — A teraz
chcemy? — zapytał niepewnie.
— A czułeś się zmuszony? — Potter zmrużył oczy
podejrzliwie.
— Nie sądzę, Harry. Nie sądzę…
***
Draco pogłaskał miękkie włosy Samuela i podniósł się z
łóżka.
— Zasnął — szepnął i wraz z Harrym po cichu opuścili
sypialnię chłopca.
— Ucieszył się, że pamiętałeś, aby powiedzieć mu
dobranoc. Myślę, że tylko na to czekał. — Potter uśmiechnął się lekko.
— To prawda, był na wpół śpiący gdy przyszliśmy. —
Malfoy spojrzał na zegarek, który wskazywał dwudziestą pierwszą trzydzieści. —
O tej porze zwykle już śpi.
— Pierwszo—
i drugoklasiści też wrócili już do swoich dormitoriów, została tylko grupka
trzynastolatków i tłum zaproszonych gości.
— Którzy nie wyjdą przed północą, albo jeszcze później. —
Draco wyszedł na korytarz i oparł się o ścianę, rozluźniając kołnierzyk. — Mam
dosyć rozmów z tymi wszystkimi nadętymi bufonami.
— Sam ich tutaj zaprosiłeś. — Harry jak zahipnotyzowany
wpatrywał się w jasną skórę widoczną w rozpięciu białej koszuli. W świetle
pochodni wydawała się taka delikatna, kojarzyła mu się z śnieżnymi posągami z
sali poniżej. Przysunął się bliżej, wiedziony niemożliwym do pokonania
pragnieniem.
— Ty
również. Wiesz, że to dla dobra szkoły. Odpowiednia reklama powinna ich
zachęcić do opróżniania wystarczająco ciężkich sakiewek. — Draco wreszcie
spojrzał na Pottera i zamilkł, wciągając głęboko powietrze. — Harry…
— Chcę cię.
— Na dole trwa przyjęcie. — Głos Ślizgona był niski i
gardłowy.
— Czy to jest dla ciebie problemem? — Potter wyciągnął
rękę i przesunął palcem po jego szyi, upajając się gładkością ciepłej skóry.
— Jesteśmy… — Westchnął, gdy dłoń Gryfona wśliznęła się
za ucho, a opuszki pogładziły wrażliwą skórę. — Jesteśmy gospodarzami...
Powinniśmy…
— Muzyka wciąż gra, Draco. — Harry przysunął się jeszcze
bliżej i przylgnął do niego, ocierając się lekko. Ciało bruneta było gorące,
wyczuwał to pomimo kilku warstw ubrań. Słyszał bicie serca, szalejącego w tym
samym przyspieszonym rytmie co jego własne.
—
Wielki Slytherinie, Harry… — jęknął, gdy ostre zęby przygryzły lekko jego kark.
Odchylił głowę i odwrócił ją, szukając ust Pottera. Były tam i czekały na
niego, głodne i namiętne, smakujące słodkim szampanem i samym Gryfonem.
Przesunął językiem po wargach, które rozchyliły się natychmiast wpuszczając go
do środka. Kątem oka zauważył, że smok z jego obrazu zamachał skrzydłami i
zniknął, zapewne przeskakując gdzieś indziej. I dobrze, przynajmniej nikt teraz
nie będzie mógł wyjść na korytarz. Przymknął oczy, oddając się magii chwili.
Usta Harry’ego były miękkie i pełne. Uwielbiał je lizać, ssać dolną wargę i
rozkoszować się ich fakturą i smakiem. Czasami potrafiły być delikatne, jakby
senne, uchylały się lekko i kusiły niewinnością. Niekiedy były zapraszające,
język prześlizgiwał się po nich jak wąż, wabiąc go do rajskiego ogrodu. Tym
razem nie było ani niewinności, ani tym bardziej kuszenia. Te usta były pewne,
brały to co pragnęły wziąć i nie pozostawiały żadnych wątpliwości. Język
przesuwał się po jego zębach, bez opamiętania badając ich kształt. Splatał się
z jego własnym, rywalizując, dominując go, prowokując do walki. Draco zarzucił
ręce na szyję Pottera i wplótł palce w jego gęste, czarne włosy, by przyciągnąć
go jeszcze bliżej.
Merlinie,
właśnie tak. Niech go całuje, niech łączy ich usta, tak mocno, żeby zęby
uderzały o zęby, żeby czuł go całym sobą, żeby paliło go podniebienie, a jego
męskość pulsowała z oczekiwania, ocierając się natarczywie o udo kochanka.
Jęknął gdy Harry, nie przerywając pocałunku, zsunął dłonie w dół jego szaty i
rozchyliwszy ją, szybkimi ruchami rozpiął guziki jego rozporka.
Tak! O
tak, właśnie tutaj! Ten dotyk chłodnych palców parzył jego gorącą skórę.
Sprawiał, że pragnął go jeszcze bardziej. To był cud, że stał jeszcze na nogach,
kiedy Harry całował go jak opętany, jednocześnie pieszcząc jego nabrzmiałego członka i gładząc napięte jądra. Mógłby dojść tu i teraz i
miałby w głębokim poważaniu to, że zabrudzi ubrania, albo że jest to niegodne
Malfoya. Potter był czarodziejem i miał czarodziejskie dłonie, więc pieprzyć co wypada, a co jest
poniżej jego dumy.
Z
głośnym jękiem zaprotestował, gdy Gryfon wreszcie oderwał się od jego warg.
Czuł słodki posmak krwi na języku, być może Harry zahaczył go zębami, a może to
on sam przygryzł mu wargę? Nie czuł bólu i w tej chwili nic go to nie
obchodziło. Wciągnął gwałtownie powietrze, gdy poczuł jak jego penis zagłębia
się w te słodkie, utalentowane usta. Potter nie bawił się w subtelności, od
razu zaczął silnie ssać i przesuwać głową tam i z powrotem, połykać go tak
głęboko, że członek Draco znikał prawie zupełnie, by chwilę później pojawić się
lśniący od śliny kochanka.
Mocniej
zacisnął palce na włosach Harry’ego, uderzając własną głową o ścianę. Na tyle
mocno, by ból choć trochę przywrócił go rzeczywistości i na tyle delikatnie, by
nie zrobić sobie krzywdy.
Uwielbiał
gdy Potter mu to robił. Była w tym pasja, namiętność. Czuł, że w tej chwili
pragnie go tak samo mocno jak on jego. Nikt nigdy nie dawał mu siebie samego,
nie uzależniał go tak bardzo od swego smaku i zapachu. Nieważne czy była w tym
magia, więź, czy cokolwiek innego. Miał wrażenie, że gdy się kochają, Harry
robiłby to w ten sam sposób, nawet, gdyby nie byli połączeni.
Warknął
gdy usta zastąpiła dłoń. Jego jądra zostały prawie wessane, a zwinny język
obmywał je szybkimi liźnięciami.
—
Uwielbiam twój zapach. — Potter wtulił nos w jego pachwinę, wciągając głęboko
powietrze. — Mógłbym dojść tylko od niego.
— Tak
niewiele…
—
Uwielbiam też twojego penisa, jest tak samo doskonały jak reszta twojego ciała.
Taki gładki… — polizał go po całej długości i zatrzymał się tuż przy główce. —
Gorący… — kolejne liźnięcie i język wsunął się pod napletek, zataczając małe
kółeczka. — Perfekcyjny. — Spił kroplę, która pojawiła się na jego czubku. — Ma
wyborny smak.
— Nie
przestawaj. — Draco wiedział, że jęczy, jednak nic nie mógł na to poradzić.
Chciał więcej, dużo więcej.
— Nie
przestałbym nawet wtedy, gdyby goście postanowili przenieść tutaj przyjęcie. —
Silne ręce chwyciły go za biodra i obróciły w kierunku ściany. Draco
instynktownie oparł dłonie na chłodnym, gładkim kamieniu. — Mówiłem ci kiedyś,
że masz niesamowicie delikatną skórę? — Palce ścisnęły jego pośladki, by
rozchylić je lekko.
—
Właśnie mówisz — wychrypiał, czując jak ten cholerny język toruje sobie drogę
do jego wejścia. Kurwa! Oto on, Draco Malfoy, jęczący i błagający o więcej.
— I
dobrze, powinieneś wiedzieć. — Gryfon przesunął ustami po rowku i bez
ostrzeżenia zagłębił w się w nim, wchodząc i wychodząc.
Wiem! Już wiem! pomyślał, jednak z jego ust wydobyło
się tylko słabe warknięcie. Słodki Merlinie, zaraz się skompromituje i po
prostu upadnie na podłogę. Harry Potter, Zbawca Świata, Wybraniec, Złoty
Chłopiec… Jego mąż właśnie brał go w posiadanie, a on czuł, że dojdzie tylko od
jego samego języka. Rozciągającego go, nawilżającego i przygotowującego na
więcej… dużo więcej.
—
Harry… Cholera, Harry… — sapnął głośno.
Usta
Pottera oderwały się od niego i na powrót mógł odwrócić się i oprzeć plecami o
ścianę. Harry jeszcze raz wsunął do ust jego sączącego się obficie penisa i
oblizał go, unosząc wzrok i uśmiechając się lekko do niego. Ich oczy spotkały
się i Draco nie miał sił, by odwrócić spojrzenie. Miał wrażenie, że źrenice w zielonej otoczce przeszywają go na wskroś, odkrywają wszystkie
jego sekrety, nawet te
najmroczniejsze i akceptują go wraz z nimi.
Niemal
krzyknął, gdy Harry podniósł się z podłogi i zrównał się z nim wzrokiem. Znowu
poczuł na ustach jego głodne wargi, a wraz z nimi smak swych własnych soków.
Potter rozpiął swoje spodnie i z cichym westchnieniem ulgi wyciągnął wilgotnego
z oczekiwana członka.
Draco sapnął, gdy poczuł jak
dłonie Gryfona chwytają go za pośladki unosząc do góry. Instynktownie zrzucił
spodnie i owinął nogi wokół jego bioder, chwytając go mocno rękoma za szyję.
Miał ochotę coś powiedzieć,
określić czego pragnie, ale zanim zdążył cokolwiek wyksztusić, poczuł jak Harry
wsuwa się w niego delikatnie i jedyne co mógł zrobić w tej chwili, to zacisnąć
mocno zęby na jego ramieniu, aby nie krzyczeć.
Szlag!
Bolało, bolało jak diabli, bolało jak zawsze. Mogli kochać się codziennie, a i
tak początek zawsze był bolesny. Nabrał powietrza, rozluźniając się nieco.
—
Spróbuj go wypchnąć. — Oddech Harry’ego połaskotał go w ucho.
— Wiem
— warknął, napinając mięśnie i usiłując wyrzucić jego penisa ze swojego
wnętrza. Jak zwykle efekt był przeciwny, wnętrze
rozluźniło się, przyjmując kochanka w całości, a ból przeszedł w tępe
pulsowanie. To już było do
zniesienia. — Już… — szepnął, unosząc głowę. Poczuł jak jego usta na powrót są
zgniatane w pocałunku i w tej samej chwili Harry zaczął się poruszać… i o
Salazarze, to było właśnie to, o czym marzył, odkąd Potter dotknął go po raz
pierwszy tego wieczoru. Odkąd sunęli razem w tańcu, odkąd zobaczył go tam na
sali, zamyślonego i błądzącego marzeniami gdzieś daleko, ponad hukiem i gwarem,
ponad tymi wszystkimi ludźmi. To, że kochali się na korytarzu, powodowało, że adrenalina wyciekała z jego skóry wraz z potem. Obawa, że ktoś może
nadejść i złapać jego — Malfoya
— w tak kompromitującej sytuacji, opartego o ścianę, z nogami zaplecionymi
wokół Pottera, branego, a nie biorącego… To go podniecało, sprawiało, że jego
krew wrzała, a żyły pompowały ją do serca niczym wzburzone fale podczas
sztormu.
Mocniej
przywarł do Harry’ego, prawie wgryzając się w jego usta i penetrując je
językiem. Czuł jak członek bruneta uderza wprost w splot jego wrażliwych
nerwów, wyrywając spomiędzy warg niekontrolowane
jęki. Niemal stracił oddech, gdy poczuł dłoń kochanka na swoim penisie, pieszczącą
go w rytm pchnięć. Jego plecy uderzały o twardy kamień, a delikatny materiał
szaty ocierał się o mokrą
od potu skórę. Jasne włosy przykleiły mu się do twarzy, zasłaniając oczy.
Odgarnął je jednym ruchem i na powrót objął szyję Gryfona.
Jak dobrze… Kochał go brać,
kochał dominować, ale czasami… Czasami lubił się poddać, a Harry dokładnie
wiedział jak sprawić, by poczuł się chciany ponad wszystko i zapominał o swej
zasadzie, by być zawsze na górze. Z Potterem wszystkie jego założenia brały w
łeb, tutaj nie było strony dominującej, nie było strony, która poddawałaby się
jednostajnie. Seks był nieprzewidywalny, był zmienny jak pogoda i to w nim było
najlepsze. Merlinie, czuł go tak blisko, tak dokładnie. Magia dziko falowała
wokół nich, splatając się i łącząc. W tej chwili był częścią Harry’ego i
zabiłby każdego, kto śmiałby to przerwać.
Potter był silny, był mu równy,
a może to on był równy jemu? Poruszał swobodnie biodrami, wciskając go w
ścianę. Coraz szybciej, głębiej, coraz bardziej chaotycznie… Czuł jak dłoń
Gryfona prześlizguje się po jego
męskości, jak wraz z każdym dotykiem wszystkie te iskry, doznania, wrażenia,
zaciskają się w jego podbrzuszu, kumulują, rozsadzają go i sprawiają, że jęczy
i wzdycha bezwstydnie, nie zważając na to, że ktoś może go usłyszeć.
Otworzył oczy i stłumił krzyk,
widząc tuż przed sobą to zielone spojrzenie. W oczach Harry’ego było to
wszystko, co sam odczuwał. Potrzeba posiadania, pożądanie, walka o
dominację, jakaś pierwotna żądza, a
także coś zupełnie przeciwnego… Radość, namiętność, troska, szczęście i… Błysk
zrozumienia prawie odebrał mu dech… miał to! Widział to tuż przed sobą! Widział
jak źrenice Pottera rozszerzają się w tym samym uświadomieniu i wtedy…
— Draco… — Harry jęknął i prawie
zmiażdżył go, gdy doszedł gwałtownie w jego wnętrzu. Poczuł zalewające go
gorące nasienie, palce zaciskające się na penisie… Stłumił okrzyk, wciskając go
w usta bruneta, gdy jego ciałem targnęła niesamowita rozkosz. Szczęście
graniczące z euforią. Miał wrażenie, że ten orgazm nigdy się nie skończy.
Szarpał jego trzewiami, rozlewał się po lędźwiach, był tak wszechogarniający,
że prawie bolesny.
— O cholera… — sapnął, opierając
głowę na ramieniu Gryfona i dysząc ciężko.
— Można i tak to podsumować —
Harry próbował zachichotać, jednak z jego ust wydobyło się tylko ciche
westchnienie. Powoli opuścił Draco na podłogę, podtrzymując go lekko, gdy ten
zachwiał się na miękkich jeszcze kolanach.
— Ile…
— Piętnaście minut. — Potter
spojrzał na zegarek.
— Zabiję cię. Czasami jesteś
zupełnie nieokrzesany. Wiesz, że każdy mógł nas tutaj zobaczyć? — Malfoy
podniósł spodnie z podłogi i chwiejnie wszedł do ich wspólnych komnat. — Muszę
teraz wziąć szybki prysznic i zmienić ubranie.
— Nie byłeś niechętny. — Harry
stanął pod ścianą, opierając się o nią, jakby dopiero teraz dopadło go
zmęczenie.
— Na czwórkę założycieli, ubierz
się! — Draco odwrócił głowę od Pottera. Wolał nie patrzeć na czarne, rozczochrane przez jego własne dłonie włosy,
pomiętą koszulę z przekrzywionym krawatem i nadal rozpięty rozporek.
— Pomożesz mi? — Harry
uśmiechnął się prowokująco.
— Nie, Potter, nie pomogę. Za
chwilę musimy zejść na dół, a jak zbliżę się do ciebie, skończysz z twarzą
przyciśniętą do tej ściany. Nawet pomimo tego, że przed chwilą puściłem wolno
kolejne pokolenie Malfoyów wprost na twoją koszulę.
— Moi potomkowie też nie padli
na żyzny grunt. — Harry z przewrotnym wyrazem twarzy ruszył w kierunku
łazienki.
— Bo zabierasz się do tego od
dupy strony. — Draco przewrócił oczami. To naprawdę była idiotyczna rozmowa.
— Wybacz, Fretko… — Potter
odwrócił się i pociągnął go śmiało za krawat w kierunku prysznica. — Z tym, co
masz w spodniach, mam naprawdę niewielkie pole manewru.
***
Hermiona stała obok stołu,
trzymając w dłoni talerzyk pełen owocowej sałatki. Nie wiedziała, czy ma się
śmiać, czy być wkurzoną na Rona. Odkąd podszedł do niej i z poważną miną
wrzasnął Fabienowi do ucha „Odbijany!”, cały czas wypytywał ją o Francuza.
Czuła się jakby zamiast przyjaciela, stał obok niej zazdrosny kochanek. Miała
ochotę powiedzieć mu, że De Parny jest gejem, gdyż po tym, jak przez pierwsze
piętnaście minut wypytywał ją o Michaela, zapytała go o to wprost, a on
potwierdził z uroczym uśmiechem. Z jakiegoś przewrotnego powodu powstrzymała
się jednak z tą wiadomością i pozwoliła chłopakowi wściekać się do woli. W tej
chwili obserwowała jak krąży, wyganiając ostatnich marudzących uczniów do
dormitoriów. W sali zostali już tylko sami dorośli.
— Hehmiono, dlaczego taka piękna
kobieta stoi sama? Życie jest zbyt khótkie, aby spędzać je w samotności. —
Fabien stanął obok niej z szampanem w dłoni i uśmiechnął się czarująco.
— Zastanawiam się, czy byłeś
najlepszym uczniem z powodu swej niezaprzeczalnej inteligencji, czy może
dlatego, że owinąłeś sobie wszystkie nauczycielki wokół małego palca. —
Spojrzała na niego z rozbawieniem, usiłując poprawić osuwający się jej z
ramienia szal.
— I jedno, i dhugie. Byłem
naprawdę uhoczym dzieckiem. — Mrugnął do niej, równocześnie odsuwając jej dłoń
i samemu drapując nieposłuszną materię.
— Dziękuję. — Skinęła głową,
czując na sobie wściekłe spojrzenie Weasleya, który właśnie rozmawiał przy
sąsiednim stoliku ze swoimi braćmi.
— Czy ten hudzielec to twój
chłopak? — Fabien pomachał ręką w kierunku Rona, który udał, że tego nie
zauważył, jednak omal nie podskoczył w miejscu.
— Nie, to mój przyjaciel, jest
cokolwiek podejrzliwy w stosunku do obcych. — Wzruszyła ramionami. — Ale musisz
wiedzieć, że to naprawdę wspaniała osoba, nie chciałabym, abyś odniósł mylne
wrażenie na jego temat. — Z niewyjaśnionych dla siebie przyczyn broniła
chłopaka.
— Jesteś zupełnie pewna, że to
tylko przyjaciel? — Spojrzał na nią spod oka. W odpowiedzi zarumieniła się
lekko i odwróciła wzrok, napotykając karcące spojrzenie Weasleya. —
Przyjaciele… Cóż, Dhaco też jest moim przyjacielem, thaktuję go phawie jak
bhata, a jednak… — zmarszczył lekko brwi — nie, jednak na pewno nie w ten
sposób.
— Mylisz się.
— Skoho tak twiehdzisz… —
Rozejrzał się po pomieszczeniu. — Wybaczysz mi? Właśnie whóciło moje objawienie
i wolałbym nie sthacić go z oczu — zamruczał, wpatrując się w zbliżającego się
do nich Michaela.
— Oczywiście. — Uśmiechnęła się
uspokajająco. To dobrze, że Ślizgon spodobał się Francuzowi. Obydwaj tworzyli
naprawdę ładną parę, a z tego co widziała, blondyn właśnie był sam i Fabien
mógł sprawić, że zapomniałby o stracie. — Wyjdę się odświeżyć. — Skinęła głową
Michaelowi i ruszyła w kierunku wyjścia na korytarz.
Tutaj było zdecydowanie
chłodniej i ciszej. W wielkiej sali nadal grała muzyka, a goście bawili się w
najlepsze. Odetchnęła z ulgą. Była zmęczona i wyczerpana rozmowami i
uśmiechaniem się do wszystkich. W dodatku ostatnio czuła się, jakby stała
gdzieś z boku i była tylko biernym obserwatorem. Ron i Harry mieli jakieś
sekrety. W dodatku wtajemniczony został w to Malfoy, a ona… czuła się
pominięta.
Zawsze byli we trójkę. W
najgorszych chwilach wiedzieli, że mogą sobie ufać, zwierzyć się. Nigdy ich nie
zawiodła, a przynajmniej miała taką nadzieję, dlaczego więc teraz… i dlaczego
sprawiało jej to tak wielki ból?
— Hermiona? — Zatrzymała się za
posągiem jakiegoś rycerza i spojrzała na stojącego przed nią Weasleya.
— Ron, naprawdę nie mam siły na
wysłuchiwanie twoich zarzutów — jęknęła bezsilnie.
— A ja ci mówię, że ich
wysłuchasz. Starałem się zrozumieć twój punkt widzenia. — Chłopak splótł ręce
na piersi i patrzył na nią z zaciętym wyrazem twarzy. Znała ją jak swoją własną
i wiedziała, że właśnie czeka ją długi wykład. — Jesteś mądra i inteligentna,
boisz się, że nie znajdziesz nikogo ci dorównującego, ale… Ale cholera! Mionka!
Nie znasz go, widzisz po raz pierwszy, a pozwalasz mu się ob… obma… no kurcze,
dotykał cię!
— Zwariowałeś… Doszczętnie
zwariowałeś. — Otworzyła szeroko oczy. — On tylko poprawiał mi szal!
— Tak jakbyś sama nie potrafiła.
Co on taki uczynny?
— Może ci umknęło, że trzymałam
w dłoni talerz — syknęła coraz bardziej rozzłoszczona. — Poza tym… — uniosła
dumnie głowę — to nie twój interes, nie wtrącaj się.
— Ukrywasz coś przede mną? —
Opuścił ręce i zrobił krok w jej kierunku.
— Ja?! Ja ukrywam? Czy ty w ogóle
się słyszysz? — zniżyła głos, gdyż zorientowała się, że zaczęła krzyczeć.
Ostatnie, czego sobie życzyła, to wywołanie afery. W każdej chwili ktoś mógł
wyjść na korytarz i ich usłyszeć, zwłaszcza, że droga prowadziła zarówno w
kierunku toalet, jak i wyjścia na balkon. — Ty, Harry i Malfoy. Odkąd to
trzymacie się razem? Odkąd Malfoy mówi do ciebie po imieniu, a ty w odpowiedzi
uśmiechasz się idiotycznie? Umawiacie się na piwo w komnatach Harry’ego,
rozmawiacie... A…. — zająknęła się lekko — a gdy tylko się zbliżę, milkniecie,
udajecie, że nic się nie dzieje!
— Wydaje ci się. — Weasley
zaczerwienił się lekko i spuścił głowę.
— Znam cię, Ron! Znam cię nie od
dzisiaj i zawsze wiem, kiedy coś ukrywasz. Jesteś najgorszym kłamcą na świecie.
Mówiłam ci to już i powtórzę jeszcze raz. Powiedz mi, co ukrywasz…
— Nic, naprawdę… — Odwrócił się
lekko, rozglądając dookoła. — Musimy o tym teraz rozmawiać?
— A dlaczego nie? Dlaczego
jeżeli temat zmierza w niewygodnym dla ciebie kierunku, od razu trzeba go
zmieniać? — prychnęła rozeźlona. — Oszukujecie mnie. Ty i Harry. Nawet wy…
nawet najlepsi przyjaciele się ode mnie odwracają. Co ja wam zrobiłam takiego,
że już mi nie ufacie?! Zawsze byłam przy was, nigdy bym was nie opuściła, a wy…
— Zamrugała gwałtownie, chcąc odgonić łzy. Nie będzie płakać, drugi raz nie
pokaże się od tej strony. Była dorosłą, silną i niezależną kobietą.
— Rano… rano o wszystkim się
dowiesz i wtedy ci wytłumaczę. — Weasley w końcu się załamał. Mógł znieść
wszystko, ale na pewno nie był odporny na kobiece łzy. Znał Hermionę na tyle,
aby wiedzieć, że jest właśnie na granicy płaczu. — Obiecuję.
— Dlaczego, Ron? Dlaczego nie
teraz? Po co te tajemnice? — Spojrzała na niego zranionym wzrokiem. W tej
chwili czuła się bardzo samotna.
— Bo nie mogę… To nie mój
sekret, tutaj nie chodzi o mnie. — Westchnął i potargał ręką włosy.
— Więc jednak nie wymyśliłam
sobie tego… — Musiał podejść bliżej, gdyż z westchnieniem oparła się o ścianę,
znikając za zbroją. — To boli, Ron. Bardzo boli, gdy ktoś, kogo uważasz za
rodzinę, nagle przestaje ci ufać.
— Cholera! Możesz zrozumieć… —
Zrezygnowany pochylił się lekko, aby nikt go nie usłyszał. — Nie potrafisz po
prostu nam zawierzyć? To trochę skomplikowane.
— Ron. — Chwyciła go mocno za
ramię. — W co wy znowu się wpakowaliście?! — Odwróciła głowę, by spojrzeć mu w
oczy.
— W nic. Naprawdę, kurde… —
Poczerwieniał lekko, nie wiedząc, jak wybrnąć z sytuacji. — Harry i Draco jutro
wszystko wyjaśnią. Nie naciskaj i po prostu poczekaj.
— Poczekam, oczywiście, że
poczekam… — Westchnęła i oparła głowę o chłodną ścianę. — Martwię się o was, to
wszystko. Nagle staliście się tacy tajemniczy. Może nikt inny tego nie zauważa,
ale ja za dobrze was znam. W dodatku Malfoy… Nigdy bym nie przypuszczała, że
się zaprzyjaźnicie. Nie mówię, że to źle, najwyższy czas zakopać topór wojenny,
jednak zaskoczyliście mnie. Mogę zrozumieć, że Harry… w końcu to jego mąż, ale
ty? Nie uwierzę, że bez żadnej przyczyny zmieniłeś zdanie o Draco.
— On nie jest taki zły,
rozmawialiśmy trochę i no… był w porządku. — Ron wpatrywał się w obraz wiszący
po lewej stronie jej głowy. — Poza tym Harry’emu zależało — zakończył
niezręcznie.
— Jasne, niech ci będzie. —
Przewróciła oczami. — Ufam wam, chociaż zupełnie nie wiem czemu, ostatnio nie
dajecie mi ku temu powodów. Ani ty, ani Harry.
— Dzięki. — Odetchnął z ulgą,
uśmiechając się lekko. — Nie lubię gdy się złościsz.
— Po prostu pamiętaj, że
cokolwiek by się nie działo, jestem waszą przyjaciółką.
— No, wiem przecież. — Spojrzał
na nią, zauważając, że cienka tkanina znowu zsunęła się z jej pleców. — Ale z
tym szalem to i tak było przegięcie — mruknął, podciągając go i szczelnie
otulając miękką tkaniną jej ramiona.
— Ronaldzie Weasley, bo pomyślę,
że jesteś zazdrosny — prychnęła. Złość minęła, a w jej miejsce wkradło się
rozbawienie.
— Po prostu ten facet mnie
denerwuje. Jesteś delikatną kobietą, ktoś musi się o ciebie troszczyć.
— Merlinie! Po tylu latach
dotarło do ciebie, że jestem kobietą. Nie wiem czy uznać to za komplement, czy
się obrazić — fuknęła, usiłując ukryć śmiech. Schyliła się i przeszła pod jego
ramieniem, kierując się w stronę wielkiej sali. — Chodź, wracamy, ktoś musi
zająć się gośćmi.
— Jasne, jasne. — Ruszył za nią,
spod oka przyglądając się jej kształtom, mocno odznaczającym się pod dopasowaną
sukienką. — Co to w ogóle za ubranie, więcej odkrywa niż zakrywa.
— Ron!
— No przecież nic nie mówię —
jęknął obronnie, kontemplując jej nagie plecy widoczne pod przejrzystą materią
szala. — Tylu gości, połowy nawet nie znam — zamruczał pod nosem.
— Mówiłeś coś? — Zatrzymała się
i spojrzała na niego zirytowana.
— Nic, tak tylko się głośno
zastanawiam. — Chwycił ją za rękę i pociągnął do środka pomieszczenia. —
Zatańczymy?
— Och, Ron, może później. —
Spojrzała w kierunku Lupina, który na jej widok zamachał ręką. — Obiecałam
Remusowi, że z nim porozmawiam.
— Dobra, nie ma sprawy. —
Podrapał się skrępowany po głowie. — To ja… — z ulgą dostrzegł stojących pod
ścianą bliźniaków — pójdę do Freda i George’a.
— Dzięki, Ron, znajdę cię
później. — Skinęła mu głową i ruszyła w kierunku ostatniego z Huncwotów.
— Ta, jasne, że znajdziesz, w
końcu ktoś musi cię odprowadzić do pokoju po wszystkim. — Jego spojrzenie
ciskało błyskawice, gdy w drodze do braci mijał rozmawiającego z Michaelem
Fabiena.
*Dymitr Dimitrewicz Szostakowicz, ros. Дмитрий Дмитриевич Шостакович ?/i (ur. 25 (12)
września 1906 w Sankt Petersburgu, zm. 9 sierpnia 1975 w Moskwie) — rosyjski kompozytor,
pianista i pedagog.
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, więcej dominującego Harrego, a Draco domagający się więcej pięknie... och Ron coś jest zazdrosny o Hermionę, czy nie potrafi zrozumieć, że może być jakiś sekret, niech Michael spasuje z Fabianem...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia