poniedziałek, 10 września 2012

Red Hills - XXI


— … i wtedy tata załatwił jej tę pracę. Oczywiście ja dowiaduję się o wszystkim ostatni, bo podobno to już miesiąc odkąd się przeprowadziła. — Ron zakończył swą opowieść, patrząc na Harry'ego wyczekująco.

— Naprawdę myślisz, że będzie jej to odpowiadało? Prędzej widziałbym Ginny jako aurora niż zwykłego urzędnika. — Potter spojrzał na niego sceptycznie.

— Nie wiem. — Weasley wzruszył ramionami. — Ten cały Asmo jest tam księgowym, więc będą razem.

— Dla mnie to i tak dziwne. — Harry uniósł kufel do ust i pociągnął solidny łyk. Od dwóch godzin siedział u Rona w komnacie i właśnie kończyli trzecie piwo. — We wrześniu jeszcze była sama, a teraz mieszka z nie wiadomo kim. Nie podoba mi się to.


— Mamie też nie. W sumie, Gin zawsze była rozważna i w ogóle… — Podrapał się po głowie i przesunął szkło w lewo, po czym popchnął je palcem z powrotem na poprzednie miejsce. — Nie wiem, o co jej chodzi. Poznała faceta i tydzień później się do niego wprowadziła. To do niej zupełnie niepodobne.

Imperio?

— Nie, tata już sprawdził. — Rudzielec pokręcił przecząco głową. — Niczego drań nie użył, sama za nim poszła.

— Może się zakochała. — Harry odchylił się na krześle, sięgając po papierosa. — Kobiety są nieprzewidywalne.

— Zawsze myślałem, że to z tobą kiedyś będzie. — Ron dmuchnął w pusty kufel i przymrużywszy jedno oko, spojrzał na przyjaciela przez denko.

— Uwierz, kocham ją jak siostrę, nie byłaby ze mną szczęśliwa. — Brunet wykrzywił się, pokazując język.

— Może, ale za to miałbym fajnego szwagra. — Weasley odstawił szkło, rzucając Harry'emu pełne wyrzutu spojrzenie.

— Ej, nie chodzi ci wcale o Ginny, tylko o to, że miałbyś mnie wreszcie w rodzinie. — Potter cmoknął, udając zdegustowanego. — Poza tym jestem gejem.

— Fred też jest.

— Mam męża.

— Kurde, ty zawsze musisz wszystko zepsuć. — Ron przewrócił oczami. — Zrób sobie córkę, a potem ja się z nią ożenię. Będę miał młodą żonę i…

— Mnie i Malfoya za teściów — spokojnie dokończył Harry, uśmiechając się radośnie.

— Rany, chłopie, tego nie musiałeś mi mówić. Właśnie moje marzenia legły w gruzach, roztrzaskane przez Chłopca Który Zawsze Musi Wszystko Spaprać.

— Dzięki, Ron, też cię kocham. — Zielone oczy Wybrańca błyszczały radośnie. Naprawdę brakowało mu tych spokojnych i tych zwariowanych rozmów z przyjacielem.

— Tak, tak, ale wybrałeś Malfoya. Cóż, przeżyję, w końcu w tym nieskonsumowanym związku ktoś musi być mężczyzną. — Ron bezradnie rozłożył ręce.

— Jesteś pewien, że gdzieś tam nie czai się jakieś prawo o możliwości posiadania dwóch mężów? — Harry zachichotał i dokończył piwo, po czym odstawił kufel.

— Nic o tym nie słyszałem, ale czego nie ma, zawsze można stworzyć. Musisz mi jednak wybaczyć, nie ożenię się z tobą. Moja miłość nie jest tak wielka, aby zdzierżyć Fretkę w tym naszym domku z ogródkiem.

— Tym sposobem zostaje ci Hermiona. — Harry śmiał się już głośno.

— No właśnie… — Ron spoważniał i zamachał ręką, odpędzając dym z papierosa bruneta. — Coś się chyba psuje w tym jej związku z Justinem.

— Skąd wiesz? Wydawali się całkiem szczęśliwi.

— Nic nie mówiła, ale… Sam nie wiem, ostatnio jakoś mam wrażenie, że nie spotykają się tak często jak na początku.

— Daj spokój, chodzą ze sobą od dwóch miesięcy. Może mają jakiś kryzys. On jest w porządku. — Potter machnął różdżką, zmieniając butelkę po piwie w szklaną kulę, która potoczyła się po nierównym blacie. Nigdy nie był zbyt dobry w transmutacji, ale od jakiegoś czasu, ku jego bezbrzeżnemu zdumieniu, przestała mu ona sprawiać problemy.

— Może… — Ron nie był tego taki pewien, od jakiegoś czasu uśmiech na twarzy przyjaciółki wydawał mu się wymuszony, a ona jakby zdenerwowana. — No nic, porozmawiam z nią później. Mam nadzieję, że dowiem się czegoś konkretnego.

— Jasne — mruknął Harry.

— Słuchaj, zmieniając temat... — Ron przysunął się z krzesłem do stołu i spojrzał na niego badawczo. — Co z tobą i Fretką?

— A co ma być? — Harry zgasił papierosa w popielniczce transmutowanej naprędce ze szklanej kuli. Wstał i zamknął okno, gdy krople deszczu zaczęły osiadać na parapecie. Był późny listopad i do pomieszczenia zaczęło się wkradać zimne powietrze znad morza.

— Sam nie wiem, zachowujecie się wobec siebie niezwykle układnie.

— To źle? — spojrzał na niego zaskoczony.

— Nie, po prostu wcześniej zawsze się o coś kłóciliście. Nawet po ślubie to było całkiem normalne, że jak rozmawiacie, to wymieniacie równocześnie złośliwości, a teraz… Teraz kłaniacie się sobie na korytarzu, rzucacie pozdrowienia, wymieniacie grzeczności. Wiesz, widziałem wiele małżeństw, ale wasze to jakiś kosmos.

— Wydaje ci się. — Harry szturchał palcem popielniczkę, unikając spojrzenia Rona.

Niestety Weasley miał rację. Od pamiętnej nocy Draco zachowywał się dziwnie. Harry miał wrażenie, że mężczyzna unika kontaktów z nim i zastanawiał się, co zrobił nie tak. Owszem, Malfoy zachowywał się nienagannie, uprzejmie, a nawet grzecznie, jednak to tylko potęgowało podejrzenia Harry'ego. Ślizgon stworzył wokół siebie barierę, przez którą brunet nie mógł się przebić. Nie reagował na zaczepki, nie odpowiadał na prowokacje, unikał rozmów. Wolne popołudnia spędzał u syna, ani razu nie zabierając ze sobą męża.
Potter miał ochotę zgrzytnąć zębami i potrząsnąć tym zimnym draniem, aby dowiedzieć się, o co tak naprawdę chodzi.

Najgorsze były noce. Od miesiąca Draco był u niego tylko dwa razy i za każdym wychodził tuż po tym, jak kończyli się kochać. Zresztą… Harry najchętniej nazwałby to zwykłym pieprzeniem. Prawie wybuchnął ze złości, gdy za drugim razem Malfoy przyszedł już nawilżony i cała akcja trwała pięć minut, po których Ślizgon, mruknąwszy tylko dobranoc, szybko opuścił jego komnaty. Na następny dzień Potter nie wytrzymał i powiedział blondynowi kilka przykrych słów. Od tej pory noce spędzali osobno.

Harry usiłował znaleźć wyjaśnienie dla tej sytuacji. Lucjusz Malfoy nadal przebywał w szpitalu. Pomimo tego, że zeznania świadków zostały już skompletowane, stan zdrowia mężczyzny nie pozwalał na przewiezienie do Azkabanu. Proces już dwukrotnie został odroczony, ku ogólnemu niezadowoleniu zarówno aurorów, jak i samych członków Wizengamotu. Niestety, przepisy które sami kiedyś stworzyli, były nie do obejścia i dopóki Lucjusz samodzielnie nie mógł stanąć przed sądem, dopóty nie można było uznać sprawy za zamkniętą. Drugim problemem był paraliż połowy ciała, który do tej pory nie ustąpił. Malfoy senior przebywał w łóżku i był pod stałą opieką lekarską. Warunki więzienne nie służyły zwłaszcza osobom z takimi obrażeniami.
Potter podejrzewał, że Draco gryzie ta sytuacja i z tego wynika jego zachowanie ostatnimi czasy.

— Nie wydaje mi się, Harry. Nie jestem ślepy i widzę, że coś się dzieje — głos Rona wyrwał go z zamyślenia. — Nie chcesz o tym mówić, to nie mów, ale wiesz, że zawsze możesz ze mną pogadać.

— Ron, to wszystko jest takie dziwne, muszę to sobie poukładać... — Potter westchnął i założył kosmyk przydługich włosów za ucho. — Czasami po prostu go nie rozumiem.

— Nikt nie zrozumie Malfoya — prychnął Weasley. — Naprawdę cię podziwiam, ja bym nie wytrzymał z nim ani jednego dnia.

— Nie jest taki zły — zaprotestował Harry. — Ma swoje dobre strony.

— Jakie? — Rudzielec przewrócił oczami. — Jest dobry w łóżku?

— Między innymi.

— Ok, nie chcę tego słuchać, to było pytanie retoryczne. — Ron zamachał rękami, jakby bronił się przed niewidzialnym wrogiem.

— A przynajmniej był. — Gryfon skrzywił się lekko.

— Takie buty. — Weasley gwizdnął cicho, a Harry uświadomił sobie, że ostatnie zdanie wypowiedział na głos.

— Naprawdę, Ron, nie chcę o tym rozmawiać. Zagrajmy lepiej w Eksplodującego Durnia.

— Jasne. — Przyjaciel ochoczo przystał na ten pomysł, postanawiając jednak uważniej obserwować relacje pomiędzy Potterem a upierdliwą Fretką.

***

— Nie chce mi się.

— Sam, doprawdy, ostatnio robisz się nieznośny. — Draco spojrzał karcąco na brata. — Ja w twoim wieku…

— Nie chce mi się i już. — Z uporem powtórzył chłopiec, patrząc krytycznie na Podręcznik Młodego Warzyciela. — To jest głupie!

— Eliksiry nie są głupie. Są subtelne i wymagające. Bez nich na przykład twoja noga by się tak szybko nie zrosła. — Malfoy tłumaczył cierpliwie.

— Głupie, głupie, głupie. — Samuel tupnął buntowniczo. — Chcę, żeby przyszedł Harry.

— Po… Harry nie ma czasu. — Ślizgon z westchnieniem zamknął podręcznik i oparł się o zagłówek fotela.

Od dwóch tygodni Sam coraz niecierpliwiej domagał się wizyty Pottera, a jemu coraz trudniej było wynajdywać wymówki. Wiedział, że gdyby poprosił Gryfona o wizytę u dziecka, ten zgodziłby się ochoczo, jednak nie miał siły na przebywanie w obecności męża.
Wewnętrznie spinał się na sam jego widok i nic nie mógł na to poradzić. Tamta noc poruszyła w nim więcej, niż gotów był przyznać. Przywołała wszystkie najgorsze chwile, decyzje, których nie można już było cofnąć, a każde spotkanie z Harrym przypominało mu o nich.
Nie winił go za to, w końcu nie można obarczać winą kogoś, kto sam jest nieświadomy tego, co się stało, jednak… Bał się. Bał się zasnąć u jego boku, gdyż istniała możliwość, że sen się powtórzy, a on zdradzi się w jakiś sposób. Bał się rzucić na siebie zaklęcie wyciszające, gdyż Potter na pewno by to odkrył i zaczął znowu zadawać pytania. Bał się tych zielonych oczu, które patrzyły na niego pytająco.

Brakowało mu go.

Brakowało mu wspólnych wieczorów i nocy.

Nigdy by się nikomu nie przyznał, ale przyzwyczaił się do nich. Pierwszy miesiąc ich małżeństwa był wbrew wszelkim przesłankom naprawdę udany. Seks fantastyczny, a rozmowy… Naprawdę je lubił.

Potter okazał się inteligentnym mężczyzną, który nigdy nie pozwalał mu poczuć, że może górować. To dodawało mu skrzydeł. Czuł, że musi się wykazać, wznieść się na wyżyny własnej ironii, kpiny i elokwencji, aby go nie zawieść. Aby po kolejnej okraszonej przyjazną złośliwością kłótni móc zanurzyć się w jego smaku i zapachu. Odpłynąć jak nigdy dotąd.
Gryfon na każdy kroku udowadniał, że nie jest już tym samym chłopcem, którego znał ze szkoły. Naprawdę zaskoczył go gdy pojawił się w ministerstwie i wywołał awanturę, broniąc jego honoru, oszczędzając mu bólu. Gdyby nie on… zdradziłby tak wiele. Merlinie, gdyby nie Potter, mogliby wraz z Severusem gnić w tej chwili w Azkabanie. Jedno nieostrożne pytanie i… Wzdrygnął się na samą myśl.

Naprawdę się starał, był miły, uprzejmy i chłodny. Wiedział, że dystans pomiędzy nimi jest jego winą, jednak nie potrafił inaczej. Okazał się tchórzem, ale Po… Harry by nie zrozumiał. Potępiłby go, na powrót znienawidził, a on nie potrafił tego sobie wyobrazić. Nie teraz.
Nie kochał go, właściwie nigdy nikogo nie kochał, nie taką miłością. Czuł do niego szacunek, przywiązanie, które pojawiło się wbrew wszelkiej logice. Jeżeli seks zbliża, to on czuł się przykuty do Wybrańca. O mało się nie uśmiechnął do absurdalności swych myśli.

Dystans był bezpieczny.

Dystans był konieczny.

Nie wolno się odkrywać. Pokonaj wroga, poznając jego słabości… Tak, on miał ich zbyt wiele.

— Taaaato! — krzyk Samuela sprawił, że podskoczył na fotelu.

— Podnoszenie głosu naprawdę nie jest konieczne.

— Nie słuchasz mnie! Chcę pograć w quidditcha.

— W weekend, Sam. Na dworze jest już ciemno i zimno.

— Zawsze tak mówisz. — Dziecko nadąsało się. — Nie wyjdziemy razem, Sam, to niebezpieczne. Nie pogramy, Sam, jest za zimno. Nie zapraszamy nikogo, Sam...

— Sam… — Draco przesunął dłonią po twarzy, jakby chciał odegnać zmęczenie. — Obiecuję, że jutro przyjdę wcześniej i zagramy.

Czuł się winny, odmawiając wszystkiego chłopcu. Wiedział, że to co mu zaoferował, nie jest normalne. Dziecko wymagało uwagi, troski. Normalny ojciec zabrałby go na wycieczkę, oprowadził po sklepach, kupił lody. On nie mógł sobie pozwolić, aby widziano ich razem. To było zbyt ryzykowne. Jego brat rósł i zadawał coraz więcej pytań, zauważał różnice pomiędzy ich rodziną, a rodzinami sąsiadów. Buntował się. — W niedzielę…

— Ale przyjdziesz z Harrym? — Niebieskie oczy patrzyły na niego badawczo.

— Jeżeli Harry będzie miał czas.

— Czy on mnie już nie lubi? — W oczach malca pojawiło się podejrzenie.

— Oczywiście, że cię lubi — zapewnił go pospiesznie.

— Od urodzin nie przyszedł mnie odwiedzić. Nawet w weekend.

— Harry jest dyrektorem szkoły, ma wiele obowiązków. Uczniów, którymi musi się zajmować — usiłował tłumaczyć spokojnie.

— Woli ich ode mnie? — Dziecko stało przed nim, miętoląc w małych dłoniach skrawek szaty.

— Oczywiście, że nie! — Cholera, w końcu będzie musiał przyprowadzić Pottera. Samuela ogarniały wątpliwości, dzieciak cierpiał, a on nie mógł na to pozwolić. — Dobrze, przyprowadzę go niedługo — skapitulował.

— Super! — Oczy Sama rozjaśniły się. — Bo wiesz, on też jest teraz moim tatą.

— Tak… Jest. — Wszystko się komplikowało.

***

Sobotni wieczór Harry spędzał w swoich komnatach w towarzystwie Michaela. Mężczyzna skontaktował się z nim przez Fiuu niespodziewanie kilka godzin wcześniej i Potter z radością zgodził się na spotkanie. Nie widzieli się od kilku miesięcy i Gryfon stwierdził, że naprawdę stęsknił się za swoim byłym kochankiem.

— Nie rozumiem. Co zrobił Dennis? — Harry odstawił filiżankę z herbatą i spojrzał na chłopaka zaskoczony.

— Dał sobie czas na przemyślenie swojej przyszłości. — Michael bawił się łyżeczką w zdenerwowaniu.

— To jakiś obłęd, ta jego propozycja nie mogła być poważna. — Potter zamrugał zdumiony.

— Nie wiem, Harry. Jest bardzo przywiązany do matki. Jeżeli ona twierdzi, że chce mieć wnuki, to on… — Blondyn przygryzł dolną wargę zakłopotany. — Najgorsze jest to, że naprawdę rozważa poślubienie tej kobiety i jednocześnie pozostanie moim kochankiem.

— To niemoralne. — Gryfon spojrzał na niego oburzony. — Jak on to sobie niby wyobraża?!

— Wiele rodzin czarodziejskich tak żyje. — Michael wzruszył ramionami. — Rodzina na papierze, romans na boku. U homoseksualistów, którzy chcą mieć dzieci, nie jest to niczym nadzwyczajnym.

— Jak możesz mówić o tym tak spokojnie?! — Harry był naprawdę oburzony. Nie wyobrażał sobie, aby sam mógł w ten sposób egzystować. — To chore.

— Dennis twierdzi, że powinienem go zrozumieć.

— A ty?

— Kocham go. — Ślizgon rzucił łyżeczkę na stół, aż zadźwięczała głośno.

— Skoro go kochasz, nie możesz zgodzić się na taki układ. Pomyśl, kim byś był w takiej sytuacji! Dochodzącym? A może to on pojawiałby się u ciebie w wolnych chwilach… Po seksie z żonką albo kiedy ona ma okres?

— Przestań…

— Nie, nie przestanę! Michael, to nienormalne! Nie możesz się na to zgodzić, to cię poniża! — Potter był coraz bardziej zły.

— I nie zgodziłem się, a wtedy on odszedł. Gubię się, Harry. Naprawdę zaczynam zastanawiać się, czy wolę go stracić, czy przystać na jego warunki.

— A co z tobą? Będziesz cierpiał, Mike.

— Ale będzie przy mnie.

— Na jak długo? Najpierw żona, potem dzieci, praca. Będzie przychodził zmęczony, szybki numerek i do następnego razu? Będziesz samotnie siedział w domu i czekał, aż pojawi się w kominku? Zgorzkniały i zazdrosny? Michael! To nie ty, do cholery, ocknij się! Postaw mu się. Jego matka nie może układać mu życia. To nie ona będzie tkwić w tej parodii małżeństwa.

— To co ja mam zrobić? — Ślizgon spojrzał na niego z rozpaczą.

Harry popatrzył na niego z namysłem. Cholera, to nie był Michael, którego znał. Silny mężczyzna o zdecydowanych poglądach i wspaniałym charakterze. Ironiczny, cyniczny i pewny siebie. Nie raz i nie dwa gasił jego zapędy złośliwym komentarzem. Mocnymi argumentami podważał jego błędne decyzje. Teraz… teraz siedział przed nim chłopak, zagubiony i niepewny siebie. Potter w myślach przeklinał Dennisa za te zmiany, które przez jego uległość wobec matki zaszły w Michaelu.

— Daj mu czas — powiedział twardo. — Postaw go przed faktem, że albo ty, albo żona. Nie pozwól sobą pomiatać.

— A jak odejdzie?

— Wtedy będziesz wiedział, że nie był ciebie wart.

Michael westchnął i pokiwał głową. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, zastanawiając się nad zaistniałą sytuacją. W końcu mężczyzna przerwał ciszę.

— A co z tobą i Draco? Jak wam się układa?

Harry wbił wzrok w stół, zastanawiając się, czy powiedzieć prawdę, czy zbyć przyjaciela słowami „Wszystko w porządku, jestem taki szczęśliwy". Po namyśle doszedł do wniosku, że chłopakowi należy się szczerość.

— Nie wiem, Mike. Nasz związek to pomyłka — mruknął niewyraźnie.

— Nie rozumiem. — Ślizgon spojrzał na niego zaskoczony. — Zawarliście magiczne małżeństwo, powinno być idealnie.

— Idealnie. — Harry parsknął śmiechem. — Zostaliśmy zmuszeni do ślubu, a potem… Potem nie było już odwrotu.

— Magia nie działa z przypadku. Nie łączy ze sobą pierwszych lepszych osób.

— Wiem, każdy tak mówi i dlatego jest to jeszcze dziwniejsze.

— Aż tak źle?

— Och, w łóżku jest cudownie. Malfoy to fantastyczny kochanek. Kiedy jestem z nim, zapominam o wszystkim, czuję jego dotyk, smak, zapach i zupełnie odpływam. Naprawdę, nigdy nie sądziłem, że może być tak dobrze. — Podniósł głowę i zreflektował się, widząc dziwny wyraz twarzy przyjaciela. — Och, to nie tak, że z tobą było źle. Jesteś wspaniałym partnerem i przeżyliśmy niejedno uniesienie. Przepraszam, nie chciałem, aby zabrzmiało to jakbym deprecjonował to, co było między nami.

— Harry, jesteś w magicznym małżeństwie. Każdy wie, że połączenie mocy działa też na sferę intymną. — Michael uśmiechnął się ze zrozumieniem. — My byliśmy szczęśliwi, ale zdecydowanie lepiej dogadujemy się jako przyjaciele. Łóżko to nie wszystko i możemy być dumni z tego, że byliśmy na tyle dojrzali, aby zauważyć to na czas.

— Dzięki, twoja przyjaźń wiele dla mnie znaczy. — Potter uśmiechnął się lekko.

— Więc? Skoro tak dobrze dogadujecie się w sypialni, to co jest nie tak? — Chłopak sprawiał wrażenie autentycznie zaciekawionego.

— To Malfoy. Powiedzenie, że nie przepadaliśmy za sobą, byłoby eufemizmem. My się po prostu nienawidziliśmy. Jednak… — Gryfon zawahał się, usiłując dobrać odpowiednie słowa — był moment, gdy sądziłem, że do czegoś zmierzamy, że ja zmierzam. To tak jakbym odkrywał go na nowo. Miałem wrażenie, że zaczyna mi zależeć…

— To chyba dobrze, prawda?

— Niekoniecznie. Okazało się to bardzo jednostronne. Dracona nie interesuje małżeństwo. Odsuwa się coraz bardziej — westchnął. Wyciągnął z pudełka kolejnego papierosa i odpalił go końcem różdżki. Zaciągnął się głęboko i spojrzał w okno. — Już nawet nie sypiamy ze sobą.

— Cholera, myślałem, że przynajmniej ty jesteś szczęśliwy. — Michael spojrzał na niego ze współczuciem. — Malfoy to dupek, nie wie, że wygrał, mając ciebie za męża.

— Nie kocham go. — Harry poprzez dym wpatrywał się w księżyc zaglądający w okna. — Nie można nikogo zmusić do miłości. Zacząłem go jednak szanować, doceniać. Przyzwyczaiłem się, że przychodzi co wieczór, patrzy na mnie znad szklanki whisky i mówi te swoje złośliwości. Podświadomie czekałem na to. To nie były przyjacielskie rozmowy, dogryzaliśmy sobie, wytykaliśmy błędy. Jednak jego oczy śmiały się, patrzył na mnie jak na kogoś, kogo chciałby mieć u boku właśnie wtedy i wydawał się zadowolony. To było szalone, im bardziej usiłowaliśmy pokazać kto jest górą, tym bardziej się zbliżaliśmy do siebie… a potem… Potem lądowaliśmy w łóżku, nadal usiłując zdominować się nawzajem i wbrew pozorom nie było to złe. Dodawało temu wszystkiemu smaczku, czegoś perwersyjnego, zakazanego. Merlinie, seks z Malfoyem był jak narkotyk.

— Naprawdę był? — Michael z szeroko otwartymi oczami przysłuchiwał się wyznaniom przyjaciela. Odnosił wrażenie, że Potter zapomniał, że ktoś jeszcze jest w pokoju, jakby mówił sam do siebie. Na dźwięk jego głosu chłopak wzdrygnął się, co potwierdziło tylko jego przypuszczenia.

— Był — mruknął po chwili. — Jak mówiłem, od pewnego czasu nie przychodzi.

— Dlaczego?

— Nie wiem. Mam swoje podejrzenia, ale to tylko domysły i nie chcę o nich rozmawiać. — Potter spojrzał na niego przepraszająco. Naprawdę nie mógł powiedzieć mu o Lucjuszu i zaistniałej sytuacji.

— Rozumiem. Podsumujmy. Draco jest świetnym kochankiem, uwielbiasz z nim rozmawiać, sprzeczacie się, ranicie, a potem lądujecie w łóżku. Coś pominąłem?

— Nie! Nie ranimy. Widzisz, mogę mu powiedzieć, że jest wrednym, aroganckim narcyzem. Mogę w zamian usłyszeć, że jestem cholernym chłopcem, który przeżył, aby doprowadzać go do szału. Jednak nie ma w tym gniewu, nie ma złości. Patrzę na niego, widzę jak jego oczy się śmieją i wiem, że właśnie w tej chwili jest szczęśliwy.

— Rozumiem. — Mężczyzna kiwnął głową. Znał Malfoya na tyle, żeby naprawdę wiedzieć, o co chodziło Harry'emu. — Więc? Co się zmieniło?

— Nabrał dystansu. Przestał przychodzić, nie zabie… nie wychodzimy już razem. Najgorsze jest to, że zachowuje się tak cholernie grzecznie. To nie Draco, którego znamy, to jakaś imitacja. Czasami kiedy kłania mi się na korytarzu, mam wrażenie, że właśnie mijam kogoś, kto podszywa się pod niego, popijając eliksir wielosokowy i śmiejąc mi się prosto w twarz. Jest taki układny, chłodny, obojętny, ale z zachowaniem tych wszystkich arystokratycznych norm. Już nawet mnie nie obraża, po prostu zachowuje się jak nauczyciel, który szanuje dyrektora, jednak tak naprawdę dzielą ich lata świetlne. — Harry oparł brodę na ręce i przygarbił się lekko. — Patrzę na niego i go nie widzę. To ktoś obcy.

— Próbowałeś z nim rozmawiać?

— Kilka razy, ale nic z tego nie wyszło. Skutecznie unika wszelkich rozmów. Właściwie mam ochotę sobie odpuścić. Nie zamierzam na siłę go przekonywać. — Potter podniósł się z fotela i podszedł do kominka. Jednym ruchem ręki rozpalił ogień. Stał tak przez chwilę i rozkoszował się ciepłem bijącym od płonących szczap. — Zresztą, nigdy niczego nie oczekiwałem po tym małżeństwie, więc nie powinienem być rozczarowany.

— Ale jesteś — stwierdził Michael, patrząc na niego badawczo.

— Może trochę. — Zagasił niedopałek i objął się ramionami, jakby nagle pomimo żaru bijącego z paleniska zrobiło mu się zimno. — Nie powinienem.

— Harry, każdy chce być szczęśliwy, każdy szuka dobrych stron, nawet w sytuacjach, które wydają się z góry skazane na porażkę. Nie możesz się winić, że gdzieś tam w środku żywiłeś cichą nadzieję. — Mężczyzna wstał i podszedł do niego, by położyć mu rękę na ramieniu.

— To naiwne, ja i Malfoy to antagonizm w czystej postaci. — Odwrócił się w kierunku przyjaciela i spojrzał na niego z smutnym uśmiechem. — Jesteś jedyną osobą, przy której mówię rzeczy, do których nie przyznałbym się nawet sam przed sobą. Słowa płyną, zanim mogę je zatrzymać i przefiltrować.

— Mój urok osobisty jest nie do podważenia. Powinienem rozpocząć pracę jako auror. Ludzie nie potrzebowaliby veritaserum, aby wszystko wyśpiewać. — Michael poklepał go po plecach, mrugając zabawnie okiem. — Wybacz, Harry, robi się późno, powinienem już iść.

— Jasne, mam nadzieję, że wpadniesz niedługo. — Potter uniósł rękę, chcąc zagasić ogień w kominku, jednak chłopak powstrzymał go, chwytając za nadgarstek.

— Nie, wolałbym przejść się przez ogród i aportować za bramą. Odprowadzisz mnie?

— Oczywiście. Poczekaj, wezmę tylko szatę. Na dworze jest zimno.

***

Draco tego wieczora udał się na plażę. Zimny wiatr szarpał jego ubraniem, a rozwiane włosy opadały mu na oczy. Obiecał Samuelowi, że w niedzielę przyprowadzi Pottera, a jak do tej pory nie odważył się zapytać Gryfona o plany na jutrzejszy dzień. Dobrze wiedział, co było tego przyczyną. Obawiał się, że Harry zacznie wypytywać go o jego zachowanie. Widział pytające spojrzenia, jakimi obrzucał go brunet. Sam odczuwał coraz większą frustrację. Chciał po prostu iść do jego komnat i znowu móc poczuć to wszystko co kilka tygodni temu.

Przystanął i spojrzał w niebo. Do licha, nie może uciekać przed przeszłością. Skoro potrafił tyle lat żyć z tym, co zrobił, jeden sen nie powinien przywrócić całego tego koszmaru. Musi znowu patrzeć na Pottera jak na kochanka i przystojnego mężczyznę, a nie na kogoś, kto przez chwilę był… Potrząsnął głową. Koniec. Pójdzie dziś do niego i będzie zachowywał się jak zwykle. Już nawet Severus rzucał mu spojrzenia pełne litości, a tego nie mógł znieść. Nikt, nawet Mistrz Eliksirów, nie będzie go żałował.

Owinął się szczelniej szatą i ruszył w kierunku ścieżki prowadzącej do zamku. Nagie gałęzie drzew kołysały się targane wiatrem.
Niedługo spadnie śnieg, pomyślał, a za miesiąc będą święta. Pierwsze spędzone z Potterem. Uśmiechnął się krzywo do własnych myśli. Merlinie, kto by przypuszczał, że kiedyś usiądzie przy jednym stole ze Złotym Chłopcem i być może złoży prezent dla niego pod wspólną choinką. Życie jednak trąci czasami absurdem.

Minął zakole i znalazł się w ogrodzie. Zmierzał już w kierunku fontanny, gdy kątem oka zauważył poruszenie przy bramie. Różdżka bez udziału woli znalazła się w jego ręce. Powoli przesunął się w kierunku intruzów, naciągając kaptur na jasne włosy. Kto do cholery wałęsał się o tej godzinie przy wejściu do szkoły?

Stanął za drzewem, wytężając wzrok i znieruchomiał zaskoczony, obserwując, jak jego mąż ufnie wtula się w szerokie ramiona swego byłego kochanka. Różdżka ostrzegawczo zatrzeszczała w jego dłoni, gdy z całej siły zacisnął na niej palce. Nikt nie dotyka własności Malfoya bez jego zgody. Nikt nie ma do tego prawa. Mroczna mgła zasnuła jego wzrok, a żołądek skręcił mu się z złości. Spod zmrużonych powiek patrzył, jak Michael pochyla twarz i jego jasne włosy na moment zakrywają oblicze Pottera. Zacisnął oczy z gniewu i zagryzł zęby, aby nie warknąć. Cichy trzask aportacji sprawił, że ponownie spojrzał w kierunku wyjścia. Ślizgona już nie było, ale jego mąż nadal stał przy bramie. Klnąc, na czym świat stoi, odwrócił się z furkotem szat i szybkim krokiem ruszył do zamku. Był wściekły. Potter był jego i zamierzał mu to dobitnie uświadomić.

2 komentarze:

  1. Hej,
    ojć Samuel bardzo cierpi, Draco nie powinien tego robić, Harry bardzo chciałby odwiedzić Samuela, żal Michaela podejrzewam, że widział Malfloya...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniale, Samuel tutaj bardzo cierpi, a jak dla mnie to Draco nie powinien tego robić, Harry bardzo chciałby odwiedzić Samuela, no i żal mi.Michaela podejrzewam, że widział Malfloya...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń