poniedziałek, 10 września 2012

Red Hills - XX


Perłowoszara ciecz połyskiwała na dnie czarnego, głębokiego kociołka. Wysoki mężczyzna mieszał ją delikatnie w stronę odwrotną do ruchów wskazówek zegara.

— Zrobiłeś to? — głos warzącego był dziwnie cichy i spięty.

— Tak.

— Podejdź, już czas…

Ruszył w kierunku kotła z dłońmi ukrytymi w fałdach ciemnooliwkowej szaty. Przez chwilę stał, wpatrując się w połyskujący eliksir. Czuł strach. Ogromne przerażenie przed tym, co za chwilę miało się stać. Blada twarz miała barwę popiołu gdy wyciągnął rękę, w której trzymał fiolkę z ciemnoczerwoną cieczą.


— Jedna kropla. Tylko jedna.

— Wiem.

Kilka razy zacisnął pięść drugiej ręki, starając się rozluźnić i uspokoić drżące ciało.

— Jesteś tego pewien?

— To jedyny sposób, jednak nadal możesz się jeszcze wycofać. — Mężczyzna spojrzał na niego uważnie.

— Nie. Już za późno. — Opanował się i wolno odkorkował buteleczkę, odmierzając jedyną kroplę. Eliksir w kotle zmienił kolor na srebrny.

— Teraz twoja kolej, pamiętaj o ostrzu.

Skrzywił się i z fałd szaty wydobył mały srebrny sztylet. Jego ostrze nadal zdobiły rdzawe plamy. Ostrożnie nakłuł nim serdeczny palec, by wycisnąć do kotła kroplę swej krwi. Substancja zawirowała wściekle, a na jej powierzchni utworzyła się krwawo bulgocząca piana.

— Zamieszaj. Raz w prawo i raz w lewo, od środka po okręgu.

Chwycił chochlę i wykonał polecenie. Eliksir uspokoił się i przybrał intensywnie zieloną barwę o perłowym połysku. Uśmiechnął się ironicznie. Jak wymownie.

Mężczyzna podszedł i ostrożnie przelał gęstą zawiesinę do maleńkiej kryształowej fiolki, po czym do tego, co pozostało w kotle, wlał pół butelki jakiejś białej substancji. Machnął różdżką i kocioł został opróżniony.

— Ostrożności nigdy za wiele — mruknął, odstawiając środek neutralizujący, po czym skinął głową i szybkim krokiem opuścił pomieszczenie.

Patrzył w ślad za nim, dopóki nie zniknął za drzwiami. Jego wzrok padł na nadal trzymany w dłoni sztylet. Odrzucił go ze wstrętem. Z brzękiem potoczył się po kamiennej podłodze. Magiczny zegar wskazywał siedemnastą. Zacisnął dłonie, wbijając paznokcie w miękką skórę.
Czekał.
Kilkanaście minut później ogromny ból targnął jego ciałem. Najczarniejsza z form magii właśnie się uaktywniła. Krzycząc głośno, upadł na podłogę, usiłując zwinąć się w kłębek, jednak jego członki go nie słuchały i wykręcały się pod dziwnymi kątami. Czuł jak gdyby coś z niego wyrywano, rozdzierano go żywcem. Mdłości targnęły ciałem. Skowycząc, błagał wszystkie moce o śmierć.

***

Głośny krzyk wyrwał Harry'ego ze snu. Usiadł gwałtownie i spojrzał na rzucającego się w majakach Draco. Ostrożnie dotknął jego ramienia.

— Obudź się — szepnął, pochylając się nad nim.

Chłopak nadal krzyczał. Jego ciało wyginało się, jakby w ogromnej męce. Nagle zagryzł wargę. Wyglądało to jak wewnętrzna walka, próba opanowania się. Krew spłynęła po jego brodzie, znacząc ciemną smugą jasną skórę. Kolejny jęk wyrwał się z jego ust.

— Obudź się! — powtórzył głośniej, mocniej szarpiąc jego ręką. — Draco!

Malfoy wciągnął z sykiem powietrze i odwrócił się gwałtownie w jego stronę, wtulając twarz w miękką skórę brzucha. Przez chwilę oddychał chrapliwie, usiłując się uspokoić.
Harry niepewnie uniósł dłoń, która na moment zawisła nieruchomo nad jasną głową, po czym jakby poddając się, opuścił ją, wplatając palce w jasne kosmyki.

— Już dobrze, to tylko zły sen — zamruczał cicho, przeczesując platynowe pasma. Lubił dotyk włosów Ślizgona. Były miękkie i delikatne. Jak przędza najlepszej jakości… tak jak ich właściciel.

Draco zamruczał coś w odpowiedzi, po czym potarł nosem okolice jego żeber, przerzucając rękę i zaborczo oplatając nią jego biodra. Po chwili oddech wyrównał się i Potter z zaskoczeniem stwierdził, że blondyn na powrót zasnął.
Położył się, pozwalając by jego brzuch nadal służył mężczyźnie za poduszkę. Ruch sprawił, że Ślizgon mocniej przywarł do jego boku, mamrocząc coś pod nosem. Harry uśmiechnął się lekko, naciągając kołdrę na nagie jasne ramiona. Leżał w ciszy, nieprzerwanie przeczesując delikatne pasma pomiędzy palcami.

Nagle znieruchomiał, wpatrując się we wzór baldachimu, słabo widoczny w świetle księżyca. Nie miał koszmarów… To zaskakujące, że odkrył to dopiero dziś. Chore, pokręcone senne wizje nawiedzały go przynajmniej dwa, trzy razy w tygodniu, jednak odkąd noce spędzał przy boku Draco, jego sen stał się znacznie spokojniejszy.
Malfoy zamruczał coś, co zabrzmiało jak słaby protest i zacisnął lekko dłoń na jego udzie. Harry spuścił wzrok na jasną czuprynę i wznowił spokojny ruch palców, gładząc delikatnie skórę głowy mężczyzny. Draco rozluźnił uścisk, jakby uspokojony.
Przymknął oczy, zastanawiając się, jaki sen dręczył tej nocy Ślizgona. Jego krzyk brzmiał tak, jakby był w agonii, a cierpienie malowało się na jego twarzy.

Westchnął cicho, czując gorący oddech chłopaka na swej skórze. Naprawdę wiele dziś przeszedł. Niejeden człowiek załamałby się i nie dał rady sprostać temu zadaniu. Bycie świadkiem przeciwko własnemu ojcu to naprawdę olbrzymi stres i wcale się nie dziwił, że Draco tak to przeżył. Niedługo ogłoszą wyrok skazujący. Rozprawa sądowa… Zapewne wymagane będzie, aby Malfoy w niej uczestniczył. Skrzywił się lekko. Może powinien z kimś o tym porozmawiać? Ludzie go słuchali, miał dojścia w wielu miejscach.

Potarł drugą ręką zmęczone oczy, czując jakby ktoś posypał je piaskiem. Tak, zdecydowanie Ślizgon nie powinien uczestniczyć w finałowej rozprawie. Ogłoszenie wyroku tylko przysporzy mu cierpienia, a widok ojca… to mogłoby go załamać. W dodatku na pewno pojawi się tam Narcyza. Do tej pory kobieta siedziała cicho, jednak Harry wolałby, aby Draco jak najrzadziej się z nią widywał, a już na pewno nie w takich okolicznościach.

Malfoy… Miał wrażenie, że coś się między nimi zmieniło. Coś w nim samym. Owszem, nadal kłócili się zawzięcie, nadal denerwowała go jego arogancja i zbytnia pewność siebie, jednak czy aby na pewno wywoływała tę starą, dobrze znaną złość?
Ponownie westchnął, lekko zirytowany kierunkiem, jaki obrały jego myśli.

— Mógłbyś przestać wzdychać? Zaczynam czuć się jak na niestabilnej miotle — głos Draco sprawił, że drgnął zaskoczony.

— Myślałem, że śpisz.

— Choroba morska i inferiusa by obudziła — prychnął.

— Inferiusy są martwe, ich nie da się obudzić. — Harry owinął jedno pasmo wokół palca i patrzył jak srebrna przędza przesuwa się po jego skórze.

— Gratuluję bystrości umysłu o trzeciej w nocy. — Malfoy ziewnął i wygodniej ułożył się na brzuchu Pottera.

— Co ci się śniło?

— Słucham? — Ślizgon przestał się wiercić.

— Krzyczałeś.

— Nie twoja sprawa — głos Draco stał się chłodny i odległy.

— Wiesz… Ja też nieraz mam koszmary… To znaczy, od pewnego czasu rzadziej, ale znam to uczucie. Jeżeli chciałbyś o tym pogadać…

— Przestań, Potter. Nie chcę o tym rozmawiać. — Ciepły policzek odkleił się od skóry Harry'ego gdy blondyn powrócił na poduszkę, odwracając się do niego tyłem.

— Wojna na każdym z nas odcisnęła piętno, naprawdę rozumiem…

— Zamknij się! — Draco uniósł głowę i spojrzał na niego przez ramię. Jego oczy były jak chmury gradowe, zimne i nieprzystępne. — Nie mów, że rozumiesz, nie jesteś w stanie.

— Ja tam byłem, nie zapominaj o tym. — Potter delikatnie położył rękę na jego ramieniu.

— Nie, nie było cię tam. — Malfoy strząsnął jego dłoń. — Tam jestem sam, tylko ja i…

— I?

— Mówiłem ci, nie chcę o tym rozmawiać — warknął i skulił się, mocniej owijając kołdrą.

— Draco…

Ciałem chłopaka wstrząsnął dreszcz. Harry podniósł się i opierając na łokciu, spojrzał na zwiniętego w kłębek mężczyznę. Z ust Ślizgona wydobył się cichy jęk. Dłoń zacisnęła się konwulsyjnie na prześcieradle.

— Draco, co ci jest? Boli cię coś? — Potter usiadł i spróbował go odwrócić. Odpowiedzią był tylko głośniejszy jęk i kolejne skurcze. — Mów! Jeżeli mi nie powiesz, nie będę wiedział jak ci pomóc! — Przesunął ręką po napiętej skórze i z przerażeniem stwierdził, że jest ona gorąca i wilgotna od potu. — Merlinie, Malfoy, co się dzieje? — Naprawdę wystraszony zerwał się z łóżka i obszedł je naokoło, klęknął na podłodze i pochylił twarz nad mężczyzną.

Oczy blondyna były szeroko otwarte, a usta łapczywie chwytały powietrze. Pod cienką pościelą widać było jak przesuwa stopami, usiłując uciec od wszechobecnego bólu. Przez chwilę Potterowi wydawało się, że chłopak patrzy na niego, jakby w jego wzroku usiłował coś znaleźć. Jakąś nić, która pomogłaby mu na powrót wrócić, jednak chwila ta była tak ulotna, że mogłaby zostać wzięta za przewidzenie.
Harry bezradnie potrząsnął głową i na czworaka podpełzł do kominka.

— Komnaty Mistrza Eliksirów — mruknął, sypiąc garść proszku. Ostrożnie włożył głowę w zielone płomienie i rozejrzał się dookoła.

W środku panowała ciemność, którą rozświetlało tylko blade, ulotne światło księżyca, wpadające przez małe okienko umieszczone pod sufitem.

— Snape! — krzyknął w stronę drzwi prowadzących do sypialni. Przez chwilę nic się nie działo. — Snape! — warknął po raz drugi, odrobinę głośniej.

— Mogę pana zapewnić, panie Potter, że mój słuch w dalszym ciągu jest znakomity. Dlatego też chciałbym spytać, dlaczego pańska głowa wrzeszczy w moim salonie o trzeciej w nocy? — Z sypialni niczym duch wynurzył się mężczyzna ubrany w swój zwykły czarny strój. Gdyby moment był ku temu odpowiedni, Harry zapewne zastanowiłby się, czy Mistrz Eliksirów w ogóle sypia, jednak teraz ta myśl jak szybko się pojawiła, tak szybko uciekła.

— Potrzebuję eliksiru przeciwbólowego dla Draco, coś mu się stało…

— Zostaw swój kominek otwarty. — Nie pozwalając mu dokończyć, Snape odwrócił się i szybkim krokiem przeszedł do bocznych drzwi, gdzie znajdowała się pracownia eliksirów.
Potter wynurzył się z kominka i roztrzęsiony powrócił do łóżka. Usiadł na poduszce i uniósł głowę Draco, kładąc ją na własnych kolanach.

— Uspokój się, zaraz będzie po wszystkim — szepnął, obejmując drżące ramiona męża. — Już dobrze, jestem tutaj, nie pozwolę, aby coś się stało… Zaufaj mi… — mruczał cicho, gładząc wilgotną skórę jego pleców.

Uniósł głowę, widząc rozbłysk płomieni i przechodzącego przez kominek Snape'a.

— Jak długo to trwa? — Jedno spojrzenie wystarczyło, aby Severus ocenił sytuację i wybrał odpowiedni eliksir z kilku trzymanych w ręku.

— Jakieś dziesięć minut. Obudził się z krzykiem, najwyraźniej miał koszmary, a potem… Potem nagle zacząć się trząść i jęczeć.

— Potrzymaj mu głowę i delikatnie masuj szyję na wysokości przełyku, musi to wypić. — Mężczyzna odkorkował buteleczkę i ostrożnie przyłożył ją do ust blondyna. — Pij, Draco. — Chwycił rękę, którą Ślizgon machnął, jakby w obronnym geście. — Nie opieraj się, wiem, że mnie słyszysz.

Harry patrzył jak przezroczysta substancja powoli znika w ustach kochanka. Ostrożnie gładził jego gardło, pomagając mu przełknąć. Przez chwilę Malfoy miotał się bezradnie, powstrzymywany przez silne ramiona Pottera, po czym z cichym jękiem uspokoił się i zwiotczał z głową wtuloną w jego kolana. Spokojny oddech świadczył o tym, że tym razem zapadł w spokojny, relaksujący sen.

— Śpi. — Harry odetchnął z ulgą. Rozprostował nogę i oparł się swobodnie o poduszki, nie przestając gładzić rozluźnionych już mięśni na plecach Draco.

— Owszem — zgodził się Snape, chowając pozostałą część eliksirów do kieszeni.

— Co to było? — Gryfon spojrzał na niego uważnie. — To nie był zwykły koszmar. Wyglądał, jakby coś sprawiało mu ogromny ból, miałem wrażenie, że zaraz się udusi.

— To nie pański interes. — Mistrz Eliksirów stanął obok kominka, przyglądając się Potterowi zmrużonymi lekko oczami, w których czaiła się dobrze skrywana ciekawość.

— Owszem, mój. Draco jest moim mężem, chcę wiedzieć co się dzieje, jak mu pomóc, gdyby to się powtórzyło.

— Odkąd to przejmuje się pan stanem zdrowia Malfoya? — Czarne oczy przewiercały go nieprzeniknionym spojrzeniem.

— Przestań, ty rozumiesz co tutaj się stało, prawda? Dokładnie wiedziałeś, jaki eliksir mu podać. — Harry spojrzał na niego ostrzegawczo. — Nie jesteśmy już w szkole, a ja nie jestem naiwnym Gryfonem, którego możesz zbyć byle czym.

— Wie pan, czym jest syndrom fantomu?

— Oczywiście, zetknąłem się z tym w Świętym Mungu, po wojnie. Niektórzy pacjenci skarżyli się na ból kończyn, które wcześniej zostały im odjęte z powodu klątw, czy stracili je w wyniku walki. Co to ma wspólnego z Draco? — Spojrzał na niego ze zdziwieniem.

— Pan Malfoy też coś stracił… — Zamilkł, zastanawiając się nad czymś, po czym jakby wbrew sobie podjął przerwaną wypowiedź. — Nie jest to coś materialnego… Innymi słowy, ciało nie zostało uszkodzone. Nazwałbym to raną na duszy.

— Och, to ta zdrada, prawda? — Harry spuścił głowę, przenosząc spojrzenie na śpiącego Ślizgona. — Dzisiejszy dzień przywołał wspomnienia. Veritaserum sprawiło, że jego pamięć wyostrzyła się na kilka godzin. Przesłuchanie tylko rozdrapało stare rany… On czuje się winny. Nikomu tego nie powie, ale bierze na siebie odpowiedzialność za swoją rodzinę, za to co zrobił, po której stronie stanął.

— Panie Potter… sugerowałbym, aby porozmawiał pan na ten temat z mężem. Nie czuję się upoważniony do odpowiadania w jego imieniu. — Snape odwrócił się w stronę kominka, sięgając do stojącej na gzymsie miseczki, jednak zawahał się na moment. — Przesłuchanie… Czy wydarzyło się tam coś…

— Chcesz wiedzieć, czy Draco nie zdradził czegoś, czego nie powinien? — Harry bezwiednie przesunął palcami wzdłuż szczęki Malfoya, gładząc delikatną skórę. — Nie, nic co mogłoby mu zaszkodzić.

— Mam rozumieć, że pytania dotyczyły tylko jego ojca.

— W przeważającej większości.

— W większości. — Harry mógłby przysiąc, że Snape zaklął cicho. — Cierpiał?

Potter oderwał wzrok od twarzy Ślizgona i spojrzał na plecy Mistrza Eliksirów.

— To Veritaserum — powiedział miękko.

— Rozumiem. — Proszek wylądował w kominku, a zielone płomienie objęły sylwetkę mężczyzny, gdy ten opuszczał sypialnię.

***

Kiedy rano Harry otworzył oczy, Malfoya nie było już w sypialni. Przeciągnął się i jęknął głucho, czując jak coś strzela mu w karku. Spędzenie połowy nocy w pozycji siedzącej na pewno nie przyniosło jego ciału zasłużonego odpoczynku. Podniósł się z trudem i trąc piekące oczy, skierował się do łazienki.

— Merlinie, wyglądasz koszmarnie! Kiedyś zażądam rekompensaty za urazy psychiczne, jakie ponoszę, wisząc tutaj i oglądając wasze zwłoki. — Lustro, gdyby mogło, skrzywiłoby się z niesmakiem.

— O czym ty mówisz? — Potter podszedł do prysznica i odkręcił kurek z wodą.

— Nie wiem, co zrobiłeś swojemu mężowi, ale wtoczył się tutaj rano i z podziwu godną erudycją nawiązywał kontakty towarzyskie z muszlą.

— Cholera. — Harry uderzył ręką w kafelki. Draco zniknął, zanim zdążył z nim porozmawiać na temat nocnych wydarzeń. Wymioty były częstym objawem po zażyciu Veritaserum, zwłaszcza gdy przeciążony umysł wcześniej walczył z napływem wspomnień. Powinien był to przewidzieć.

Umył szybko głowę i nie trudząc się wycieraniem, rzucił na siebie zaklęcie suszące. Po chwili był gotowy do wyjścia.

— Grzebień, Harry! — wrzasnęło za nim zwierciadło. Zignorował je i szybkim krokiem ruszył do gabinetu, skąd zabrał sprawdziany z ostatniej lekcji. Idąc korytarzem, przeglądał pospiesznie swoje uwagi na akapitach wypracowań. Większość uczniów odpowiedziała dobrze na zadane pytania, jednak niektórzy…

Wszedł do klasy i rzucił pergaminy na biurko, chwycił pierwszy z brzegu zwój i jeszcze raz przebiegł po nim wzrokiem. „Reducto powoduje, że przedmioty się kurczą i można je nosić ze sobą, na przykład w kieszeni." — Westchnął i chwycił pióro leżące tuż obok kałamarza. Gratuluję znajomości tematu, mogę mieć tylko nadzieję, że nie wykorzystała pani tego zaklęcia do pomniejszenia czegoś istotnego, np. własnego mózgu, co swoją drogą tłumaczyłoby pani ignorancję. — Z zadowoleniem spojrzał na czerwony napis, ostro odznaczający się na pergaminie. Cóż, zaczynał rozumieć niektóre z zachowań Snape'a, czasami uczniowie potrafiliby wyprowadzić z równowagi samego Merlina. Złośliwy wpis sprawił mu pewnego rodzaju satysfakcję i to lekko go otrzeźwiło. Potargał ręką włosy i machnięciem różdżki usunął swoją adnotację, po czym ponownie sięgnął po pióro. Błąd, na następną lekcję jako dodatkowe zadanie proszę wypisać różnice pomiędzy zaklęciami Reducto, a Reducio. Materiały na ten temat znajdzie Pani w podręcznikach Obrony przed czarną magią oraz Zaklęć. Zdecydowanie mniej satysfakcjonujące, ale przynajmniej nie obraził uczennicy.

Podniósł głowę, ze zdziwieniem stwierdzając, że uczniowie zajęli już swoje miejsca. Wstał i po krótkim powitaniu rozdał sprawdziany. No cóż, plany lekcji na dzisiejszy dzień należało radykalnie zmienić. Zdecydowanie musiał omówić z nimi niektóre z ich wypowiedzi, zanim — nie daj Merlinie — jakiś idiota rzuci Reducto na coś naprawdę cennego.

***

Draco wyszedł z klasy, z ulgą kończąc ostatnią lekcję. Nie zszedł na obiad, tylko szybkim krokiem podążył w kierunku lochów. Portret przesunął się, wpuszczając go do prywatnych komnat Mistrza Eliksirów.

— Severusie? — Rozejrzał się po salonie, szukając mężczyzny, jednak najwyraźniej w mieszkaniu nikogo nie było. Z westchnieniem rezygnacji usiadł na sofie i sięgnął po leżącego na stoliku „Proroka". Szybko przerzucił kilka stron, upewniając się, że do tej pory nic na temat jego ojca nie wyciekło do prasy. Przypuszczał, że eskalacja nastąpi dopiero po zebraniu Wizengamotu i ogłoszeniu wyroku w obecności oskarżonego. Nie sądził, aby czekano z tym długo, najpóźniej za tydzień nawet najgorszy szmatławiec będzie opisywał fascynujący proces prawej ręki Czarnego Lorda. Nazwisko Malfoy po raz kolejny zostanie splugawione, zmieszane z błotem i znajdzie się na ustach ostatnich szumowin i charłaków, którzy z satysfakcją będą mogli twierdzić, że są lepsi, że tak nisko nie upadli, by służyć najgorszemu z najgorszych. Hańba i porażka. Tak wiele kosztowało go to, by mógł chodzić z podniesioną głową. Teraz znowu…

— Draco? — Snape pojawił się w bocznych drzwiach, przerywając rozmyślania Ślizgona.

— Gdzie byłeś?

— Niektórzy z nas są zmuszeni do pozostania w sali do momentu, aż ostatni z uczniów ją opuści. Nie mogę pozwolić tym idiotom przebywać bez opieki w klasie pełnej groźnych ingrediencji. — Przeszedł przez pokój, rozpinając po drodze guziki szaty i ku zaskoczeniu Malfoya przewiesił ją niedbale przez poręcz krzesła. — Jadłeś już obiad?

— Nie, nie jestem głodny. — Draco uważnie obserwował swego chrzestnego. Rzadko mógł zobaczyć go w swobodnym stroju, składającym się z białej, płóciennej koszuli i czarnych, dopasowanych spodni. Z lekkim rozbawieniem spojrzał na szerokie rękawy spięte wąskim mankietem. Snape na pewno nie był osobą, która podążałaby za najnowszą modą. — Wyglądasz jak jeden z dżentelmenów z początku wieku, brak ci tylko muślinowego żabotu wykończonego koronką.

— Nonsens, ten rodzaj ozdób wywołuje wrażenie zniewieścienia, żadnych koronek i falban. — Machnięciem różdżki przywołał dwie filiżanki i imbryk parującej czarnej herbaty. — Halsztuk… Mój ojciec go nosił i zapewniam cię, że wyglądał w nim jak prawdziwy mężczyzna. Oczywiście biały, jedwabny i gładki, bez tych wszystkich haftowanych udziwnień, w których tak lubowali się niektórzy czarodzieje. Niemniej ja nigdy nie preferowałem tej podebranej mugolom maniery. Prawdziwa męskość cechuje się prostotą i dobrym smakiem.

— Sugerujesz, że nie jestem męski? — Ślizgon poprawił rękawy swej butelkowo zielonej szaty, wykończonej czarnym, lekko połyskującym haftem.

— Doprawy, Draco, chyba nie przyszedłeś tutaj rozmawiać o modzie.

— Nie zmieniaj tematu i odpowiedz na pytanie. — Malfoy sięgnął po imbryk, by nalać im obu parującego napoju.

— Nie mam najmniejszej ochoty kontynuować tej dyskusji, to uwłacza mojej godności. Jeżeli fascynuje cię rozmawianie o najnowszych kolekcjach, sugeruję zaprosić do dyskusji Daphne.

— Uważasz!

— Jesteś gejem i…

— Ty…

— Zamilcz, zanim powiesz za dużo. — Snape obrzucił go zimnym spojrzeniem. — Uważam temat za skończony. Jak się czujesz?

Draco zgrzytnął zębami, przełykając cisnące mu się na usta słowa. Upił łyk gorącego napoju i odetchnął głęboko, uspokajając się powoli.

— Dziękuję, dobrze.

— Dobrze, po twoich nocnych objawach obawiałem się, iż możesz być nieco rozkojarzony. — Severus odstawił filiżankę i oparł rękę na podłokietniku, gładząc długimi palcami gładką skórę fotela.

— Nocne objawy? — Malfoy spojrzał na niego zdziwiony.

— Nie pamiętasz? Twoje krzyki zmusiły Pottera do wezwania mnie. Muszę przyznać, że wyglądał na nieco przerażonego twoim zachowaniem.

— Mówiłem coś? — Draco pobladł lekko. Pamiętał swój sen, jednak nie był w stanie powiedzieć nic więcej. Jak przez mgłę kojarzył ciepłe ramiona i uspokajający dotyk, oraz krótką rozmowę. Resztę złożył jednak na karb sennych majaczeń. Czyżby się pomylił?

— Nie przy mnie.

— Miałem sen…

Snape uniósł brew, spoglądając na niego wyczekująco.

— Kontynuuj.

— To była tamta noc… Noc przed zabiciem Voldemorta. Pamiętam ból i strach przed tym, co miało nastąpić. Moment rozdarcia.

— Rozumiem. — Mistrz Eliksirów wolno skinął głową. — To by tłumaczyło drgawki i stan, w jakim cię zastałem. Najwyraźniej Veritaserum przywołało nie tylko wspomnienia, ale i zdolność odczuwania. Sen powoduje rozluźnienie i Eliksir Prawdy może wywołać niechciane koszmary. Bardzo realne koszmary. Mogę cię zapewnić, że ekstraktu już nie ma w twojej krwi. Działa przez około kwadrans, jednak musi upłynąć kilkanaście godzin zanim się całkowicie zneutralizuje.

— Wiem. — Malfoy przez chwilę milczał, po czym spojrzał na chrzestnego uważnie. — Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego magia zaakceptowała mnie i Pottera?

— Oczywiście. — Snape zacisnął usta, wbijając w niego nieodgadnione spojrzenie.

— Myślę, że to, co zrobiliśmy tamtej nocy, było główną przyczyną bezproblemowego połączenia naszych rdzeni.

— Draco… — Mistrz Eliksirów pochylił się lekko. Jego wbite mocno w skórę fotela palce lekko pobielały. — To było konieczne. Istniało ryzyko… Nie mogliśmy sobie pozwolić na jakiekolwiek wahanie.

— Dumbledore by tego nie pochwalił. — Malfoy nie zaprzeczył, po prostu stwierdził fakt.

— Albus był człowiekiem o wielkim umyśle, jednak nigdy nie akceptował czarnej magii. Był wizjonerem, ale czasami bardzo krótkowzrocznym. Widział w Potterze bohatera i jakkolwiek bolesną jest dla mnie ta myśl, być może miał rację. Jednak zawsze uważał, że wystarczy przepowiednia oraz odpowiednie przygotowanie, aby Wybraniec po prostu uniósł różdżkę i zabił Czarnego Pana. Próbowałem mu wytłumaczyć. Potter był, kim był, dlatego musieliśmy wziąć sprawy w swoje ręce.

— Do pękniętego naczynia niczego się nie naleje.

— Dokładnie.

— Jednak dyrektor mówił, że miłość… Ja wiem oczywiście, że brzmi to absurdalnie, jednak wtedy w Ministerstwie Voldemort…

— Draco, on zabił.

— Przepraszam, chyba masz rację, jestem rozkojarzony. — Odetchnął i oparł głowę o zagłówek kanapy. — Wiesz, czasami śni mi się, że tonę w krwi. Najpierw plami ona moje ręce, skapuje z nich ciężkimi kroplami i jest jej coraz więcej i więcej… Jest gęsta i cuchnąca, a ja brodzę w niej i coraz trudniej mi się poruszać. Taka lepka i gęsta…

— To była wojna, a ty zrobiłeś to, co musiałeś. Jakkolwiek mroczne, było to najwyższe poświęcenie.

— Najczarniejsze z czarnych.

— Być po dobrej stronie nie znaczy mieć czyste ręce. Wojna jest brudna, Draco. Jest jak choroba. Czego nie wyleczą medykamenty, to traktuje się nożem; kiedy i nóż nie pomoże, przypalamy żelazem.

— A jeśli i to nie poskutkuje, wtedy chorobę należy uznać za nieuleczalną.

— Jednak poskutkowało, prawda?

— Wierzysz w to? — Malfoy uniósł powieki i spojrzał na Snape'a, a w jego oczach malowało się tragiczne błaganie. — Wierzysz, że to co zrobiłem — to co zrobiliśmy — było słuszne?

— Wierzę i każdorazowe spotkanie z Potterem utwierdza mnie w tej wierze.

— Nadal jest tym szlachetnym i impulsywnym Gryfonem, prawda? Bohaterem, który przybywa na ratunek w ostatniej chwili. — Ślizgon uśmiechnął się nieznacznie.

— Bohaterem, który… — Snape zamrugał kilka razy, po czym jego usta wykrzywił złośliwy uśmieszek. — Och, jak uroczo. Widzę, że wpływ pana Pottera jest nie do zakwestionowania.

— Przestań. — Draco wyprostował się i rzucił chrzestnemu ostre spojrzenie. — To wręcz amoralne, sugerować coś takiego.

— Amor pochodzi od amoralny, nic nie pochodzi od moralny — zakpił mężczyzna.

— Och! — Malfoy fuknął, podnosząc się z fotela i szybkim krokiem zmierzając ku drzwiom. — Nie jestem już jednym z twoich uczniów. Twój sarkazm mnie nie bawi. Wrócę jak ci przejdzie. — Obraz odsunął się, przepuszczając wychodzącego chłopaka.

Snape przez chwilę patrzył za nim z lekkim uśmiechem, po czym jego twarz ściągnęła się w wyrazie troski, a oczy zasnuła lekka mgiełka żalu. Tak, wojna była brudna. Nie podjąłby się licytacji, kto poświęcił w niej więcej.

2 komentarze:

  1. Hej,
    wspaniale, Harry bardzo martwił się o Draco, a ta scena cudowna...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniale, Harry bardzo martwił się o Draco...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń