poniedziałek, 10 września 2012

Red Hills - XXII


Obraz zasunął się za nim bezszelestnie i Draco przez chwilę żałował, iż nie są to drzwi, którymi mógłby trzasnąć, wyrażając tym cały swój gniew i coś, co kłębiło się w jego żołądku i zaciskało niewidzialną pięść na trzewiach. Rozpiął pelerynę i rzucił ją przez pokój, zupełnie nie przejmując się tym, że delikatny i kosztowny materiał leży tuż obok kominka, a wszędobylski szary popiół zapewne pozostawi na nim brudne ślady.
Szybkim krokiem podszedł do barku i nalał sobie kieliszek koniaku, opróżnił go dwoma dużymi łykami, po czym napełnił szkło ponownie. Oparł łokcie na blacie, wbijając wściekłe spojrzenie w niewinną niczemu butelkę.

Cholerny Potter sprowadził sobie kochanka! Nie mógł wytrzymać kilku tygodni bez dawania dupy i obciągania?!


Przez całe swoje pieprzone dorosłe życie sam wybierał sobie partnerów. To on zdobywał, to on był nagrodą, którą łaskawie obdarowywał innych. Teraz był w tym porąbanym związku i starał się, kurwa, naprawdę się starał! Nie próbował ani razu rozwiązać sprawy najłatwiej i znaleźć sobie kogoś. Uznał, że skoro Wybraniec został jego mężem, należy mu się szacunek. Ba! Skoro już są zmuszeni do wspólnej egzystencji, byłoby poniżej jego godności puszczać się na boku! Malfoy nigdy nie da nikomu nabrać chociażby cienia podejrzeń, że nie jest do końca szczęśliwy i nie spełnia się w małżeństwie. Potencjalny partner mógłby sądzić, że Draco nie dostaje wszystkiego, co najlepsze i dlatego szuka przygód. Nikt nie miał prawa tak uważać! Malfoyowie zawsze są idealni, ich rodziny są idealne, ich związki są idealne, ich partnerzy są idealni, do cholery! Więc skoro wszystko jest takie nieskazitelne, nie mają po co szukać nowych wrażeń.

Oczywiście zdarzały się niechlubne wyjątki. Skrzywił się z niesmakiem. Jednak wyjątek nie stanowi reguły. On nigdy nie będzie jak jego ojciec, chociażby miał do końca życia wsadzać fiuta w dupę Wybrańca.

— Potter… — syknął, wbijając lodowate spojrzenie w obraz.

Byli małżeństwem! Nikt nie ma prawa przyprawiać mu rogów, znieważać go, a już na pewno nie Cholerny Chłopiec Który Przeżył Aby Dawać! Związali się przysięgą, magicznym paktem i…
Draco zamrugał kilka razy, jakby wyrwany z transu i odsunął się od blatu, robiąc kilka nerwowych kroków w kierunku sofy, po czym przystanął, zaciskając palce na miękkim obiciu. Zimny uśmiech rozjaśnił jego twarz. Złość nigdy nie była dobrym doradcą, a tym razem spowodowała nawet, że przez moment przestał myśleć logicznie. Potter nie mógł go zdradzić… Chociażby nawet chciał. Niemniej pozwolił obściskiwać się pod osłoną nocy. Idiota, na co liczył? Zebrało mu się na czułości? Wyznania? Żale? Może wypłakiwał się na ramieniu swego byłego? Może… może nawet w jego durnej głowie zaświtała myśl, że mógłby jakoś obejść rytuał, który ich łączył?

— Niespodzianka, Potter. Nie ma ucieczki, nie ma odwrotu. — Uwolnił obicie od miażdżącego uścisku i ruszył w kierunku wyjścia, ktoś w końcu musiał uświadomić Gryfona, że wszystkie drogi prowadzą do Draco.

***

Harry wracał powoli do swoich komnat. Dochodziła już dwudziesta druga i korytarze były niemal całkiem puste. Ostatni maruderzy szybkimi krokami zmierzali do swych dormitoriów. Popędził ociągających się i skinął głową dyżurującym tego wieczoru centaurowi Ceroo, którego kopyta stukały głucho o kamienną posadzkę i idącej obok niego Parvati. Dziewczyna uśmiechnęła się na jego widok i pomachała mu wesoło ręką.

Po prawie czterech miesiącach nauczania okazało się, że szkoła tak naprawdę niczym nie różni się od tego, co znali jako dzieci. Zaskoczyło ich, że młodzież, pomimo pochodzenia ze skrajnie różnych środowisk, jakoś się dogadywała. Po kilku tygodniach różnice zdawały się zacierać. Jedenastolatki zarówno bogate, jak i biedne, są tak samo skore do brojenia i mają doskonale rozwinięte zdolności stwarzania sytuacji dogodnych dla łamania regulaminu. Oczywiście były też wyjątki. Niektóre dzieci trzymały się razem i tworzyły własne grupy, do których nie dopuszczały nikogo spoza swojego środowiska. Jednak dopóki ich wyskoki ograniczały się do słownego obrażania przeciwnika, nauczyciele rzadko interweniowali w sposób ostrzejszy niż słowne upomnienie i odebranie punktów. Kadra była na tyle młoda, że doskonale pamiętała własne wyskoki, więc tym łatwiej było przewidywać, na co stać nawet najtrudniejszych uczniów.
Harry zatrzymał się tuż przed zakrętem, wpadając na trójkę trzecioklasistów z Domu Wody.

— Brown, Roberts i Peterson, dlaczego nie jestem zaskoczony, widząc was poza dormitorium? — zapytał, zakładając ręce na piersi i przyjmując postawę zagniewanego belfra.

— Panie profesorze, nie ma jeszcze dwudziestej drugiej. — Roberts spojrzał na niego spłoszonym wzrokiem.

— Za pięć minut zaczyna się cisza nocna — mruknął, przyglądając im się badawczo. — Brown, czy mogę wiedzieć, co tak skrzętnie ukrywa pan za plecami? — Wyciągnął rękę i zastygł w oczekiwaniu.

— Nic. — Nastolatek zaczerwienił się i cofnął o krok.

— Czekam.

— Na… naprawdę, panie profesorze, niczego ciekawego tam nie mam. — Chłopiec potrząsnął głową.

— Pozwolisz, że sam to ocenię. — Harry postąpił krok do przodu, miękko kładąc dłoń na ramieniu ucznia i jednym ruchem obrócił go o sto osiemdziesiąt stopni, zabierając z jego ręki różdżkę. Zmarszczył brwi, przyglądając się uważnie przedmiotowi. — O ile się nie mylę, twoja różdżka jest cisowa. Pamiętam dokładnie po tym, jak ostatnio podpaliłeś zasłony, usiłując rzucić zaklęcie. Ta jest z modrzewia, więc… Pytanie brzmi: komu ją zabraliście?!

— Nikomu. — Ciemnowłosy chłopiec spuścił wzrok na swoje buty.

— Panie Peterson, nie chciałbym być zmuszony dochodzić prawdy inną drogą. — Potter przybrał marsową minę, spoglądając na drugiego ucznia.

— Sharon Lind. — Roberts wbił spojrzenie w ścianę, czerwieniąc się nieznacznie.

— Czy mogę wiedzieć dlaczego?

— To był taki żart…

— Żart? Różdżka to najbardziej osobisty przedmiot! — Harry z każdą chwilą robił się coraz bardziej zły. — Nikt, absolutnie nikt nie ma prawa zabierać jej właścicielowi! Proszę mi powiedzieć, jak waszym zdaniem panna Lind miała pokazać się jutro bez niej na lekcjach?

— I tak jej nie potrzebuje. — Brown wzruszył ramionami. — Nic nie potrafi, jest prawie jak charłaczka.

— Nie do pana należy ocenianie postępów innych w nauce. O ile sobie przypominam, na ostatniej lekcji cała wasza trójka nie potrafiła rzucić zaklęcia Ascendio i nikt nie obrażał was z tego powodu. — Obrzucił ich chmurnym spojrzeniem. — Osobiście zwrócę przedmiot właścicielce. Wszyscy troje macie tydzień szlabanu. Dom Wody traci dwadzieścia punktów za krzywdę wyrządzoną koleżance i… — uśmiechnął się ironicznie — kolejne dziesięć za przebywanie poza dormitorium pięć minut po dozwolonej porze.

Potrójny jęk protestu rozbrzmiał w ciszy korytarza.

— Ale to pan nas zatrzymał, to niesprawiedliwe!

— Tak samo niesprawiedliwe jak napadanie na koleżankę z innego domu. A teraz już was tutaj nie widzę, zmiatajcie do swoich pokoi! — Potter wskazał ręką w stronę wylotu korytarza i patrzył jak chłopcy powoli wleką się w kierunku własnego dormitorium.

— Panie profesorze… — Brown przystanął, odwrócił się i spojrzał na niego z lękiem.

— Tak?

— O której mamy zgłosić się na szlaban?

— Profesor Snape poinformuje was o tym na jutrzejszej lekcji eliksirów. — Chóralne westchnienie było jedyną odpowiedzią. Harry uśmiechnął się pod nosem. Mistrz Eliksirów nadal wzbudzał grozę pośród uczniów. Nie do wiary, ale czasami okazywało się to nad wyraz przydatne.

Potter z tęsknotą spojrzał w kierunku schodów prowadzących do jego własnych komnat, po czym skręcił w prawo, udając się w kierunku dormitorium Domu Ognia. Zatrzymał się dopiero przed obrazem pasterki.

— Czy profesor Granger jest u siebie?

— Tak, mam ją poprosić? — Dziewczę spłoniło się wdzięcznie, patrząc na młodego mężczyznę.

— Tak — mruknął, uciekając spojrzeniem przed rozmarzonym wzrokiem strażniczki komnat przyjaciółki. Uwielbienie postaci z obrazów było ostatnią rzeczą, jakiej w tej chwili potrzebował.

— Harry? — Hermiona wyłoniła się z dziury w obrazie, poprawiając rozpuszczone włosy i dyskretnie zapinając guzik tuż przy szerokim kołnierzu.

— Ta różdżka należy do jednej z twoich podopiecznych. Mam nadzieję, że ją zwrócisz właścicielce. Przy okazji… — urwał, usiłując zajrzeć do środka komnaty, lecz dziewczyna przesunęła się natychmiast, zasłaniając mu widok. Uniósł kącik ust, próbując ukryć uśmiech. Hermiona najwyraźniej właśnie przyjmowała u siebie gościa i gotów był się założyć, że jej czas zajmuje nie kto inny jak Justin. — Przy okazji, dowiedz się czy panowie z Domu Wody nie poczynili większych szkód. Dostali już ode mnie szlaban, jednak wolałbym się upewnić, że wszystko jest w porządku.

— Zabrali jej różdżkę? — Granger spojrzała na niego z niedowierzaniem. — To oburzające! Założę się, że maczali w tym palce Brown i Roberts.

— Przy sporej pomocy Petersona — Harry potwierdził jej przypuszczenia.

— Okropne dzieciaki, same z nimi problemy. Ostatnio rzucili zaklęcie na toaletę dziewcząt. Kilka uczennic nie przyszło na lekcję i dopiero Daphne je znalazła, gdy przechodząc usłyszała ich krzyki. Biedaczki nie mogły otworzyć drzwi. To były pierwszoklasistki i zwykła Alohomora nie zdołała złamać zabezpieczenia.

— Możesz być pewna, że zostali odpowiednio ukarani. Tydzień szlabanu z Nietoperzem jak nic innego pomoże im następnym razem zastanowić się nad swoimi uczynkami.

— Och. — Hermiona uśmiechnęła się lekko. — Wysłałeś ich do Snape'a. Czy on o tym wie?

— Poinformuję go jutro przy śniadaniu.

— Na pewno będzie zachwycony. — Dziewczyna pokręciła głową rozbawiona, odbierając od przyjaciela różdżkę. — Pójdę oddać ją od razu właścicielce. — Przesunęła się, pozwalając obrazowi zasunąć się za nią i skierowała w stronę bocznego przejścia do dormitorium. — Znasz nazwisko uczennicy?

— Lind.

— Pierwszoklasistka. Mogłam się domyślić, że zapolują na słabszych od siebie. Zajmę się tym natychmiast. Dziękuję i dobranoc, Harry.

— Dobranoc. — Potter uniósł rękę w geście pożegnania.

***

W komnacie panował półmrok, jednak mężczyźnie to nie przeszkadzało. Z westchnieniem ulgi zdjął szatę i przewiesił ją przez oparcie fotela. Wziął ze stolika filiżankę z zimną herbatą i upił łyk, krzywiąc się lekko. Stała tak przez godzinę i zrobiła się zdecydowanie za mocna. Rozwiązał krawat i zsunął ze stóp buty i skarpetki. Przeczesał ręką włosy, wolno przeszedł przez salon w kierunku sypialni. Rzucił na łóżko koszulę i rozpiął spodnie, po czym zniknął za drzwiami łazienki.

— Wreszcie! — lustro sapnęło na jego widok. — Wiszę tutaj cały dzień i nawet nie ma na kogo spojrzeć!

— Nie mam ochoty na kłótnie. — Harry przewrócił oczami, zdejmując spodnie i odkręcił wodę pod prysznicem.

— Nigdy nie masz na nic ochoty. Nudzi mi się. Odkąd ty i Adonis się posprzeczaliście, nawet nie mam na co popatrzeć. Moje poczucie estetyki jest nie zaspokojone.

— Dzięki, zawsze wiedziałem, że mnie doceniasz — prychnął brunet, pozbywając się bokserek i wchodząc pod ciepły strumień.

— Och, doceniam, zwłaszcza twój zgrabny tyłek. Gdybym miał ręce, pewnie by mnie świerzbiły z pragnienia pomacania go. To naprawdę frustrujące — oglądać, nie mogąc dotknąć.

— Nie powiem, żeby było mi przykro z tego powodu. — Harry nalał na dłoń szamponu o mocno miętowym zapachu i powolnymi ruchami zaczął myć głowę.

— Oczywiście, że ci nie jest — wrzasnęło zwierciadło. — Spróbowałbyś powisieć na ścianie, mogąc tylko wzdychać, kiedy dwa razy dziennie mija cię obiekt twych fascynacji, w dodatku nago. Założę się, że po tygodniu znalazłbyś się na oddziale zamkniętym, gdzie waliłbyś sobie konia, głośno jęcząc jego imię ku uciesze personelu.

— Jesteś zboczeńcem. — Potter spłukał włosy, po czym sięgnął po mydło w płynie. Obficie namydlił ramiona i klatkę piersiową. — Właściwie powinienem trzymać cię gdzieś w lochu, zamiast narażać znajomych na kontakt z tobą, co grozi nieodwracalnym uszkodzeniem mózgu.

— Chciałbym być zboczeńcem, przynajmniej bym sobie użył. Och, gdybym tak mógł dotknąć, pomacać… Mężczyzna, który znalazłby się w moich ramionach, byłby czczony, wielbiony, doświadczyłby przeżyć godnych bogów…

— Erotoman gawędziarz.

— Och, zamknij się, przy tobie można się pociąć — fuknęło lustro i zamilkło.

— Za jakie grzechy… — Harry nalał kolejną porcję mydła na dłoń, by rozprowadzić ją po brzuchu. Odchylił głowę do tyłu, pozwalając sobie odprężyć się i zapomnieć na chwilę o problemach. Ruchem ręki rzucił zaklęcie wyciszające pomieszczenie, nie chcąc aby zwierciadło, gdy już minie mu foch, zakłóciło jego spokój.

Prysznic osłonięty był specjalnym czarem, który nie pozwalał szklanej tafli podglądać kąpiących się. Ze ściany wychodziła niska półka, gdzie stał szampon i inne kosmetyki w samonapełniających się, nietłukących butelkach.

Ręce mężczyzny powoli zsunęły się niżej, palce dotknęły pachwin, gładząc je delikatnymi ruchami. Namydlone ręce powoli dotknęły prężącego się członka, masując go lekko i wprawiając w stan coraz większego pobudzenia. Jedna z dłoni przesunęła się po klatce piersiowej, zatrzymując się w okolicy sutków i ściskając jeden lekko. Z gardła Harry'ego wyrwał się cichy jęk, który nie został jednakże nijak skomentowany. Zaklęcie wyciszenia działało bezbłędnie. Westchnął głośniej, zsuwając palce niżej na napięte jądra.

Mocne ugryzienie w odsłonięty kark sprawiło, że podskoczył i byłby poślizgnął się na mokrej podłodze, gdyby nie czyjeś mocne ręce, które ochroniły go przed bolesnym upadkiem.

— Mogłeś poprosić, frustracja seksualna prowadzi do niepokoju umysłu. — Szept przy jego uchu sprawił, że zamarł z jedną ręką nadal na swoich jądrach, a drugą kurczowo zaciśniętą na rurce prysznica.

— Malfoy. — Miał ochotę krzyknąć, jednak jego głos przeszedł w cichy jęk, gdy palce blondyna uszczypnęły go w sutek.

— Spodziewałeś się kogoś innego? — Ciepły oddech owiał jego szyję, sprawiając że przechylił głowę w lewo, udostępniając mu większy obszar do eksploracji. Miał wrażliwy kark i nigdy nie mógł się oprzeć, gdy ktoś go pieścił.

— Jak bym mógł — sapnął, czując kolejne liźnięcie.

— No właśnie, nie możesz. — Ślizgon zaśmiał się złośliwie, przesuwając usta na jego barki.

O tak, poznał już słabości Gryfona. Wiedział, co sprawia mu największą przyjemność i mógł to wykorzystać. Przejechał paznokciami po jego kręgosłupie, zatrzymując się tuż nad pośladkami. Nabrał w dłonie mydła i okrężnymi ruchami pogładził kształtne półkule. Uwielbiał ich dotyk, były twarde, a jednocześnie delikatne i cudownie gładkie. Jaśniejsze niż reszta ciała Pottera, jednak ciemniejsze niż jego własne arystokratycznie blade dłonie.
Pozwolił, by woda spłukała pienistą substancję, odsłaniając oliwkową skórę. Westchnął, czując, jak powoli przegrywa sam ze sobą i osunął się na kolana. Przez chwilę podziwiał widok, jaki miał teraz tuż przed oczami, nadal ugniatając sprężyste półkule i raz po raz rozsuwając je, dzięki czemu wejście Pottera pojawiało się idealnie na wprost jego twarzy. Wolno przesunął palcem przez środek, zahaczając paznokciem o pierścień mocno zaciśniętych mięśni i wywołując tym samym cichy jęk ich właściciela. Dając sobie mentalny policzek i besztając się w myślach za własną słabość, przysunął się bliżej, delikatnie trącając językiem to, co tak bardzo go kusiło.

— Malfoy! — Harry szarpnął się do przodu, a z jego ust wyrwał się ni to jęk protestu, ni zachęcający skowyt.

— Nie ruszaj się. — Blondyn mocniej złapał biodra kochanka, kreśląc językiem kółka wokół jego wejścia.

Czuł odurzający zapach mięty i drzewa sandałowego. Woda nadal spływała po ciele Gryfona, więc przyciągnął go nieco, uniemożliwiając zalewanie własnych ust. Dłońmi pieścił pośladki, jednocześnie wsuwając powoli język do coraz luźniejszego wejścia. Potter jęczał już teraz głośno, oparty rękami o gładkie kafle. Draco mruknął z satysfakcją, gdy mężczyzna mocniej wypiął pośladki, eksponując mokry od śliny i wody punkt. Merlinie, miał ochotę zerżnąć go od razu, nie bawiąc się w subtelne pieszczoty. Jednak to zniweczyłoby jego plany. Musiał doprowadzić go na szczyt, do granic obłędu. Chciał, by Wybraniec go błagał…
Wsunął palec do ust, possał go przez chwilę, po czym wolno wprowadził pomiędzy rozluźnione już mięśnie. Przygryzł skórę prawego pośladka, wsłuchując się w głos mruczącego z przyjemności kochanka. O tak, zacisnął się na nim naprawdę zachęcająco. Czuł jak jego własny penis drga, gubiąc szkliste krople. Naprawdę zbyt długo odmawiał sobie tej przyjemności. Opuszkiem pogładził jedwabiste wnętrze, wzdychając przy tym równie głośno jak brunet. Przez chwilę bawił się, wsuwając i wysuwając palec, dołożył drugi, mocniej naciskając na najczulszy i najbardziej wrażliwy punkt. Harry zajęczał coś niezrozumiale, szarpiąc biodrami w przód, po czym pchnął, samemu nabijając się mocniej na sprawiające mu rozkosz palce.

Draco pozwolił mu na taką zabawę, jednak to mu nie wystarczyło. Ignorując protest Gryfona, wysunął dłoń spomiędzy jego pośladków i obrócił go przodem. Uniósł głowę, wbijając wzrok w naznaczoną rozkoszą twarz bruneta. Spojrzenie mężczyzny było teraz lekko zamglone, a on sam wyglądał tak, jakby całe jego ciało krzyczało o mocne i głębokie rżnięcie. Taak, dokładnie o to mu chodziło.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, po czym blondyn, nie przerywając kontaktu, przysunął głowę do krocza chłopaka i delikatnie przygryzł jedno z jego jąder. Harry sapnął i przymknął oczy, lecz Malfoy nadal obserwował grę emocji na jego twarzy.
Powolnymi liźnięciami pieścił naprężoną skórę, zasysał i wciągał do ust spragnione pieszczot ciało. Gładził brzuch mężczyzny dłońmi, przesuwając je w górę, delikatnie podszczypując wrażliwe sutki.

Powoli sam zatracał się w tej pieszczocie. Językiem wodził wzdłuż napiętego penisa, znaczył dotykiem każdą uwidocznioną żyłkę, aż dotarł na sam szczyt. To naprawdę było niesamowite, jak smak i zapach kochanka potrafiły go odurzyć. W nagrodę za głośniejszy jęk zanurzył go w cieple swych ust, rytmicznie poruszając głową tam i z powrotem. Cholera, kochał to, uwielbiał ssać i jednocześnie obserwować ekspresję oblicza Pottera. Jego twarz można było czytać jak otwartą księgę. Był teraz taki odkryty, bardziej nagi niż kiedykolwiek, znajdował się w zupełnie innym świecie, całkowicie stracił kontakt z rzeczywistością. Liczyło się tu i teraz. Harry należał tylko do niego.
Zassał, pewnie zaciskając wargi na członku kochanka i rozsunął jego uda, wkładając pomiędzy nie dłoń. Wsunął palec do wilgotnej szczeliny, od razu naciskając na wrażliwy splot nerwów i jednocześnie mocniej dociskając język do męskości.


Potter zadrżał i jęknął chrapliwie, usiłując jednocześnie uciec spod jego dotyku i odsunąć głowę Draco od swego krocza. Czuł, że już dłużej nie wytrzyma. To wszystko było zbyt intensywne, zbyt… dobre. Jego uda zaczęły drgać w pierwszym paroksyzmie zbliżającej się rozkoszy. Chciał się cofnąć, odepchnąć od siebie mężczyznę, lecz ten tylko mocniej przywarł ustami do jego krocza i szybciej poruszył palcami. Harry wrzasnął coś gardłowo, odchylając głowę i uderzył o twardą ścianę. Zamiast bólu poczuł, jak ciemnieje mu przed oczami, a dreszcze kumulują się gdzieś na granicy ud i podbrzusza, podążając ku wolności. Oparł ręce na ramionach Ślizgona, zaciskając mocno palce. Potem zapewne pojawią się tam sińce, jednak teraz to do niego nie docierało. Targnął nim ogromny, obezwładniający orgazm. Doszedł ze zduszonym okrzykiem prosto w usta Malfoya, który tylko silniej przytrzymał jego biodra, nie wypuszczając go ani na moment z ust. To było… Merlinie, to było lepsze niż smak piwa kremowego, który zapamiętał z czasów dzieciństwa. To przewyższało wszystko i oddałby za to wszystko. Powoli poluźnił uścisk na skórze Draco i oparł się o ścianę, ciężko dysząc.

— Powiedz, jak bardzo ci dobrze — cichy głos wyrwał bruneta ze świata jego marzeń i sprawił, że otworzył oczy i zobaczył twarz Draco tuż przed swoją. Dłoń mężczyzny obejmowała jego mięknący członek, a lazurowe spojrzenie wbijało się w niego z niezwykłą intensywnością. — Powiedz, Potter…

— Malfoy…

— Powiedz, jak bardzo uwielbiasz gdy cię dotykam, gdy mój język sunie po twoim członku, jak zagłębia się w cieple moich ust.

— Malfoy…

— Powiedz jak marzysz, abym wsunął się w ciebie i wziął cię mocno i do końca, tak abyś poczuł to każdym nerwem, każdą cząstką swego ciała.

— Draco…

— O tak, tak, Harry, a teraz zrób to dla mnie.

Potter czuł się zupełnie odurzony słowami kochanka, jak w transie przysunął twarz, aby sięgnąć po pocałunek, jednak Ślizgon odsunął się, patrząc na niego z wyczekiwaniem.

— Zrób to, Harry.

I Harry to zrobił. Powoli opadł na kolana, nie odrywając spojrzenia od tych nieprzyzwoicie błękitnych oczu, zanurzył się w smaku i zapachu Malfoya, pozostając głuchym na własne pragnienia i na to, iż jeszcze kilka godzin wcześniej zaklinał się, że po tym, co zaszło między nimi ostatnim razem, miał być chłodny i nieprzystępny, że on tak łatwo nie wybacza. Tylko że w tej chwili jedynym miejscem, gdzie chciał się znaleźć, było właśnie to, na kolanach, przed dumnie stojącym Ślizgonem, z jego członkiem w ustach. Rozkoszując się tym, jak cudownie drga i pręży się pomiędzy jego zębami. Spijając słone krople i napawając się jego gładkością i doskonałością.


Draco patrzył spod przymrużonych powiek na Gryfona, nie mogąc opędzić się od myśli, że to jest właśnie TO. Dokładnie tutaj Potter powinien być, na kolanach, przed nim i nikim innym. Wybraniec, Złoty Chłopiec, ikona czarodziejskiego świata, dogadzająca jemu — Malfoyowi. Tak idealny, tak otwarty i tak rozkosznie bezwstydny. Nie był w stanie pojąć, dlaczego tak długo sobie tego odmawiał. Związek bez seksu był niczym wino bez winogron, nie smakował, nie posiadał tej intensywności, aromatu, smaku.
Wsunął palce w ciemne, mokre włosy Pottera i zacisnął je do granic bólu, narzucając mu idealny dla siebie rytm. Miał ochotę odchylić głowę i poddać się temu intensywnemu doznaniu, jednak nie potrafił oderwać wzroku od jadeitowego spojrzenia, którym obdarzał go Wybraniec. Jego męskość znikająca w ustach Harry'ego, wyraz twarzy Złotego Chłopca, teraz już mężczyzny, to wszystko sprowadzało na niego rozkoszną niemoc, chęć poddania się, odsunięcia od siebie wszelkich myśli i planów. Chciał czuć, stać się samym doznaniem, skoncentrować na tych dreszczach, prądzie, który przy każdym liźnięciu kumulował się w podbrzuszu.


Potter przekrzywił głowę i wypuścił z ust śliski i mokry członek Malfoya. Teraz intensywnie pieścił jego jądra, dłonią przesuwając po nierównościach męskości. Czuł jak drga pod jego palcami, pręży się i robi coraz cięższa i twardsza. Brakowało mu tego, brakowało mu jak diabli i miał gdzieś to, że Draco ostatnio potraktował go instrumentalnie, właściwie wykorzystał. Dziś wynagradzał mu to w dwójnasób, pozwalając się pieścić i samemu pieszcząc go do granic obłędu. Czuł jak palce Ślizgona zaciskają się na jego włosach, ból który poczuł, tylko zwielokrotnił doznania. Merlinie! Pragnął go tak bardzo, że aż zakrawało to o obsesję.


Draco szarpnął go lekko za mokre kosmyki, a Gryfon wstał posłusznie. Tak, dokładnie tak. Był w jego dłoniach jak idealnie nastrojone skrzypce. Każde trącenie struny wywoływało pożądaną reakcję. Mógł grać na nim dowoli, a on poddawałby się jego melodii. Był dyrygentem doskonałym, prowadził go, nie pozwalając, aby w ich wspólną muzykę wkradł się jakikolwiek dysonans. Był mistrzem, a Potter — integralną częścią jego własnej symfonii.

— Pragnę cię — zamruczał wprost w jego usta. — Tutaj i teraz.

Przyciągnął go bliżej, zatapiając się w miękkości warg, które rozchyliły się posłusznie pod naporem jego języka. Wybraniec oddał pocałunek, przywierając do niego i ocierając się o jego pobudzone ciało. Przygryzał jego wargi, ssał język i lizał gładkie podniebienie. Raz delikatnie, niemal czule, raz mocno i brutalnie, prawie maltretując delikatne usta.
Woda spływała po ich rozgrzanych ciałach, znacząc lśniący szlak na skórze. Draco objął ramionami szyję bruneta, przyciągając go bliżej i mocniej wpijając się w jego uległe usta. Tak, Potter był jak glina w jego rękach, uległy i — Uderzył plecami o mokre kafle, gdy Harry pchnął go na nie, przyciskając całym sobą — wymykający się spomiędzy palców rzeźbiarza, nieprzewidywalny. Wbrew własnej woli Draco owinął jedną nogę wokół jego bioder, zwiększając intensywność doznań. Tak, właśnie tak, jeszcze nigdy nie było tak dobrze, jeszcze nigdy nie czuł się tak odarty ze wszystkiego, poza pragnieniem zjednoczenia się z tym jednym jedynym mężczyzną. Członek Pottera powoli zaczynał się budzić, czuł jak napiera na jego podbrzusze. Jęknął głośno, gdy ich penisy otarły się o siebie w niespiesznej pieszczocie.
Pocałunek stał się głębszy i bardziej chaotyczny. Harry pragnął dominacji, jednak Malfoy nie zamierzał mu ustępować. Języki splatały się ze sobą w zawrotnym tańcu, tak samo jak pobudzone do granic możliwości męskości, ślizgające się po skórze, roniące ciężkie krople. Draco już nie wiedział, kto tutaj prowadzi, gdzie jest góra, a gdzie dół. Jedyne czego był pewien, to to, że jeżeli zaraz czegoś nie zrobi, to eksploduje w ramionach Gryfona. Ostatkiem sił odepchnął go od siebie i zmienił ich pozycję, sprawiając, iż Potter przylgnął do ściany, opierając policzek o zaparowane kafle.

— Powiedz, że chcesz, żebym cię teraz wziął. — Draco wsunął palce do jego wilgotnego wnętrza, jednocześnie liżąc napiętą skórę karku. Potter jęknął w odpowiedzi, mocniej wypychając pośladki. — Powiedz to, a zrobię wszystko, co zechcesz. — Poruszył dłonią, mocno naciskając wrażliwą prostatę. Harry syknął coś niezrozumiale, wierzgając dziko i w zapamiętaniu kręcąc biodrami, byle bliżej, byle dokładniej czuć tę cudowną rękę, która sprawiała mu tyle rozkoszy. — Powiedz to, powiedz: Malfoy, błagam cię, chcę żebyś mnie pieprzył, chcę tego jak niczego innego na świecie.

— Zrób to wreszcie — Gryfon prawie już wrzeszczał.

— Powiedz to! Błagaj, a dam ci co tylko zapragniesz.

— Przestań, Malfoy i zrób to wreszcie! — Harry warknął, mocniej rozsuwając uda i prawie nadziewając się teraz samemu na jego palce.

Draco cofnął dłoń, wywołując okrzyk protestu i przylgnął całym ciałem do jego pleców. Oplótł go ramionami, pieszcząc brzuch, trącając twarde sutki, gładząc napięty członek. Jego męskość ocierała się sugestywnie o pośladki, zostawiając na nich wilgotny, śliski ślad. Potter zaczął kląć, wijąc się pod nim i szarpiąc w szaleństwie niespełnienia. Malfoy zacisnął zęby, czuł, że dłużej nie wytrzyma. To gorące, spragnione ciało tuż przy nim, takie głodne rozkoszy, takie otwarte, takie… jego.

— Powiedz to… Harry…

— Weź mnie wreszcie… Draco…

To imię, jego imię w ustach Gryfona, sprawiło, że zapomniał o błaganiu, zapomniał co tak naprawdę chciał osiągnąć, do czego zmierzał. Jednym ruchem wsunął się w chętne wnętrze kochanka, wyrywając z ich ust okrzyk zarówno rozkoszy, jak i bólu. Przez moment zamarł, usiłując wtłoczyć do płuc powietrze, które przez ten jeden ruch zdało się ulecieć z niego zupełnie, po czym powoli poruszył się, czując jak to ciepłe, przyjazne wnętrze go przyjmuje i otacza niczym kokon. Tak dobrze, tak dogłębnie, tak przejmująco. Wsunął się dalej, po czym cofnął, by na powrót zanurzyć się i wyrwać ze swej piersi jęk. Dłońmi błądził po ciele Pottera, gładząc jego napięte plecy, masując wrażliwy kark, wytyczając wilgotną ścieżkę wzdłuż kręgosłupa swoimi własnymi ustami.

— Powiedz, Harry, czy z kimkolwiek było ci tak dobrze? — Szepnął, przygryzając muszelkę jego ucha. — Czy ktokolwiek sprawił, że czułeś się tak cudownie, jakbyś szybował pośród chmur, mając w ręce najcenniejszy złoty znicz?

— Draco… — Potter jęknął, odwracając głowę i odchylając ją do tyłu, aby spragnionymi ustami sięgnąć po pocałunek. — Nie przestawaj, pieprz mnie.

O tak, desakralizacja gryfońskiej niewinności, to było prawie jak potwierdzenie i Malfoy poczuł, że więcej nie chce niczego. Potter był jego i tylko jego. Nic nie mogło temu zaprzeczyć, nic nie mogło tego zmienić…
Nikt nie mógł pragnąć go bardziej…

— Sprawię, że zawsze będziesz o mnie pamiętał, ktokolwiek w przeszłości gościł w twoim łóżku, pozostanie tym drugim. — Słowa niemal sprawiały mu ból, jednak czuł, że musi to powiedzieć, musi to wyryć za pomocą samego siebie na skórze i w umyśle Pottera.

— Tak! O, tak, Draco! — wyjęczał Potter, mocniej naciskając pośladkami na krocze Ślizgona i Malfoy nie wiedział już czy Złoty Chłopiec potwierdzał jego słowa, czy dawał ujście rozkoszy rozdzierającej ciało.

Chwycił go za dłoń i położył ją na jego własnym członku, zaciskając mocno palce. Oparł ręce na biodrach Gryfona, gwałtownie wbijając się w chętne wnętrze. Widział jak ramię mężczyzny porusza się, dogadzając penisowi i podążając za nim. To było ponad jego siły. Zacisnął zęby na łopatce bruneta, usiłując stłumić krzyk, jednak w momencie gdy orgazm targnął jego lędźwiami, odchylił głowę i jęknął rozdzierająco, uwalniając nagromadzoną w sobie rozkosz, która gorącym strumieniem wytrysnęła w ciasne wnętrze kochanka. Poruszył się jeszcze kilka razy, widząc jak ręka Pottera przyspiesza, a mięśnie zaciskają się na jego pulsującym członku. Ostatkiem sił sięgnął i nakrył dłoń Harry'ego własną. W tym samym momencie poczuł jak gorące nasienie zalewa jego palce, zdobiąc ścianę białymi śladami, szybko znikającymi w strugach wody.

Powoli wysunął się z ciepłego wnętrza i czując jak bardzo drżą mu kolana, usiadł na dnie kabiny. Woda rozpryskiwała się na jego udach, obmywała zmęczone ciało. Podniósł głowę i ujrzał wpatrującego się w niego męża. Z wysiłkiem poklepał śliskie kafle obok siebie, a Potter z cichym westchnieniem wsparł się na jego ramieniu, siadając obok i opierając głowę o ścianę.

— Jesteś nienormalny, Malfoy.

— Naprawdę nie sposób przecenić gryfońskiej wdzięczności — prychnął z rozbawieniem.

— Przez miesiąc nie przychodziłeś, a dziś…

— Oczekiwanie wzmaga intensywność doznań.

— Pieprzę oczekiwanie.

— Hmm… — Ślizgon uśmiechnął się z satysfakcją. — Przyjąłem do wiadomości.

— Mam nadzieję. — Jadeitowe oczy patrzyły na niego z pasją.

Przyjemne uczucie zaspokojenia rozlało się po jego ciele. Naprawdę to zrobił. Niepotrzebne już były słowa i zapewnienia. Potter należał do niego i nic ani nikt nie mógł tego zmienić. Malfoy zawsze dostaje to, czego chce… zwłaszcza, jeżeli pożąda tego ponad wszystko.

2 komentarze:

  1. Hej,
    och wspaniale, Harry taki nieugięty, choć chciałabym aby i on także dominował...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    fantastycznie, podoba mi się to, że Harry jest taki nieugięty, choć mógłby dominować...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń