poniedziałek, 10 września 2012

Red Hills - XIX


Harry powoli wciągnął przez głowę czarny golf. Październik nadal był ciepły, ale wieczory robiły się coraz chłodniejsze. Nie miał zamiaru marznąć, włócząc się z Ronem po ulicach miasteczka. Przez chwilę zastanawiał się, o czym Malfoy tak bardzo chciał z nim rozmawiać, po czym odrzucił od siebie tę myśl. Nic nie było tak ważne, aby nie mogło poczekać do wieczora. Zaplanował to popołudnie już dawno i miał zamiar dobrze się bawić. Oby tylko Ron znowu nie zaczął truć o ich nieprawdopodobnym połączeniu. To był nieszczęśliwy traf, nic więcej. W końcu co mogłoby go łączyć z Malfoyem? Chyba tylko wzajemna chęć walki i… Nie, seks to już efekt ich wspólnej magii, nie miał z tym nic wspólnego.
Wyszedł z sypialni, uśmiechając się szeroko do przyjaciela.

— Gotowy na popołudnie nad szklaneczką krasnoludzkiego piwa? — zapytał głośno.


— Jasne! — Ron podskoczył, słysząc jego głos i wyszczerzył się radośnie. — Nie pamiętam kiedy razem gdzieś wychodziliśmy. Nigdy bym nie pomyślał, że nauczanie może być tak absorbujące. W dodatku jeszcze Mal…

— Nie! — Harry uniósł rękę, przerywając mu w pół słowa. — Nie będziemy dziś rozmawiać o Malfoyu. Pamiętaj, same radosne rzeczy.

— Masz rację. Ja, ty i duże pieniste kufle. — Weasley uśmiechnął się błogo na samą myśl.

Wyszli z pokoju i szybkim krokiem zbiegli po schodach. Po korytarzach kręciły się dzieci. Kilka dziewcząt z trzeciej, najstarszej obecnie klasy, zachichotało głośno na ich widok.

— Masz branie, chłopie, nawet wśród nastolatek — stwierdził Ron z nutą zazdrości w głosie.

— Skąd wiesz, że nie chodzi im o ciebie? — Harry zmierzył przyjaciela wzrokiem.

W ciemnozielonej koszuli i czarnych mugolskich jeansach rudzielec wyglądał naprawdę dobrze. Wysoki, wysportowany, nie był już tylko samym chudym, niezgrabnym nastolatkiem. Lata treningów aurorskich zrobiły swoje, Ron coraz bardziej przypominał Charliego, brakowało mu tylko kurtki ze smoczej skóry. Jednym słowem, mógł się podobać dziewczynom, chociaż raczej nie był w typie Pottera. I całe szczęście, pomyślał rozbawiony Harry.

— Profesorze Potter, wychodzi pan gdzieś? — Jedna z odważniejszych nastolatek wystąpiła z grupy i odważyła się zadać pytanie.

Brunet spojrzał na nią, uśmiechając się lekko. Była z domu wody, o czym świadczył herb zdobiący jej szatę.

— Tak, mam zamiar zwiedzić wioskę Senqua. Podobno mają tam kilka godnych uwagi sklepów.

— Fajnie, a czy uczniowie kiedyś też będą mogli tam pójść? — zapytała z ciekawością. Jej koleżanki przysunęły się bliżej, uważnie przysłuchując się rozmowie.

— Pomyślimy nad tym. — Skinął głową, zastanawiając się chwilę. Właściwie drugie i trzecie klasy mogłyby spędzać co drugi weekend poza szkołą. To wcale nie był taki zły pomysł, a dzieciaki miałyby dodatkową rozrywkę.

— Super! — Dziewczynka podskoczyła lekko, podekscytowana. — Czy profesor Weasley idzie z panem?

— Pięć punktów dla domu Aqua za spostrzegawczość. — Ron mrugnął wesoło do uczennicy, na co nastolatka spąsowiała.

Harry parsknął śmiechem i klepnął przyjaciela w plecy, popychając go do przodu.

— Pamiętaj, że są nieletnie — mruknął mu do ucha.

— No co ty… — Rudzielec spojrzał na niego, udając zaszokowanego. — Tak w ogóle, przypomnij mi, czy za naszych czasów trzynastolatki też były takie wyrośnięte?

— Za naszych czasów trzynastolatki bawiły się klepsydrami czasu, uwalniały niebezpiecznych więźniów i uciekały przed wilkołakami.

— Czyli były. Cholera, poczułem się staro. — Ron zgarbił się i zrobił kilka kulejących kroków, podpierając się o ścianę.

— Bardzo zabawne. Może jakiś eliksir na wzmocnienie, staruszku? — prychnął Potter, patrząc na wygłupiającego się kolegę.

— Nigdy w życiu, nie wiadomo jakie zielska pakuje Snape do tych swoich pomyj. — Weasley zatrząsł się na samą myśl.

— O właśnie, skoro mowa o zielskach, spotkałem dziś Neville'a, wydawał się trochę osamotniony. Co ty na to, żebyśmy wzięli go ze sobą? — Harry przystanął i spojrzał na Rona prosząco.

— Jasne, nie musisz nawet pytać. — Najwyraźniej chłopak nie miał nic przeciwko.

— Świetnie, dam mu znać przez Fiuu z pokoju nauczycielskiego, powinien być już u siebie. — Potter skręcił w kierunku wspomnianej komnaty i już po chwili rozmawiał z Longbottomem.

— Będzie za piętnaście minut. — Zadowolony usiadł przy stole.

— Zapowiada się udany wypad. — Weasley usiadł obok niego, podpierając głowę na ręce. — Zaczynałem już tęsknić do tych naszych wieczorów.

— Taa, ja też. — Harry sięgnął po stojący na blacie dzbanek i nalał sobie soku jabłkowego do wysokiej szklanki. Drzwi za nimi skrzypnęły cicho, oznajmiając, że ktoś wszedł do środka.

— Nev… Snape. — Uśmiech Wybrańca zamienił się w grymas na widok Mistrza Eliksirów.

— Potter! Co ty tutaj jeszcze, do cholery, robisz?! — Severus przystanął na środku pomieszczenia, patrząc na niego z mieszaniną zaskoczenia i gniewu.

— Nie rozumiem. — Harry zmieszał się. — Skończyłem już lekcje. To co robię po nich, to chyba moja prywatna sprawa.

— Gdzie jest Draco? — warknął Snape.

— Pewnie w swojej komnacie, ostatnio widziałem go na korytarzu.

— I nic nie mówił? — Mistrz Eliksirów przyglądał mu się badawczo.

— Nic szczególnego. — Harry poczuł się lekko zaniepokojony tą inwigilacją. — Chciał o czymś porozmawiać, ale byłem już umówiony z Ronem i…

W tej jednej chwili zrozumiał, dlaczego Severus Snape był jednym z najlepszych szpiegów i nie zginął przez tyle lat. W ciągu ułamka sekundy Potter został wyrwany z krzesła i rzucony o najbliższą ścianę, z ręką mężczyzny zaciśniętą na gardle.

— Ty pieprzony idioto! — Twarz Snape'a wykrzywił grymas wściekłości. — Ty zapatrzony w czubek własnego nosa Wybrańcze! Czy wiesz, jak ważne było to, co chciał ci powiedzieć? Czy zdajesz sobie sprawę, co zrobiłeś swoją arogancją?!

— Niech mnie pan puści — wychrypiał Potter, usiłując sięgnąć po różdżkę, jednak mężczyzna szybko wykręcił mu rękę.

— Nawet niech pan nie próbuje, panie Weasley — syknął, widząc Rona, który poderwał się i zmierzał z zaciętą miną w jego kierunku. — Jeden ruch i Potter może przez kilka tygodni mieć niesprawny bark.

— O co ci chodzi?! Oszalałeś? — Harry miał dosyć. Po raz drugi w ciągu miesiąca ktoś przyciskał go do ściany, trzymając za gardło. Cholera jasna, nie po to zrezygnował z bycia aurorem, aby być atakowanym we własnej szkole!

Snape spojrzał na niego ponownie, po czym przymknął oczy, jakby usiłował się opanować. Powoli rozluźnił uchwyt i wypuścił chłopaka z uścisku. Gryfon odskoczył, masując szyję i patrząc na niego wściekle.

— Zupełnie ci odwaliło? Teraz będziesz chodził i atakował niewinnych ludzi? — wrzasnął rozzłoszczony.

— Niewinnych — prychnął Mistrz Eliksirów. — Ty i niewinność, Potter? — Westchnął i opadł zrezygnowany na krzesło. — I tak już za późno.

— Za późno na co? — Złe przeczucie targnęło wnętrznościami Złotego Chłopca.

— Trzy dni temu Lucjusz Malfoy wybudził się ze śpiączki. — Widząc pobladłą nagle twarz Gryfona, próbował uśmiechnąć się z satysfakcją, jednak na jego twarzy pojawił się tylko lekki grymas. — Ministerstwo od razu postanowiło działać i po stwierdzeniu przez magomedyków, że jego stan jest stabilny, zarządziło proces. W tej chwili Draco składa zeznania przed jednym z aurorów.

— Merlinie… — Oblicze Harry'ego stało się kredowo białe. — Veritaserum.

— Brawo. Jak widać, aurorskie szkolenie coś po sobie pozostawiło w pańskiej pustej głowie. Wiesz, ile mnie kosztowało skłonienie Draco, aby poszedł z tym do ciebie? Niestety ja nie posiadam odpowiednich koneksji, aby móc uczestniczyć w przesłuchaniu. Ośmielę się stwierdzić, że po raz pierwszy widziałem go naprawdę przestraszonego.

— Będzie zeznawał na niekorzyść własnego ojca? — Ron wyglądał na wstrząśniętego.

— A ma jakiś wybór, panie Weasley? — zapytał ironicznie Snape. — Obydwaj, ku memu ciągłemu zdumieniu, osiągnęliście swój cel i pracowaliście jako aurorzy. Dokładnie więc zdajecie sobie sprawę z tego, jak wygląda takie przesłuchanie. Jeżeli Draco trafi na kogoś niekompetentnego lub żywiącego urazę do nazwiska Malfoy…

— Muszę tam iść. — Harry odwrócił się do Rona. — Przepraszam, stary, ale to…

— Wynoś się już, zamiast gadać. — Rudzielec pchnął go w kierunku kominka. — To moja wina, że cię tam nie ma.

— Dzięki. — Potter chwycił garść proszku z misy stojącej na gzymsie i wrzucił go do paleniska. — Ministerstwo Magii!

***

Harry wypadł z kominka w ministerstwie i biegiem rzucił się w kierunku windy, która miała go zawieść do podziemi, gdzie mieściła się Sala Sędziów i komnaty przesłuchań. W tej chwili klął, na czym świat stoi, że wszystko wokół jest obłożone zaklęciami antyaportacyjnymi.

— Pan do kogo? — Jakiś urzędnik zatrzymał go tuż przed windą, przyglądając mu się podejrzliwie. Pośród czarodziei ubranych w tradycyjne szaty jego mugloski strój wzbudzał powszechne zainteresowanie i wszyscy rzucali ukradkowe spojrzenia w jego stronę.

— Na trzecie dolne piętro, do sali przesłuchań — warknął.

— Przepustkę proszę.

— Słucham? — Harry aż się zachłysnął. Czas mijał, a ten urzędas wypytywał go o jakieś bzdury!

— Przepustkę — powtórzył uparcie mężczyzna.

— Nie mam. — Siłą powstrzymał się od krzyku.

— To nie wejdzie. — Z satysfakcją stwierdził urzędnik.

— Jak to nie wejdę? — Krzyk Potter rozniósł się po sali. — Odbiło ci? W tej chwili masz mnie przepuścić!

— Proszę nie wszczynać burd. — Urzędnik wyciągnął różdżkę i stuknął nią w wiszącą przy windzie ulotkę. — Trzecie dolne, tylko dla upoważnionych.

— Do cholery jasnej, wiem o tym! Przez cztery lata byłem tutaj aurorem! — Harry prawie się zagotował, patrząc na wiszący nad drzwiami magiczny zegar. Przesłuchanie musiało już trwać od co najmniej piętnastu minut.

— Co mi tu będzie wyskakiwał z tym, kim był — obruszył się mężczyzna. — Nie ma przepustki, nie ma wejścia.

— Kurwa mać! — Potter rozejrzał się dokoła, szukając kogoś znajomego, jednak na jego nieszczęście nikogo takiego nie było w pobliżu. W zdenerwowaniu uniósł rękę, aby przesunąć nią po włosach, jednak jego palce trafiły na bandankę. No tak, założył ją jak zwykle, gdy miał iść gdzieś w miejsce publiczne. Jednym ruchem zdarł ją z głowy i spojrzał ponownie na urzędnika. — Albo w tej chwili wpuści mnie pan do tej cholernej windy, albo osobiście porozmawiam z ministrem o utrudnieniach, jakie mnie tutaj spotkały — wycedził zimno.

Mężczyzna przez chwilę wpatrywał się w bliznę znaczącą czoło chłopaka, po czym poczerwieniał gwałtownie i odsunął się w bok, opuszczając różdżkę.

— P…Pan Potter, uprzejmie przepraszam, nie poznałem — wymamrotał jękliwie. — Proszę o wy…wybaczenie, naprawdę…

Harry obrzucił go wściekłym spojrzeniem, które mówiło wyraźnie, że jeżeli by mu się tak nie spieszyło, człowiek miałby spore kłopoty. Przeszedł obok niego, umyślnie potrącając go ramieniem i wsiadł do windy.

— Trzecie dolne — mruknął. Winda błyskawicznie ruszyła w wskazane miejsce.

Biegnąc korytarzem, czuł ogromne wyrzuty sumienia. Jak mógł być tak egoistyczny, że nie porozmawiał z Draco? Chłopak wyglądał przecież na zdenerwowanego, a on po prostu go olał. I to dlaczego? Bo chciał pokazać, że on, wielki pan Potter, nie musi słuchać Malfoya? Dać mu nauczkę? Na Merlina, co za dziecinada! Powinien sam siebie wytrzaskać po pysku za arogancję.

Otworzył pierwsze z szeregu drzwi, jednak w środku panowała ciemność. Nie trudząc się ponownym ich zamykaniem, pobiegł dalej.

Draco… Gdzieś tutaj był Draco, samotnie odpowiadający na pytania dotyczące jego własnego ojca. Jak musiał się czuć? Już raz zdradził Lucjusza, a teraz musiał uczynić to znów. Szlag, czy nie wystarczyło im ogólne zeznanie po zakończeniu wojny? Czy nie mieli wystarczająco dużo dowodów? Przecież wystarczyło tylko sięgnąć po odpowiednią teczkę! Sam nieraz korzystał z takich zeznań, kiedy kolejni śmierciożercy wpadali w ich ręce. Rzadko był zmuszony do powoływania świadków. Grube tomy zgromadzone po zakończeniu walki mówiły same za siebie. Słudzy Voldemorta odpowiadali pod wpływem Veritaserum, nie pomijając niczego, a szczególnie dużo mieli do powiedzenia na temat swoich towarzyszy. Znacznie łatwiej było obarczyć winą innych.

Pchnął kolejne wrota i biegł dalej, nie zatrzymując się. Cholera, czy te korytarze muszą być tak długie? Tuż przed wejściem do komnaty Wizengamotu zauważył sączące się szparą pod drzwiami światło. Wpadł do środka, pozwalając, by podwoje z hukiem uderzyły o ścianę.

— Panie Potter! — Jeden z siedzących za biurkiem aurorów odruchowo poderwał się z krzesła.

— Chcę zobaczyć protokół zeznań — warknął, podchodząc do stołu i nie zwracając uwagi na spłoszone spojrzenia, sięgnął po leżącą na blacie kartkę.

— To niedozwolone. — Stary, pomarszczony auror z blizną przecinającą policzek spojrzał na swego towarzysza, który do tej pory stał spokojnie oparty o ścianę. — Panie Goldstein, proszę coś powiedzieć.

Mężczyzna wzruszył ramionami, dyskretnie spoglądając na olbrzymie lustro wiszące na przeciwległej ścianie.

— Więc to jest to tajne przesłuchanie? — Harry odwrócił się w stronę zwierciadła. — Kłaniam się sędziom Wizengamotu i całej reszcie, która przybyła na przedstawienie.

Usta aurora drgnęły w lekkim uśmiechu.

— Harry, jak zwykle zaskakujący. — Uniósł głowę i cmoknął w rozbawieniu. — Wybacz, nie jesteś już aurorem i nie masz prawa tutaj przebywać.

— Jestem mężem przesłuchiwanego, jako najbliższa rodzina…

— Owszem, w sprawach cywilnych, rodzinnych, spadkowych. Nie w karnych, zwłaszcza tych objętych ścisłą tajemnicą. — Stary auror spojrzał na niego z niesmakiem. — Nawet nie został pan zaprzysiężony.

— Czy przesłuchanie już się zaczęło? — Potter nie zwrócił na niego uwagi, nadal skupiając wzrok na młodszym przedstawicielu ministerstwa.

— Właśnie mieliśmy podać panu Malfoyowi Veritaserum.

— Więc możecie mnie zaprzysiąc.

— Harry…

— Cholera, Anthony, jesteś mi to winien… — Poczuł niesmak, jednak wiedział, że postępuje słusznie. Musiał pozostać w pobliżu.

— Panie Goldstein! To niedozwolone! — Blizna na policzku zmarszczyła się, nadając twarzy wyraz złośliwości.

— Naprawdę chce się pan o to kłócić, panie Moreno? — Harry odetchnął z ulgą, czując, że wygrał.

— Procedury…

— To Harry Potter — uciął krótko Anthony. — Poza tym jest byłym aurorem i zna je dokładnie. Nie przedłużajmy tego. — Podszedł do bruneta i spojrzał na niego badawczo. — Czy jesteś gotów do złożenia przysięgi milczenia?

— Tak.

***

Draco siedział w małym pokoju, czekając na wezwanie. Nerwowo wyginał palce, starając się uspokoić, jednak zdenerwowanie nie chciało ustąpić. Do końca miał nadzieję, że Severus będzie tutaj z nim, jednak podanie Snape'a zostało odrzucone. Cholera! Czuł złość na samego siebie, że tak długo odwlekał rozmowę z Potterem. Z niewyjaśnionych przyczyn chciał, aby teraz był tutaj ktoś, komu ufa. Przymknął oczy z konsternacją. Odkąd to zaczął ufać Złotemu Chłopcu? Zastanawiał się, czy nastąpiło to już po ślubie, czy może zawsze tak było… Mogli się kłócić, mogli nie zgadzać się w wielu kwestiach, jednak podświadomie wiedział, że Potter nigdy nie zawiódłby jego zaufania. To był cholerny Gryfon, lojalny aż do bólu, mógł go nienawidzić, jednak świadomość iż jest jego mężem, nie pozwoliłaby mu odwrócić się od niego.
A może się mylił? Może Potter miałby to wszystko gdzieś? Powrócił wspomnieniami do ich rozmowy na korytarzu. Zaklął cicho. Święta naiwności, jedno słowo Weasleya wystarczyło, aby go olał i odwrócił się do niego plecami. Kogo on chciał oszukać…

Drzwi otworzyły się bezszelestnie i młody auror, którego Draco pamiętał jeszcze z czasów nauki w Hogwarcie, gestem zaprosił go do środka.

Westchnął ciężko, wstając i ruszając w kierunku wskazanej komnaty. Szlag, wolałby, aby przesłuchiwał go ktoś, kogo nie zna. Znajomi ze szkoły na pewno nie będą obiektywni. Jako uczeń nadepnął na odcisk tylu osobom, że już nawet nie pamiętał ich twarzy. Równie dobrze mógł zaleźć za skórę i temu facetowi. Nie był idiotą, miał pełną świadomość tego, że w Hogwarcie był dupkiem. Obserwując swoich uczniów, a zwłaszcza młodego Vendella, czuł jakby patrzył w lustro i wcale mu się to nie podobało.

Przygryzł wargę, mrużąc oczy, gdy wszedł do jasno oświetlonego pomieszczenia. Za biurkiem siedział jakiś nieprzyjemny typ, który patrzył na niego jak na szczególny okaz robaka.
Kurwa, kurwa, kurwa!
Nie chciał tutaj być! Nie chciał zeznawać przeciwko Lucjuszowi! Merlinie, właściwie ile razy można zabić własnego ojca? Odkąd usunięto z Azkabanu dementorów, świat czarodziejski odrzucił co prawda najwyższą karę śmierci, ale Draco był świadom tego, że dla Lucjusza więzienie będzie tym samym.

— Proszę zająć miejsce. — Starszy mężczyzna wskazał mu krzesło stojące na środku sali. Młody auror natychmiast podszedł, aby przypiąć pasami jego ręce.

— Czy to konieczne? — Już wcześniej odebrano mu różdżkę, naprawdę musiał znosić kolejne upokorzenia?

— Przykro mi, takie są procedury. Veritaserum czasami wywołuje niekontrolowane wybuchy agresji. To dla pańskiego dobra.

— Jasne… — wycedził chłodno. Chyba już wolałby zaklęcie unieruchamiające.

Mężczyzna nie skomentował, dokończył swoją pracę i wrócił do stołu po stojący na nim eliksir.

— Trzy krople. — Wrócił i podał mu esencję na język.

Draco niechętnie przełknął i momentalnie poczuł, jak jego ciało spina się, a myśli wyostrzają. Miał ochotę wyśmiać tych wszystkich, którzy nie znając działania mikstury, opowiadali o niej niesamowite historie, jak to przytępia umysł, powoduje, że człowiek odpowiada samą prawdę, niczym pod zaklęciem Imperio. Gówno prawda! Veritaserum wywoływało coś w rodzaju lawiny wspomnień. Myśli stawały się jasne i klarowne. Przesłuchiwany doskonale pamiętał, co robił i mówił daleko wstecz, gdzie normalnie umysł człowieka zasnuwa już mgła zapomnienia. To cholerstwo doskonale krystalizowało pamięć. Oczywiście, że mógł próbować kłamać, jednak wtedy atakujący głowę ból był tak okrutny, że ciało samo zdradzało winowajcę. Nie sposób było zataić prawdę i jednocześnie nie okazać tego mową ciała.

— Panie Malfoy, przepraszamy za to drobne opóźnienie — głos Goldsteina przerwał jego rozważania.

— Nie szkodzi, jestem gotowy. W końcu wtykanie nosa w nie swoje sprawy to wasza specjalność. — Uniósł podbródek i wyzywająco spojrzał na siedzących przed nim aurorów.

— Draco…

— Panie Malfoy lub ewentualnie panie Potter. — Uśmiechnął się perfidnie, słysząc jak mężczyźni gwałtownie wciągają powietrze. — Nie spoufalajmy się, to nie kolacja przy świecach.

— Panie… Malfoy. Zdaje pan sobie sprawę, że próba kłamstwa lub jakiegokolwiek zatajenia prawdy spowoduje ból?

— Tak, już to kiedyś przerabiałem, więc może streszczajcie się. Mój czas jest cenny. — To zdumiewające, że nadal udało mu się utrzymywać maskę zimnego drania, chociaż w środku był przerażony.

— Imię i nazwisko.

— Draco Malfoy.

— Lucjusz Malfoy to pański ojciec, prawda? Proszę odpowiadać tak lub nie, chyba że pytanie będzie wymagało szczegółowych wyjaśnień.

— Tak.

— Czy był śmierciożercą?

— Tak.

— Jak długo?

— Od czasu pierwszego powstania Voldemorta. — Z satysfakcją stwierdził, że to imię nadal wywołuje wzdrygnięcie u innych.

— Czy popełnił morderstwo w służbie Czarnego Pana?

— Tak.

— Ile?

— Nie wiem.

— Ile? — Auror powtórzył pytanie.

— Nie wiem, nigdy o tym nie rozmawialiśmy. — Czuł nadchodzący ból głowy.

— Czy w czasie, gdy Tom Riddle na powrót odzyskał ciało, Lucjusz Malfoy był osobą, która mu w tym pomogła?

— Nie, zjawił się na spotkaniu, jednak to Peter Pettigrew był tym, który przywrócił mu hmm… powłokę.

— Powłokę? — Mężczyzna siedzący za biurkiem spojrzał na niego dziwnie.

— Cóż, trudno nazwać to ciałem, prawda? — mruknął ironicznie.

— Za pierwszym razem pan Malfoy senior twierdził, że był pod działaniem zaklęcia Imperius. Czy to prawda?

— Nie wiem. Być może. — Cholera, naprawdę nie wiedział, chociaż raczej w to wątpił. Ból głowy wzmógł się.

— Nie wie pan… Cóż, szkoda. — Auror skrzywił się paskudnie. — Czy pański ojciec uczestniczył w ataku na Hogwart?

— Tak.

— Czy to prawda, że w zamian za zabicie dyrektora Dumbledore'a oferowano mu posadę po nim?

— Tak.

— Czy Lucjusz Malfoy torturował i zabijał mugoli?

— Tak.

— Czy brał czynny udział w atakach na czarodziei mieszanej krwi?

— Tak. — Merlinie, niech to już się skończy, dłużej tego nie zniesie. Wbrew sobie rozejrzał się po komnacie. Poza dwójką aurorów nie było tam nikogo. Na jednej ścianie znajdowały się drzwi, prawdopodobnie prowadzące na korytarz. Na drugiej, tuż obok olbrzymiego lustra, przejście gdzieś dalej. Draco uświadomił sobie, że przesłuchanie jest oglądane z drugiej strony. Magiczne zwierciadła nie były niczym dziwnym, już nieraz takie widział.

— Czy nosi pan Mroczny Znak na lewej ręce?

— Tak.

— Czy był pan śmierciożercą, służył Czarnemu Panu? — Ból głowy zaatakował z pełną siłą. Nie wiedział co odpowiedzieć. Niech to się skończy!

***

Harry siedzący w komnacie obok w zdenerwowaniu przyglądał się przesłuchaniu. Tuż obok niego zajmowało miejsca kilku najwyżej postawionych urzędników oraz dwóch sędziów Wizengamotu. Sześciu aurorów okupowało tylne krzesła. Jak do tej pory, nic szczególnego się nie działo. Nic, poza tym, że Malfoy zeznawał w sprawie Lucjusza… Potter zacisnął ręce na poręczy fotela. Naprawdę współczuł Draco, to musiało być dla niego cholernie trudne.

— Czy był pan śmierciożercą, służył Czarnemu Panu? — Draco skulił się w fotelu i szarpnął rękami, jakby chciał się z niego wyrwać. Odrzucił głowę do tyłu i jęknął, boleśnie wykrzywiając twarz. Potter ze złością spojrzał na mężczyznę, który zadał pytanie. Oblicze Estebana Moreno zdobił ponury uśmiech satysfakcji. Och… Więc to o to chodziło! Harry zarwał się z siedzenia.

— Stop! — Potoczył wściekłym spojrzeniem po siedzących obok niego przedstawicieli ministerstwa, którzy zbledli lekko na ten widok. — Co to za pytanie?! On nigdy nie był śmierciożercą z wyboru, nie służył Voldemortowi! — Prawie się ucieszył, gdy najbliżej siedzący mężczyzna drgnął, słysząc to imię. — Niech on do cholery rozdzieli te pytania!

— Panie Potter, proszę się uspokoić.

— Nie! To pytania przeciwstawne, on nie może na nie odpowiedzieć! — Przez salę przeleciało coś, co przypominało wiatr i spowodowało lekkie poruszenie szat.

— Proszę interweniować. — Jeden z sędziów skinął głową siedzącemu z boku aurorowi, który natychmiast poderwał się i zniknął za drzwiami do komnaty przesłuchań.

Harry widział, jak mężczyzna podchodzi do biurka i pochyla się nad siedzącym przy nim aurorem, który skrzywił się zirytowany. Odwrócił głowę i zauważył, jak Anthony ściera chusteczką krew z nosa Draco. Kurwa!

— Czy był pan śmiercożercą? — Moreno niechętnie ponowił pytanie.

— Tak.

— Czy służył pan Czarnemu Panu?

— Nie. — Harry widział, jak Draco z ulgą złapał powietrze i prawie poczuł na sobie jego spojrzenie, gdy ten wbił oczy w lustro. Sam nie wiedział, czy tylko to sobie wmawia, czy w oczach Malfoya przez chwilę zamigotała wdzięczność dla osoby, która zmusiła aurora do rozdzielenia pytań. Na powrót skupił uwagę na Estebanie. Nigdy nie lubił tego mężczyzny. Był wredny i uwielbiał dręczyć przesłuchiwanych, jakby napawał się swą władzą.

— Dlaczego nosi pan Mroczny Znak? — Moreno patrzył na Draco z jawną pogardą, którą Harry miał ochotę zetrzeć z jego twarzy.

— Z rozkazu dyrektora Dumbledore'a — odpowiedź Ślizgona była spokojna, jednak Potter widział, jak jego palce konwulsyjnie zaciskają się na poręczy fotela.

— Czy Lucjusz Malfoy wiedział, że był pan szpiegiem?

— Nie.

— Te pytania są absurdalne — Harry warknął z wyrzutem.

— Panie Potter, proszę się uspokoić. — Jakiś auror podniósł się i położył dłoń na jego ramieniu. Gryfon uniósł głowę, rozpoznając jednego ze swych byłych współpracowników. Westchnął, starając się rozluźnić i na powrót spojrzał w lustro.

— Czy pański ojciec stanowił zagrożenie dla czarodziei i mugoli?

— Ja pierdolę, skoro zabijał i służył Voldemortowi, to chyba logiczne, że stanowił zagrożenie. — Potter odtrącił rękę byłego kolegi i zerwał się z fotela.

— Potter, nie utrudniaj, bo będziemy zmuszeni cię wyprowadzić.

— Tak, stanowił zagrożenie — głos Draco lekko drżał i Harry, który właśnie miał coś odburknąć byłemu koledze, zagryzł zęby.

— Czy to prawda, że Lucjusz Malfoy był prawą ręką Czarnego Pana?

— Tak. — I właściwie to wszystko. Jego mąż właśnie skazał swego ojca na dożywocie w Azkabanie. Potwierdził to, co zrobił w przeszłości, zdradził własną krew. Harry zacisnął powieki, oddychając chrapliwie, po czym ponownie skupił się na kredowo białym obliczu Draco. Merlinie, nie wyobrażał sobie nawet, jak chłopak musiał w tej chwili cierpieć…

— Czy coś pan ukrywa, panie Malfoy?

Gwałtowny ból spowodował, że Ślizgon skulił się w fotelu i jęknął rozdzierająco. Czy coś ukrywał? Tak, do kurwy nędzy, całą masę pieprzonych rzeczy, o których nikt nie powinien się dowiedzieć! Potter chciał kopnąć w stojący obok stołek. Odwrócił się w kierunku siedzących.

— Dostaliście Lucjusza na srebrnej tacy. Zakończcie tę farsę — szepnął, wskazując w stronę lustra.

— Panie Potter, rozumiemy, że to pański mąż, ale…

— Ja pierdolę, czy do was nie dociera, że on zeznaje na niekorzyść najbliższej rodziny? A może chodzi wam o to, żeby go złamać?! Ostatecznie pogrążyć?! Przecież on już w tej chwili przeżywa agonię! Nie rozumiecie tego? — Potter czuł, że zaczyna dygotać ze zdenerwowania. Niekontrolowana magia rozprzestrzeniła się po komnacie, tym razem w postaci maleńkich wyładowań elektrycznych.

— Dosyć, musisz opuścić to pomieszczenie. — Auror zbliżył się, aby ponownie chwycić go za ramię, jednak dzika moc emanująca ze Złotego Chłopca odrzuciła go na ścianę.

— Proszę odpowiedzieć na pytanie. — W komnacie obok nadal kontynuowano przesłuchanie.

— Tak, tak! — Draco wrzasnął, pokonany przez ból. Krew z jego nosa zaplamiła szatę.

— Czy jest to związane z pańskim ojcem?

— Dosyć! — Harry szybkim krokiem podszedł drzwi. — Odpowiedział już na wszystkie wasze cholerne pytania! Zabieram go stamtąd!

— Może ukrywać coś istotnego — zaoponował jeden z oficjeli, patrząc to na Wybrańca, to na siedzących obok członków Wizengamotu. — Sam powiedział, że…

— Usłyszeliście wszystko, co dotyczyło Lucjusza. Nie ma szans na to, aby ominął go Azkaban i zapewniam was, że spędzi w nim resztę swego nędznego życia!

— Ale to pytanie dotyczyło bezpośrednio jego ojca!

— A gdybym zapytał pana, czy ukrywa coś o swojej rodzinie, uprzednio podając Veritaserum? Jest pan pewien, że naprawdę niczego nie chciałby pan zachować w sekrecie? — Harry usiłował powstrzymać swą magię, jednak ta powoli zaczynała wymykać się kontroli. Na lustrze pojawiło się pęknięcie. Zza drzwi dobiegały stłumione jęki Ślizgona.

— To raczej nieistotne, prawda? To nie ja jestem przesłuchiwany. — Urzędnik wstał i cofnął się odruchowo. — Proszę się opanować! — Trzech aurorów zbliżyło się do Harry'ego i tylko dzięki zaklęciu tarczy nie zostali powaleni jak ich poprzednik.

— Te pytania są tendencyjne, macie już wszystko, co… — Głośny krzyk Draco sprawił, że Wybraniec pchnął drzwi i ignorując podążających za nim aurorów, wpadł do komnaty przesłuchań. — Koniec! Odpowiedział już na wszystkie pytania — wrzasnął, podbiegając do skulonego z bólu Draco i drżącymi palcami zaczął odpinać skórzane pasy, którymi przytrzymywano jego ręce.

— To, to… nieprawdopodobne. Kim pan jest, aby w ten sposób zakłócać przebieg śledztwa?! — Esteban poderwał się z fotela. — Takie rzeczy w ministerstwie! Niedopuszczalne!

— Niedopuszczalne jest znęcanie się nad kimś, kto nie może się bronić! — Potter spojrzał na niego z nienawiścią. — Chyba zapomniałeś, że ten mężczyzna zeznawał jako świadek, a nie oskarżony! Jednak dla ciebie to nie istotne, prawda? Wystarczy, że nazywa się Malfoy i wydaje ci się, że masz prawo go poniżyć!

— Szacunek…

— Na szacunek trzeba sobie zasłużyć. — Harry ostrożnie podniósł Draco, łapiąc słaniającego się na nogach mężczyznę w pasie. — Uważam przesłuchanie za zakończone.

— Harry… — Anthony bezradnie spojrzał w stronę drzwi, skąd wynurzył się właśnie jeden z sędziów. Przez chwilę mężczyźni wpatrywali się w siebie, po czym starszy człowiek skinął przyzwalająco głową. — Możesz go zabrać — westchnął z ulgą Goldstein.

— Dziękuję. — Potter przerzucił sobie rękę Draco przez szyję i ostrożnie poprowadził go w kierunku drzwi. Zatrzymał się w progu i wbił nienawistny wzrok w Estebana. — Pytałeś, kim jestem, jakie mam prawo… Odpowiem ci. Jestem Harry Potter, były auror i mąż Draco Malfoya. Niektórzy mówią, że Wybraniec, ale to gruba przesada, nie cenię się aż tak wysoko. Jednakże na pewno jestem tym, kto skopał dupę Voldemortowi. Istocie, bo naprawdę ciężko go nazwać człowiekiem, na dźwięk której imienia podskakujesz jak spłoszony zając. Nie zrobiłbym tego bez pomocy wielu osób, w tym obecnego tutaj pana Malfoya. Zawdzięczacie mu tyle, że nawet nie jesteście w stanie tego ogarnąć. Wątpię, aby kiedykolwiek było cię stać na takie poświęcenie, Moreno.

— Właściwie Veritaserum w tej chwili przestało działać, więc… — Anthony zakaszlał, usiłując ukryć śmiech na widok zaczerwienionej twarzy nadal trzęsącego się w bezsilnej złości Estebana. Nigdy go nie lubił. — Napiszę raport, zrobię kopie i dostarczę je komu trzeba. —Dziękuję, panie sędzio. — Skinął głową stojącemu nadal w drzwiach do komnaty Wizengamotu mężczyźnie i wraz z Harrym i Malfoyem opuścił salę.

***

W oczach Draco nadal malowało się zdumienie, jakby nie mógł uwierzyć, że Wybraniec jednak się pojawił. Kiedy zostawił go w korytarzu, po raz pierwszy od dawna czuł się nieprawdopodobnie opuszczony. Nienawidził własnej bezsilności. Od momentu kiedy sowa przyniosła list z wezwaniem na przesłuchanie, strach nie opuszczał go ani na moment. Merlinie, nic nigdy nie bolało go tak, jak zdradzenie własnego ojca. Mógł go nienawidzić, mógł nim pogardzać, ale to… To było tak, jakby po raz drugi własnoręcznie go zabijał. Ból rozrywał go od środka. Tylko duma Malfoyów pozwalała mu to znieść, inaczej dawno już zacząłby tam wrzeszczeć i walić głową w mury ministerstwa. Doskonale zdawał sobie sprawę, co znajduje się za lustrem. Żądne sensacji staruchy, wielcy sędziowie, urzędnicy i aurorzy, chcący na własne oczy zobaczyć upadek Lucjusza Malfoya, tym bardziej spektakularny, że za sprawą jego własnego syna. Ojcobójca, oto kim był.

— Proszę, to eliksir przeciwbólowy. — Harry usiadł na łóżku, podając Draco fiolkę z ekstraktem. Patrzył jak chłopak bierze ją z jego rąk i wypija bez słowa sprzeciwu. Jego ściągnięta bólem twarz rozluźniła się, a głowa opadła na poduszkę. Z udręczonego gardła wydobyło się westchnienie ulgi. — Przepraszam.

Draco otworzył oczy, by spojrzeć na niego uważnie.

— Za co?

— Że cię nie wysłuchałem, wtedy na korytarzu. Zachowałem się jak pieprzony egoista.

— Masz zupełną rację.

— To musiało być dla ciebie trudne. — Harry przełknął ślinę, czując jak coś ściska go w gardle. Wstał i ruszył w kierunku łazienki, skąd zaraz wrócił z mokrym ręcznikiem, po czym ponownie usiadł na łóżku i ostrożnie przetarł twarz Draco, usuwając znad jego górnej wargi zaschniętą krew.

— Byłem na to przygotowany. — Wciąż leżąc, Ślizgon przyglądał mu się spod lekko przymkniętych powiek.

— Nikt nie jest przygotowany na coś takiego. — Potter z niechęcią pokręcił głową.

— Jesteś wściekły, że Lucjusz się obudził. — Blondyn bardziej stwierdził, niż zapytał.

Harry przez chwilę milczał, jakby zastanawiał się co odpowiedzieć, po czym spojrzał na niego uważnie.

— Jestem — przyznał. — Jestem zły, że przez niego znowu musiałeś przechodzić przez to wszystko. To cholernie niesprawiedliwe, gdy dzieci muszą ponosić konsekwencje uczynków własnych rodziców. Jestem wściekły na siebie, że nie wysłuchałem cię i sprowadziłem twoją prośbę o rozmowę do kpin i szyderstw. Jestem rozgoryczony, że znowu ktoś potraktował cię przez pryzmat twojego ojca. Jestem winien tego, że musiałeś przejść przez to sam.

— Dużo tego. — Draco usiadł, a na jego twarzy malowało się coś dziwnego, czego Harry nie potrafił odczytać. — Świat nie jest podzielony na czerń i biel, Potter. Musisz nauczyć się, że są jeszcze szarości. Nie powinieneś się obwiniać o to, że siedziałem tam sam. Cały czas byłeś po drugiej stronie lustra.

— Nie wiedziałeś tego.

— Nie — przyznał. — Interweniowałeś w mojej obronie. Życie musi być zdrowo popierdolone, jeżeli Potter broni Malfoya. — Uśmiechnął się cynicznie.

— Cóż… — Harry wzruszył ramionami, po czym spojrzał na Draco z niewinnym wyrazem twarzy. — W końcu życie z tobą nie jest losem gorszym od śmierci.

— Mam to uznać za komplement? — Brew Malfoya powędrowała do góry w sposób, który Harry uważał za wyjątkowo seksowny.

— Rób co chcesz. — Potter wstał i podszedł do okna. Otworzył je i oparł się o parapet, odpalając papierosa.

— Palisz? — Ślizgon przyglądał mu się w zdumieniu.

— Tylko kiedy jestem zdenerwowany.

— Dzisiejszy dzień obfituje w niespodzianki. Właśnie upadł ostatni bastion moralności. — Draco przewrócił oczami, opadając z powrotem na poduszki. Przez chwilę patrzył w na rozpięty nad łóżkiem baldachim, jakby zbierał myśli. — Skąd wiedziałeś? — Potter spojrzał na niego ze zdziwieniem. — Myślałem, że bawisz się w wiosce z Weasleyem, wysuszając kolejny kufel piwa.

— Ach, to. Twój ojciec chrzestny poinformował mnie, używając bardzo przekonujących, żeby nie powiedzieć bolesnych metod. — Skrzywił się lekko.

— Przeklął cię? — Ślizgon otworzył oczy w zdumieniu. — Jest niesamowity, prawda?

— Przydusił, Malfoy, przydusił, nie ekscytuj się. Swoją drogą jak na czarodziei czystej krwi, macie nietypowe metody perswazji. W ciągu miesiąca to już drugi raz, gdy ktoś usiłuje pozbawić mnie oddechu.

— Więc… Zostałeś zmuszony, aby udać się do ministerstwa. — Draco pochylił głowę, wpatrując się w swoje lekko trzęsące się jeszcze ręce i mocno oparł je o kolana. Blask, który przed chwilą pojawił się w jego oczach, zgasł jak zdmuchnięta świeca.

— Nie, po prostu nawrzeszczał na mnie, uświadamiając mi, że twój ojciec się obudził, w związku z czym składasz dziś zeznania. — Potter usiadł na parapecie, obejmując ramionami podkurczone kolana.

— A ty pobiegłeś tam jak po ogień? Po co? — Ślizgon spojrzał na niego zdumiony.

— Zadajesz dziwne pytania, Malfoy. To przecież normalne. — Harry pokręcił głową. — Jesteś moim mężem. Byłem aurorem, znam to od podszewki, wiem, jak czasami wyglądają przesłuchania.

— Więc postanowiłeś się wtrącić, robiąc zamieszanie w iście gryfońskim stylu? — Kącik ust Malfoya drgnął lekko.

— Och, wiesz, jakie są gazety. Potem jakiś nadgorliwy dziennikarzyna napisałby że zostawiłem cię samego, co jest równoznaczne z tym, że nasze małżeństwo się sypie, o ile nie leży już zupełnie w gruzach. — Złoty Chłopiec skrzywił się, jakby już czytał ten straszny artykuł.

— Tak… zwłaszcza, że wszystko, co ma związek ze sprawą Lucjusza, jak na razie jest jedną z najpilniej strzeżonych rzeczy w ministerstwie.

— Nie znasz chyba reporterów, oni są wszędzie — Harry zniżył głos, jakby takowy kulił się gdzieś pod ławą, skwapliwie notując każde jego słowo.

— Hmm… — Malfoy podniósł się z łóżka i ruszył w kierunku łazienki. Tuż przed drzwiami zawahał się i przystanął na chwilę. — Chciałbym skorzystać z prysznica.

— Jasne, nie krępuj się. — Harry również wstał, wyrzucił niedopałek i podszedł do barku. — Napijesz się czegoś?

— Veritaserum…

— Przestało już działać, bez obaw. — Nie czekając na zgodę, Harry nalał Ognistą Whisky do dwóch szklanek.

— Za chwilę wracam.

Potter spojrzał za nim i po raz pierwszy tego wieczora odetchnął z ulgą. Zdążył na czas, zanim Draco zostałby zmuszony do obnażenia całego swojego życia. Mógłby zabić tych, którzy pracowali przy przesłuchaniach. Zacisnął rękę na szklance. Istniała możliwość, że chcąc dochować niektórych sekretów, Ślizgon wylądowałby w Świętym Mungu z nieodwracalnym urazem mózgu. Tak, eliksir prawdy to zdradliwe świństwo. Na samą myśl zrobiło mu się zimno i szybkim ruchem podniósł szklankę, upijając łyk alkoholu i z zadowoleniem czując, jak palący płyn powoli spływa wzdłuż jego przełyku. Już po wszystkim, mógł się zrelaksować. Draco co prawda nadal był lekko oszołomiony, ale to minie za kilka godzin.

Otworzył oczy i zamknął je z powrotem. Cholera, ta whisky musi być strasznie mocna. Uniósł jedną powiekę i ze zdziwieniem stwierdził, że obraz sprzed chwili nie zniknął, a nawet stał się wyraźniejszy.

— Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko. — Przed nim stał Malfoy w jego prywatnym czarnym szlafroku i wyglądał… Cholera, ten szlafrok prezentował się na nim zdecydowanie inaczej, niż na oglądanym co dzień w lustrze właścicielu.

— Nie, jasne, nie ma problemu, wspólnota majątkowa i…

— Co ty bredzisz, Potter? — Draco pokręcił głową w rozbawieniu, sięgając po szklankę.

— Właściwie doszedłem do wniosku, że prysznic to nie taki zły pomysł. — Gryfon dokończył whisky i ruszył w stronę łazienki.

— Potter.

— Tak? — Zatrzymał się z ręką na klamce.

— Gdybym nie był twoim mężem…

— Też bym tam był. — Podrapał się bezradnie po karku, widząc niedowierzające spojrzenie blondyna. — Nie patrz tak na mnie, jestem Gryfonem — mruknął, jakby to miało cokolwiek tłumaczyć i wszedł do środka.

Zza drzwi dobiegł go cichy śmiech Malfoya. Co dziwne, sprawił on, że Harry rozluźnił się całkowicie, kręcąc głową z zadowolonym wyrazem twarzy.

2 komentarze:

  1. Hej,
    uff zdąrzył, Draco to nie potrzebnie zwlekał, ale się cieszył, a potem Severus uświadomił, a oczy straciły blask, bo uznał, że Severus kazał tak zrobić...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wdpanialw, zdąrzył całe szczęście, ale Draco to nie potrzebnie zwlekał...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń