Harry powoli wciągnął przez
głowę czarny golf. Październik nadal był ciepły, ale wieczory robiły się coraz
chłodniejsze. Nie miał zamiaru marznąć, włócząc się z Ronem po ulicach
miasteczka. Przez chwilę zastanawiał się, o czym Malfoy tak bardzo chciał z nim
rozmawiać, po czym odrzucił od siebie tę myśl. Nic nie było tak ważne, aby nie
mogło poczekać do wieczora. Zaplanował to popołudnie już dawno i miał zamiar
dobrze się bawić. Oby tylko Ron znowu nie zaczął truć o ich nieprawdopodobnym
połączeniu. To był nieszczęśliwy traf, nic więcej. W końcu co mogłoby go łączyć
z Malfoyem? Chyba tylko wzajemna chęć walki i… Nie, seks to już efekt ich
wspólnej magii, nie miał z tym nic wspólnego.
Wyszedł z sypialni, uśmiechając
się szeroko do przyjaciela.
— Gotowy na popołudnie nad
szklaneczką krasnoludzkiego piwa? — zapytał głośno.
— Jasne! — Ron podskoczył,
słysząc jego głos i wyszczerzył się radośnie. — Nie pamiętam kiedy razem gdzieś
wychodziliśmy. Nigdy bym nie pomyślał, że nauczanie może być tak absorbujące. W
dodatku jeszcze Mal…
— Nie! — Harry uniósł rękę,
przerywając mu w pół słowa. — Nie będziemy dziś rozmawiać o Malfoyu. Pamiętaj,
same radosne rzeczy.
— Masz rację. Ja, ty i duże
pieniste kufle. — Weasley uśmiechnął się błogo na samą myśl.
Wyszli z pokoju i szybkim
krokiem zbiegli po schodach. Po korytarzach kręciły się dzieci. Kilka dziewcząt
z trzeciej, najstarszej obecnie klasy, zachichotało głośno na ich widok.
— Masz branie, chłopie, nawet
wśród nastolatek — stwierdził Ron z nutą zazdrości w głosie.
— Skąd wiesz, że nie chodzi im o
ciebie? — Harry zmierzył przyjaciela wzrokiem.
W ciemnozielonej koszuli i
czarnych mugolskich jeansach rudzielec wyglądał naprawdę dobrze. Wysoki,
wysportowany, nie był już tylko samym chudym, niezgrabnym nastolatkiem. Lata
treningów aurorskich zrobiły swoje, Ron coraz bardziej przypominał Charliego,
brakowało mu tylko kurtki ze smoczej skóry. Jednym słowem, mógł się podobać
dziewczynom, chociaż raczej nie był w typie Pottera. I całe szczęście, pomyślał
rozbawiony Harry.
— Profesorze Potter, wychodzi
pan gdzieś? — Jedna z odważniejszych nastolatek wystąpiła z grupy i odważyła
się zadać pytanie.
Brunet spojrzał na nią,
uśmiechając się lekko. Była z domu wody, o czym świadczył herb zdobiący jej
szatę.
— Tak, mam zamiar zwiedzić
wioskę Senqua. Podobno mają tam kilka godnych uwagi sklepów.
— Fajnie, a czy uczniowie kiedyś
też będą mogli tam pójść? — zapytała z ciekawością. Jej koleżanki przysunęły
się bliżej, uważnie przysłuchując się rozmowie.
— Pomyślimy nad tym. — Skinął
głową, zastanawiając się chwilę. Właściwie drugie i trzecie klasy mogłyby
spędzać co drugi weekend poza szkołą. To wcale nie był taki zły pomysł, a
dzieciaki miałyby dodatkową rozrywkę.
— Super! — Dziewczynka
podskoczyła lekko, podekscytowana. — Czy profesor Weasley idzie z panem?
— Pięć punktów dla domu Aqua za
spostrzegawczość. — Ron mrugnął wesoło do uczennicy, na co nastolatka
spąsowiała.
Harry parsknął śmiechem i
klepnął przyjaciela w plecy, popychając go do przodu.
— Pamiętaj, że są nieletnie —
mruknął mu do ucha.
— No co ty… — Rudzielec spojrzał
na niego, udając zaszokowanego. — Tak w ogóle, przypomnij mi, czy za naszych
czasów trzynastolatki też były takie wyrośnięte?
— Za naszych czasów
trzynastolatki bawiły się klepsydrami czasu, uwalniały niebezpiecznych więźniów
i uciekały przed wilkołakami.
— Czyli były. Cholera, poczułem
się staro. — Ron zgarbił się i zrobił kilka kulejących kroków, podpierając się
o ścianę.
— Bardzo zabawne. Może jakiś
eliksir na wzmocnienie, staruszku? — prychnął Potter, patrząc na wygłupiającego
się kolegę.
— Nigdy w życiu, nie wiadomo
jakie zielska pakuje Snape do tych swoich pomyj. — Weasley zatrząsł się na samą
myśl.
— O właśnie, skoro mowa o
zielskach, spotkałem dziś Neville'a, wydawał się trochę osamotniony. Co ty na
to, żebyśmy wzięli go ze sobą? — Harry przystanął i spojrzał na Rona prosząco.
— Jasne, nie musisz nawet pytać.
— Najwyraźniej chłopak nie miał nic przeciwko.
— Świetnie, dam mu znać przez
Fiuu z pokoju nauczycielskiego, powinien być już u siebie. — Potter skręcił w
kierunku wspomnianej komnaty i już po chwili rozmawiał z Longbottomem.
— Będzie za piętnaście minut. —
Zadowolony usiadł przy stole.
— Zapowiada się udany wypad. —
Weasley usiadł obok niego, podpierając głowę na ręce. — Zaczynałem już tęsknić
do tych naszych wieczorów.
— Taa, ja też. — Harry sięgnął
po stojący na blacie dzbanek i nalał sobie soku jabłkowego do wysokiej
szklanki. Drzwi za nimi skrzypnęły cicho, oznajmiając, że ktoś wszedł do
środka.
— Nev… Snape. — Uśmiech Wybrańca
zamienił się w grymas na widok Mistrza Eliksirów.
— Potter! Co ty tutaj jeszcze,
do cholery, robisz?! — Severus przystanął na środku pomieszczenia, patrząc na
niego z mieszaniną zaskoczenia i gniewu.
— Nie rozumiem. — Harry zmieszał
się. — Skończyłem już lekcje. To co robię po nich, to chyba moja prywatna
sprawa.
— Gdzie jest Draco? — warknął
Snape.
— Pewnie w swojej komnacie,
ostatnio widziałem go na korytarzu.
— I nic nie mówił? — Mistrz
Eliksirów przyglądał mu się badawczo.
— Nic szczególnego. — Harry
poczuł się lekko zaniepokojony tą inwigilacją. — Chciał o czymś porozmawiać,
ale byłem już umówiony z Ronem i…
W tej jednej chwili zrozumiał,
dlaczego Severus Snape był jednym z najlepszych szpiegów i nie zginął przez
tyle lat. W ciągu ułamka sekundy Potter został wyrwany z krzesła i rzucony o
najbliższą ścianę, z ręką mężczyzny zaciśniętą na gardle.
— Ty pieprzony idioto! — Twarz
Snape'a wykrzywił grymas wściekłości. — Ty zapatrzony w czubek własnego nosa
Wybrańcze! Czy wiesz, jak ważne było to, co chciał ci powiedzieć? Czy zdajesz
sobie sprawę, co zrobiłeś swoją arogancją?!
— Niech mnie pan puści —
wychrypiał Potter, usiłując sięgnąć po różdżkę, jednak mężczyzna szybko
wykręcił mu rękę.
— Nawet niech pan nie próbuje,
panie Weasley — syknął, widząc Rona, który poderwał się i zmierzał z zaciętą
miną w jego kierunku. — Jeden ruch i Potter może przez kilka tygodni mieć
niesprawny bark.
— O co ci chodzi?! Oszalałeś? —
Harry miał dosyć. Po raz drugi w ciągu miesiąca ktoś przyciskał go do ściany,
trzymając za gardło. Cholera jasna, nie po to zrezygnował z bycia aurorem, aby
być atakowanym we własnej szkole!
Snape spojrzał na niego
ponownie, po czym przymknął oczy, jakby usiłował się opanować. Powoli rozluźnił
uchwyt i wypuścił chłopaka z uścisku. Gryfon odskoczył, masując szyję i patrząc
na niego wściekle.
— Zupełnie ci odwaliło? Teraz
będziesz chodził i atakował niewinnych ludzi? — wrzasnął rozzłoszczony.
— Niewinnych — prychnął Mistrz
Eliksirów. — Ty i niewinność, Potter? — Westchnął i opadł zrezygnowany na
krzesło. — I tak już za późno.
— Za późno na co? — Złe
przeczucie targnęło wnętrznościami Złotego Chłopca.
— Trzy dni temu Lucjusz Malfoy
wybudził się ze śpiączki. — Widząc pobladłą nagle twarz Gryfona, próbował
uśmiechnąć się z satysfakcją, jednak na jego twarzy pojawił się tylko lekki
grymas. — Ministerstwo od razu postanowiło działać i po stwierdzeniu przez
magomedyków, że jego stan jest stabilny, zarządziło proces. W tej chwili Draco
składa zeznania przed jednym z aurorów.
— Merlinie… — Oblicze Harry'ego
stało się kredowo białe. — Veritaserum.
— Brawo. Jak widać, aurorskie
szkolenie coś po sobie pozostawiło w pańskiej pustej głowie. Wiesz, ile mnie
kosztowało skłonienie Draco, aby poszedł z tym do ciebie? Niestety ja nie
posiadam odpowiednich koneksji, aby móc uczestniczyć w przesłuchaniu. Ośmielę się
stwierdzić, że po raz pierwszy widziałem go naprawdę przestraszonego.
— Będzie zeznawał na niekorzyść
własnego ojca? — Ron wyglądał na wstrząśniętego.
— A ma jakiś wybór, panie
Weasley? — zapytał ironicznie Snape. — Obydwaj, ku memu ciągłemu zdumieniu,
osiągnęliście swój cel i pracowaliście jako aurorzy. Dokładnie więc zdajecie
sobie sprawę z tego, jak wygląda takie przesłuchanie. Jeżeli Draco trafi na
kogoś niekompetentnego lub żywiącego urazę do nazwiska Malfoy…
— Muszę tam iść. — Harry
odwrócił się do Rona. — Przepraszam, stary, ale to…
— Wynoś się już, zamiast gadać. —
Rudzielec pchnął go w kierunku kominka. — To moja wina, że cię tam nie ma.
— Dzięki. — Potter chwycił garść
proszku z misy stojącej na gzymsie i wrzucił go do paleniska. — Ministerstwo
Magii!
***
Harry wypadł z kominka w
ministerstwie i biegiem rzucił się w kierunku windy, która miała go zawieść do
podziemi, gdzie mieściła się Sala Sędziów i komnaty przesłuchań. W tej chwili
klął, na czym świat stoi, że wszystko wokół jest obłożone zaklęciami
antyaportacyjnymi.
— Pan do kogo? — Jakiś urzędnik
zatrzymał go tuż przed windą, przyglądając mu się podejrzliwie. Pośród
czarodziei ubranych w tradycyjne szaty jego mugloski strój wzbudzał powszechne
zainteresowanie i wszyscy rzucali ukradkowe spojrzenia w jego stronę.
— Na trzecie dolne piętro, do
sali przesłuchań — warknął.
— Przepustkę proszę.
— Słucham? — Harry aż się
zachłysnął. Czas mijał, a ten urzędas wypytywał go o jakieś bzdury!
— Przepustkę — powtórzył uparcie
mężczyzna.
— Nie mam. — Siłą powstrzymał
się od krzyku.
— To nie wejdzie. — Z
satysfakcją stwierdził urzędnik.
— Jak to nie wejdę? — Krzyk
Potter rozniósł się po sali. — Odbiło ci? W tej chwili masz mnie przepuścić!
— Proszę nie wszczynać burd. —
Urzędnik wyciągnął różdżkę i stuknął nią w wiszącą przy windzie ulotkę. —
Trzecie dolne, tylko dla upoważnionych.
— Do cholery jasnej, wiem o tym!
Przez cztery lata byłem tutaj aurorem! — Harry prawie się zagotował, patrząc na
wiszący nad drzwiami magiczny zegar. Przesłuchanie musiało już trwać od co
najmniej piętnastu minut.
— Co mi tu będzie wyskakiwał z
tym, kim był — obruszył się mężczyzna. — Nie ma przepustki, nie ma wejścia.
— Kurwa mać! — Potter rozejrzał
się dokoła, szukając kogoś znajomego, jednak na jego nieszczęście nikogo
takiego nie było w pobliżu. W zdenerwowaniu uniósł rękę, aby przesunąć nią po
włosach, jednak jego palce trafiły na bandankę. No tak, założył ją jak zwykle,
gdy miał iść gdzieś w miejsce publiczne. Jednym ruchem zdarł ją z głowy i
spojrzał ponownie na urzędnika. — Albo w tej chwili wpuści mnie pan do tej
cholernej windy, albo osobiście porozmawiam z ministrem o utrudnieniach, jakie
mnie tutaj spotkały — wycedził zimno.
Mężczyzna przez chwilę wpatrywał
się w bliznę znaczącą czoło chłopaka, po czym poczerwieniał gwałtownie i
odsunął się w bok, opuszczając różdżkę.
— P…Pan Potter, uprzejmie
przepraszam, nie poznałem — wymamrotał jękliwie. — Proszę o wy…wybaczenie,
naprawdę…
Harry obrzucił go wściekłym
spojrzeniem, które mówiło wyraźnie, że jeżeli by mu się tak nie spieszyło,
człowiek miałby spore kłopoty. Przeszedł obok niego, umyślnie potrącając go
ramieniem i wsiadł do windy.
— Trzecie dolne — mruknął. Winda
błyskawicznie ruszyła w wskazane miejsce.
Biegnąc korytarzem, czuł ogromne
wyrzuty sumienia. Jak mógł być tak egoistyczny, że nie porozmawiał z Draco?
Chłopak wyglądał przecież na zdenerwowanego, a on po prostu go olał. I to
dlaczego? Bo chciał pokazać, że on, wielki pan Potter, nie musi słuchać
Malfoya? Dać mu nauczkę? Na Merlina, co za dziecinada! Powinien sam siebie
wytrzaskać po pysku za arogancję.
Otworzył pierwsze z szeregu
drzwi, jednak w środku panowała ciemność. Nie trudząc się ponownym ich
zamykaniem, pobiegł dalej.
Draco… Gdzieś tutaj był Draco,
samotnie odpowiadający na pytania dotyczące jego własnego ojca. Jak musiał się
czuć? Już raz zdradził Lucjusza, a teraz musiał uczynić to znów. Szlag, czy nie
wystarczyło im ogólne zeznanie po zakończeniu wojny? Czy nie mieli
wystarczająco dużo dowodów? Przecież wystarczyło tylko sięgnąć po odpowiednią
teczkę! Sam nieraz korzystał z takich zeznań, kiedy kolejni śmierciożercy
wpadali w ich ręce. Rzadko był zmuszony do powoływania świadków. Grube tomy
zgromadzone po zakończeniu walki mówiły same za siebie. Słudzy Voldemorta
odpowiadali pod wpływem Veritaserum, nie pomijając niczego, a szczególnie dużo
mieli do powiedzenia na temat swoich towarzyszy. Znacznie łatwiej było obarczyć
winą innych.
Pchnął kolejne wrota i biegł
dalej, nie zatrzymując się. Cholera, czy te korytarze muszą być tak długie? Tuż
przed wejściem do komnaty Wizengamotu zauważył sączące się szparą pod drzwiami
światło. Wpadł do środka, pozwalając, by podwoje z hukiem uderzyły o ścianę.
— Panie Potter! — Jeden z
siedzących za biurkiem aurorów odruchowo poderwał się z krzesła.
— Chcę zobaczyć protokół zeznań —
warknął, podchodząc do stołu i nie zwracając uwagi na spłoszone spojrzenia,
sięgnął po leżącą na blacie kartkę.
— To niedozwolone. — Stary,
pomarszczony auror z blizną przecinającą policzek spojrzał na swego towarzysza,
który do tej pory stał spokojnie oparty o ścianę. — Panie Goldstein, proszę coś
powiedzieć.
Mężczyzna wzruszył ramionami,
dyskretnie spoglądając na olbrzymie lustro wiszące na przeciwległej ścianie.
— Więc to jest to tajne
przesłuchanie? — Harry odwrócił się w stronę zwierciadła. — Kłaniam się sędziom
Wizengamotu i całej reszcie, która przybyła na przedstawienie.
Usta aurora drgnęły w lekkim
uśmiechu.
— Harry, jak zwykle zaskakujący.
— Uniósł głowę i cmoknął w rozbawieniu. — Wybacz, nie jesteś już aurorem i nie
masz prawa tutaj przebywać.
— Jestem mężem przesłuchiwanego,
jako najbliższa rodzina…
— Owszem, w sprawach cywilnych,
rodzinnych, spadkowych. Nie w karnych, zwłaszcza tych objętych ścisłą
tajemnicą. — Stary auror spojrzał na niego z niesmakiem. — Nawet nie został pan
zaprzysiężony.
— Czy przesłuchanie już się
zaczęło? — Potter nie zwrócił na niego uwagi, nadal skupiając wzrok na młodszym
przedstawicielu ministerstwa.
— Właśnie mieliśmy podać panu
Malfoyowi Veritaserum.
— Więc możecie mnie zaprzysiąc.
— Harry…
— Cholera, Anthony, jesteś mi to
winien… — Poczuł niesmak, jednak wiedział, że postępuje słusznie. Musiał
pozostać w pobliżu.
— Panie Goldstein! To
niedozwolone! — Blizna na policzku zmarszczyła się, nadając twarzy wyraz
złośliwości.
— Naprawdę chce się pan o to
kłócić, panie Moreno? — Harry odetchnął z ulgą, czując, że wygrał.
— Procedury…
— To Harry Potter — uciął krótko
Anthony. — Poza tym jest byłym aurorem i zna je dokładnie. Nie przedłużajmy
tego. — Podszedł do bruneta i spojrzał na niego badawczo. — Czy jesteś gotów do
złożenia przysięgi milczenia?
— Tak.
***
Draco siedział w małym pokoju,
czekając na wezwanie. Nerwowo wyginał palce, starając się uspokoić, jednak
zdenerwowanie nie chciało ustąpić. Do końca miał nadzieję, że Severus będzie
tutaj z nim, jednak podanie Snape'a zostało odrzucone. Cholera! Czuł złość na
samego siebie, że tak długo odwlekał rozmowę z Potterem. Z niewyjaśnionych
przyczyn chciał, aby teraz był tutaj ktoś, komu ufa. Przymknął oczy z
konsternacją. Odkąd to zaczął ufać Złotemu Chłopcu? Zastanawiał się, czy nastąpiło
to już po ślubie, czy może zawsze tak było… Mogli się kłócić, mogli nie zgadzać
się w wielu kwestiach, jednak podświadomie wiedział, że Potter nigdy nie
zawiódłby jego zaufania. To był cholerny Gryfon, lojalny aż do bólu, mógł go
nienawidzić, jednak świadomość iż jest jego mężem, nie pozwoliłaby mu odwrócić
się od niego.
A może się mylił? Może Potter
miałby to wszystko gdzieś? Powrócił wspomnieniami do ich rozmowy na korytarzu.
Zaklął cicho. Święta naiwności, jedno słowo Weasleya wystarczyło, aby go olał i
odwrócił się do niego plecami. Kogo on chciał oszukać…
Drzwi otworzyły się
bezszelestnie i młody auror, którego Draco pamiętał jeszcze z czasów nauki w
Hogwarcie, gestem zaprosił go do środka.
Westchnął ciężko, wstając i
ruszając w kierunku wskazanej komnaty. Szlag, wolałby, aby przesłuchiwał go
ktoś, kogo nie zna. Znajomi ze szkoły na pewno nie będą obiektywni. Jako uczeń
nadepnął na odcisk tylu osobom, że już nawet nie pamiętał ich twarzy. Równie
dobrze mógł zaleźć za skórę i temu facetowi. Nie był idiotą, miał pełną
świadomość tego, że w Hogwarcie był dupkiem. Obserwując swoich uczniów, a
zwłaszcza młodego Vendella, czuł jakby patrzył w lustro i wcale mu się to nie
podobało.
Przygryzł wargę, mrużąc oczy,
gdy wszedł do jasno oświetlonego pomieszczenia. Za biurkiem siedział jakiś
nieprzyjemny typ, który patrzył na niego jak na szczególny okaz robaka.
Kurwa, kurwa, kurwa!
Nie chciał tutaj być! Nie chciał
zeznawać przeciwko Lucjuszowi! Merlinie, właściwie ile razy można zabić
własnego ojca? Odkąd usunięto z Azkabanu dementorów, świat czarodziejski
odrzucił co prawda najwyższą karę śmierci, ale Draco był świadom tego, że dla
Lucjusza więzienie będzie tym samym.
— Proszę zająć miejsce. —
Starszy mężczyzna wskazał mu krzesło stojące na środku sali. Młody auror
natychmiast podszedł, aby przypiąć pasami jego ręce.
— Czy to konieczne? — Już
wcześniej odebrano mu różdżkę, naprawdę musiał znosić kolejne upokorzenia?
— Przykro mi, takie są
procedury. Veritaserum czasami wywołuje niekontrolowane wybuchy agresji. To dla
pańskiego dobra.
— Jasne… — wycedził chłodno.
Chyba już wolałby zaklęcie unieruchamiające.
Mężczyzna nie skomentował,
dokończył swoją pracę i wrócił do stołu po stojący na nim eliksir.
— Trzy krople. — Wrócił i podał
mu esencję na język.
Draco niechętnie przełknął i
momentalnie poczuł, jak jego ciało spina się, a myśli wyostrzają. Miał ochotę
wyśmiać tych wszystkich, którzy nie znając działania mikstury, opowiadali o
niej niesamowite historie, jak to przytępia umysł, powoduje, że człowiek odpowiada
samą prawdę, niczym pod zaklęciem Imperio. Gówno prawda! Veritaserum wywoływało
coś w rodzaju lawiny wspomnień. Myśli stawały się jasne i klarowne.
Przesłuchiwany doskonale pamiętał, co robił i mówił daleko wstecz, gdzie
normalnie umysł człowieka zasnuwa już mgła zapomnienia. To cholerstwo doskonale
krystalizowało pamięć. Oczywiście, że mógł próbować kłamać, jednak wtedy
atakujący głowę ból był tak okrutny, że ciało samo zdradzało winowajcę. Nie
sposób było zataić prawdę i jednocześnie nie okazać tego mową ciała.
— Panie Malfoy, przepraszamy za
to drobne opóźnienie — głos Goldsteina przerwał jego rozważania.
— Nie szkodzi, jestem gotowy. W
końcu wtykanie nosa w nie swoje sprawy to wasza specjalność. — Uniósł podbródek
i wyzywająco spojrzał na siedzących przed nim aurorów.
— Draco…
— Panie Malfoy lub ewentualnie
panie Potter. — Uśmiechnął się perfidnie, słysząc jak mężczyźni gwałtownie
wciągają powietrze. — Nie spoufalajmy się, to nie kolacja przy świecach.
— Panie… Malfoy. Zdaje pan sobie
sprawę, że próba kłamstwa lub jakiegokolwiek zatajenia prawdy spowoduje ból?
— Tak, już to kiedyś
przerabiałem, więc może streszczajcie się. Mój czas jest cenny. — To
zdumiewające, że nadal udało mu się utrzymywać maskę zimnego drania, chociaż w
środku był przerażony.
— Imię i nazwisko.
— Draco Malfoy.
— Lucjusz Malfoy to pański
ojciec, prawda? Proszę odpowiadać tak lub nie, chyba że pytanie będzie wymagało
szczegółowych wyjaśnień.
— Tak.
— Czy był śmierciożercą?
— Tak.
— Jak długo?
— Od czasu pierwszego powstania
Voldemorta. — Z satysfakcją stwierdził, że to imię nadal wywołuje wzdrygnięcie
u innych.
— Czy popełnił morderstwo w
służbie Czarnego Pana?
— Tak.
— Ile?
— Nie wiem.
— Ile? — Auror powtórzył
pytanie.
— Nie wiem, nigdy o tym nie
rozmawialiśmy. — Czuł nadchodzący ból głowy.
— Czy w czasie, gdy Tom Riddle
na powrót odzyskał ciało, Lucjusz Malfoy był osobą, która mu w tym pomogła?
— Nie, zjawił się na spotkaniu,
jednak to Peter Pettigrew był tym, który przywrócił mu hmm… powłokę.
— Powłokę? — Mężczyzna siedzący
za biurkiem spojrzał na niego dziwnie.
— Cóż, trudno nazwać to ciałem,
prawda? — mruknął ironicznie.
— Za pierwszym razem pan Malfoy
senior twierdził, że był pod działaniem zaklęcia Imperius. Czy to
prawda?
— Nie wiem. Być może. — Cholera,
naprawdę nie wiedział, chociaż raczej w to wątpił. Ból głowy wzmógł się.
— Nie wie pan… Cóż, szkoda. —
Auror skrzywił się paskudnie. — Czy pański ojciec uczestniczył w ataku na
Hogwart?
— Tak.
— Czy to prawda, że w zamian za
zabicie dyrektora Dumbledore'a oferowano mu posadę po nim?
— Tak.
— Czy Lucjusz Malfoy torturował
i zabijał mugoli?
— Tak.
— Czy brał czynny udział w
atakach na czarodziei mieszanej krwi?
— Tak. — Merlinie, niech to już
się skończy, dłużej tego nie zniesie. Wbrew sobie rozejrzał się po komnacie.
Poza dwójką aurorów nie było tam nikogo. Na jednej ścianie znajdowały się
drzwi, prawdopodobnie prowadzące na korytarz. Na drugiej, tuż obok olbrzymiego
lustra, przejście gdzieś dalej. Draco uświadomił sobie, że przesłuchanie jest
oglądane z drugiej strony. Magiczne zwierciadła nie były niczym dziwnym, już
nieraz takie widział.
— Czy nosi pan Mroczny Znak na
lewej ręce?
— Tak.
— Czy był pan śmierciożercą,
służył Czarnemu Panu? — Ból głowy zaatakował z pełną siłą. Nie wiedział co
odpowiedzieć. Niech to się skończy!
***
Harry siedzący w komnacie obok w
zdenerwowaniu przyglądał się przesłuchaniu. Tuż obok niego zajmowało miejsca
kilku najwyżej postawionych urzędników oraz dwóch sędziów Wizengamotu. Sześciu
aurorów okupowało tylne krzesła. Jak do tej pory, nic szczególnego się nie
działo. Nic, poza tym, że Malfoy zeznawał w sprawie Lucjusza… Potter zacisnął
ręce na poręczy fotela. Naprawdę współczuł Draco, to musiało być dla niego
cholernie trudne.
— Czy był pan śmierciożercą,
służył Czarnemu Panu? — Draco skulił się w fotelu i szarpnął rękami, jakby
chciał się z niego wyrwać. Odrzucił głowę do tyłu i jęknął, boleśnie
wykrzywiając twarz. Potter ze złością spojrzał na mężczyznę, który zadał
pytanie. Oblicze Estebana Moreno zdobił ponury uśmiech satysfakcji. Och… Więc
to o to chodziło! Harry zarwał się z siedzenia.
— Stop! — Potoczył wściekłym
spojrzeniem po siedzących obok niego przedstawicieli ministerstwa, którzy
zbledli lekko na ten widok. — Co to za pytanie?! On nigdy nie był śmierciożercą
z wyboru, nie służył Voldemortowi! — Prawie się ucieszył, gdy najbliżej
siedzący mężczyzna drgnął, słysząc to imię. — Niech on do cholery rozdzieli te
pytania!
— Panie Potter, proszę się
uspokoić.
— Nie! To pytania przeciwstawne,
on nie może na nie odpowiedzieć! — Przez salę przeleciało coś, co przypominało
wiatr i spowodowało lekkie poruszenie szat.
— Proszę interweniować. — Jeden
z sędziów skinął głową siedzącemu z boku aurorowi, który natychmiast poderwał
się i zniknął za drzwiami do komnaty przesłuchań.
Harry widział, jak mężczyzna
podchodzi do biurka i pochyla się nad siedzącym przy nim aurorem, który
skrzywił się zirytowany. Odwrócił głowę i zauważył, jak Anthony ściera
chusteczką krew z nosa Draco. Kurwa!
— Czy był pan śmiercożercą? —
Moreno niechętnie ponowił pytanie.
— Tak.
— Czy służył pan Czarnemu Panu?
— Nie. — Harry widział, jak
Draco z ulgą złapał powietrze i prawie poczuł na sobie jego spojrzenie, gdy ten
wbił oczy w lustro. Sam nie wiedział, czy tylko to sobie wmawia, czy w oczach
Malfoya przez chwilę zamigotała wdzięczność dla osoby, która zmusiła aurora do
rozdzielenia pytań. Na powrót skupił uwagę na Estebanie. Nigdy nie lubił tego
mężczyzny. Był wredny i uwielbiał dręczyć przesłuchiwanych, jakby napawał się
swą władzą.
— Dlaczego nosi pan Mroczny
Znak? — Moreno patrzył na Draco z jawną pogardą, którą Harry miał ochotę
zetrzeć z jego twarzy.
— Z rozkazu dyrektora
Dumbledore'a — odpowiedź Ślizgona była spokojna, jednak Potter widział, jak
jego palce konwulsyjnie zaciskają się na poręczy fotela.
— Czy Lucjusz Malfoy wiedział,
że był pan szpiegiem?
— Nie.
— Te pytania są absurdalne —
Harry warknął z wyrzutem.
— Panie Potter, proszę się
uspokoić. — Jakiś auror podniósł się i położył dłoń na jego ramieniu. Gryfon
uniósł głowę, rozpoznając jednego ze swych byłych współpracowników. Westchnął,
starając się rozluźnić i na powrót spojrzał w lustro.
— Czy pański ojciec stanowił
zagrożenie dla czarodziei i mugoli?
— Ja pierdolę, skoro zabijał i
służył Voldemortowi, to chyba logiczne, że stanowił zagrożenie. — Potter
odtrącił rękę byłego kolegi i zerwał się z fotela.
— Potter, nie utrudniaj, bo
będziemy zmuszeni cię wyprowadzić.
— Tak, stanowił zagrożenie —
głos Draco lekko drżał i Harry, który właśnie miał coś odburknąć byłemu
koledze, zagryzł zęby.
— Czy to prawda, że Lucjusz
Malfoy był prawą ręką Czarnego Pana?
— Tak. — I właściwie to
wszystko. Jego mąż właśnie skazał swego ojca na dożywocie w Azkabanie.
Potwierdził to, co zrobił w przeszłości, zdradził własną krew. Harry zacisnął
powieki, oddychając chrapliwie, po czym ponownie skupił się na kredowo białym
obliczu Draco. Merlinie, nie wyobrażał sobie nawet, jak chłopak musiał w tej
chwili cierpieć…
— Czy coś pan ukrywa, panie
Malfoy?
Gwałtowny ból spowodował, że
Ślizgon skulił się w fotelu i jęknął rozdzierająco. Czy coś ukrywał? Tak, do
kurwy nędzy, całą masę pieprzonych rzeczy, o których nikt nie powinien się
dowiedzieć! Potter chciał kopnąć w stojący obok stołek. Odwrócił się w kierunku
siedzących.
— Dostaliście Lucjusza na
srebrnej tacy. Zakończcie tę farsę — szepnął, wskazując w stronę lustra.
— Panie Potter, rozumiemy, że to
pański mąż, ale…
— Ja pierdolę, czy do was nie
dociera, że on zeznaje na niekorzyść najbliższej rodziny? A może chodzi wam o
to, żeby go złamać?! Ostatecznie pogrążyć?! Przecież on już w tej chwili
przeżywa agonię! Nie rozumiecie tego? — Potter czuł, że zaczyna dygotać ze
zdenerwowania. Niekontrolowana magia rozprzestrzeniła się po komnacie, tym
razem w postaci maleńkich wyładowań elektrycznych.
— Dosyć, musisz opuścić to
pomieszczenie. — Auror zbliżył się, aby ponownie chwycić go za ramię, jednak
dzika moc emanująca ze Złotego Chłopca odrzuciła go na ścianę.
— Proszę odpowiedzieć na
pytanie. — W komnacie obok nadal kontynuowano przesłuchanie.
— Tak, tak! — Draco wrzasnął,
pokonany przez ból. Krew z jego nosa zaplamiła szatę.
— Czy jest to związane z pańskim
ojcem?
— Dosyć! — Harry szybkim krokiem
podszedł drzwi. — Odpowiedział już na wszystkie wasze cholerne pytania!
Zabieram go stamtąd!
— Może ukrywać coś istotnego —
zaoponował jeden z oficjeli, patrząc to na Wybrańca, to na siedzących obok
członków Wizengamotu. — Sam powiedział, że…
— Usłyszeliście wszystko, co
dotyczyło Lucjusza. Nie ma szans na to, aby ominął go Azkaban i zapewniam was,
że spędzi w nim resztę swego nędznego życia!
— Ale to pytanie dotyczyło
bezpośrednio jego ojca!
— A gdybym zapytał pana, czy
ukrywa coś o swojej rodzinie, uprzednio podając Veritaserum? Jest pan pewien,
że naprawdę niczego nie chciałby pan zachować w sekrecie? — Harry usiłował
powstrzymać swą magię, jednak ta powoli zaczynała wymykać się kontroli. Na lustrze
pojawiło się pęknięcie. Zza drzwi dobiegały stłumione jęki Ślizgona.
— To raczej nieistotne, prawda?
To nie ja jestem przesłuchiwany. — Urzędnik wstał i cofnął się odruchowo. —
Proszę się opanować! — Trzech aurorów zbliżyło się do Harry'ego i tylko dzięki
zaklęciu tarczy nie zostali powaleni jak ich poprzednik.
— Te pytania są tendencyjne,
macie już wszystko, co… — Głośny krzyk Draco sprawił, że Wybraniec pchnął drzwi
i ignorując podążających za nim aurorów, wpadł do komnaty przesłuchań. —
Koniec! Odpowiedział już na wszystkie pytania — wrzasnął, podbiegając do
skulonego z bólu Draco i drżącymi palcami zaczął odpinać skórzane pasy, którymi
przytrzymywano jego ręce.
— To, to… nieprawdopodobne. Kim
pan jest, aby w ten sposób zakłócać przebieg śledztwa?! — Esteban poderwał się
z fotela. — Takie rzeczy w ministerstwie! Niedopuszczalne!
— Niedopuszczalne jest znęcanie
się nad kimś, kto nie może się bronić! — Potter spojrzał na niego z
nienawiścią. — Chyba zapomniałeś, że ten mężczyzna zeznawał jako świadek, a nie
oskarżony! Jednak dla ciebie to nie istotne, prawda? Wystarczy, że nazywa się
Malfoy i wydaje ci się, że masz prawo go poniżyć!
— Szacunek…
— Na szacunek trzeba sobie
zasłużyć. — Harry ostrożnie podniósł Draco, łapiąc słaniającego się na nogach mężczyznę
w pasie. — Uważam przesłuchanie za zakończone.
— Harry… — Anthony bezradnie
spojrzał w stronę drzwi, skąd wynurzył się właśnie jeden z sędziów. Przez
chwilę mężczyźni wpatrywali się w siebie, po czym starszy człowiek skinął
przyzwalająco głową. — Możesz go zabrać — westchnął z ulgą Goldstein.
— Dziękuję. — Potter przerzucił
sobie rękę Draco przez szyję i ostrożnie poprowadził go w kierunku drzwi.
Zatrzymał się w progu i wbił nienawistny wzrok w Estebana. — Pytałeś, kim
jestem, jakie mam prawo… Odpowiem ci. Jestem Harry Potter, były auror i mąż
Draco Malfoya. Niektórzy mówią, że Wybraniec, ale to gruba przesada, nie cenię
się aż tak wysoko. Jednakże na pewno jestem tym, kto skopał dupę Voldemortowi.
Istocie, bo naprawdę ciężko go nazwać człowiekiem, na dźwięk której imienia
podskakujesz jak spłoszony zając. Nie zrobiłbym tego bez pomocy wielu osób, w
tym obecnego tutaj pana Malfoya. Zawdzięczacie mu tyle, że nawet nie jesteście
w stanie tego ogarnąć. Wątpię, aby kiedykolwiek było cię stać na takie
poświęcenie, Moreno.
— Właściwie Veritaserum w tej
chwili przestało działać, więc… — Anthony zakaszlał, usiłując ukryć śmiech na
widok zaczerwienionej twarzy nadal trzęsącego się w bezsilnej złości Estebana.
Nigdy go nie lubił. — Napiszę raport, zrobię kopie i dostarczę je komu trzeba. —Dziękuję,
panie sędzio. — Skinął głową stojącemu nadal w drzwiach do komnaty Wizengamotu
mężczyźnie i wraz z Harrym i Malfoyem opuścił salę.
***
W oczach Draco nadal malowało
się zdumienie, jakby nie mógł uwierzyć, że Wybraniec jednak się pojawił. Kiedy
zostawił go w korytarzu, po raz pierwszy od dawna czuł się nieprawdopodobnie
opuszczony. Nienawidził własnej bezsilności. Od momentu kiedy sowa przyniosła
list z wezwaniem na przesłuchanie, strach nie opuszczał go ani na moment.
Merlinie, nic nigdy nie bolało go tak, jak zdradzenie własnego ojca. Mógł go
nienawidzić, mógł nim pogardzać, ale to… To było tak, jakby po raz drugi
własnoręcznie go zabijał. Ból rozrywał go od środka. Tylko duma Malfoyów
pozwalała mu to znieść, inaczej dawno już zacząłby tam wrzeszczeć i walić głową
w mury ministerstwa. Doskonale zdawał sobie sprawę, co znajduje się za lustrem.
Żądne sensacji staruchy, wielcy sędziowie, urzędnicy i aurorzy, chcący na
własne oczy zobaczyć upadek Lucjusza Malfoya, tym bardziej spektakularny, że za
sprawą jego własnego syna. Ojcobójca, oto kim był.
— Proszę, to eliksir
przeciwbólowy. — Harry usiadł na łóżku, podając Draco fiolkę z ekstraktem. Patrzył
jak chłopak bierze ją z jego rąk i wypija bez słowa sprzeciwu. Jego ściągnięta
bólem twarz rozluźniła się, a głowa opadła na poduszkę. Z udręczonego gardła
wydobyło się westchnienie ulgi. — Przepraszam.
Draco otworzył oczy, by spojrzeć
na niego uważnie.
— Za co?
— Że cię nie wysłuchałem, wtedy
na korytarzu. Zachowałem się jak pieprzony egoista.
— Masz zupełną rację.
— To musiało być dla ciebie
trudne. — Harry przełknął ślinę, czując jak coś ściska go w gardle. Wstał i
ruszył w kierunku łazienki, skąd zaraz wrócił z mokrym ręcznikiem, po czym
ponownie usiadł na łóżku i ostrożnie przetarł twarz Draco, usuwając znad jego
górnej wargi zaschniętą krew.
— Byłem na to przygotowany. —
Wciąż leżąc, Ślizgon przyglądał mu się spod lekko przymkniętych powiek.
— Nikt nie jest przygotowany na
coś takiego. — Potter z niechęcią pokręcił głową.
— Jesteś wściekły, że Lucjusz
się obudził. — Blondyn bardziej stwierdził, niż zapytał.
Harry przez chwilę milczał,
jakby zastanawiał się co odpowiedzieć, po czym spojrzał na niego uważnie.
— Jestem — przyznał. — Jestem
zły, że przez niego znowu musiałeś przechodzić przez to wszystko. To cholernie
niesprawiedliwe, gdy dzieci muszą ponosić konsekwencje uczynków własnych
rodziców. Jestem wściekły na siebie, że nie wysłuchałem cię i sprowadziłem
twoją prośbę o rozmowę do kpin i szyderstw. Jestem rozgoryczony, że znowu ktoś
potraktował cię przez pryzmat twojego ojca. Jestem winien tego, że musiałeś
przejść przez to sam.
— Dużo tego. — Draco usiadł, a
na jego twarzy malowało się coś dziwnego, czego Harry nie potrafił odczytać. —
Świat nie jest podzielony na czerń i biel, Potter. Musisz nauczyć się, że są
jeszcze szarości. Nie powinieneś się obwiniać o to, że siedziałem tam sam. Cały
czas byłeś po drugiej stronie lustra.
— Nie wiedziałeś tego.
— Nie — przyznał. —
Interweniowałeś w mojej obronie. Życie musi być zdrowo popierdolone, jeżeli
Potter broni Malfoya. — Uśmiechnął się cynicznie.
— Cóż… — Harry wzruszył
ramionami, po czym spojrzał na Draco z niewinnym wyrazem twarzy. — W końcu
życie z tobą nie jest losem gorszym od śmierci.
— Mam to uznać za komplement? —
Brew Malfoya powędrowała do góry w sposób, który Harry uważał za wyjątkowo
seksowny.
— Rób co chcesz. — Potter wstał
i podszedł do okna. Otworzył je i oparł się o parapet, odpalając papierosa.
— Palisz? — Ślizgon przyglądał
mu się w zdumieniu.
— Tylko kiedy jestem
zdenerwowany.
— Dzisiejszy dzień obfituje w
niespodzianki. Właśnie upadł ostatni bastion moralności. — Draco przewrócił
oczami, opadając z powrotem na poduszki. Przez chwilę patrzył w na rozpięty nad
łóżkiem baldachim, jakby zbierał myśli. — Skąd wiedziałeś? — Potter spojrzał na
niego ze zdziwieniem. — Myślałem, że bawisz się w wiosce z Weasleyem,
wysuszając kolejny kufel piwa.
— Ach, to. Twój ojciec chrzestny
poinformował mnie, używając bardzo przekonujących, żeby nie powiedzieć
bolesnych metod. — Skrzywił się lekko.
— Przeklął cię? — Ślizgon
otworzył oczy w zdumieniu. — Jest niesamowity, prawda?
— Przydusił, Malfoy, przydusił,
nie ekscytuj się. Swoją drogą jak na czarodziei czystej krwi, macie nietypowe
metody perswazji. W ciągu miesiąca to już drugi raz, gdy ktoś usiłuje pozbawić
mnie oddechu.
— Więc… Zostałeś zmuszony, aby
udać się do ministerstwa. — Draco pochylił głowę, wpatrując się w swoje lekko
trzęsące się jeszcze ręce i mocno oparł je o kolana. Blask, który przed chwilą
pojawił się w jego oczach, zgasł jak zdmuchnięta świeca.
— Nie, po prostu nawrzeszczał na
mnie, uświadamiając mi, że twój ojciec się obudził, w związku z czym składasz
dziś zeznania. — Potter usiadł na parapecie, obejmując ramionami podkurczone
kolana.
— A ty pobiegłeś tam jak po
ogień? Po co? — Ślizgon spojrzał na niego zdumiony.
— Zadajesz dziwne pytania,
Malfoy. To przecież normalne. — Harry pokręcił głową. — Jesteś moim mężem.
Byłem aurorem, znam to od podszewki, wiem, jak czasami wyglądają przesłuchania.
— Więc postanowiłeś się wtrącić,
robiąc zamieszanie w iście gryfońskim stylu? — Kącik ust Malfoya drgnął lekko.
— Och, wiesz, jakie są gazety.
Potem jakiś nadgorliwy dziennikarzyna napisałby że zostawiłem cię samego, co
jest równoznaczne z tym, że nasze małżeństwo się sypie, o ile nie leży już
zupełnie w gruzach. — Złoty Chłopiec skrzywił się, jakby już czytał ten
straszny artykuł.
— Tak… zwłaszcza, że wszystko,
co ma związek ze sprawą Lucjusza, jak na razie jest jedną z najpilniej
strzeżonych rzeczy w ministerstwie.
— Nie znasz chyba reporterów,
oni są wszędzie — Harry zniżył głos, jakby takowy kulił się gdzieś pod ławą,
skwapliwie notując każde jego słowo.
— Hmm… — Malfoy podniósł się z
łóżka i ruszył w kierunku łazienki. Tuż przed drzwiami zawahał się i przystanął
na chwilę. — Chciałbym skorzystać z prysznica.
— Jasne, nie krępuj się. — Harry
również wstał, wyrzucił niedopałek i podszedł do barku. — Napijesz się czegoś?
— Veritaserum…
— Przestało już działać, bez
obaw. — Nie czekając na zgodę, Harry nalał Ognistą Whisky do dwóch szklanek.
— Za chwilę wracam.
Potter spojrzał za nim i po raz
pierwszy tego wieczora odetchnął z ulgą. Zdążył na czas, zanim Draco zostałby
zmuszony do obnażenia całego swojego życia. Mógłby zabić tych, którzy pracowali
przy przesłuchaniach. Zacisnął rękę na szklance. Istniała możliwość, że chcąc
dochować niektórych sekretów, Ślizgon wylądowałby w Świętym Mungu z
nieodwracalnym urazem mózgu. Tak, eliksir prawdy to zdradliwe świństwo. Na samą
myśl zrobiło mu się zimno i szybkim ruchem podniósł szklankę, upijając łyk
alkoholu i z zadowoleniem czując, jak palący płyn powoli spływa wzdłuż jego
przełyku. Już po wszystkim, mógł się zrelaksować. Draco co prawda nadal był
lekko oszołomiony, ale to minie za kilka godzin.
Otworzył oczy i zamknął je z
powrotem. Cholera, ta whisky musi być strasznie mocna. Uniósł jedną powiekę i
ze zdziwieniem stwierdził, że obraz sprzed chwili nie zniknął, a nawet stał się
wyraźniejszy.
— Mam nadzieję, że nie masz nic
przeciwko. — Przed nim stał Malfoy w jego prywatnym czarnym szlafroku i
wyglądał… Cholera, ten szlafrok prezentował się na nim zdecydowanie inaczej,
niż na oglądanym co dzień w lustrze właścicielu.
— Nie, jasne, nie ma problemu,
wspólnota majątkowa i…
— Co ty bredzisz, Potter? —
Draco pokręcił głową w rozbawieniu, sięgając po szklankę.
— Właściwie doszedłem do
wniosku, że prysznic to nie taki zły pomysł. — Gryfon dokończył whisky i ruszył
w stronę łazienki.
— Potter.
— Tak? — Zatrzymał się z ręką na
klamce.
— Gdybym nie był twoim mężem…
— Też bym tam był. — Podrapał
się bezradnie po karku, widząc niedowierzające spojrzenie blondyna. — Nie patrz
tak na mnie, jestem Gryfonem — mruknął, jakby to miało cokolwiek tłumaczyć i
wszedł do środka.
Zza drzwi dobiegł go cichy śmiech Malfoya. Co dziwne,
sprawił on, że Harry rozluźnił się całkowicie, kręcąc głową z zadowolonym
wyrazem twarzy.
Hej,
OdpowiedzUsuńuff zdąrzył, Draco to nie potrzebnie zwlekał, ale się cieszył, a potem Severus uświadomił, a oczy straciły blask, bo uznał, że Severus kazał tak zrobić...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwdpanialw, zdąrzył całe szczęście, ale Draco to nie potrzebnie zwlekał...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga