poniedziałek, 10 września 2012

Red Hills - XVIII


Drzwi do izolatki były otwarte, lecz doświadczone oko czarodzieja z łatwością wychwyciło falującą energię otaczającą wejście. Bariery ochronne nałożone przez aurorów najwyraźniej miały na celu zarówno zapobieżenie niechcianym wejściom, jak i uniemożliwienie wyjścia więźniowi. Po dokładnym sprawdzeniu pozwolenia na odwiedziny gość został przepuszczony i po chwili znalazł się wewnątrz szpitalnej sali.
Wszedł do środka i uważnym spojrzeniem omiótł siedzącego na łóżku mężczyznę. Malfoy, przykryty cienkim prześcieradłem, czytał jakąś gazetę. Stos innych piętrzył się na krześle obok.

— Widzę, że nadrabiasz stracone lata — powiedział cicho przybysz.

— Severus Snape, słynny szpieg i bohater wojenny. — Lucjusz zaszeleścił trzymanym w ręku magazynem i odłożył go na bok. — Jakże pasuje tu powiedzenie o wyhodowaniu węża na własnym łonie.


— Czyżbyś żywił urazę? — Snape przysunął sobie drugie krzesło i usiadł naprzeciwko mężczyzny.

— Raczej ogarnia mnie zdumienie i lekka zazdrość. Z przykrością przyznaję, że okazałeś się naprawdę sprytnym draniem. — Malfoy poprawił ostrożnie prześcieradła i powoli przesunął się w kierunku wezgłowia, po czym oparł się z westchnieniem ulgi o udrapowane poduszki.

— Uznam to za komplement. — Czarne oczy z uwagą przyglądały się poczynaniom pacjenta. — Jak się czujesz?

— Wolny.

— Wolny? To dziwne uczucie jak na kogoś, kto jest więźniem. — Snape wyglądał na cokolwiek zdezorientowanego tym wyznaniem.

— Bycie więźniem we własnym ciele jest o wiele gorsze. — Twarz blondyna zakrywały długie włosy, więc Severus nie mógł zobaczyć jej wyrazu. — Pięć lat to dużo czasu na myślenie i na słuchanie.

— Chcesz powiedzieć… — spojrzał na niego wstrząśnięty.

— Że byłem świadomy? — Wreszcie uniósł głowę i odwrócił ją w kierunku byłego przyjaciela.
Snape ledwo powstrzymał wzdrygnięcie, widząc w pełnym świetle oblicze Malfoya. Najwyraźniej paraliż ustąpił tylko częściowo. Lewa strona ciała zdecydowanie nie funkcjonowała prawidłowo. Kącik ust mężczyzny opadał jakby w wyrazie rezygnacji, a jego oko pozostawało nieruchomo wpatrzone w przestrzeń.

— Podziwiasz efekt ciężkiej pracy mojego syna? — Nawet głos Lucjusza był lekko przytłumiony, na co Mistrz Eliksirów wcześniej nie zwrócił uwagi, a co musiało być efektem ubocznym.

— To nie twój syn spowodował twoje kalectwo. — Severus zacisnął pięść na pole swej szaty. — Sam wybrałeś swoją drogę, możesz jedynie siebie obwiniać. Chłopak był na tyle mądry, aby właściwie spojrzeć w przyszłość i opowiedzieć się po wygranej stronie.

— Może masz rację, a może to tylko szumne przemowy szpiega. Zdradził mnie.

— Nie zdradził ciebie — zdradził Voldemorta. Gdybyś nie był tak zaślepiony władzą, jaką rzekomo ofiarował, dostrzegłbyś, że te obietnice były bez pokrycia. Miałeś wybór, nie skorzystałeś z niego.

— Byłeś jednym z nas. — Lucjusz spojrzał na niego ostro. — Kiedy powrócił, zginałeś przed nim kark i przysięgałeś wierność. Czym przekupił się Dumbledore, że stałeś się jego chłopcem na posyłki?

— Nie byłem jednym z was, zmieniłem strony już podczas pierwszej wojny, a kiedy się odrodził, wróciłem do niego nie jako sługa, a…

— Jako zdrajca.

— Szpieg, wolę to określenie. — Snape podniósł jedną z gazet i przebiegł po niej wzrokiem. — Stare miesięczniki?

— Pomimo tego, że byłem świadomy, nadal mam wiele do nadrobienia. — Wzruszył ramionami, przy czym lewe praktycznie pozostało nieruchome. — Draco i Potter? — zmienił nagle temat. — Jak mogłeś do tego dopuścić?!

— Nie jestem jego ojcem, a on raczej też nie miał wyboru.

— Narcyza się na to zgodziła? — Dłoń Lucjusza uniosła jeden z magazynów, na którego okładce dwóch młodzieńców wychodziło z ministerstwa tuż po ślubie. Długi, blady palec jakby nieświadomie sunął po twarzy uśmiechającego się blondyna.

— Narcyza rzuciła Imperio na urzędnika. To przez nią Draco jest teraz związany z Potterem związkiem czystomagicznym — wycedził Snape. — Mogła zabić własnego syna!

— Jak wielką zyskał moc? — Pytanie zabrzmiało jak rzucone od niechcenia.

— Moc! Tylko to cię zawsze interesowało! — Mistrz Eliksirów poderwał się z krzesła. — Zostaniesz skazany na Azkaban, nawet nie myśl o manipulowaniu Draco!

— Potter pokonał Czarnego Pana, a więc musi być nieprawdopodobnie potężny — stwierdził Malfoy, jakby w ogóle nie usłyszał wybuchu stojącego obok mężczyzny.

— A Draco dzieli z nim moc, tak! Jednak w niczym ci to nie pomoże, chłopak nawet nie chce o tobie słyszeć. — Severus stwierdził, że może brutalna prawda oderwie Lucjusza od myśli o korzyściach płynących z posiadania tak ogromnych pokładów magii.

— Wiem. — Malfoy oderwał wzrok od gazety i zdrową ręką odgarną włosy z czoła. — Dobitnie mi to uświadomił podczas ostatniej wizyty.

— Nie rozumiem… — Mistrz Eliksirów na powrót usiadł na krześle, splatając ramiona na piersi.

— Bardzo łatwo jest wykrzyczeć komuś swoje urazy, kiedy ten nie może się bronić. Nienawidzi mnie i wbrew temu, co o mnie sądzisz, rozumiem go.

— On już nie jest tym samym chłopcem, którym był kiedyś. Dorósł, to inteligentny mężczyzna, który potrafi zadbać o siebie i rodzinę. Nie jesteś mu do niczego potrzebny.

— Jestem jego ojcem!

— On nie potrzebuje ojca. Już nie. — Snape pokręcił głową i westchnął ciężko. — Był czas, kiedy zrobiłby dla ciebie wszystko. Był z ciebie dumny, kochał cię i stawiał na piedestale, jednak niepielęgnowane uczucie ginie. Widziałeś w nim tylko przyszłego sługę Czarnego Pana i dziedzica fortuny Malfoyów, a Draco potrzebował czegoś więcej. Ten chłopak łaknął uwagi, akceptacji, pochwał. Zdradziłeś go, Lucjuszu, zanim on w ogóle pomyślał o zdradzie, a teraz zdradziła go jego własna matka. Na Merlina, aż dziw bierze, że nazwisko Malfoy nadal ma dla niego znaczenie.

— Odnoszę wrażenie, że moim Draco rekompensujesz sobie brak własnych dzieci. — Lucjusz wbił w niego rozgniewany wzrok. — Może i nie byłem idealnym ojcem… — Słysząc prychnięcie, zacisnął pięść na pościeli. — Spieprzyłem to, prawda?

— Cieszę się, że to rozumiesz.

— Miałem całe pięć lat na myślenie. — Pokiwał głową, jakby zgadzał się sam ze sobą. — Odnalazł Samuela…

— Kolejne dziecko, które w swej arogancji skazałeś na cierpienie. Dziwi mnie, że wiesz jak ma na imię.

— Draco mi powiedział. Oczywiście nie zdając sobie sprawy, że jego monolog został usłyszany. Ten bękart był pomyłką, nigdy nie powinien był się urodzić.

— To dziecko to wspaniały chłopak, twój syn wychowuje go tak, jak sam pragnął być wychowywany. Poświęca mu swoją uwagę, uczy i pozwala być sobą, nie narzuca mu tego, co ty usiłowałeś narzucić jemu. — Snape potarł dłonią zmęczoną twarz. — To zadziwiające, jakim wspaniałym ojcem potrafi być ktoś, kto nigdy nie doświadczył takiego uczucia.

— Uczy się na błędach.

— Na twoich błędach.

W pokoju zapanowała cisza, każdy z mężczyzn pogrążył się we własnych myślach. Severus skupił się na tragedii, która za sprawą źle podjętych decyzji tak bardzo rozdzieliła tę rodzinę.
Lucjusz milczał, rozpamiętując swoje błędy i zastanawiając się, czy jeszcze kiedyś będzie potrafił normalnie rozmawiać z własnym potomkiem, który przez jego pychę wyrzekł się wszelkich relacji z nim. To nie tak, że go nie kochał. Przeciwnie, Draco był jego dumą, jego spadkobiercą, ale może to właśnie było złe? Może chłopak wcale nie chciał być kimś, kto służyłby tylko jako przykład kolejnego wspaniałego pokolenia Malfoyów? Może chciał mieć zwyczajną rodzinę, pełną ciepła i tych zwyczajnych gestów świadczących o miłości? Jeżeli tak, to ani on, ani Narcyza nie byli do tego zdolni. Można kochać, jednak bycie Malfoyem do czegoś zobowiązuje. W jego rodzinie nigdy nie było miejsca na czułość, ojciec go tego nauczył, a on wiernie poszedł w jego ślady, nie pamiętając swych dziecięcych pragnień.

— Co teraz? — Snape poderwał głowę, słysząc głos blondyna.

— Wizengamot, a potem Azkaban — odpowiedział cicho.

— Czy… — Na twarzy Lucjusza po raz pierwszy pojawiła się niepewność. — Czy Draco będzie zeznawał?

— Tak, zostanie do tego zmuszony, nawet jeżeli by nie chciał. Jedyne co uzyskałem to tajne przesłuchanie. Nie będzie musiał robić tego w Komnacie Sądowej, ale złoży zeznania przed jednym z aurorów. — Czarne oczy zwęziły się, gdy patrzył na Malfoya. — To będzie dla niego trudne, już raz przez to przechodził i pamiętam jak bardzo to przeżył. Nie sądź, że łatwo mu przyszło poświęcić rodzinę i opowiedzieć się jednoznacznie po jednej ze stron, to zostawiło blizny na jego psychice. Teraz będzie zmuszony zeznawać przeciwko własnemu ojcu, wiedząc, że nie uniknie on więzienia. Chociażby nawet chciał cię oszczędzić, veritaserum mu na to nie pozwoli.

— Ty…

— Niestety.

— Jestem durniem. — Lucjusz zmiął w dłoni prześcieradło. — Zniszczyłem to, z czego byłem najbardziej dumny. Powiedz mi… — spojrzał zmęczonym wzrokiem na byłego przyjaciela. — Co przegapiłem? Kiedy ty się zorientowałeś, że czeka nas klęska?

Snape przymknął oczy i potarł długimi palcami skronie.

— Nigdy. — Uniósł powieki, a jego wzrok na powrót stał się twardy i skupiony. — Nigdy nie wiedziałem, że to przegrana strona. Być może dorosłem, moje ideały stały się zbyt rozbieżne z przekonaniami Voldemorta. Bezpodstawne mordowanie mugoli nigdy mnie nie bawiło, a tym bardziej przelewanie krwi czarodziei. Czarny Pan był potężny, inteligentny i kiedyś — gdy za nim poszliśmy — charyzmatyczny. Obiecywał siłę i potęgę, odbudowanie czystości krwi i umocnienie naszego świata. To co dostaliśmy to poniżenie, ból i bredzenia psychopaty ogarniętego manią wielkości. Ideały, za którymi podążałem, okazały się mrzonką, po której nadeszły gniew i gorycz. Nie brałem pod uwagę walki z dziećmi i bezbronnymi kobietami.

— Chcesz powiedzieć, że byłem głupcem.

— Pragnąłeś władzy i potęgi, to zaślepienie stało się twoim przekleństwem.

— Chciałbym zobaczyć Draco. — Lucjusz oparł głowę o poduszki. — Czuję się zmęczony.

— Nie mogę ci niczego obiecać. — Severus wstał i skierował się w stronę wyjścia. — On sam zadecyduje, czy zechce się z tobą spotkać. — W drzwiach przystanął, zaciskając dłoń na futrynie, jakby toczył sam ze sobą walkę. W końcu, nie odwracając się, mruknął — Narcyza nie wie o Samuelu. Jeżeli czujesz się ojcem Draco, będziesz milczał.

Malfoy otworzył oczy i spojrzał w stronę, gdzie zniknął Snape.

***

Szkolny korytarz był o tej porze wyjątkowo cichy i spokojny. Przerwa obiadowa właśnie się rozpoczęła i wszystkie dzieciaki zgodnie powędrowały do sali jadalnej. Harry szybkim krokiem zmierzał w kierunku komnaty, w której za kilkadziesiąt minut miały się odbyć praktyczne zajęcia z obrony przed czarną magią. Skręcił w lewo, chcąc jak najszybciej minąć kwatery Snape'a, gdy pod ścianą dostrzegł stojącego Longbottoma.

— Czekasz na Nietoperza? — Przystanął, wpatrując się w doniczkę, którą przyciskał do piersi chłopak.

— Niestety. — Młody nauczyciel zielarstwa rozejrzał się nerwowo. — Jutro ma mieć zajęcia z eliksirów leczniczych i zażądał tego. To Stapelia grandiflora.

— Kto? — Harry spojrzał na niego ze zdziwieniem.

— Stapelia — powtórzył Longbottom, wyciągając przed siebie donicę z dziwnym kwiatem o purpurowo—brązowych płatkach, kształtem przypominającym gwiazdę.

— Co to, na Merlina?! — Harry cofnął się, zatykając nos. — Śmierdzi, jakby coś zgniło.

— Ehh… — Neville westchnął i na powrót przyciągnął kwiat do siebie. — Jest piękna, ale faktycznie jej zapach przypomina padlinę. To takie krzywdzące dla niej, ludzie zamiast ją podziwiać, uciekają.

— Eee… tak, masz rację, jest niesamowita. Wybacz mój pierwszy odruch. — Potter dzielnie starał się oddychać ustami, usiłując odegnać nadchodzące mdłości. — Po co Snape'owi ten kwiat? Robi jakąś trutkę na szczury czy to jego nowa metoda na torturowanie niewinnych uczniów?

— Magiczna Stapelia grandiflora, w odróżnieniu od tej zwyczajnej, jest niezwykle rzadka. — cichy, jedwabisty głos tuż za plecami Harry'ego sprawił, że ten podskoczył i odruchowo wciągnął powietrze przez nos, krzywiąc się przy tym z odrazą. — Ta roślina ma niezwykłe lecznicze właściwości, a wyciąg z niej jest stosowany w różnego rodzaju eliksirach, o czym powinien pan dobrze wiedzieć, gdyby oczywiście uważał pan na moich lekcjach.

— Przykro mi, nie przypominam sobie żadnej stalepi — mruknął Potter, odsuwając się od kwiatu. W lochach nie było okien, więc cyrkulacja powietrza była znikoma i przykry fetor doprowadzał go do szału. — Jest pan pewien, że to nie żadna trucizna?

— Co do pana, panie Potter, nie jestem nawet pewien, czy istniejemy na tej samej płaszczyźnie świadomości, albowiem pan dryfuje w brodziku intelektualnym. Jeżeli chodzi o stapelię, nie mam żadnych wątpliwości.

— Świetnie — warknął Gryfon. — Przynajmniej już wiem, dlaczego pańskie eliksiry zawsze wywoływały u mnie odruch wymiotny.

— Profesor Snape ma rację, Harry. — Neville wpatrywał się z uwielbieniem w roślinkę, głaszcząc palcem jej mięsiste płatki. — Ten kwiat żyje w bardzo trudnych, pustynnych warunkach. Przystosował się i zawiera wiele mikroelementów, które mają zastosowanie w eliksirach używanych przy silnym zatruciu, w sytuacjach, kiedy chory odwadnia się.

— Brawo, panie Longbottom, jestem pod wrażeniem. — Snape uśmiechnął się ironicznie. — Przynajmniej jeżeli chodzi o rośliny, ma pan jakie takie pojęcie o tym, co robi. — Wyciągnął rękę i wziął od chłopaka doniczkę. — Wybaczy pan, że nie zaproszę go do swego gabinetu. Pracownia eliksirów to bardzo niebezpieczne miejsce, szczególnie dla kogoś o tak destrukcyjnych zapędach w tej dziedzinie. — Chwycił za klamkę i skinąwszy obu mężczyznom głową, wszedł do środka.

— Co za dupek! — Harry wściekle wpatrywał się w drzwi, za którymi zniknął Mistrz Eliksirów. — Nie znoszę go, on nigdy się nie zmieni!

— Cieszę się, że już nie jestem jego uczniem. — Neville mocniej otulił się szatą, jakby nagle zrobiło mu się zimno. — Mimo wszystko nadal mnie przeraża.

— Nie przejmuj się nim. — Potter niezdarnie poklepał kolegę po ramieniu. — Masz teraz lekcje?

— Nie, właśnie skończyłem.

— Który dom? — Harry w końcu ruszył w stronę komnaty ćwiczeń.

— Ignis. — Skrzywił się Longbottom, nieświadomie podążając za brunetem. — Są trudni do opanowania. Chyba nigdy nie widziałem tak ciekawskich dzieci.

— Było aż tak źle? — Mężczyzna pchnął drzwi i wpuścił Neville'a do środka.

— Dziś mieli się uczyć o wiggenie. To takie drzewo, pamiętasz na pewno, jak zbieraliśmy z niego korę w pierwszej klasie.

— Jasne! Korę, oczywiście — przytaknął Harry, rozwijając biały rulon z zaznaczonym pośrodku celem i wieszając go na ścianie.

— No właśnie — ciągnął z entuzjazmem Longbottom. — Jak połączysz tę korę ze śluzem gumochłona, to powstaje eliksir Wiggenowy, który działa na wszelkie niemagiczne urazy. No… oczywiście nie tylko kora i śluz są w tym eliksirze, ale reszty to raczej nie pamiętam. — Podrapał się z zakłopotaniem po głowie.

— Nie szkodzi, Neville, ja też nie bardzo kojarzę. — Harry machnął uspokajająco ręką, wywołując uśmiech ulgi na twarzy kolegi.

— Tylko że dom Ignis bardziej interesowały tentakule… — westchnął.

— Te tentakule? — Harry wreszcie poczuł się dobrze, kojarząc po raz pierwszy w czasie tej rozmowy, o czym mówi Gryfon. Zielarstwo nie było jego ulubionym przedmiotem i niewiele z niego pamiętał. Jako auror nieraz korzystał co prawda z różnych eliksirów, ale nigdy nie musiał sam ich przygotowywać. Owszem, aby dostać pracę w tym zawodzie, należało zaliczyć je co najmniej na Powyżej Oczekiwań, jednak w praktyce dostawali gotowy zapas z magazynu przed każdą wyprawą. — Przecież one są niebezpieczne!

— Wiem! — Neville poczerwieniał gwałtownie. — Ale dwóch uczniów chciało się popisać swą odwagą. Zakradli się na tyły szklarni i dźgali je tyczkami.

— Mam nadzieję, że nic im się nie stało. — Potter spojrzał na niego zaniepokojony.

— Trochę ich pogryzły — przyznał Longbottom. — Na szczęście nic poważnego. Musiałem ich odprowadzić do skrzydła szpitalnego i dać szlaban. Kurcze, Harry, to takie dziwne — wlepiać komuś kary. Wiem jak ja się czułem, gdy Snape kazał mi czyścić kociołki. To było straszne.

— Należało im się, nie masz się czym przejmować. — Harry usiadł na ławce, kładąc obok siebie różdżkę. — Wiem, że sprawiają kłopoty, ale pomyśl jacy my byliśmy w ich wieku.

— No… Ja to dopiero wtedy, jak polecieliśmy do ministerstwa… Wcześniej to raczej nie… — zakłopotał się chłopak.

— No tak, ty byłeś spokojny i dlatego świetnie dasz sobie z nimi radę. Bycie nauczycielem to ciężka sprawa, a ty jesteś świetnym profesorem zielarstwa. — Potter uśmiechnął się pocieszająco.

— Naprawdę tak myślisz? — Twarz Longbottoma rozjaśniła się na tę pochwałę. — Bo wiesz… — urwał, gdyż w tej chwili drzwi do komnaty otworzyły się i do środka weszli pierwsi uczniowie. — To ja już pójdę, pogadamy później.

— Jasne, odwiedź mnie koniecznie. — Harry zeskoczył z ławki i odprowadził kolegę do drzwi. — Powspominamy stare czasy — dodał na odchodnym, po czym odwrócił się w stronę czekających uczniów.

***

Harry składał ostatnie papiery na biurku, odprowadzając ostatnich maruderów wzrokiem. Dzieci wychodziły, rozprawiając o ostatnim zaklęciu, którego się nauczyły, chichocząc wesoło, niektóre podskakiwały jeszcze nieskładnie. Tak, Talanrallegra — zaklęcie tańczących nóg — nie było proste, jednak odkąd pamiętał, wywoływało wesołość. Ku jego zaskoczeniu, na zajęciach jak dotąd nie miał żadnych problemów. Owszem, początkowo uczniowie zadawali mu masę pytań, jednak gdy jedną lekcję poświęcił na mocno okrojoną opowieść z ostatniej wojny, ciekawość została zaspokojona, a młodzież patrzyła na niego z respektem.

Uśmiechnął się pod nosem, przypominając sobie zaskoczoną minę Rona, który z podekscytowaniem opowiadał mu ostatnio, jak ktoś na lekcji nazwał go bohaterem. Cóż, nigdy nie miał zamiaru umniejszać roli zarówno przyjaciół, jak i…

— Potter, musimy porozmawiać! — …Tych, których za przyjaciół nie uważał. Draco Malfoy, jeden z uczestników wojny. O tak, jego roli też nie umniejszył.

— Czy to nie może poczekać? — zapytał, przesuwając na środek komnaty stary, trzęsący się podejrzenie zegar. Na następnej lekcji mieli uczyć się o boginach. Dzień wcześniej znajomy auror dostarczył Harry'emu jednego na tę okazję.

— Nie, nie może — warknął Ślizgon. — Za pół godziny w moich komnatach.

Potter zacisnął zęby, aby nie zakląć. Cholerny despota! Czy on w ogóle zastanawia się, że ktoś może mieć na popołudnie inne plany niż spotkania z nim? Ron niedawno odkrył irlandzki odpowiednik Hogsmeade, w dolinie Sanqua, a w nim świetną knajpę „Pod Krasnoludzkim Toporem". Mieli dziś udać się na tamtejsze piwo, zgodnie z lokalną plotką warzone przez owe mityczne istoty, do których nawiązywała nazwa. Cóż, Irlandia była zdecydowanie dziwnym krajem, który obfitował w rozmaite legendy i podania. Dyżur w szkole tego dnia mieli mieć Daphne i Justin, więc wszystko było ustalone. Wszystko… Poza cholerną Fretką!
Usiłując się uspokoić, dokończył przygotowania i udał się do kuchni, gdzie ze stołu zwinął kanapkę głośno protestującym skrzatom, które koniecznie chciały wmusić w niego obiad. Wypił szklankę soku i powoli, jakby chciał komuś zrobić na złość, wspiął się po schodach. Już od zakrętu dobiegł go odgłos kłótni.

— Czy do twojego otępiałego umysłu nie dociera, że to ważna sprawa? — głos Malfoya ociekał jadem.

— A czy tobie nie wystarczy, że zajmujesz wszystkie wieczory Harry'ego i właśnie dzisiaj był umówiony ze mną? — Ron był wyraźnie wściekły.

— Jestem jego mężem, ale ty najwyraźniej tego nie rozumiesz!

— Naprawdę? I to niby ma być wytłumaczenie? To popołudnie Harry spędzi ze mną, pijąc piwo i bawiąc się! Należy mu się jakaś rozrywka, bo od ponad miesiąca spędza czas albo z uczniami, albo z tobą!

— Sugerujesz, że…

— Co się tutaj dzieje? — Potter wynurzył się z cienia, stając przed nimi z zaciętą miną.

— Ta przeklęta Fretka mówi, że nie pójdziemy dziś do pubu! — Weasley odwrócił się z wybitnie nieszczęśliwą miną w kierunku bruneta. — Weź mu coś powiedz, bo zaraz go prasnę w ten ślizgoński łeb.

— Spóźniłeś się! — Draco spojrzał na Harry'ego z naganą.

— Spóźniłem — przyznał spokojnie. — Ron ma rację, jesteśmy umówieni. Cokolwiek chcesz mi przekazać, może poczekać do wieczora.

— Nie może! Jeżeli nie…

— Wieczorem, Malfoy. — Potter podszedł do obrazu, który odsunął się bezszelestnie. — Zaraz będę gotowy, Ron, tylko się przebiorę.

— Jasne. — Weasley spojrzał na Ślizgona z tryumfującą miną.

— A więc nie wysłuchasz mnie? — Draco zacisnął usta, wbijając wzrok w Wybrańca.

— Wysłucham, ale nie w tej chwili. Malfoy, wyobraź sobie, że nie jesteś pępkiem świata, a ja mam już plany. Twoje problemy mogą zaczekać, wątpię, aby było to coś naprawdę istotnego. — Harry odwrócił się z ironicznym uśmiechem. — Skrzaty źle wyprasowały twoją szatę? Obiad nie odpowiadał twym standardom? Ach, już wiem! Płyn do kąpieli był o zapachu wanilii, zamiast cytrusów! Taaak, to faktycznie tragedia.

— Jesteś dupkiem, Potter. — Oczy blondyna zwęziły się nienawistnie.

— No, to przynajmniej w tym jesteśmy do siebie podobni. — Harry wzruszył ramionami.

— Ja w ogóle nie rozumiem, czemu wy jesteście razem. — Ron musiał wtrącić swoje trzy grosze. — Naprawdę, usiłowałem zaakceptować waszą magiczną więź, ale to się w ogóle nie zgadza! Zero logiki.

— Nielogiczne jest to, że przy tak małej objętości mózgu wydajesz się całkiem nieźle funkcjonować, Weasley. Jesteś chodzącym cudem natury, normalnie każdy w takiej sytuacji wegetowałby jak roślina.

— Roślin poszukaj w Świętym Mungu — warknął Ron. — Twój ojciec idealnie się do tego nadaje.

— Ron! — Harry szarpnął przyjaciela, usiłując mu przerwać.

— No co? Mam rację! — Rudy chłopak zacisnął pięści, obrzucając Malfoya nienawistnym spojrzeniem. — Cholera, Harry, to się naprawdę nie trzyma kupy! Hermiona czytała o tych magicznych małżeństwach i wy w ogóle nie pasujecie do schematu!

— Nie bądź głupcem, Wiewiór — głos Draco był zimny i drżał lekko. Od razu było widać, że tylko silna wola powstrzymuje go od zaatakowania Weasleya.

— Sam jesteś idiotą! — zaperzył się chłopak. — Wszystkie te pary coś łączyło! — Odwrócił się w stronę Pottera, patrząc na niego bezradnie. — Zrozum, Harry, szukaliśmy z Mionką rozwiązania i naprawdę nic tutaj nie pasuje.

— Nie rozumiem… — Gryfon nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć. Oczywiście nieraz zastanawiał się, czemu magia ich zaakceptowała, kiedy logicznie rzecz biorąc, powinna wściekle zaatakować. W końcu uznał, że z przeznaczeniem walczyć się nie da i ich małżeństwo jest po prostu jakimś idiotycznym żartem losu.

— Posłuchaj. Pierwsze czystomagiczne małżeństwo łączyły więzy krwi. Małżonkowie byli kuzynami, ich magia pochodziła od wspólnego przodka. W drugim przypadku dziewczyna była w ciąży. Hermiona mówi, że posiadała w sobie pierwiastek męża i dlatego moc jej nie skrzywdziła. W kolejnych przypadkach było tak samo, zawsze można było znaleźć w tych parach coś, co mieli wspólnego!

— Co ty bredzisz, Weasley. — Twarz Ślizgona była blada, a na czole skrzyły się krople potu. Gdyby Harry nie uznał tego za absurdalne, mógłby pomyśleć, że Malfoy jest przerażony.

— To nie wszystko. Każdy z tych związków zawierany był z miłości. Czasami tak ogromnej, że poprzedzał je jakiś wzniosły akt. Uratowanie życia, poświęcenie i tak dalej. Nie rozumiecie? Oni wszyscy się kochali! Byli gotowi skoczyć za sobą w ogień, stać ich było na wszystko, aby być tylko razem. — Zamilkł, łapiąc oddech. — Wy… wy razem to jakaś paranoja. Właściwie w trakcie składania przysięgi powinniście byli zginąć za samą próbę zjednoczenia magii. Przecież każdy wie, że zawsze walczyliście ze sobą. Naprawdę, trudno was nazwać dwiema połówkami.

— Ron, na pewno jest na to jakieś wytłumaczenie. — Harry chwycił przyjaciela za rękę i pociągnął w stronę komnaty. W oczach Malfoya było coś dziwnego, szalonego i naprawdę zaczął się obawiać, że jeżeli Wealsey powie jeszcze jedno słowo, chłopak rzuci się na niego i dotkliwie go pobije. — Wiesz, chodziliśmy do jednej szkoły, braliśmy udział w tej samej wojnie, a teraz mamy wspólny interes. To ludzi ze sobą wiąże.

— Ale… — Rudzielec zupełnie nie wydawał się przekonany tymi argumentami. Ba, sam Harry dobrze wiedział, że są to tylko puste słowa. Ucinając kolejną przemowę przyjaciela, wciągnął go do komnaty, pozostawiając wzburzonego Ślizgona na korytarzu. — Pogadamy wieczorem, Malfoy — mruknął, zanim obraz zasunął się za nim.


Draco jeszcze chwilę stał bez ruchu, po czym wolno niczym ślepiec przesunął się wzdłuż ściany, opierając o nią ręką. W chwili gdy dotarł do swojej komnaty, osunął się na kolana i ukrył twarz w dłoniach. Było mu niedobrze. Był przerażony i roztrzęsiony.

— Merlinie! — jęknął, powstrzymując mdłości.

Jeżeli Weasley mówił prawdę, a szczerze mówiąc, Malfoy nie miał powodów, aby mu nie wierzyć, wszystko zaczynało się łączyć w logiczną całość. Ich połączenie wcale nie było przypadkiem i to on sam był tym, który nieświadomie stworzył taką możliwość.

Zawsze można było znaleźć w tych parach coś, co mieli wspólnego!"

Słowa mężczyzny dudniły echem w jego głowie.

Uratowanie życia, poświęcenie…"

Jego ciałem wstrząsnęło stłumione łkanie. Gwałtownym ruchem przetarł oczy. Ostatnią rzeczą, jaką powinien teraz robić, było rozczulanie się nad sobą. Najwyraźniej dzisiejszy dzień miał być jednym z tych, kiedy wszystko sprzysięgało się przeciwko niemu. Podniósł się i szybkim krokiem podszedł do barku, po czym odsunąwszy na bok koniak, nalał do szklanki whisky. Zacisnął dłoń na szkle i zmrużył oczy, przypominając sobie, co czekało go za godzinę. Westchnął i odsunął od siebie bursztynowy płyn. Niektóre eliksiry źle reagowały w połączeniu z alkoholem. Oparł dłonie o blat, zaciskając place na gładkim drewnie. Wziął kilka głębszych oddechów, usiłując się uspokoić. Cholera, nie pamiętał kiedy ostatnio tak się bał. O tym, co powiedział Weasley, porozmawia później z Severusem. Teraz czekało go coś dużo ważniejszego i o wiele bardziej przykrego. Mógł mieć tylko nadzieję, że poradzi sobie z tym sam. W końcu… Po cholerę mu Potter.

2 komentarze:

  1. Hej,
    wspaniały rozdział, och Draco bardzo źle tutaj dobrał słowa, gdyby zupełnie inaczej to powiedzał... a widać, że Lucjusz trochę żałuje...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, Draco źle tutaj dobrał słowa, gdyby inaczej to powiedzał... a widać, że Lucjusz trochę żałuje...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń