Drzwi do izolatki były otwarte,
lecz doświadczone oko czarodzieja z łatwością wychwyciło falującą energię
otaczającą wejście. Bariery ochronne nałożone przez aurorów najwyraźniej miały
na celu zarówno zapobieżenie niechcianym wejściom, jak i uniemożliwienie
wyjścia więźniowi. Po dokładnym sprawdzeniu pozwolenia na odwiedziny gość
został przepuszczony i po chwili znalazł się wewnątrz szpitalnej sali.
Wszedł do środka i uważnym
spojrzeniem omiótł siedzącego na łóżku mężczyznę. Malfoy, przykryty cienkim
prześcieradłem, czytał jakąś gazetę. Stos innych piętrzył się na krześle obok.
— Widzę, że nadrabiasz stracone
lata — powiedział cicho przybysz.
— Severus Snape, słynny szpieg i
bohater wojenny. — Lucjusz zaszeleścił trzymanym w ręku magazynem i odłożył go
na bok. — Jakże pasuje tu powiedzenie o wyhodowaniu węża na własnym łonie.
— Czyżbyś żywił urazę? — Snape
przysunął sobie drugie krzesło i usiadł naprzeciwko mężczyzny.
— Raczej ogarnia mnie zdumienie
i lekka zazdrość. Z przykrością przyznaję, że okazałeś się naprawdę sprytnym
draniem. — Malfoy poprawił ostrożnie prześcieradła i powoli przesunął się w
kierunku wezgłowia, po czym oparł się z westchnieniem ulgi o udrapowane
poduszki.
— Uznam to za komplement. —
Czarne oczy z uwagą przyglądały się poczynaniom pacjenta. — Jak się czujesz?
— Wolny.
— Wolny? To dziwne uczucie jak
na kogoś, kto jest więźniem. — Snape wyglądał na cokolwiek zdezorientowanego
tym wyznaniem.
— Bycie więźniem we własnym
ciele jest o wiele gorsze. — Twarz blondyna zakrywały długie włosy, więc
Severus nie mógł zobaczyć jej wyrazu. — Pięć lat to dużo czasu na myślenie i na
słuchanie.
— Chcesz powiedzieć… — spojrzał
na niego wstrząśnięty.
— Że byłem świadomy? — Wreszcie
uniósł głowę i odwrócił ją w kierunku byłego przyjaciela.
Snape ledwo powstrzymał
wzdrygnięcie, widząc w pełnym świetle oblicze Malfoya. Najwyraźniej paraliż
ustąpił tylko częściowo. Lewa strona ciała zdecydowanie nie funkcjonowała prawidłowo.
Kącik ust mężczyzny opadał jakby w wyrazie rezygnacji, a jego oko pozostawało
nieruchomo wpatrzone w przestrzeń.
— Podziwiasz efekt ciężkiej
pracy mojego syna? — Nawet głos Lucjusza był lekko przytłumiony, na co Mistrz
Eliksirów wcześniej nie zwrócił uwagi, a co musiało być efektem ubocznym.
— To nie twój syn spowodował
twoje kalectwo. — Severus zacisnął pięść na pole swej szaty. — Sam wybrałeś
swoją drogę, możesz jedynie siebie obwiniać. Chłopak był na tyle mądry, aby
właściwie spojrzeć w przyszłość i opowiedzieć się po wygranej stronie.
— Może masz rację, a może to
tylko szumne przemowy szpiega. Zdradził mnie.
— Nie zdradził ciebie — zdradził
Voldemorta. Gdybyś nie był tak zaślepiony władzą, jaką rzekomo ofiarował,
dostrzegłbyś, że te obietnice były bez pokrycia. Miałeś wybór, nie skorzystałeś
z niego.
— Byłeś jednym z nas. — Lucjusz
spojrzał na niego ostro. — Kiedy powrócił, zginałeś przed nim kark i
przysięgałeś wierność. Czym przekupił się Dumbledore, że stałeś się jego
chłopcem na posyłki?
— Nie byłem jednym z was,
zmieniłem strony już podczas pierwszej wojny, a kiedy się odrodził, wróciłem do
niego nie jako sługa, a…
— Jako zdrajca.
— Szpieg, wolę to określenie. —
Snape podniósł jedną z gazet i przebiegł po niej wzrokiem. — Stare
miesięczniki?
— Pomimo tego, że byłem
świadomy, nadal mam wiele do nadrobienia. — Wzruszył ramionami, przy czym lewe
praktycznie pozostało nieruchome. — Draco i Potter? — zmienił nagle temat. —
Jak mogłeś do tego dopuścić?!
— Nie jestem jego ojcem, a on
raczej też nie miał wyboru.
— Narcyza się na to zgodziła? —
Dłoń Lucjusza uniosła jeden z magazynów, na którego okładce dwóch młodzieńców
wychodziło z ministerstwa tuż po ślubie. Długi, blady palec jakby nieświadomie
sunął po twarzy uśmiechającego się blondyna.
— Narcyza rzuciła Imperio
na urzędnika. To przez nią Draco jest teraz związany z Potterem związkiem
czystomagicznym — wycedził Snape. — Mogła zabić własnego syna!
— Jak wielką zyskał moc? — Pytanie
zabrzmiało jak rzucone od niechcenia.
— Moc! Tylko to cię zawsze
interesowało! — Mistrz Eliksirów poderwał się z krzesła. — Zostaniesz skazany
na Azkaban, nawet nie myśl o manipulowaniu Draco!
— Potter pokonał Czarnego Pana,
a więc musi być nieprawdopodobnie potężny — stwierdził Malfoy, jakby w ogóle
nie usłyszał wybuchu stojącego obok mężczyzny.
— A Draco dzieli z nim moc, tak!
Jednak w niczym ci to nie pomoże, chłopak nawet nie chce o tobie słyszeć. —
Severus stwierdził, że może brutalna prawda oderwie Lucjusza od myśli o
korzyściach płynących z posiadania tak ogromnych pokładów magii.
— Wiem. — Malfoy oderwał wzrok
od gazety i zdrową ręką odgarną włosy z czoła. — Dobitnie mi to uświadomił
podczas ostatniej wizyty.
— Nie rozumiem… — Mistrz
Eliksirów na powrót usiadł na krześle, splatając ramiona na piersi.
— Bardzo łatwo jest wykrzyczeć
komuś swoje urazy, kiedy ten nie może się bronić. Nienawidzi mnie i wbrew temu,
co o mnie sądzisz, rozumiem go.
— On już nie jest tym samym
chłopcem, którym był kiedyś. Dorósł, to inteligentny mężczyzna, który potrafi
zadbać o siebie i rodzinę. Nie jesteś mu do niczego potrzebny.
— Jestem jego ojcem!
— On nie potrzebuje ojca. Już
nie. — Snape pokręcił głową i westchnął ciężko. — Był czas, kiedy zrobiłby dla
ciebie wszystko. Był z ciebie dumny, kochał cię i stawiał na piedestale, jednak
niepielęgnowane uczucie ginie. Widziałeś w nim tylko przyszłego sługę Czarnego
Pana i dziedzica fortuny Malfoyów, a Draco potrzebował czegoś więcej. Ten
chłopak łaknął uwagi, akceptacji, pochwał. Zdradziłeś go, Lucjuszu, zanim on w
ogóle pomyślał o zdradzie, a teraz zdradziła go jego własna matka. Na Merlina,
aż dziw bierze, że nazwisko Malfoy nadal ma dla niego znaczenie.
— Odnoszę wrażenie, że moim
Draco rekompensujesz sobie brak własnych dzieci. — Lucjusz wbił w niego
rozgniewany wzrok. — Może i nie byłem idealnym ojcem… — Słysząc prychnięcie,
zacisnął pięść na pościeli. — Spieprzyłem to, prawda?
— Cieszę się, że to rozumiesz.
— Miałem całe pięć lat na
myślenie. — Pokiwał głową, jakby zgadzał się sam ze sobą. — Odnalazł Samuela…
— Kolejne dziecko, które w swej
arogancji skazałeś na cierpienie. Dziwi mnie, że wiesz jak ma na imię.
— Draco mi powiedział.
Oczywiście nie zdając sobie sprawy, że jego monolog został usłyszany. Ten
bękart był pomyłką, nigdy nie powinien był się urodzić.
— To dziecko to wspaniały
chłopak, twój syn wychowuje go tak, jak sam pragnął być wychowywany. Poświęca
mu swoją uwagę, uczy i pozwala być sobą, nie narzuca mu tego, co ty usiłowałeś
narzucić jemu. — Snape potarł dłonią zmęczoną twarz. — To zadziwiające, jakim
wspaniałym ojcem potrafi być ktoś, kto nigdy nie doświadczył takiego uczucia.
— Uczy się na błędach.
— Na twoich błędach.
W pokoju zapanowała cisza, każdy
z mężczyzn pogrążył się we własnych myślach. Severus skupił się na tragedii,
która za sprawą źle podjętych decyzji tak bardzo rozdzieliła tę rodzinę.
Lucjusz milczał, rozpamiętując
swoje błędy i zastanawiając się, czy jeszcze kiedyś będzie potrafił normalnie
rozmawiać z własnym potomkiem, który przez jego pychę wyrzekł się wszelkich
relacji z nim. To nie tak, że go nie kochał. Przeciwnie, Draco był jego dumą,
jego spadkobiercą, ale może to właśnie było złe? Może chłopak wcale nie chciał
być kimś, kto służyłby tylko jako przykład kolejnego wspaniałego pokolenia
Malfoyów? Może chciał mieć zwyczajną rodzinę, pełną ciepła i tych zwyczajnych
gestów świadczących o miłości? Jeżeli tak, to ani on, ani Narcyza nie byli do
tego zdolni. Można kochać, jednak bycie Malfoyem do czegoś zobowiązuje. W jego
rodzinie nigdy nie było miejsca na czułość, ojciec go tego nauczył, a on
wiernie poszedł w jego ślady, nie pamiętając swych dziecięcych pragnień.
— Co teraz? — Snape poderwał
głowę, słysząc głos blondyna.
— Wizengamot, a potem Azkaban —
odpowiedział cicho.
— Czy… — Na twarzy Lucjusza po
raz pierwszy pojawiła się niepewność. — Czy Draco będzie zeznawał?
— Tak, zostanie do tego
zmuszony, nawet jeżeli by nie chciał. Jedyne co uzyskałem to tajne
przesłuchanie. Nie będzie musiał robić tego w Komnacie Sądowej, ale złoży
zeznania przed jednym z aurorów. — Czarne oczy zwęziły się, gdy patrzył na
Malfoya. — To będzie dla niego trudne, już raz przez to przechodził i pamiętam
jak bardzo to przeżył. Nie sądź, że łatwo mu przyszło poświęcić rodzinę i
opowiedzieć się jednoznacznie po jednej ze stron, to zostawiło blizny na jego
psychice. Teraz będzie zmuszony zeznawać przeciwko własnemu ojcu, wiedząc, że
nie uniknie on więzienia. Chociażby nawet chciał cię oszczędzić, veritaserum mu
na to nie pozwoli.
— Ty…
— Niestety.
— Jestem durniem. — Lucjusz
zmiął w dłoni prześcieradło. — Zniszczyłem to, z czego byłem najbardziej dumny.
Powiedz mi… — spojrzał zmęczonym wzrokiem na byłego przyjaciela. — Co
przegapiłem? Kiedy ty się zorientowałeś, że czeka nas klęska?
Snape przymknął oczy i potarł
długimi palcami skronie.
— Nigdy. — Uniósł powieki, a
jego wzrok na powrót stał się twardy i skupiony. — Nigdy nie wiedziałem, że to
przegrana strona. Być może dorosłem, moje ideały stały się zbyt rozbieżne z
przekonaniami Voldemorta. Bezpodstawne mordowanie mugoli nigdy mnie nie bawiło,
a tym bardziej przelewanie krwi czarodziei. Czarny Pan był potężny,
inteligentny i kiedyś — gdy za nim poszliśmy — charyzmatyczny. Obiecywał siłę i
potęgę, odbudowanie czystości krwi i umocnienie naszego świata. To co
dostaliśmy to poniżenie, ból i bredzenia psychopaty ogarniętego manią
wielkości. Ideały, za którymi podążałem, okazały się mrzonką, po której
nadeszły gniew i gorycz. Nie brałem pod uwagę walki z dziećmi i bezbronnymi
kobietami.
— Chcesz powiedzieć, że byłem
głupcem.
— Pragnąłeś władzy i potęgi, to
zaślepienie stało się twoim przekleństwem.
— Chciałbym zobaczyć Draco. —
Lucjusz oparł głowę o poduszki. — Czuję się zmęczony.
— Nie mogę ci niczego obiecać. —
Severus wstał i skierował się w stronę wyjścia. — On sam zadecyduje, czy zechce
się z tobą spotkać. — W drzwiach przystanął, zaciskając dłoń na futrynie, jakby
toczył sam ze sobą walkę. W końcu, nie odwracając się, mruknął — Narcyza nie
wie o Samuelu. Jeżeli czujesz się ojcem Draco, będziesz milczał.
Malfoy otworzył oczy i spojrzał
w stronę, gdzie zniknął Snape.
***
Szkolny korytarz był o tej porze
wyjątkowo cichy i spokojny. Przerwa obiadowa właśnie się rozpoczęła i wszystkie
dzieciaki zgodnie powędrowały do sali jadalnej. Harry szybkim krokiem zmierzał
w kierunku komnaty, w której za kilkadziesiąt minut miały się odbyć praktyczne
zajęcia z obrony przed czarną magią. Skręcił w lewo, chcąc jak najszybciej
minąć kwatery Snape'a, gdy pod ścianą dostrzegł stojącego Longbottoma.
— Czekasz na Nietoperza? —
Przystanął, wpatrując się w doniczkę, którą przyciskał do piersi chłopak.
— Niestety. — Młody nauczyciel
zielarstwa rozejrzał się nerwowo. — Jutro ma mieć zajęcia z eliksirów
leczniczych i zażądał tego. To Stapelia grandiflora.
— Kto? — Harry spojrzał na niego
ze zdziwieniem.
— Stapelia — powtórzył
Longbottom, wyciągając przed siebie donicę z dziwnym kwiatem o purpurowo—brązowych
płatkach, kształtem przypominającym gwiazdę.
— Co to, na Merlina?! — Harry
cofnął się, zatykając nos. — Śmierdzi, jakby coś zgniło.
— Ehh… — Neville westchnął i na
powrót przyciągnął kwiat do siebie. — Jest piękna, ale faktycznie jej zapach
przypomina padlinę. To takie krzywdzące dla niej, ludzie zamiast ją podziwiać,
uciekają.
— Eee… tak, masz rację, jest niesamowita.
Wybacz mój pierwszy odruch. — Potter dzielnie starał się oddychać ustami,
usiłując odegnać nadchodzące mdłości. — Po co Snape'owi ten kwiat? Robi jakąś
trutkę na szczury czy to jego nowa metoda na torturowanie niewinnych uczniów?
— Magiczna Stapelia grandiflora,
w odróżnieniu od tej zwyczajnej, jest niezwykle rzadka. — cichy, jedwabisty
głos tuż za plecami Harry'ego sprawił, że ten podskoczył i odruchowo wciągnął
powietrze przez nos, krzywiąc się przy tym z odrazą. — Ta roślina ma niezwykłe
lecznicze właściwości, a wyciąg z niej jest stosowany w różnego rodzaju
eliksirach, o czym powinien pan dobrze wiedzieć, gdyby oczywiście uważał pan na
moich lekcjach.
— Przykro mi, nie przypominam
sobie żadnej stalepi — mruknął Potter, odsuwając się od kwiatu. W lochach nie
było okien, więc cyrkulacja powietrza była znikoma i przykry fetor doprowadzał
go do szału. — Jest pan pewien, że to nie żadna trucizna?
— Co do pana, panie Potter, nie
jestem nawet pewien, czy istniejemy na tej samej płaszczyźnie świadomości,
albowiem pan dryfuje w brodziku intelektualnym. Jeżeli chodzi o stapelię, nie
mam żadnych wątpliwości.
— Świetnie — warknął Gryfon. —
Przynajmniej już wiem, dlaczego pańskie eliksiry zawsze wywoływały u mnie
odruch wymiotny.
— Profesor Snape ma rację,
Harry. — Neville wpatrywał się z uwielbieniem w roślinkę, głaszcząc palcem jej
mięsiste płatki. — Ten kwiat żyje w bardzo trudnych, pustynnych warunkach.
Przystosował się i zawiera wiele mikroelementów, które mają zastosowanie w
eliksirach używanych przy silnym zatruciu, w sytuacjach, kiedy chory odwadnia
się.
— Brawo, panie Longbottom,
jestem pod wrażeniem. — Snape uśmiechnął się ironicznie. — Przynajmniej jeżeli
chodzi o rośliny, ma pan jakie takie pojęcie o tym, co robi. — Wyciągnął rękę i
wziął od chłopaka doniczkę. — Wybaczy pan, że nie zaproszę go do swego
gabinetu. Pracownia eliksirów to bardzo niebezpieczne miejsce, szczególnie dla
kogoś o tak destrukcyjnych zapędach w tej dziedzinie. — Chwycił za klamkę i
skinąwszy obu mężczyznom głową, wszedł do środka.
— Co za dupek! — Harry wściekle
wpatrywał się w drzwi, za którymi zniknął Mistrz Eliksirów. — Nie znoszę go, on
nigdy się nie zmieni!
— Cieszę się, że już nie jestem
jego uczniem. — Neville mocniej otulił się szatą, jakby nagle zrobiło mu się
zimno. — Mimo wszystko nadal mnie przeraża.
— Nie przejmuj się nim. — Potter
niezdarnie poklepał kolegę po ramieniu. — Masz teraz lekcje?
— Nie, właśnie skończyłem.
— Który dom? — Harry w końcu
ruszył w stronę komnaty ćwiczeń.
— Ignis. — Skrzywił się
Longbottom, nieświadomie podążając za brunetem. — Są trudni do opanowania.
Chyba nigdy nie widziałem tak ciekawskich dzieci.
— Było aż tak źle? — Mężczyzna
pchnął drzwi i wpuścił Neville'a do środka.
— Dziś mieli się uczyć o
wiggenie. To takie drzewo, pamiętasz na pewno, jak zbieraliśmy z niego korę w
pierwszej klasie.
— Jasne! Korę, oczywiście —
przytaknął Harry, rozwijając biały rulon z zaznaczonym pośrodku celem i
wieszając go na ścianie.
— No właśnie — ciągnął z
entuzjazmem Longbottom. — Jak połączysz tę korę ze śluzem gumochłona, to
powstaje eliksir Wiggenowy, który działa na wszelkie niemagiczne urazy. No…
oczywiście nie tylko kora i śluz są w tym eliksirze, ale reszty to raczej nie
pamiętam. — Podrapał się z zakłopotaniem po głowie.
— Nie szkodzi, Neville, ja też
nie bardzo kojarzę. — Harry machnął uspokajająco ręką, wywołując uśmiech ulgi
na twarzy kolegi.
— Tylko że dom Ignis bardziej
interesowały tentakule… — westchnął.
— Te tentakule? — Harry wreszcie
poczuł się dobrze, kojarząc po raz pierwszy w czasie tej rozmowy, o czym mówi
Gryfon. Zielarstwo nie było jego ulubionym przedmiotem i niewiele z niego
pamiętał. Jako auror nieraz korzystał co prawda z różnych eliksirów, ale nigdy
nie musiał sam ich przygotowywać. Owszem, aby dostać pracę w tym zawodzie,
należało zaliczyć je co najmniej na Powyżej Oczekiwań, jednak w praktyce
dostawali gotowy zapas z magazynu przed każdą wyprawą. — Przecież one są
niebezpieczne!
— Wiem! — Neville poczerwieniał
gwałtownie. — Ale dwóch uczniów chciało się popisać swą odwagą. Zakradli się na
tyły szklarni i dźgali je tyczkami.
— Mam nadzieję, że nic im się
nie stało. — Potter spojrzał na niego zaniepokojony.
— Trochę ich pogryzły — przyznał
Longbottom. — Na szczęście nic poważnego. Musiałem ich odprowadzić do skrzydła
szpitalnego i dać szlaban. Kurcze, Harry, to takie dziwne — wlepiać komuś kary.
Wiem jak ja się czułem, gdy Snape kazał mi czyścić kociołki. To było straszne.
— Należało im się, nie masz się
czym przejmować. — Harry usiadł na ławce, kładąc obok siebie różdżkę. — Wiem,
że sprawiają kłopoty, ale pomyśl jacy my byliśmy w ich wieku.
— No… Ja to dopiero wtedy, jak
polecieliśmy do ministerstwa… Wcześniej to raczej nie… — zakłopotał się
chłopak.
— No tak, ty byłeś spokojny i
dlatego świetnie dasz sobie z nimi radę. Bycie nauczycielem to ciężka sprawa, a
ty jesteś świetnym profesorem zielarstwa. — Potter uśmiechnął się pocieszająco.
— Naprawdę tak myślisz? — Twarz
Longbottoma rozjaśniła się na tę pochwałę. — Bo wiesz… — urwał, gdyż w tej
chwili drzwi do komnaty otworzyły się i do środka weszli pierwsi uczniowie. —
To ja już pójdę, pogadamy później.
— Jasne, odwiedź mnie
koniecznie. — Harry zeskoczył z ławki i odprowadził kolegę do drzwi. —
Powspominamy stare czasy — dodał na odchodnym, po czym odwrócił się w stronę
czekających uczniów.
***
Harry składał ostatnie papiery
na biurku, odprowadzając ostatnich maruderów wzrokiem. Dzieci wychodziły,
rozprawiając o ostatnim zaklęciu, którego się nauczyły, chichocząc wesoło,
niektóre podskakiwały jeszcze nieskładnie. Tak, Talanrallegra — zaklęcie
tańczących nóg — nie było proste, jednak odkąd pamiętał, wywoływało wesołość.
Ku jego zaskoczeniu, na zajęciach jak dotąd nie miał żadnych problemów. Owszem,
początkowo uczniowie zadawali mu masę pytań, jednak gdy jedną lekcję poświęcił
na mocno okrojoną opowieść z ostatniej wojny, ciekawość została zaspokojona, a
młodzież patrzyła na niego z respektem.
Uśmiechnął się pod nosem,
przypominając sobie zaskoczoną minę Rona, który z podekscytowaniem opowiadał mu
ostatnio, jak ktoś na lekcji nazwał go bohaterem. Cóż, nigdy nie miał zamiaru
umniejszać roli zarówno przyjaciół, jak i…
— Potter, musimy porozmawiać! —
…Tych, których za przyjaciół nie uważał. Draco Malfoy, jeden z uczestników
wojny. O tak, jego roli też nie umniejszył.
— Czy to nie może poczekać? —
zapytał, przesuwając na środek komnaty stary, trzęsący się podejrzenie zegar.
Na następnej lekcji mieli uczyć się o boginach. Dzień wcześniej znajomy auror
dostarczył Harry'emu jednego na tę okazję.
— Nie, nie może — warknął
Ślizgon. — Za pół godziny w moich komnatach.
Potter zacisnął zęby, aby nie
zakląć. Cholerny despota! Czy on w ogóle zastanawia się, że ktoś może mieć na
popołudnie inne plany niż spotkania z nim? Ron niedawno odkrył irlandzki
odpowiednik Hogsmeade, w dolinie Sanqua, a w nim świetną knajpę „Pod
Krasnoludzkim Toporem". Mieli dziś udać się na tamtejsze piwo, zgodnie z
lokalną plotką warzone przez owe mityczne istoty, do których nawiązywała nazwa.
Cóż, Irlandia była zdecydowanie dziwnym krajem, który obfitował w rozmaite
legendy i podania. Dyżur w szkole tego dnia mieli mieć Daphne i Justin, więc
wszystko było ustalone. Wszystko… Poza cholerną Fretką!
Usiłując się uspokoić, dokończył
przygotowania i udał się do kuchni, gdzie ze stołu zwinął kanapkę głośno
protestującym skrzatom, które koniecznie chciały wmusić w niego obiad. Wypił
szklankę soku i powoli, jakby chciał komuś zrobić na złość, wspiął się po schodach.
Już od zakrętu dobiegł go odgłos kłótni.
— Czy do twojego otępiałego
umysłu nie dociera, że to ważna sprawa? — głos Malfoya ociekał jadem.
— A czy tobie nie wystarczy, że
zajmujesz wszystkie wieczory Harry'ego i właśnie dzisiaj był umówiony ze mną? —
Ron był wyraźnie wściekły.
— Jestem jego mężem, ale ty
najwyraźniej tego nie rozumiesz!
— Naprawdę? I to niby ma być
wytłumaczenie? To popołudnie Harry spędzi ze mną, pijąc piwo i bawiąc się!
Należy mu się jakaś rozrywka, bo od ponad miesiąca spędza czas albo z uczniami,
albo z tobą!
— Sugerujesz, że…
— Co się tutaj dzieje? — Potter
wynurzył się z cienia, stając przed nimi z zaciętą miną.
— Ta przeklęta Fretka mówi, że
nie pójdziemy dziś do pubu! — Weasley odwrócił się z wybitnie nieszczęśliwą
miną w kierunku bruneta. — Weź mu coś powiedz, bo zaraz go prasnę w ten
ślizgoński łeb.
— Spóźniłeś się! — Draco
spojrzał na Harry'ego z naganą.
— Spóźniłem — przyznał
spokojnie. — Ron ma rację, jesteśmy umówieni. Cokolwiek chcesz mi przekazać,
może poczekać do wieczora.
— Nie może! Jeżeli nie…
— Wieczorem, Malfoy. — Potter
podszedł do obrazu, który odsunął się bezszelestnie. — Zaraz będę gotowy, Ron,
tylko się przebiorę.
— Jasne. — Weasley spojrzał na
Ślizgona z tryumfującą miną.
— A więc nie wysłuchasz mnie? —
Draco zacisnął usta, wbijając wzrok w Wybrańca.
— Wysłucham, ale nie w tej
chwili. Malfoy, wyobraź sobie, że nie jesteś pępkiem świata, a ja mam już
plany. Twoje problemy mogą zaczekać, wątpię, aby było to coś naprawdę istotnego.
— Harry odwrócił się z ironicznym uśmiechem. — Skrzaty źle wyprasowały twoją
szatę? Obiad nie odpowiadał twym standardom? Ach, już wiem! Płyn do kąpieli był
o zapachu wanilii, zamiast cytrusów! Taaak, to faktycznie tragedia.
— Jesteś dupkiem, Potter. — Oczy
blondyna zwęziły się nienawistnie.
— No, to przynajmniej w tym
jesteśmy do siebie podobni. — Harry wzruszył ramionami.
— Ja w ogóle nie rozumiem, czemu
wy jesteście razem. — Ron musiał wtrącić swoje trzy grosze. — Naprawdę,
usiłowałem zaakceptować waszą magiczną więź, ale to się w ogóle nie zgadza!
Zero logiki.
— Nielogiczne jest to, że przy
tak małej objętości mózgu wydajesz się całkiem nieźle funkcjonować, Weasley.
Jesteś chodzącym cudem natury, normalnie każdy w takiej sytuacji wegetowałby
jak roślina.
— Roślin poszukaj w Świętym
Mungu — warknął Ron. — Twój ojciec idealnie się do tego nadaje.
— Ron! — Harry szarpnął
przyjaciela, usiłując mu przerwać.
— No co? Mam rację! — Rudy
chłopak zacisnął pięści, obrzucając Malfoya nienawistnym spojrzeniem. —
Cholera, Harry, to się naprawdę nie trzyma kupy! Hermiona czytała o tych
magicznych małżeństwach i wy w ogóle nie pasujecie do schematu!
— Nie bądź głupcem, Wiewiór —
głos Draco był zimny i drżał lekko. Od razu było widać, że tylko silna wola
powstrzymuje go od zaatakowania Weasleya.
— Sam jesteś idiotą! — zaperzył
się chłopak. — Wszystkie te pary coś łączyło! — Odwrócił się w stronę Pottera,
patrząc na niego bezradnie. — Zrozum, Harry, szukaliśmy z Mionką rozwiązania i
naprawdę nic tutaj nie pasuje.
— Nie rozumiem… — Gryfon nie
bardzo wiedział, co odpowiedzieć. Oczywiście nieraz zastanawiał się, czemu
magia ich zaakceptowała, kiedy logicznie rzecz biorąc, powinna wściekle
zaatakować. W końcu uznał, że z przeznaczeniem walczyć się nie da i ich
małżeństwo jest po prostu jakimś idiotycznym żartem losu.
— Posłuchaj. Pierwsze
czystomagiczne małżeństwo łączyły więzy krwi. Małżonkowie byli kuzynami, ich
magia pochodziła od wspólnego przodka. W drugim przypadku dziewczyna była w
ciąży. Hermiona mówi, że posiadała w sobie pierwiastek męża i dlatego moc jej
nie skrzywdziła. W kolejnych przypadkach było tak samo, zawsze można było
znaleźć w tych parach coś, co mieli wspólnego!
— Co ty bredzisz, Weasley. —
Twarz Ślizgona była blada, a na czole skrzyły się krople potu. Gdyby Harry nie
uznał tego za absurdalne, mógłby pomyśleć, że Malfoy jest przerażony.
— To nie wszystko. Każdy z tych
związków zawierany był z miłości. Czasami tak ogromnej, że poprzedzał je jakiś
wzniosły akt. Uratowanie życia, poświęcenie i tak dalej. Nie rozumiecie? Oni
wszyscy się kochali! Byli gotowi skoczyć za sobą w ogień, stać ich było na
wszystko, aby być tylko razem. — Zamilkł, łapiąc oddech. — Wy… wy razem to
jakaś paranoja. Właściwie w trakcie składania przysięgi powinniście byli zginąć
za samą próbę zjednoczenia magii. Przecież każdy wie, że zawsze walczyliście ze
sobą. Naprawdę, trudno was nazwać dwiema połówkami.
— Ron, na pewno jest na to
jakieś wytłumaczenie. — Harry chwycił przyjaciela za rękę i pociągnął w stronę
komnaty. W oczach Malfoya było coś dziwnego, szalonego i naprawdę zaczął się
obawiać, że jeżeli Wealsey powie jeszcze jedno słowo, chłopak rzuci się na
niego i dotkliwie go pobije. — Wiesz, chodziliśmy do jednej szkoły, braliśmy
udział w tej samej wojnie, a teraz mamy wspólny interes. To ludzi ze sobą
wiąże.
— Ale… — Rudzielec zupełnie nie
wydawał się przekonany tymi argumentami. Ba, sam Harry dobrze wiedział, że są
to tylko puste słowa. Ucinając kolejną przemowę przyjaciela, wciągnął go do
komnaty, pozostawiając wzburzonego Ślizgona na korytarzu. — Pogadamy wieczorem,
Malfoy — mruknął, zanim obraz zasunął się za nim.
Draco jeszcze chwilę stał bez
ruchu, po czym wolno niczym ślepiec przesunął się wzdłuż ściany, opierając o
nią ręką. W chwili gdy dotarł do swojej komnaty, osunął się na kolana i ukrył
twarz w dłoniach. Było mu niedobrze. Był przerażony i roztrzęsiony.
— Merlinie! — jęknął,
powstrzymując mdłości.
Jeżeli Weasley mówił prawdę, a
szczerze mówiąc, Malfoy nie miał powodów, aby mu nie wierzyć, wszystko
zaczynało się łączyć w logiczną całość. Ich połączenie wcale nie było
przypadkiem i to on sam był tym, który nieświadomie stworzył taką możliwość.
„Zawsze można było znaleźć w
tych parach coś, co mieli wspólnego!"
Słowa mężczyzny dudniły echem w
jego głowie.
„Uratowanie życia,
poświęcenie…"
Jego ciałem wstrząsnęło stłumione łkanie. Gwałtownym ruchem
przetarł oczy. Ostatnią rzeczą, jaką powinien teraz robić, było rozczulanie się
nad sobą. Najwyraźniej dzisiejszy dzień miał być jednym z tych, kiedy wszystko
sprzysięgało się przeciwko niemu. Podniósł się i szybkim krokiem podszedł do
barku, po czym odsunąwszy na bok koniak, nalał do szklanki whisky. Zacisnął
dłoń na szkle i zmrużył oczy, przypominając sobie, co czekało go za godzinę.
Westchnął i odsunął od siebie bursztynowy płyn. Niektóre eliksiry źle reagowały
w połączeniu z alkoholem. Oparł dłonie o blat, zaciskając place na gładkim
drewnie. Wziął kilka głębszych oddechów, usiłując się uspokoić. Cholera, nie
pamiętał kiedy ostatnio tak się bał. O tym, co powiedział Weasley, porozmawia
później z Severusem. Teraz czekało go coś dużo ważniejszego i o wiele bardziej
przykrego. Mógł mieć tylko nadzieję, że poradzi sobie z tym sam. W końcu… Po
cholerę mu Potter.
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, och Draco bardzo źle tutaj dobrał słowa, gdyby zupełnie inaczej to powiedzał... a widać, że Lucjusz trochę żałuje...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, Draco źle tutaj dobrał słowa, gdyby inaczej to powiedzał... a widać, że Lucjusz trochę żałuje...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga