W momencie gdy Harry wyszedł z
kominka, poczuł silne pchnięcie i ułamek sekundy później znalazł się przy
ścianie z jedną ręką Malfoya na gardle i drugą boleśnie wbijającą różdżkę w
jego obojczyk.
— Co ty kurwa robisz?! —
wychrypiał zaskoczony, czując jak palce boleśnie zaciskają się na jego skórze.
— W co ty pogrywasz, Potter? —
Draco wbił w niego przenikliwy wzrok, a jego tęczówki przybrały chmurny,
burzowy odcień.
— O co ci chodzi? — Harry czuł,
jak powoli zaczyna mu brakować powietrza. Szarpnął się, lecz w efekcie blondyn
tylko silniej zacisnął palce, pozbawiając go tchu.
— Zjawiasz się u mojego brata,
nie pytając mnie wcześniej o pozwolenie. Dajesz mu prezenty, sprawiasz, że
zaczyna ci ufać i przywiązywać się do ciebie. Co ty kombinujesz?!
— Opanuj się, Malfoy! — Potter
zacisnął dłonie na jego nadgarstkach. — To był po prostu impuls.
— Impuls? Ostrzegałem cię, żebyś
nie ważył się go zranić! Twoje miłe gesty sprawiają, że zaczyna się do ciebie
przywiązywać. Nie rozumiesz, czym to grozi? — Oczy Ślizgona ciskały błyskawice.
— Dusisz mnie… — Harry usiłował
odepchnąć Draco niewerbalnie, jednak ku jego zaskoczeniu, chłopak zablokował
czar bez najmniejszych problemów.
— Nawet nie próbuj — warknął,
lecz opuścił różdżkę i cofnął się o krok, przyglądając się jak Gryfon łapczywie
chwyta powietrze, rozmasowując szyję. — Ciekawe, wygląda na to, że nie możemy
zrobić sobie krzywdy za pomocą magii. — Jakby usiłując potwierdzić swoją tezę,
odłożył różdżkę na stolik i w myślach posłał w kierunku Harry'ego zaklęcie
galaretowatych nóg. Jeszcze zanim dokończył, już czuł jak magiczna bariera
odpycha je, roztrzaskując, zanim w ogóle do niej dotarło. — Wiedziałeś?
— Ja nie, moja magia jak
najbardziej. — Harry był tak zaskoczony, że na moment zapomniał, co działo się
przed chwilą.
— Mogłem przypuszczać, że tak
będzie. — Draco usiadł w fotelu, uważnie przyglądając się nadal stojącemu pod
ścianą chłopakowi. — Połączyliśmy moc. Kiedy jesteśmy razem, w jakiś sposób
obydwie energie splatają się ze sobą i odrzucają wszystko co mogłoby stanowić zagrożenie.
— Czyli teraz zamiast rzucić na
ciebie klątwę, po prostu rozkwaszę ci nos — westchnął Harry z rezygnacją.
— Jak wyrafinowanie, zawsze
wiedziałem, że jesteś dżentelmenem, Potter. — Draco skrzywił się z niesmakiem.
— Zaczynam się zastanawiać, czy
nie kazać skrzatom sprawdzać swojego jedzenia. — Brunet wreszcie odsunął się od
ściany i zajął miejsce w fotelu naprzeciwko.
— Sugerujesz, że chciałbym cię
otruć? — Brew Malfoya powędrowała do góry.
— Twoim ojcem chrzestnym jest
Mistrz Eliksirów. — Wyraz twarzy Harry'ego mówił wszystko.
— Tak… — Draco uśmiechnął się
lekko. — Założę się, że pierwszą truciznę stworzył arystokrata. To taka
subtelna broń. Zastanawiam się tylko, dlaczego sądzisz, że chciałbym cię zabić.
— Malfoy, jesteśmy skazani na
siebie, nasz związek jest nierozerwalny, to wręcz prowokacja do zbrodni. —
Harry pokręcił głową z rozbawieniem.
— Jestem pod wrażeniem twej
spostrzegawczości. — Ślizgon skinął z uznaniem. — Wracając do tematu, co
chciałeś osiągnąć, pojawiając się u Samuela?
W zielonych oczach zabłysło
zdziwienie.
— Nie możesz po prostu założyć,
że go polubiłem? Okoliczności są takie, a nie inne. Najprawdopodobniej spędzimy
razem całe życie, oczywiście jeżeli wcześniej się nie pozabijamy. Logika nakazuje,
abym zaprzyjaźnił się z twoim bratem.
— Więc poszedłeś tam, bo tak ci
nakazywała cholerna gryfońska logika… — wycedził zimno Malfoy.
— Nie, poszedłem tam, bo
chciałem spędzić z nim trochę czasu, poznać go lepiej. To naprawdę wspaniały
chłopiec. Uprzedzając twoje rojenia, nie, nie mam zamiaru go krzywdzić.
Przeciwnie, żywię nadzieję na to, iż kiedyś przestanie się ukrywać, a wtedy
zamieszka z nami. Wiesz dobrze, że nie możesz wiecznie trzymać go w tym domu.
Przyznam, że w pewnym momencie przyszło mi na myśl zaklęcie adopcyjne, jednak
to mogłoby tylko wyrządzić większe szkody.
Draco uniósł brew w zdumieniu.
Potter myślał o tym, aby adoptować Samuela? Po co? Ledwo go znał, gardził jego
ojcem, nienawidził jego brata… Nigdy nie zrozumie sposobu myślenia Gryfonów, a
już na pewno nie Złotego Idioty. Jaki człowiek snuje takie plany, po tym jak
widział czyjeś dziecko raz w życiu? Nikt! Oczywiście poza stojącym przed nim
mężczyzną, który zawsze najpierw robił, a potem myślał nad konsekwencjami. To
naprawdę cud, że jeszcze żyje. Może powinien zacząć doceniać Weasleya i
Granger? W końcu ktoś musiał przyczynić się do tego, że ziemia nadal nosiła na
swym grzebiecie to zgrabne ciało. No chyba że przyjąć, że mugolska religia
zawiera w sobie ziarno prawdy i Potter ma naprawdę dobrego Anioła Stróża. W
takim wypadku — wyrazy współczucia dla biednego faceta, przez ten czas na pewno
zdążył pozbyć się ze zgryzoty wszystkich piór w skrzydłach.
— Większe szkody? — zapytał,
chociaż sama idea napawała go czystą niechęcią.
— Jestem osobą publiczną,
ośmielę się stwierdzić, że mam więcej wrogów niż ty. Gdybym nagle rozgłosił, że
mam syna…
— Ktoś mógłby go wykorzystać
jako twoją słabość — dokończył Malfoy.
— Dokładnie.
W komnacie zapadła cisza.
Obydwaj mężczyźni zastanawiali się nad złożonością całej sytuacji. Do tej pory
Samuelowi zagrażała Narcyza. Teraz, odkąd Draco poślubił Harry'ego, problem
stał się bardziej dotkliwy. Po świecie chodziła wystarczając ilość wściekłych
Śmieciożerców, którzy nie wahaliby się przez porwaniem dziecka tylko po to, aby
dostać w swoje ręce Pottera. Malfoy zdawał sobie sprawę z tego, iż rzecz
dotyczy nie tylko Gryfona. On sam jako zdrajca był napiętnowany. Niejedna
osoba, chcąc się na nim zemścić, wykorzystałaby do tego chłopca. Miał tę
świadomość od dawna, co stanowiło kolejny powód, aby ukrywać Samuela. Teraz w
życiu małego było dwóch opiekunów i każdy z nich był osobą publiczną, mającą
swoich wrogów. To wcale nie poprawiało sytuacji, jedynie bardziej ją gmatwało.
— Wreszcie zrozumiałem, dlaczego
tak naprawdę zgodziłeś się złożyć tę przysięgę — miękki głos bruneta przerwał
ciszę. — Nie chodziło o pieniądze, które włożyłeś w tę szkołę, prawda?
Pamiętam, że nazwałeś ją bezpiecznym miejscem.
— Na razie Samuel jest
bezpieczny pod okiem Victorii. Wbrew pozorom nie wybrałem jej tylko dlatego, że
lubi dzieci i potrafi się nimi opiekować. To wykwalifikowana czarownica,
wybitna specjalistka w dziedzinie zaklęć ochronnych i obronnych. Ma dużą moc,
jej korzenie sięgają samej Roweny Ravenclaw. — Napotkawszy zaskoczony wzrok
Harry'ego, kontynuował wyjaśnienia. — Właściwie nikt o tym nie wie, ona sama
najprawdopodobniej nie zdaje sobie z tego sprawy. Znalazłem ją przez przypadek,
gdy przeglądałem jakieś zakurzone papiery w tajnej bibliotece ojca, szukając
zaklęć ochronnych. Rowena była specjalistką w tej dziedzinie magii. Jej logika
i przenikliwość były naprawdę imponujące. Miała córkę Helenę, zresztą zginęła
ona z ręki Krwawego Barona, który później popełnił samobójstwo, lecz to już
osobna historia. Ciekawostką jest to, że nikt nie wiedział, iż wcześniej
urodziła syna. Wychował go jej kochanek, który nigdy nikomu nie powiedział o
pochodzeniu dziecka z linii Ravenclaw.
— Skąd więc wiadomo, iż Victoria
jest potomkiem Roweny?
— Mężczyzna pozostawił po sobie
pamiętniki. Mój ojciec kolekcjonował stare manuskrypty, jednak biblioteka jest
tak ogromna, że prawdopodobnie sam nie do końca zdawał sobie sprawę z tego,
jaki skarb posiada, inaczej na pewno wykorzystałby go.
— Imponujące. Patrząc na
Victorię, widziałem tylko miłą starszą panią, nigdy nie domyśliłbym się, że
posiada tak wielką moc. — Harry naprawdę był pod wrażeniem, zarówno tego, czego
się dowiedział, jak i faktu, że Draco podzielił się z nim tą tajemnicą.
— Ująłbym to inaczej. Pani Grant
nie posiada ogromnej mocy, jej potęgą jest niezaprzeczalna inteligencja i siła
dedukcji. Gdyby skończyła Hogwart, najprawdopodobniej byłaby Krukonką. Nigdy
nie lekceważyłem potęgi tego domu. Inteligentni ludzie to broń sama w sobie. —
Malfoy podniósł się z fotela i ruszył w stronę obrazu. — Pójdę do siebie,
dzisiejszy dzień był pełen wrażeń, muszę odpocząć. Wrócę po kolacji.
Oczywiście, że wrócisz, pomyślał Harry. Czuł, że magia
między nimi powoli zaczęła się stabilizować, uspokajać. Jedno było jednak
niezmienne. Każdej nocy ciągnęła ich w tym samym kierunku, jakby sama czuła
niedosyt.
***
Krzyk Hermiony poderwał Rona z
krzesła, na którym siedział w pustym pokoju nauczycielskim i czytał nowinki ze
świata quidditcha. — Jak śmiałeś rzucić na ucznia zaklęcie Levicorpus!
— Uspokój się, Mionka — mruknął,
uciekając wzrokiem przed wściekłym spojrzeniem dziewczyny. — Musiałem go jakoś
ukarać za nieposłuszeństwo.
— Owszem, dając mu szlaban, a
nie trzymając przez dziesięć minut głową w dół. — Granger nerwowo przemierzała
komnatę. — Uczymy te dzieci dyscypliny, staramy się, aby nie rzucały w siebie
przypadkowymi zaklęciami, a ty niweczysz cały nasz trud, dając im zły przykład!
— Nie moja wina, że ten patałach
wziął miotłę i bez pozwolenia latał nad głowami innych uczniów, popisując się.
Komuś mogła stać się krzywda!
— O ile pamiętam, kiedy ostatnio
jakiś uczeń bez pozwolenia wziął miotłę, został najmłodszym szukającym od stu
lat, a ty gorąco mu dopingowałeś — wytknęła.
— Bo to był Harry, poza tym
miałem wtedy jedenaście lat — niemrawo bronił się Ron.
— Jeżeli chciałeś przez to
powiedzieć, że teraz jesteś mądrzejszy, to raczej ci się to nie udało —
prychnęła zniecierpliwiona.
— Ale, Mionka…
— Ostrzegam cię tylko, że jeżeli
jeszcze raz zrobisz coś takiego, nie omieszkam wyciągnąć konsekwencji —
mruknęła i wreszcie usiadła na krześle. — Zrozum, musimy ich uczyć dobrym
przykładem.
— Wiem, wiem, zrozumiałem —
westchnął i zrezygnowany oparł głowę na ręce.
— No dobra, to ja lecę do
Harry'ego, miałam z nim porozmawiać o pierwszym miesiącu nauczania.
— Nie radzę. O tej porze może
być zajęty. — Ron wymownie spojrzał na zegar, który wskazywał dwudziestą
pierwszą trzydzieści.
— On nigdy nie chodzi tak
wcześnie spać. — Hermiona wzruszyła ramionami. — Poza tym prosił mnie o to dziś
rano, ale potem gdzieś zniknął, więc to nie moja wina, że jestem zmuszona
nachodzić go o tej porze.
— Jasne, ale potem nie mów, że
cię nie ostrzegałem. — Weasley zaczerwienił się i wbił wzrok w gazetę.
— No dobrze, o czym mi nie
mówisz? — Dziewczyna wyjęła mu z rąk magazyn i spojrzała na niego z
zainteresowaniem.
— Oj, sama się domyśl — bąknął,
usiłując odebrać swą własność.
— Ron… — warknęła ostrzegawczo.
Weasley zerknął na nią spod oka
i odwrócił głowę zażenowany. Cholera, niby jak miał jej to powiedzieć? Czy ona
się nie domyśla, o co mu chodzi? Zawsze była taka spostrzegawcza. Zamyślił się
chwilę, wbijając wzrok w nierówne wyżłobienia na stole. Kątem oka zerknął na
pochyloną ku niemu przyjaciółkę. Może go podpuszczała?
— Ron, czekam. — Zabębniła
palcami po stole.
— Oj no… — Poddał się wreszcie. —
Byłem wczoraj u niego późno wieczorem…
— I?
— Malfoy powinien rzucić na
swoją komnatę zaklęcie wyciszające, zanim… — zająknął się. — Zanim pójdzie
spać.
— Och…
— No… — Pochylił niżej głowę,
czując jak jego policzki robią się gorące.
— To może faktycznie odwiedzę go
jutro rano — bąknęła Hermiona po chwili ciszy.
— Wydaje mi się, że tak będzie
lepiej.
— Ale wiesz… — uśmiechnęła się
lekko — to chyba dobrze, że tak im się układa nie?
— Jasne — prychnął. — Układa im
się w łóżku, w dzień mijają się na korytarzach praktycznie bez słowa albo kłócą
zawzięcie. Nie rozumiem go, jak w ogóle może z nim…
— To jego mąż, nie nasza sprawa,
co robią w sypialni. — Hermiona pokręciła głową z dezaprobatą.
— To Malfoy, cholerna Fretka! —
zaperzył się Ron. — Obślizły Ślizgon, który nasze szkolne życie zmienił w
koszmar, a on pozwala mu… To obrzydliwe.
— Są ze sobą związani mocą. Sam
mówiłeś, że to tak jakby byli sobie przeznaczeni. Uważam, że to wspaniałe, iż
próbują ze sobą żyć.
— Wspaniałe? Powinien być z
kimś, kogo kocha! Przebolałem to, że mój najbliższy przyjaciel okazał się
gejem, ale nie mogę znieść myśli, że chodzi do łóżka z Malfoyem.
— Miłość — prychnęła dziewczyna.
— Co ty wiesz o miłości...
— Najwyraźniej więcej niż oni.
To, co Harry teraz robi, to zwykłe pieprzenie — warknął, zły, gwałtownie
odsuwając od siebie gazetę. — Dużo nad tym myślałem i coś mi tutaj nie gra.
Przeznaczenie to nie ślepa kura, która rzuca się na każde ziarno. Sama pomyśl,
prawdopodobieństwo, że Malfoy i Złoty Chłopiec to dwie połówki pomarańczy,
wynosi mniej niż zero, a tutaj proszę, stają na ślubnym kobiercu i od razu cud.
Dla mnie to podejrzane i tyle.
— A ty jesteś alfą i omegą w
tych sprawach — Hermiona prychnęła nieco zirytowana. Sama długo zastanawiała
się nad tym, jednak ostatnio odpuściła sobie. Szkoła i uczniowie skutecznie
absorbowali jej czas. Poza tym, gdy Harry przyznał się, iż jest gejem, uznała
to za znak i postanowiła nie ingerować. Westchnęła ciężko i po raz kolejny
zabębniła nerwowo palcami po blacie. Z niechęcią musiała przyznać, że Ron na
powrót obudził jej wątpliwości, głośno mówiąc o tym, co do tej pory nie dawało
jej spokoju. — Masz rację. — Uniosła głowę i spojrzała na niego zmęczonym
wzrokiem. — Nawet jeżeli przyjmiemy, że każdy człowiek ma swoją drugą połówkę,
towarzysza, partnera — właściwie nieważne jak go nazwiemy — to szansa na to, że
Malfoy i Harry to dwa ziarna, które powinny być w tej samej doniczce, są
zerowe.
— Chyba, że chcesz wyhodować
kwiatka i chwast.
— Poszukam jeszcze trochę w
bibliotece, chociaż wydaje mi się, że przeczytałam na ten temat już wszystko. —
Uniosła rękę do włosów i zdjęła klamrę spinającą je w zgrabny kok, pozwalając,
by opadły wzburzoną falą na plecy. Mruknęła z przyjemności, rozmasowując
miejsce z tyłu głowy.
— Nadal mamy dostęp do
biblioteki w domu Harry'ego. Z tego co pamiętam, Syriusz posiadał wiele ksiąg,
których raczej nie znajdziesz gdzieś indziej. — Ron spojrzał na nią z nadzieją.
— Świetnie, zajrzę tam jutro. —
Twarz dziewczyny rozjaśnił dobrze znany Weasleyowi rumieniec ekscytacji. —
Możne nawet trafię na coś związanego z przerwaniem więzi magicznej.
— W tej kwestii nie licz na
wiele, mój ojciec twierdzi, że takie małżeństwa są nie do ruszenia. Raz połączone
rdzenie nie dadzą się rozdzielić, chyba że jedno z małżonków umrze. — Skrzywił
się ze złością. — Gdyby jeszcze było pewne, że ofiarą będzie Fretka…
— Ron!
— Och no przepraszam, tak mi się
powiedziało. — Wzruszył ramionami zniecierpliwiony. — Przecież nie mówię, że
mamy go zabić. Ta sytuacja po prostu mnie irytuje.
— Jesteś zazdrosny. Szkoła i
Malfoy zabierają Harry'emu wiele czasu. Do tej pory każdą wolną chwilę spędzał
z tobą.
— Brakuje mi go… — Rudzielec
wbił wzrok w blat stołu. — Czasami chciałbym móc tak zwyczajnie wejść do jego
komnat i zabrać go na piwo, mecz, czy po prostu pogadać, włócząc się po plaży.
Łapię się na tym, że boję się w ogóle zbliżyć do pokoi własnego kumpla, bo zza
zakrętu zawsze może wyskoczyć Malfoy ze swoją wredną gębą. Nie! — Uniósł rękę,
widząc, że dziewczyna chce mu przerwać. — Naprawdę się staram. Wiem kim jest
Fretka, ile dokonał i co mu zawdzięczamy. Wbrew pozorom doceniam to, podziwiam
nawet jego odwagę i to jak bardzo się różni od dupka, którego znaliśmy w
szkole, ale to nie znaczy, że muszę go lubić. To silniejsze ode mnie i nie
zamierzam z tym walczyć.
— Rozumiem…
— Świetnie. — Weasley odetchnął
głęboko i spojrzał na przyjaciółkę. — Dość przykrych tematów. Co u ciebie?
Słyszałem pewne plotki… — Zawiesił znacząco głos.
— Na jaki temat?
— Finch—Fletchley? —
odpowiedział pytaniem na pytanie.
— Och… — Hermiona zarumieniła
się lekko, odwracając głowę i ukrywając twarz za kotarą sprężystych loków.
— Och? Tylko tyle masz mi do
powiedzenia? — Ron szturchnął ją palcem w ramię. — No, opowiadaj.
— Ale naprawdę nie ma o czym —
mruknęła.
— Jak to nie ma? Podobno
wychodzicie gdzieś razem w niedzielę.
— Zaprosił mnie na wystawę do
mugolskiego muzeum — przyznała niechętnie.
— Mrrau, Mionka, ty kocico. — Ron
zachichotał cicho. — Z Justina to prawdziwy lowelas, ileż może się zdarzyć w
takiej galerii! Te inspirujące, nieruchome bohomazy, ta cisza, spokój i
podniecenie, które was ogarnie na widok portretu jakiegoś dawno zmarłego
delikwenta.
— To martwa natura! Paul
Cézanne, Giuseppe Recco… Po prostu się nie znasz — prychnęła, jednak chwilę
później zaraźliwy śmiech przyjaciela sprawił, że kącik jej ust zaczął drgać
podejrzanie.
— Przepraszam, nie doceniłem
kolegi. Te śliweczki, banany, wisienki… To na pewno podziała na wyobraźnię. —
Weasley odsunął się szybko, widząc zmierzającą w jego stronę pięść Hermiony.
— Ronaldzie Wealsey! To… To
nasza pierwsza randka i naprawdę powinieneś docenić pomysł Justina.
— Jasne, jasne. — Ron uniósł
ręce w geście poddania. — Doceniam, chociaż dla mnie to nudy. Uciąłbym sobie
drzemkę po pięciu minutach, pod jakimś talerzem z owocami czy wazonem z
dziwacznym zielskiem.
— Ciekawe gdzie ty byś zabrał
dziewczynę. — Hermiona przewróciła oczami. — Na mecz quidditcha?
— Przynajmniej by nie zasnęła z
nudów.
— Oczywiście, że nie, wrzaski
sąsiadów z ławki co najwyżej by ją ogłuszyły i przyprawiły o trwały uraz
słuchu. Poza tym, nie przypominam sobie, abyś kiedyś z kimś chodził tak
naprawdę, więc nie pouczaj.
— No tak, zapomniałem, że ty
masz w tym doświadczenie. Te ogniste randki z Krumem, jeden bal i kilka listów.
— Ron przewrócił oczami, przyglądając się jej spod rudej grzywki.
— Moje życie osobiste…
— Nie istnieje, przynajmniej
jeżeli chodzi o facetów. — Wszedł jej w słowo Weasley. — Dlatego mam nadzieję,
że pomiędzy tobą a Justinem zaiskrzy. — Uśmiechnął się przyjaźnie. — Jednak
jeżeli nie… Zawsze możesz pocieszyć się tym, że to Puchon i nie wiedział, co
traci.
— Dzięki, Ron. — Odruchowo
chwyciła go za rękę i ścisnęła w geście wdzięczności. — Pójdę już, zrobiło się
późno, a jutro rano chcę odwiedzić dom Harry'ego.
— Jasne, mam nadzieję, że coś
znajdziesz. — Rudzielec spoważniał i podniósł się z krzesła, odprowadzając ją
do drzwi. Na korytarzu przystanął i poklepał ją po dłoni, której do tej pory
nie puścił, po tym jak dziewczyna go złapała. — I pamiętaj, czekam na
sprawozdanie. Zarówno z tego co znajdziesz, jak i z randki.
***
Severus Snape od kilku godzin
krążył po swej komnacie, ze zniecierpliwieniem oczekując na przybycie Draco.
Tego dnia rano dostał list ze Świętego Munga o stanie zdrowia Lucjusza i to, co
przeczytał, wybitnie mu się nie podobało. Zastanawiał się, jak powinien
przekazać nowinę swemu chrześniakowi, ale w jakiekolwiek słowa by tego nie
ubrał, sens zawsze pozostawał ten sam. Wiedział, że jego wiadomość wstrząśnie
chłopakiem i wolałby, aby ten nigdy nie poznał prawdy, jednak to nie było coś,
co mógłby przed nim ukrywać. Prędzej czy później Draco dowiedziałby się i w
najlepszym wypadku byłby na niego wściekły za milczenie, w najgorszym po prostu
by go znienawidził.
— Severusie? — Obraz przesunął
się lekko i w dziurze ukazała się jasna głowa Malfoya. — Chciałeś mnie widzieć?
— Tak! Dwie godziny temu! —
warknął, nie przestając krążyć po pomieszczeniu.
— Wybacz, Potter…
— Doprawdy, chyba nie sądzisz,
że interesuje mnie, co wyczyniasz ze swoim nieszczęsnym mężem, więc z łaski
swojej oszczędź mi tych mizernych tłumaczeń.
Draco przełknął ciętą odpowiedź
i usiadł w jednym z foteli, obserwując zmrużonymi oczami swego chrzestnego. Coś
musiało wyprowadzić go z równowagi, skoro od rana miał tak kiepski humor.
Severus bardzo rzadko mówił do niego tak ostrym tonem, ostatnio było to chyba
jeszcze za czasów szkoły. W milczeniu przyglądał się powiewającej za nim
szacie. Nieraz zastanawiał się, czy ubrania Mistrza Eliksirów były szyte
specjalnie tak, aby łopotały w takt jego kroków, czy była to wyjątkowa cecha
mężczyzny, który naturalnie poruszał się w ten zmysłowy i przyciągający
spojrzenia sposób. Nie żeby kiedykolwiek patrzył na Snape'a jak na obiekt
fascynacji. Severus nie był ładny, ba, nie był nawet przystojny. Pociągłą twarz
zdobiły wąskie, wiecznie zaciśnięte usta, czarne włosy zawsze wyglądały na
tłuste, a duży orli nos raczej nie dodawał mu urody. Jednak nikt nie mógł
zaprzeczyć, że pomimo tego mężczyzna był na swój sposób pociągający. Posiadał
coś, za co niejeden przystojniak dałby się pokroić, a mianowicie niebezpieczny
urok. Kojarzył się z dzikim zwierzęciem, które mogło zaatakować, gdy ktoś
nieostrożnie się do niego zbliżył. Jego ruchy nigdy nie były chaotyczne,
przeciwne — pełne gracji i wdzięku, niczym u drapieżnika. Mroczne obsydianowe
oczy spoglądały na człowieka przenikliwie, przeszywając go na wskroś i
wywołując uczucie obnażenia ze wszystkich sekretów. Jego atutem był głos. W
zależności od sytuacji mógł on być ostry i syczący albo miękki, prawie
uwodzicielski. Głęboki, wibrujący, czasami aksamitny. O tak, takim głosem mógłby
każdego uwieść… Gdyby tylko chciał, a najwyraźniej nie miał takiego zamiaru, bo
odkąd Malfoy pamiętał, Severus był sam.
— Mógłbyś łaskawie zwrócić uwagę
na to, co mówię? — Teraz Mistrz Eliksirów syczał, a to znaczyło, że był zły.
— Niezależnie od tego, co się
stało, prosiłbym, abyś nie wyżywał się na mnie — odpowiedział Draco, odchylając
się i opierając swobodnie o zagłówek. — Czyżby znowu jakiś tępy uczeń nie
spełnił twoich wymagań?
— Lata doświadczenia sprawiają,
że potrafię sobie poradzić z niesfornymi bachorami.
— Więc o co chodzi? — Młody
mężczyzna wreszcie spojrzał na niego z zainteresowaniem.
— Dziś rano dostałem list od
lekarza, który zajmuje się przypadkiem twojego ojca.
— Cokolwiek to jest, nie chcę o
tym słyszeć. — Malfoy poderwał się z fotela, zmierzając ku wyjściu.
— Siadaj. — Spokojny,
zrezygnowany głos chrzestnego zatrzymał chłopaka skuteczniej niż krzyk. Blondyn
zacisnął pięści i powrócił na fotel.
— Sev, naprawdę nie chcę o
niczym wiedzieć — westchnął ponuro. — Dobrze wiesz, że on już dla mnie nie
istnieje.
— To nadal twój ojciec. — Snape
oparł się o biurko, splatając ręce przed sobą i tradycyjnie ukrywając dłonie w
fałdach rękawów.
— Nie obchodzi mnie to, przestał
nim być, gdy dowiedziałem się o Samuelu. Znasz go, wiesz kim był i do czego
doprowadził. Gdyby nie ty i twoje nauki, skończyłbym tak samo jak on. — Głos
Draco był zimny i stanowczy.
— Masz rację, jednak sytuacja
się zmieniła…
— Zmieniła? Czyżby szanowny
staruszek umarł? Nie bój się, zapłacę za pogrzeb. — Chłopak zacisnął usta i
odwrócił głowę. — Jednak nie oczekuj łez nad jego grobem.
— Draco… — Przez twarz Snape'a
przebiegł grymas. — Rozumiem twoje rozgoryczenie, jednak lekarze oczekują, że
pojawisz się w szpitalu… Ty albo twoja matka, a jak obaj wiemy, na Narcyzę nie
mamy co liczyć.
— Severusie, jesteś moim
chrzestnym ojcem. — Ślizgon spojrzał na niego prawie błagalnie. — Proszę cię
więc jako najbliższą mi osobę. Zrób to za mnie. Odbierz ciało i pochowaj je
gdziekolwiek tylko zapragniesz, byle nie w rodowym grobowcu Malfoyów. On na to
nie zasłużył, a ja nie chcę kiedyś spocząć w jego towarzystwie.
— Nie mogę spełnić twojego
życzenia. — Snape podszedł do barku i nalał whisky do dwóch szklanek. —
Pogrzebanie kogoś żywcem jest uważane za jedną z najczarniejszych form magii, a
jak wiesz, nie zajmuję się już tym.
Odwrócił się w kierunku chłopaka
i spojrzał w jego szeroko otwarte w zaskoczeniu oczy. Jęknął bezgłośnie i
podszedł do niego, wręczając mu jedną szklankę.
— Twój ojciec właśnie obudził
się ze śpiączki i najwyraźniej jest w pełni władz umysłowych.
— Merlinie… — Malfoy jednym
haustem wypił alkohol i podsunął tumbler Severusowi, który bez słowa nalał mu
kolejną porcję. — Nie rozumiem, jakim cudem…
— Do końca nie wiadomo, jednak
ja mam swoje przypuszczenia. — Mistrz Eliksirów usiadł naprzeciw niego i upił
niewielki łyk. — Pamiętasz artykuł o ostatnio zabitych Śmierciożercach? — Draco
skinął powoli głową, nie spuszczając z niego przerażonego spojrzenia. — Moim
zdaniem pułapka w którą wpadł twój… Lucjusz, obłożona była klątwami czasowymi.
— Czyli wraz ze śmiercią
rzucających…
— Dokładnie. — Snape ponownie
uniósł szklankę do ust, po czym odstawił ją na stolik.
Draco wstał i powoli podszedł do
biurka, odwrócił się i ruszył ku drzwiom. Po kilku rundach zatrzymał się na
środku komnaty i w roztargnieniu potarł dłonią czoło.
Nigdy, nawet w najgorszych
koszmarach nie przewidział, że jego ojciec kiedyś się obudzi. Po tylu latach
śpiączki był praktycznie pewien, że kiedyś po prostu odejdzie z tego świata w
ciszy i spokoju, nie zakłócając mu już życia. Jak mógł tak się mylić? Jak mógł
w ogóle przypuszczać, że pójdzie tak łatwo? Merlinie… Jak miał teraz iść do
niego, spojrzeć mu w oczy i zobaczyć w nich oskarżenie? Nie! Nie miał co
rozważać odwiedzin, koniec z Lucjuszem. Nieważne, że się obudził, nieważne, że
kiedyś uważał go za wspaniałego i godnego szacunku człowieka. Wszystko się
zmieniło. Jego ojciec był Śmierciożercą, złym, fałszywym i bezlitosnym
człowiekiem, który bez skrupułów słuchał Voldemorta, nie wahając się mordować i
torturować. Zdradził matkę, porzucił własnego syna. Okłamał ich wszystkich.
Nie, nikt nie mógł oczekiwać, że pójdzie do niego i będzie udawał, że nic się
nie stało. Gorzej! Obawiał się, że gdyby stanął teraz z nim twarzą w twarz, po
prostu by nie wytrzymał i zrobił coś bardzo, ale to bardzo złego.
— Co teraz? — Odwrócił się w stronę
Severusa i spojrzał na niego uważnie.
— Na razie pozostanie pod
obserwacją lekarzy. Jego izolatka już została obłożona zaklęciami przeciwko
aportacji, wszelkim klątwom i oczywiście nie będzie mógł z niej samodzielnie
wyjść. Ministerstwo już wysłało dwóch aurorów, którzy nie spuszczają go z oka.
— A co potem?
— Znasz odpowiedź. — Snape oparł
łokcie na kolanach i złączył palce dłoni, tworząc z nich wysmukłą piramidę.
— Proces i Azkaban.
— Nie czarujmy się, nic nie
wybroni Lucjusza od więzienia. Nie chciałbym cię okłamywać, ten proces nie
będzie należał do łatwych. Zdziwiłbym się również, gdyby długo z nim czekali,
od lat ostrzyli na niego pazury. Śpiączka była dla nich wielkim rozczarowaniem,
dlatego teraz w ministerstwie zapewne wrze od przygotowań.
— Nazwisko Malfoy znowu znajdzie
się w gazetach obok takich słów jak „Czarny Pan" i „Śmierciożercy". —
Twarz Draco była biała jak kartka papieru. Przeżył to już kiedyś i miał
nadzieję, iż nigdy więcej nie będzie musiał do tego powracać.
— Musisz być przygotowany, że
zostaniesz wezwany przed oblicze Wizengamotu. — Ślizgon nie wiedział kiedy
Severus podniósł się i podszedł do niego, by położyć mu dłoń na ramieniu.
— Chcesz powiedzieć, że będą oczekiwali,
iż złożę zeznania przeciwko własnemu ojcu? — Chłopak spojrzał na niego z
niedowierzaniem. — Czy już nie dość zrobiłem dla nich? Wyrzekłem się
wszystkiego, zostałem uznany za zdrajcę własnej rodziny, przez cały ten czas
noszę w sobie poczucie winy, chociaż wiem, że postąpiłem słusznie. A teraz
jeszcze i to? — Draco pochylił głowę i ukrył twarz w dłoniach.
— Przykro mi. — Snape przymknął
oczy, czując gorycz i ból. Mógłby powiedzieć, że wie, co czuje jego chrześniak.
Sam nieraz musiał zeznawać przeciwko ludziom, których w jakimś sensie znał i
którzy uważali go za przyjaciela. Jednak nigdy nie został zmuszony, aby stanąć
naprzeciwko członka własnej rodziny i skazać go na piekło. — Pamiętaj, że
zrobię wszystko, aby być tam razem z tobą.
— Dziękuję. — Draco chwycił dłoń
Mistrza Eliksirów i uścisnął ją lekko. — To naprawdę wiele dla mnie znaczy.
Snape przez chwilę pozwalał, aby
chłopak trzymał go za rękę, po czym zabrał ją delikatnie i odsunął się od
niego. Nigdy nie lubił zbytecznego sentymentalizmu i okazywania emocji na
oczach innych.
— Co z Potterem? — zapytał
rzeczowo.
— Porozmawiam z nim. — Malfoy
wstał i otrząsnął się, jakby zrzucał z siebie coś wyjątkowo paskudnego. Na jego
twarz powrócił zwykły ironiczny wyraz. Severus odetchnął z ulgą. Koniec
użalania się nad sobą, Draco jak zwykle stanął na wysokości zadania i schował
emocje głęboko w sobie. Wiedział, że nie jest to dobre rozwiązanie, jednak na
tę chwilę najlepsze.
— Sądzisz, że zrozumie? — spytał
sceptycznie.
— Będzie zaskoczony, być może na
początku zły, ale zrozumie. — Ślizgon odwrócił się w kierunku obrazu.
— Poradzisz sobie z nim? Wiesz,
że mogę towarzyszyć ci w tej rozmowie.
— Nie potrzeba. — Draco odwrócił
się i spojrzał na niego z kpiącym uśmieszkiem. — Prawdziwego mężczyznę podnieca
niebezpieczeństwo, hazard i dobra zabawa. I wiesz… Czasami lubię myśleć, że
Potter to właśnie bardzo niebezpieczna zabawka.
— Wybraniec to nie zabawka, bądź
ostrożny, bo możesz przegrać. — Snape wbił w niego ostrzegawcze spojrzenie.
— Nie bój się, nigdy nie
odsłaniam wszystkich kart i zawsze trzymam asa w rękawie. — Blondyn potrząsnął
ręką, jakby chciał pokazać ukrytą kartę.
Snape patrzył na niego przez
chwilę, po czym zapytał cicho.
— Nigdy nie ogarniają cię
wątpliwości, Draco?
Chłopak otworzył przejście i
zrobił krok w kierunku korytarza, po czym zatrzymał się i nie odwracając,
szepnął.
— Oczywiście, że ogarniają, po
prostu nie mogę sobie pozwolić na ich okazanie.
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, Hermiona idzie na randkę, Lucjusz się przebudził z tej śpiączki i ta reakcja Draco...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńcudownie, ocho Hermiona idzie na randkę, a Lucjusz się przebudził ze śpiączki, a reakcja Draco...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga