poniedziałek, 10 września 2012

Red Hills - XVII


W momencie gdy Harry wyszedł z kominka, poczuł silne pchnięcie i ułamek sekundy później znalazł się przy ścianie z jedną ręką Malfoya na gardle i drugą boleśnie wbijającą różdżkę w jego obojczyk.

— Co ty kurwa robisz?! — wychrypiał zaskoczony, czując jak palce boleśnie zaciskają się na jego skórze.

— W co ty pogrywasz, Potter? — Draco wbił w niego przenikliwy wzrok, a jego tęczówki przybrały chmurny, burzowy odcień.

— O co ci chodzi? — Harry czuł, jak powoli zaczyna mu brakować powietrza. Szarpnął się, lecz w efekcie blondyn tylko silniej zacisnął palce, pozbawiając go tchu.


— Zjawiasz się u mojego brata, nie pytając mnie wcześniej o pozwolenie. Dajesz mu prezenty, sprawiasz, że zaczyna ci ufać i przywiązywać się do ciebie. Co ty kombinujesz?!

— Opanuj się, Malfoy! — Potter zacisnął dłonie na jego nadgarstkach. — To był po prostu impuls.

— Impuls? Ostrzegałem cię, żebyś nie ważył się go zranić! Twoje miłe gesty sprawiają, że zaczyna się do ciebie przywiązywać. Nie rozumiesz, czym to grozi? — Oczy Ślizgona ciskały błyskawice.

— Dusisz mnie… — Harry usiłował odepchnąć Draco niewerbalnie, jednak ku jego zaskoczeniu, chłopak zablokował czar bez najmniejszych problemów.

— Nawet nie próbuj — warknął, lecz opuścił różdżkę i cofnął się o krok, przyglądając się jak Gryfon łapczywie chwyta powietrze, rozmasowując szyję. — Ciekawe, wygląda na to, że nie możemy zrobić sobie krzywdy za pomocą magii. — Jakby usiłując potwierdzić swoją tezę, odłożył różdżkę na stolik i w myślach posłał w kierunku Harry'ego zaklęcie galaretowatych nóg. Jeszcze zanim dokończył, już czuł jak magiczna bariera odpycha je, roztrzaskując, zanim w ogóle do niej dotarło. — Wiedziałeś?

— Ja nie, moja magia jak najbardziej. — Harry był tak zaskoczony, że na moment zapomniał, co działo się przed chwilą.

— Mogłem przypuszczać, że tak będzie. — Draco usiadł w fotelu, uważnie przyglądając się nadal stojącemu pod ścianą chłopakowi. — Połączyliśmy moc. Kiedy jesteśmy razem, w jakiś sposób obydwie energie splatają się ze sobą i odrzucają wszystko co mogłoby stanowić zagrożenie.

— Czyli teraz zamiast rzucić na ciebie klątwę, po prostu rozkwaszę ci nos — westchnął Harry z rezygnacją.

— Jak wyrafinowanie, zawsze wiedziałem, że jesteś dżentelmenem, Potter. — Draco skrzywił się z niesmakiem.

— Zaczynam się zastanawiać, czy nie kazać skrzatom sprawdzać swojego jedzenia. — Brunet wreszcie odsunął się od ściany i zajął miejsce w fotelu naprzeciwko.

— Sugerujesz, że chciałbym cię otruć? — Brew Malfoya powędrowała do góry.

— Twoim ojcem chrzestnym jest Mistrz Eliksirów. — Wyraz twarzy Harry'ego mówił wszystko.

— Tak… — Draco uśmiechnął się lekko. — Założę się, że pierwszą truciznę stworzył arystokrata. To taka subtelna broń. Zastanawiam się tylko, dlaczego sądzisz, że chciałbym cię zabić.

— Malfoy, jesteśmy skazani na siebie, nasz związek jest nierozerwalny, to wręcz prowokacja do zbrodni. — Harry pokręcił głową z rozbawieniem.

— Jestem pod wrażeniem twej spostrzegawczości. — Ślizgon skinął z uznaniem. — Wracając do tematu, co chciałeś osiągnąć, pojawiając się u Samuela?

W zielonych oczach zabłysło zdziwienie.

— Nie możesz po prostu założyć, że go polubiłem? Okoliczności są takie, a nie inne. Najprawdopodobniej spędzimy razem całe życie, oczywiście jeżeli wcześniej się nie pozabijamy. Logika nakazuje, abym zaprzyjaźnił się z twoim bratem.

— Więc poszedłeś tam, bo tak ci nakazywała cholerna gryfońska logika… — wycedził zimno Malfoy.

— Nie, poszedłem tam, bo chciałem spędzić z nim trochę czasu, poznać go lepiej. To naprawdę wspaniały chłopiec. Uprzedzając twoje rojenia, nie, nie mam zamiaru go krzywdzić. Przeciwnie, żywię nadzieję na to, iż kiedyś przestanie się ukrywać, a wtedy zamieszka z nami. Wiesz dobrze, że nie możesz wiecznie trzymać go w tym domu. Przyznam, że w pewnym momencie przyszło mi na myśl zaklęcie adopcyjne, jednak to mogłoby tylko wyrządzić większe szkody.

Draco uniósł brew w zdumieniu. Potter myślał o tym, aby adoptować Samuela? Po co? Ledwo go znał, gardził jego ojcem, nienawidził jego brata… Nigdy nie zrozumie sposobu myślenia Gryfonów, a już na pewno nie Złotego Idioty. Jaki człowiek snuje takie plany, po tym jak widział czyjeś dziecko raz w życiu? Nikt! Oczywiście poza stojącym przed nim mężczyzną, który zawsze najpierw robił, a potem myślał nad konsekwencjami. To naprawdę cud, że jeszcze żyje. Może powinien zacząć doceniać Weasleya i Granger? W końcu ktoś musiał przyczynić się do tego, że ziemia nadal nosiła na swym grzebiecie to zgrabne ciało. No chyba że przyjąć, że mugolska religia zawiera w sobie ziarno prawdy i Potter ma naprawdę dobrego Anioła Stróża. W takim wypadku — wyrazy współczucia dla biednego faceta, przez ten czas na pewno zdążył pozbyć się ze zgryzoty wszystkich piór w skrzydłach.

— Większe szkody? — zapytał, chociaż sama idea napawała go czystą niechęcią.

— Jestem osobą publiczną, ośmielę się stwierdzić, że mam więcej wrogów niż ty. Gdybym nagle rozgłosił, że mam syna…

— Ktoś mógłby go wykorzystać jako twoją słabość — dokończył Malfoy.

— Dokładnie.

W komnacie zapadła cisza. Obydwaj mężczyźni zastanawiali się nad złożonością całej sytuacji. Do tej pory Samuelowi zagrażała Narcyza. Teraz, odkąd Draco poślubił Harry'ego, problem stał się bardziej dotkliwy. Po świecie chodziła wystarczając ilość wściekłych Śmieciożerców, którzy nie wahaliby się przez porwaniem dziecka tylko po to, aby dostać w swoje ręce Pottera. Malfoy zdawał sobie sprawę z tego, iż rzecz dotyczy nie tylko Gryfona. On sam jako zdrajca był napiętnowany. Niejedna osoba, chcąc się na nim zemścić, wykorzystałaby do tego chłopca. Miał tę świadomość od dawna, co stanowiło kolejny powód, aby ukrywać Samuela. Teraz w życiu małego było dwóch opiekunów i każdy z nich był osobą publiczną, mającą swoich wrogów. To wcale nie poprawiało sytuacji, jedynie bardziej ją gmatwało.

— Wreszcie zrozumiałem, dlaczego tak naprawdę zgodziłeś się złożyć tę przysięgę — miękki głos bruneta przerwał ciszę. — Nie chodziło o pieniądze, które włożyłeś w tę szkołę, prawda? Pamiętam, że nazwałeś ją bezpiecznym miejscem.

— Na razie Samuel jest bezpieczny pod okiem Victorii. Wbrew pozorom nie wybrałem jej tylko dlatego, że lubi dzieci i potrafi się nimi opiekować. To wykwalifikowana czarownica, wybitna specjalistka w dziedzinie zaklęć ochronnych i obronnych. Ma dużą moc, jej korzenie sięgają samej Roweny Ravenclaw. — Napotkawszy zaskoczony wzrok Harry'ego, kontynuował wyjaśnienia. — Właściwie nikt o tym nie wie, ona sama najprawdopodobniej nie zdaje sobie z tego sprawy. Znalazłem ją przez przypadek, gdy przeglądałem jakieś zakurzone papiery w tajnej bibliotece ojca, szukając zaklęć ochronnych. Rowena była specjalistką w tej dziedzinie magii. Jej logika i przenikliwość były naprawdę imponujące. Miała córkę Helenę, zresztą zginęła ona z ręki Krwawego Barona, który później popełnił samobójstwo, lecz to już osobna historia. Ciekawostką jest to, że nikt nie wiedział, iż wcześniej urodziła syna. Wychował go jej kochanek, który nigdy nikomu nie powiedział o pochodzeniu dziecka z linii Ravenclaw.

— Skąd więc wiadomo, iż Victoria jest potomkiem Roweny?

— Mężczyzna pozostawił po sobie pamiętniki. Mój ojciec kolekcjonował stare manuskrypty, jednak biblioteka jest tak ogromna, że prawdopodobnie sam nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, jaki skarb posiada, inaczej na pewno wykorzystałby go.

— Imponujące. Patrząc na Victorię, widziałem tylko miłą starszą panią, nigdy nie domyśliłbym się, że posiada tak wielką moc. — Harry naprawdę był pod wrażeniem, zarówno tego, czego się dowiedział, jak i faktu, że Draco podzielił się z nim tą tajemnicą.

— Ująłbym to inaczej. Pani Grant nie posiada ogromnej mocy, jej potęgą jest niezaprzeczalna inteligencja i siła dedukcji. Gdyby skończyła Hogwart, najprawdopodobniej byłaby Krukonką. Nigdy nie lekceważyłem potęgi tego domu. Inteligentni ludzie to broń sama w sobie. — Malfoy podniósł się z fotela i ruszył w stronę obrazu. — Pójdę do siebie, dzisiejszy dzień był pełen wrażeń, muszę odpocząć. Wrócę po kolacji.

Oczywiście, że wrócisz, pomyślał Harry. Czuł, że magia między nimi powoli zaczęła się stabilizować, uspokajać. Jedno było jednak niezmienne. Każdej nocy ciągnęła ich w tym samym kierunku, jakby sama czuła niedosyt.

***

Krzyk Hermiony poderwał Rona z krzesła, na którym siedział w pustym pokoju nauczycielskim i czytał nowinki ze świata quidditcha. — Jak śmiałeś rzucić na ucznia zaklęcie Levicorpus!

— Uspokój się, Mionka — mruknął, uciekając wzrokiem przed wściekłym spojrzeniem dziewczyny. — Musiałem go jakoś ukarać za nieposłuszeństwo.

— Owszem, dając mu szlaban, a nie trzymając przez dziesięć minut głową w dół. — Granger nerwowo przemierzała komnatę. — Uczymy te dzieci dyscypliny, staramy się, aby nie rzucały w siebie przypadkowymi zaklęciami, a ty niweczysz cały nasz trud, dając im zły przykład!

— Nie moja wina, że ten patałach wziął miotłę i bez pozwolenia latał nad głowami innych uczniów, popisując się. Komuś mogła stać się krzywda!

— O ile pamiętam, kiedy ostatnio jakiś uczeń bez pozwolenia wziął miotłę, został najmłodszym szukającym od stu lat, a ty gorąco mu dopingowałeś — wytknęła.

— Bo to był Harry, poza tym miałem wtedy jedenaście lat — niemrawo bronił się Ron.

— Jeżeli chciałeś przez to powiedzieć, że teraz jesteś mądrzejszy, to raczej ci się to nie udało — prychnęła zniecierpliwiona.

— Ale, Mionka…

— Ostrzegam cię tylko, że jeżeli jeszcze raz zrobisz coś takiego, nie omieszkam wyciągnąć konsekwencji — mruknęła i wreszcie usiadła na krześle. — Zrozum, musimy ich uczyć dobrym przykładem.

— Wiem, wiem, zrozumiałem — westchnął i zrezygnowany oparł głowę na ręce.

— No dobra, to ja lecę do Harry'ego, miałam z nim porozmawiać o pierwszym miesiącu nauczania.

— Nie radzę. O tej porze może być zajęty. — Ron wymownie spojrzał na zegar, który wskazywał dwudziestą pierwszą trzydzieści.

— On nigdy nie chodzi tak wcześnie spać. — Hermiona wzruszyła ramionami. — Poza tym prosił mnie o to dziś rano, ale potem gdzieś zniknął, więc to nie moja wina, że jestem zmuszona nachodzić go o tej porze.

— Jasne, ale potem nie mów, że cię nie ostrzegałem. — Weasley zaczerwienił się i wbił wzrok w gazetę.

— No dobrze, o czym mi nie mówisz? — Dziewczyna wyjęła mu z rąk magazyn i spojrzała na niego z zainteresowaniem.

— Oj, sama się domyśl — bąknął, usiłując odebrać swą własność.

— Ron… — warknęła ostrzegawczo.

Weasley zerknął na nią spod oka i odwrócił głowę zażenowany. Cholera, niby jak miał jej to powiedzieć? Czy ona się nie domyśla, o co mu chodzi? Zawsze była taka spostrzegawcza. Zamyślił się chwilę, wbijając wzrok w nierówne wyżłobienia na stole. Kątem oka zerknął na pochyloną ku niemu przyjaciółkę. Może go podpuszczała?

— Ron, czekam. — Zabębniła palcami po stole.

— Oj no… — Poddał się wreszcie. — Byłem wczoraj u niego późno wieczorem…

— I?

— Malfoy powinien rzucić na swoją komnatę zaklęcie wyciszające, zanim… — zająknął się. — Zanim pójdzie spać.

— Och…

— No… — Pochylił niżej głowę, czując jak jego policzki robią się gorące.

— To może faktycznie odwiedzę go jutro rano — bąknęła Hermiona po chwili ciszy.

— Wydaje mi się, że tak będzie lepiej.

— Ale wiesz… — uśmiechnęła się lekko — to chyba dobrze, że tak im się układa nie?

— Jasne — prychnął. — Układa im się w łóżku, w dzień mijają się na korytarzach praktycznie bez słowa albo kłócą zawzięcie. Nie rozumiem go, jak w ogóle może z nim…

— To jego mąż, nie nasza sprawa, co robią w sypialni. — Hermiona pokręciła głową z dezaprobatą.

— To Malfoy, cholerna Fretka! — zaperzył się Ron. — Obślizły Ślizgon, który nasze szkolne życie zmienił w koszmar, a on pozwala mu… To obrzydliwe.

— Są ze sobą związani mocą. Sam mówiłeś, że to tak jakby byli sobie przeznaczeni. Uważam, że to wspaniałe, iż próbują ze sobą żyć.

— Wspaniałe? Powinien być z kimś, kogo kocha! Przebolałem to, że mój najbliższy przyjaciel okazał się gejem, ale nie mogę znieść myśli, że chodzi do łóżka z Malfoyem.

— Miłość — prychnęła dziewczyna. — Co ty wiesz o miłości...

— Najwyraźniej więcej niż oni. To, co Harry teraz robi, to zwykłe pieprzenie — warknął, zły, gwałtownie odsuwając od siebie gazetę. — Dużo nad tym myślałem i coś mi tutaj nie gra. Przeznaczenie to nie ślepa kura, która rzuca się na każde ziarno. Sama pomyśl, prawdopodobieństwo, że Malfoy i Złoty Chłopiec to dwie połówki pomarańczy, wynosi mniej niż zero, a tutaj proszę, stają na ślubnym kobiercu i od razu cud. Dla mnie to podejrzane i tyle.

— A ty jesteś alfą i omegą w tych sprawach — Hermiona prychnęła nieco zirytowana. Sama długo zastanawiała się nad tym, jednak ostatnio odpuściła sobie. Szkoła i uczniowie skutecznie absorbowali jej czas. Poza tym, gdy Harry przyznał się, iż jest gejem, uznała to za znak i postanowiła nie ingerować. Westchnęła ciężko i po raz kolejny zabębniła nerwowo palcami po blacie. Z niechęcią musiała przyznać, że Ron na powrót obudził jej wątpliwości, głośno mówiąc o tym, co do tej pory nie dawało jej spokoju. — Masz rację. — Uniosła głowę i spojrzała na niego zmęczonym wzrokiem. — Nawet jeżeli przyjmiemy, że każdy człowiek ma swoją drugą połówkę, towarzysza, partnera — właściwie nieważne jak go nazwiemy — to szansa na to, że Malfoy i Harry to dwa ziarna, które powinny być w tej samej doniczce, są zerowe.

— Chyba, że chcesz wyhodować kwiatka i chwast.

— Poszukam jeszcze trochę w bibliotece, chociaż wydaje mi się, że przeczytałam na ten temat już wszystko. — Uniosła rękę do włosów i zdjęła klamrę spinającą je w zgrabny kok, pozwalając, by opadły wzburzoną falą na plecy. Mruknęła z przyjemności, rozmasowując miejsce z tyłu głowy.

— Nadal mamy dostęp do biblioteki w domu Harry'ego. Z tego co pamiętam, Syriusz posiadał wiele ksiąg, których raczej nie znajdziesz gdzieś indziej. — Ron spojrzał na nią z nadzieją.

— Świetnie, zajrzę tam jutro. — Twarz dziewczyny rozjaśnił dobrze znany Weasleyowi rumieniec ekscytacji. — Możne nawet trafię na coś związanego z przerwaniem więzi magicznej.

— W tej kwestii nie licz na wiele, mój ojciec twierdzi, że takie małżeństwa są nie do ruszenia. Raz połączone rdzenie nie dadzą się rozdzielić, chyba że jedno z małżonków umrze. — Skrzywił się ze złością. — Gdyby jeszcze było pewne, że ofiarą będzie Fretka…

— Ron!

— Och no przepraszam, tak mi się powiedziało. — Wzruszył ramionami zniecierpliwiony. — Przecież nie mówię, że mamy go zabić. Ta sytuacja po prostu mnie irytuje.

— Jesteś zazdrosny. Szkoła i Malfoy zabierają Harry'emu wiele czasu. Do tej pory każdą wolną chwilę spędzał z tobą.

— Brakuje mi go… — Rudzielec wbił wzrok w blat stołu. — Czasami chciałbym móc tak zwyczajnie wejść do jego komnat i zabrać go na piwo, mecz, czy po prostu pogadać, włócząc się po plaży. Łapię się na tym, że boję się w ogóle zbliżyć do pokoi własnego kumpla, bo zza zakrętu zawsze może wyskoczyć Malfoy ze swoją wredną gębą. Nie! — Uniósł rękę, widząc, że dziewczyna chce mu przerwać. — Naprawdę się staram. Wiem kim jest Fretka, ile dokonał i co mu zawdzięczamy. Wbrew pozorom doceniam to, podziwiam nawet jego odwagę i to jak bardzo się różni od dupka, którego znaliśmy w szkole, ale to nie znaczy, że muszę go lubić. To silniejsze ode mnie i nie zamierzam z tym walczyć.

— Rozumiem…

— Świetnie. — Weasley odetchnął głęboko i spojrzał na przyjaciółkę. — Dość przykrych tematów. Co u ciebie? Słyszałem pewne plotki… — Zawiesił znacząco głos.

— Na jaki temat?

— Finch—Fletchley? — odpowiedział pytaniem na pytanie.

— Och… — Hermiona zarumieniła się lekko, odwracając głowę i ukrywając twarz za kotarą sprężystych loków.

— Och? Tylko tyle masz mi do powiedzenia? — Ron szturchnął ją palcem w ramię. — No, opowiadaj.

— Ale naprawdę nie ma o czym — mruknęła.

— Jak to nie ma? Podobno wychodzicie gdzieś razem w niedzielę.

— Zaprosił mnie na wystawę do mugolskiego muzeum — przyznała niechętnie.

— Mrrau, Mionka, ty kocico. — Ron zachichotał cicho. — Z Justina to prawdziwy lowelas, ileż może się zdarzyć w takiej galerii! Te inspirujące, nieruchome bohomazy, ta cisza, spokój i podniecenie, które was ogarnie na widok portretu jakiegoś dawno zmarłego delikwenta.

— To martwa natura! Paul Cézanne, Giuseppe Recco… Po prostu się nie znasz — prychnęła, jednak chwilę później zaraźliwy śmiech przyjaciela sprawił, że kącik jej ust zaczął drgać podejrzanie.

— Przepraszam, nie doceniłem kolegi. Te śliweczki, banany, wisienki… To na pewno podziała na wyobraźnię. — Weasley odsunął się szybko, widząc zmierzającą w jego stronę pięść Hermiony.

— Ronaldzie Wealsey! To… To nasza pierwsza randka i naprawdę powinieneś docenić pomysł Justina.

— Jasne, jasne. — Ron uniósł ręce w geście poddania. — Doceniam, chociaż dla mnie to nudy. Uciąłbym sobie drzemkę po pięciu minutach, pod jakimś talerzem z owocami czy wazonem z dziwacznym zielskiem.

— Ciekawe gdzie ty byś zabrał dziewczynę. — Hermiona przewróciła oczami. — Na mecz quidditcha?

— Przynajmniej by nie zasnęła z nudów.

— Oczywiście, że nie, wrzaski sąsiadów z ławki co najwyżej by ją ogłuszyły i przyprawiły o trwały uraz słuchu. Poza tym, nie przypominam sobie, abyś kiedyś z kimś chodził tak naprawdę, więc nie pouczaj.

— No tak, zapomniałem, że ty masz w tym doświadczenie. Te ogniste randki z Krumem, jeden bal i kilka listów. — Ron przewrócił oczami, przyglądając się jej spod rudej grzywki.
— Moje życie osobiste…

— Nie istnieje, przynajmniej jeżeli chodzi o facetów. — Wszedł jej w słowo Weasley. — Dlatego mam nadzieję, że pomiędzy tobą a Justinem zaiskrzy. — Uśmiechnął się przyjaźnie. — Jednak jeżeli nie… Zawsze możesz pocieszyć się tym, że to Puchon i nie wiedział, co traci.

— Dzięki, Ron. — Odruchowo chwyciła go za rękę i ścisnęła w geście wdzięczności. — Pójdę już, zrobiło się późno, a jutro rano chcę odwiedzić dom Harry'ego.

— Jasne, mam nadzieję, że coś znajdziesz. — Rudzielec spoważniał i podniósł się z krzesła, odprowadzając ją do drzwi. Na korytarzu przystanął i poklepał ją po dłoni, której do tej pory nie puścił, po tym jak dziewczyna go złapała. — I pamiętaj, czekam na sprawozdanie. Zarówno z tego co znajdziesz, jak i z randki.

***

Severus Snape od kilku godzin krążył po swej komnacie, ze zniecierpliwieniem oczekując na przybycie Draco. Tego dnia rano dostał list ze Świętego Munga o stanie zdrowia Lucjusza i to, co przeczytał, wybitnie mu się nie podobało. Zastanawiał się, jak powinien przekazać nowinę swemu chrześniakowi, ale w jakiekolwiek słowa by tego nie ubrał, sens zawsze pozostawał ten sam. Wiedział, że jego wiadomość wstrząśnie chłopakiem i wolałby, aby ten nigdy nie poznał prawdy, jednak to nie było coś, co mógłby przed nim ukrywać. Prędzej czy później Draco dowiedziałby się i w najlepszym wypadku byłby na niego wściekły za milczenie, w najgorszym po prostu by go znienawidził.

— Severusie? — Obraz przesunął się lekko i w dziurze ukazała się jasna głowa Malfoya. — Chciałeś mnie widzieć?

— Tak! Dwie godziny temu! — warknął, nie przestając krążyć po pomieszczeniu.

— Wybacz, Potter…

— Doprawdy, chyba nie sądzisz, że interesuje mnie, co wyczyniasz ze swoim nieszczęsnym mężem, więc z łaski swojej oszczędź mi tych mizernych tłumaczeń.

Draco przełknął ciętą odpowiedź i usiadł w jednym z foteli, obserwując zmrużonymi oczami swego chrzestnego. Coś musiało wyprowadzić go z równowagi, skoro od rana miał tak kiepski humor. Severus bardzo rzadko mówił do niego tak ostrym tonem, ostatnio było to chyba jeszcze za czasów szkoły. W milczeniu przyglądał się powiewającej za nim szacie. Nieraz zastanawiał się, czy ubrania Mistrza Eliksirów były szyte specjalnie tak, aby łopotały w takt jego kroków, czy była to wyjątkowa cecha mężczyzny, który naturalnie poruszał się w ten zmysłowy i przyciągający spojrzenia sposób. Nie żeby kiedykolwiek patrzył na Snape'a jak na obiekt fascynacji. Severus nie był ładny, ba, nie był nawet przystojny. Pociągłą twarz zdobiły wąskie, wiecznie zaciśnięte usta, czarne włosy zawsze wyglądały na tłuste, a duży orli nos raczej nie dodawał mu urody. Jednak nikt nie mógł zaprzeczyć, że pomimo tego mężczyzna był na swój sposób pociągający. Posiadał coś, za co niejeden przystojniak dałby się pokroić, a mianowicie niebezpieczny urok. Kojarzył się z dzikim zwierzęciem, które mogło zaatakować, gdy ktoś nieostrożnie się do niego zbliżył. Jego ruchy nigdy nie były chaotyczne, przeciwne — pełne gracji i wdzięku, niczym u drapieżnika. Mroczne obsydianowe oczy spoglądały na człowieka przenikliwie, przeszywając go na wskroś i wywołując uczucie obnażenia ze wszystkich sekretów. Jego atutem był głos. W zależności od sytuacji mógł on być ostry i syczący albo miękki, prawie uwodzicielski. Głęboki, wibrujący, czasami aksamitny. O tak, takim głosem mógłby każdego uwieść… Gdyby tylko chciał, a najwyraźniej nie miał takiego zamiaru, bo odkąd Malfoy pamiętał, Severus był sam.

— Mógłbyś łaskawie zwrócić uwagę na to, co mówię? — Teraz Mistrz Eliksirów syczał, a to znaczyło, że był zły.

— Niezależnie od tego, co się stało, prosiłbym, abyś nie wyżywał się na mnie — odpowiedział Draco, odchylając się i opierając swobodnie o zagłówek. — Czyżby znowu jakiś tępy uczeń nie spełnił twoich wymagań?

— Lata doświadczenia sprawiają, że potrafię sobie poradzić z niesfornymi bachorami.

— Więc o co chodzi? — Młody mężczyzna wreszcie spojrzał na niego z zainteresowaniem.

— Dziś rano dostałem list od lekarza, który zajmuje się przypadkiem twojego ojca.

— Cokolwiek to jest, nie chcę o tym słyszeć. — Malfoy poderwał się z fotela, zmierzając ku wyjściu.

— Siadaj. — Spokojny, zrezygnowany głos chrzestnego zatrzymał chłopaka skuteczniej niż krzyk. Blondyn zacisnął pięści i powrócił na fotel.

— Sev, naprawdę nie chcę o niczym wiedzieć — westchnął ponuro. — Dobrze wiesz, że on już dla mnie nie istnieje.

— To nadal twój ojciec. — Snape oparł się o biurko, splatając ręce przed sobą i tradycyjnie ukrywając dłonie w fałdach rękawów.

— Nie obchodzi mnie to, przestał nim być, gdy dowiedziałem się o Samuelu. Znasz go, wiesz kim był i do czego doprowadził. Gdyby nie ty i twoje nauki, skończyłbym tak samo jak on. — Głos Draco był zimny i stanowczy.

— Masz rację, jednak sytuacja się zmieniła…

— Zmieniła? Czyżby szanowny staruszek umarł? Nie bój się, zapłacę za pogrzeb. — Chłopak zacisnął usta i odwrócił głowę. — Jednak nie oczekuj łez nad jego grobem.

— Draco… — Przez twarz Snape'a przebiegł grymas. — Rozumiem twoje rozgoryczenie, jednak lekarze oczekują, że pojawisz się w szpitalu… Ty albo twoja matka, a jak obaj wiemy, na Narcyzę nie mamy co liczyć.

— Severusie, jesteś moim chrzestnym ojcem. — Ślizgon spojrzał na niego prawie błagalnie. — Proszę cię więc jako najbliższą mi osobę. Zrób to za mnie. Odbierz ciało i pochowaj je gdziekolwiek tylko zapragniesz, byle nie w rodowym grobowcu Malfoyów. On na to nie zasłużył, a ja nie chcę kiedyś spocząć w jego towarzystwie.

— Nie mogę spełnić twojego życzenia. — Snape podszedł do barku i nalał whisky do dwóch szklanek. — Pogrzebanie kogoś żywcem jest uważane za jedną z najczarniejszych form magii, a jak wiesz, nie zajmuję się już tym.

Odwrócił się w kierunku chłopaka i spojrzał w jego szeroko otwarte w zaskoczeniu oczy. Jęknął bezgłośnie i podszedł do niego, wręczając mu jedną szklankę.

— Twój ojciec właśnie obudził się ze śpiączki i najwyraźniej jest w pełni władz umysłowych.

— Merlinie… — Malfoy jednym haustem wypił alkohol i podsunął tumbler Severusowi, który bez słowa nalał mu kolejną porcję. — Nie rozumiem, jakim cudem…

— Do końca nie wiadomo, jednak ja mam swoje przypuszczenia. — Mistrz Eliksirów usiadł naprzeciw niego i upił niewielki łyk. — Pamiętasz artykuł o ostatnio zabitych Śmierciożercach? — Draco skinął powoli głową, nie spuszczając z niego przerażonego spojrzenia. — Moim zdaniem pułapka w którą wpadł twój… Lucjusz, obłożona była klątwami czasowymi.

— Czyli wraz ze śmiercią rzucających…

— Dokładnie. — Snape ponownie uniósł szklankę do ust, po czym odstawił ją na stolik.
Draco wstał i powoli podszedł do biurka, odwrócił się i ruszył ku drzwiom. Po kilku rundach zatrzymał się na środku komnaty i w roztargnieniu potarł dłonią czoło.

Nigdy, nawet w najgorszych koszmarach nie przewidział, że jego ojciec kiedyś się obudzi. Po tylu latach śpiączki był praktycznie pewien, że kiedyś po prostu odejdzie z tego świata w ciszy i spokoju, nie zakłócając mu już życia. Jak mógł tak się mylić? Jak mógł w ogóle przypuszczać, że pójdzie tak łatwo? Merlinie… Jak miał teraz iść do niego, spojrzeć mu w oczy i zobaczyć w nich oskarżenie? Nie! Nie miał co rozważać odwiedzin, koniec z Lucjuszem. Nieważne, że się obudził, nieważne, że kiedyś uważał go za wspaniałego i godnego szacunku człowieka. Wszystko się zmieniło. Jego ojciec był Śmierciożercą, złym, fałszywym i bezlitosnym człowiekiem, który bez skrupułów słuchał Voldemorta, nie wahając się mordować i torturować. Zdradził matkę, porzucił własnego syna. Okłamał ich wszystkich. Nie, nikt nie mógł oczekiwać, że pójdzie do niego i będzie udawał, że nic się nie stało. Gorzej! Obawiał się, że gdyby stanął teraz z nim twarzą w twarz, po prostu by nie wytrzymał i zrobił coś bardzo, ale to bardzo złego.

— Co teraz? — Odwrócił się w stronę Severusa i spojrzał na niego uważnie.

— Na razie pozostanie pod obserwacją lekarzy. Jego izolatka już została obłożona zaklęciami przeciwko aportacji, wszelkim klątwom i oczywiście nie będzie mógł z niej samodzielnie wyjść. Ministerstwo już wysłało dwóch aurorów, którzy nie spuszczają go z oka.

— A co potem?

— Znasz odpowiedź. — Snape oparł łokcie na kolanach i złączył palce dłoni, tworząc z nich wysmukłą piramidę.

— Proces i Azkaban.

— Nie czarujmy się, nic nie wybroni Lucjusza od więzienia. Nie chciałbym cię okłamywać, ten proces nie będzie należał do łatwych. Zdziwiłbym się również, gdyby długo z nim czekali, od lat ostrzyli na niego pazury. Śpiączka była dla nich wielkim rozczarowaniem, dlatego teraz w ministerstwie zapewne wrze od przygotowań.

— Nazwisko Malfoy znowu znajdzie się w gazetach obok takich słów jak „Czarny Pan" i „Śmierciożercy". — Twarz Draco była biała jak kartka papieru. Przeżył to już kiedyś i miał nadzieję, iż nigdy więcej nie będzie musiał do tego powracać.

— Musisz być przygotowany, że zostaniesz wezwany przed oblicze Wizengamotu. — Ślizgon nie wiedział kiedy Severus podniósł się i podszedł do niego, by położyć mu dłoń na ramieniu.

— Chcesz powiedzieć, że będą oczekiwali, iż złożę zeznania przeciwko własnemu ojcu? — Chłopak spojrzał na niego z niedowierzaniem. — Czy już nie dość zrobiłem dla nich? Wyrzekłem się wszystkiego, zostałem uznany za zdrajcę własnej rodziny, przez cały ten czas noszę w sobie poczucie winy, chociaż wiem, że postąpiłem słusznie. A teraz jeszcze i to? — Draco pochylił głowę i ukrył twarz w dłoniach.

— Przykro mi. — Snape przymknął oczy, czując gorycz i ból. Mógłby powiedzieć, że wie, co czuje jego chrześniak. Sam nieraz musiał zeznawać przeciwko ludziom, których w jakimś sensie znał i którzy uważali go za przyjaciela. Jednak nigdy nie został zmuszony, aby stanąć naprzeciwko członka własnej rodziny i skazać go na piekło. — Pamiętaj, że zrobię wszystko, aby być tam razem z tobą.

— Dziękuję. — Draco chwycił dłoń Mistrza Eliksirów i uścisnął ją lekko. — To naprawdę wiele dla mnie znaczy.

Snape przez chwilę pozwalał, aby chłopak trzymał go za rękę, po czym zabrał ją delikatnie i odsunął się od niego. Nigdy nie lubił zbytecznego sentymentalizmu i okazywania emocji na oczach innych.

— Co z Potterem? — zapytał rzeczowo.

— Porozmawiam z nim. — Malfoy wstał i otrząsnął się, jakby zrzucał z siebie coś wyjątkowo paskudnego. Na jego twarz powrócił zwykły ironiczny wyraz. Severus odetchnął z ulgą. Koniec użalania się nad sobą, Draco jak zwykle stanął na wysokości zadania i schował emocje głęboko w sobie. Wiedział, że nie jest to dobre rozwiązanie, jednak na tę chwilę najlepsze.

— Sądzisz, że zrozumie? — spytał sceptycznie.

— Będzie zaskoczony, być może na początku zły, ale zrozumie. — Ślizgon odwrócił się w kierunku obrazu.

— Poradzisz sobie z nim? Wiesz, że mogę towarzyszyć ci w tej rozmowie.

— Nie potrzeba. — Draco odwrócił się i spojrzał na niego z kpiącym uśmieszkiem. — Prawdziwego mężczyznę podnieca niebezpieczeństwo, hazard i dobra zabawa. I wiesz… Czasami lubię myśleć, że Potter to właśnie bardzo niebezpieczna zabawka.

— Wybraniec to nie zabawka, bądź ostrożny, bo możesz przegrać. — Snape wbił w niego ostrzegawcze spojrzenie.

— Nie bój się, nigdy nie odsłaniam wszystkich kart i zawsze trzymam asa w rękawie. — Blondyn potrząsnął ręką, jakby chciał pokazać ukrytą kartę.

Snape patrzył na niego przez chwilę, po czym zapytał cicho.

— Nigdy nie ogarniają cię wątpliwości, Draco?

Chłopak otworzył przejście i zrobił krok w kierunku korytarza, po czym zatrzymał się i nie odwracając, szepnął.

— Oczywiście, że ogarniają, po prostu nie mogę sobie pozwolić na ich okazanie.

2 komentarze:

  1. Hej,
    wspaniale, Hermiona idzie na randkę, Lucjusz się przebudził z tej śpiączki i ta reakcja Draco...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    cudownie, ocho Hermiona idzie na randkę, a Lucjusz się przebudził ze śpiączki, a reakcja Draco...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń