poniedziałek, 10 września 2012

Red Hills - XVI


Koniec września w Irlandii był naprawdę piękny. Jesień ozłociła pola i pomalowała drzewa na żółto, czerwono i brązowo. Dni nadal były pogodne i słoneczne, więc zarówno nauczyciele jak i dzieci często spędzali wolny czas na dworze. Harry z pomocą Hermiony rozszerzyli bariery magiczne do plaży, więc dzieci mogły bezpiecznie spacerować nad morzem, a także kąpać się w specjalnie przygotowanym miejscu, którego osłony chroniły od nieprzewidzianych wypadków. Kosztowało ich to wiele pracy, ale wspólne wypady nad wodę skutecznie niwelowały bariery wśród młodzieży, przedkładającej dobrą zabawę nad wojny pomiędzy arystokracją a niższymi warstwami społecznymi.

Nie znaczyło to wcale, że dzięki temu zupełnie uniknięto kłótni i bójek. Nadal trzeba było nie raz i nie dwa rozdzielać walczących uczniów. Dzieci wychowane w sierocińcach i w ubogich rodzinach posługiwały się obfitującą w inwektywy mową ulicy, od których niektórym dosłownie więdły uszy. W dodatku przyzwyczajone do walki o swoje i z kompleksem niższości maluchy często posuwały się do rękoczynów, skutecznie broniąc się przed elokwentnymi, lecz nader złośliwymi przytykami.


Hermiona wraz z Daphne, z którą zaprzyjaźniła się ku zaskoczeniu wszystkich, utworzyły coś w rodzaju świetlicy, gdzie uczyły chętnych etykiety i starały się wpoić młodym umysłom, że chłodna inteligencja i poszerzony w odpowiednim kierunku zasób słownictwa są dużo lepszą bronią niż przekleństwa i pięści. Nie przyniosło to oczywiście natychmiastowych efektów, ale dawało nadzieję na przyszłość.

***

Harry z Justinem siedzieli na trybunach i obserwowali pierwszy trening quidditcha. Ron kilka dni wcześniej ogłosił, że cztery drużyny zostały już skompletowane, co wywołało głośny aplauz wśród pozostałych. Teraz dwóch profesorów z rozbawieniem obserwowało Weasleya uczącego domy wody i ziemi, jak mają się nie pozabijać. Wnioskując po jego czerwonej ze zdenerwowania twarzy, nie przychodziło mu tak łatwo, jak sądził.
Pottera zalała fala wciąż świeżych wspomnień. Jego pierwsza lekcja była przeżyciem bardziej kłopotliwym niż strasznym.

Po otworzeniu drzwi zatrzymał się w nich, jakby magiczna tarcza chroniła komnatę przed intruzami mającymi powyżej półtora metra wzrostu.
Merlinie, jak oni wrzeszczeli… Harry zastanawiał się, czy za jego czasów również pojemność dziecięcych płuc była tak duża. Usiłując zignorować dzwonienie w uszach i mało przyjemne czasami piskliwe okrzyki, które nie miały niczego wspólnego z tak zwanym słodkim szczebiotaniem, zbliżył się do biurka.

— Dzień dobry — powiedział, mając nadzieję, że zabrzmiało wystarczająco głośno, aby przebić się przez harmider.

Zabawnie było patrzeć, jak jego głos powoduje efekt falowy. Najpierw zamilkły pierwsze ławki, potem trącając się łokciami, nogami czy też ciągnąc za szaty, milkli uczniowie w kolejnych rzędach, aż w końcu w komnacie zapadła cisza. Niemal czterdzieści par oczu dwóch domów spojrzało na niego z wyczekiwaniem. Malowały się w nich tak różne emocje, że aż sapnął ze zdziwienia. Jedni patrzyli z ciekawością, drudzy z uwielbieniem, jeszcze inni ze strachem. Co do tych ostatnich, zastanawiał się, czym zasłużył sobie na tak ogromne przerażenie.

— Witam wszystkich na pierwszej lekcji Obrony Przed Czarną Magią. Nazywam się Harry Potter i jak wiecie, będę was uczył. Nie znam jeszcze waszych imion, więc kiedy będę sprawdzał obecność, proszę o jasną odpowiedź i podniesienie się z krzesła. Chciałbym w miarę możliwości zapamiętać wasze twarze. — Nie zrażony dziwnymi spojrzeniami, uśmiechnął się lekko, dyskretnie wycierając w szatę spocone dłonie. — Prosiłbym, aby na lekcjach panował spokój. Obrona to przedmiot, który ściśle wiąże się z zaklęciami, a więc rzadko będziecie sięgać do samych podręczników. — Przez klasę przebiegł szmer podniecenia. — Nauczycie się jak walczyć z ciemnymi mocami, jak poradzić sobie w przypadku klątw czarnomagicznych oraz w jaki sposób obronić się przed stworzeniami, które będą chciały wam zagrozić. Przestaniecie obawiać się boginów, chochlików, golemów. Poznacie tajemnice dotyczące wilkołaków, wampirów, zmiennokształtnych i innych nieludzi. Nauczycie się, że to co nieznane, niekoniecznie musi być złe. Ktoś, kto podczas pełni zamienia się w bestię, nie musi być równocześnie kimś, kto przeraża nas na co dzień. Zapoznam was z zaklęciami, które chronią przed demoentorami, sukubami i innymi stworzeniami, wywołującymi lęk i stanowiącymi zagrożenie. Poznacie prawa rządzące pojedynkami oraz tarcze ochronne i różne rodzaje klątw. Podsumowując, po skończeniu szkoły będziecie zdolni ochronić siebie i wasze rodziny. — Zamilkł i odetchnął głęboko, rozluźniając spięte dotąd mięśnie. Jak na razie nie było tak źle, skupił na sobie uwagę i wzbudził wyraźne zainteresowanie, a to już wiele. — Czy są jakieś pytania? — Kilka rąk wystrzeliło w górę. — Proszę. — Skinął zachęcająco w stronę jednego z uczniów.

— Czy to prawda, że pokonał pan Czarnego Pana? — Chudy chłopak o dużych, brązowych oczach podniósł się z krzesła.

— Tak, to prawda — przyznał spokojnie. — Jednak nie zrobiłem tego sam, pomagali mi przyjaciele i wiele osób, dzięki których poświęceniu możemy dziś spokojnie prowadzić lekcje. — Uśmiechem zatuszował nieprzyjemne wspomnienia.

— Jakim zaklęciem? — Kolejne pytanie padło zanim skończył wypowiedź. Spojrzał w kierunku okna, pod którym siedziała blondynka z włosami upiętymi w ciasny kucyk.

— Było to zaklęcie stworzone specjalnie na tę okoliczność. Mogło zadziałać tylko na osobę o specyficznych zdolnościach i… Ogólnie, jeżeli rzuciłbym je na któreś z was, nic by się nie stało. Dodatkowo, pomógł mi pewien specjalny eliksir, który na ten czas wzmocnił moją energię.

— Skąd znał pan to zaklęcie?

— Jak już mówiłem, zostało wynalezione specjalnie na tę okoliczność.

— To pan je znalazł?

— Nie, to zasługa waszej nauczycielki numerologii, Hermiony Granger, oraz kilku innych, bardzo mądrych czarodziei.

— A ten eliksir? On powiększył pańską magię? — Dziewczyna z tylnego rzędu spojrzała na niego z ciekawością.

— Nie, on tylko nie pozwolił, aby moja magiczna energia uległa szybkiemu wyczerpaniu. Nie wiedzieliśmy jak długo będzie trwała walka. Uprzedzając kolejne pytania, powstał dzięki doskonałej wiedzy waszego Mistrza Eliksirów, Severusa Snape'a. — Harry mógł zarzucić nietoperzowi naprawdę wiele, ale nie zamierzał umniejszać jego zasług.

— Opowie nam pan o przebiegu walki?

— Innym razem. — Uśmiechnął się słabo. — Zrobimy sobie specjalną lekcję, którą poświęcimy specjalnie na opowieści. — Mrugnął wesoło do dzieci, które wyszczerzyły się z radości. — Teraz ja mam do was kilka pytań, które pozwolą mi sprawdzić parę rzeczy. — Uczniowie spojrzeli po sobie z niepokojem. — Bez obaw, to pierwsza lekcja. Nie dam wam za to ocen, ani nie odbiorę punktów, co najwyżej dodam. Zacznijmy od podstawowej rzeczy. Jak sądzicie, czym różni się czarna magia od białej? — Wskazał ręką wysokiego ucznia z trzeciej ławki. — Może ty? Nie musicie wstawać.

— Czarna jest zła, a biała dobra? — Chłopiec spojrzał na niego niepewnie.

— Poniekąd masz rację. Ktoś jeszcze?

— Czarna zabija?

— Czasami — przyznał.

— Czarnomagiczne zaklęcia są niewybaczalne? — Zaryzykowała jakaś uczennica.

— Widzę, że znane jest ci pojęcie niewybaczalnego. — Skinął z uznaniem głową. — Jednak czarna magia ma setki różnych zaklęć, a do wymienionej przez ciebie grupy należą tylko trzy. Kiedyś i o nich będziemy się uczyli. Ktoś jeszcze?

— Złe zaklęcie sprawia ból.

— Owszem — przyznał. — Wszystkie odpowiedzi w pewien sposób są poprawne. Macie rację, czarna magia przynosi cierpienie, zabija, czyli jest zła. Jednak to nie wszystko. Expulso — zwykłe zaklęcie odrzucające. Spróbujcie je rzucić w kogoś, a osoba ta wyląduje na pobliskiej ścianie. Zapewniam, że nabawi się bolesnych siniaków. Incendio — kolejne proste zaklęcie podpalające. Zapewnie nieraz użyjecie go, chociażby w sali eliksirów czy rozpalając ogień w kominku. Jednak rzucone na kogoś, potrafi wyrządzić mu ogromną krzywdę. Czy ktoś wie, do czego zmierzam? — Rozejrzał się po klasie. Wszyscy wpatrywali się w niego z wyczekiwaniem. Po chwili rękę uniosła ta sama uczennica, która zapytała o niewybaczalne. — Słucham?

— Chodzi o intencje rzucającego. Mogą być dobre lub złe, dlatego wiele zwykłych zaklęć może zrobić krzywdę. — Dziewczyna spojrzała na niego wyczekująco.

— Brawo, dokładnie o to mi chodziło. Dziesięć punktów dla domu powietrza. Nazywasz się?

— Marietta Fawcett.

— Skądś znam twoje nazwisko — mruknął, zastanawiając się chwilę.

— Moja kuzynka chodziła do Hogwartu, była Krukonką.

— No tak. — Przez głowę przeleciał mu rozmazany obraz uczennicy z brodą, tuż po tym, jak próbowała oszukać Czarę Ognia. Stłumił śmiech cisnący mu się na usta. — Masz zupełną rację, wszystko zależy od intencji. Walcząc z kimś, musimy być przygotowani na to, że będziemy musieli rzucić wiele zaklęć. Granica pomiędzy tym co dobre, a tym co złe jest bardzo cienka. Wiele czarów uznano za czarnomagiczne tylko dlatego, że w przeszłości posługiwały się nimi osoby wyjątkowo brutalne. Dobrym przykładem jest Morsmordre. Właściwie nie czyni żadnej szkody, jednakże zostało wymyślone przez Toma Riddle'a, pojawiało się nad domami, które zostały zaatakowane przez niego bądź Śmierciożerców, dlatego ministerstwo zakwalifikowało je jako zaklęcie czarnomagiczne i zostało zabronione. Dla odmiany Conjunctivitus jest czarem uznanym za zupełnie nieszkodliwy, a potrafi oślepić przeciwnika na pewien czas. Tak samo zwyczajna Drętwota. Wyobraźcie sobie, że rzucono ją na was i zostawiono wasze nieruchome ciała w lesie pełnym dzikich zwierząt. — Dzwonek uświadomił Harry'emu, że minęła godzina. Ze zdziwieniem stwierdził, że nawet nie zauważył upływu czasu. — Mam nadzieję, że zrozumieliście to, co dziś chciałem wam przekazać. Na następną lekcję odszukajcie w bibliotece przykłady nieprawidłowego użycia zaklęć i ich efektów.

Uczniowie podnieśli się ze swych miejsc i gwarnie wylegli na korytarz. Gryfon patrzył za nimi z zadowoleniem. W sumie nie było się czego bać, pierwsza lekcja okazała się całkiem przyjemnym doświadczeniem.

— Nie, nie i jeszcze raz nie! — krzyk dobiegający z oddali wyrwał Harry'ego z zamyślenia. — To jest pałka! Pałka służy do odbijania tłuczków, a nie do pojedynkowania się! — Ron właśnie rozdzielał dwóch pałkarzy przeciwnych drużyn, którzy urządzili sobie walkę na pseudomiecze w powietrzu. — Już gnomy ogrodowe mojej matki mają więcej rozumu niż wy! — Zrobił efektowny unik, gdy nadlatujący tłuczek o cal minął jego głowę. — Na ziemie! Wszyscy na ziemię! Jak nie potraficie przejść do praktyki, wracamy do wykładów z zasad!

W powietrzu rozległ się zbiorowy jęk i dzieci z ociąganiem skierowały swe miotły ku boisku, ze złością patrząc na dwóch winowajców.
Harry zachichotał i poklepał Justina po ramieniu.

— Myślę, że to koniec gry na dzisiaj. Ron najwyraźniej się zirytował.

— Idziesz? — Justin spojrzał na niego pytająco.

— Tak, pomyślałem sobie, że skoro mamy piątkowe popołudnie, a jutro nie czekają nas żadne zajęcia, pozwolę sobie na krótki wypad poza mury szkoły.

— Idziesz na Pokątną? W gruncie rzeczy powinienem się w końcu tam wybrać, mam do kupienia kilka rzeczy.

— Nie, pomyślałem, że odwiedzę znajomego — wykręcił się Harry. — Dawno u niego nie byłem.

— Jasne. — Chłopak uśmiechnął się pogodnie. — To ja tu jeszcze posiedzę, a jutro może zamienię się dyżurem z Nevillem i udam się na zakupy. To co, widzimy się na kolacji?

— Myślę, że dopiero na śniadaniu. — Harry pomachał mu ręką i opuścił trybuny, przeskakując po kilka schodków na raz. Z dołu dobiegło go jeszcze rozdrażnione gderanie Weasleya i głos Hermiony, która najwyraźniej musiała siedzieć gdzieś niżej. Uśmiechnął się do siebie. Jeżeli ktoś szukał Rona, mógł mieć pewność, że znajdzie i Granger.

***

Draco wszedł do komnat Severusa, trzymając w ręku dużą podłużną paczkę.

— Gotowy? — zapytał od progu.

— Oczywiście, wiesz, że nie toleruję spóźnień. — Mistrz Eliksirów, ubrany w czarne spodnie i płócienną koszulę tej samej barwy, podniósł się z fotela. — Widzę, że zdążyłeś zrobić już zakupy.

— Przyszło rano, zdecydowanie można polegać na markowych sklepach — Malfoy pogładził dłonią pakunek.

— Więc, jak sądzę, nie mamy na co czekać. — Severus odwrócił się w stronę kominka i z misy stojącej na gzymsie wziął garść proszku Fiuu. — Różany Dom — powiedział głośno i wyraźnie, po czym zniknął w zielonych płomieniach. Draco uśmiechnął się i szybko podążył za nim.

***

W domu panowała cisza. Mężczyźni rozejrzeli się dookoła, po czym ruszyli w kierunku pokoju dziecięcego. W środku było pusto. Draco niespokojnie otworzył drzwi do łazienki i odwrócił się do Snape'a.

— Wiedzieli, że mamy być dzisiaj — powiedział zdenerwowany.

— Może wyszli na Pokątną, albo coś ich zatrzymało na spacerze. Nie panikuj. — Severus spokojnie ruszył w głąb domu.

— Spokojnie, łatwo ci mówić. Samuel zawsze czekał, kiedy się umawialiśmy. — Malfoy otwierał kolejne drzwi z coraz większym niepokojem wymalowanym na twarzy. — W dodatku dziś są jego urodziny, od czterech lat popołudnie tego dnia spędzamy razem.

— Może jest w ogrodzie za domem… — Snape uspokajająco położył mu rękę na ramieniu. — Nic się nie stało. Gdyby ktoś ich zaatakował, włączyłby się alarm. Pamiętaj, że dom obłożony jest barierami ochronnymi godnymi samego Hogwartu. Nie bądź nadopiekuńczy, Lucjusz nigdy by…

— Nie wspominaj o nim! — Draco spojrzał na niego ostro. — Mam prawo być zdenerwowany, Samuel to mój syn! — Szybko podszedł do tylnych drzwi i wyszedł na taras, skąd zbiegł po trzech stopniach wprost na ścieżkę prowadzącą między krzewy.

— Problem w tym, że nie twój — Snape westchnął i podążył za nim.

Draco minął kilka wysokich krzewów i wyszedł na otwartą przestrzeń, gdzie zatrzymał się gwałtownie. Tuż przed jego oczami rozgrywał się… dwuosobowy mecz quidditcha. Samuel, na starej dziecięcej miotle, przerzucił właśnie kafla przez metalową obręcz i z głośnym krzykiem ogłosił swoje zwycięstwo. Z rozwianymi włosami okrążył ogród przemieniony na ten czas w boisko i zatrzymał się przed swoim przeciwnikiem, robiąc efektownego fikołka. Draco drgnął i odruchowo uniósł rękę, jakby chciał go złapać, gdyby chłopiec miał osunąć się na ziemię, jednak Sam ani na chwilę nie stracił panowania nad miotłą.

— Gratuluję wygranej, byłeś naprawdę świetny. — Czarnowłosy mężczyzna podleciał do dziecka i poczochrał mu włosy pieszczotliwym gestem. — Masz talent i kiedyś na pewno spełnisz swoje marzenie.

— Naprawdę? Myślisz, że będę mógł grać w quidditcha w takiej prawdziwej drużynie? — Niebieskie oczy błysnęły podnieceniem.

— Oczywiście, jednak wcześniej czeka cię dużo pracy. Kariera profesjonalnego gracza wymaga wielu lat ćwiczeń i oczywiście nauki.

— Acha, już nie mogę się doczekać kiedy pójdę do szkoły. Harry, myślisz, że dostanę list z Emeraldfog?

— Zobaczymy, masz jeszcze czas, aby o tym myśleć.

— Wtedy mógłbym być cały czas z tatą i z tobą, a poza tym… — Chłopiec odwrócił miotełkę w stronę domu. — Myślę, że tata mógłby być wreszcie spokojny, zawsze denerwuje się o moje bezpieczeństwo, tam byłbym obok niego… No i byłbym też z tobą.

— Ta szkoła jest ważna, jest bezpieczna…

— Bezpieczna?

— Muszę patrzeć w przyszłość. Kiedyś ci to wytłumaczę."

Harry przypomniał sobie słowa Draco i jego oczy rozszerzyły się nieznacznie. Więc o to chodziło, to dlatego zdecydował się poświęcić i złożył przysięgę. Wcale nie myślał wtedy o pieniądzach. Malfoy widział w tej szkole twierdzę, w której będzie mógł ukryć Samuela i cały czas mieć go na oku. Potter wbrew sobie zaczął się zastanawiać czy obawy Ślizgona są słuszne. Nie znał jego matki, widział ją dwa razy w życiu, raz na Mistrzostwach Świata w quidditchu, a drugi raz na własnym ślubie. W jego ocenie była chłodna, żeby nie powiedzieć zimna, patrząca na wszystkich z góry, przyzwyczajona do rządzenia, wyrafinowana i pewna siebie. Stanowiła idealną żonę dla idealnego arystokraty. Dumna i wyniosła królowa śniegu. Perfekcyjna w każdym calu, przyzwyczajona do bycia na piedestale. Z uniesioną głową zniosła zdradę własnego syna, nigdy nie odcięła się od Lucjusza, przedstawiając go jako wspaniałego ojca i wiernego męża, jednak publicznie potępiła go jako człowieka, który zbłądził, zwiedziony przez największego manipulatora, jakim był Czarny Pan. W oczach świata pozostała niemal nieskalana pomimo otaczającego ją brudu. Kobieta skazana na sukces, przykład wzorowej matki i żony, wzór dla arystokracji. Co zrobiłaby, gdyby okazało się, że jej wspaniały, wierny mąż zdradził ją, przedkładając przyjemności ciała nad ten perfekcyjny związek? Czy nie chciałaby pozbyć się wszelkich dowodów? Zwłaszcza takich, który mógłby zachwiać jej wizerunkiem idealnej żony? Można potępić mężczyznę za zdradę, ale zawsze pozostaje pytanie dlaczego to zrobił? Czy jego małżeństwo na pewno było bez skazy? A może była to wina samej Narcyzy?

Harry przygryzł wargę w zastanowieniu. Coraz bardziej skłaniał się ku temu, aby przyznać rację Draco i rzeczywiście uznać jego matkę za zagrożenie dla życia Samuela.

— To co, wracamy do środka? Tata obiecał, że dziś przyjdzie. — Głos dziecka wyrwał go z zamyślenia i Harry zorientował się, że wciąż wiszą w powietrzu na miotłach.

— Jasne, tak mnie wymęczyłeś tym meczem, że zrobiłem się głodny. — Uśmiechnął się i skierował ku ziemi.

***

Severus stał obok Draco, obserwując emocje malujące się na jego twarzy. Młody Malfoy rzadko pozwalał, aby jego oblicze go zdradzało, lecz w tej chwili wyglądał na zupełnie wytrąconego z równowagi. Szeroko otwartymi oczami obserwował rozgrywającą się przed nim scenę. Widać było, że szok powoli ustępuje miejsca niedowierzaniu, zmieszaniu, by na koniec ustąpić pola czułości i wielkiej nadziei.

— Cóż, najwyraźniej Potter nadal przedkłada zabawę nad obowiązki. — Snape przerwał panującą ciszę.

— Dlaczego on to robi? — Malfoy odetchnął głęboko, mocniej zaciskając palce na pakunku, który nadal trzymał w ręce. — Nie rozumiem tego.

— Merlinie, tak jakby Potter kiedykolwiek robił coś, czego od niego oczekiwano. Zawsze podąża własnymi ścieżkami, mając za nic zasady i łamiąc reguły jedna po drugiej. — Severus skrzywił się lekko. — Nie powinieneś brać tego do siebie.

— Zaprzyjaźnił się z Samem, chociaż dobrze wie, że jest Malfoyem, w dodatku z nieprawego łoża. Powinien to wykorzystać. Wreszcie skaza na znienawidzonej rodzinie. Każdy Ślizgon byłby zachwycony. — Chłopak potrząsnął głową, sprawiając, że długa grzywka zasłoniła mu połowę twarzy. Odkąd zrezygnował z żelu, jego włosy zdawały się wreszcie odzyskać własną wolę i teraz delikatnie otaczały jego twarz, pieszcząc ją miękkimi kosmykami.

— Złota Zakała jest Gryfonem. Kieruje się zupełnie innymi prawami niż normalny człowiek — prychnął Mistrz Eliksirów. — Przesadzona dobroć, zdolność do wybaczania, chęć niesienia pomocy, honor…

— Nie kpij z honoru, Severusie. — Draco wreszcie oderwał wzrok od Harry'ego i Samuela i ostro spojrzał na mężczyznę. — Kierowałeś się nim całe życie.

— Byłem szpiegiem, to raczej mało honorowe zajęcie.

— Nie zapominaj z kim rozmawiasz, dobrze wiem kim byłeś i czym się kierowałeś. Dla złożonej przysięgi gotów byłeś poświęcić własne życie. Dla dobra sprawy cierpiałeś i znosiłeś poniżenie. Pozwalałeś, aby cię szkalowano, odzierano z godności i przypisywano ci najgorsze cechy. Ludzie cię kopali, a ty nadal walczyłeś za nich, zaciskając zęby.

— Draco! — w głosie Snape'a zadźwięczało ostrzeżenie. — Nie wypowiadaj się o rzeczach, o których nie masz pojęcia.

— Rzecz w tym, że mam. — Malfoy odgarnął kosmyk z twarzy i założył go za ucho. — Tylko poczucie honoru i zachowanie własnej dumy pozwoliło mi przetrwać tę wojnę. Byłeś dla mnie najlepszym przykładem, więc proszę cię, nie rób ze mnie głupca.

— Nie czas ani nie miejsce na takie rozmowy. — Severus schował dłonie w fałdach szaty. — Teraz powinieneś zastanowić się, czy przyjaźń Pottera z Samuelem wyjdzie nam na dobre.

— Jeżeli kogoś cenisz, chcesz go chronić. Harry jako przyjaciel Sama to prawdziwa broń przeciwko wszystkim, którzy chcieliby go skrzywdzić.

— Harry? — Brew Snape'a uniosła się. — Jak miło, że jesteście w tak dobrej komitywie, to wspaniale rokuje waszemu małżeństwu. Nawet dziecko już macie, po prostu cudowna, szczęśliwa rodzinka. Nawet zła teściowa pasuje do całokształtu — wycedził.

— Przestań, muszę pomyśleć jak rozwiązać…

— Tata! — Radosny krzyk Samuela sprawił, że Draco uśmiechnął się promiennie, odwracając się w kierunku chłopca. Rozłożył ramiona, pozwalając wpaść w nie rozpędzonemu dziecku. — Wiesz, że Harry przyniósł mi zestaw do quidditcha? Taki prawdziwy, ze zniczem, a nawet nie wiedział, że mam dziś urodziny! A potem graliśmy i wygrałem dwa razy i…

Buzia dziecka nie zamykała się, gdy opowiadał swoje przeżycia z Harrym. Wyglądał na szczęśliwego i podnieconego. Draco uniósł głowę i spojrzał na stojącego z tyłu Pottera, który niedbale opierał się o miotłę. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, po czym Malfoy niedostrzegalnym ruchem skinął mu głową w niemym podziękowaniu. Brunet przez chwilę wyglądał na zaskoczonego, jednak po chwili jego usta drgnęły w nieznacznym uśmiechu.

Severus stał z boku i obserwował obydwóch mężczyzn z zainteresowaniem i pewną dozą niepokoju, po czym przeniósł wzrok na chłopca stojącego obok Draco. Czyżby to dziecko miało być mostem, który doprowadzi do zgody pomiędzy odwiecznymi wrogami? Jakkolwiek by nie było, sytuacja zaczynała być coraz ciekawsza, a on zamierzał uważnie obserwować rozwój wydarzeń i w razie kłopotów interweniować. Jego chrześniak przeszedł już zbyt wiele. Nie mógł pozwolić, aby po raz kolejny ktoś go skrzywdził. Zwłaszcza, jeżeli tym kimś miał być Potter.

***

Samuel z niecierpliwością odrywał kolejne warstwy papieru, odsłaniając swój urodzinowy prezent. Ostatnie skrawki opadły na ziemię i z ust chłopca wyrwał się okrzyk zachwytu.

— Miotła! Kupiłeś mi prawdziwą miotłę! — Z nabożną czcią wyjął z pudełka lśniący nowością przedmiot. Po pomieszczeniu rozszedł się zapach drewna i pasty.

— Mam nadzieję, że ci się podoba. — Draco uśmiechnął się lekko na widok radości malującej się na twarzy dziecka.

— Jest super! Taka jakie mają prawdziwi gracze w quidditcha! — Chłopiec oglądał prezent, delikatnie gładząc wyprofilowane witki.

Miodowo—czarna miotła wykończona była srebrnymi okuciami. Na pierwszy rzut oka było widać, że jest dużo mniejsza od tych, których używano w szkole i przystosowana została do potrzeb osoby niewielkiego wzrostu. Obłożona specjalnymi zaklęciami chroniącymi przed upadkiem, miała ograniczoną szybkość i wznosiła się tylko na kilka metrów. Ot, zwyczajna miotła dla dziecka. Jednak dla Samuela stanowiła ona w tej chwili centrum wszechświata i była najwspanialszym sprzętem, jaki widział.

— Cieszę się, że zdołałem spełnić twoje oczekiwania. — Malfoy usiadł w fotelu, odsuwając na bok filiżankę z herbatą. Pani Victoria chwilę wcześniej wróciła z ogrodu, gdzie zajmowała się pieleniem grządek. Uznawszy męża Draco za osobę godną zaufania, uspokojona powierzyła mu opiekę nas Samem. Tuż przed wejściem do domu złożyła Draco gratulacje zawarcia udanego związku z tak wspaniałym człowiekiem jak Potter. Krzywy uśmiech Malfoya był wszystkim, na co było go stać w tamtej chwili.

— Harry transmutował tyczki ogrodowe w obręcze i wyglądały jak te prawdziwe na boisku, i graliśmy długo, i Victoria poszła do ogródka, a ja wygrałem i Harry powiedział, że będę kiedyś świetnym graczem i… — potok słów wylewał się z ust podekscytowanego Samuela. Draco słuchał z lekkim uśmiechem, zastanawiając się nad powodami, dla których Potter okazuje zainteresowanie chłopcu. Czyżby naprawdę przejął się rolą męża i chciał zostać dla Sama kimś więcej niż znajomym? Sam nie wiedział czy to dobrze, czy źle. Miał wrażenie, że to jeszcze za wcześnie, w końcu dopóki istniał choćby cień nadziei na rozwód, chłopiec nie powinien przyzwyczajać się do niego. Gryfon jednak najpierw działał, a potem myślał. Co będzie, gdy Samuel go polubi i zaufa mu, a on pewnego dnia zniknie z jego życia? Jak poradzi sobie dziecko, któremu ktoś po raz kolejny złamał serce? A może to nie tak? Może po prostu Potter się poddał? Stwierdził, że skoro będą już razem zawsze, jego obowiązkiem jest lepiej poznać Sama? Nie chciał, aby ktoś uważał chłopca za swój obowiązek, okazywał mu przyjaźń z przymusu. — …A potem powiedziałem Harry'emu, że jak będę starszy to pójdę do waszej szkoły, bo przecież skoro ty tam jesteś, to będzie to dla mnie bezpieczne i będę mógł już podpisywać się Samuel Malfoy, a nie Samuel Grand, bo przecież tak nazywa się niania. No i ty wreszcie nie będziesz się martwił, że coś mi się stanie i będziesz wesoły. — Draco spojrzał na niego z zaskoczeniem.

— Sam, przy tobie zawsze jestem wesoły — powiedział skonsternowany. Zadziwiające jak to dziecko potrafiło dokładnie go wyczuć.

— No, ale… może wtedy wreszcie będziemy mogli pójść gdzieś razem, na wycieczkę… Nigdy razem nie wychodzimy. Pamiętasz jak opowiadałeś mi o Hogsmeade? Chciałbym je zobaczyć, a z tobą i Harrym na pewno nic by mi się nie stało, prawda?

Z tobą i Harrym…

Draco upił łyk herbaty, aby zyskać czas na odpowiedź. Nie chciał rozbudzać w chłopcu fałszywych nadziei.

— Tort upieczony przez Victorię jest naprawdę wspaniały. Słyszałem, że pomagałeś jej przy robieniu czekolady. — Głos Pottera sprawił, że odwrócił głowę w jego kierunku, wdzięczny za zmianę tematu.

— Acha i układałem migdały. — Policzki dziecka okrasił rumieniec samozadowolenia.

— To najlepsze ciasto jakie jadłem. — Brunet nabrał na łyżeczkę trochę bitej śmietany i wsunął ją do ust z błogim wyrazem twarzy.

Draco z zafascynowaniem patrzył, jak znika ona pomiędzy jego wargami. Wiele razy, siedząc naprzeciwko Gryfona w wielkiej sali Hogwartu, wiedział go jedzącego, jednak nigdy nie zwracał uwagi na wyraz twarzy, jaki temu towarzyszył. Mrużąc oczy, Harry z delikatnym uśmiechem delektował się ciastem. Cienka warstwa kremu osiadła w kąciku jego ust. Mężczyzna uniósł dłoń i starł ją palcem, który potem dyskretnie oblizał. Ślizgon poczuł jak robi mu się gorąco. Dla niego był to widok na wskroś przesączony erotyzmem. Kiedyś będzie musiał zamówić kolację do pokoju i…

— Rzeczywiście, ciasto jest zacne, chociaż ekscytacja, jaką okazuje pan Potter i szybkość, z jaką je pochłania, kojarzy mi się bardziej z łakomstwem niż czystą przyjemnością należną temu deserowi. — Ironia malująca się na twarzy Severusa sprowadziła Draco na ziemię.

— Łakomstwo byłoby wtedy, gdybym zapytał, czy masz zamiar dokończyć ten kawałek, który tak maltretujesz — mruknął Harry. — Właściwie zastanawiam się, czy powinieneś jeść tę masę. Niestrawność bywa bolesna, a nie mam wątpliwości, że ten puszysty krem zetnie się w momencie, gdy trafi do twego żołądka. Słodka śmietana i nadmiar kwasu nie idą ze sobą w parze.

— Jestem poruszony, iż tak dba pan o moje zdrowie, panie Potter. Proszę uważać, bo mogę pomyśleć, że pańska troska jest szczera.

— Ależ oczywiście, Severusie, moja troska o twe samopoczucie jest równie szczera jak twoje poruszenie. — Harry spokojnie dokończył ciasto i odsunął talerzyk. — Może herbaty?

— Z tojadem? — wycedził Snape.

— Tylko w ostateczności, chyba że ładnie prosisz.

— Obydwaj jesteście uroczy, doprawdy mógłbym dojść do wniosku, że przez te lata przegapiłem coś istotnego. — Draco wodził wzrokiem od Severusa do Pottera. — Mugole mają takie powiedzenie — kto się…

— Draco!

— Malfoy!

Dwa oburzone okrzyki zlały się w jedno. Ślizgon zaśmiał się cicho, po czym wstał i podniósł z krzesła przysypiającego Samuela.

***

Szpital Świętego Munga był miejscem, którego Severus nie lubił w szczególności. Zwłaszcza w niedzielę, ośrodek był wyjątkowo zatłoczony, zarówno przez pacjentów, jak i odwiedzających. Snape szybkim krokiem przemierzał korytarze, zbliżając się do miejsca przeznaczenia.

Tego dnia rano w wydaniu specjalnym Proroka Codziennego ogłoszono śmierć trzech Śmierciożerców. Byli to wyjątkowo długo poszukiwani poplecznicy Czarnego Pana, którzy za jego życia należeli do wewnętrznego kręgu. Rodolphus Lestrange, Mulciber i Carrow byli dobrze znani Snape'owi, zwłaszcza szczerze nienawidził Mulcibera, który był specjalistą w zaklęciu Imperius i nieraz wykorzystywał je, aby zmusić ludzi do niewyobrażalnych czynów. Potem stawiał ofiary przed obliczem ich własnych zbrodni i rozkoszował się ich cierpieniem, a niejednokrotnie obłędem, w który popadali.
Snape pchnął drzwi i wszedł do izolatki, po czym pewnym ruchem przysunął sobie krzesło i usiadł przy łóżku pacjenta.

— Witaj, Lucjuszu. Długo mnie tutaj nie było. Mam nadzieję, że zrozumiałbyś moje opory przed odwiedzinami. Nie chciałbym, abyś odniósł mylne wrażenie, że fatygowałem się tutaj specjalnie dla ciebie. Nie jesteś aż tak ważny. Już nie.

Snape oparł się wygodnie o zagłówek krzesła i splatając dłonie na piersi, uważnie przyjrzał się nieruchomemu ciału. Pomimo dobrej opieki medycznej Malfoy widocznie schudł, a jego skóra przybrała wręcz chorobliwie blady kolor. Długie, zawsze wypielęgnowane włosy były teraz lekko splątane i przetłuszczone.

— Wyglądasz fatalnie — stwierdził z niejakim zadowoleniem. Zawsze irytowała go uroda Lucjusza, z którą obnosił się, jakby była jego zasługą, a nie darem natury. — Gdzie ten blask i świetność, którymi tak się szczyciłeś? Żywiłeś aspiracje do zostania prawą ręką króla, chciałeś rządzić i decydować o losach świata. Czy to nie ironia losu, że teraz nie możesz władać nawet własnym ciałem?

Wyciągnął nogi przed siebie i skrzyżował je w kostkach. Przez jakiś czas siedział bez ruchu, nie spuszczając przenikliwych czarnych oczu z leżącego mężczyzny, jakby chciał zapamiętać każdy detal jego ciała przykrytego cienką kołdrą. Żałosne jak kończą wielcy tego świata, westchnął i długim palcem pogładził cienkie wargi. Właściwie nie wiedział, co go skłoniło do tej wizyty. W szpitalu zjawił się tylko po to, aby przekazać wyjątkowo delikatne eliksiry, które nie mogły być dostarczone przez sowę. Czyżby to stara przyjaźń zmusiła go do odwiedzin? Miał nadzieję, że nie był aż tak sentymentalny. No cóż, skoro już tutaj był, mógł podzielić się z Malfoyem nowinkami.

— Potter i twój syn się pobrali. — Nie miał zamiaru ubarwiać historii. Jeżeli Lucjusz go słyszał i właśnie przeżywał szok, tym lepiej. — Ku mojemu niesmakowi, żyje im się całkiem nieźle. W dzień nadal strzępią sobie języki, usiłując udowodnić, który z nich jest większym głupcem. W byciu idiotą wygrywa Potter, ale to akurat nie powinno cię dziwić. Twój syn to niezwykle inteligentny mężczyzna, chociaż nadal przy Wybrańcu traci całe swoje opanowanie i pakuje się w kłopoty. Nocą oddają się rozkoszom cielesnym i śmiem twierdzić, że Potter — ku memu ogromnemu zażenowaniu — najwyraźniej spełnia wszystkie jego wymagania, co samo w sobie jest wysoce podejrzane, gdyż żaden Gryfon nigdy nie aspirował do bycia kimś więcej niż ofiarą prokreacji.

Westchnął i oparł rękę na podłokietniku, bębniąc palcami w drewno.

— Ośmielę się stwierdzić, że twój nieślubny syn odnalazł się doskonale w tej rodzinie. Uwielbia Draco, co jest zupełnie naturalne, i jest zachwycony Potterem, co jest najprawdopodobniej jakąś wadą genetyczną. Być może Alecto nie była tak doskonała, jak myślałeś.

Pochylił się do przodu i obdarzył mężczyznę złośliwym uśmiechem.

— Na koniec zostawiłem sobie największy smaczek całej tej niestosownej historii. Ślub był magiczny w pełnym tego słowa znaczeniu. Złota Pomyłka i twój syn połączyli moce. Doprowadziła do tego twoja żona, tak więc nie licz na szybki rozwód, gdyż obaj wiemy, iż… — zamilkł nagle. Zerwał się z krzesła i szybkim krokiem zbliżył do łóżka, by pochylić się nad leżącym. Mógłby przysiąc, że dłoń mężczyzny do tej pory spoczywająca spokojnie na łóżku drgnęła, jakby chciała zacisnąć się w pięść i zmiąć wyprasowany materiał pościeli.

— Lucjuszu, czy ty mnie słyszysz? — zapytał ostro, jednak nie doczekał się żadnej reakcji. — Posłuchaj mnie uważnie, nie będę mógł ci pomóc, jeżeli nie dasz mi żadnego znaku — syknął, przybliżając twarz do nieruchomego oblicza. Instynktownie położył dłoń na jego ręce, sprawdzając puls. Był wyraźnie przyspieszony. Zmrużył oczy i postanowił zaryzykować. — Musisz się cieszyć, wiedząc, że ród Malfoyów nie zaginie, a twojego porzuconego bękarta wychowuje nie kto inny, tylko sam pogromca Voldemorta, w dodatku dzieląc magię z Draco. — Tak! Ręka pod jego palcami wyraźnie drgnęła, a długie, chude palce Lucjusza konwulsyjnie przesunęły się po raz kolejny po materiale. Severus wyprostował się i odsunął od łóżka.

— Niesamowite, a więc słyszysz mnie. Mogłem się domyślić, ty nigdy nie poddawałeś się zbyt łatwo. — Nerwowo przemierzał pokój, zastanawiając się nad przyczynami tej sytuacji.
Malfoy leżał w śpiączce od pięciu lat. Pomimo starań lekarzy nie reagował na żadne próby leczenia. Podane mu dożylnie eliksiry były odrzucane przez jego organizm lub wywoływały wysypkę i inne dolegliwości skórne.

Na początku Narcyza łożyła ogromne kwoty, aby przywrócić męża do zdrowia, jednak z czasem, gdy nie było widać żadnych efektów, odsunęła się i zupełnie przestała go odwiedzać, jakby wegetujący mąż stanowił plamę na honorze rodziny. Malfoyowie nie chorowali, nie byli kalekami i nie było wśród nich osób, które mogły być podejrzane o uszczerbek na zdrowiu psychicznym.

Severus przystanął na środku pokoju i przygryzając wargę, zaczął rozważać wszystkie okoliczności, jakie mogłyby tak nagle wpłynąć na stan Lucjusza. Klątwy, które w niego uderzyły, spowodowały rozległe obrażenia zarówno zewnętrzne, jak i wewnętrzne. Jednak o ile medycy wyleczyli wszystkie rany fizyczne, mężczyzna nadal pozostawał w stanie śpiączki i nie można było stwierdzić ostatecznie, w jakim stanie znajduje się jego mózg. Przez te wszystkie lata, karmiony dożylnie, smarowany maściami przeciwko odleżynom, wegetował w szpitalnej prywatnej izolatce i nic nie wskazywało na to, aby jego stan miał ulec jakiejkolwiek poprawie.

Snape przez kilkanaście minut rozważał możliwości, co mogło spowodować, iż Malfoy po raz pierwszy od lat wykazał jakąkolwiek reakcję na bodźce zewnętrzne. Doszedł do jedynego jego zdaniem słusznego wniosku. Klątwy odpowiedzialne za śpiączkę musiały zostać rzucone przez któregoś z trzech mężczyzn, o których pisał tego ranka „Prorok Codzienny". Najwyraźniej wraz z ich śmiercią moc zaklęć osłabła, a magia, utraciwszy połączenie ze swym źródłem, powoli ulegała dezintegracji. Przekleństwa czasowe były rzadko stosowane, lecz wymagały mniej nakładów energii niż te stałe. Przy tak zmasowanym ataku, jaki miał miejsce w czasie bitwy o Hogwart, Śmierciożercy najwyraźniej oszczędzali siły na ostateczną rozgrywkę i założone przez nich pułapki zawierały klątwy, które zadawały duże obrażenia, jednak nie naruszały wewnętrznej mocy rzucającego.
Severus jeszcze raz spojrzał na leżącego, po czym szybkim krokiem opuścił pomieszczenie, kierując się prosto do głównego medyka, nadzorującego dział zaburzeń wynikłych po klątwach czarnomagicznych.

2 komentarze:

  1. Hej,
    rozdział wspaniały, Harry bardzo interesuje się Samuelem, uchu Severus odkrył, że Lucjusz jednak wszystko słyszy co się wokół niego dzieje, co kto mówi...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, Harry to bardzo interesuje się Samuelem, och Severus odkrył już, że Lucjusz wszystko słyszy co się wokół niego dzieje...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń