Koniec września w Irlandii był
naprawdę piękny. Jesień ozłociła pola i pomalowała drzewa na żółto, czerwono i
brązowo. Dni nadal były pogodne i słoneczne, więc zarówno nauczyciele jak i
dzieci często spędzali wolny czas na dworze. Harry z pomocą Hermiony
rozszerzyli bariery magiczne do plaży, więc dzieci mogły bezpiecznie spacerować
nad morzem, a także kąpać się w specjalnie przygotowanym miejscu, którego
osłony chroniły od nieprzewidzianych wypadków. Kosztowało ich to wiele pracy,
ale wspólne wypady nad wodę skutecznie niwelowały bariery wśród młodzieży,
przedkładającej dobrą zabawę nad wojny pomiędzy arystokracją a niższymi
warstwami społecznymi.
Nie znaczyło to wcale, że dzięki
temu zupełnie uniknięto kłótni i bójek. Nadal trzeba było nie raz i nie dwa
rozdzielać walczących uczniów. Dzieci wychowane w sierocińcach i w ubogich
rodzinach posługiwały się obfitującą w inwektywy mową ulicy, od których
niektórym dosłownie więdły uszy. W dodatku przyzwyczajone do walki o swoje i z
kompleksem niższości maluchy często posuwały się do rękoczynów, skutecznie
broniąc się przed elokwentnymi, lecz nader złośliwymi przytykami.
Hermiona wraz z Daphne, z którą
zaprzyjaźniła się ku zaskoczeniu wszystkich, utworzyły coś w rodzaju świetlicy,
gdzie uczyły chętnych etykiety i starały się wpoić młodym umysłom, że chłodna
inteligencja i poszerzony w odpowiednim kierunku zasób słownictwa są dużo
lepszą bronią niż przekleństwa i pięści. Nie przyniosło to oczywiście
natychmiastowych efektów, ale dawało nadzieję na przyszłość.
***
Harry z Justinem siedzieli na
trybunach i obserwowali pierwszy trening quidditcha. Ron kilka dni wcześniej
ogłosił, że cztery drużyny zostały już skompletowane, co wywołało głośny aplauz
wśród pozostałych. Teraz dwóch profesorów z rozbawieniem obserwowało Weasleya
uczącego domy wody i ziemi, jak mają się nie pozabijać. Wnioskując po jego
czerwonej ze zdenerwowania twarzy, nie przychodziło mu tak łatwo, jak sądził.
Pottera zalała fala wciąż
świeżych wspomnień. Jego pierwsza lekcja była przeżyciem bardziej kłopotliwym
niż strasznym.
Po otworzeniu drzwi zatrzymał
się w nich, jakby magiczna tarcza chroniła komnatę przed intruzami mającymi
powyżej półtora metra wzrostu.
Merlinie, jak oni wrzeszczeli…
Harry zastanawiał się, czy za jego czasów również pojemność dziecięcych płuc
była tak duża. Usiłując zignorować dzwonienie w uszach i mało przyjemne czasami
piskliwe okrzyki, które nie miały niczego wspólnego z tak zwanym słodkim
szczebiotaniem, zbliżył się do biurka.
— Dzień dobry — powiedział,
mając nadzieję, że zabrzmiało wystarczająco głośno, aby przebić się przez
harmider.
Zabawnie było patrzeć, jak jego
głos powoduje efekt falowy. Najpierw zamilkły pierwsze ławki, potem trącając
się łokciami, nogami czy też ciągnąc za szaty, milkli uczniowie w kolejnych
rzędach, aż w końcu w komnacie zapadła cisza. Niemal czterdzieści par oczu
dwóch domów spojrzało na niego z wyczekiwaniem. Malowały się w nich tak różne
emocje, że aż sapnął ze zdziwienia. Jedni patrzyli z ciekawością, drudzy z
uwielbieniem, jeszcze inni ze strachem. Co do tych ostatnich, zastanawiał się,
czym zasłużył sobie na tak ogromne przerażenie.
— Witam wszystkich na pierwszej
lekcji Obrony Przed Czarną Magią. Nazywam się Harry Potter i jak wiecie, będę
was uczył. Nie znam jeszcze waszych imion, więc kiedy będę sprawdzał obecność,
proszę o jasną odpowiedź i podniesienie się z krzesła. Chciałbym w miarę
możliwości zapamiętać wasze twarze. — Nie zrażony dziwnymi spojrzeniami,
uśmiechnął się lekko, dyskretnie wycierając w szatę spocone dłonie. —
Prosiłbym, aby na lekcjach panował spokój. Obrona to przedmiot, który ściśle wiąże
się z zaklęciami, a więc rzadko będziecie sięgać do samych podręczników. —
Przez klasę przebiegł szmer podniecenia. — Nauczycie się jak walczyć z ciemnymi
mocami, jak poradzić sobie w przypadku klątw czarnomagicznych oraz w jaki
sposób obronić się przed stworzeniami, które będą chciały wam zagrozić.
Przestaniecie obawiać się boginów, chochlików, golemów. Poznacie tajemnice
dotyczące wilkołaków, wampirów, zmiennokształtnych i innych nieludzi. Nauczycie
się, że to co nieznane, niekoniecznie musi być złe. Ktoś, kto podczas pełni
zamienia się w bestię, nie musi być równocześnie kimś, kto przeraża nas na co
dzień. Zapoznam was z zaklęciami, które chronią przed demoentorami, sukubami i
innymi stworzeniami, wywołującymi lęk i stanowiącymi zagrożenie. Poznacie prawa
rządzące pojedynkami oraz tarcze ochronne i różne rodzaje klątw. Podsumowując,
po skończeniu szkoły będziecie zdolni ochronić siebie i wasze rodziny. —
Zamilkł i odetchnął głęboko, rozluźniając spięte dotąd mięśnie. Jak na razie
nie było tak źle, skupił na sobie uwagę i wzbudził wyraźne zainteresowanie, a
to już wiele. — Czy są jakieś pytania? — Kilka rąk wystrzeliło w górę. —
Proszę. — Skinął zachęcająco w stronę jednego z uczniów.
— Czy to prawda, że pokonał pan
Czarnego Pana? — Chudy chłopak o dużych, brązowych oczach podniósł się z
krzesła.
— Tak, to prawda — przyznał
spokojnie. — Jednak nie zrobiłem tego sam, pomagali mi przyjaciele i wiele
osób, dzięki których poświęceniu możemy dziś spokojnie prowadzić lekcje. —
Uśmiechem zatuszował nieprzyjemne wspomnienia.
— Jakim zaklęciem? — Kolejne
pytanie padło zanim skończył wypowiedź. Spojrzał w kierunku okna, pod którym
siedziała blondynka z włosami upiętymi w ciasny kucyk.
— Było to zaklęcie stworzone
specjalnie na tę okoliczność. Mogło zadziałać tylko na osobę o specyficznych
zdolnościach i… Ogólnie, jeżeli rzuciłbym je na któreś z was, nic by się nie
stało. Dodatkowo, pomógł mi pewien specjalny eliksir, który na ten czas
wzmocnił moją energię.
— Skąd znał pan to zaklęcie?
— Jak już mówiłem, zostało
wynalezione specjalnie na tę okoliczność.
— To pan je znalazł?
— Nie, to zasługa waszej
nauczycielki numerologii, Hermiony Granger, oraz kilku innych, bardzo mądrych
czarodziei.
— A ten eliksir? On powiększył
pańską magię? — Dziewczyna z tylnego rzędu spojrzała na niego z ciekawością.
— Nie, on tylko nie pozwolił,
aby moja magiczna energia uległa szybkiemu wyczerpaniu. Nie wiedzieliśmy jak
długo będzie trwała walka. Uprzedzając kolejne pytania, powstał dzięki
doskonałej wiedzy waszego Mistrza Eliksirów, Severusa Snape'a. — Harry mógł
zarzucić nietoperzowi naprawdę wiele, ale nie zamierzał umniejszać jego zasług.
— Opowie nam pan o przebiegu
walki?
— Innym razem. — Uśmiechnął się
słabo. — Zrobimy sobie specjalną lekcję, którą poświęcimy specjalnie na
opowieści. — Mrugnął wesoło do dzieci, które wyszczerzyły się z radości. —
Teraz ja mam do was kilka pytań, które pozwolą mi sprawdzić parę rzeczy. —
Uczniowie spojrzeli po sobie z niepokojem. — Bez obaw, to pierwsza lekcja. Nie
dam wam za to ocen, ani nie odbiorę punktów, co najwyżej dodam. Zacznijmy od
podstawowej rzeczy. Jak sądzicie, czym różni się czarna magia od białej? —
Wskazał ręką wysokiego ucznia z trzeciej ławki. — Może ty? Nie musicie wstawać.
— Czarna jest zła, a biała
dobra? — Chłopiec spojrzał na niego niepewnie.
— Poniekąd masz rację. Ktoś
jeszcze?
— Czarna zabija?
— Czasami — przyznał.
— Czarnomagiczne zaklęcia są
niewybaczalne? — Zaryzykowała jakaś uczennica.
— Widzę, że znane jest ci
pojęcie niewybaczalnego. — Skinął z uznaniem głową. — Jednak czarna magia ma
setki różnych zaklęć, a do wymienionej przez ciebie grupy należą tylko trzy.
Kiedyś i o nich będziemy się uczyli. Ktoś jeszcze?
— Złe zaklęcie sprawia ból.
— Owszem — przyznał. — Wszystkie
odpowiedzi w pewien sposób są poprawne. Macie rację, czarna magia przynosi
cierpienie, zabija, czyli jest zła. Jednak to nie wszystko. Expulso — zwykłe
zaklęcie odrzucające. Spróbujcie je rzucić w kogoś, a osoba ta wyląduje na
pobliskiej ścianie. Zapewniam, że nabawi się bolesnych siniaków. Incendio —
kolejne proste zaklęcie podpalające. Zapewnie nieraz użyjecie go, chociażby w
sali eliksirów czy rozpalając ogień w kominku. Jednak rzucone na kogoś, potrafi
wyrządzić mu ogromną krzywdę. Czy ktoś wie, do czego zmierzam? — Rozejrzał się
po klasie. Wszyscy wpatrywali się w niego z wyczekiwaniem. Po chwili rękę
uniosła ta sama uczennica, która zapytała o niewybaczalne. — Słucham?
— Chodzi o intencje rzucającego.
Mogą być dobre lub złe, dlatego wiele zwykłych zaklęć może zrobić krzywdę. —
Dziewczyna spojrzała na niego wyczekująco.
— Brawo, dokładnie o to mi
chodziło. Dziesięć punktów dla domu powietrza. Nazywasz się?
— Marietta Fawcett.
— Skądś znam twoje nazwisko —
mruknął, zastanawiając się chwilę.
— Moja kuzynka chodziła do
Hogwartu, była Krukonką.
— No tak. — Przez głowę
przeleciał mu rozmazany obraz uczennicy z brodą, tuż po tym, jak próbowała
oszukać Czarę Ognia. Stłumił śmiech cisnący mu się na usta. — Masz zupełną
rację, wszystko zależy od intencji. Walcząc z kimś, musimy być przygotowani na
to, że będziemy musieli rzucić wiele zaklęć. Granica pomiędzy tym co dobre, a
tym co złe jest bardzo cienka. Wiele czarów uznano za czarnomagiczne tylko
dlatego, że w przeszłości posługiwały się nimi osoby wyjątkowo brutalne. Dobrym
przykładem jest Morsmordre. Właściwie nie czyni żadnej szkody, jednakże zostało
wymyślone przez Toma Riddle'a, pojawiało się nad domami, które zostały
zaatakowane przez niego bądź Śmierciożerców, dlatego ministerstwo
zakwalifikowało je jako zaklęcie czarnomagiczne i zostało zabronione. Dla
odmiany Conjunctivitus jest czarem uznanym za zupełnie nieszkodliwy, a potrafi
oślepić przeciwnika na pewien czas. Tak samo zwyczajna Drętwota. Wyobraźcie
sobie, że rzucono ją na was i zostawiono wasze nieruchome ciała w lesie pełnym
dzikich zwierząt. — Dzwonek uświadomił Harry'emu, że minęła godzina. Ze
zdziwieniem stwierdził, że nawet nie zauważył upływu czasu. — Mam nadzieję, że
zrozumieliście to, co dziś chciałem wam przekazać. Na następną lekcję
odszukajcie w bibliotece przykłady nieprawidłowego użycia zaklęć i ich efektów.
Uczniowie podnieśli się ze swych
miejsc i gwarnie wylegli na korytarz. Gryfon patrzył za nimi z zadowoleniem. W
sumie nie było się czego bać, pierwsza lekcja okazała się całkiem przyjemnym
doświadczeniem.
— Nie, nie i jeszcze raz nie! —
krzyk dobiegający z oddali wyrwał Harry'ego z zamyślenia. — To jest pałka!
Pałka służy do odbijania tłuczków, a nie do pojedynkowania się! — Ron właśnie
rozdzielał dwóch pałkarzy przeciwnych drużyn, którzy urządzili sobie walkę na
pseudomiecze w powietrzu. — Już gnomy ogrodowe mojej matki mają więcej rozumu
niż wy! — Zrobił efektowny unik, gdy nadlatujący tłuczek o cal minął jego
głowę. — Na ziemie! Wszyscy na ziemię! Jak nie potraficie przejść do praktyki,
wracamy do wykładów z zasad!
W powietrzu rozległ się zbiorowy
jęk i dzieci z ociąganiem skierowały swe miotły ku boisku, ze złością patrząc
na dwóch winowajców.
Harry zachichotał i poklepał Justina
po ramieniu.
— Myślę, że to koniec gry na
dzisiaj. Ron najwyraźniej się zirytował.
— Idziesz? — Justin spojrzał na
niego pytająco.
— Tak, pomyślałem sobie, że
skoro mamy piątkowe popołudnie, a jutro nie czekają nas żadne zajęcia, pozwolę
sobie na krótki wypad poza mury szkoły.
— Idziesz na Pokątną? W gruncie
rzeczy powinienem się w końcu tam wybrać, mam do kupienia kilka rzeczy.
— Nie, pomyślałem, że odwiedzę
znajomego — wykręcił się Harry. — Dawno u niego nie byłem.
— Jasne. — Chłopak uśmiechnął
się pogodnie. — To ja tu jeszcze posiedzę, a jutro może zamienię się dyżurem z
Nevillem i udam się na zakupy. To co, widzimy się na kolacji?
— Myślę, że dopiero na
śniadaniu. — Harry pomachał mu ręką i opuścił trybuny, przeskakując po kilka
schodków na raz. Z dołu dobiegło go jeszcze rozdrażnione gderanie Weasleya i
głos Hermiony, która najwyraźniej musiała siedzieć gdzieś niżej. Uśmiechnął się
do siebie. Jeżeli ktoś szukał Rona, mógł mieć pewność, że znajdzie i Granger.
***
Draco wszedł do komnat Severusa,
trzymając w ręku dużą podłużną paczkę.
— Gotowy? — zapytał od progu.
— Oczywiście, wiesz, że nie
toleruję spóźnień. — Mistrz Eliksirów, ubrany w czarne spodnie i płócienną
koszulę tej samej barwy, podniósł się z fotela. — Widzę, że zdążyłeś zrobić już
zakupy.
— Przyszło rano, zdecydowanie
można polegać na markowych sklepach — Malfoy pogładził dłonią pakunek.
— Więc, jak sądzę, nie mamy na
co czekać. — Severus odwrócił się w stronę kominka i z misy stojącej na gzymsie
wziął garść proszku Fiuu. — Różany Dom — powiedział głośno i wyraźnie, po czym
zniknął w zielonych płomieniach. Draco uśmiechnął się i szybko podążył za nim.
***
W domu panowała cisza. Mężczyźni
rozejrzeli się dookoła, po czym ruszyli w kierunku pokoju dziecięcego. W środku
było pusto. Draco niespokojnie otworzył drzwi do łazienki i odwrócił się do
Snape'a.
— Wiedzieli, że mamy być dzisiaj
— powiedział zdenerwowany.
— Może wyszli na Pokątną, albo
coś ich zatrzymało na spacerze. Nie panikuj. — Severus spokojnie ruszył w głąb
domu.
— Spokojnie, łatwo ci mówić.
Samuel zawsze czekał, kiedy się umawialiśmy. — Malfoy otwierał kolejne drzwi z
coraz większym niepokojem wymalowanym na twarzy. — W dodatku dziś są jego
urodziny, od czterech lat popołudnie tego dnia spędzamy razem.
— Może jest w ogrodzie za domem…
— Snape uspokajająco położył mu rękę na ramieniu. — Nic się nie stało. Gdyby
ktoś ich zaatakował, włączyłby się alarm. Pamiętaj, że dom obłożony jest
barierami ochronnymi godnymi samego Hogwartu. Nie bądź nadopiekuńczy, Lucjusz
nigdy by…
— Nie wspominaj o nim! — Draco
spojrzał na niego ostro. — Mam prawo być zdenerwowany, Samuel to mój syn! —
Szybko podszedł do tylnych drzwi i wyszedł na taras, skąd zbiegł po trzech
stopniach wprost na ścieżkę prowadzącą między krzewy.
— Problem w tym, że nie twój —
Snape westchnął i podążył za nim.
Draco minął kilka wysokich
krzewów i wyszedł na otwartą przestrzeń, gdzie zatrzymał się gwałtownie. Tuż
przed jego oczami rozgrywał się… dwuosobowy mecz quidditcha. Samuel, na starej
dziecięcej miotle, przerzucił właśnie kafla przez metalową obręcz i z głośnym
krzykiem ogłosił swoje zwycięstwo. Z rozwianymi włosami okrążył ogród
przemieniony na ten czas w boisko i zatrzymał się przed swoim przeciwnikiem,
robiąc efektownego fikołka. Draco drgnął i odruchowo uniósł rękę, jakby chciał
go złapać, gdyby chłopiec miał osunąć się na ziemię, jednak Sam ani na chwilę
nie stracił panowania nad miotłą.
— Gratuluję wygranej, byłeś
naprawdę świetny. — Czarnowłosy mężczyzna podleciał do dziecka i poczochrał mu
włosy pieszczotliwym gestem. — Masz talent i kiedyś na pewno spełnisz swoje
marzenie.
— Naprawdę? Myślisz, że będę
mógł grać w quidditcha w takiej prawdziwej drużynie? — Niebieskie oczy błysnęły
podnieceniem.
— Oczywiście, jednak wcześniej
czeka cię dużo pracy. Kariera profesjonalnego gracza wymaga wielu lat ćwiczeń i
oczywiście nauki.
— Acha, już nie mogę się
doczekać kiedy pójdę do szkoły. Harry, myślisz, że dostanę list z Emeraldfog?
— Zobaczymy, masz jeszcze czas,
aby o tym myśleć.
— Wtedy mógłbym być cały czas z
tatą i z tobą, a poza tym… — Chłopiec odwrócił miotełkę w stronę domu. — Myślę,
że tata mógłby być wreszcie spokojny, zawsze denerwuje się o moje
bezpieczeństwo, tam byłbym obok niego… No i byłbym też z tobą.
„— Ta szkoła jest ważna, jest
bezpieczna…
— Bezpieczna?
— Muszę patrzeć w przyszłość.
Kiedyś ci to wytłumaczę."
Harry przypomniał sobie słowa
Draco i jego oczy rozszerzyły się nieznacznie. Więc o to chodziło, to dlatego
zdecydował się poświęcić i złożył przysięgę. Wcale nie myślał wtedy o
pieniądzach. Malfoy widział w tej szkole twierdzę, w której będzie mógł ukryć
Samuela i cały czas mieć go na oku. Potter wbrew sobie zaczął się zastanawiać
czy obawy Ślizgona są słuszne. Nie znał jego matki, widział ją dwa razy w
życiu, raz na Mistrzostwach Świata w quidditchu, a drugi raz na własnym ślubie.
W jego ocenie była chłodna, żeby nie powiedzieć zimna, patrząca na wszystkich z
góry, przyzwyczajona do rządzenia, wyrafinowana i pewna siebie. Stanowiła
idealną żonę dla idealnego arystokraty. Dumna i wyniosła królowa śniegu.
Perfekcyjna w każdym calu, przyzwyczajona do bycia na piedestale. Z uniesioną
głową zniosła zdradę własnego syna, nigdy nie odcięła się od Lucjusza, przedstawiając
go jako wspaniałego ojca i wiernego męża, jednak publicznie potępiła go jako
człowieka, który zbłądził, zwiedziony przez największego manipulatora, jakim
był Czarny Pan. W oczach świata pozostała niemal nieskalana pomimo otaczającego
ją brudu. Kobieta skazana na sukces, przykład wzorowej matki i żony, wzór dla
arystokracji. Co zrobiłaby, gdyby okazało się, że jej wspaniały, wierny mąż
zdradził ją, przedkładając przyjemności ciała nad ten perfekcyjny związek? Czy
nie chciałaby pozbyć się wszelkich dowodów? Zwłaszcza takich, który mógłby
zachwiać jej wizerunkiem idealnej żony? Można potępić mężczyznę za zdradę, ale
zawsze pozostaje pytanie dlaczego to zrobił? Czy jego małżeństwo na pewno było
bez skazy? A może była to wina samej Narcyzy?
Harry przygryzł wargę w
zastanowieniu. Coraz bardziej skłaniał się ku temu, aby przyznać rację Draco i
rzeczywiście uznać jego matkę za zagrożenie dla życia Samuela.
— To co, wracamy do środka? Tata
obiecał, że dziś przyjdzie. — Głos dziecka wyrwał go z zamyślenia i Harry
zorientował się, że wciąż wiszą w powietrzu na miotłach.
— Jasne, tak mnie wymęczyłeś tym
meczem, że zrobiłem się głodny. — Uśmiechnął się i skierował ku ziemi.
***
Severus stał obok Draco,
obserwując emocje malujące się na jego twarzy. Młody Malfoy rzadko pozwalał,
aby jego oblicze go zdradzało, lecz w tej chwili wyglądał na zupełnie
wytrąconego z równowagi. Szeroko otwartymi oczami obserwował rozgrywającą się
przed nim scenę. Widać było, że szok powoli ustępuje miejsca niedowierzaniu,
zmieszaniu, by na koniec ustąpić pola czułości i wielkiej nadziei.
— Cóż, najwyraźniej Potter nadal
przedkłada zabawę nad obowiązki. — Snape przerwał panującą ciszę.
— Dlaczego on to robi? — Malfoy
odetchnął głęboko, mocniej zaciskając palce na pakunku, który nadal trzymał w
ręce. — Nie rozumiem tego.
— Merlinie, tak jakby Potter
kiedykolwiek robił coś, czego od niego oczekiwano. Zawsze podąża własnymi
ścieżkami, mając za nic zasady i łamiąc reguły jedna po drugiej. — Severus
skrzywił się lekko. — Nie powinieneś brać tego do siebie.
— Zaprzyjaźnił się z Samem,
chociaż dobrze wie, że jest Malfoyem, w dodatku z nieprawego łoża. Powinien to
wykorzystać. Wreszcie skaza na znienawidzonej rodzinie. Każdy Ślizgon byłby
zachwycony. — Chłopak potrząsnął głową, sprawiając, że długa grzywka zasłoniła
mu połowę twarzy. Odkąd zrezygnował z żelu, jego włosy zdawały się wreszcie
odzyskać własną wolę i teraz delikatnie otaczały jego twarz, pieszcząc ją
miękkimi kosmykami.
— Złota Zakała jest Gryfonem.
Kieruje się zupełnie innymi prawami niż normalny człowiek — prychnął Mistrz
Eliksirów. — Przesadzona dobroć, zdolność do wybaczania, chęć niesienia pomocy,
honor…
— Nie kpij z honoru, Severusie. —
Draco wreszcie oderwał wzrok od Harry'ego i Samuela i ostro spojrzał na
mężczyznę. — Kierowałeś się nim całe życie.
— Byłem szpiegiem, to raczej
mało honorowe zajęcie.
— Nie zapominaj z kim
rozmawiasz, dobrze wiem kim byłeś i czym się kierowałeś. Dla złożonej przysięgi
gotów byłeś poświęcić własne życie. Dla dobra sprawy cierpiałeś i znosiłeś
poniżenie. Pozwalałeś, aby cię szkalowano, odzierano z godności i przypisywano
ci najgorsze cechy. Ludzie cię kopali, a ty nadal walczyłeś za nich, zaciskając
zęby.
— Draco! — w głosie Snape'a
zadźwięczało ostrzeżenie. — Nie wypowiadaj się o rzeczach, o których nie masz
pojęcia.
— Rzecz w tym, że mam. — Malfoy
odgarnął kosmyk z twarzy i założył go za ucho. — Tylko poczucie honoru i
zachowanie własnej dumy pozwoliło mi przetrwać tę wojnę. Byłeś dla mnie
najlepszym przykładem, więc proszę cię, nie rób ze mnie głupca.
— Nie czas ani nie miejsce na
takie rozmowy. — Severus schował dłonie w fałdach szaty. — Teraz powinieneś
zastanowić się, czy przyjaźń Pottera z Samuelem wyjdzie nam na dobre.
— Jeżeli kogoś cenisz, chcesz go
chronić. Harry jako przyjaciel Sama to prawdziwa broń przeciwko wszystkim,
którzy chcieliby go skrzywdzić.
— Harry? — Brew Snape'a uniosła
się. — Jak miło, że jesteście w tak dobrej komitywie, to wspaniale rokuje
waszemu małżeństwu. Nawet dziecko już macie, po prostu cudowna, szczęśliwa
rodzinka. Nawet zła teściowa pasuje do całokształtu — wycedził.
— Przestań, muszę pomyśleć jak
rozwiązać…
— Tata! — Radosny krzyk Samuela
sprawił, że Draco uśmiechnął się promiennie, odwracając się w kierunku chłopca.
Rozłożył ramiona, pozwalając wpaść w nie rozpędzonemu dziecku. — Wiesz, że
Harry przyniósł mi zestaw do quidditcha? Taki prawdziwy, ze zniczem, a nawet
nie wiedział, że mam dziś urodziny! A potem graliśmy i wygrałem dwa razy i…
Buzia dziecka nie zamykała się,
gdy opowiadał swoje przeżycia z Harrym. Wyglądał na szczęśliwego i
podnieconego. Draco uniósł głowę i spojrzał na stojącego z tyłu Pottera, który
niedbale opierał się o miotłę. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, po czym
Malfoy niedostrzegalnym ruchem skinął mu głową w niemym podziękowaniu. Brunet
przez chwilę wyglądał na zaskoczonego, jednak po chwili jego usta drgnęły w
nieznacznym uśmiechu.
Severus stał z boku i obserwował
obydwóch mężczyzn z zainteresowaniem i pewną dozą niepokoju, po czym przeniósł
wzrok na chłopca stojącego obok Draco. Czyżby to dziecko miało być mostem,
który doprowadzi do zgody pomiędzy odwiecznymi wrogami? Jakkolwiek by nie było,
sytuacja zaczynała być coraz ciekawsza, a on zamierzał uważnie obserwować
rozwój wydarzeń i w razie kłopotów interweniować. Jego chrześniak przeszedł już
zbyt wiele. Nie mógł pozwolić, aby po raz kolejny ktoś go skrzywdził.
Zwłaszcza, jeżeli tym kimś miał być Potter.
***
Samuel z niecierpliwością
odrywał kolejne warstwy papieru, odsłaniając swój urodzinowy prezent. Ostatnie
skrawki opadły na ziemię i z ust chłopca wyrwał się okrzyk zachwytu.
— Miotła! Kupiłeś mi prawdziwą
miotłę! — Z nabożną czcią wyjął z pudełka lśniący nowością przedmiot. Po
pomieszczeniu rozszedł się zapach drewna i pasty.
— Mam nadzieję, że ci się
podoba. — Draco uśmiechnął się lekko na widok radości malującej się na twarzy
dziecka.
— Jest super! Taka jakie mają
prawdziwi gracze w quidditcha! — Chłopiec oglądał prezent, delikatnie gładząc
wyprofilowane witki.
Miodowo—czarna miotła wykończona
była srebrnymi okuciami. Na pierwszy rzut oka było widać, że jest dużo mniejsza
od tych, których używano w szkole i przystosowana została do potrzeb osoby
niewielkiego wzrostu. Obłożona specjalnymi zaklęciami chroniącymi przed
upadkiem, miała ograniczoną szybkość i wznosiła się tylko na kilka metrów. Ot,
zwyczajna miotła dla dziecka. Jednak dla Samuela stanowiła ona w tej chwili
centrum wszechświata i była najwspanialszym sprzętem, jaki widział.
— Cieszę się, że zdołałem
spełnić twoje oczekiwania. — Malfoy usiadł w fotelu, odsuwając na bok filiżankę
z herbatą. Pani Victoria chwilę wcześniej wróciła z ogrodu, gdzie zajmowała się
pieleniem grządek. Uznawszy męża Draco za osobę godną zaufania, uspokojona
powierzyła mu opiekę nas Samem. Tuż przed wejściem do domu złożyła Draco
gratulacje zawarcia udanego związku z tak wspaniałym człowiekiem jak Potter.
Krzywy uśmiech Malfoya był wszystkim, na co było go stać w tamtej chwili.
— Harry transmutował tyczki
ogrodowe w obręcze i wyglądały jak te prawdziwe na boisku, i graliśmy długo, i
Victoria poszła do ogródka, a ja wygrałem i Harry powiedział, że będę kiedyś
świetnym graczem i… — potok słów wylewał się z ust podekscytowanego Samuela.
Draco słuchał z lekkim uśmiechem, zastanawiając się nad powodami, dla których
Potter okazuje zainteresowanie chłopcu. Czyżby naprawdę przejął się rolą męża i
chciał zostać dla Sama kimś więcej niż znajomym? Sam nie wiedział czy to
dobrze, czy źle. Miał wrażenie, że to jeszcze za wcześnie, w końcu dopóki
istniał choćby cień nadziei na rozwód, chłopiec nie powinien przyzwyczajać się
do niego. Gryfon jednak najpierw działał, a potem myślał. Co będzie, gdy Samuel
go polubi i zaufa mu, a on pewnego dnia zniknie z jego życia? Jak poradzi sobie
dziecko, któremu ktoś po raz kolejny złamał serce? A może to nie tak? Może po
prostu Potter się poddał? Stwierdził, że skoro będą już razem zawsze, jego
obowiązkiem jest lepiej poznać Sama? Nie chciał, aby ktoś uważał chłopca za
swój obowiązek, okazywał mu przyjaźń z przymusu. — …A potem powiedziałem
Harry'emu, że jak będę starszy to pójdę do waszej szkoły, bo przecież skoro ty
tam jesteś, to będzie to dla mnie bezpieczne i będę mógł już podpisywać się
Samuel Malfoy, a nie Samuel Grand, bo przecież tak nazywa się niania. No i ty
wreszcie nie będziesz się martwił, że coś mi się stanie i będziesz wesoły. —
Draco spojrzał na niego z zaskoczeniem.
— Sam, przy tobie zawsze jestem
wesoły — powiedział skonsternowany. Zadziwiające jak to dziecko potrafiło
dokładnie go wyczuć.
— No, ale… może wtedy wreszcie
będziemy mogli pójść gdzieś razem, na wycieczkę… Nigdy razem nie wychodzimy.
Pamiętasz jak opowiadałeś mi o Hogsmeade? Chciałbym je zobaczyć, a z tobą i
Harrym na pewno nic by mi się nie stało, prawda?
Z tobą i Harrym…
Draco upił łyk herbaty, aby
zyskać czas na odpowiedź. Nie chciał rozbudzać w chłopcu fałszywych nadziei.
— Tort upieczony przez Victorię
jest naprawdę wspaniały. Słyszałem, że pomagałeś jej przy robieniu czekolady. —
Głos Pottera sprawił, że odwrócił głowę w jego kierunku, wdzięczny za zmianę
tematu.
— Acha i układałem migdały. —
Policzki dziecka okrasił rumieniec samozadowolenia.
— To najlepsze ciasto jakie
jadłem. — Brunet nabrał na łyżeczkę trochę bitej śmietany i wsunął ją do ust z
błogim wyrazem twarzy.
Draco z zafascynowaniem patrzył,
jak znika ona pomiędzy jego wargami. Wiele razy, siedząc naprzeciwko Gryfona w
wielkiej sali Hogwartu, wiedział go jedzącego, jednak nigdy nie zwracał uwagi
na wyraz twarzy, jaki temu towarzyszył. Mrużąc oczy, Harry z delikatnym
uśmiechem delektował się ciastem. Cienka warstwa kremu osiadła w kąciku jego
ust. Mężczyzna uniósł dłoń i starł ją palcem, który potem dyskretnie oblizał. Ślizgon
poczuł jak robi mu się gorąco. Dla niego był to widok na wskroś przesączony
erotyzmem. Kiedyś będzie musiał zamówić kolację do pokoju i…
— Rzeczywiście, ciasto jest
zacne, chociaż ekscytacja, jaką okazuje pan Potter i szybkość, z jaką je
pochłania, kojarzy mi się bardziej z łakomstwem niż czystą przyjemnością
należną temu deserowi. — Ironia malująca się na twarzy Severusa sprowadziła
Draco na ziemię.
— Łakomstwo byłoby wtedy, gdybym
zapytał, czy masz zamiar dokończyć ten kawałek, który tak maltretujesz —
mruknął Harry. — Właściwie zastanawiam się, czy powinieneś jeść tę masę.
Niestrawność bywa bolesna, a nie mam wątpliwości, że ten puszysty krem zetnie
się w momencie, gdy trafi do twego żołądka. Słodka śmietana i nadmiar kwasu nie
idą ze sobą w parze.
— Jestem poruszony, iż tak dba
pan o moje zdrowie, panie Potter. Proszę uważać, bo mogę pomyśleć, że pańska
troska jest szczera.
— Ależ oczywiście, Severusie,
moja troska o twe samopoczucie jest równie szczera jak twoje poruszenie. —
Harry spokojnie dokończył ciasto i odsunął talerzyk. — Może herbaty?
— Z tojadem? — wycedził Snape.
— Tylko w ostateczności, chyba
że ładnie prosisz.
— Obydwaj jesteście uroczy,
doprawdy mógłbym dojść do wniosku, że przez te lata przegapiłem coś istotnego. —
Draco wodził wzrokiem od Severusa do Pottera. — Mugole mają takie powiedzenie —
kto się…
— Draco!
— Malfoy!
Dwa oburzone okrzyki zlały się w
jedno. Ślizgon zaśmiał się cicho, po czym wstał i podniósł z krzesła
przysypiającego Samuela.
***
Szpital Świętego Munga był
miejscem, którego Severus nie lubił w szczególności. Zwłaszcza w niedzielę,
ośrodek był wyjątkowo zatłoczony, zarówno przez pacjentów, jak i
odwiedzających. Snape szybkim krokiem przemierzał korytarze, zbliżając się do
miejsca przeznaczenia.
Tego dnia rano w wydaniu
specjalnym Proroka Codziennego ogłoszono śmierć trzech Śmierciożerców. Byli to
wyjątkowo długo poszukiwani poplecznicy Czarnego Pana, którzy za jego życia
należeli do wewnętrznego kręgu. Rodolphus Lestrange, Mulciber i Carrow byli
dobrze znani Snape'owi, zwłaszcza szczerze nienawidził Mulcibera, który był
specjalistą w zaklęciu Imperius i nieraz wykorzystywał je, aby zmusić
ludzi do niewyobrażalnych czynów. Potem stawiał ofiary przed obliczem ich
własnych zbrodni i rozkoszował się ich cierpieniem, a niejednokrotnie obłędem,
w który popadali.
Snape pchnął drzwi i wszedł do
izolatki, po czym pewnym ruchem przysunął sobie krzesło i usiadł przy łóżku
pacjenta.
— Witaj, Lucjuszu. Długo mnie
tutaj nie było. Mam nadzieję, że zrozumiałbyś moje opory przed odwiedzinami.
Nie chciałbym, abyś odniósł mylne wrażenie, że fatygowałem się tutaj specjalnie
dla ciebie. Nie jesteś aż tak ważny. Już nie.
Snape oparł się wygodnie o
zagłówek krzesła i splatając dłonie na piersi, uważnie przyjrzał się
nieruchomemu ciału. Pomimo dobrej opieki medycznej Malfoy widocznie schudł, a
jego skóra przybrała wręcz chorobliwie blady kolor. Długie, zawsze
wypielęgnowane włosy były teraz lekko splątane i przetłuszczone.
— Wyglądasz fatalnie —
stwierdził z niejakim zadowoleniem. Zawsze irytowała go uroda Lucjusza, z którą
obnosił się, jakby była jego zasługą, a nie darem natury. — Gdzie ten blask i
świetność, którymi tak się szczyciłeś? Żywiłeś aspiracje do zostania prawą ręką
króla, chciałeś rządzić i decydować o losach świata. Czy to nie ironia losu, że
teraz nie możesz władać nawet własnym ciałem?
Wyciągnął nogi przed siebie i
skrzyżował je w kostkach. Przez jakiś czas siedział bez ruchu, nie spuszczając
przenikliwych czarnych oczu z leżącego mężczyzny, jakby chciał zapamiętać każdy
detal jego ciała przykrytego cienką kołdrą. Żałosne jak kończą wielcy tego
świata, westchnął i długim palcem pogładził cienkie wargi. Właściwie nie
wiedział, co go skłoniło do tej wizyty. W szpitalu zjawił się tylko po to, aby
przekazać wyjątkowo delikatne eliksiry, które nie mogły być dostarczone przez
sowę. Czyżby to stara przyjaźń zmusiła go do odwiedzin? Miał nadzieję, że nie
był aż tak sentymentalny. No cóż, skoro już tutaj był, mógł podzielić się z
Malfoyem nowinkami.
— Potter i twój syn się pobrali.
— Nie miał zamiaru ubarwiać historii. Jeżeli Lucjusz go słyszał i właśnie przeżywał
szok, tym lepiej. — Ku mojemu niesmakowi, żyje im się całkiem nieźle. W dzień
nadal strzępią sobie języki, usiłując udowodnić, który z nich jest większym
głupcem. W byciu idiotą wygrywa Potter, ale to akurat nie powinno cię dziwić.
Twój syn to niezwykle inteligentny mężczyzna, chociaż nadal przy Wybrańcu traci
całe swoje opanowanie i pakuje się w kłopoty. Nocą oddają się rozkoszom
cielesnym i śmiem twierdzić, że Potter — ku memu ogromnemu zażenowaniu —
najwyraźniej spełnia wszystkie jego wymagania, co samo w sobie jest wysoce
podejrzane, gdyż żaden Gryfon nigdy nie aspirował do bycia kimś więcej niż
ofiarą prokreacji.
Westchnął i oparł rękę na
podłokietniku, bębniąc palcami w drewno.
— Ośmielę się stwierdzić, że
twój nieślubny syn odnalazł się doskonale w tej rodzinie. Uwielbia Draco, co
jest zupełnie naturalne, i jest zachwycony Potterem, co jest najprawdopodobniej
jakąś wadą genetyczną. Być może Alecto nie była tak doskonała, jak myślałeś.
Pochylił się do przodu i
obdarzył mężczyznę złośliwym uśmiechem.
— Na koniec zostawiłem sobie
największy smaczek całej tej niestosownej historii. Ślub był magiczny w pełnym
tego słowa znaczeniu. Złota Pomyłka i twój syn połączyli moce. Doprowadziła do
tego twoja żona, tak więc nie licz na szybki rozwód, gdyż obaj wiemy, iż… —
zamilkł nagle. Zerwał się z krzesła i szybkim krokiem zbliżył do łóżka, by
pochylić się nad leżącym. Mógłby przysiąc, że dłoń mężczyzny do tej pory
spoczywająca spokojnie na łóżku drgnęła, jakby chciała zacisnąć się w pięść i
zmiąć wyprasowany materiał pościeli.
— Lucjuszu, czy ty mnie
słyszysz? — zapytał ostro, jednak nie doczekał się żadnej reakcji. — Posłuchaj
mnie uważnie, nie będę mógł ci pomóc, jeżeli nie dasz mi żadnego znaku —
syknął, przybliżając twarz do nieruchomego oblicza. Instynktownie położył dłoń
na jego ręce, sprawdzając puls. Był wyraźnie przyspieszony. Zmrużył oczy i
postanowił zaryzykować. — Musisz się cieszyć, wiedząc, że ród Malfoyów nie
zaginie, a twojego porzuconego bękarta wychowuje nie kto inny, tylko sam
pogromca Voldemorta, w dodatku dzieląc magię z Draco. — Tak! Ręka pod jego
palcami wyraźnie drgnęła, a długie, chude palce Lucjusza konwulsyjnie
przesunęły się po raz kolejny po materiale. Severus wyprostował się i odsunął
od łóżka.
— Niesamowite, a więc słyszysz
mnie. Mogłem się domyślić, ty nigdy nie poddawałeś się zbyt łatwo. — Nerwowo
przemierzał pokój, zastanawiając się nad przyczynami tej sytuacji.
Malfoy leżał w śpiączce od
pięciu lat. Pomimo starań lekarzy nie reagował na żadne próby leczenia. Podane
mu dożylnie eliksiry były odrzucane przez jego organizm lub wywoływały wysypkę
i inne dolegliwości skórne.
Na początku Narcyza łożyła
ogromne kwoty, aby przywrócić męża do zdrowia, jednak z czasem, gdy nie było
widać żadnych efektów, odsunęła się i zupełnie przestała go odwiedzać, jakby
wegetujący mąż stanowił plamę na honorze rodziny. Malfoyowie nie chorowali, nie
byli kalekami i nie było wśród nich osób, które mogły być podejrzane o
uszczerbek na zdrowiu psychicznym.
Severus przystanął na środku
pokoju i przygryzając wargę, zaczął rozważać wszystkie okoliczności, jakie
mogłyby tak nagle wpłynąć na stan Lucjusza. Klątwy, które w niego uderzyły,
spowodowały rozległe obrażenia zarówno zewnętrzne, jak i wewnętrzne. Jednak o
ile medycy wyleczyli wszystkie rany fizyczne, mężczyzna nadal pozostawał w
stanie śpiączki i nie można było stwierdzić ostatecznie, w jakim stanie
znajduje się jego mózg. Przez te wszystkie lata, karmiony dożylnie, smarowany
maściami przeciwko odleżynom, wegetował w szpitalnej prywatnej izolatce i nic
nie wskazywało na to, aby jego stan miał ulec jakiejkolwiek poprawie.
Snape przez kilkanaście minut
rozważał możliwości, co mogło spowodować, iż Malfoy po raz pierwszy od lat
wykazał jakąkolwiek reakcję na bodźce zewnętrzne. Doszedł do jedynego jego
zdaniem słusznego wniosku. Klątwy odpowiedzialne za śpiączkę musiały zostać
rzucone przez któregoś z trzech mężczyzn, o których pisał tego ranka „Prorok
Codzienny". Najwyraźniej wraz z ich śmiercią moc zaklęć osłabła, a magia,
utraciwszy połączenie ze swym źródłem, powoli ulegała dezintegracji.
Przekleństwa czasowe były rzadko stosowane, lecz wymagały mniej nakładów energii
niż te stałe. Przy tak zmasowanym ataku, jaki miał miejsce w czasie bitwy o
Hogwart, Śmierciożercy najwyraźniej oszczędzali siły na ostateczną rozgrywkę i
założone przez nich pułapki zawierały klątwy, które zadawały duże obrażenia,
jednak nie naruszały wewnętrznej mocy rzucającego.
Severus jeszcze raz spojrzał na
leżącego, po czym szybkim krokiem opuścił pomieszczenie, kierując się prosto do
głównego medyka, nadzorującego dział zaburzeń wynikłych po klątwach
czarnomagicznych.
Hej,
OdpowiedzUsuńrozdział wspaniały, Harry bardzo interesuje się Samuelem, uchu Severus odkrył, że Lucjusz jednak wszystko słyszy co się wokół niego dzieje, co kto mówi...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, Harry to bardzo interesuje się Samuelem, och Severus odkrył już, że Lucjusz wszystko słyszy co się wokół niego dzieje...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga