poniedziałek, 10 września 2012

Red Hills - XV


Stół prezydialny zaścielał biały obrus, ozdobiony wzdłuż brzegów haftem przedstawiającym błękitne róże. Harry siedział na środku i obserwował Hermionę, która prowadziła długi rząd uczniów w kierunku miejsca, gdzie miała odbyć się ceremonia przydziału.

Na podwyższeniu kilka metrów od niego stał stary artefakt symbolizujący magię żywiołów.
Długo zastanawiali się nad tym, jak ma przebiegać przydział, aż wreszcie ku zaskoczeniu wszystkich sytuację rozwiązała babka Neville'a, która po rozmowie z wnukiem dostarczyła ten cenny przedmiot. Okazało się, że był on w ich rodzinie od kilkudziesięciu lat, czyli odkąd ojciec pani Longbottom przywiózł go z Egiptu jako prezent od tamtejszego władcy.


Artefakt miał kształt okrągłego talerza, na którego krawędziach umieszczone były kryształowe symbole ziemi, powietrza, wody i ognia. Pośrodku znajdowało się wyżłobienie, gdzie kładło się dłoń. W dawnych czasach na dworach żyli czarodzieje specjalizujący się w określonej dziedzinie magii, dzięki temu przedmiotowi adept mógł określić swoje predyspozycje do formy szkolenia, jakie chciał podjąć.

Artefakt był unikalny i niezwykle cenny. Dar pani Longbottom bardzo poruszył Harry'ego, zwłaszcza, że starsza kobieta nie zażądała za niego zapłaty, tłumacząc mu, iż rodzinny skarb nie mógł trafić w lepsze ręce, a teraz wreszcie dopełni się jego przeznaczenie. W dodatku wygłosiła mowę o sile przyjaźni i lojalności, jaką Potter wykazał wobec jej wnuka. Widać było, iż jest niezwykle dumna z tego, że Neville został profesorem w szkole należącej do Wybrańca.

Harry wstrzymał oddech, gdy pierwsza z uczennic podeszła do artefaktu i ostrożnie umieściła dłoń na środku. Symbole zamigotały i zatoczyły kilka kręgów, zanim trzy z nich zgasły, pozwalając zapłonąć jasnym, niebieskim światłem kryształowi symbolizującemu wodę.
Dziewczynka zamrugała zaskoczona i niepewnie rozejrzała się po sali, zatrzymując wzrok na Hermionie, która skinęła głową Daphne. Ślizgonka od razu podeszła do dziecka i poprowadziła je w kierunku stołu, nad którym dumnie powiewał sztandar z migoczącą kroplą wody.

Daphne Greengrass została opiekunką domu wody dzień wcześniej, gdy na zebraniu odbyło się głosowanie w sprawach przydziału. Pieczę nad domem ziemi objął Neville, ognia — Hermiona, a powietrza — Quarion.
Ustanowienie Neville'a opiekunem Terran, Malfoy skomentował w swój własny sposób, stwierdzając, że wreszcie Longbottom znalazł się tam, gdzie od początku być powinien. Jak zwykle stosował swoje własne porównania, a dom ziemi widział jako odpowiednik Hufflepuffu.

Przydział trwał ponad dwie godziny. Trzy roczniki, na które składało się ponad dwustu uczniów, wreszcie zasiadły na swoich miejscach, rozglądając się dookoła i zapoznając z nowymi znajomymi. Jako że nie dojeżdżała tutaj żadna kolej, dzieci przybyły na miejsce za pomocą świstoklików, dołączonych do listów z wykazami podręczników i przedmiotów potrzebnych do nauki. Według Rona listy te nie różniły się niczym od tego, który dostał w wieku jedenastu lat, poza tym, że na dole widniał podpis Harry'ego.

— Od razu widać, które pochodzą z dobrych rodzin, a które zostały wzięte z ulicy — prychnął Draco, przerywając rozmyślania bruneta.

— Masz z tym jakiś problem? — Harry spojrzał na niego ze złością.

Mundurki w postaci długich, ciemnogranatowych szat z kapturami i herbem domu na piersi, dostarczono dzień wcześniej i czekały one na dzieci w ich dormitoriach. Potter zdawał sobie sprawę, że niektóre z nich nie mogły sobie pozwolić na ich zakup, a nie chciał, aby powtórzyła się sytuacja z balu po turnieju trójmagicznym, gdy Ron wystąpił w dziwacznej szacie, będącej powodem do kpin niektórych uczniów. Tym sposobem zatrudniono krawcową, która przygotowała identycznie stroje, dzięki czemu biedniejsze maluchy mogły poczuć się bardziej komfortowo. Jeden ze sponsorów dostarczył też odpowiednią ilość podręczników, kociołków i innych rzeczy, które były potrzebne do nauki. Potter postanowił, że nikt nie będzie się śmiał ze zniszczonych książek czy starych piór biedniejszych uczniów. Na ile to było możliwe, wspólnymi siłami z Ronem, Nevillem i Hermioną starali się niwelować te różnice.

Niestety w tej chwili dzieci były jeszcze ubrane w swe domowe ubrania i niechętnie musiał przyznać, że na pierwszy rzut oka widać było ogromną różnicę pomiędzy uczniami z sierocińców oraz ubogich rodzin, a arystokratami. Ku ogromnemu żalowi, nie mógł niestety przyjąć wszystkich, zresztą niektóre rodziny nie chciały pozbyć się darmowej siły roboczej. W szkole znaleźli się więc uczniowie, którzy dysponowali pewną siłą magiczną, pozwalającą im wystartować na równych prawach. Reszta zależała od nich i ich samozaparcia.

Mężczyzna zdawał sobie sprawę z tego, że nie unikną konfliktów. Maluchy wychowane w różnych sferach miały wpojone różne zasady. Jedne rozpieszczone i przyzwyczajone do usługiwania, inne zmuszone do tego, by od najmłodszych lat nauczyć się jak dbać o siebie, niejednokrotnie używając pięści i krzyku. Wiedział, że będzie ciężko, miał jednak nadzieję, że dadzą radę i poradzą sobie wspólnymi siłami.

— Ja? Problem? Żadnego. — Malfoy wzruszył ramionami. — Zastanawiam się tylko, jak bachory z przytułku poradzą sobie w cywilizowanym otoczeniu. Już teraz rozglądają się wokół, jakby wypuszczono je z klatek.

— Przyzwyczają się, a my im w tym pomożemy — warknął Harry. — Nie traktuj ich, jakby były zwierzętami. To, że ktoś wychował się w sierocińcu, nie przekreśla go jako człowieka i nie pozbawia inteligencji. Sądziłem, że kto jak kto, ale ty powinieneś o tym wiedzieć najlepiej — szepnął, spoglądając na niego znacząco.

Draco otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, jednak skończyło się tylko na wzruszeniu ramion. Chwilę potem Potter stwierdził, że Ślizgon w zamyśleniu przygląda się jednemu z biedniejszych dzieci, które z zachwytem gładziło drobną dłonią elegancki materiał nieplamiącego się obrusa. Harry mógł tylko przypuszczać, o czym w tej chwili myśli blondyn.

Ich związek był najdziwniejszą rzeczą, jaka kiedykolwiek mu się zdarzyła. W dzień nadal kłócili się o każdą rzecz. Malfoy był dupkiem i egoistycznym bufonem, który działał mu na nerwy. Czasami aż ręka świerzbiła, aby wyciągnąć różdżkę i rzucić na niego jakąś klątwę, zwłaszcza gdy ten wygłaszał któryś ze swych narcyzowatych monologów. Jednak w nocy…
Harry właściwie nie wiedział, jak ma to sobie tłumaczyć. Noce były gorące, namiętne i pełne dzikiego seksu. Sama obecność Draco w jego sypialni rozbudzała zmysły i czuł się tak, jakby w momencie, gdy docierał do niego zapach Ślizgona, gdy pod palcami czuł fakturę jego skóry, umysł zalewała myśl tylko o jednym, przyćmiewając całą rzeczywistość.

Czasami odnosił wrażenie, że Malfoy jest tym tak samo zdziwiony jak on, zwłaszcza gdy po wszystkim wpatrywał się w niego swymi zachmurzonymi oczami, jakby nie mógł uwierzyć, że znowu dał się ponieść i pół nocy spędził w tym szaleństwie. Zdaniem Złotego Chłopca cała ta sytuacja była dziwna i podejrzana.
Niekiedy miał ochotę rzucić czar wykrywający trucizny i afrodyzjaki na własne jedzenie, jednak powstrzymywał się, nie chcąc w ten ostateczny sposób poddać się paranoi.

— To nie ja! — miał ochotę krzyknąć, gdy po raz kolejny z jego gardła wydobywały się błagające jęki o więcej. — Ja się tak nie zachowuję! Potrzebuję uczucia! Miłości… A to… To tylko zwierzęcy seks dla zaspokojenia, nic więcej! — myśli te ulatywały, gdy tylko czuł na skórze dotyk Draco, a zapach jego ciała otumaniał go, doprowadzając do szaleństwa.
Wraz z nadejściem poranka powracała logika, zażenowanie i niezrozumienie dla siebie i swego kochanka. Malfoy ubierał się i wracał do swoich komnat, wyglądając, jakby uciekał przez tym, co robił w nocy. Harry coraz częściej przyłapywał go, gdy przyglądał mu się podejrzliwie, jakby winą za wszystko obarczał właśnie jego. Zdecydowanie musiał z kimś o tym porozmawiać, pytanie brzmiało — z kim…

— Potter! — Łokieć Ślizgona wbił mu się w żebro, wyrywając go z zamyślenia.

— Co? — Spojrzał na niego nieprzytomnie.

— Wszyscy czekają. — Draco ruchem głowy wskazał znacząco na salę.

Przemówienie, no tak. Miał wygłosić mowę. Podniósł się z krzesła i rozejrzał po sali, odchrząkując cicho. Wszystkie oczy zwróciły się w jego stronę z wyczekiwaniem.

— Eee…

Draco warknął pod nosem coś niepochlebnego. Harry wyłowił z tego tylko dwa słowa: idiota i bogin. Jak to miało się łączyć — nie wiedział. Z lewej strony dobiegło go ciche prychnięcie Snape'a. Zdecydowanie powinien wziąć się w garść.

— Ekhm — odchrząknął, tuszując swą własną niezręczność. — Chciałbym powitać was w Emeraldfog, zamku, który od dziś stanie się waszym nowym domem na kolejne siedem lat. Może na początek przedstawię grono pedagogiczne, od lewej: Terry Boot, profesor transmutacji, za jego sprawą nauczycie się wszystkiego o przemianach. Neville Longbottom będzie was uczył zielarstwa, jak mało kto zna się na wszelkich ziołach i roślinach, Hermiona Granger zapozna was z podstawami Numerologii, Ronald Weasley nauczy was latania na miotle, jak i będzie trenerem drużyn quidditcha. — Po komnacie rozległ się szmer podnieconych głosów, gdy Ron pomachał wesoło. — Justin Finch—Fletchley podzieli się z wami swą wiedzą o mugolach. — Justin uśmiechnął się lekko i skinął głową. — Draco Malfoy wpoi wam wiedzę o zaklęciach. — Ku jego zaskoczeniu Ślizgon wstał i ukłonił się lekko.

— Nasza współpraca na pewno okaże się sukcesem — stwierdził i usiadł na powrót na krześle.

— Tak, od prawej mamy Severusa Snape'a, najlepszego ze znanych mi mistrzów eliksirów. Dzięki niemu docenicie piękno kipiącego kotła, on pokaże wam jak oczarować umysł i usidli zmysły, nauczy jak uwięzić w butelce sławę, uwarzyć chwałę, a nawet powstrzymać śmierć, jeśli tylko… pozwolicie mu na to. — Wzrok Snape'a wyrażał chęć mordu. Harry uśmiechnął się złośliwie, kontynuując. — Profesor Calioppe Slyp zapozna was z historią magii, a profesor Daphne Greengrass zajmie się opieką nad magicznymi stworzeniami. Poznajcie też Patil Parvati, dzięki której zajrzycie w przyszłość i być może odkryjecie swoje przeznaczenie. — Falując bladozieloną suknią, Parvati podniosła się, posyłając uczniom zamglone spojrzenie i skinęła lekko głową przystrojoną pomarańczowym turbanem. Od kiedy ją zobaczył dzisiejszego ranka, Harry zadawał sobie pytanie, czy dziewczyna aby za bardzo nie wcieliła się w swoją rolę wieszczki. — Quarion Ceroo. — Wskazał ręką stojącego z prawej strony stołu centaura. — Zaznajomi was z astrologią. Ja sam będę was uczył obrony przed czarną magią. — Spojrzał na kartkę, która leżała przed nim na stole, sprawdzając, czy o kimś nie zapomniał. — Opiekę nad biblioteką przejęła pani Meryl Doyle, do niej możecie się zwracać w poszukiwaniu odpowiedniej lektury lub pomocy naukowej, zaś nad skrzydłem szpitalnym panują doktor Brian Murray i pielęgniarka Susan Larsen. — Uniósł głowę i uśmiechnął się, patrząc na zaciekawione twarze dzieci. — Mam nadzieję, że was nie zanudziłem. Ufam, iż spędzicie tutaj niezapomniane chwile, zdobędziecie wiedzę i nawiążecie wspaniałe przyjaźnie. Lekcje zaczynają się jutro o dziewiątej rano, cisza nocna trwa od dwudziestej drugiej do szóstej. Jeżeli będziecie mieć jakieś pytania, możecie zwrócić się bezpośrednio do opiekunów waszych domów. Po półroczu wybrani zostaną prefekci, oczywiście będą nimi osoby najbardziej wyróżniające się. Na razie nie znamy się na tyle, aby móc zdecydować o wyborze. Profesor Weasley poinformuje was też o tym, kiedy można będzie zacząć się starać o miejsce w drużynie quidditcha. Sądzę jednak, że nie nastąpi to wcześniej niż za miesiąc. To tyle ze spraw organizacyjnych. Teraz zapraszam was na obiad, a potem opiekunowie zaprowadzą was do dormitoriów, gdzie czekają na was szaty i podręczniki szkolne. Każdy z was otrzyma też mapkę z rozkładem poszczególnych klas. Życzę smacznego. — Sala rozbrzmiała oklaskami, a Harry usiadł wreszcie szczęśliwy, że część wstępną ma już za sobą. Przemówienia nigdy nie były jego mocną stroną.

— Powiem ci, Harry — Justin pochylił się w jego stronę. — Że dzięki tobie wreszcie doceniłem krótkie i zwięzłe przemówienia Dumbledore.

— Dzięki, naprawdę nie chciałem przynudzać, mam nadzieję, że już nigdy nie będę musiał przedstawiać każdego z osobna. — Potter spojrzał na stół, na którym przed chwilą pojawiły się potrawy. No cóż, jak widać, pewne rzeczy się nie zmieniały. Już jutro miał poprowadzić swoje pierwsze lekcje i musiał przyznać, że pomimo zdenerwowania naprawdę nie mógł się tego doczekać.

***

Późnym wieczorem, otulony swym czarnym szlafrokiem, Harry rozczesywał wilgotne po prysznicu włosy.

— Wyglądasz jak kupka nieszczęścia. — Lustro oczywiście musiało skomentować jego kwaśną minę.

— Dzięki — prychnął, mocniej ciągnąc jeden z kosmyków i w końcu z uczuciem porażki rzucił na siebie suszący czar. Włosy od razu ułożyły się po swojemu, co chłopak skwitował wzruszeniem ramion.

— Masz faceta, który wygląda jak chodzący koncentrat seksu, pieprzysz się z nim co noc do upadłego, nie rozumiem, skąd ten skrzywiony wyraz twarzy.

— Nie wszystko opiera się na seksie. — Harry mocniej zawiązał pasek od szlafroka i schylił się po rozrzucone na podłodze ubrania.

— Jasne, że nie wszystko. — Jeżeli zwierciadło miałoby ramiona, zapewne by nimi wzruszyło. — Tylko istnienie całego świata. Pragnę cię oświecić, że gdyby nie dobre bzykanko, ta planeta nadal byłby głuchą puszczą, rozrastającą się przez zapylenie. Zresztą to też forma prokreacji.

— Wybacz, ale ja i Malfoy raczej nie przyczynimy się do zwiększenia zaludnienia. — Potter wrzucił do kosza bieliznę, a swoją czarną koszulę powiesił na wieszaku.

— Nieistotne — mruknęło lustro. — Chociaż, gdyby po ziemi chodziło więcej takich boskich blondynów… Och, o ileż świat byłby piękniejszy. Z drugiej strony, gdybyś przyczynił się do zwiększenia szeregów brunetów z minami jak po butelce któregoś z eliksirów Snape'a…

— Nie chcesz tego dokończyć — warknął Harry, a szklana tafla o dziwo zamilkła posłusznie.

Westchnął i wyszedł z łazienki, kierując się do salonu. Za chwilę zapewne przyjdzie Draco i… Nie, nie będzie o tym myślał, sytuacja i tak powoli zaczynała go przerastać.
Usiadł na kanapie i oparł bose stopy o stolik.

Przez te cztery lata zdążył się przyzwyczaić do telewizora, miał ochotę włączyć jakiś kanał i po prostu w spokoju pooglądać komedię czy sport, jak to robili nieraz z Ronem. Niestety, zamek zawierał w sobie tak ogromną ilość magii, że jakikolwiek mugolski sprzęt prędzej wyleciałby w powietrze niż zaczął działać. Poza tym, skąd niby miałby wziąć tutaj prąd?

Panna Hermiona ssstoi za drzwiami. — Gad, śpiący do tej pory na obrazie, poruszył się niespokojnie.

Wpuśśść ją — mruknął, szybko ściągając nogi ze stołu i poprawiając poły szlafroka.

Płótno przesunęło się i do pokoju weszła jego przyjaciółka. Spod ciasno upiętego koka wysunęło się kilka kosmyków, sprawiając, że skromna fryzura straciła swój pierwotny kształt.

— Jestem padnięta. — Dziewczyna z westchnieniem usiadła w fotelu i pomasowała palcami skronie.

— Jakieś problemy? — Spojrzał na nią uważnie.

— Nic, z czym nie mogłabym sobie poradzić.

— Co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości. — Uśmiechnął się lekko. — Więc?

— Mieliśmy pierwszą bójkę — mruknęła niechętnie. — Aleksander Taylor nazwał Roya Browna śmietnikowym szczurem, na co ten złamał mu nos, wrzeszcząc coś o arystokratycznych dupkach, reszty nie powtórzę. To tak w skrócie.

— Zaczyna się wesoło. — Harry podrapał się po karku. — Wiesz, że to dopiero początek?

— Poradzimy sobie. — Wstała i przesiadła się na sofę, klepiąc go pocieszająco po ręce. — Muszą się do siebie przyzwyczaić.

— Tak, poradzimy, ale wcześniej skrzydło szpitalne będzie miało pełne ręce roboty. — Znów się uśmiechnął, tym razem krzywo.

— Na razie obydwaj mają szlaban. — Hermiona wzruszyła ramionami. — To początki, potem będzie lepiej — pocieszyła go niemrawo. — Lepiej powiedz, co u ciebie, ostatnio chodzisz jakiś przybity.

— Uwierz, trudno tryskać humorem, kiedy ma się za męża dupka pokroju Malfoya — prychnął.

— W kwestii słownictwa dogadałbyś się z Royem. — Szturchnęła go łokciem w bok. — Nie może być aż tak źle.

— Jest… — zawahał się — dziwnie.

— Mógłbyś rozwinąć? — Spojrzała na niego zachęcająco.

— Po prostu dziwnie i już. — Odwrócił głowę, wbijając wzrok w barek.

— Hmm… Wiesz, odkąd się pobraliście, dużo czytałam na temat związków magicznych.

— I czego się dowiedziałaś? Można z tego jakoś wyjść? Jakieś nowe szczegóły? — W zielonych oczach błysnęło zainteresowanie.

— Jeżeli pytasz o rozwód… Był tylko jeden przypadek, jednak skończyło się tragicznie. Połączone magią rdzenie reagują na siebie bardzo mocno. Mogłabym to porównać do bliźniąt syjamskich z jednym sercem. Cokolwiek zrobisz, jedno z nich zginie.

— Świetnie, po prostu kurwa świetnie! — Oparł łokcie na kolanach i ukrył twarz w dłoniach. — Ja nie wytrzymam, Miona, nie dam rady spędzić z nim całego życia, prędzej czy później któryś z nas popadnie w obłęd i zabije drugiego. Raczej prędzej niż później.

— Aż tak go nienawidzisz? — Położyła dłoń na zgarbionych plecach Harry'ego, masując napięte mięśnie.

— Nie nienawidzę go… Po prostu jesteśmy jak dwa bieguny, nadajemy na innych falach. Nienawiść to mocne słowo, kiedyś nie zawahałbym się go użyć. Teraz po prostu go nie lubię, działa mi na nerwy. Odpychamy się.

— Czy… — Zaczerwieniła się lekko. — To dotyczy też strefy intymnej?

— Nieważne. — Wstał i podszedł do okna, spoglądając w dół na ogród oświetlony magicznym światłem.

— Harry, to ważne. — Pokręciła głową, wsuwając za ucho zbłąkany kosmyk. — Jeżeli wszystko poszło dobrze, seks powinien być dla was czymś wspaniałym, niemal nieziemskim.

— Jeżeli wszystko poszło dobrze? — Usiadł na parapecie i spojrzał na nią zaskoczony.

— Tak, w książkach jest napisane, że jeżeli dwie osoby dzielą ze sobą moc, ich przeżycia stają się dużo intensywniejsze. Magia działa na nich jak katalizator, potęguje reakcje na głos, zapach, smak i dotyk tej drugiej osoby. Służy za jedyny w swoim rodzaju afrodyzjak. To dlatego w takich małżeństwach nie ma mowy o niewierności. Po czymś takim inni wydają się dużo mniej atrakcyjni. Owszem, dostrzegasz, gdy ktoś jest przystojny, jednak przy bliższym kontakcie zauważasz różnice. Będziesz porównywał, oceniał i niestety nigdy nie poczujesz tego, czego doświadczasz z partnerem, z którym związany jesteś mocą. Zawsze wypadnie to na niekorzyść tego, z kim nie jesteś związany. To osłabia popęd, moc odwraca się i ciągnie cię tam, gdzie może się połączyć z kompatybilną ci osobą. W twoim przypadku to Malfoy.

— No tak! — wykrzyknął podniecony. — Teraz rozumiem, to nie moja wina, że… No wiesz — zająknął się i nerwowo zamachał rękami. — To przez magię! Jeżeli by jej nie było, nigdy nawet nie zwróciłbym uwagi na Draco! Z jednej strony mi ulżyło, a z drugiej… Cholera! Pieprzę się z Malfoyem wbrew mojej woli!

— Zwariowałeś? — Granger poderwała się z kanapy. — Zupełnie źle mnie zrozumiałeś! Magia tylko wzmacnia działanie bodźców zmysłowych. Gdybyś nie pożądał Darco, wasz związek nigdy nie doszedłby do skutku. Już w trakcie zaślubin zostalibyście okaleczeni przez własną moc, która odrzuciłaby niechcianą ingerencję w swój rdzeń!

— Chcesz mi wmówić, że ja tego chciałem?! — Spojrzał na nią z paniką w oczach.

— Niczego ci nie wmawiam, tak po prostu jest!

— Oszalałaś… Słyszysz samą siebie? To przecież Malfoy! Wredna Fretka! Nigdy się nie lubiliśmy. Już nie pamiętasz tych ciągłych bójek i wyzwisk? Sądzisz, że teraz chciałbym… że Malfoy by chciał… Że chcielibyśmy być razem?! — Zielone oczy ciskały błyskawice w kierunku przyjaciółki. — Nigdy, powtarzam, nigdy świadomie nie zrobiłbym czegoś tak idiotycznego.

— Świadomie może i nie — zgodziła się szybko. — Jednak nie możesz zaprzeczyć, że on ci się podobał, zresztą to musiało działać w obie strony. Może ty jeszcze się nie zorientowałeś, ale twoja podświadomość już o tym wiedziała. Wybacz, Harry, ale nie istnieje inne wytłumaczenie. Magia nie zmusza was do bycia razem, ona tylko wskazuje wam kierunek, działa w połączeniu z waszym wewnętrznym pragnieniem. Nie potraficie się sobie oprzeć, bo w chwili gdy jesteście razem, wszystko inne traci na znaczeniu. Magia odrzuca racjonalizm i uprzedzenia. To istota natury i kieruje się tylko waszymi pierwotnymi instynktami, wydobywając je na powierzchnię.

— A one mówią, że nikogo innego nie chcę pieprzyć tak jak Malfoya?

— Dokładnie.

— Świetnie. Po prostu super. — Harry roześmiał się histerycznie. — To brzmi jak historia z kiepskiego romansu. W dzień wrogowie, w nocy kochankowie. No ale ok, czemu nie? Mój problem to seks, a jeśli nawet nie — to seks przesłania mój problem. Innymi słowy, jestem wrogiem Malfoya, wszędzie poza łóżkiem. A co z miłością? Z oddaniem? Z zaufaniem?

— Harry, jestem pewna, że gdybyś się postarał… Po prostu wierzę, że miłość jest ci jeszcze pisana.

— Jak na razie miłość jest dla mnie pojęciem czysto erotycznym — powiedział z niechęcią.

— Nie mów tak. — Spojrzała na niego ze smutkiem.

— Miona, czuje się jak pies, który nie potrafi powstrzymać swego instynktu na widok kości i od razu zaczyna merdać ogonem.

— Nie musisz być aż tak dosadny — prychnęła, jednak nadal patrzyła na niego ze współczuciem.

— Przepraszam… Wiesz, w tym wszystkim Malfoy ma o wiele lepiej niż ja. On uwielbia siebie samego, patrzy w lustro i od razu ma romans.

— Jesteś okrutny, on przeżywa te same rozterki, co ty. Nie mogę uwierzyć, że po tym jak się zmienił, jak opowiedział się po naszej stronie, poświęcił własną rodzinę, odrzucił to, czego uczono go przez całe życie, ty nadal widzisz w nim tylko wrednego gada. Wierzę, że i on ma swoje dobre strony i potrafi okazywać uczucia.

— Nie pomagasz mi… — westchnął.

Hermiona miała rację. Malfoy nie był zimnym i wrednym draniem. Nikt, kto by widział go z Samuelem, nie poważyłby się o takie stwierdzenie. Harry doskonale pamiętał, jak zmieniło się oblicze Draco na widok dziecka. To była ta strona Ślizgona, której nikt nie znał, delikatna, czuła i troskliwa. Nie mógł zaprzeczyć, że wychował on chłopca wspaniale, a na pewno kosztowało go to wiele trudu. Dzieciak, nie znający dotychczas uczuć rodzicielskich, odrzucony przez matkę, skazany na oziębłych dziadków, w końcu odesłany do sierocińca. Harry raczej nie wierzył, aby ten ufny chłopak o roześmianych oczach był taki sam jeszcze cztery lata temu. To dzięki Draco stał się zwykłym szczęśliwym dzieckiem.

Jednak on to nie Samuel. Jedyne, co ich łączyło, to ciągłe kłótnie i dogryzanie sobie na każdym kroku. Będąc szczerym, musiał przyznać, że Malfoy się zmienił. Z rozwydrzonego kretyna wyrósł inteligentny, bystry mężczyzna. Nadal cyniczny, ironiczny i złośliwy, jednak nie wzbudzał w nim już chęci mordu… Wzbudza za to zupełnie coś innego. Parsknął cicho.

— Coś się stało? — Hermiona spojrzała na niego badawczo.

— Nie, po prostu uświadomiłem sobie, że moje życie jest jednym wielkim absurdem.

***

— Nie, Malfoy! Nie możesz wyrzucić mojego lustra z okna najwyższej wieży. — Harry właśnie naprawił machnięciem różdżki szlochające na kilka głosów odłamki zwierciadła, które leżały na podłodze.

— Mogę i zrobię to, jeżeli jeszcze raz zaproponuje mi indywidualny pokaz tańca erotycznego na środku łazienki. — Draco z godnością pozbył się szlafroka, rzucając go niedbale na poręcz krzesła i wsunął się pod kołdrę, zupełnie nie przejmując się swoją nagością.

— Naprawdę chciało, abyś dla niego zatańczył? — Harry westchnął mimowolnie na widok smukłych kształtów męża.

— Nazwało to tańcem godowym, zakończonym najwyższą ekstazą tryskającą gejzerem rozkoszy. — Blondyn położył się na boku, opierając głowę na ręce. — Będziesz tam tak stał i rechotał, czy ruszysz swój Złoty Tyłek? Przypominam ci, że rano mam lekcję i muszę wcześniej wstać.

— Gejzerem rozkoszy… — Potter zrobił kilka kroków w kierunku posłania i zwinął się na kołdrze wstrząsany spazmami śmiechu. Gdzieś w zakamarkach umysłu miał świadomość, że to znowu się dzieje. W momencie gdy Malfoy wchodził do jego sypialni, rozum opuszczał to pomieszczenie, pozostawiając tylko żądzę i oczekiwanie. Myśl ta jednak uciekła tak szybko jak się pojawiła, gdy poczuł we włosach rękę Ślizgona. Westchnął i zamruczał z rozkoszy.

— Rozmawiałem dziś z Severusem — szepnął Draco, pieszcząc skórę jego głowy.

— Wymyślił jakieś nowe przezwiska dla mnie? — zapytał, szybko pozbywając się okrycia i wpełzając pod kołdrę. — Coś, czego nie znam?

— Naprawdę go nie doceniasz. — Mężczyzna przysunął się bliżej, przylegając do jego boku. Dreszcz wstrząsnął ciałem Harry'ego, gdy gorący i twardy członek otarł się o jego biodro. — Uświadomił mi parę istotnych rzeczy.

— Na przykład? — Potter odwrócił się w jego stronę, pocierając nosem bladą szyję i upajając się zapachem leżącego przy nim kochanka.

— Na przykład to, że nie możemy nic poradzić na to, co dzieje się w tej sypialni. — Blondyn poruszył się lekko, wsuwając nogę pomiędzy uda Pottera, który jęknął cicho, gdy ich penisy otarły się o siebie.

— Bo nasza wspólna magia jest jak magnes, który przyciąga nas do siebie. — Harry przesunął językiem po wrażliwej skórze za uchem blondyna. Merlinie, czuł się jak spragniony, który nagle dotarł do źródła i wreszcie mógł pić z niego do woli, pozwalając, by zaparło mu dech. To zdecydowanie nie było normalne… Tylko kto przejmowałby się normalnością, mając pod sobą to gorące ciało?

— Widzę, że pogodziłeś się z książkami w bibliotece. — Draco odchylił głowę i mocniej przywarł do niego, gładząc napięte mięśnie na jego plecach.

— Od tego mam Hermionę. — Harry wsunął rękę pomiędzy ich splecione ciała, owijając palce wokół naprężonych członków i pocierając je lekko, co wyrwało głośny jęk z ust blondyna, który wygiął się pod nim spragniony dotyku.

— Ignorant — warknął gardłowo Malfoy, chwytając go za dłoń i mocniej zaciskając ją na ich penisach.

— Nie mów, że czujesz się ignorowany — zakpił Potter, przygryzając lekko jego sutek i drażniąc go gorącym oddechem. — W tej chwili masz całą moją uwagę.

— Jeszcze nie do końca. — Draco szarpnął go za włosy, zmuszając go tym samym do uniesienia głowy, po czym uciszył jego protest pocałunkiem.

***

Korytarze pełne były biegających tam i z powrotem dzieci, którzy z mapkami w dłoniach szukali sal lekcyjnych. Wysoki blondyn wyminął jakąś grupkę spieszącą w kierunku lochów i wszedł do sali, w której miał rozpocząć swoją pierwszą lekcję. Podszedł do dużego dębowego biurka i odwrócił się w kierunku uczniów, opierając się o nie i splatając ręce na piersi. Rozejrzał się po komnacie, przyglądając z uwagą siedzącym przed nim dzieciom.

— Nazywam się Draco Malfoy i będę was uczył zaklęć — powiedział cichym, pewnym głosem, sprawiając, że szepty uciszyły się natychmiastowo. O tak, to zawsze skutkowało. Jedyną pożyteczną rzeczą, którą nauczył go ojciec, było to, jak przyciągnąć uwagę i pokazać pospólstwu, kto tutaj rządzi. — Jak już wczoraj mówiłem, żywię nadzieję, że będzie nam się dobrze współpracowało. Oczekuję, że sprostacie moim wymaganiom. Na swoich lekcjach nie toleruję rozmów, niepotrzebnych pytań i… ignorancji. — Wzdrygnął się lekko, przypominając sobie, w jakich okolicznościach padło ostatnio to słowo. — Nie toleruję również spóźnień! — warknął w kierunku trzech uczniów, którzy zdyszani wpadli do klasy i ze spuszczonymi głowami zajmowali teraz miejsca w ostatnich wolnych ławkach. — Jeżeli chcecie szacunku i mojej uwagi, oczekuję od was tego samego. To działa w obydwie strony. Uwierzcie, nie chcecie mieć we mnie wroga. — Zatrzymał wzrok na drobnym szatynie, który wpatrywał się w niego z jawnym przerażeniem. Tegan Rookwood, bratanek Augusta Rookwoda, szpiega na usługach Czarnego Pana. Co za ironia, ich rodzina była tak źle postrzegana przez społeczeństwo, że zdecydowano się posłać chłopca do szkoły Pottera, aby pokazać swe poparcie dla Wybrańca. Będzie musiał uważniej przyjrzeć się nazwiskom, na pewno to nie jedyne dziecko, które w ten sposób wykorzystano dla poprawy wizerunku rodziny. Oderwał wzrok od chłopca i ponownie skupił się na klasie.

— Przejdźmy do lekcji, dziś poznacie pierwsze z zaklęć. — Wyciągnął różdżkę i machnął nią w powietrzu. — Flippendo! — Krzesło stojące obok biurka przesunęło się w jego kierunku i zatrzymało tuż przed nim. — Proste zaklęcie służące do przesuwania małych lub lekkich przedmiotów. Wyjmijcie różdżki i na razie bez wypowiadania słów machnijcie nią w powietrzu, tworząc kształt dwupoziomowej spirali. Nadgarstek luźno, palce trzymają drewno delikatnie. Nie! Ty w drugiej ławce, jak ci na imię?

— Gilda. — Jasnowłosa dziewczynka z chudymi warkoczykami podskoczyła spłoszona.

— Wiesz, jak wygląda spirala? — Dziecko kiwnęło niepewnie głową. — Więc zanim komuś wybijesz oko, przestań tworzyć ósemki i nie machaj różdżką, jakby to była pałka do quidditcha.

— To córka handlarki ziołami. — Ciemnowłosy chłopiec siedzący w trzecim rzędzie uśmiechnął się pogardliwie. — Mój tata mówi, że jej mama to charłaczka, nikt się z nią nie chciał ożenić, więc wzięła dziecko z przytułku.

— A ty jesteś?... —

— Malcolm Vendell. — Chłopak wstał i ukłonił się z szacunkiem.

— Syn ambasadora Norwegii. — Draco od razu rozpoznał nazwisko.

— Tak, ale moja mama jest Irlandką, panie profesorze. — Malcolm rozejrzał się po sali, chcąc sprawdzić, jakie wrażenie wywarło na pozostałych jego pochodzenie.

— Rozumiem — mruknął Malfoy. — Dziękuję za wyjaśnienia. Następnym razem jednak, jeżeli chcesz coś powiedzieć, podnieś rękę, a teraz wróćmy do lekcji.

***

Kiedy Harry wszedł do pokoju nauczycielskiego, panował w nim gwar i podniecenie. Wszyscy zdawali sobie sprawozdania z pierwszych lekcji, jakie mieli okazję prowadzić. Rozejrzał się po komnacie i jego wzrok padł na siedzących w kącie Severusa i Draco.
Snape w ciszy sączył herbatę, a Malfoy w skupieniu przeglądał jakieś papiery. Zaintrygowany podszedł i zajrzał mu przez ramię.

— Spis uczniów i ich pochodzenie? — zapytał kpiąco. — Sprawdzasz koligacje rodzinne?

— Możliwe — mruknął blondyn, przewracając kolejną kartkę papieru. — Dobrze jest poznać swoich podopiecznych.

— Tak, a zwłaszcza tych bogatych z odpowiednimi koneksjami — prychnął Harry, sięgając ponad jego ramieniem po dzbanek z kawą.

— Koneksje są po to, aby je wykorzystywać, ktoś taki jak ty nigdy tego nie zrozumie. — Draco podniósł się i pozbierał dokumenty ze stołu. — A teraz wybacz, za piętnaście minut mam kolejną lekcję, pozwolisz, że czas wolny spędzę w miejscu, gdzie niczyje wścibskie oczy nie będą mi zaglądać w papiery.

— Witamy o poranku — mruknął do siebie Harry, patrząc za oddalającym się Malfoyem. — Co mu jest? — spojrzał na Severusa, który obserwował ich znad filiżanki.

— Twój mąż miał dziś ciekawą pierwszą lekcję. — Mężczyzna oderwał spojrzenie od pleców znikającego za drzwiami blondyna. — Ośmielę się stwierdzić, że przeszłość pokazała mu się w krzywym zwierciadle.

— Nie rozumiem. — Potter spojrzał na Snape'a ze zdziwieniem.

— Nie jestem zaskoczony, nigdy nie byłeś zbyt błyskotliwy. Pociesza mnie fakt, że nasze lekcje to już tylko nieprzyjemne wspomnienie. — Severus wstał i minął go, obrzucając po drodze złośliwym spojrzeniem.

Harry przez chwilę zastanawiał się, o co mogło chodzić, po czym wzruszył ramionami i usiadł przy stole. Może Draco miał już za sobą pierwszą lekcję, ale on dopiero się na nią wybierał.

2 komentarze:

  1. Hej,
    wspaniale, szkoda już zaczęła swoją działać, no tak Malfloy wychowywany w taki sposób od razu poznaje tych wpływowych, albo chcących się wybielić...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniale, Malfloy wychowywany w taki sposób to od razu poznaje tych wpływowych, albo chcących się wybielić... ;)
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń