poniedziałek, 10 września 2012

Red Hills - VIII


Budynek przy boisku do Quidditcha pomalowany został na jasny brąz, a tuż przed nim ktoś przezorny postawił kilka ławek i przymocował do ściany uchwyty na miotły. Draco wszedł do środka i rozejrzał się z ciekawością. W pierwszym pomieszczaniu znajdowały się szafki na ubrania i dwie umywalki. Dalej przechodziło się do łazienki, gdzie mieściło się kilkanaście kabin prysznicowych, zasłoniętych kremowymi kotarami. Malfoy z zadowoleniem pokiwał głową. Nigdy nie lubił publicznych łaźni, minimum prywatności było jego zdaniem koniecznością. Wyszedł i skierował się do bocznego pokoju, który najprawdopodobniej był składzikiem na miotły. Nie pomylił się, przestronne pomieszczenie zajmowały wieszaki ze strojami do gry, pod przeciwległą ścianą stało kilkadziesiąt nowych mioteł. Na środku, przy dużym stole siedział Weasley i coś robił ze starym Nimbusem 2002, kilka innych egzemplarzy leżało obok niego na podłodze.


— Rozumiem, że budżet mamy napięty, ale naprawdę, jak to sobie wyobrażasz? Połowie zawodników dasz nowy sprzęt, a resztę wyposażysz w starocie? — zapytał z przekąsem.

Ron poderwał głowę i rzucił mu nieprzyjazne spojrzenie, po czym na powrót zajął się swą pracą. Kilka machnięć różdżką i splątane witki wyprostowały się, a chłopak szybkim ruchem okręcił je specjalnym sznurkiem, po czym za pomocą kolejnego czaru zamocował go na stałe.
Draco przyglądał mu się z zaskoczeniem, a rozbawienie przeszło w podziw, gdy po pięciu minutach rudzielec odstawił miotłę obok umieszczonych pod ścianą nowych Nimbusów. Odwrócił się w kierunku blondyna i spojrzał na niego z rozbawieniem.

— Jeszcze jakieś pytania, Malfoy?

— Nie są nowe… — stwierdził Draco, podchodząc bliżej i chwytając jedną z nich.

— Nie, są tylko naprawione i po rzuceniu odpowiednich zaklęć ochronnych będą idealne dla początkujących graczy.

Schylił się, by sięgnąć po kolejną miotłę i z sykiem cofnął rękę. Ze stołu wziął różdżkę i…

Ostende! — Nawet Malfoy musiał zauważyć ciemną aurę, która otoczyła przedmiot, falując lekko. Zerknął na Weasleya. Rudzielec uważnie przyglądał się miotle, po czym wstał i wyciągając różdżkę i dłoń nad przedmiotem, zaczął szybko mamrotać jakieś formułki w takim tempie, że Ślizgon nie mógł nadążyć ze zrozumieniem. Miotła zatrzęsła się i aura z cichym sykiem skumulowała się w kulę, po czym zniknęła.

— Cholerne klątwy — mruknął Ron, chwycił przedmiot i wyszedł z nim na dwór, a Draco podążył za nim w milczeniu. Rudzielec wsiadł na miotłę i oderwał się od ziemi. Blondyn ze zdumieniem patrzył, jak ten wznosi się coraz wyżej, wykonuje kilka pętli, po czym spokojnie opada na dół.

— Co robiłeś?

— Sprawdzałem czy jest bezpieczna. Jakiś gnojek rzucił na nią klątwę wysokości. Osoba, która wsiadłaby na nią i wzniosła się powyżej dwudziestu metrów, zostałaby zrzucona.

— Nie rozumiem, po co tak ryzykujesz. — Draco pokręcił głową nad głupotą Wiewióra.

— Lepiej ja niż jakiś dzieciak, prawda? — Ron spojrzał na niego ze znużeniem.

— Nie byłoby bezpieczniej ją spalić? Przynajmniej miałbyś pewność, że nikogo już nie skrzywdzi.

— Jasne — zakpił Weasley. — Widzisz, Malfoy, niektóre przeklęte przedmioty mają swoją unikalną wartość. Każdy auror musi znać antyuroki oraz rozpoznawać rodzaj przekleństwa. Po czterech latach pracy w ministerstwie ochrony, takie rzeczy to dla mnie chleb powszedni.

— Rozumiem… — Blondyn zamyślił się, obserwując jak chłopak naprawia miotłę. — Gdzie nauczyłeś się reperować miotły?

— Po tysięcznym czytaniu „Quidditcha przez wieki" zna się go na pamięć. — Ron uśmiechnął się pod nosem. — Poza tym, mając Freda i George'a jako braci, musisz szybko nauczyć się wielu rzeczy, inaczej zostałbyś goły i wesoły zanim byś się obejrzał.

Draco jeszcze przez chwilę przyglądał mu się w zamyśleniu, po czym machnąwszy ręką na pożegnanie opuścił plac do Quidditcha.

Powoli przemierzał ogród, zastanawiając się nad tym, czego właśnie był świadkiem. Musiał zweryfikować niektóre swoje poglądy. Weasley nie był już głupim Wiewiórem, którego pamiętał ze szkoły. To dorosły mężczyzna doskonale znający się na swej pracy. Pojawiła się w nim pewnego rodzaju odpowiedzialność i stanowczość. Malfoy złapał się na tym, że myśli o tym, iż Wiewiór będzie lepszym nauczycielem i trenerem niż pani Hooch, a na pewno uczniowie będą z nim bezpieczniejsi.

Przesunął ręką po włosach, burząc ich perfekcyjny ład. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, znacząc czerwienią okoliczne wzgórza. Z oddali dobiegał go szum morza. Charakterystyczny zapach nagrzanego słońcem piasku, wodorostów i soli unosił się w powietrzu. Wciągnął go głęboko w siebie, rozkoszując się spokojem panującym dookoła. Niedługo zamek oblegnie chmara dzieciaków i ta cisza się skończy. Wbrew sobie uśmiechnął się lekko i jakby z oczekiwaniem. On, Draco Malfoy, nauczycielem… Nigdy dotąd się nad tym nie zastanawiał, ale teraz ogarnęła go nagle chęć przekazania swej wiedzy następnym pokoleniom. Wychowany w czystokrwistej rodzinie, pełnej zasad i poszanowania tradycji, zaklęć znanych tylko nielicznym, reguł, które tak bardzo zakorzeniły się w jego umyśle, czuł jakby musiał to wszystko z siebie wyrzucić, oddać, upewnić się, że nie zostanie to zmarnowane.

Usiadł na jednym ze zwalonych pni, który malowniczo porósł powojem, wystawił twarz do słońca i spod zmrużonych powiek obserwował wieże zamku, teraz błyszczące miedzianym kolorem. Zaskoczyło go to, że poczuł przynależność do tego miejsca, jakby ono na niego czekało. Jakby właśnie tutaj było jego miejsce.

Przygryzł delikatnie dolną wargę… Kto by pomyślał, że właśnie Potter mu to ofiaruje.

***

Hermiona w roztargnieniu odgarnęła kosmyk włosów i westchnęła ze znużeniem. Kolejna osoba właśnie opuściła gabinet, w którym toczyły się rozmowy z kandydatami na stanowisko nauczyciela transmutacji. Sfrustrowana pokręciła głową, pocierając palcami skronie. Czy naprawdę nikt nie rozumiał podstawowych wymagań? Pierwszy z przybyłych w odpowiedzi na pytanie o transmutację organiczną, wymienił metal i szkło, a przecież każdy pierwszoklasista wiedział, że chodzi o roślinę, zwierzę lub człowieka. Drugi nie miał pojęcia o politransmutacji. Kolejny, usłyszawszy pytanie: „Co to jest Układ Okresowy Symboli Zaklęć Transmutacyjnych", zaczął na nią krzyczeć i wygrażać różdżką. To już ją przerosło i po raz pierwszy straciła nad sobą panowanie, obrzuciła delikwenta złowrogim spojrzeniem i bezceremonialnie wyprosiła go z pokoju.

Drzwi otworzyły się cicho i zamknęły na powrót. Tłumiąc irytację, podniosła głowę i wypranym z emocji głosem zapytała.

— Imię, nazwisko, stopień z Owutemu w zakresie transmutacji?

— Wybitny, panno Granger.

Poderwała głowę i speszona podniosła się ze stołka, przeklinając się sekundę później za ten nawyk, który pozostał jej z czasów szkolnych.

— Mogę w czymś pomóc, profesorze? — bąknęła, opadając z powrotem na siedzenie.

— Ależ owszem. — Splótł ręce na piersiach, wpatrując się w nią zmrużonymi oczami. — Mogłaby pani w końcu uciszyć tych wrzeszczących na korytarzu ludzi. Doprawdy, warunki, w jakich muszę pracować, są po prostu skandaliczne.

— Znalazł pan nauczyciela Historii Magii? — Spojrzała na niego z nadzieją.

— Ja zawsze znajduję to, czego chcę — prychnął, odwracając się w kierunku drzwi.

— Kim on jest? — zapytała z ciekawością.

— Panna Calioppe Slyp, uczyła historii jako prywatna nauczycielka w domu państwa Zabini — odpowiedział łaskawie, kładąc rękę na klamce.

— Czy osoba, która zajmowała się jednym dzieckiem, da sobie radę z tłumem młodzieży?

— Poradziła sobie z młodszym kuzynem pana Blaise'a, dla mnie to odpowiednia rekomendacja — mruknął. — Idę teraz pomóc panu Malfoyowi w wyborze nauczyciela Opieki nad magicznymi stworzeniami. Sugerowałbym uciszenie motłochu, który tłoczy się pod pani drzwiami. Niektórzy tutaj pracują, panno Granger.

Drzwi zamknęły się cicho, Hermiona przez chwilę wpatrywała się w nie w milczeniu, po czym jęknęła i uderzyła głową w stół. To było ponad jej siły.

***

Harry obniżył lot i wylądował przed trybunami. Zszedł z miotły i z aprobatą pokiwał głową.

— Świetnie, Ron! Odwaliłeś kawał dobrej roboty. — Wyszczerzył się, dmuchając na opadający mu na oko kosmyk włosów.

— Mów mi mistrzu i kłaniaj mi się na ulicy. — Napuszył się przyjaciel, po czym machnął ręką i dodał. — Twoje zaklęcia ochronne też działają świetnie. Wypróbowałem kilka mioteł i serio, czułem jakbym siedział na wygodnym łóżku, z którego nie ma szans spaść, chyba, że ktoś mnie skopie.

— Nawet wtedy byś sobie nic nie zrobił. — Potter usiadł na ławce, wsuwając miotłę pomiędzy nogi i opierając jej trzonek o swoje ramię. — Zaklęcie bezpieczeństwa działa bezbłędnie, obniża prędkość spadania tak, że bezpiecznie lądujesz na własnych nogach.

— Wiem. — Ron zachichotał. — Rzuciłem je na siebie gdy sprawdzałem jeden przeklęty egzemplarz. Malfoy chyba wziął mnie za bohatera, który wsiada na niepewny sprzęt.

— Raczej za głupca, ale dobrze wiedzieć, że jednak pod tą czupryną kryje się coś poza marchewkową papką.

Chłodny głos przerwał sprawił , że Weasley podskoczył lekko i odwrócił się w jego kierunku.

— Malfoy.

— Weasley.

— Fajnie, że przynajmniej pamiętacie swoje nazwiska. — Harry wyciągnął nogi przed siebie, opierając brodę na wyprofilowanym półpłasko zakończeniu trzonka. — Co tu robisz, Fretko?

— Szukałem cię, musimy porozmawiać. — Spojrzał znacząco na Rona.

— Spadam, Harry. Muszę dokończyć robotę, spotkamy się na obiedzie. — Rudzielec machnął ręką i obrzuciwszy blondyna nieprzychylnym spojrzeniem, odszedł w stronę zabudowań.

— Naprawdę musisz go zawsze prowokować? Sprawia ci to jakąś sadystyczną przyjemność? — Potter spojrzał na Draco z zaciekawieniem.

— Po prostu stwierdziłem fakt. — Ślizgon wzruszył ramionami, siadając na ławce naprzeciw niego.

— Byłbyś chory, gdybyś komuś nie dogryzł? Ron naprawdę dobrze wykonuje swoją robotę. — Przesunął palcami po trzonku, czując pod opuszkami wyżłobienia i zawijasy złotych liter.

— Może faktycznie nie jest zupełnym idiotą — zgodził się niespodziewanie Draco. — W końcu Ministerstwo Obrony to jedyny departament, który działa jako tako i nikt nie chce zlinczować jego szefa.

— Przyznaj po prostu, że uważasz, iż każdy, kto nie ma wypchanego po sufit schowka w banku Gringotta, jest dla ciebie człowiekiem gorszej kategorii — prychnął Harry, nieświadomie zsuwając palce ku zgrabnie wygiętym witkom i powracając po chwili do szczytu trzonka.

— Nieprawda, ty masz wypchany schowek — wycedził Ślizgon.

— Malfoy… Nie mów tak do mnie kiedy trzymam miotłę, bo nabieram ochoty, aby zmienić jej przeznaczenie. — Spojrzenie Pottera stwardniało, jednak jego ręka nadal gładziła drewno.

Wzrok Malfoya powędrował w tym kierunku i jego źrenice rozszerzyły się nieznacznie. Cholerny Chłopiec, Który Urodził Się Tylko Po To, Aby Zatruć Mu Życie! Przez chwilę zastanawiał się, czy Potter wie, iż jest gejem i robi to specjalnie, ale odrzucił tę myśl równie szybko jak się pojawiła. Ruchy chłopaka były zbyt nieświadome, a jego spojrzenie wyrażało bardziej złość niż prowokację. W duchu roześmiał się z własnych przemyśleń. Podrywający go Wybraniec był ostatnią rzeczą, jaka mogła się mu przydarzyć i wolał nawet nie myśleć, że kiedykolwiek mogłoby to mieć miejsce.

Przesunął spojrzeniem po sylwetce siedzącego naprzeciw mężczyzny. Potter był przystojny. To odkrycie go zaskoczyło. Nigdy nie patrzył na Gryfona w takich kategoriach. Zgrabny, wysportowany, o smukłej, lekko umięśnionej sylwetce. Długie, szczupłe nogi, lekko wcięta talia i ładnie rozbudowane ramiona. Twarz Złotego Chłopca była nad wyraz interesująca. Nieduże, lecz wyraźnie zarysowane usta, o dolnej wardze nieco grubszej. Prosty nos i oczy… Oczy były zjawiskowe. Duże, otoczone firanką gęstych, długich rzęs i tak cholernie zielone. Lśniły nie jakąś tam zwyczajną, trawiastą zielenią, ale była w nich głębia, odcień szmaragdu i turkusu jednocześnie. Niesforne włosy wyglądały jak potargane wiatrem i kusiły, aby zanurzyć w nich dłoń i sprawdzić, czy w rzeczywistości są tak miękkie, jak się wydają.

Harry poruszył się niespokojnie pod jego spojrzeniem i Draco drgnął, wybudzając się ze swoich myśli. Merlinie! Właśnie oceniał Pottera jak potencjalnego kandydata na kochanka i doszedł do wniosku, że chłopak jest cholernie pociągający. Może czas dołączyć do ojca w Świętym Mungu?

— Potter, ty perwersie — mruknął, po czym doszedł do wniosku, że to nie było to, co koniecznie chciał powiedzieć w tej sytuacji. Ten idiota zdecydowanie go rozpraszał.

Brunet przez chwilę zastanawiał się skąd taki wniosek, po czym przypomniał sobie swoje ostatnie zdanie i jego ręka znieruchomiała na trzonku, zaciskając się mocno na jego obłym kształcie.

Draco wzdrygnął się nieznacznie.

— Zamknij się, Malfoy, po prostu się zamknij. — Harry poczerwieniał nieznacznie.

— Potter, może gdybyś uprawiał seks z kimś żywym, a nie tylko ze swoją ręką, nie byłbyś tak zestresowany. Wiesz, łóżko to nie tylko sen i prokreacja, a Weasleyowie bynajmniej nie są autorytetami w tej dziedzinie — rzucił kpiąco Ślizgon.

— Nie mam ochoty z tobą o tym rozmawiać. — Brunet odłożył miotłę i odchylił się, opierając łokcie na ławce znajdującej się o stopień wyżej. — To, że ty zapewne zaliczyłeś każdą uczennicę swego domu, nie znaczy, że i ja powinienem był tak zrobić. Dla mnie seks wiąże się z uczuciem.

Draco uniósł brew, uśmiechając się lekko, nie wyprowadzając go jednak z błędu. W końcu Potter był ostatnią osobą, z którą miał zamiar dzielić się swoimi preferencjami seksualnymi.

— Ach… Miłość, jak patetycznie. — Pokręcił głową, przyglądając mu się uważnie. — Nigdy w nią nie wierzyłem. Szybki seks z kimś, kto ci się podoba, bez deklaracji i wiecznych przysiąg. Uczciwe i jakże skuteczne. Dwie osoby, które wiedzą czego chcą. Maksimum rozkoszy, minimum obłudy. Uczucia to coś, co ludzie sobie wmawiają, aby mieć czyste sumienie, gdy idą do łóżka. Potem, kiedy mija fascynacja, ranią się wzajemnie. Dlaczego? Bo wszystko zaczęło się od kłamstwa.*

— Współczuję ci. — Harry spojrzał na niego z mieszanką żalu i litości. — Nigdy nikogo nie kochałeś, podchodzisz do życia jak zimna, wyrachowana suka. Bez urazy. — Uniósł rękę. — Nie chciałem przez to powiedzieć, że mam cię za łatwego. Po prostu wydaje mi się to takie obce. Nie rozumiem, jak można być z kimś, do kogo nic się nie czuje. Zero ciepła, zero zaufania. Od zwyczajnego dziwkarstwa różni się to tylko tym, że nie płacisz.

— Nadal uważam, że uczucia to zbędny balast. Co złego w zwykłym seksie? — Draco nie wydawał się ani urażony, ani przekonany, co w pewien sposób zaskoczyło Złotego Chłopca.

— Nic, po prostu ja tak nie robię i koniec. — Potter wzruszył ramionami i wystawił twarz do słońca, przymykając oczy.

Draco bez skrępowania mógł teraz mu się przyglądać. Właściwie… jednego był już pewien. Nie wyrzuciłby Pottera z łóżka. Po tylu kłótniach, nienawiści, wiecznych wojnach powinno to nim wstrząsnąć, przyprawić o mdłości i zgrozę. Ku własnemu zdumieniu, nie czuł żadnej z tych rzeczy. Uśmiechnął się pod nosem. Cóż, widział niejednego przystojnego faceta. To, że Wybraniec okazał się również zaliczać do tej grupy, nie jest znowu czymś aż tak dziwacznym. Uczciwa ocena jego walorów to jedno, a zaciągnięcie go łóżka to drugie. Nie zamierzał tego sprawdzać w praktyce.

— Więc? — Potter przerwał jego rozmyślania, unosząc leniwie powieki i patrząc mu w oczy tymi cholernymi zielonymi ślepiami.

Jak avada — przebiegło mu przez myśl.

— Co więc? — mruknął w roztargnieniu.

— Po co mnie szukałeś? Mówiłeś, że musimy porozmawiać — przypomniał mu Harry. — No chyba, że chodziło ci o tę jakże pouczającą dyskusję na temat pieprzenia. — Uniósł kącik ust w krzywym uśmiechu.

— Język, panie Potter, zero kultury. Jestem zmuszony stwierdzić, że dobre wychowanie leży u pana całkowicie. — Wzniósł oczy do nieba w geście bezradności. — Jednak jak bardzo temat pieprzenia by nie był interesujący, szukałem cię w zupełnie innej sprawie.

Harry parsknął śmiechem.

— Za trzy dni konferencja prasowa.

— Cholera. — Potter wyprostował się i potargał dłonią włosy. — To już?

— Niestety już, musimy napisać odpowiednie przemówienie.

Brunet zamrugał i spojrzał na niego z przerażeniem.

— Tak myślałem. — Draco westchnął i z kieszeni szaty wyjął zwinięty pergamin, rzucając go w stronę Harry'ego. — To prototyp, daj do sprawdzenia Granger, jak będziecie chcieli coś dopisać, chciałbym o tym wiedzieć.

— Już napisałeś? — Potter był wyraźnie zaskoczony.

— Nie jestem tobą, przynajmniej jedna osoba musi tutaj myśleć — prychnął chłopak. — To naprawdę żałosne, że ta szkoła posiada dyrektora, którego poziomem inteligencji można przyrównać do gumochłona.

— Wiesz… — Harry wstał i spojrzał na niego z góry. — Nie dziwię się, że twoja matka nie chciała mieć więcej dzieci. Być skazanym na kolejnego dupka twojego pokroju… Kiepska perspektywa.

— Wal się, Potter!

— A ty znowu o jednym. Może powinieneś się zastanowić, czy praca nauczyciela to naprawdę to, co chcesz w życiu robić. — Brunet pokręcił głową i ruszył w kierunku szkoły, zostawiając rozjuszonego Ślizgona samego.

***

Dni mijały w szalonym tempie. Neville spędzający całe dnie w szklarni, obserwował robotników, którzy powoli wykruszali się z terenu zamku. Większość sal była już gotowa na przyjęcie uczniów. Jego rośliny dzięki specjalnym, magicznym odżywkom rozwijały się pomyślnie i powoli zazieleniały stojące na półkach donice. Ku jego zaskoczeniu, Snape dostarczył kilka naprawdę rzadkich nasion, które pod troskliwą opieką Longbottoma powoli wypuczały pierwsze pędy. Chłopak podejrzewał, że gest Mistrza Eliksirów wynikał bardziej z zapotrzebowania niż z altruizmu, co nie przeszkadzało mu cieszyć się z rozrastających się zbiorów roślin.

Jak na nową szkołę, spis uczniów powiększał się z każdym dniem i już teraz było wiadomo, że wraz z początkiem września zamek przeżyje swoje pierwsze oblężenie młodych, niekoniecznie żądnych wiedzy czarodziejów. Właściwie nie dziwiło go tak wielkie zainteresowanie, nazwisko „Potter" było najlepszą reklamą i rodzice wychodzili z założenia, że ich pociechy pod opieką najsłynniejszego czarodzieja ostatnich czasów ukończą szkołę jako młodzi geniusze, zdolni pokonać każde zło.

Ile w tym było prawdy? Neville uśmiechnął się pod nosem. No cóż, on sam był najlepszym przykładem na to, że bycie przyjacielem Chłopca Który Przeżył Po Raz Drugi umiejętności magicznych raczej nie podnosi.

Potarł zewnętrzną częścią dłoni czoło, starając się nie pobrudzić skóry. Kiedy Harry zaproponował mu posadę nauczyciela zielarstwa, naprawdę się ucieszył. Odkąd skończył szkołę, pracował w firmie, która zajmowała się magicznymi usługami zielarskimi, hodując mało spotykane rośliny na życzenie klienta. Z natury zamknięty w sobie i małomówny, nie nawiązał tam większych przyjaźni i przyglądając się czasie przerw innym pracownikom, czuł jakby coś go omijało, a on sam stał, obserwując to z boku.

Posada w nowej szkole sprawiła, że wreszcie poczuł się potrzebny. Lubił dzieci i łatwo nawiązywał z nimi kontakt, w dodatku teraz mógł przebywać w otoczeniu przyjaciół i ludzi, których znał i dobrze wiedział, czego się po nich spodziewać. Nawet przerażający go zawsze profesor Snape stał się mniej straszny jako współpracownik.

Postawił doniczkę na półce i szybkim zaklęciem oczyścił ręce. Zbliżała się pora kolacji i powoli głód zaczął go dopadać. Otworzył drzwi szklarni i wyszedł na świeże, wieczorne powietrze.

— Neville! — Odwrócił się, słysząc za sobą głos Parvati Patil. — Poczekaj na mnie. — Dziewczyna najwyraźniej wracała z plaży. Białą koszulę miała włożoną niedbale w spodnie, których podwinięte do kolan nogawki sugerowały, iż spędziła wieczór, brodząc w wodzie.

— Jesteś pewna, że powinnaś uczyć wróżbiarstwa? Nie przypominasz nawiedzonej czarownicy w tym stroju. — Uśmiechnął się i zatrzymał, czekając na dziewczynę.

— Nie obrażaj profesor Trelawney, była wspaniałą nauczycielką — prychnęła i przystanęła, aby otrzepać nogi z piasku i nałożyć sandały. Do tej pory trzymała je w ręce i całą drogę przemierzyła boso. — Była cokolwiek ekscentryczna, ale…

— Cokolwiek. — Skinął głową chłopak.

— Poczekaj, aż zobaczysz mnie na rozpoczęciu roku szkolnego. — Pogroziła mu palcem.

— Chcesz powiedzieć, że założysz ogromne okulary, napuszysz włosy i ubierzesz się w cygańską spódnicę i milion bransolet?

— Może nie aż tak, ale zamierzam wywrzeć wrażenie. — Zachichotała. — Idziesz na kolację?

— Tak, mam zamiar zjeść w wielkiej sali. — Ruszył w stronę zamku, zwalniając nieco kroku, aby dziewczyna mogła za nim nadążyć.

— Dotrzymam ci towarzystwa. — Weszła na schody prowadzące do głównych wrót. — Co sądzisz o wyborze Snape'a na profesora eliksirów? — Zapytała znienacka.

— Mnie na szczęście już uczył nie będzie, więc myślę, że to dobry wybór — stwierdził po krótkim namyśle. — Harry wie co robi.

— Harry czy Malfoy? — mruknęła. — Szczerze mówiąc, nie mogę uwierzyć, że został zastępcą dyrektora. Byłam pewna, że to miejsce było zaklepane dla Hermiony.

— Też byłem zaskoczony — przyznał. — Jednak Malfoy wniósł ogromne fundusze, co automatycznie robi z niego głównego inwestora.

— Tak… — Weszła do ogromnej sali jadalnej i zajęła miejsce przy stole nauczycielskim. — Jednak to i tak dziwne. Przez tyle lat byli zaciętymi wrogami, a teraz Harry pozwala mu się tutaj szarogęsić. Wiedziałeś, że zatrudnił Daphne Greengrass do opieki nad magicznymi stworzeniami?

— Lepsza ona niż Pansy. — Wzruszył ramionami i nałożył sobie na talerz słuszną porcję sałatki ze świeżych jarzyn z kawałkami pieczonego kurczaka.

— Słuszna uwaga, chociaż z tego, co słyszałam… — Konfidencjonalnie pochyliła się ku niemu — Jej rodzice są bardzo bogaci i chcieli ją wyswatać z Malfoyem. Zastanawiam się, czy panicz Draco nie załatwił jej tej pracy, by mieć kogoś do grzania łóżka.

— Parvati! — Z trudem przełknął kęs, który utkwił mu w gardle. — Naprawdę, nie sądzę, aby to było naszą sprawą.

— To szkoła, Neville — prychnęła zirytowana jego brakiem entuzjazmu do plotek. — Nowa szkoła! Najmniejszy skandal może nam zaszkodzić. Uwierz mi, rodzice gotowi są zabrać dzieci z byle powodu. Owszem, na razie są zachwyceni tym, że będzie uczyć je sam wielki Wybraniec, ale… Poza Harrym, ta szkoła nie ma żadnej renomy i zanim ją zyska, minie dużo czasu. Naprawdę, niepotrzebne nam żadne romanse ani potajemne schadzki.

Longbottom westchnął cicho i odsunął od siebie talerz z niedokończoną kolacją. Po rewelacjach Patil stracił apetyt. Jeżeli to co mówiła było prawdą, będzie musiał porozmawiać z Harrym. Dziewczyna miała rację. Posądzenie o rozwiązłość byłoby im bardzo nie na rękę. Pruderyjni rodzice od razu zabraliby swoje pociechy, zwłaszcza ci z czystokrwistych rodzin, gdzie zasady moralne były wpajane dzieciom prawie od chwili narodzin.

— Mam nadzieję, że się mylisz — westchnął.

***

Draco obudził się wczesnym rankiem i przeciągnął z zadowoleniem w swym ogromnym łóżku. Odkąd Potter oczyścił z ghula pomieszczenie nad jego sypialną, mógł przyznać, że sypiał naprawdę dobrze. Spojrzał w okno. Szczebiot ptaków w połączeniu ze świeżym, morskim powietrzem był tym, co sprawiało, że czuł się niezwykle rześki i wypoczęty.
Odrzucił kołdrę i wszedł w do salonu.

— Panie Malfoy… — Smok z obrazu zwrócił na niego swe pionowe źrenice. — Pan Potter jakiś czas temu wzywał pana.

— Wzywał? — Spojrzał na niego z zaciekawieniem.

— Cóż… Cytując, brzmiało to tak: „Ty cholerna, ślizgońska Fretko! Rusz swoje cztery litery i natychmiast tutaj je przywlecz!" — Rozbawiony smok zamachał skrzydłami.

— Myślę, że w takim razie szanowny dyrektor może trochę poczekać. — Draco wzruszył ramionami i sięgnął po gazetę, którą skrzaty zdążyły mu już dostarczyć i położyć na stoliku.

— Głos pana Pottera był raczej zdesperowany — mruknął smok, owijając przednie łapy swym długim ogonem. — Sugerowałbym sprawdzenie o co chodzi, zważywszy, że za trzy godziny odbędzie się konferencja prasowa.

Draco westchnął i odłożył „Proroka" na stół. W łazience zapewne już czekała na niego kąpiel. Odkąd tutaj zamieszkał, nauczył skrzaty, że zawsze w weekendy zamiast prysznica powinny mu przygotowywać rano długą, gorącą kąpiel.

Ze zniechęceniem posłał spojrzenie w kierunku swej sypialni, po czym upiwszy trochę herbaty, ruszył w kierunku drzwi. Cokolwiek chciał od niego Złoty Chłopiec, wolał załatwić to szybko, by móc wreszcie zanurzyć się w relaksującej, pachnącej cedrem i jaśminem wodzie. Wyszedł na korytarz i stanąwszy po obrazem przedstawiającym węża, mruknął z pretensją w głosie.

— Przekaż swojemu panu, że cokolwiek ma mi do powiedzenia, niech zrobi to szybko. Lepiej, aby było to coś ważnego, skoro zostałem zmuszony do wyjścia ze swoich komnat w niekompletnym stroju i tuż przed kąpielą.

Pana nie ma. — Na dole obrazu pojawiły się lśniące, złote litery.

— A gdzie jest? — Draco oparł ręce na biodrach, wstrząsając się lekko. Zdecydowanie, paradowanie w samym dole od piżamy po zamkowych korytarzach nie było w jego stylu.

W komnacie obok — przeczytał.

Draco rozejrzał się dookoła. W holu znajdowało się dwoje drzwi. Jedne prowadziły do pokoi Pottera, drugie do jego własnej sypialni. Jeżeli Gryfona nie było u siebie, to musiałby być u niego, co raczej nie wchodziło w grę, skoro przed minutą opuścił swoją komnatę.

Za gobelinem z Krakenem. — Napis zajaśniał ponownie.

Odwrócił się i przeszedł kilka kroków w lewo, gdzie z arrasu łypał na niego potwór wyglądający jak przerośnięta ośmiornica. Malfoy odsunął go zdecydowanie i pchnął znajdujące się za nim drzwi.

Pomieszczenie, w którym się znalazł, miało kształt koła. Znajdowało się tutaj tylko małe biurko, stare drewniane krzesło i wąska biblioteczka, po brzegi zapełniona woluminami. Okno na wprost było wąskie i brudne. Jednak nie ono zwróciło uwagę blondyna. Tym, co sprawiło, że otworzył szeroko oczy i wydał z siebie coś na kształt westchnienia, był Harry, stojący w szlafroku na brzegu parapetu i wychylający się na zewnątrz.

— Potter… Jeżeli masz zamiar popełnić samobójstwo, to może poczekaj do wieczora. Za niecałe trzy godziny mamy konferencję prasową. Naprawdę, trudno byłoby mi skomentować krwawą miazgę tuż przed wejściem do Emeraldfog — wycedził, tłumiąc skutecznie drżenie głosu.

Potter przez chwilę stał bez ruchu, po czym odwrócił się gwałtownie. Draco zadrżał, gdy Złoty Chłopiec zachwiał się i w ostatniej chwili złapał futryny, wyciągając przed siebie rękę w dramatycznym geście.

— Nie pozwól, żeby się zamknęły!

Jego oczy rozszerzyły się w zrozumieniu, gdy odwrócił się gwałtownie w kierunku drzwi, które w tej samej chwili zamknęły się z cichym, złośliwym kliknięciem tuż przed jego nosem.

— Kurwa! — Dobiegło go z tyłu.

3 komentarze:

  1. Hej,
    wspaniale, ta rozmowa, a potem, o co chodzi aby te drzwi się nie zamknęły...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejka,
    cudownie, o co chodzi z tymi drzwiami? aby się nie zamknęły...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    wspaniale, ale o co chodzi z tymi drzwiami? aby się tylko nie zamknęły...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń