Budynek przy boisku do
Quidditcha pomalowany został na jasny brąz, a tuż przed nim ktoś przezorny
postawił kilka ławek i przymocował do ściany uchwyty na miotły. Draco wszedł do
środka i rozejrzał się z ciekawością. W pierwszym pomieszczaniu znajdowały się
szafki na ubrania i dwie umywalki. Dalej przechodziło się do łazienki, gdzie
mieściło się kilkanaście kabin prysznicowych, zasłoniętych kremowymi kotarami.
Malfoy z zadowoleniem pokiwał głową. Nigdy nie lubił publicznych łaźni, minimum
prywatności było jego zdaniem koniecznością. Wyszedł i skierował się do
bocznego pokoju, który najprawdopodobniej był składzikiem na miotły. Nie
pomylił się, przestronne pomieszczenie zajmowały wieszaki ze strojami do gry,
pod przeciwległą ścianą stało kilkadziesiąt nowych mioteł. Na środku, przy
dużym stole siedział Weasley i coś robił ze starym Nimbusem 2002, kilka innych
egzemplarzy leżało obok niego na podłodze.
— Rozumiem, że budżet mamy napięty,
ale naprawdę, jak to sobie wyobrażasz? Połowie zawodników dasz nowy sprzęt, a
resztę wyposażysz w starocie? — zapytał z przekąsem.
Ron poderwał głowę i rzucił mu
nieprzyjazne spojrzenie, po czym na powrót zajął się swą pracą. Kilka machnięć
różdżką i splątane witki wyprostowały się, a chłopak szybkim ruchem okręcił je
specjalnym sznurkiem, po czym za pomocą kolejnego czaru zamocował go na stałe.
Draco przyglądał mu się z
zaskoczeniem, a rozbawienie przeszło w podziw, gdy po pięciu minutach rudzielec
odstawił miotłę obok umieszczonych pod ścianą nowych Nimbusów. Odwrócił
się w kierunku blondyna i spojrzał na niego z rozbawieniem.
— Jeszcze jakieś pytania,
Malfoy?
— Nie są nowe… — stwierdził
Draco, podchodząc bliżej i chwytając jedną z nich.
— Nie, są tylko naprawione i po
rzuceniu odpowiednich zaklęć ochronnych będą idealne dla początkujących graczy.
Schylił się, by sięgnąć po
kolejną miotłę i z sykiem cofnął rękę. Ze stołu wziął różdżkę i…
— Ostende! — Nawet Malfoy
musiał zauważyć ciemną aurę, która otoczyła przedmiot, falując lekko. Zerknął
na Weasleya. Rudzielec uważnie przyglądał się miotle, po czym wstał i
wyciągając różdżkę i dłoń nad przedmiotem, zaczął szybko mamrotać jakieś
formułki w takim tempie, że Ślizgon nie mógł nadążyć ze zrozumieniem. Miotła
zatrzęsła się i aura z cichym sykiem skumulowała się w kulę, po czym zniknęła.
— Cholerne klątwy — mruknął Ron,
chwycił przedmiot i wyszedł z nim na dwór, a Draco podążył za nim w milczeniu.
Rudzielec wsiadł na miotłę i oderwał się od ziemi. Blondyn ze zdumieniem
patrzył, jak ten wznosi się coraz wyżej, wykonuje kilka pętli, po czym
spokojnie opada na dół.
— Co robiłeś?
— Sprawdzałem czy jest
bezpieczna. Jakiś gnojek rzucił na nią klątwę wysokości. Osoba, która wsiadłaby
na nią i wzniosła się powyżej dwudziestu metrów, zostałaby zrzucona.
— Nie rozumiem, po co tak
ryzykujesz. — Draco pokręcił głową nad głupotą Wiewióra.
— Lepiej ja niż jakiś dzieciak,
prawda? — Ron spojrzał na niego ze znużeniem.
— Nie byłoby bezpieczniej ją
spalić? Przynajmniej miałbyś pewność, że nikogo już nie skrzywdzi.
— Jasne — zakpił Weasley. —
Widzisz, Malfoy, niektóre przeklęte przedmioty mają swoją unikalną wartość.
Każdy auror musi znać antyuroki oraz rozpoznawać rodzaj przekleństwa. Po
czterech latach pracy w ministerstwie ochrony, takie rzeczy to dla mnie chleb
powszedni.
— Rozumiem… — Blondyn zamyślił
się, obserwując jak chłopak naprawia miotłę. — Gdzie nauczyłeś się reperować
miotły?
— Po tysięcznym czytaniu
„Quidditcha przez wieki" zna się go na pamięć. — Ron uśmiechnął się pod
nosem. — Poza tym, mając Freda i George'a jako braci, musisz szybko nauczyć się
wielu rzeczy, inaczej zostałbyś goły i wesoły zanim byś się obejrzał.
Draco jeszcze przez chwilę
przyglądał mu się w zamyśleniu, po czym machnąwszy ręką na pożegnanie opuścił
plac do Quidditcha.
Powoli przemierzał ogród,
zastanawiając się nad tym, czego właśnie był świadkiem. Musiał zweryfikować
niektóre swoje poglądy. Weasley nie był już głupim Wiewiórem, którego pamiętał
ze szkoły. To dorosły mężczyzna doskonale znający się na swej pracy. Pojawiła
się w nim pewnego rodzaju odpowiedzialność i stanowczość. Malfoy złapał się na
tym, że myśli o tym, iż Wiewiór będzie lepszym nauczycielem i trenerem niż pani
Hooch, a na pewno uczniowie będą z nim bezpieczniejsi.
Przesunął ręką po włosach,
burząc ich perfekcyjny ład. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, znacząc
czerwienią okoliczne wzgórza. Z oddali dobiegał go szum morza.
Charakterystyczny zapach nagrzanego słońcem piasku, wodorostów i soli unosił
się w powietrzu. Wciągnął go głęboko w siebie, rozkoszując się spokojem
panującym dookoła. Niedługo zamek oblegnie chmara dzieciaków i ta cisza się
skończy. Wbrew sobie uśmiechnął się lekko i jakby z oczekiwaniem. On, Draco
Malfoy, nauczycielem… Nigdy dotąd się nad tym nie zastanawiał, ale teraz
ogarnęła go nagle chęć przekazania swej wiedzy następnym pokoleniom. Wychowany
w czystokrwistej rodzinie, pełnej zasad i poszanowania tradycji, zaklęć znanych
tylko nielicznym, reguł, które tak bardzo zakorzeniły się w jego umyśle, czuł
jakby musiał to wszystko z siebie wyrzucić, oddać, upewnić się, że nie zostanie
to zmarnowane.
Usiadł na jednym ze zwalonych
pni, który malowniczo porósł powojem, wystawił twarz do słońca i spod
zmrużonych powiek obserwował wieże zamku, teraz błyszczące miedzianym kolorem.
Zaskoczyło go to, że poczuł przynależność do tego miejsca, jakby ono na niego
czekało. Jakby właśnie tutaj było jego miejsce.
Przygryzł delikatnie dolną
wargę… Kto by pomyślał, że właśnie Potter mu to ofiaruje.
***
Hermiona w roztargnieniu
odgarnęła kosmyk włosów i westchnęła ze znużeniem. Kolejna osoba właśnie
opuściła gabinet, w którym toczyły się rozmowy z kandydatami na stanowisko
nauczyciela transmutacji. Sfrustrowana pokręciła głową, pocierając palcami
skronie. Czy naprawdę nikt nie rozumiał podstawowych wymagań? Pierwszy z
przybyłych w odpowiedzi na pytanie o transmutację organiczną, wymienił metal i
szkło, a przecież każdy pierwszoklasista wiedział, że chodzi o roślinę, zwierzę
lub człowieka. Drugi nie miał pojęcia o politransmutacji. Kolejny, usłyszawszy
pytanie: „Co to jest Układ Okresowy Symboli Zaklęć Transmutacyjnych",
zaczął na nią krzyczeć i wygrażać różdżką. To już ją przerosło i po raz
pierwszy straciła nad sobą panowanie, obrzuciła delikwenta złowrogim
spojrzeniem i bezceremonialnie wyprosiła go z pokoju.
Drzwi otworzyły się cicho i
zamknęły na powrót. Tłumiąc irytację, podniosła głowę i wypranym z emocji
głosem zapytała.
— Imię, nazwisko, stopień z
Owutemu w zakresie transmutacji?
— Wybitny, panno Granger.
Poderwała głowę i speszona
podniosła się ze stołka, przeklinając się sekundę później za ten nawyk, który
pozostał jej z czasów szkolnych.
— Mogę w czymś pomóc,
profesorze? — bąknęła, opadając z powrotem na siedzenie.
— Ależ owszem. — Splótł ręce na
piersiach, wpatrując się w nią zmrużonymi oczami. — Mogłaby pani w końcu uciszyć
tych wrzeszczących na korytarzu ludzi. Doprawdy, warunki, w jakich muszę
pracować, są po prostu skandaliczne.
— Znalazł pan nauczyciela
Historii Magii? — Spojrzała na niego z nadzieją.
— Ja zawsze znajduję to, czego
chcę — prychnął, odwracając się w kierunku drzwi.
— Kim on jest? — zapytała z
ciekawością.
— Panna Calioppe Slyp, uczyła
historii jako prywatna nauczycielka w domu państwa Zabini — odpowiedział
łaskawie, kładąc rękę na klamce.
— Czy osoba, która zajmowała się
jednym dzieckiem, da sobie radę z tłumem młodzieży?
— Poradziła sobie z młodszym
kuzynem pana Blaise'a, dla mnie to odpowiednia rekomendacja — mruknął. — Idę
teraz pomóc panu Malfoyowi w wyborze nauczyciela Opieki nad magicznymi
stworzeniami. Sugerowałbym uciszenie motłochu, który tłoczy się pod pani
drzwiami. Niektórzy tutaj pracują, panno Granger.
Drzwi zamknęły się cicho,
Hermiona przez chwilę wpatrywała się w nie w milczeniu, po czym jęknęła i
uderzyła głową w stół. To było ponad jej siły.
***
Harry obniżył lot i wylądował
przed trybunami. Zszedł z miotły i z aprobatą pokiwał głową.
— Świetnie, Ron! Odwaliłeś kawał
dobrej roboty. — Wyszczerzył się, dmuchając na opadający mu na oko kosmyk
włosów.
— Mów mi mistrzu i kłaniaj mi
się na ulicy. — Napuszył się przyjaciel, po czym machnął ręką i dodał. — Twoje
zaklęcia ochronne też działają świetnie. Wypróbowałem kilka mioteł i serio,
czułem jakbym siedział na wygodnym łóżku, z którego nie ma szans spaść, chyba,
że ktoś mnie skopie.
— Nawet wtedy byś sobie nic nie
zrobił. — Potter usiadł na ławce, wsuwając miotłę pomiędzy nogi i opierając jej
trzonek o swoje ramię. — Zaklęcie bezpieczeństwa działa bezbłędnie, obniża
prędkość spadania tak, że bezpiecznie lądujesz na własnych nogach.
— Wiem. — Ron zachichotał. —
Rzuciłem je na siebie gdy sprawdzałem jeden przeklęty egzemplarz. Malfoy chyba
wziął mnie za bohatera, który wsiada na niepewny sprzęt.
— Raczej za głupca, ale dobrze
wiedzieć, że jednak pod tą czupryną kryje się coś poza marchewkową papką.
Chłodny głos przerwał sprawił ,
że Weasley podskoczył lekko i odwrócił się w jego kierunku.
— Malfoy.
— Weasley.
— Fajnie, że przynajmniej
pamiętacie swoje nazwiska. — Harry wyciągnął nogi przed siebie, opierając brodę
na wyprofilowanym półpłasko zakończeniu trzonka. — Co tu robisz, Fretko?
— Szukałem cię, musimy
porozmawiać. — Spojrzał znacząco na Rona.
— Spadam, Harry. Muszę dokończyć
robotę, spotkamy się na obiedzie. — Rudzielec machnął ręką i obrzuciwszy
blondyna nieprzychylnym spojrzeniem, odszedł w stronę zabudowań.
— Naprawdę musisz go zawsze
prowokować? Sprawia ci to jakąś sadystyczną przyjemność? — Potter spojrzał na
Draco z zaciekawieniem.
— Po prostu stwierdziłem fakt. —
Ślizgon wzruszył ramionami, siadając na ławce naprzeciw niego.
— Byłbyś chory, gdybyś komuś nie
dogryzł? Ron naprawdę dobrze wykonuje swoją robotę. — Przesunął palcami po
trzonku, czując pod opuszkami wyżłobienia i zawijasy złotych liter.
— Może faktycznie nie jest
zupełnym idiotą — zgodził się niespodziewanie Draco. — W końcu Ministerstwo
Obrony to jedyny departament, który działa jako tako i nikt nie chce zlinczować
jego szefa.
— Przyznaj po prostu, że
uważasz, iż każdy, kto nie ma wypchanego po sufit schowka w banku Gringotta,
jest dla ciebie człowiekiem gorszej kategorii — prychnął Harry, nieświadomie
zsuwając palce ku zgrabnie wygiętym witkom i powracając po chwili do szczytu
trzonka.
— Nieprawda, ty masz wypchany
schowek — wycedził Ślizgon.
— Malfoy… Nie mów tak do mnie
kiedy trzymam miotłę, bo nabieram ochoty, aby zmienić jej przeznaczenie. —
Spojrzenie Pottera stwardniało, jednak jego ręka nadal gładziła drewno.
Wzrok Malfoya powędrował w tym
kierunku i jego źrenice rozszerzyły się nieznacznie. Cholerny Chłopiec, Który
Urodził Się Tylko Po To, Aby Zatruć Mu Życie! Przez chwilę zastanawiał się, czy
Potter wie, iż jest gejem i robi to specjalnie, ale odrzucił tę myśl równie szybko
jak się pojawiła. Ruchy chłopaka były zbyt nieświadome, a jego spojrzenie
wyrażało bardziej złość niż prowokację. W duchu roześmiał się z własnych
przemyśleń. Podrywający go Wybraniec był ostatnią rzeczą, jaka mogła się mu
przydarzyć i wolał nawet nie myśleć, że kiedykolwiek mogłoby to mieć miejsce.
Przesunął spojrzeniem po
sylwetce siedzącego naprzeciw mężczyzny. Potter był przystojny. To odkrycie go
zaskoczyło. Nigdy nie patrzył na Gryfona w takich kategoriach. Zgrabny,
wysportowany, o smukłej, lekko umięśnionej sylwetce. Długie, szczupłe nogi,
lekko wcięta talia i ładnie rozbudowane ramiona. Twarz Złotego Chłopca była nad
wyraz interesująca. Nieduże, lecz wyraźnie zarysowane usta, o dolnej wardze
nieco grubszej. Prosty nos i oczy… Oczy były zjawiskowe. Duże, otoczone firanką
gęstych, długich rzęs i tak cholernie zielone. Lśniły nie jakąś tam zwyczajną,
trawiastą zielenią, ale była w nich głębia, odcień szmaragdu i turkusu
jednocześnie. Niesforne włosy wyglądały jak potargane wiatrem i kusiły, aby
zanurzyć w nich dłoń i sprawdzić, czy w rzeczywistości są tak miękkie, jak się
wydają.
Harry poruszył się niespokojnie
pod jego spojrzeniem i Draco drgnął, wybudzając się ze swoich myśli. Merlinie!
Właśnie oceniał Pottera jak potencjalnego kandydata na kochanka i doszedł do
wniosku, że chłopak jest cholernie pociągający. Może czas dołączyć do ojca w
Świętym Mungu?
— Potter, ty perwersie —
mruknął, po czym doszedł do wniosku, że to nie było to, co koniecznie chciał
powiedzieć w tej sytuacji. Ten idiota zdecydowanie go rozpraszał.
Brunet przez chwilę zastanawiał
się skąd taki wniosek, po czym przypomniał sobie swoje ostatnie zdanie i jego ręka
znieruchomiała na trzonku, zaciskając się mocno na jego obłym kształcie.
Draco wzdrygnął się nieznacznie.
— Zamknij się, Malfoy, po prostu
się zamknij. — Harry poczerwieniał nieznacznie.
— Potter, może gdybyś uprawiał
seks z kimś żywym, a nie tylko ze swoją ręką, nie byłbyś tak zestresowany.
Wiesz, łóżko to nie tylko sen i prokreacja, a Weasleyowie bynajmniej nie są
autorytetami w tej dziedzinie — rzucił kpiąco Ślizgon.
— Nie mam ochoty z tobą o tym
rozmawiać. — Brunet odłożył miotłę i odchylił się, opierając łokcie na ławce
znajdującej się o stopień wyżej. — To, że ty zapewne zaliczyłeś każdą uczennicę
swego domu, nie znaczy, że i ja powinienem był tak zrobić. Dla mnie seks wiąże
się z uczuciem.
Draco uniósł brew, uśmiechając
się lekko, nie wyprowadzając go jednak z błędu. W końcu Potter był ostatnią
osobą, z którą miał zamiar dzielić się swoimi preferencjami seksualnymi.
— Ach… Miłość, jak patetycznie. —
Pokręcił głową, przyglądając mu się uważnie. — Nigdy w nią nie wierzyłem.
Szybki seks z kimś, kto ci się podoba, bez deklaracji i wiecznych przysiąg.
Uczciwe i jakże skuteczne. Dwie osoby, które wiedzą czego chcą. Maksimum
rozkoszy, minimum obłudy. Uczucia to coś, co ludzie sobie wmawiają, aby mieć
czyste sumienie, gdy idą do łóżka. Potem, kiedy mija fascynacja, ranią się
wzajemnie. Dlaczego? Bo wszystko zaczęło się od kłamstwa.*
— Współczuję ci. — Harry
spojrzał na niego z mieszanką żalu i litości. — Nigdy nikogo nie kochałeś,
podchodzisz do życia jak zimna, wyrachowana suka. Bez urazy. — Uniósł rękę. —
Nie chciałem przez to powiedzieć, że mam cię za łatwego. Po prostu wydaje mi
się to takie obce. Nie rozumiem, jak można być z kimś, do kogo nic się nie
czuje. Zero ciepła, zero zaufania. Od zwyczajnego dziwkarstwa różni się to
tylko tym, że nie płacisz.
— Nadal uważam, że uczucia to
zbędny balast. Co złego w zwykłym seksie? — Draco nie wydawał się ani urażony,
ani przekonany, co w pewien sposób zaskoczyło Złotego Chłopca.
— Nic, po prostu ja tak nie
robię i koniec. — Potter wzruszył ramionami i wystawił twarz do słońca,
przymykając oczy.
Draco bez skrępowania mógł teraz
mu się przyglądać. Właściwie… jednego był już pewien. Nie wyrzuciłby Pottera z
łóżka. Po tylu kłótniach, nienawiści, wiecznych wojnach powinno to nim
wstrząsnąć, przyprawić o mdłości i zgrozę. Ku własnemu zdumieniu, nie czuł
żadnej z tych rzeczy. Uśmiechnął się pod nosem. Cóż, widział niejednego
przystojnego faceta. To, że Wybraniec okazał się również zaliczać do tej grupy,
nie jest znowu czymś aż tak dziwacznym. Uczciwa ocena jego walorów to jedno, a
zaciągnięcie go łóżka to drugie. Nie zamierzał tego sprawdzać w praktyce.
— Więc? — Potter przerwał jego
rozmyślania, unosząc leniwie powieki i patrząc mu w oczy tymi cholernymi
zielonymi ślepiami.
Jak avada — przebiegło mu przez myśl.
— Co więc? — mruknął w
roztargnieniu.
— Po co mnie szukałeś? Mówiłeś,
że musimy porozmawiać — przypomniał mu Harry. — No chyba, że chodziło ci o tę
jakże pouczającą dyskusję na temat pieprzenia. — Uniósł kącik ust w krzywym
uśmiechu.
— Język, panie Potter, zero
kultury. Jestem zmuszony stwierdzić, że dobre wychowanie leży u pana
całkowicie. — Wzniósł oczy do nieba w geście bezradności. — Jednak jak bardzo
temat pieprzenia by nie był interesujący, szukałem cię w zupełnie innej
sprawie.
Harry parsknął śmiechem.
— Za trzy dni konferencja
prasowa.
— Cholera. — Potter wyprostował
się i potargał dłonią włosy. — To już?
— Niestety już, musimy napisać
odpowiednie przemówienie.
Brunet zamrugał i spojrzał na
niego z przerażeniem.
— Tak myślałem. — Draco
westchnął i z kieszeni szaty wyjął zwinięty pergamin, rzucając go w stronę
Harry'ego. — To prototyp, daj do sprawdzenia Granger, jak będziecie chcieli coś
dopisać, chciałbym o tym wiedzieć.
— Już napisałeś? — Potter był
wyraźnie zaskoczony.
— Nie jestem tobą, przynajmniej
jedna osoba musi tutaj myśleć — prychnął chłopak. — To naprawdę żałosne, że ta
szkoła posiada dyrektora, którego poziomem inteligencji można przyrównać do
gumochłona.
— Wiesz… — Harry wstał i
spojrzał na niego z góry. — Nie dziwię się, że twoja matka nie chciała mieć
więcej dzieci. Być skazanym na kolejnego dupka twojego pokroju… Kiepska
perspektywa.
— Wal się, Potter!
— A ty znowu o jednym. Może
powinieneś się zastanowić, czy praca nauczyciela to naprawdę to, co chcesz w życiu
robić. — Brunet pokręcił głową i ruszył w kierunku szkoły, zostawiając
rozjuszonego Ślizgona samego.
***
Dni mijały w szalonym tempie.
Neville spędzający całe dnie w szklarni, obserwował robotników, którzy powoli
wykruszali się z terenu zamku. Większość sal była już gotowa na przyjęcie
uczniów. Jego rośliny dzięki specjalnym, magicznym odżywkom rozwijały się pomyślnie
i powoli zazieleniały stojące na półkach donice. Ku jego zaskoczeniu, Snape
dostarczył kilka naprawdę rzadkich nasion, które pod troskliwą opieką
Longbottoma powoli wypuczały pierwsze pędy. Chłopak podejrzewał, że gest
Mistrza Eliksirów wynikał bardziej z zapotrzebowania niż z altruizmu, co nie
przeszkadzało mu cieszyć się z rozrastających się zbiorów roślin.
Jak na nową szkołę, spis uczniów
powiększał się z każdym dniem i już teraz było wiadomo, że wraz z początkiem
września zamek przeżyje swoje pierwsze oblężenie młodych, niekoniecznie żądnych
wiedzy czarodziejów. Właściwie nie dziwiło go tak wielkie zainteresowanie,
nazwisko „Potter" było najlepszą reklamą i rodzice wychodzili z założenia,
że ich pociechy pod opieką najsłynniejszego czarodzieja ostatnich czasów
ukończą szkołę jako młodzi geniusze, zdolni pokonać każde zło.
Ile w tym było prawdy? Neville
uśmiechnął się pod nosem. No cóż, on sam był najlepszym przykładem na to, że
bycie przyjacielem Chłopca Który Przeżył Po Raz Drugi umiejętności magicznych
raczej nie podnosi.
Potarł zewnętrzną częścią dłoni
czoło, starając się nie pobrudzić skóry. Kiedy Harry zaproponował mu posadę
nauczyciela zielarstwa, naprawdę się ucieszył. Odkąd skończył szkołę, pracował
w firmie, która zajmowała się magicznymi usługami zielarskimi, hodując mało
spotykane rośliny na życzenie klienta. Z natury zamknięty w sobie i małomówny,
nie nawiązał tam większych przyjaźni i przyglądając się czasie przerw innym
pracownikom, czuł jakby coś go omijało, a on sam stał, obserwując to z boku.
Posada w nowej szkole sprawiła,
że wreszcie poczuł się potrzebny. Lubił dzieci i łatwo nawiązywał z nimi
kontakt, w dodatku teraz mógł przebywać w otoczeniu przyjaciół i ludzi, których
znał i dobrze wiedział, czego się po nich spodziewać. Nawet przerażający go
zawsze profesor Snape stał się mniej straszny jako współpracownik.
Postawił doniczkę na półce i
szybkim zaklęciem oczyścił ręce. Zbliżała się pora kolacji i powoli głód zaczął
go dopadać. Otworzył drzwi szklarni i wyszedł na świeże, wieczorne powietrze.
— Neville! — Odwrócił się,
słysząc za sobą głos Parvati Patil. — Poczekaj na mnie. — Dziewczyna
najwyraźniej wracała z plaży. Białą koszulę miała włożoną niedbale w spodnie,
których podwinięte do kolan nogawki sugerowały, iż spędziła wieczór, brodząc w
wodzie.
— Jesteś pewna, że powinnaś
uczyć wróżbiarstwa? Nie przypominasz nawiedzonej czarownicy w tym stroju. —
Uśmiechnął się i zatrzymał, czekając na dziewczynę.
— Nie obrażaj profesor
Trelawney, była wspaniałą nauczycielką — prychnęła i przystanęła, aby otrzepać
nogi z piasku i nałożyć sandały. Do tej pory trzymała je w ręce i całą drogę
przemierzyła boso. — Była cokolwiek ekscentryczna, ale…
— Cokolwiek. — Skinął głową
chłopak.
— Poczekaj, aż zobaczysz mnie na
rozpoczęciu roku szkolnego. — Pogroziła mu palcem.
— Chcesz powiedzieć, że założysz
ogromne okulary, napuszysz włosy i ubierzesz się w cygańską spódnicę i milion
bransolet?
— Może nie aż tak, ale zamierzam
wywrzeć wrażenie. — Zachichotała. — Idziesz na kolację?
— Tak, mam zamiar zjeść w
wielkiej sali. — Ruszył w stronę zamku, zwalniając nieco kroku, aby dziewczyna
mogła za nim nadążyć.
— Dotrzymam ci towarzystwa. —
Weszła na schody prowadzące do głównych wrót. — Co sądzisz o wyborze Snape'a na
profesora eliksirów? — Zapytała znienacka.
— Mnie na szczęście już uczył
nie będzie, więc myślę, że to dobry wybór — stwierdził po krótkim namyśle. —
Harry wie co robi.
— Harry czy Malfoy? — mruknęła. —
Szczerze mówiąc, nie mogę uwierzyć, że został zastępcą dyrektora. Byłam pewna,
że to miejsce było zaklepane dla Hermiony.
— Też byłem zaskoczony —
przyznał. — Jednak Malfoy wniósł ogromne fundusze, co automatycznie robi z
niego głównego inwestora.
— Tak… — Weszła do ogromnej sali
jadalnej i zajęła miejsce przy stole nauczycielskim. — Jednak to i tak dziwne.
Przez tyle lat byli zaciętymi wrogami, a teraz Harry pozwala mu się tutaj
szarogęsić. Wiedziałeś, że zatrudnił Daphne Greengrass do opieki nad magicznymi
stworzeniami?
— Lepsza ona niż Pansy. —
Wzruszył ramionami i nałożył sobie na talerz słuszną porcję sałatki ze świeżych
jarzyn z kawałkami pieczonego kurczaka.
— Słuszna uwaga, chociaż z tego,
co słyszałam… — Konfidencjonalnie pochyliła się ku niemu — Jej rodzice są
bardzo bogaci i chcieli ją wyswatać z Malfoyem. Zastanawiam się, czy panicz
Draco nie załatwił jej tej pracy, by mieć kogoś do grzania łóżka.
— Parvati! — Z trudem przełknął
kęs, który utkwił mu w gardle. — Naprawdę, nie sądzę, aby to było naszą sprawą.
— To szkoła, Neville — prychnęła
zirytowana jego brakiem entuzjazmu do plotek. — Nowa szkoła! Najmniejszy
skandal może nam zaszkodzić. Uwierz mi, rodzice gotowi są zabrać dzieci z byle
powodu. Owszem, na razie są zachwyceni tym, że będzie uczyć je sam wielki
Wybraniec, ale… Poza Harrym, ta szkoła nie ma żadnej renomy i zanim ją zyska,
minie dużo czasu. Naprawdę, niepotrzebne nam żadne romanse ani potajemne
schadzki.
Longbottom westchnął cicho i
odsunął od siebie talerz z niedokończoną kolacją. Po rewelacjach Patil stracił
apetyt. Jeżeli to co mówiła było prawdą, będzie musiał porozmawiać z Harrym.
Dziewczyna miała rację. Posądzenie o rozwiązłość byłoby im bardzo nie na rękę.
Pruderyjni rodzice od razu zabraliby swoje pociechy, zwłaszcza ci z
czystokrwistych rodzin, gdzie zasady moralne były wpajane dzieciom prawie od
chwili narodzin.
— Mam nadzieję, że się mylisz —
westchnął.
***
Draco obudził się wczesnym
rankiem i przeciągnął z zadowoleniem w swym ogromnym łóżku. Odkąd Potter
oczyścił z ghula pomieszczenie nad jego sypialną, mógł przyznać, że sypiał
naprawdę dobrze. Spojrzał w okno. Szczebiot ptaków w połączeniu ze świeżym,
morskim powietrzem był tym, co sprawiało, że czuł się niezwykle rześki i
wypoczęty.
Odrzucił kołdrę i wszedł w do
salonu.
— Panie Malfoy… — Smok z obrazu
zwrócił na niego swe pionowe źrenice. — Pan Potter jakiś czas temu wzywał pana.
— Wzywał? — Spojrzał na niego z
zaciekawieniem.
— Cóż… Cytując, brzmiało to tak:
„Ty cholerna, ślizgońska Fretko! Rusz swoje cztery litery i natychmiast
tutaj je przywlecz!" — Rozbawiony smok zamachał skrzydłami.
— Myślę, że w takim razie
szanowny dyrektor może trochę poczekać. — Draco wzruszył ramionami i sięgnął po
gazetę, którą skrzaty zdążyły mu już dostarczyć i położyć na stoliku.
— Głos pana Pottera był raczej
zdesperowany — mruknął smok, owijając przednie łapy swym długim ogonem. —
Sugerowałbym sprawdzenie o co chodzi, zważywszy, że za trzy godziny odbędzie
się konferencja prasowa.
Draco westchnął i odłożył
„Proroka" na stół. W łazience zapewne już czekała na niego kąpiel. Odkąd
tutaj zamieszkał, nauczył skrzaty, że zawsze w weekendy zamiast prysznica
powinny mu przygotowywać rano długą, gorącą kąpiel.
Ze zniechęceniem posłał
spojrzenie w kierunku swej sypialni, po czym upiwszy trochę herbaty, ruszył w
kierunku drzwi. Cokolwiek chciał od niego Złoty Chłopiec, wolał załatwić to
szybko, by móc wreszcie zanurzyć się w relaksującej, pachnącej cedrem i
jaśminem wodzie. Wyszedł na korytarz i stanąwszy po obrazem przedstawiającym
węża, mruknął z pretensją w głosie.
— Przekaż swojemu panu, że
cokolwiek ma mi do powiedzenia, niech zrobi to szybko. Lepiej, aby było to coś
ważnego, skoro zostałem zmuszony do wyjścia ze swoich komnat w niekompletnym
stroju i tuż przed kąpielą.
— Pana nie ma. — Na dole
obrazu pojawiły się lśniące, złote litery.
— A gdzie jest? — Draco oparł
ręce na biodrach, wstrząsając się lekko. Zdecydowanie, paradowanie w samym dole
od piżamy po zamkowych korytarzach nie było w jego stylu.
— W komnacie obok — przeczytał.
Draco rozejrzał się dookoła. W
holu znajdowało się dwoje drzwi. Jedne prowadziły do pokoi Pottera, drugie do
jego własnej sypialni. Jeżeli Gryfona nie było u siebie, to musiałby być u
niego, co raczej nie wchodziło w grę, skoro przed minutą opuścił swoją komnatę.
— Za gobelinem z Krakenem. —
Napis zajaśniał ponownie.
Odwrócił się i przeszedł kilka
kroków w lewo, gdzie z arrasu łypał na niego potwór wyglądający jak
przerośnięta ośmiornica. Malfoy odsunął go zdecydowanie i pchnął znajdujące się
za nim drzwi.
Pomieszczenie, w którym się
znalazł, miało kształt koła. Znajdowało się tutaj tylko małe biurko, stare
drewniane krzesło i wąska biblioteczka, po brzegi zapełniona woluminami. Okno
na wprost było wąskie i brudne. Jednak nie ono zwróciło uwagę blondyna. Tym, co
sprawiło, że otworzył szeroko oczy i wydał z siebie coś na kształt
westchnienia, był Harry, stojący w szlafroku na brzegu parapetu i wychylający
się na zewnątrz.
— Potter… Jeżeli masz zamiar
popełnić samobójstwo, to może poczekaj do wieczora. Za niecałe trzy godziny
mamy konferencję prasową. Naprawdę, trudno byłoby mi skomentować krwawą miazgę
tuż przed wejściem do Emeraldfog — wycedził, tłumiąc skutecznie drżenie głosu.
Potter przez chwilę stał bez
ruchu, po czym odwrócił się gwałtownie. Draco zadrżał, gdy Złoty Chłopiec
zachwiał się i w ostatniej chwili złapał futryny, wyciągając przed siebie rękę
w dramatycznym geście.
— Nie pozwól, żeby się zamknęły!
Jego oczy rozszerzyły się w
zrozumieniu, gdy odwrócił się gwałtownie w kierunku drzwi, które w tej samej
chwili zamknęły się z cichym, złośliwym kliknięciem tuż przed jego nosem.
— Kurwa! — Dobiegło go z tyłu.
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, ta rozmowa, a potem, o co chodzi aby te drzwi się nie zamknęły...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejka,
OdpowiedzUsuńcudownie, o co chodzi z tymi drzwiami? aby się nie zamknęły...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, ale o co chodzi z tymi drzwiami? aby się tylko nie zamknęły...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza