piątek, 14 września 2012

Czerwony Płomień - XXXV


  Pokój, do którego przewieziono pacjenta, na pewno różnił się od zwyczajnych szpitalnych sal. Pomalowany na ciepły łososiowy kolor, sprawiał wrażenie domowej sypialni i gdyby nie kroplówka podpięta do ręki Keizo i urządzenie monitorujące, można by pomyśleć, że mężczyzna po prostu śpi. Dwa głębokie fotele stojące pod ścianą rozdzielał mały stolik do kawy. Zasłony w kolorze tłumionego pomarańczu były teraz zaciągnięte, chroniąc pacjenta przez promieniami słońca.

Shirenai kolejny raz wygładził niewidoczną zmarszczkę na kołdrze i przysiadł na brzegu łóżka, wpatrując się w leżącego. Przetarł ręką oczy, czując jakby miał pod powiekami piaskownicę. Odruchowo zerknął na zegarek, dochodziła jedenasta, egzamin trwał już od godziny, a on nie czuł w związku z tym żadnych wyrzutów sumienia czy żalu. Właściwie jedynym uczuciem, które nie opuszczało go od kilku godzin, była błogosławiona ulga.


— Masz cholerne szczęście, gangsterze — mruknął zachrypniętym głosem. — Gdyby nie to, że facet był zamroczony… Myślałem, że umrzesz, idioto. Trochę niżej i… — Nie dokończył, gwałtownie przełykając ślinę. Keizo został postrzelony w łopatkę. Pocisk utkwił w kości. Obfite krwawienie było wywołane rozerwaniem lewej tętnicy podobojczykowej. Chirurdzy usunęli kulę i zszyli rozerwane naczynie. I chociaż przy strzale z bliska obrażenia były rozległe,  nic nie zagrażało jego życiu. Obawiając się wstrząsu, lekarze zamiast pełniej krwi podali mu koncentrat erytrocytaryny, która miała uzupełnić niedobór spowodowany uszkodzeniem tętnicy. — Głupi, szalony yakuza… Podobno nie masz serca, więc po co rzucałeś mi się na pomoc? Wiesz, mój tyłek jest trochę mniej ważny niż twoje życie. Poza tym jeszcze nie skończyłem z tobą, więc lepiej szybko wracaj do zdrowia. — Ktoś chrząknął i trącił go w ramię, odwrócił się, przed oczami zamajaczył mu kubek z kawą. — Dziękuję. — mruknął, patrząc na mężczyznę stojącego za nim.

— To nie dlatego, że cię lubię, ale wolałbym… skoro już nie da się ciebie stąd wyrzucić… abyś nie zasnął na tym łóżku. Byłoby to wysoce niestosowne.

— Miło, że tak się pan troszczy — prychnął, wstając i przenosząc się na fotel.

— Nie troszczę się, po prostu uważam, że szpitalne łóżka są dostatecznie niewygodne bez dodatkowego balastu w postaci twojej osoby.

— Gdyby nie ta kamienna twarz, uznałbym to za dowcip, ale… jakoś nie wyobrażam sobie, aby potrafił pan żartować — mruknął, upijając łyk kawy i unosząc z zaskoczeniem brew. — Dobra!

— Oczywiście, że dobra, nie pijam tej szpitalnej lury. — Stary Ueda spojrzał na niego z wyższością.

— Gdzie Kotani?

— Pojechała do domu, teraz kiedy Keizo już nic nie grozi, nie potrzeba mu całej obstawy, ty też powinieneś iść.

— Nie mam zamiaru, przynajmniej dopóki się nie obudzi. — Odstawił kubek i potarł piekące oczy.

— Mógłbym cię wyrzucić siłą — stwierdził bez przekonania.

— Mógłby pan — zgodził się od razu. — Ale po co?

— Bezczelny, jak ojciec.

— Marne porównanie. — Oparł głowę na fotelu i przymknął powieki. — Mój ojciec to podobno wcielenie kultury i dyplomacji, ja… cóż, jak pan zauważył, jestem tylko bezczelny.

— Hmm… — Ueda uniósł brew, przyglądając się siedzącemu chłopakowi. — Kiedy się obudzi, powiedz mu…

— Taa, powiem, że pan tutaj był i zamartwiał się o niego, może pan spokojnie wrócić do domu. — Drzwi skrzypnęły i zamknęły się za wychodzącym. Shirenai wygodniej ułożył się na fotelu, który był duży, miękki i tak rozkosznie wygodny…


— Jasna cholera. — Cichy głos wyrwał go ze snu. Przez chwilę rozglądał się zdezorientowany, a potem jego wzrok powędrował w kierunku leżącego na łóżku Keizo. Poderwał się, potrącając przy okazji stojący na stoliku kubek i rozlewając na blat resztkę kawy.

— Obudziłeś się. — Szybko podszedł do łóżka i przysunął sobie stojące pod ścianą krzesło.

— Nie wydaje mi się. — Ueda rozglądał się, wodząc wokół lekko otumanionym wzrokiem. — Co jest grane?

— Jesteś w szpitalu.

— No patrz, nie wpadłbym na to — mruknął, sugestywnie unosząc rękę z podłączoną do niej kroplówką. — Co się stało?

— Postrzelono cię. — Shirenai poruszył się niespokojnie.

— Kto?

— Jeden z bandziorów Tagizawy…

— Świetnie. — Podniósł głowę i syknął z bólu, opadając z powrotem na poduszkę. — Daj mi coś do picia.

— Jasne… — Zerwał się i podbiegł do stolika na którym stał dzbanek z wodą, napełnił szklankę i włożył do niej słomkę. — Proszę. — Podał mu płyn.

— Kurwa, czuję się jak kaleka. — Keizo upił kilka łyków i odsunął szklankę zdrową ręką.

— Eee… no, musisz trochę poleżeć.

— Nic nie muszę, kiedy tylko przestanie mi się kręcić w głowie, wynoszę się z tego przeklętego miejsca — wymamrotał, przymykając oczy.

— Prześpij się. — Poprawił mu poduszkę i na powrót usiadł na krześle. — Sen pomoże ci wrócić do zdrowia — dodał, poklepując go po ręce.

— Zrobiłbym to, gdybyś się zamknął — zamruczał, jednocześnie zaciskając palce na dłoni Shirenai.


      Telefon zawibrował w kieszeni, wyrywając Ichiro z drzemki. Ostrożnie wysunął dłoń z uścisku Keizo i odszedł w róg pokoju. Niespokojnie zerknął w kierunku aparatów medycznych, jednak poza kroplówką, mężczyzna do niczego nie był podłączony. Najwidoczniej kiedy spał, był tutaj ktoś z personelu. Wyjął komórkę i odebrał połączenie.

— Gdzie ty się do cholery podziewasz! — Krzyk Shujego rozległ się w pomieszczeniu. Odruchowo cofnął telefon od ucha. — Egzaminy właśnie się skończyły! Profesor trzy razy pytał o ciebie!

— Nie mogłem przyjść.

— Jak to nie mogłeś? Jaja sobie robisz? — Rozjuszony przyjaciel wrzeszczał do słuchawki. — Straciłeś właśnie wszystko! Kiedy będziesz miał drugą szansę? Za rok? Pojebało cię zupełnie?

— Jestem w szpitalu, Keizo został postrzelony. — Przez chwilę panowała cisza, jakby Taguchi przetwarzał informację.

— Wszystko w porządku? — Shuji odezwał się w końcu, a w jego głosie zabrzmiało zaniepokojenie.

— Tak, wyjęli kulę, teraz śpi.

— Co się stało?

— Stary Tagizawa chciał się przejechać na mojej dupie i…

— Cholera… w którym szpitalu jesteście? — Przyjaciel przerwał mu wpół słowa.

— Hirosaki - Aiseika.

— Przyjedziemy tam jak tylko Yukio wróci. A ty? Nic ci nie jest?

— Nie, mnie nic się nie stało — mruknął z goryczą.

— Jednym słowem yakuza awansował do miana bohatera. — Shuji powoli odzyskiwał rezon.

— Taaa… a z tymi egzaminami… przepraszam, wyleciało mi z głowy… poza tym, musiałem zostać. Rozumiesz?

— Jasne, chociaż szkoda.

— Podejdę do nich za rok. — Przeczesał palcami pozlepiane kosmyki włosów i syknął cicho.

— Taa… Kiedy wrócisz do domu? Przywieźć wam coś?

— Nie. — Pokręcił głową, chociaż Shuji nie mógł tego zobaczyć.

— Ok, to będziemy gdzieś za godzinę.

— Dobrze.

— Trzymaj się.

— Jasne. — Połączenie zostało przerwane. Z westchnieniem schował komórkę do kieszeni i odwrócił się w kierunku łóżka, natrafiając na badawcze spojrzenie Uedy.

— Obudziłeś się. Jak się czujesz? — Uśmiechnął się, podchodząc do mężczyzny.

— Nie byłeś na egzaminach.

— Tak jakoś wyszło. — Zatrzymał się w pół kroku.

— Idiota. Trzeba było jechać, tutaj i tak w niczym mi nie pomagasz. — Keizo nie spuszczał z niego wzroku.

— Nie miałem do tego głowy — przyznał. — Pewnie niczego bym nie napisał.

— Pechowo dla ciebie.

— Life is brutal. — Wzruszył ramionami. — Twój ojciec tu był, martwił się o ciebie — mruknął, siadając na krześle.

— Staruszek pofatygował się sam? — Keizo uniósł brwi. — No proszę, trochę się dziwię, że jesteś w jednym kawałku.

— Nawet przyniósł mi kawę. — W oczach Shi błysnęła duma.

— Co mu zrobiłeś?

— Nic. — Zabębnił palcami po kolanie. — To znaczy… trochę się posprzeczaliśmy. Chciał mnie stąd wywalić, ale nie dałem się.

— Wyobrażam sobie. — Kącik ust Keizo drgnął lekko. — A potem przyniósł ci kawę.

— No…

— Hmm… znaczy, będziesz żył.

— Bo co, kawa to jakiś znak przewodni rodu Ueda? — Shirenai pojrzał na niego z rozbawieniem. — Dostajesz kubek i amnestia?

— Coś w tym stylu.

— Dobrze wiedzieć. — Przesunął wzrokiem po twarzy mężczyzny. Rozpierała go radość. To, że żył, że rozmawiał z nim teraz… To wszystko odsuwało do niego całe to zmęczenie wywołane nieprzespaną nocą i strachem. Czuł się szczęśliwy, mogąc tak po prostu siedzieć tutaj i wpatrywać się w niego. Odruchowo złapał Keizo za rękę, uśmiechając się szeroko.

— I czego się szczerzysz? — Ueda spojrzał na niego wyraźnie rozbawiony.

— Tak po prostu. Cieszę się, że nic ci nie jest.

— Tak po prostu… — powtórzył Keizo, a w jego oczach coś zamigotało. — Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. — Nieświadomie powtórzył słowa Shirenai sprzed kilku godzin.

***

— No i? Jak on się czuje? — Shuji wyciągnął Shi na korytarz, nie chcąc budzić pacjenta.

— Nieźle, nawet język mu się nie stępił.

— Musiałby być martwy, żeby się stępił. — Chłopak zachichotał cicho.

— Przestań, nie kpi się z chorego. — Yukio przystanął obok i badawczo przyglądał się Shirenai. — Co właściwie stało się dziś w nocy?

— Jeden z klientów za bardzo się napalił. Czekałem na Keizo przed klubem i stamtąd mnie zgarnęli. — Odruchowo potarł ramiona, jakby nagle zrobiło mu się zimno. — Gdyby Kei nie pojawił się na czas…

— Co za bydle, zabiłbym gnoja. — Twarz Taguchiego wykrzywiła wściekłość.

— Raczej nie będziesz miał okazji. — Shirenai uśmiechnął się zimno. — Wątpię, aby długo cieszył się dobrym zdrowiem po tym, jak postrzelił syna Uedy. Stary mu nie wybaczy.

— Masz rację, yakuza mu tego nie przepuści. — Yukio wzdrygnął się na samą myśl.

— O jedną wesz mniej. — Shi oparł się o ścianę. — Chodźmy na taras, muszę zapalić.

— Wiesz… — Shuji spojrzał na niego ostrożnie. — Zawsze mówiłeś, że prawo powinno zajmować się przestępcami, potępiałeś lincz i samowolkę. Zmieniasz się… — Otworzył drzwi na balkon.

— On chciał mnie zgwałcić, prawie zabił Keizo, mam mu współczuć? — Ichiro odpalił papierosa i zaciągnął się głęboko.

— Shuji chce powiedzieć, że rozumie, ale osobiście uważa, że powinieneś zgłosić napaść na policję i dać się zająć tym sądowi. — Kasai oparł się o balustradę i zaplótł ręce na piersi.

— I tak już za późno. — Strzepnął popiół przez barierkę. W dole znajdował się wysoki żywopłot biegnący wzdłuż chodnika. — Yakuza raczej nie czeka, wątpię, aby facet jeszcze chodził wolno. Poza tym… Keizo wykończył jednego z jego goryli. — Chłopak skulił się lekko. — Policja i afera z Uedą w roli głównej to chyba ostatnie, czego nam potrzeba.

— Skoro tak mówisz. — Shuji nie wydawał się przekonany.

— Tak, jestem pewien. — Spojrzał na przyjaciół stanowczo. — A wy też będziecie milczeć. Z tego co wiem, szpital również nie zgłosi niczego. — Wyrzucił niedopałek.

— W ogóle nie wiem, o czym mówisz. — Przyjaciel spojrzał na niego niewinnie, a Yukio uśmiechnął się lekko.

 — I bardzo dobrze. Wracajmy. — Weszli na powrót do środka i powoli ruszyli w kierunku sali, w której leżał Keizo.

— Powinieneś się przebrać, wyglądasz jak ostatnia kupka nieszczęścia. — Shuji zlustrował go krytycznym spojrzeniem.

— Masz rację. — Ichiro spojrzał na swoją zmiętą koszulę. Na czarnej tkaninie rysowały się też niewyraźnie, zaschnięte plamy.

— Wróć z nami do domu, przecież nie spędzisz tu kolejnej nocy. Keizo wraca do zdrowia, nie musisz sterczeć przy nim jak niańka.

— Eh… chyba rzeczywiście tak zrobię — mruknął niechętnie. Marzył o prysznicu i miękkim łóżku. Wydarzenia ostatnich kilkunastu godzin odcisnęły na nim swe piętno. Czuł się zmęczony i dziwnie wyprany z wszelkich emocji. Drzwi do pokoju Uedy otworzyły się i wyszedł z niego starszy mężczyzna w asyście Yao. Ming uśmiechnął się i pomachał im ręką, pokazując przy tym gestem, że skontaktuje się z nimi przez telefon. Jego szef przeszedł obok nich bez słowa i tylko kiedy mijał Ichiro, skinął lekko głową.

— Brrr. — Otrząsnął się Shuji, kiedy mężczyźni zniknęli za zakrętem. — Czuję się, jakby ktoś przeszedł po moim grobie. Kto to był?

— Ojciec Keizo.

— Jak będziesz słał zaproszenia na wasz ślub, pomiń mnie łaskawie — mruknął chłopak. — Drugi raz mógłbym tak bliskiego spotkania nie przeżyć.

— Oj, zamknij się. — Shi trącił go lekko łokciem. — Jeżeli ja kiedykolwiek stanę na ślubnym kobiercu, to ty zostaniesz pierwszą druhną i założysz lawendową sukienkę.

— On mnie dręczy! — Taguchi spojrzał z rozżaleniem na Yukio, który uśmiechał się rozbawiony.

— Znaczy, że wraca do siebie.

— Super, lord Vader się odrodził — jęknął Shuji, patrząc za znikającym w pokoju przyjacielem.

1 komentarz:

  1. Sorki, że dopiero teraz coś piszę. Tak się wkręciłam w czytanie! Rozdział za rozdziałem, oderwać się nie mogę. Niemniej zrobiło mi się trochę głupio, że tak nic od siebie do autorki;) Panie! błogosław wyobraźnię i dar słowa! Weny w dalszej twórczości życzę. Wielkie dzięki:))

    OdpowiedzUsuń