Pokój, do którego przewieziono pacjenta, na
pewno różnił się od zwyczajnych szpitalnych sal. Pomalowany na ciepły łososiowy
kolor, sprawiał wrażenie domowej sypialni i gdyby nie kroplówka podpięta do
ręki Keizo i urządzenie monitorujące, można by pomyśleć, że mężczyzna po prostu
śpi. Dwa głębokie fotele stojące pod ścianą rozdzielał mały stolik do kawy.
Zasłony w kolorze tłumionego pomarańczu były teraz zaciągnięte, chroniąc
pacjenta przez promieniami słońca.
Shirenai kolejny raz
wygładził niewidoczną zmarszczkę na kołdrze i przysiadł na brzegu łóżka,
wpatrując się w leżącego. Przetarł ręką oczy, czując jakby miał pod powiekami
piaskownicę. Odruchowo zerknął na zegarek, dochodziła jedenasta, egzamin trwał
już od godziny, a on nie czuł w związku z tym żadnych wyrzutów sumienia czy
żalu. Właściwie jedynym uczuciem, które nie opuszczało go od kilku godzin, była
błogosławiona ulga.
— Masz cholerne
szczęście, gangsterze — mruknął zachrypniętym głosem. — Gdyby nie to, że facet
był zamroczony… Myślałem, że umrzesz, idioto. Trochę niżej i… — Nie dokończył,
gwałtownie przełykając ślinę. Keizo został postrzelony w łopatkę. Pocisk utkwił
w kości. Obfite krwawienie było wywołane rozerwaniem lewej tętnicy
podobojczykowej. Chirurdzy usunęli kulę i zszyli rozerwane naczynie. I chociaż
przy strzale z bliska obrażenia były rozległe,
nic nie zagrażało jego życiu. Obawiając się wstrząsu, lekarze zamiast
pełniej krwi podali mu koncentrat erytrocytaryny, która miała uzupełnić
niedobór spowodowany uszkodzeniem tętnicy. — Głupi, szalony yakuza… Podobno nie
masz serca, więc po co rzucałeś mi się na pomoc? Wiesz, mój tyłek jest trochę
mniej ważny niż twoje życie. Poza tym jeszcze nie skończyłem z tobą, więc
lepiej szybko wracaj do zdrowia. — Ktoś chrząknął i trącił go w ramię, odwrócił
się, przed oczami zamajaczył mu kubek z kawą. — Dziękuję. — mruknął, patrząc na
mężczyznę stojącego za nim.
— To nie dlatego, że
cię lubię, ale wolałbym… skoro już nie da się ciebie stąd wyrzucić… abyś nie
zasnął na tym łóżku. Byłoby to wysoce niestosowne.
— Miło, że tak się
pan troszczy — prychnął, wstając i przenosząc się na fotel.
— Nie troszczę się,
po prostu uważam, że szpitalne łóżka są dostatecznie niewygodne bez dodatkowego
balastu w postaci twojej osoby.
— Gdyby nie ta
kamienna twarz, uznałbym to za dowcip, ale… jakoś nie wyobrażam sobie, aby
potrafił pan żartować — mruknął, upijając łyk kawy i unosząc z zaskoczeniem
brew. — Dobra!
— Oczywiście, że
dobra, nie pijam tej szpitalnej lury. — Stary Ueda spojrzał na niego z
wyższością.
— Gdzie Kotani?
— Pojechała do domu,
teraz kiedy Keizo już nic nie grozi, nie potrzeba mu całej obstawy, ty też
powinieneś iść.
— Nie mam zamiaru,
przynajmniej dopóki się nie obudzi. — Odstawił kubek i potarł piekące oczy.
— Mógłbym cię
wyrzucić siłą — stwierdził bez przekonania.
— Mógłby pan —
zgodził się od razu. — Ale po co?
— Bezczelny, jak
ojciec.
— Marne porównanie. —
Oparł głowę na fotelu i przymknął powieki. — Mój ojciec to podobno wcielenie
kultury i dyplomacji, ja… cóż, jak pan zauważył, jestem tylko bezczelny.
— Hmm… — Ueda uniósł
brew, przyglądając się siedzącemu chłopakowi. — Kiedy się obudzi, powiedz mu…
— Taa, powiem, że
pan tutaj był i zamartwiał się o niego, może pan spokojnie wrócić do domu. — Drzwi
skrzypnęły i zamknęły się za wychodzącym. Shirenai wygodniej ułożył się na
fotelu, który był duży, miękki i tak rozkosznie wygodny…
— Jasna cholera. — Cichy
głos wyrwał go ze snu. Przez chwilę rozglądał się zdezorientowany, a potem jego
wzrok powędrował w kierunku leżącego na łóżku Keizo. Poderwał się, potrącając
przy okazji stojący na stoliku kubek i rozlewając na blat resztkę kawy.
— Obudziłeś się. — Szybko
podszedł do łóżka i przysunął sobie stojące pod ścianą krzesło.
— Nie wydaje mi się.
— Ueda rozglądał się, wodząc wokół lekko otumanionym wzrokiem. — Co jest grane?
— Jesteś w szpitalu.
— No patrz, nie
wpadłbym na to — mruknął, sugestywnie unosząc rękę z podłączoną do niej
kroplówką. — Co się stało?
— Postrzelono cię. —
Shirenai poruszył się niespokojnie.
— Kto?
— Jeden z bandziorów
Tagizawy…
— Świetnie. — Podniósł
głowę i syknął z bólu, opadając z powrotem na poduszkę. — Daj mi coś do picia.
— Jasne… — Zerwał
się i podbiegł do stolika na którym stał dzbanek z wodą, napełnił szklankę i
włożył do niej słomkę. — Proszę. — Podał mu płyn.
— Kurwa, czuję się
jak kaleka. — Keizo upił kilka łyków i odsunął szklankę zdrową ręką.
— Eee… no, musisz
trochę poleżeć.
— Nic nie muszę,
kiedy tylko przestanie mi się kręcić w głowie, wynoszę się z tego przeklętego
miejsca — wymamrotał, przymykając oczy.
— Prześpij się. — Poprawił
mu poduszkę i na powrót usiadł na krześle. — Sen pomoże ci wrócić do zdrowia —
dodał, poklepując go po ręce.
— Zrobiłbym to,
gdybyś się zamknął — zamruczał, jednocześnie zaciskając palce na dłoni Shirenai.
Telefon zawibrował w kieszeni, wyrywając
Ichiro z drzemki. Ostrożnie wysunął dłoń z uścisku Keizo i odszedł w róg
pokoju. Niespokojnie zerknął w kierunku aparatów medycznych, jednak poza
kroplówką, mężczyzna do niczego nie był podłączony. Najwidoczniej kiedy spał,
był tutaj ktoś z personelu. Wyjął komórkę i odebrał połączenie.
— Gdzie ty się do
cholery podziewasz! — Krzyk Shujego rozległ się w pomieszczeniu. Odruchowo
cofnął telefon od ucha. — Egzaminy właśnie się skończyły! Profesor trzy razy
pytał o ciebie!
— Nie mogłem
przyjść.
— Jak to nie mogłeś?
Jaja sobie robisz? — Rozjuszony przyjaciel wrzeszczał do słuchawki. — Straciłeś
właśnie wszystko! Kiedy będziesz miał drugą szansę? Za rok? Pojebało cię
zupełnie?
— Jestem w szpitalu,
Keizo został postrzelony. — Przez chwilę panowała cisza, jakby Taguchi
przetwarzał informację.
— Wszystko w porządku?
— Shuji odezwał się w końcu, a w jego głosie zabrzmiało zaniepokojenie.
— Tak, wyjęli kulę,
teraz śpi.
— Co się stało?
— Stary Tagizawa
chciał się przejechać na mojej dupie i…
— Cholera… w którym
szpitalu jesteście? — Przyjaciel przerwał mu wpół słowa.
— Hirosaki -
Aiseika.
— Przyjedziemy tam
jak tylko Yukio wróci. A ty? Nic ci nie jest?
— Nie, mnie nic się
nie stało — mruknął z goryczą.
— Jednym słowem
yakuza awansował do miana bohatera. — Shuji powoli odzyskiwał rezon.
— Taaa… a z tymi egzaminami…
przepraszam, wyleciało mi z głowy… poza tym, musiałem zostać. Rozumiesz?
— Jasne, chociaż
szkoda.
— Podejdę do nich za
rok. — Przeczesał palcami pozlepiane kosmyki włosów i syknął cicho.
— Taa… Kiedy wrócisz
do domu? Przywieźć wam coś?
— Nie. — Pokręcił
głową, chociaż Shuji nie mógł tego zobaczyć.
— Ok, to będziemy
gdzieś za godzinę.
— Dobrze.
— Trzymaj się.
— Jasne. — Połączenie
zostało przerwane. Z westchnieniem schował komórkę do kieszeni i odwrócił się w
kierunku łóżka, natrafiając na badawcze spojrzenie Uedy.
— Obudziłeś się. Jak
się czujesz? — Uśmiechnął się, podchodząc do mężczyzny.
— Nie byłeś na
egzaminach.
— Tak jakoś wyszło. —
Zatrzymał się w pół kroku.
— Idiota. Trzeba
było jechać, tutaj i tak w niczym mi nie pomagasz. — Keizo nie spuszczał z
niego wzroku.
— Nie miałem do tego
głowy — przyznał. — Pewnie niczego bym nie napisał.
— Pechowo dla
ciebie.
— Life is brutal. —
Wzruszył ramionami. — Twój ojciec tu był, martwił się o ciebie — mruknął,
siadając na krześle.
— Staruszek
pofatygował się sam? — Keizo uniósł brwi. — No proszę, trochę się dziwię, że
jesteś w jednym kawałku.
— Nawet przyniósł mi
kawę. — W oczach Shi błysnęła duma.
— Co mu zrobiłeś?
— Nic. — Zabębnił
palcami po kolanie. — To znaczy… trochę się posprzeczaliśmy. Chciał mnie stąd
wywalić, ale nie dałem się.
— Wyobrażam sobie. —
Kącik ust Keizo drgnął lekko. — A potem przyniósł ci kawę.
— No…
— Hmm… znaczy,
będziesz żył.
— Bo co, kawa to
jakiś znak przewodni rodu Ueda? — Shirenai pojrzał na niego z rozbawieniem. —
Dostajesz kubek i amnestia?
— Coś w tym stylu.
— Dobrze wiedzieć. —
Przesunął wzrokiem po twarzy mężczyzny. Rozpierała go radość. To, że żył, że
rozmawiał z nim teraz… To wszystko odsuwało do niego całe to zmęczenie wywołane
nieprzespaną nocą i strachem. Czuł się szczęśliwy, mogąc tak po prostu siedzieć
tutaj i wpatrywać się w niego. Odruchowo złapał Keizo za rękę, uśmiechając się
szeroko.
— I czego się
szczerzysz? — Ueda spojrzał na niego wyraźnie rozbawiony.
— Tak po prostu.
Cieszę się, że nic ci nie jest.
— Tak po prostu… —
powtórzył Keizo, a w jego oczach coś zamigotało. — Tak łatwo się mnie nie
pozbędziesz. — Nieświadomie powtórzył słowa Shirenai sprzed kilku godzin.
***
— No i? Jak on się
czuje? — Shuji wyciągnął Shi na korytarz, nie chcąc budzić pacjenta.
— Nieźle, nawet
język mu się nie stępił.
— Musiałby być
martwy, żeby się stępił. — Chłopak zachichotał cicho.
— Przestań, nie kpi
się z chorego. — Yukio przystanął obok i badawczo przyglądał się Shirenai. — Co
właściwie stało się dziś w nocy?
— Jeden z klientów
za bardzo się napalił. Czekałem na Keizo przed klubem i stamtąd mnie zgarnęli. —
Odruchowo potarł ramiona, jakby nagle zrobiło mu się zimno. — Gdyby Kei nie
pojawił się na czas…
— Co za bydle,
zabiłbym gnoja. — Twarz Taguchiego wykrzywiła wściekłość.
— Raczej nie
będziesz miał okazji. — Shirenai uśmiechnął się zimno. — Wątpię, aby długo
cieszył się dobrym zdrowiem po tym, jak postrzelił syna Uedy. Stary mu nie
wybaczy.
— Masz rację, yakuza
mu tego nie przepuści. — Yukio wzdrygnął się na samą myśl.
— O jedną wesz mniej.
— Shi oparł się o ścianę. — Chodźmy na taras, muszę zapalić.
— Wiesz… — Shuji
spojrzał na niego ostrożnie. — Zawsze mówiłeś, że prawo powinno zajmować się
przestępcami, potępiałeś lincz i samowolkę. Zmieniasz się… — Otworzył drzwi na
balkon.
— On chciał mnie
zgwałcić, prawie zabił Keizo, mam mu współczuć? — Ichiro odpalił papierosa i
zaciągnął się głęboko.
— Shuji chce
powiedzieć, że rozumie, ale osobiście uważa, że powinieneś zgłosić napaść na
policję i dać się zająć tym sądowi. — Kasai oparł się o balustradę i zaplótł
ręce na piersi.
— I tak już za późno.
— Strzepnął popiół przez barierkę. W dole znajdował się wysoki żywopłot
biegnący wzdłuż chodnika. — Yakuza raczej nie czeka, wątpię, aby facet jeszcze chodził
wolno. Poza tym… Keizo wykończył jednego z jego goryli. — Chłopak skulił się
lekko. — Policja i afera z Uedą w roli głównej to chyba ostatnie, czego nam
potrzeba.
— Skoro tak mówisz. —
Shuji nie wydawał się przekonany.
— Tak, jestem pewien.
— Spojrzał na przyjaciół stanowczo. — A wy też będziecie milczeć. Z tego co
wiem, szpital również nie zgłosi niczego. — Wyrzucił niedopałek.
— W ogóle nie wiem,
o czym mówisz. — Przyjaciel spojrzał na niego niewinnie, a Yukio uśmiechnął się
lekko.
— I bardzo dobrze. Wracajmy. — Weszli na
powrót do środka i powoli ruszyli w kierunku sali, w której leżał Keizo.
— Powinieneś się
przebrać, wyglądasz jak ostatnia kupka nieszczęścia. — Shuji zlustrował go
krytycznym spojrzeniem.
— Masz rację. —
Ichiro spojrzał na swoją zmiętą koszulę. Na czarnej tkaninie rysowały się też
niewyraźnie, zaschnięte plamy.
— Wróć z nami do
domu, przecież nie spędzisz tu kolejnej nocy. Keizo wraca do zdrowia, nie
musisz sterczeć przy nim jak niańka.
— Eh… chyba
rzeczywiście tak zrobię — mruknął niechętnie. Marzył o prysznicu i miękkim
łóżku. Wydarzenia ostatnich kilkunastu godzin odcisnęły na nim swe piętno. Czuł
się zmęczony i dziwnie wyprany z wszelkich emocji. Drzwi do pokoju Uedy
otworzyły się i wyszedł z niego starszy mężczyzna w asyście Yao. Ming
uśmiechnął się i pomachał im ręką, pokazując przy tym gestem, że skontaktuje
się z nimi przez telefon. Jego szef przeszedł obok nich bez słowa i tylko kiedy
mijał Ichiro, skinął lekko głową.
— Brrr. — Otrząsnął
się Shuji, kiedy mężczyźni zniknęli za zakrętem. — Czuję się, jakby ktoś
przeszedł po moim grobie. Kto to był?
— Ojciec Keizo.
— Jak będziesz słał
zaproszenia na wasz ślub, pomiń mnie łaskawie — mruknął chłopak. — Drugi raz
mógłbym tak bliskiego spotkania nie przeżyć.
— Oj, zamknij się. —
Shi trącił go lekko łokciem. — Jeżeli ja kiedykolwiek stanę na ślubnym
kobiercu, to ty zostaniesz pierwszą druhną i założysz lawendową sukienkę.
— On mnie dręczy! —
Taguchi spojrzał z rozżaleniem na Yukio, który uśmiechał się rozbawiony.
— Znaczy, że wraca
do siebie.
— Super, lord Vader
się odrodził — jęknął Shuji, patrząc za znikającym w pokoju przyjacielem.
Sorki, że dopiero teraz coś piszę. Tak się wkręciłam w czytanie! Rozdział za rozdziałem, oderwać się nie mogę. Niemniej zrobiło mi się trochę głupio, że tak nic od siebie do autorki;) Panie! błogosław wyobraźnię i dar słowa! Weny w dalszej twórczości życzę. Wielkie dzięki:))
OdpowiedzUsuń