Korytarz szpitala
pomalowany był na jasnozielony kolor, mający zapewne pasować do służbowych
ubrań personelu, ale zimne sztuczne światło wyganiało ostatnie złudzenia
ciepła. Shirenai siedział na jednym z krzeseł z twarzą ukrytą w dłoniach.
Stracił poczucie czasu, wydawało mu się, że operacja ciągnie w nieskończoność,
chociaż od momentu, gdy nad drzwiami zapaliło się czerwone światełko, upłynęło
dopiero kilkanaście minut. Wciąż miał przed oczami ten widok…
Jego umysł nie zarejestrował huku wystrzału.
Przerażony patrzył jak Ueda z łagodnym zdziwieniem osuwa się na ziemię.
Instynktownie złapał go w pasie, usiłując powstrzymać przed upadkiem.
— Keizo! — wrzasnął, gdy mężczyzna zawisł na nim
ciężko. — Kei, do cholery… — Upadł na kolana, wciąż przyciskając go do siebie.
To nie działo się naprawdę… Nie siedział teraz na mokrej, zimnej ziemi… Nie
patrzył na blade, sine usta nieprzytomnego Uedy… Zaraz się obudzi i stwierdzi,
że to kolejny z tych głupich koszmarów, po których człowiek chodzi cały dzień
jak nawiedzony. — Kei… odezwij się, proszę… Kei… — Wysunął jedną rękę spod jego
pleców i dotknął jego twarzy. Omal nie krzyknął, widząc jak jego palce
pozostawiają na jasnej skórze policzka czerwoną smugę. Przerażony spojrzał na
swoją dłoń... Krew… Skąd tyle krwi? Mocniej przygarnął mężczyznę do siebie. —
Kei… nie rób mi tego — wyjęczał, chowając twarz w jego włosach. Zacisnął pięści
na ubraniu Uedy, głowa mężczyzny spoczywała w zgięciu jego ramienia, czarne
włosy ostro odcinały się od bladej skóry. Odruchowo odgarnął kosmyki, jeszcze
bardziej rozmazując krew, która teraz zdobiła czoło, przerażając Shirenai
jeszcze bardziej. Uniósł głowę i bezradnie rozejrzał się dookoła. Cisza…
napastnicy uciekli w popłochu, zabierając swojego martwego kumpla. Drżącą ręką
pomacał się po kieszeniach i niezgrabnie wyciągnął telefon. Jeszcze nigdy tak
się nie trząsł, dopiero za trzecim razem zdołał wcisnąć odpowiednie przyciski i
połączyć się z pogotowiem. Nawet nie pamiętał rozmowy z dyspozytorką. Rozłączył
się i mocniej przygarnął mężczyznę do siebie, z przerażeniem obserwując jak
biały śnieg powoli zabarwia się na rubinowo. — Wszystko będzie dobrze —
wymamrotał. — Obiecuję, wszystko będzie dobrze. — Kołysał się, trzymając Keizo…
W tył i w przód… Jeszcze nigdy nie czuł
się tak bezradny… W tył i w przód… Nie może umrzeć, przecież to Ueda… W tył i w
przód… Wszystko jest takie zamazane, trudno cokolwiek zobaczyć… W tył i w
przód… To nie świat stracił ostrość, to łzy go przysłoniły… W tył i w przód… Jednostajne ruchy, jak u
osieroconego dziecka, paradoksalnie uspokajały i wprowadzały w dziwnie kojące
otępienie. — Gdybym nie wyszedł… Kazałeś mi czekać… Wiem… zawsze się buntuję…
Gdyby nie to… — Nie zauważył świateł nadjeżdżającej karetki. Ktoś krzyczał,
ktoś inny usiłował go przekonać, aby rozluźnił uścisk. Z drogi do szpitala
pamiętał jedynie monotonny dźwięk aparatury medycznej, zaparowaną maskę tlenową
i cicho rozmawiających lekarza i sanitariusza. Ktoś podał mu środek na
uspokojenie.
— Proszę pana? — Młoda
pielęgniarka potrząsnęła jego ramieniem, wyrywając go z rozmyślań. Uniósł
głowę, patrząc na nią nieprzytomnie.
— To już? Co z nim? —
Poderwał się niezgrabnie z krzesła.
— Nie, nie, operacja
jeszcze trwa. — Pochyliła się ku niemu. — Niech się pan nie denerwuje, jest w
dobrych rękach. W jego ubraniach znaleźliśmy telefon, może trzeba do kogoś
zadzwonić?
— Może… Tak, na
pewno. — Odetchnął głęboko i wyjął z jej ręki aparat. Przeglądał numery,
nazwiska nic mu nie mówiły, poza jednym. Błagam
cię, odbierz, mamrotał w duchu, wsłuchany w monotonny odgłos sygnału.
— Słucham? — Zaspany
głos w słuchawce sprawił, że przez chwilę nie mógł wydobyć z siebie słowa. —
Halo?
— Kotani?
— Kto mówi? I
dlaczego dzwoni pan z telefonu mojego kuzyna? — W głosie kobiety zabrzmiało
zaniepokojenie.
— Shi… Shirenai.
— Ach, to ty. — Uspokoiła
się nieco. — Co się stało? Dlaczego dzwonisz o tej porze?
— Keizo… Keizo jest
ranny, właśnie go operują…
— Co?! Jak to ranny?
Nic mu nie jest? To coś poważnego? — Niezbyt składne pytania posypały się jak
grad.
— Nie wiem…
Postrzelono go w plecy…
— Co to za szpital?
— Hirosaki -
Aiseikai.
— Zaraz tam będę. —
Rozłączyła się. Shirenai przez chwilę tępo wpatrywał się w aparat. Czuł się
zmęczony, niepotrzebny, nic nie mógł zrobić… tylko czekać.
Chyba przysnął, z
letargu wyrwało go poruszenie na szpitalnym korytarzu. Czerwona lampka paliła
się nieprzerwanie.
— Shirenai! — Odgłos
obcasów rozbrzmiał w pobliżu. Podniósł się i odwrócił w stronę nadbiegającej
Kotani. Tuż za nią szedł starszy mężczyzna, jego twarz przypominała maskę
wykutą z kamienia, tylko oczy świdrowały go niespokojnie.
— Kotani… Jak
dobrze, że jesteś — westchnął, w pewien sposób podniesiony na duchu widokiem
kobiety.
— Rozmawialiśmy z
pielęgniarką, ale nadal nic nie wiedzą. — Położyła dłoń na jego plecach. —
Strasznie wyglądasz. — Przyjrzała mu się krytycznie. — Powinieneś się umyć. — Bezradnie
spojrzał na swoje ręce, na których zaschła krew Keizo.
— Potem — mruknął.
— Shi…
— To wszystko przeze
mnie! — wybuchnął, patrząc jej w oczy. — Gdybym go posłuchał, gdybym nie
wychodził z klubu… Usiłował mnie ratować i teraz… — Machnął ręką w stronę sali
operacyjnej. — To ja powinienem tam leżeć!
— Nie mów tak, Keizo
by tego nie chciał — mruknęła, popychając go lekko na krzesło.
— Nie chcę siedzieć!
Już dosyć się nasiedziałem. Nikt nic nie mówi, to już tyle trwa… Cholerny
Tagizawa, powinienem był dać mu go zabić…
— To on dzwonił?! —
Władczy głos przerwał mu w pół słowa. Przez chwilę myślał, że pytanie było
skierowane do niego, ale szybko zorientował się, że mężczyzna patrzy na Kotani.
— Tak, to Shirenai
Ichiro. — Przedstawiła go i dodała szybko. — Syn ministra Takedy. — Uroczo… Shi
zagryzł zęby. Czyżby pozycja tatusia mała uratować mu tyłek?
— Zbuntowany host. —
Mężczyzna wreszcie spojrzał na niego. — Ostatnia zabawka mojego syna.
— Nie mów tak, on i
Shi…
— Co? Uważasz, że
Keizo traktuje ten związek poważnie? — Twardy wzrok powrócił do stojącej obok
kobiety. — Wiesz, że on nie…
— On nie wiąże się z
nikim? — Weszła mu w słowo. — Tym razem chyba się mylisz, Keizo bardzo serio do
tego podchodzi. Znasz swojego syna, to zamknięty w sobie zimny drań, dokładne
odzwierciedlenie tatusia swoją drogą. — Shirenai westchnął. Świetnie, oto sam
pan i władca stoi przed nim, a on ma centralnie gdzieś, co facet o nim myśli.
Za tymi drzwiami kroili Keizo, a oni po prostu się kłócili. Co za ludzie, czy
nikt w jego otoczeniu nie może być normalny? Gdzie się podziały uczucia?
Strach, zmartwienie, troska, czułość, miłość… Odruchowo spojrzał w kierunku
czerwonej lampki i zacisnął pięści. — …i dlatego to tak ważne! — Dobiegła go
końcówka wypowiedzi kobiety.
— Chcesz mi wmówić,
że Keizo… — Mężczyzna spojrzał z niedowierzaniem na Kotani. — Jego?!
— A co ty od niego
chcesz, rodzina ze wspaniałymi korzeniami, idealne geny, lepiej już nie mógł
uloko…
— Akurat dużo nam
przyjdzie z tych genów — parsknął ojciec Keizo.
— No cóż… — Zarumieniła
się lekko. — W każdym bądź razie wstydu rodzinie nie przyniesie, prawda?
— O czym wy do
cholery mówicie? — Shirenai wreszcie otrząsnął się z odrętwienia. — On… —
wskazał palcem na drzwi od sali operacyjnej — on tam walczy o życie, a wy
pieprzycie jakieś nonsensy! Nic z tego nie rozumiem! Czy do was nie dociera
powaga sytuacji?!
— Dociera — warknęła.
— Usiłowałam wytłumaczyć…
— Co?! Jesteście
nienormalni! — jęknął. — Wy chyba w ogóle nie pojmujecie, co się dzieje! Keizo
może umrzeć! Przeze mnie! Z mojej winy!
— Wtedy nie będziesz
musiał się tym przejmować. — Ueda spojrzał na niego zimno. — Podążysz jego
śladem.
— Wszystko mi jedno!
Możesz mnie zabić, nie boję się twoich gróźb! — Zmrużył oczy. — Jeżeli on tego
nie przeżyje, może nawet poproszę cię o kulkę. Będzie przynajmniej
sprawiedliwie. — Odwrócił się i ruszył w kierunku drzwi. Przez chwilę kręcił
się pod nimi niezdecydowanie, a potem usiadł na ziemi, opierając się o ścianę.
Czuł się zmęczony, rozbity wewnętrznie, przerażenie nie opuszczało go ani na
chwilę. Niech to już się skończy, niech ktoś wyjdzie i powie mu co się dzieje.
Da jednoznaczną odpowiedź na dręczące go pytania…
— Widzisz, co
zrobiłeś? — Kotani odciągnęła mężczyznę na bok. — Zdenerwowałeś go.
— Tak jakby mnie to
obchodziło. — Ueda wzruszył ramionami, kątem oka obserwując siedzącego Shirenai.
— Zabiję go, jeżeli przez niego Keizo umrze.
— Pewnie by ci za to
nawet podziękował — prychnęła. — Nie widzisz tego, co ich łączy? To nie jest
przelotny związek, tutaj uczucia da się kroić nożem… Chociaż żaden z nich się
do tego nie przyzna. Obydwaj są uparci i obydwaj nie umieją rozmawiać na takie
tematy. Pewnie mają to po rodzicach. — Spojrzała na niego ironicznie.
— On ma rację. —
Ueda westchnął i usiadł na krześle. — Gadamy o bzdurach, w czasie kiedy tam… —
Jego głos się załamał. Szybko przełknął ślinę i zacisnął ręce na kolanach,
powstrzymując ich drżenie. Nie wypadało się rozklejać, nie jemu. Od dziecka był
uczony, że mężczyźni z rodziny Uedów są twardzi i zimni. Nie okazują uczuć, nie
rozmawiają o nich. Tak samo wychował swojego syna. Nie uważał tego za jakieś
emocjonalne kalectwo. Tak po prostu musiało być. Uczucia są dobre dla
zwyczajnych ludzi, im tylko zawadzają. Jeżeli chcą o nich myśleć, przyznawać
się do ich istnienia, to tylko sami przed sobą. Nigdy głośno, nigdy w obecności
innych osób. — Keizo przeżyje. — Twarde spojrzenie spoczęło na Kotani. — To Ueda.
— Oczywiście, że
przeżyje — westchnęła. — Jest twardy, ma to po ojcu. — Uśmiechnął się
nieznacznie na te słowa. — Zresztą, ma dla kogo żyć. Ma dzieci, ciebie i… jest
jeszcze Shirenai. Nie opuści tego świata ot tak sobie.
— Oczywiście. — Skinął
głową. — Naprawdę sądzisz, że on i… — Rzucił szybkie spojrzenie na Ichiro.
— Tak.
Oparł głowę o ścianę
i przymknął oczy.
— Wiesz… czasami
czuję się tak cholernie zmęczony. Chciałbym zebrać to wszystko do kupy i
wynieść się gdzieś. Nie musieć cały czas pilnować interesu, dbać o
bezpieczeństwo swoich ludzi. Jaką ulgą byłoby wyjście po prostu z domu, nie
myśląc, że ktoś może… Tak jak jemu… Co on sobie wyobrażał?! Zgrywał bohatera?
Nie tak go szkoliłem, powinien był sobie poradzić.
— Keizo jest tylko
człowiekiem, ludzie popełniają błędy. — Usiadła obok niego i położyła rękę na
jego dłoni.
— Ueda nie może
sobie na nie pozwalać!
— Och, zamknij się. —
Splotła z nim palce. — Po prostu przyznaj, że się o niego boisz.
Ciche parsknięcie
było jedyną odpowiedzią, jednak poczuła jak mężczyzna mocniej chwyta jej dłoń.
— Jeżeli komukolwiek
powiesz…
— Tak, wiem,
zabijesz mnie. Straszysz mnie tym, odkąd byłam dzieckiem. Twój syn walczy teraz
o życie, masz normalne odruchy ojcowskie, to nie jest złe.
— Nie byłem dobrym
ojcem.
— Byłeś lepszym
ojcem niż inni. Spójrz na niego. — Ruchem głowy wskazała na nadal siedzącego na
ziemi Shirenai. — Jego tatuś praktycznie się go wyparł, kiedy okazało się, że
jest gejem.
— Też nie byłem
zachwycony.
— Ale nie odwróciłeś
się od Keizo, nie skreśliłeś go. Syn nie znaczy dla ciebie mniej tylko dlatego,
że jest homoseksualistą.
— Mam wnuki, nie
wiem czy byłbym tak samo tolerancyjny, gdyby ciągłość rodu została zagrożona.
— Może tak, może nie
— prychnęła. — Jesteś kim jesteś, nie zmienisz tego. Chociaż wątpię, abyś
wywalił syna na zbity pysk tylko dlatego, że jest inny.
— Rodzina musi
trzymać się razem — mruknął z naciskiem.
— Właśnie, jednak
nie wszyscy o tym pamiętają. Ichiro prawie pobił się z synem, wyzywał go od
najgorszych, praktycznie zamknął w szpitalu, gdzie miano go leczyć z … — zawiesiła
głos. — Przypadłości. Młody porzucił dom i bez grosza przy duszy wyniósł się od
rodzinki.
— Skąd to wszystko
wiesz? Czasami myślę, że masz lepszych szpiegów niż ja.
— Zdradzę ci
tajemnicę. Jeżeli chcesz poznać właściciela, najpierw zdobądź zaufanie jego
służby. — Uśmiechnęła się leciutko.
— A więc młody
Ichiro wolał zostać hostem, niż przystać na warunki Takedy?
— Dokładnie, zresztą
tak się poznali z Keizo.
— Czy on mu płaci? —
Rzucił jej pytające spojrzenie.
— Nie! Jak możesz
tak w ogóle myśleć. — Pokręciła głową. — Sądzisz, że twój syn znalazł sobie
dziwkę?
— Nie byłby to
pierwszy raz.
— Może powinniśmy go
zawołać… Żal mi go. — Spojrzała z troską na patrzącego pusto przed siebie
Shirenai.
— Nie! Nie chcę z
nim teraz rozmawiać… przynajmniej dopóki nie będzie wiadomo co z …
— Rozumiem.
Noc powoli
ustępowała, za oknami wstawał blady świt. Shirenai mocniej objął się ramionami.
Spod opuszczonych rzęs obserwował parę siedzącą kilkanaście metrów od niego.
Wyglądali na takich spokojnych… Nie mógł uwierzyć, że ot tak po prostu prowadzą
dyskusję, kiedy on czuł się, jakby ktoś wsadził rękę do jego brzucha i z
rozmysłem skręcał mu żołądek. Bał się, tak strasznie się bał… Ruchem ręki otarł
płynące po twarzy łzy. Cholera… czuł się tak okropnie winny. Gdyby można było
cofnąć czas… gdyby…
Czerwona lampka
zamigotała i zgasła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz