Śnieg… w Tokio raczej rzadkie zjawisko, a
przynajmniej nigdy nie trwa długo. Zostają po nim brudne kałuże, rozpryskiwane
przez pędzące samochody, rozchlapywane przez goniących czas ludzi. Jednak to
etap, który dopiero nadejdzie. Teraz stolica Japonii wyglądała bajkowo, otulona
białym puchem skrzącym się w świetle zimowego słońca. Shirenai podkulił nogi
pod siebie i parzył z góry na ten baśniowy krajobraz. Widok z apartamentu Keizo
był piękny. Ogromne okna wychodziły na park i nieduży staw, otoczony alejkami,
drzewkami iglastymi różnych gatunków i ławkami. Przysiadali na nich dorośli, obserwując
bawiące się pociechy, pary chcące zażyć trochę prywatności i starsi panowie,
którzy pomimo niesprzyjającej pogody, nie rezygnowali z partii szachów.
— Jeżeli na szybie
wyświetlają ci się definicje i paragrafy to ok, ale jeżeli gapisz się w to okno
bezproduktywnie, to przypominam, że jutro rano masz egzaminy. — głos Uedy
przywrócił Shirenai do rzeczywistości. Oderwał wzrok od tafli szkła i spojrzał
w kierunku biurka, za którym siedział mężczyzna, uważnie studiując jakieś
papiery.
Yakuza… jeżeli kiedykolwiek
wyobrażał sobie ludzi tego pokroju, to zawsze byli to mężczyźni z bronią w ręku
i nożem za paskiem spodni, o twarzach, na widok których człowiek od razu miał
serce w żołądku. Wiecznie niezadowoleni, pijący w ekskluzywnych lokalach i
wszczynający potem burdy. Rzeczywistość okazała się zgoła inna. Yakuza była
czymś w rodzaju osobnej partii politycznej, rządzącej się swoimi prawami i
zasadami. Przed ich autorytetem drżeli politycy i policja. Ichiro wątpił, czy w
całym Tokio znalazłby się jeden praworządny sędzia, który nie siedziałby w ich
kieszeni. Każdy lokal, który przynosił jakiekolwiek zyski, musiał płacić
haracz, to samo dotyczyło ogromnych sieci supermarketów, salonów samochodowych
i innych prywatnych spółek. Ludzie kręcili głowami, złorzeczyli i… płacili.
Płacili, bojąc się konsekwencji ze strony Uedów, płacili z obawy przed
przejęciem przez inne gangi, bo mimo wszystko yakuza dbała o swój dochód i
strzegła swych rejonów. Shirenai wiedział, że istnieje drugie dno, że gdzieś za
tym układnym światem odzianym w garnitury jest inna rzeczywistość. Handel
narkotykami, bronią, a może i ludźmi. Nie wnikał, bezpieczniej było nie
wiedzieć. Lżej było uważać Keizo za człowieka z zasadami, który nie
skrzywdziłby niewinnej osoby. Czasami miał wrażenie, że jest żałosny,
przymykając oczy i udając, że jego kochanek jest zwyczajnym człowiekiem, który
po prostu ma pieniądze. Prawie pięć miesięcy… tyle byli razem i chociaż
sprowadzali to wszystko, co ich łączyło, do seksu. Gdzieś w podświadomości
wiedział… czuł, że istnieje coś więcej. Coś o czym nigdy nie mówi się głośno, a
wyraża to dotykiem, wzrokiem i gestami, które czasami ocierały się o granice
czułości i wzajemnej zależności.
— Nie mam już siły,
i tak niczego więcej się nie nauczę — mruknął, zamykając książkę. — Idę dziś do
pracy.
— Myślałem, że tuż
przed egzaminami masz wolny wieczór. — Keizo uniósł głowę znad dokumentów i
spojrzał na niego zdziwiony.
— Hikaru dzwoniła,
panuje grypa i dwóch hostów dziś nie przyjdzie, ktoś musi ich zastąpić. — Wzruszył
ramionami. — Obiecała zwolnić mnie przed północą.
— Rozumiem. — Skinął
głową i powrócił do swojej pracy. — Przyjadę po ciebie.
I tyle… Ueda nigdy
nie pytał czy chce, czy ma czas, on po prostu zakładał, że Shi, ma być
dyspozycyjny i spełniać jego oczekiwania. Ichiro czasami zastanawiał się,
dlaczego do tej pory funkcjonują w tym dziwnym związku, skoro on rzadko
podporządkowywał się woli yakuzy. Często mu się sprzeciwiał, kłócił się z nim i
po prostu robił co chciał. Nie był przyzwyczajony do smyczy, pochodził z
rodziny, która była szanowana i miała swoje tradycje. Sam przez całe swoje
życie wydawał rozkazy służbie i nie wyobrażał sobie, aby teraz role miały się
odwrócić. Czasami myślał, że Keizo jest z nim właśnie dlatego, że potrafi się
zbuntować, że nie poddaje się każdej zachciance yakuzy, posiada swoje zdanie.
— Potrafię sam
wrócić do domu — mruknął, sprzeciwiając się bardziej dla zasady, niż dlatego,
że nie chciał, aby mężczyzna po niego przyjeżdżał. Szczerze mówiąc, nie lubił
wracać do domu nocą. Tak jak przypuszczał, reakcja Keizo nie odbiegała od
normy, po prostu uśmiechnął się pod nosem, kiwnął głową i nie skomentował. I
tak przyjedzie.
***
— Panie Tagizawa, to
dla mnie zaszczyt, że zainteresował się pan zwyczajnym hostem, jednak…
— Mów mi Uchi. — Mężczyzna
po raz kolejny położył rękę na kolanie chłopaka i pochylił się nad nim
sugestywnie. — Więc jak, pojedziesz ze mną?
— Jest pan
wspaniałym klientem i naprawdę lubię, kiedy zaprasza mnie pan do swojego
stolika, jednak nie spotykam się z nikim prywatnie. — Shi miał serdecznie dość
siedzącego obok faceta. Przez kilka ostatnich wieczorów nagabywał go regularnie
i pomimo, że Ichiro zawsze mu odmawiał, stawał się coraz bardziej napastliwy. W
dodatku przychodził tu ze swoimi gorylami, którzy wyglądali na zwykłych
bandziorów. Hikaru tolerowała go tylko dlatego, że dobrze znała jego brata i
nie chciała urazić mężczyzny. W tej chwili jak zwykle trwała na posterunku,
powoli zbliżając się do nich w swoim pięknym, czerwonym kimonie.
— A ona po cholerę
tu lezie, dobrze bawimy się bez jej towarzystwa — mruknął lekko podchmielony
Tagizawa na widok kobiety, jednocześnie przestając wreszcie miętosić udo coraz
bardziej wkurzonego Shi.
— Pani Toyama bardzo
dba o swych gości. — Ichiro starał się być uprzejmy.
— To niech dba o
innych, zawsze wpieprza się w paradę — warknął mężczyzna, lecz uśmiechnął się
fałszywie do właścicielki lokalu. — Hikaru, miło cię widzieć.
— Ciebie również,
Uchido. — Kobieta usiadła obok i znacząco spojrzała na Shirenai. — Sądzę, że na
dziś skończyłeś pracę.
— Tak, dziękuję,
pożegnam się już. — Shirenai zerwał się prawie, a na jego twarzy odmalowała się
widoczna ulga.
— Ale tak dobrze się
bawiliśmy. — Tagizawa skrzywił się ze złością.
— Niestety, muszę
przestrzegać godzin pracy moich chłopców. — Toyama poklepała mężczyznę po ręce.
— Nie chcemy, aby potem byli zmęczeni, prawda?
— Nie chcemy —
mruknął, śledząc wzrokiem oddalającego się Ichiro. — Chciałbym poznać go
bliżej.
— Uchi, mówiłam ci,
Shi nie zadaje się prywatnie z klientami, o ile wiem, ma kogoś i nie pozwala
sobie na skoki w bok.
— To kwestia daru
przekonywania. — Gość oblizał usta i zgasił w popielniczce papierosa. — Nie
myśl, że sobie odpuściłem.
— Myślę, że
powinieneś — westchnęła. Czasami miała ochotę wywalić go z lokalu i zakazać mu
wstępu. Koniecznie będzie musiała porozmawiać z jego bratem. Zerknęła za
znikającym na zapleczu Shirenai. Chłopak niedługo opuści pracę na dobre. O ile
plotki były prawdziwe, zakupił jedną z podmiejskich rezydencji i sam miał
zamiar zostać właścicielem host-klubu. Jego związek z Uedą był tutaj tajemnicą
Poliszynela. Cóż, jeżeli Keizo pomaga mu w tym interesie, na pewno zaistnieje
on w niedługim czasie. Nie bała się konkurencji, jej lokal miał swoją renomę, a
chociaż nowe kluby wyrastały w Gizie jak grzyby po deszczu, ona nie traciła
klientów, znano ją i szanowano. Poza tym miała wpływowych przyjaciół, co już
dawno ugruntowało jej pozycję na tym rynku.
— Idę, bez twojego
chłopaczka robi się tu nudno. — Mężczyzna podniósł się od stolika i skinął ręką
na swych sługusów, którzy siedzieli przy osobnym stoliku sącząc piwo.
— Zapraszam ponownie
— mruknęła wbrew sobie, również wstając.
***
Ueda zaklął kolejny raz i uderzył ręką w
kierownicę. Dochodziło w pół do pierwszej, a on ugrzązł w korku, który
spowodowany był jakimś wypadkiem. Shirenai najprawdopodobniej skończył już
pracę i czekał na niego, lub po prostu
poszedł do domu na piechotę. Samochody wlekły się powoli, przepuszczane przez
kierującego ruchem policjanta. Gdyby wiedział, że zajmie to tyle czasu,
wybrałby okrężną drogę, a teraz stojąc na moście, nie mógł nawet zawrócić.
Papierkowa robota zeszła mu dłużej niż oczekiwał. Kolejna dostawa dotarła
bezpiecznie poza granice wód terytorialnych, jednak równocześnie odebrali
kolejne zamówienie. Przemyt broni opłacany był z handlu opium, Afganistan po
dawnej wojnie z Armią Czerwoną, którą sam Keizo znał jedynie z kart historii,
stał się największym światowym producentem tego narkotyku. Chociaż w Chinach
wojny opiumowe należały do przeszłości, w Japonii coraz częściej powstawały
małe, nielegalne palarnie. Zapotrzebowanie na ten narkotyk nie malało,
przeciwnie, był on bardzo modny zarówno wśród zbuntowanej młodzieży, jak i
starszych ludzi.
Westchnął z ulgą,
gdy wreszcie udało mu się wyrwać z korku. Przyspieszył i po kilku minutach
dojechał pod Czerwony Płomień. Wysiadł i rozejrzał się dookoła. Dwóch mężczyzn
pilnowało pobliskiej alejki, z której dobiegały odgłosy szamotaniny. Omiótł
miejsce beznamiętnym wzrokiem i skierował się w stronę klubu. Prywatne
porachunki go nie interesowały, nie miał zamiaru ingerować w czyjeś bójki. W
drzwiach skinieniem głowy powitał go portier, minął go bez słowa i stanął przy
wejściu do głównej sali, rozglądając się za Ichiro.
— Jeżeli szukasz
Shi, to się spóźniłeś, skończył pracę jakieś piętnaście minut temu. — Z wnęki
po prawej stronie wynurzyła się Hikaru.
— Cholera, miał na
mnie zaczekać — cmoknął niezadowolony i wyjął papierosa.
— Chyba mu się
spieszyło, miał dziś wyjątkowo namolnego klienta — westchnęła. — Oczywiście
interweniowałam — dodała szybko, widząc twardniejący wzrok Keizo. — Nie mam
wpływu na zachowanie gości, mogę tylko podejmować odpowiednie kroki, kiedy
zaczynają łamać zasady panujące w lokalu.
— Nie musisz mi się
tłumaczyć. — Zaciągnął się dymem. — Nie zapominaj, że sam siedzę w tym
interesie.
— Podobno otwierasz
host-klub wraz z Ichiro.
— Podobno…
— Nie chciałam być
wścibska — mruknęła lekko urażona.
— Wybacz, po prostu
jestem zmęczony — westchnął. — Zaprosimy cię na inaugurację, na razie i tak wszystko
jest w rozsypce. Jeżeli ruszymy, to dopiero na wiosnę. Samo zatrudnienie
odpowiednich pracowników zajmie z miesiąc.
— Nie oddam wam
moich chłopców — mrugnęła wesoło.
— Tego kwiatu jest
pół światu, moja droga — odparł i poprawił kołnierz płaszcza. — Idę, może dorwę
Shirenai gdzieś po drodze.
— Wy naprawdę tak na
poważnie… Nigdy nie sądziłam, że się zakochasz. — Pokręciła głową zadowolona z
własnego odkrycia.
— Kobiecy romantyzm
mnie przeraża. — Cmoknął ją w policzek. — Nie myśl o tym za wiele, nie warto —
dodał i zniknął za drzwiami.
Mroźne powietrze
owiało jego twarz gdy wyszedł przed lokal. Spojrzał w górę na rozświetlony na
czerwono napis „Akai Honou” — Czerwony Płomień. Intrygująca nazwa, niedługo
będą musieli pomyśleć nad własną. Może powinien zostawić to Shi? W końcu nowy
klub ma należeć do niego, on tylko pożyczał mu pieniądze, chociaż… nie sądził,
że sam tak bardzo się w to zaangażuje. Głośny okrzyk protestu dobiegający z
zaułka sprawił, że odwrócił głowę i zamarł. Znał ten głos! Zaklął i wyrzuciwszy
niedopałek w śnieg, ruszył szybko w kierunku uliczki. Dwóch goryli zagrodziło
mu drogę, jednak zdążył dostrzec przypartego do ściany Shirenai, który bronił
się zaciekle przed atakami jakiegoś typa.
— Z drogi — warknął
patrząc na nich wściekle.
— Bo co? — Jeden z
osiłków uśmiechnął się zimno, najwyraźniej nie zdawali sobie sprawy, z kim
mieli do czynienia.
Nie miał ochoty
wdawać się z nimi w dyskusję. Uśmiechnął się z satysfakcją, gdy usłyszał cichy
skowyt mężczyzny. Cóż, Ichiro najwyraźniej trafił go w czuły punkt. Jeden z
goryli odwrócił się zaniepokojony. Wykorzystał to i zaatakował, podcinając mu
nogi i uderzając jego głową w ścianę. Uchylił się, gdy drugi skoczył na niego
od tyłu. Przez chwilę poczuł na szyi jego uścisk, jednak skutecznie uderzył go
łokciem i gość z jękiem uwolnił jego szyję, łapiąc się za pierś. Cholera,
zostawił broń w samochodzie, głupie i niepotrzebne ryzyko. Odwrócił się i
kopnął go z półobrotu, sprawiając, że osunął się na śnieg, krztusząc własną
krwią, gdy ostrze umiejscowione w podeszwie przeorało jego gardło. Jeden z
głowy. Ruszył w kierunku Ichiro, który właśnie został przyparty do muru, jednak
nie zamierzał się poddawać i nadal wił się, usiłując wyswobodzić. Uśmiechnął
się, słysząc litanię bluzgów, którą chłopak puścił w kierunku napastników. No,
no, kto by pomyślał, że spokojny zazwyczaj syn ministra zna tyle epitetów rodem
z tawerny portowej. Szarpnął mężczyznę za kołnierz, odrzucając go w bok.
— Czego? — warknął
brunet, usiłując podnieść się z ziemi, jednak kolejny kopniak posłał go na nią
z powrotem. — Co się wtrącasz, możesz zabawić się potem, jak już skończę.
— Problem w tym, że
nie lubię zbierać ochłapów po szczurach — warknął, pochylając się nad nim i
podnosząc go za koszulę do góry, tylko po to, aby po raz kolejny posłać go na
śnieg za pomocą pięści. Cichy trzask łamanego nosa sprawił mu satysfakcję. —
Naruszyłeś moją własność, wiesz co za to grozi?
— Keizo, przestań —
Shirenai złapał go za rękaw. — Nie warto, on ma już dość. — Spojrzał na
mężczyznę, który leżał na ziemi, jęcząc i ocierając zakrwawioną twarz rękawem.
— A ja się dopiero
rozkręcam — mruknął. — Mówiłem, żebyś na mnie zaczekał.
— I czekałem! Dorwał
mnie przed klubem i zaciągnął tutaj.
— Powinienem był cię
zabić od razu — warknął w kierunku leżącego mężczyzny. — Ale nic straconego.
— Keizo! Proszę… —
Shi spojrzał na niego błagalnie.
— Jesteś za miękki,
takie gnidy powinny żreć ziemię. — Był wściekły, czuł jak złość rozlewa się po
jego ciele. Gdyby odjechał… gdyby nie zdążył… — Ten skurwysyn chciał dobrać ci
się do dupy, a ty go bronisz?! — Siłą woli powstrzymał chęć potrząśnięcia Shi.
Dygotał z wściekłości, patrząc na leżącego mężczyznę. — Zabiję gnoja!
— Daj spokój. — Shirenai
wskoczył pomiędzy nich, opierając ręce na jego piersi. — Nic mi nie jest, do
niczego nie doszło. Zdążyłeś! — Keizo dotknął opuszkami palców jego twarzy,
jakby chciał poczuć, że naprawdę jest cały i zdrowy, że nic mu się nie stało…
Naprawdę zdążył. Odetchnął z ulgą.
— Ty palancie,
miałeś czekać w klubie — wrzasnął i natychmiast przywarł ustami do jego warg,
całując go bardziej z wściekłości niż z potrzeby, jakby chciał poczuć, że
naprawdę stoi przed nim cały i zdrowy. Nie zabije skurwiela, nie teraz… Nie na
oczach Shi, ale potem… Palący ból rozorał jego plecy, uniósł wzrok i spojrzał
lekko zdziwiony na stojącego przed nim chłopaka… — Dlaczego… — Ktoś złapał go w
pasie nie pozwalając upaść… Ktoś krzyczał przeraźliwie… Ból stawał się nie do
zniesienia, jakby ktoś rozlał kwas… Znał ten ból… Już kiedyś… Tak ciemno…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz