piątek, 14 września 2012

Czerwony Płomień - XXXIII


      Śnieg… w Tokio raczej rzadkie zjawisko, a przynajmniej nigdy nie trwa długo. Zostają po nim brudne kałuże, rozpryskiwane przez pędzące samochody, rozchlapywane przez goniących czas ludzi. Jednak to etap, który dopiero nadejdzie. Teraz stolica Japonii wyglądała bajkowo, otulona białym puchem skrzącym się w świetle zimowego słońca. Shirenai podkulił nogi pod siebie i parzył z góry na ten baśniowy krajobraz. Widok z apartamentu Keizo był piękny. Ogromne okna wychodziły na park i nieduży staw, otoczony alejkami, drzewkami iglastymi różnych gatunków i ławkami. Przysiadali na nich dorośli, obserwując bawiące się pociechy, pary chcące zażyć trochę prywatności i starsi panowie, którzy pomimo niesprzyjającej pogody, nie rezygnowali z partii szachów. 

— Jeżeli na szybie wyświetlają ci się definicje i paragrafy to ok, ale jeżeli gapisz się w to okno bezproduktywnie, to przypominam, że jutro rano masz egzaminy. — głos Uedy przywrócił Shirenai do rzeczywistości. Oderwał wzrok od tafli szkła i spojrzał w kierunku biurka, za którym siedział mężczyzna, uważnie studiując jakieś papiery.


Yakuza… jeżeli kiedykolwiek wyobrażał sobie ludzi tego pokroju, to zawsze byli to mężczyźni z bronią w ręku i nożem za paskiem spodni, o twarzach, na widok których człowiek od razu miał serce w żołądku. Wiecznie niezadowoleni, pijący w ekskluzywnych lokalach i wszczynający potem burdy. Rzeczywistość okazała się zgoła inna. Yakuza była czymś w rodzaju osobnej partii politycznej, rządzącej się swoimi prawami i zasadami. Przed ich autorytetem drżeli politycy i policja. Ichiro wątpił, czy w całym Tokio znalazłby się jeden praworządny sędzia, który nie siedziałby w ich kieszeni. Każdy lokal, który przynosił jakiekolwiek zyski, musiał płacić haracz, to samo dotyczyło ogromnych sieci supermarketów, salonów samochodowych i innych prywatnych spółek. Ludzie kręcili głowami, złorzeczyli i… płacili. Płacili, bojąc się konsekwencji ze strony Uedów, płacili z obawy przed przejęciem przez inne gangi, bo mimo wszystko yakuza dbała o swój dochód i strzegła swych rejonów. Shirenai wiedział, że istnieje drugie dno, że gdzieś za tym układnym światem odzianym w garnitury jest inna rzeczywistość. Handel narkotykami, bronią, a może i ludźmi. Nie wnikał, bezpieczniej było nie wiedzieć. Lżej było uważać Keizo za człowieka z zasadami, który nie skrzywdziłby niewinnej osoby. Czasami miał wrażenie, że jest żałosny, przymykając oczy i udając, że jego kochanek jest zwyczajnym człowiekiem, który po prostu ma pieniądze. Prawie pięć miesięcy… tyle byli razem i chociaż sprowadzali to wszystko, co ich łączyło, do seksu. Gdzieś w podświadomości wiedział… czuł, że istnieje coś więcej. Coś o czym nigdy nie mówi się głośno, a wyraża to dotykiem, wzrokiem i gestami, które czasami ocierały się o granice czułości i wzajemnej zależności.

— Nie mam już siły, i tak niczego więcej się nie nauczę — mruknął, zamykając książkę. — Idę dziś do pracy.

— Myślałem, że tuż przed egzaminami masz wolny wieczór. — Keizo uniósł głowę znad dokumentów i spojrzał na niego zdziwiony.

— Hikaru dzwoniła, panuje grypa i dwóch hostów dziś nie przyjdzie, ktoś musi ich zastąpić. — Wzruszył ramionami. — Obiecała zwolnić mnie przed północą.

— Rozumiem. — Skinął głową i powrócił do swojej pracy. — Przyjadę po ciebie.

I tyle… Ueda nigdy nie pytał czy chce, czy ma czas, on po prostu zakładał, że Shi, ma być dyspozycyjny i spełniać jego oczekiwania. Ichiro czasami zastanawiał się, dlaczego do tej pory funkcjonują w tym dziwnym związku, skoro on rzadko podporządkowywał się woli yakuzy. Często mu się sprzeciwiał, kłócił się z nim i po prostu robił co chciał. Nie był przyzwyczajony do smyczy, pochodził z rodziny, która była szanowana i miała swoje tradycje. Sam przez całe swoje życie wydawał rozkazy służbie i nie wyobrażał sobie, aby teraz role miały się odwrócić. Czasami myślał, że Keizo jest z nim właśnie dlatego, że potrafi się zbuntować, że nie poddaje się każdej zachciance yakuzy, posiada swoje zdanie.

— Potrafię sam wrócić do domu — mruknął, sprzeciwiając się bardziej dla zasady, niż dlatego, że nie chciał, aby mężczyzna po niego przyjeżdżał. Szczerze mówiąc, nie lubił wracać do domu nocą. Tak jak przypuszczał, reakcja Keizo nie odbiegała od normy, po prostu uśmiechnął się pod nosem, kiwnął głową i nie skomentował. I tak przyjedzie.

***

— Panie Tagizawa, to dla mnie zaszczyt, że zainteresował się pan zwyczajnym hostem, jednak…

— Mów mi Uchi. — Mężczyzna po raz kolejny położył rękę na kolanie chłopaka i pochylił się nad nim sugestywnie. — Więc jak, pojedziesz ze mną?

— Jest pan wspaniałym klientem i naprawdę lubię, kiedy zaprasza mnie pan do swojego stolika, jednak nie spotykam się z nikim prywatnie. — Shi miał serdecznie dość siedzącego obok faceta. Przez kilka ostatnich wieczorów nagabywał go regularnie i pomimo, że Ichiro zawsze mu odmawiał, stawał się coraz bardziej napastliwy. W dodatku przychodził tu ze swoimi gorylami, którzy wyglądali na zwykłych bandziorów. Hikaru tolerowała go tylko dlatego, że dobrze znała jego brata i nie chciała urazić mężczyzny. W tej chwili jak zwykle trwała na posterunku, powoli zbliżając się do nich w swoim pięknym, czerwonym kimonie.

— A ona po cholerę tu lezie, dobrze bawimy się bez jej towarzystwa — mruknął lekko podchmielony Tagizawa na widok kobiety, jednocześnie przestając wreszcie miętosić udo coraz bardziej wkurzonego Shi.

— Pani Toyama bardzo dba o swych gości. — Ichiro starał się być uprzejmy.

— To niech dba o innych, zawsze wpieprza się w paradę — warknął mężczyzna, lecz uśmiechnął się fałszywie do właścicielki lokalu. — Hikaru, miło cię widzieć.

— Ciebie również, Uchido. — Kobieta usiadła obok i znacząco spojrzała na Shirenai. — Sądzę, że na dziś skończyłeś pracę.

— Tak, dziękuję, pożegnam się już. — Shirenai zerwał się prawie, a na jego twarzy odmalowała się widoczna ulga.

— Ale tak dobrze się bawiliśmy. — Tagizawa skrzywił się ze złością.

— Niestety, muszę przestrzegać godzin pracy moich chłopców. — Toyama poklepała mężczyznę po ręce. — Nie chcemy, aby potem byli zmęczeni, prawda?

— Nie chcemy — mruknął, śledząc wzrokiem oddalającego się Ichiro. — Chciałbym poznać go bliżej.

— Uchi, mówiłam ci, Shi nie zadaje się prywatnie z klientami, o ile wiem, ma kogoś i nie pozwala sobie na skoki w bok.

— To kwestia daru przekonywania. — Gość oblizał usta i zgasił w popielniczce papierosa. — Nie myśl, że sobie odpuściłem.

— Myślę, że powinieneś — westchnęła. Czasami miała ochotę wywalić go z lokalu i zakazać mu wstępu. Koniecznie będzie musiała porozmawiać z jego bratem. Zerknęła za znikającym na zapleczu Shirenai. Chłopak niedługo opuści pracę na dobre. O ile plotki były prawdziwe, zakupił jedną z podmiejskich rezydencji i sam miał zamiar zostać właścicielem host-klubu. Jego związek z Uedą był tutaj tajemnicą Poliszynela. Cóż, jeżeli Keizo pomaga mu w tym interesie, na pewno zaistnieje on w niedługim czasie. Nie bała się konkurencji, jej lokal miał swoją renomę, a chociaż nowe kluby wyrastały w Gizie jak grzyby po deszczu, ona nie traciła klientów, znano ją i szanowano. Poza tym miała wpływowych przyjaciół, co już dawno ugruntowało jej pozycję na tym rynku.

— Idę, bez twojego chłopaczka robi się tu nudno. — Mężczyzna podniósł się od stolika i skinął ręką na swych sługusów, którzy siedzieli przy osobnym stoliku sącząc piwo.

— Zapraszam ponownie — mruknęła wbrew sobie, również wstając.

***

      Ueda zaklął kolejny raz i uderzył ręką w kierownicę. Dochodziło w pół do pierwszej, a on ugrzązł w korku, który spowodowany był jakimś wypadkiem. Shirenai najprawdopodobniej skończył już pracę i  czekał na niego, lub po prostu poszedł do domu na piechotę. Samochody wlekły się powoli, przepuszczane przez kierującego ruchem policjanta. Gdyby wiedział, że zajmie to tyle czasu, wybrałby okrężną drogę, a teraz stojąc na moście, nie mógł nawet zawrócić. Papierkowa robota zeszła mu dłużej niż oczekiwał. Kolejna dostawa dotarła bezpiecznie poza granice wód terytorialnych, jednak równocześnie odebrali kolejne zamówienie. Przemyt broni opłacany był z handlu opium, Afganistan po dawnej wojnie z Armią Czerwoną, którą sam Keizo znał jedynie z kart historii, stał się największym światowym producentem tego narkotyku. Chociaż w Chinach wojny opiumowe należały do przeszłości, w Japonii coraz częściej powstawały małe, nielegalne palarnie. Zapotrzebowanie na ten narkotyk nie malało, przeciwnie, był on bardzo modny zarówno wśród zbuntowanej młodzieży, jak i starszych ludzi.

Westchnął z ulgą, gdy wreszcie udało mu się wyrwać z korku. Przyspieszył i po kilku minutach dojechał pod Czerwony Płomień. Wysiadł i rozejrzał się dookoła. Dwóch mężczyzn pilnowało pobliskiej alejki, z której dobiegały odgłosy szamotaniny. Omiótł miejsce beznamiętnym wzrokiem i skierował się w stronę klubu. Prywatne porachunki go nie interesowały, nie miał zamiaru ingerować w czyjeś bójki. W drzwiach skinieniem głowy powitał go portier, minął go bez słowa i stanął przy wejściu do głównej sali, rozglądając się za Ichiro.

— Jeżeli szukasz Shi, to się spóźniłeś, skończył pracę jakieś piętnaście minut temu. — Z wnęki po prawej stronie wynurzyła się Hikaru.

— Cholera, miał na mnie zaczekać — cmoknął niezadowolony i wyjął papierosa.

— Chyba mu się spieszyło, miał dziś wyjątkowo namolnego klienta — westchnęła. — Oczywiście interweniowałam — dodała szybko, widząc twardniejący wzrok Keizo. — Nie mam wpływu na zachowanie gości, mogę tylko podejmować odpowiednie kroki, kiedy zaczynają łamać zasady panujące w lokalu.

— Nie musisz mi się tłumaczyć. — Zaciągnął się dymem. — Nie zapominaj, że sam siedzę w tym interesie.

— Podobno otwierasz host-klub wraz z Ichiro.

— Podobno…

— Nie chciałam być wścibska — mruknęła lekko urażona.

— Wybacz, po prostu jestem zmęczony — westchnął. — Zaprosimy cię na inaugurację, na razie i tak wszystko jest w rozsypce. Jeżeli ruszymy, to dopiero na wiosnę. Samo zatrudnienie odpowiednich pracowników zajmie z miesiąc.

— Nie oddam wam moich chłopców — mrugnęła wesoło.

— Tego kwiatu jest pół światu, moja droga — odparł i poprawił kołnierz płaszcza. — Idę, może dorwę Shirenai gdzieś po drodze.

— Wy naprawdę tak na poważnie… Nigdy nie sądziłam, że się zakochasz. — Pokręciła głową zadowolona z własnego odkrycia.

— Kobiecy romantyzm mnie przeraża. — Cmoknął ją w policzek. — Nie myśl o tym za wiele, nie warto — dodał i zniknął za drzwiami.

Mroźne powietrze owiało jego twarz gdy wyszedł przed lokal. Spojrzał w górę na rozświetlony na czerwono napis „Akai Honou” — Czerwony Płomień. Intrygująca nazwa, niedługo będą musieli pomyśleć nad własną. Może powinien zostawić to Shi? W końcu nowy klub ma należeć do niego, on tylko pożyczał mu pieniądze, chociaż… nie sądził, że sam tak bardzo się w to zaangażuje. Głośny okrzyk protestu dobiegający z zaułka sprawił, że odwrócił głowę i zamarł. Znał ten głos! Zaklął i wyrzuciwszy niedopałek w śnieg, ruszył szybko w kierunku uliczki. Dwóch goryli zagrodziło mu drogę, jednak zdążył dostrzec przypartego do ściany Shirenai, który bronił się zaciekle przed atakami jakiegoś typa.

— Z drogi — warknął patrząc na nich wściekle.

— Bo co? — Jeden z osiłków uśmiechnął się zimno, najwyraźniej nie zdawali sobie sprawy, z kim mieli do czynienia.

Nie miał ochoty wdawać się z nimi w dyskusję. Uśmiechnął się z satysfakcją, gdy usłyszał cichy skowyt mężczyzny. Cóż, Ichiro najwyraźniej trafił go w czuły punkt. Jeden z goryli odwrócił się zaniepokojony. Wykorzystał to i zaatakował, podcinając mu nogi i uderzając jego głową w ścianę. Uchylił się, gdy drugi skoczył na niego od tyłu. Przez chwilę poczuł na szyi jego uścisk, jednak skutecznie uderzył go łokciem i gość z jękiem uwolnił jego szyję, łapiąc się za pierś. Cholera, zostawił broń w samochodzie, głupie i niepotrzebne ryzyko. Odwrócił się i kopnął go z półobrotu, sprawiając, że osunął się na śnieg, krztusząc własną krwią, gdy ostrze umiejscowione w podeszwie przeorało jego gardło. Jeden z głowy. Ruszył w kierunku Ichiro, który właśnie został przyparty do muru, jednak nie zamierzał się poddawać i nadal wił się, usiłując wyswobodzić. Uśmiechnął się, słysząc litanię bluzgów, którą chłopak puścił w kierunku napastników. No, no, kto by pomyślał, że spokojny zazwyczaj syn ministra zna tyle epitetów rodem z tawerny portowej. Szarpnął mężczyznę za kołnierz, odrzucając go w bok.

— Czego? — warknął brunet, usiłując podnieść się z ziemi, jednak kolejny kopniak posłał go na nią z powrotem. — Co się wtrącasz, możesz zabawić się potem, jak już skończę.

— Problem w tym, że nie lubię zbierać ochłapów po szczurach — warknął, pochylając się nad nim i podnosząc go za koszulę do góry, tylko po to, aby po raz kolejny posłać go na śnieg za pomocą pięści. Cichy trzask łamanego nosa sprawił mu satysfakcję. — Naruszyłeś moją własność, wiesz co za to grozi?

— Keizo, przestań — Shirenai złapał go za rękaw. — Nie warto, on ma już dość. — Spojrzał na mężczyznę, który leżał na ziemi, jęcząc i ocierając zakrwawioną twarz rękawem.

— A ja się dopiero rozkręcam — mruknął. — Mówiłem, żebyś na mnie zaczekał.

— I czekałem! Dorwał mnie przed klubem i zaciągnął tutaj.

— Powinienem był cię zabić od razu — warknął w kierunku leżącego mężczyzny. — Ale nic straconego.

— Keizo! Proszę… — Shi spojrzał na niego błagalnie.

— Jesteś za miękki, takie gnidy powinny żreć ziemię. — Był wściekły, czuł jak złość rozlewa się po jego ciele. Gdyby odjechał… gdyby nie zdążył… — Ten skurwysyn chciał dobrać ci się do dupy, a ty go bronisz?! — Siłą woli powstrzymał chęć potrząśnięcia Shi. Dygotał z wściekłości, patrząc na leżącego mężczyznę. — Zabiję gnoja!

— Daj spokój. — Shirenai wskoczył pomiędzy nich, opierając ręce na jego piersi. — Nic mi nie jest, do niczego nie doszło. Zdążyłeś! — Keizo dotknął opuszkami palców jego twarzy, jakby chciał poczuć, że naprawdę jest cały i zdrowy, że nic mu się nie stało… Naprawdę zdążył. Odetchnął z ulgą.

— Ty palancie, miałeś czekać w klubie — wrzasnął i natychmiast przywarł ustami do jego warg, całując go bardziej z wściekłości niż z potrzeby, jakby chciał poczuć, że naprawdę stoi przed nim cały i zdrowy. Nie zabije skurwiela, nie teraz… Nie na oczach Shi, ale potem… Palący ból rozorał jego plecy, uniósł wzrok i spojrzał lekko zdziwiony na stojącego przed nim chłopaka… — Dlaczego… — Ktoś złapał go w pasie nie pozwalając upaść… Ktoś krzyczał przeraźliwie… Ból stawał się nie do zniesienia, jakby ktoś rozlał kwas… Znał ten ból… Już kiedyś… Tak ciemno…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz