— Shuji, gdzie jest
moja bordowa koszula?! — Shirenai wyłonił się z szafy i spojrzał wilkiem na
paradującego w ręczniku przyjaciela, który swoim zwyczajem rozrzucał na sofie
ubrania.
— Nie mam pojęcia —
stwierdził, spoglądając na ten artystyczny nieład i drapiąc się po gołej klacie.
— Kurwa no! Nie wiem czy odpowiedniejsza będzie biała koszula i krawat, czy
bardziej na luzie — zaklął zirytowany.
— Hmm… to pewnie
będzie sztywne przyjęcie, jakoś nie wyobrażam sobie podrygujących w rytmie popu
lekarzy. — Shirenai zamknął swoją garderobę i bezceremonialnie otworzył szafę
współlokatora.
— Czyli biała i
atrybut wisielca na szyi — westchnął Taguchi, sięgając po stalowy krawat.
Ichiro zachichotał, widząc minę przyjaciela, który wyglądał, jakby szedł na
skazanie, a nie na sylwestra.
— Shuji! Co do
cholery robi moja koszula w twojej szafie? — Wyciągnął wieszak z poszukiwanym
ubraniem i zamachał nim przed oczami chłopaka.
— Przypełzła? — Spojrzał
na niego niewinnie.
— Sama przypełzła?! —
zapytał ironicznie.
— Odpychała się rękawkami.
Mozolne, ale skuteczne.
— Kiedyś cię zabiję —
westchnął, ściągając bordowy materiał z wieszaka.
— O! Już robisz się
jak on. — Shuji zamrugał i cofnął się o krok. — Błagam, oszczędź me młode
życie, ty… uczniu Lucyfera.
— Och, zamknij się —
Shirenai pokręcił głową i ruszył do łazienki. — Nie wiem, jak Yu z tobą
wytrzymuje.
— Bez cierpienia nie
zrozumie się szczęścia. — Chłopak wzruszył ramionami.
— Idź ty, domorosły
filozofie. — Shi zapiął spodnie i założył grafitową marynarkę. — On niedługo przy
tobie świętym zostanie. Powinni mu jakąś świątynię zbudować, jako przykładowi
cierpliwości i zrozumienia.
— Żeby odkryć w
sobie pokłady dobroci, trzeba poznać, czym jest zło. — Taguchi założył krawat i
skrzywił się zabawnie. — Ja wprowadzam równowagę do tego związku. Geez… tego,
kto wymyślił krawaty, powinni na nich powiesić.
— Rany, przestań
kreować się na uczonego. — Shirenai poprawił włosy i wyszedł z łazienki. —
Kurcze… Keizo powinien już tutaj być.
— Im dłużej
pozwalasz mężczyźnie tęsknić, tym bardziej rośnie jego miłość — zakpił
przyjaciel.
— A w łeb chcesz?
— Mówiłem… uczeń
Lucyfera, wprowadzasz przemoc do naszego domu, patologia i społeczna
degeneracja.
— Lucyfer? Czyżby to
o mnie? — Ueda wszedł do salonu, obrzucając wzrokiem panujący w nim bałagan. —
Przysiągłbym, że nie było dziś trzęsienia ziemi.
— A weź mnie nie
drażnij, ty… — Shuji zreflektował się i spojrzał na mężczyznę spod oka, wolał
nie przeginać. — Lucek to ładne imię, poza tym doceń moje intencje, wysoko cię
postawiłem w hierarchii.
— Na samym szczycie —
zgodził się łaskawie Keizo. — I tylko dlatego…
— Nie kończ, wiem,
wiem, betonowe buciki, kulka w łeb, albo… o, pętlę już prawie sam sobie
założyłem. — Zamachał końcówką krawata.
— On tak zawsze? —
Keizo spojrzał na wchodzącego Shirenai i skinął głową z aprobatą.
Bordowa rozpięta pod
szyją koszula podkreślała jasną cerę i idealnie współgrała z marynarką i
spodniami w kolorze grafitu, który przy odpowiednim świetle, przechodził w
metaliczne, tłumione srebro. Czarne włosy niesfornie opadały za kołnierzyk, a
niektóre kosmyki ocierały się prawie o ramiona chłopaka. Niesymetryczna grzywka
niemal zasłaniała jedno oko. Szajs… po cholerę cała ta szopka z sylwestrem, nie
lepiej spędzić go bardziej…
— To jego wrodzony
urok, kocha przesadę i dramatyzm. Idziemy? — Shirenai z uznaniem przyglądał się
stojącemu naprzeciw mężczyźnie. Ubrany był na czarno, a jedną rzeczą, która
rozjaśniała garnitur i koszulę, był srebrny łańcuszek widoczny w rozpięciu.
— Taa… najwyższy
czas. — Skinął głową.
— Baw się dobrze,
Shuji. — Ichiro klepnął przyjaciela w ramię. — I pozdrów Yukio.
— Pogratuluj mu
odwagi — zakpił Keizo.
— Odwagi? — Shuji
spojrzał na mężczyznę zmieszany.
— Zabiera na sztywne
przyjęcie buszmena. — Ueda poprawił marynarkę i ruszył do wyjścia.
— Wiedziałem! On
wzbudza w każdym instynkty mordercze, to się przenosi drogą kropelkową —
mruknął Taguchi, pokazując język plecom Keizo.
***
Sala ustrojona była balonami i stojącymi
w koszach kompozycjami kwiatowymi. Usytuowana na balkonie orkiestra grała
właśnie jeden z włoskich utworów, a wokalista głębokim głosem śpiewał do
mikrofonu. Shirenai stojący obok swojego partnera, rozglądał się wokół z miną
godną poczekalni u dentysty.
— Ktoś coś mówił o
sztywnych przyjęciach? — mruknął, taksując spojrzeniem jakąś matronę ustrojoną
w biżuterię wartą fortunę i czerwoną, krótką sukienkę bez pleców. — Z tyłu
liceum, z przodu muzeum — westchnął, widząc podeszły wiek kobiety.
— To żona głównego
producenta ryżu. — Ueda skinął głową przechodzącemu obok mężczyźnie.
— Popatrz na nie,
stare baby ubrane jak nastolatki, zero gustu. — Shi nie przekonywała wysoka
pozycja kobiet. — Większość znam, ojciec lizał buty ich mężom, sponsorowali
jego kampanie wyborcze.
— Po cholerę się na
nie gapisz. — Keizo zabrał szampana z tacy przechodzącego kelnera. — Uśmiechnij
się, mamy towarzystwo — mruknął.
— Keizo, miło
widzieć, że przyszedłeś z ojcem na nasze przyjęcie. — Niski mężczyzna z
wyraźnie zarysowanym brzuszkiem stanął obok i jowialnie poklepał Uedę po
plecach.
— Przyszedłem z
przyjacielem. — Dyplomatycznie stwierdził Keizo. — Pan pozwoli, że przedstawię.
Shirenai Ichiro. Shi, poznaj…
— Kato Seito. —
Ichiro skinął głową, wyciągając dłoń w kierunku mężczyzny. — Poznaliśmy się w
czasie jednej z akcji charytatywnych na rzecz domów dziecka.
— Och tak, syn
naszego przyszłego premiera. — Grubasek potrząsnął ręką Shi. — Zresztą syn
marnotrawny — dodał z lekkim uśmiechem.
— Widzę, że plotki
szybko się rozchodzą. — Ichiro spiął się lekko.
— Plotki w naszym
świecie to podstawa. — Kato wzruszył ramionami. — A więc teraz jesteś z Uedą,
ojciec musi być wściekły — zachichotał złośliwie.
— Powiedzmy, że nie
tryska optymizmem.
— Cóż… ktoś powinien
nauczyć naszego ministra tolerancji, zwłaszcza wobec własnej rodziny. — Stwierdzenie
Seito skłaniało do zastanowienia się, czy mężczyzna zna słowo „takt”. —
Pięknie, pięknie. — Pokiwał głową. — Stojąc tak razem, sprawiacie, że nasze
panie zaczynają zastanawiać się, czy aby nie zostać zatwardziałymi homofobkami.
W końcu, takie towary się im marnują, zresztą pewnie nie tylko panie zaciskają
pięści. — Mrugnął porozumiewawczo okiem.
— Jak zwykle w
dobrym humorze. — Keizo uniósł kieliszek z geście toastu.
— Tak, tak, drogi
chłopcze, na świecie jest wystarczająco dużo rzeczy, którymi należy się
przejmować, nie wynajdujmy ich sobie na siłę. — Pokręcił głową i spojrzał w
kierunku grupki mężczyzn stojących pod oknem. — Pójdę się przyłączyć, pewnie
umawiają się na partyjkę pokera po północy, nie będę wam młodym przeszkadzał. —
Zadreptał w miejscu i z szerokim uśmiechem oddalił się w upatrzone miejsce.
— Zabawny facet. —
Ueda upił łyk szampana. — Nieszkodliwy.
— Zawsze był szczery
i nigdy nie przejmował się opinią innych. — Ichiro podążył wzrokiem w kierunku
szwedzkiego bufetu. — A czy nieszkodliwy? Hmm… właściciela rafinerii naftowych
raczej ciężko nazwać pluszowym misiem.
— Prawda — zgodził
się Keizo. — Jednak uhm…
— Ciężko go nie
lubić? — podsunął usłużnie Shirenai.
— Coś w ten deseń —
przytaknął i skrzywił się, jakby lubienie kogoś źle wpływało na jego image. —
Jesteś głodny?
— Przyznam, że coś
bym zjadł.
— Spotkamy się przy
bufecie, widzę swoją niesforną kuzynkę, pójdę się przywitać… chyba… — zawiesił
głos. — Że chcesz iść ze mną.
— Zdecydowanie
jestem chodzącym niedożywieniem. — Wzdrygnął się teatralnie Ichiro. — Wybacz,
ale śmiem twierdzić, że urocza Kotani mogłaby jednak źle wpłynąć na moje
trawienie.
— Masz rację, ale
nie wybaczyłaby mi, gdybym ją zignorował. Chociaż jej talent do robienia scen
mógłby ożywić to przyjęcie, to jednak... oszczędzę ludziom widowiska. Spotkamy
się za jakieś piętnaście minut przy bufecie — mruknął i ruszył w kierunku
kuzynki. Shi zachichotał i podszedł do stolika. Ogarnął spojrzeniem potrawy i
nałożył sobie na talerz kilka krewetek i maleńkie, zawijane w algi sushi z
warzywami.
— Przyjście tutaj w
towarzystwie Uedy było chyba szczytem bezczelności w twoim wydaniu. Wspinasz
się na wyżyny w dziedzinie braku moralności. — Shirenai odwrócił się w kierunku
stojącego za nim mężczyzny.
— Jak miło cię
widzieć… drogi ojcze — mruknął, gdy przełknął już jedną z krewetek. — A
myślałem, że dziś wieczór nic nie przyprawi mnie o niestrawność.
— Nie bądź chamski —
warknął Takeda.
— Uczę się od
najlepszych. — Wzruszył ramionami i odstawił talerzyk. Ochota na sushi jakoś mu
przeszła.
— Tak, nie wątpię,
że słynny yakuza jest wzorcowym nauczycielem.
— Miałem na myśli
ciebie, nie umniejszamy twoich zasług. — Shi uniósł brew i obrzucił ojca
cynicznym spojrzeniem.
— Chcesz mi
przysporzyć problemów, pokazując się publicznie ze swoim… kochankiem? — wypluł
ostatnie słowo.
— Jakoś nikogo to
nie bulwersuje poza tobą.
— Bo nikt nie powie
ci tego w oczy.
— Widać niektórych
nauczono kultury i nie wtrącają w sprawy prywatne innych osób — odciął się
Shirenai.
— Nie pyskuj, jestem
twoim ojcem — mruknął, uśmiechając się lekko do mijającej ich właśnie pary.
— Tak, jesteś
idealnym przykładem troskliwego rodzica. Daj sobie spokój.
— Mógłbyś wreszcie
rzucić tę bezwstydną robotę i powrócić dzięki temu na studia. — Takeda udał, że
nie usłyszał ostatniego zdania wypowiedzianego przez syna.
— Rzucę… aczkolwiek
nie do końca, a co do studiów, przerwałem przez ciebie.
— Nie rozumiem…
— Mam zamiar
otworzyć własny klub. — Uśmiechnął się, z satysfakcją odnotowując, że policzki
ojca przybrały odcień szarości.
— Oszalałeś?! —
syknął. — To wszystko wina tego… Uedy. Nie widzisz, z kim się zadajesz?
— To mój pomysł. — Wzruszył
ramionami. — Poza tym, o ile pamiętam, to nazwisko nie odstręczało cię, gdy
brałeś od niego pieniądze na kampanię i przeforsowywałeś ustawy działające na
korzyść takich jak on… w ramach wdzięczności oczywiście.
— Milcz, nie znasz
się na tym. — Takeda rozejrzał się nerwowo.
— Nie jestem głupcem,
wychowałem się przy tobie. Uwierz, to prawdziwa szkoła przetrwania. — Zaplótł
ręce na piersi i oparł się o ścianę. — Nie ukryjesz przede mną swoich ciemnych
interesów, panie… przyszły premierze.
— Jestem twoim
ojcem!
— Więzi rodzinne,
tak… może jeszcze mam stanąć obok ciebie na balkonie, gdy będziesz machał do
ludzi? Wybacz, mam swoje życie i swoje plany.
— Życie? Jako
właściciel jakiegoś podrzędnego burdelu?
— Host klubu —
poprawił go spokojnie.
— Domu schadzek dla
pedałów!
— Och, jak
kulturalnie — wycedził coraz bardziej zdenerwowany Shirenai. — Host klubu, w
którym będą i hostessy. Nie mów, że nigdy nie odwiedzałeś takich miejsc, nie
jestem naiwnym dzieckiem.
— Powinni cię
leczyć, wyrzucam sobie, że wcześniej nie zauważyłem…
— Och… zauważyłeś i
nawet próbowałeś wybić mi to z głowy licznymi wizytami u psychologów, a nawet
psychiatry — warknął. — Wybacz, uważam tę absurdalną rozmowę za zakończoną. — Kiwnął
głową i odwróciwszy się, ruszył w kierunku wyjścia. Był zły… Nie, to za lekko
powiedziane, był wściekły i rozgoryczony. Ostatnią osobą, z którą miał ochotę
się spotkać, był ojciec. Jak nikt inny, potrafił wyprowadzić go z równowagi.
Kiedyś wzbudzał w nim poczucie winy, teraz jedynie wściekłość i piekący żal.
Żal odrzucenia, niezrozumienia i obojętności. W tej chwili jedyne czego
pragnął, to opuścić to miejsce i zapomnieć, o feralnym spotkaniu.
***
Keizo odstawił pusty kieliszek i
zostawiwszy kuzynkę, wolnym krokiem skierował się w stronę bufetu. Stojący tam
mężczyzna obrzucił go urażonym spojrzeniem.
— Witam, panie Ueda.
— Takeda Ichiro. — Lekko
skinął głową. — Gdzie twój syn?
— Chyba właśnie
opuścił nasze towarzystwo.
— Raczej twoje. Co
mu zrobiłeś? — Keizo spojrzał na starszego Ichiro zimnym wzrokiem, który budził
dreszcz u dużo silniejszych psychicznie ludzi.
— Nic, rozmawialiśmy
tylko. — Takeda wzdrygnął się lekko.
— Powiem to tylko
raz… — Zbliżył się o krok i udając, że sięga po leżące na stole ciasto,
nachylił się nad uchem Takedy. — Nie zbliżaj się do niego, chyba, że chcesz
przeprosić. Jeżeli jeszcze raz usłyszę, że obraziłeś własnego syna… — Spojrzał
mu nienawistnie w oczy, a mężczyzna cofnął się odruchowo o krok. — Będziesz
żałował, że kiedykolwiek usłyszałeś nazwisko Ueda.
— Nie groź mi, nie
zabijesz mnie, nie wywinąłbyś się z tego — mruknął niepewnie.
— Nie… — Keizo uśmiechnął
się prawie dobrotliwie i poklepał mężczyznę po ramieniu. — Nie zabiję. Ja po
prostu zniszczę cię politycznie. — Odsunął się i ponownie wbił wzrok w Ichiro. —
Więc? Jak będzie… panie przyszły premierze?
— Idź do diabła, to
jest szantaż!
— Ja jestem diabłem.
Witaj w moim piekle… Takeda. — Odwrócił się i zniknął za drzwiami,
pozostawiając zaskoczonego i wytrąconego z równowagi ministra.
***
Klub, w którym Shirenai ostatnio był z
Keizo, mieścił się trzy przecznice dalej. Ichiro wolnym krokiem przemierzał
ulice, aby wreszcie stanąć na jego progu. Pilnujący przy drzwiach ochroniarz,
cofnął się, przepuszczając mężczyznę, którego ostatnio widział w towarzystwie
właściciela. Shi, oddał płaszcz szatniarzowi i mijając tańczące osoby, podszedł
do baru.
— Macie wolne
stoliki?
— Niestety, dziś
sylwester, wszystko zajęte — odpowiedział młody barman. Wysoki kelner stojący
za nim szepnął mu coś do ucha. — Oczywiście może pan skorzystać z prywatnej
loży pana Uedy — poprawił się szybko chłopak i gestem zaprosił go w kierunku
stolika ukrytego na podwyższeniu w samym rogu sali i otoczonego wysokimi
roślinami i plecionym z bambusa przepierzeniem.
— Dziękuję i proszę
podać whisky — mruknął i ruszył we wskazanym kierunku. Nie lubił pić samotnie,
ale teraz żal i rozgoryczenie przejęły nad nim kontrolę. Gdzieś pośród tłumu
bawiących się ludzi mignęła mu twarz Jiro, który wyginał się w towarzystwie
jakiegoś faceta. Poszukał w myślach jego imienia… Taisuke. Widać, jednak się
dogadali. Ile było w tym chęci Yano, a ile skutecznej perswazji yakuzy, nie
wiedział i nie chciał wiedzieć. Pił powoli, małymi łyczkami opróżniał szklankę
i automatycznie sobie dolewał. Skinął na kelnera i poprosił o papierosy. Cholera, coraz częściej palę, pomyślał i
z lubością zaciągnął się dymem. Tańczące osoby zlały mu się w jedno,
bezimienni, bez twarzy, bez przynależności… Mężczyźni, kobiety… uśmiechnięci i
zadowoleni z życia.
— Kurwa mać — zaklął
pod nosem i opróżnił kolejny tumbler. Rozpiął mankiety koszuli i podwinął
rękawy do łokcia. Dziś sylwester, nie pozwoli staremu, aby mu go spieprzył.
Wstał i lekko zamroczony alkoholem ruszył w kierunku parkietu.
***
— Jest pan pewien,
że poszedł w tamtym kierunku? — Keizo postawił kołnierz płaszcza, gdy zimny
wiatr owiał jego szyję. Mężczyzna skinął głową i wziął z uśmiechem podany
banknot. Ueda stanął przy ulicy i rozejrzał się.
— Gdzie się
szlajasz, kretynie? — mruknął pod nosem. Ulice o tej porze były opustoszałe,
większość mieszkańców Tokio bawiła się, oczekując północy. Z domów dobiegała
głośna muzyka, pod klubami zaparkowane były ogromne ilości samochodów. Kluby…
Mocniej otulił się płaszczem i ruszył w dobrze sobie znanym kierunku. Po
kilkunastu minutach dotarł pod jasno oświetlony budynek.
— Panie Ueda. — Ochroniarz
ukłonił się nisko. — Witamy, nie spodziewaliśmy się pana dzisiaj.
— Jak widać życie
jest nieprzewidywalne — mruknął, mijając mężczyznę. — A właśnie… wchodził tu
ktoś znany przede mną?
— Ten pan, który
ostatnio przyszedł w pańskim towarzystwie. — Pracownik lokalu od razu
skojarzył, o kogo może chodzić szefowi.
— Rozumiem,
przypomnij mi o podwyżce, dobrze pracujesz. — Minął rozanielonego faceta i
zniknął w środku.
Prywatna loża
najwyraźniej została już zagospodarowana. Na stoliku stała opróżniona do połowy
butelka whisky, a na poręczy fotela leżała niedbale rzucona marynarka Ichiro.
Zdjął swoją i rozłożył ją obok, poprawiając materiał, aby się nie pogniótł.
Nalał trunku do pustej szklanki i stanął na schodach, rozglądając się w
poszukiwaniu Shi. Nieznajome twarze falowały w rytmie muzyki. W przytłumionym świetle,
przy rozbłyskach kolorowych laserów, dojrzał wreszcie zgubę i gwałtownie
przełknął ślinę.
Shirenai tańczył jakby zapomniał o całym
świecie, jego koszula była rozpięta i na ramionach podtrzymywał ją tylko jeden
guzik, zapięty gdzieś w okolicach pasa. Jego ruchy były płynne i
zsynchronizowane z ekstatyczną muzyką płynącą z głośników.
— Cholera… kto to
włączył — zaklął Keizo pod nosem, nie odrywając wzroku od chłopaka.
Seks… oto, co miał przed oczami. Shi tańczył
tak jak się kochał. Z zapamiętaniem i z przymkniętymi oczami. Głowa odchylona
była do tyłu, a włosy miękko poruszały się do rytmu, delikatnie pieszcząc jego
twarz. Dłonie wirowały w powietrzu, kreśląc sobie tylko znane znaki, przesuwały
się po biodrach, gładziły pierś widoczną w rozcięciu. Plecy wyginały się,
ocierając o stojącą za nim chromowaną rurę, jedną z tych, które podtrzymywały
strop. Kolana miękko uginały, opuszczając ciało nisko, tuż nad ziemię, by
powrócić do pionu z kocim wdziękiem. Kolorowe światła migotały na sylwetce
chłopaka, sprawiając wrażenie nierealności i potęgując emanujący z niego
erotyzm. Widać było jak miękkie usta delikatnie poruszają się, szepcząc słowa
piosenki. Nie zwracał uwagi na dwóch mężczyzn tańczących tuż przy nim. Bez
nachalności ocierali się o niego w rytmie muzyki, chłonąc bijący od Shi
magnetyzm. Ich dłonie jakby od niechcenia dotykały jego bioder i pośladków.
Wywijał się umiejętnie, nie pogłębiając tej specyficznej znajomości, ale też
nie przerywając tańca. Poruszali się zgodnym rytmem, jakby odprawiali jakiś
rytuał, pełen wdzięku, ekspresji i oddania. Jeden z tańczących oparł dłonie na
biodrach Shirenai i miękko opadł przed nim na ugięte kolana, poruszając się w
tym dziwnym przysiadzie, sprawiał wrażenie jakby za chwilę miał sięgnąć ustami
po to, co znajdowało się na wysokości jego oczu. Ichiro oparł dłonie na jego
ramionach i pochylił się do przodu, niemal muskając nosem jego włosy, po czym
wyprostował się i odchylił, unosząc twarz do światła. Na jego obliczu widniał
delikatny, zmysłowy, prawie lubieżny uśmiech. Odsunął się o krok i przejechał
rękami po własnym ciele, jakby zapraszająco. Podwinięte rękawy eksponowały
zgrabne nadgarstki i sprawiały, że dłonie wydawały się jeszcze bardziej smukłe
i delikatne. Swoista manifestacja wolności i niezależności.
Keizo dopił whisky jednym haustem, z
trzaskiem odstawił szklankę na stolik i rozpiął jeszcze jeden guzik koszuli,
jakby zrobiło mu się duszno. Nie spuszczając wzroku z chłopaka, wsunął dłonie w
kieszenie i ruszył powoli w jego kierunku. Ten taniec… to była rozmowa,
zaproszenie, dialog bez słów, wabił i kusił, a on nie miał zamiaru się opierać.
Ruchem nieznoszącym sprzeciwu odsunął jednego z tancerzy, a drugiego zgromił
spojrzeniem. Odstąpili, jak gdyby go rozpoznawali, a może po prostu uznali jego
prawo własności? Nie zamierzał się nad tym zastanawiać. Przez chwilę stał i
przyglądał się z bliska tańczącemu Shi, który z zamkniętymi oczami nadal chłonął
muzykę. Wsunął się za niego i oparł dłonie na jego biodrach, gwałtownie
przylegając do nich i poruszając się z nim w jednym, idealnie zgranym rytmie.
Przebiegł palcami po odsłoniętym przez koszulę skrawku ciała i przyciągnął go
mocniej do siebie.
— Wyglądasz, jakbyś
pieprzył się sam ze sobą — zamruczał wprost do jego ucha.
— Uhm… — Shirenai zgodził
się, rozpoznając głos Keizo i nie otwierając oczu, mocniej przycisnął się do
jego bioder. Zatracili się w tańcu, gdy nagle Shi odwrócił się i spojrzał
prosto w oczy Keizo, uśmiechając się przy tym lubieżnie i prowokacyjnie
oblizując usta. Mężczyzna gwałtownie wciągnął powietrze, czując dłonie partnera
przesuwające się po jego ciele i zatrzymujące się na pośladkach. Pochylił się,
chcąc sięgnąć ustami wilgotnych warg, jednak chłopak umknął mu. Nie spuszczając
oczu z Uedy, obniżał się coraz bardziej, aż prawie przyklęknął, kołysząc
biodrami i przesuwając policzkiem po jego wyraźnie zarysowanym kroczu. Ueda
jęknął i przymknął na chwilę powieki. Gdy je otworzył, Shi stał przed nim,
kołysząc się lekko, jego dłonie błądziły po ramionach kochanka, odkrywając
coraz nowe obszary. Czy można tańczyć, pieprząc kogoś jednocześnie? Cóż Keizo
doszedł do wniosku, że nie ma rzeczy niemożliwych. Wsunął ręce we włosy Shirenai,
przyciągając go do długiego i namiętnego pocałunku. Shi przylgnął do niego
całym ciałem, wsuwając nogę między jego uda i ocierając się lekko. Gdzieś w tle
głos z mikrofonu ogłaszał, że za chwilę zacznie się odliczanie. Od nowego roku
dzieliły ich sekundy. Chłonęli siebie nawzajem, nie zwracając uwagi na resztę
świata. W momencie, gdy za oknem rozległ się huk pierwszych petard, a ściany
rozjaśnił odblask sztucznych ogni, Shirenai złapał za rękę Keizo i pociągnął w
stronę schodów prowadzących do dobrze znanego im pokoju.
Za nimi eksplodowały
otwierane butelki szampana, zagłuszane setkami rąk, które bijąc brawo witały
Nowy Rok.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz