piątek, 14 września 2012

Czerwony Płomień - XXXII


— Shuji, gdzie jest moja bordowa koszula?! — Shirenai wyłonił się z szafy i spojrzał wilkiem na paradującego w ręczniku przyjaciela, który swoim zwyczajem rozrzucał na sofie ubrania.

— Nie mam pojęcia — stwierdził, spoglądając na ten artystyczny nieład i drapiąc się po gołej klacie. — Kurwa no! Nie wiem czy odpowiedniejsza będzie biała koszula i krawat, czy bardziej na luzie — zaklął zirytowany.

— Hmm… to pewnie będzie sztywne przyjęcie, jakoś nie wyobrażam sobie podrygujących w rytmie popu lekarzy. — Shirenai zamknął swoją garderobę i bezceremonialnie otworzył szafę współlokatora.

— Czyli biała i atrybut wisielca na szyi — westchnął Taguchi, sięgając po stalowy krawat. Ichiro zachichotał, widząc minę przyjaciela, który wyglądał, jakby szedł na skazanie, a nie na sylwestra.


— Shuji! Co do cholery robi moja koszula w twojej szafie? — Wyciągnął wieszak z poszukiwanym ubraniem i zamachał nim przed oczami chłopaka.

— Przypełzła? — Spojrzał na niego niewinnie.

— Sama przypełzła?! — zapytał ironicznie.

— Odpychała się rękawkami. Mozolne, ale skuteczne.

— Kiedyś cię zabiję — westchnął, ściągając bordowy materiał z wieszaka.

— O! Już robisz się jak on. — Shuji zamrugał i cofnął się o krok. — Błagam, oszczędź me młode życie, ty… uczniu Lucyfera.

— Och, zamknij się — Shirenai pokręcił głową i ruszył do łazienki. — Nie wiem, jak Yu z tobą wytrzymuje.

— Bez cierpienia nie zrozumie się szczęścia. — Chłopak wzruszył ramionami.

— Idź ty, domorosły filozofie. — Shi zapiął spodnie i założył grafitową marynarkę. — On niedługo przy tobie świętym zostanie. Powinni mu jakąś świątynię zbudować, jako przykładowi cierpliwości i zrozumienia.

— Żeby odkryć w sobie pokłady dobroci, trzeba poznać, czym jest zło. — Taguchi założył krawat i skrzywił się zabawnie. — Ja wprowadzam równowagę do tego związku. Geez… tego, kto wymyślił krawaty, powinni na nich powiesić.

— Rany, przestań kreować się na uczonego. — Shirenai poprawił włosy i wyszedł z łazienki. — Kurcze… Keizo powinien już tutaj być.

— Im dłużej pozwalasz mężczyźnie tęsknić, tym bardziej rośnie jego miłość — zakpił przyjaciel.

— A w łeb chcesz?

— Mówiłem… uczeń Lucyfera, wprowadzasz przemoc do naszego domu, patologia i społeczna degeneracja.

— Lucyfer? Czyżby to o mnie? — Ueda wszedł do salonu, obrzucając wzrokiem panujący w nim bałagan. — Przysiągłbym, że nie było dziś trzęsienia ziemi.

— A weź mnie nie drażnij, ty… — Shuji zreflektował się i spojrzał na mężczyznę spod oka, wolał nie przeginać. — Lucek to ładne imię, poza tym doceń moje intencje, wysoko cię postawiłem w hierarchii.

— Na samym szczycie — zgodził się łaskawie Keizo. — I tylko dlatego…

— Nie kończ, wiem, wiem, betonowe buciki, kulka w łeb, albo… o, pętlę już prawie sam sobie założyłem. — Zamachał końcówką krawata.

— On tak zawsze? — Keizo spojrzał na wchodzącego Shirenai i skinął głową z aprobatą.

Bordowa rozpięta pod szyją koszula podkreślała jasną cerę i idealnie współgrała z marynarką i spodniami w kolorze grafitu, który przy odpowiednim świetle, przechodził w metaliczne, tłumione srebro. Czarne włosy niesfornie opadały za kołnierzyk, a niektóre kosmyki ocierały się prawie o ramiona chłopaka. Niesymetryczna grzywka niemal zasłaniała jedno oko. Szajs… po cholerę cała ta szopka z sylwestrem, nie lepiej spędzić go bardziej…

— To jego wrodzony urok, kocha przesadę i dramatyzm. Idziemy? — Shirenai z uznaniem przyglądał się stojącemu naprzeciw mężczyźnie. Ubrany był na czarno, a jedną rzeczą, która rozjaśniała garnitur i koszulę, był srebrny łańcuszek widoczny w rozpięciu.

— Taa… najwyższy czas. — Skinął głową.

— Baw się dobrze, Shuji. — Ichiro klepnął przyjaciela w ramię. — I pozdrów Yukio.

— Pogratuluj mu odwagi — zakpił Keizo.

— Odwagi? — Shuji spojrzał na mężczyznę zmieszany.

— Zabiera na sztywne przyjęcie buszmena. — Ueda poprawił marynarkę i ruszył do wyjścia.

— Wiedziałem! On wzbudza w każdym instynkty mordercze, to się przenosi drogą kropelkową — mruknął Taguchi, pokazując język plecom Keizo.

***

      Sala ustrojona była balonami i stojącymi w koszach kompozycjami kwiatowymi. Usytuowana na balkonie orkiestra grała właśnie jeden z włoskich utworów, a wokalista głębokim głosem śpiewał do mikrofonu. Shirenai stojący obok swojego partnera, rozglądał się wokół z miną godną poczekalni u dentysty.

— Ktoś coś mówił o sztywnych przyjęciach? — mruknął, taksując spojrzeniem jakąś matronę ustrojoną w biżuterię wartą fortunę i czerwoną, krótką sukienkę bez pleców. — Z tyłu liceum, z przodu muzeum — westchnął, widząc podeszły wiek kobiety.

— To żona głównego producenta ryżu. — Ueda skinął głową przechodzącemu obok mężczyźnie.

— Popatrz na nie, stare baby ubrane jak nastolatki, zero gustu. — Shi nie przekonywała wysoka pozycja kobiet. — Większość znam, ojciec lizał buty ich mężom, sponsorowali jego kampanie wyborcze.

— Po cholerę się na nie gapisz. — Keizo zabrał szampana z tacy przechodzącego kelnera. — Uśmiechnij się, mamy towarzystwo — mruknął.

— Keizo, miło widzieć, że przyszedłeś z ojcem na nasze przyjęcie. — Niski mężczyzna z wyraźnie zarysowanym brzuszkiem stanął obok i jowialnie poklepał Uedę po plecach.

— Przyszedłem z przyjacielem. — Dyplomatycznie stwierdził Keizo. — Pan pozwoli, że przedstawię. Shirenai Ichiro. Shi, poznaj…

— Kato Seito. — Ichiro skinął głową, wyciągając dłoń w kierunku mężczyzny. — Poznaliśmy się w czasie jednej z akcji charytatywnych na rzecz domów dziecka.

— Och tak, syn naszego przyszłego premiera. — Grubasek potrząsnął ręką Shi. — Zresztą syn marnotrawny — dodał z lekkim uśmiechem.

— Widzę, że plotki szybko się rozchodzą. — Ichiro spiął się lekko.

— Plotki w naszym świecie to podstawa. — Kato wzruszył ramionami. — A więc teraz jesteś z Uedą, ojciec musi być wściekły — zachichotał złośliwie.

— Powiedzmy, że nie tryska optymizmem.

— Cóż… ktoś powinien nauczyć naszego ministra tolerancji, zwłaszcza wobec własnej rodziny. — Stwierdzenie Seito skłaniało do zastanowienia się, czy mężczyzna zna słowo „takt”. — Pięknie, pięknie. — Pokiwał głową. — Stojąc tak razem, sprawiacie, że nasze panie zaczynają zastanawiać się, czy aby nie zostać zatwardziałymi homofobkami. W końcu, takie towary się im marnują, zresztą pewnie nie tylko panie zaciskają pięści. — Mrugnął porozumiewawczo okiem.

— Jak zwykle w dobrym humorze. — Keizo uniósł kieliszek z geście toastu.

— Tak, tak, drogi chłopcze, na świecie jest wystarczająco dużo rzeczy, którymi należy się przejmować, nie wynajdujmy ich sobie na siłę. — Pokręcił głową i spojrzał w kierunku grupki mężczyzn stojących pod oknem. — Pójdę się przyłączyć, pewnie umawiają się na partyjkę pokera po północy, nie będę wam młodym przeszkadzał. — Zadreptał w miejscu i z szerokim uśmiechem oddalił się w upatrzone miejsce.

— Zabawny facet. — Ueda upił łyk szampana. — Nieszkodliwy.

— Zawsze był szczery i nigdy nie przejmował się opinią innych. — Ichiro podążył wzrokiem w kierunku szwedzkiego bufetu. — A czy nieszkodliwy? Hmm… właściciela rafinerii naftowych raczej ciężko nazwać pluszowym misiem.

— Prawda — zgodził się Keizo. — Jednak uhm…

— Ciężko go nie lubić? — podsunął usłużnie Shirenai.

— Coś w ten deseń — przytaknął i skrzywił się, jakby lubienie kogoś źle wpływało na jego image. — Jesteś głodny?

— Przyznam, że coś bym zjadł.

— Spotkamy się przy bufecie, widzę swoją niesforną kuzynkę, pójdę się przywitać… chyba… — zawiesił głos. — Że chcesz iść ze mną.

— Zdecydowanie jestem chodzącym niedożywieniem. — Wzdrygnął się teatralnie Ichiro. — Wybacz, ale śmiem twierdzić, że urocza Kotani mogłaby jednak źle wpłynąć na moje trawienie.

— Masz rację, ale nie wybaczyłaby mi, gdybym ją zignorował. Chociaż jej talent do robienia scen mógłby ożywić to przyjęcie, to jednak... oszczędzę ludziom widowiska. Spotkamy się za jakieś piętnaście minut przy bufecie — mruknął i ruszył w kierunku kuzynki. Shi zachichotał i podszedł do stolika. Ogarnął spojrzeniem potrawy i nałożył sobie na talerz kilka krewetek i maleńkie, zawijane w algi sushi z warzywami.

— Przyjście tutaj w towarzystwie Uedy było chyba szczytem bezczelności w twoim wydaniu. Wspinasz się na wyżyny w dziedzinie braku moralności. — Shirenai odwrócił się w kierunku stojącego za nim mężczyzny.

— Jak miło cię widzieć… drogi ojcze — mruknął, gdy przełknął już jedną z krewetek. — A myślałem, że dziś wieczór nic nie przyprawi mnie o niestrawność.

— Nie bądź chamski — warknął Takeda.

— Uczę się od najlepszych. — Wzruszył ramionami i odstawił talerzyk. Ochota na sushi jakoś mu przeszła.

— Tak, nie wątpię, że słynny yakuza jest wzorcowym nauczycielem.

— Miałem na myśli ciebie, nie umniejszamy twoich zasług. — Shi uniósł brew i obrzucił ojca cynicznym spojrzeniem.

— Chcesz mi przysporzyć problemów, pokazując się publicznie ze swoim… kochankiem? — wypluł ostatnie słowo.

— Jakoś nikogo to nie bulwersuje poza tobą.

— Bo nikt nie powie ci tego w oczy.

— Widać niektórych nauczono kultury i nie wtrącają w sprawy prywatne innych osób — odciął się Shirenai.

— Nie pyskuj, jestem twoim ojcem — mruknął, uśmiechając się lekko do mijającej ich właśnie pary.

— Tak, jesteś idealnym przykładem troskliwego rodzica. Daj sobie spokój.

— Mógłbyś wreszcie rzucić tę bezwstydną robotę i powrócić dzięki temu na studia. — Takeda udał, że nie usłyszał ostatniego zdania wypowiedzianego przez syna.

— Rzucę… aczkolwiek nie do końca, a co do studiów, przerwałem przez ciebie.

— Nie rozumiem…

— Mam zamiar otworzyć własny klub. — Uśmiechnął się, z satysfakcją odnotowując, że policzki ojca przybrały odcień szarości.

— Oszalałeś?! — syknął. — To wszystko wina tego… Uedy. Nie widzisz, z kim się zadajesz?

— To mój pomysł. — Wzruszył ramionami. — Poza tym, o ile pamiętam, to nazwisko nie odstręczało cię, gdy brałeś od niego pieniądze na kampanię i przeforsowywałeś ustawy działające na korzyść takich jak on… w ramach wdzięczności oczywiście.

— Milcz, nie znasz się na tym. — Takeda rozejrzał się nerwowo.

— Nie jestem głupcem, wychowałem się przy tobie. Uwierz, to prawdziwa szkoła przetrwania. — Zaplótł ręce na piersi i oparł się o ścianę. — Nie ukryjesz przede mną swoich ciemnych interesów, panie… przyszły premierze.

— Jestem twoim ojcem!

— Więzi rodzinne, tak… może jeszcze mam stanąć obok ciebie na balkonie, gdy będziesz machał do ludzi? Wybacz, mam swoje życie i swoje plany.

— Życie? Jako właściciel jakiegoś podrzędnego burdelu?

— Host klubu — poprawił go spokojnie.

— Domu schadzek dla pedałów!

— Och, jak kulturalnie — wycedził coraz bardziej zdenerwowany Shirenai. — Host klubu, w którym będą i hostessy. Nie mów, że nigdy nie odwiedzałeś takich miejsc, nie jestem naiwnym dzieckiem.

— Powinni cię leczyć, wyrzucam sobie, że wcześniej nie zauważyłem…

— Och… zauważyłeś i nawet próbowałeś wybić mi to z głowy licznymi wizytami u psychologów, a nawet psychiatry — warknął. — Wybacz, uważam tę absurdalną rozmowę za zakończoną. — Kiwnął głową i odwróciwszy się, ruszył w kierunku wyjścia. Był zły… Nie, to za lekko powiedziane, był wściekły i rozgoryczony. Ostatnią osobą, z którą miał ochotę się spotkać, był ojciec. Jak nikt inny, potrafił wyprowadzić go z równowagi. Kiedyś wzbudzał w nim poczucie winy, teraz jedynie wściekłość i piekący żal. Żal odrzucenia, niezrozumienia i obojętności. W tej chwili jedyne czego pragnął, to opuścić to miejsce i zapomnieć, o feralnym spotkaniu.

***

      Keizo odstawił pusty kieliszek i zostawiwszy kuzynkę, wolnym krokiem skierował się w stronę bufetu. Stojący tam mężczyzna obrzucił go urażonym spojrzeniem.

— Witam, panie Ueda.

— Takeda Ichiro. — Lekko skinął głową. — Gdzie twój syn?

— Chyba właśnie opuścił nasze towarzystwo.

— Raczej twoje. Co mu zrobiłeś? — Keizo spojrzał na starszego Ichiro zimnym wzrokiem, który budził dreszcz u dużo silniejszych psychicznie ludzi.

— Nic, rozmawialiśmy tylko. — Takeda wzdrygnął się lekko.

— Powiem to tylko raz… — Zbliżył się o krok i udając, że sięga po leżące na stole ciasto, nachylił się nad uchem Takedy. — Nie zbliżaj się do niego, chyba, że chcesz przeprosić. Jeżeli jeszcze raz usłyszę, że obraziłeś własnego syna… — Spojrzał mu nienawistnie w oczy, a mężczyzna cofnął się odruchowo o krok. — Będziesz żałował, że kiedykolwiek usłyszałeś nazwisko Ueda.

— Nie groź mi, nie zabijesz mnie, nie wywinąłbyś się z tego — mruknął niepewnie.

— Nie… — Keizo uśmiechnął się prawie dobrotliwie i poklepał mężczyznę po ramieniu. — Nie zabiję. Ja po prostu zniszczę cię politycznie. — Odsunął się i ponownie wbił wzrok w Ichiro. — Więc? Jak będzie… panie przyszły premierze?

— Idź do diabła, to jest szantaż!

— Ja jestem diabłem. Witaj w moim piekle… Takeda. — Odwrócił się i zniknął za drzwiami, pozostawiając zaskoczonego i wytrąconego z równowagi ministra.

***

      Klub, w którym Shirenai ostatnio był z Keizo, mieścił się trzy przecznice dalej. Ichiro wolnym krokiem przemierzał ulice, aby wreszcie stanąć na jego progu. Pilnujący przy drzwiach ochroniarz, cofnął się, przepuszczając mężczyznę, którego ostatnio widział w towarzystwie właściciela. Shi, oddał płaszcz szatniarzowi i mijając tańczące osoby, podszedł do baru.

— Macie wolne stoliki?

— Niestety, dziś sylwester, wszystko zajęte — odpowiedział młody barman. Wysoki kelner stojący za nim szepnął mu coś do ucha. — Oczywiście może pan skorzystać z prywatnej loży pana Uedy — poprawił się szybko chłopak i gestem zaprosił go w kierunku stolika ukrytego na podwyższeniu w samym rogu sali i otoczonego wysokimi roślinami i plecionym z bambusa przepierzeniem.

— Dziękuję i proszę podać whisky — mruknął i ruszył we wskazanym kierunku. Nie lubił pić samotnie, ale teraz żal i rozgoryczenie przejęły nad nim kontrolę. Gdzieś pośród tłumu bawiących się ludzi mignęła mu twarz Jiro, który wyginał się w towarzystwie jakiegoś faceta. Poszukał w myślach jego imienia… Taisuke. Widać, jednak się dogadali. Ile było w tym chęci Yano, a ile skutecznej perswazji yakuzy, nie wiedział i nie chciał wiedzieć. Pił powoli, małymi łyczkami opróżniał szklankę i automatycznie sobie dolewał. Skinął na kelnera i poprosił o papierosy. Cholera, coraz częściej palę, pomyślał i z lubością zaciągnął się dymem. Tańczące osoby zlały mu się w jedno, bezimienni, bez twarzy, bez przynależności… Mężczyźni, kobiety… uśmiechnięci i zadowoleni z życia.

— Kurwa mać — zaklął pod nosem i opróżnił kolejny tumbler. Rozpiął mankiety koszuli i podwinął rękawy do łokcia. Dziś sylwester, nie pozwoli staremu, aby mu go spieprzył. Wstał i lekko zamroczony alkoholem ruszył w kierunku parkietu.

***

— Jest pan pewien, że poszedł w tamtym kierunku? — Keizo postawił kołnierz płaszcza, gdy zimny wiatr owiał jego szyję. Mężczyzna skinął głową i wziął z uśmiechem podany banknot. Ueda stanął przy ulicy i rozejrzał się.

— Gdzie się szlajasz, kretynie? — mruknął pod nosem. Ulice o tej porze były opustoszałe, większość mieszkańców Tokio bawiła się, oczekując północy. Z domów dobiegała głośna muzyka, pod klubami zaparkowane były ogromne ilości samochodów. Kluby… Mocniej otulił się płaszczem i ruszył w dobrze sobie znanym kierunku. Po kilkunastu minutach dotarł pod jasno oświetlony budynek.

— Panie Ueda. — Ochroniarz ukłonił się nisko. — Witamy, nie spodziewaliśmy się pana dzisiaj.

— Jak widać życie jest nieprzewidywalne — mruknął, mijając mężczyznę. — A właśnie… wchodził tu ktoś znany przede mną?

— Ten pan, który ostatnio przyszedł w pańskim towarzystwie. — Pracownik lokalu od razu skojarzył, o kogo może chodzić szefowi.

— Rozumiem, przypomnij mi o podwyżce, dobrze pracujesz. — Minął rozanielonego faceta i zniknął w środku.

Prywatna loża najwyraźniej została już zagospodarowana. Na stoliku stała opróżniona do połowy butelka whisky, a na poręczy fotela leżała niedbale rzucona marynarka Ichiro. Zdjął swoją i rozłożył ją obok, poprawiając materiał, aby się nie pogniótł. Nalał trunku do pustej szklanki i stanął na schodach, rozglądając się w poszukiwaniu Shi. Nieznajome twarze falowały w rytmie muzyki. W przytłumionym świetle, przy rozbłyskach kolorowych laserów, dojrzał wreszcie zgubę i gwałtownie przełknął ślinę.




      Shirenai tańczył jakby zapomniał o całym świecie, jego koszula była rozpięta i na ramionach podtrzymywał ją tylko jeden guzik, zapięty gdzieś w okolicach pasa. Jego ruchy były płynne i zsynchronizowane z ekstatyczną muzyką płynącą z głośników.

— Cholera… kto to włączył — zaklął Keizo pod nosem, nie odrywając wzroku od chłopaka.

 Seks… oto, co miał przed oczami. Shi tańczył tak jak się kochał. Z zapamiętaniem i z przymkniętymi oczami. Głowa odchylona była do tyłu, a włosy miękko poruszały się do rytmu, delikatnie pieszcząc jego twarz. Dłonie wirowały w powietrzu, kreśląc sobie tylko znane znaki, przesuwały się po biodrach, gładziły pierś widoczną w rozcięciu. Plecy wyginały się, ocierając o stojącą za nim chromowaną rurę, jedną z tych, które podtrzymywały strop. Kolana miękko uginały, opuszczając ciało nisko, tuż nad ziemię, by powrócić do pionu z kocim wdziękiem. Kolorowe światła migotały na sylwetce chłopaka, sprawiając wrażenie nierealności i potęgując emanujący z niego erotyzm. Widać było jak miękkie usta delikatnie poruszają się, szepcząc słowa piosenki. Nie zwracał uwagi na dwóch mężczyzn tańczących tuż przy nim. Bez nachalności ocierali się o niego w rytmie muzyki, chłonąc bijący od Shi magnetyzm. Ich dłonie jakby od niechcenia dotykały jego bioder i pośladków. Wywijał się umiejętnie, nie pogłębiając tej specyficznej znajomości, ale też nie przerywając tańca. Poruszali się zgodnym rytmem, jakby odprawiali jakiś rytuał, pełen wdzięku, ekspresji i oddania. Jeden z tańczących oparł dłonie na biodrach Shirenai i miękko opadł przed nim na ugięte kolana, poruszając się w tym dziwnym przysiadzie, sprawiał wrażenie jakby za chwilę miał sięgnąć ustami po to, co znajdowało się na wysokości jego oczu. Ichiro oparł dłonie na jego ramionach i pochylił się do przodu, niemal muskając nosem jego włosy, po czym wyprostował się i odchylił, unosząc twarz do światła. Na jego obliczu widniał delikatny, zmysłowy, prawie lubieżny uśmiech. Odsunął się o krok i przejechał rękami po własnym ciele, jakby zapraszająco. Podwinięte rękawy eksponowały zgrabne nadgarstki i sprawiały, że dłonie wydawały się jeszcze bardziej smukłe i delikatne. Swoista manifestacja wolności i niezależności.

      Keizo dopił whisky jednym haustem, z trzaskiem odstawił szklankę na stolik i rozpiął jeszcze jeden guzik koszuli, jakby zrobiło mu się duszno. Nie spuszczając wzroku z chłopaka, wsunął dłonie w kieszenie i ruszył powoli w jego kierunku. Ten taniec… to była rozmowa, zaproszenie, dialog bez słów, wabił i kusił, a on nie miał zamiaru się opierać. Ruchem nieznoszącym sprzeciwu odsunął jednego z tancerzy, a drugiego zgromił spojrzeniem. Odstąpili, jak gdyby go rozpoznawali, a może po prostu uznali jego prawo własności? Nie zamierzał się nad tym zastanawiać. Przez chwilę stał i przyglądał się z bliska tańczącemu Shi, który z zamkniętymi oczami nadal chłonął muzykę. Wsunął się za niego i oparł dłonie na jego biodrach, gwałtownie przylegając do nich i poruszając się z nim w jednym, idealnie zgranym rytmie. Przebiegł palcami po odsłoniętym przez koszulę skrawku ciała i przyciągnął go mocniej do siebie.

— Wyglądasz, jakbyś pieprzył się sam ze sobą — zamruczał wprost do jego ucha.

— Uhm… — Shirenai zgodził się, rozpoznając głos Keizo i nie otwierając oczu, mocniej przycisnął się do jego bioder. Zatracili się w tańcu, gdy nagle Shi odwrócił się i spojrzał prosto w oczy Keizo, uśmiechając się przy tym lubieżnie i prowokacyjnie oblizując usta. Mężczyzna gwałtownie wciągnął powietrze, czując dłonie partnera przesuwające się po jego ciele i zatrzymujące się na pośladkach. Pochylił się, chcąc sięgnąć ustami wilgotnych warg, jednak chłopak umknął mu. Nie spuszczając oczu z Uedy, obniżał się coraz bardziej, aż prawie przyklęknął, kołysząc biodrami i przesuwając policzkiem po jego wyraźnie zarysowanym kroczu. Ueda jęknął i przymknął na chwilę powieki. Gdy je otworzył, Shi stał przed nim, kołysząc się lekko, jego dłonie błądziły po ramionach kochanka, odkrywając coraz nowe obszary. Czy można tańczyć, pieprząc kogoś jednocześnie? Cóż Keizo doszedł do wniosku, że nie ma rzeczy niemożliwych. Wsunął ręce we włosy Shirenai, przyciągając go do długiego i namiętnego pocałunku. Shi przylgnął do niego całym ciałem, wsuwając nogę między jego uda i ocierając się lekko. Gdzieś w tle głos z mikrofonu ogłaszał, że za chwilę zacznie się odliczanie. Od nowego roku dzieliły ich sekundy. Chłonęli siebie nawzajem, nie zwracając uwagi na resztę świata. W momencie, gdy za oknem rozległ się huk pierwszych petard, a ściany rozjaśnił odblask sztucznych ogni, Shirenai złapał za rękę Keizo i pociągnął w stronę schodów prowadzących do dobrze znanego im pokoju.
Za nimi eksplodowały otwierane butelki szampana, zagłuszane setkami rąk, które bijąc brawo witały Nowy Rok.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz