piątek, 14 września 2012

Czerwony Płomień - XXV


— Wiesz, tak sobie pomyślałem, że moglibyśmy zaprosić Shi na obiad, zrobiłbyś tego swojego indyka faszerowanego grzybami i ryżem.

— Po co? — Głos Yukio ledwo przebijał się przez szum prysznica.

— No wiesz, byłoby miło, nie?

— Ok.

— A potem wypijemy wino i może zagramy w karty?

— Jak chcesz, — Yu zakręcił wodę i wyszedł z kabiny. Stanął przed lustrem i uważnie przyjrzał się swojej twarzy, po czym sięgnął po krem do golenia.

— Tylko trzeba by było zmienić trochę wystrój pokoju, żeby było tak, wiesz… bardziej uroczyście.

— Po jakiego diabła? Salonowi niczego nie brakuje.


— W ogóle nie myślisz, to urodziny Shirenai. — Shuji cmoknął z niezadowoleniem i otoczył kolana rękami, opierając się mocniej o ścianę, pod którą siedział.

— Dobra, dobra, uroczyście — mruknął Kasai, sięgając po maszynkę do golenia.

— I garnitury, koniecznie garnitury! Świece i hmm… muzyka. — Taguchi w skupieniu snuł swoje rozważania.

— Jasne, muzyka i świece. — Yu kiwnął głową i przesunął ostrzem po skórze. — Chociaż o garniturach nigdy bym nie pomyślał.

— Wiem, dlatego ja, jako głowa tego związku myślę za ciebie — prychnął chłopak.

— Głowa związku? — Ręka z maszynką zastygła w pół ruchu, a Yukio ogarnęło dziwne uczucie podejrzliwości.

— No, głowa związku. — Shuji energicznie kiwnął, uderzając przy tym podbródkiem o kolana.

— Odkąd niby jesteś osobą, która tu rządzi? — Yu na wszelki wypadek odłożył ostrze na umywalkę.

— Od dzisiejszej nocy? — Oczy młodzieńca zabłysły wesoło w mroku korytarza, a on sam wewnętrznie przygotował się na nieuniknione, zagryzając zęby i przywołując na twarz maskę powagi.

— Słucham? — Nieuniknione nastąpiło szybciej niż myślał. Drzwi do łazienki otworzyły się z hukiem, a jasne światło zalało hol. Uniósł głowę i z miną zawodowego aktora spojrzał na kochanka, który teraz stał nad nim w negliżu, z ręcznikiem wokół bioder.

— Po prostu sądzę, że jako mężczyzna, który…

— Który co? — Złowieszczy syk wydarł się zza zaciśniętych ust Kasai.

— Wiesz, zawsze było tak, że to osoba na górze podejmuje ważne decyzje. — Shuji przyglądał się mężczyźnie, dochodząc do wniosku, że jednak popełnił jeden, aczkolwiek bardzo poważny błąd. Siedział w kucki na podłodze obok łazienki… zdecydowanie powinien był stać w nonszalanckiej pozie pod ścianą. Tak, to na pewno wywierałoby odpowiedniejsze wrażenie, zwłaszcza… że on był ubrany, a Yu nie, co na pewno nie dodawało mu godności.

— Zapomnij…

— O kolacji? — Udał, że nie rozumie.

— O byciu głową czegokolwiek — warknął Kasai, zaciskając palce na framudze. Szlag, goły czy ubrany, jego partner jednak nic nie tracił ze swojego wizerunku macho.

— Ależ Yukio, sam musisz przyznać, że…

— Po pierwsze, mamy równouprawnienie — wycedził zimno. — Po drugie… Jeżeli system władzy w związku opierałby się na tym, kto kogo pieprzy, wtedy zostałbyś zdegradowany do roli stajennego.

— Nie mamy stajni?

— To do roli gospodyni domowej.

— To było okrutne. — Shuji zrobił minę urażonego i poniżonego biedaka.

— Tylko szczere, sam podsunąłeś ten debilny pomysł z głową domu.

— Nie był debilny… Był… — Taguchi przez chwilę szukał właściwego słowa, ale nic nie przychodziło mu do głowy.

— Debilny — powtórzył po jakiejś minucie milczenia Yukio. — Koniec rozmowy. — Odwrócił się i ruszył do przerwanej czynności, zatrzaskując drzwi za sobą.

— Ale Yukiooo! — Zawodzący głos przebił się przez ścianę. O nie… Nigdy więcej aleyukiów!

***

— Ale Yukiooo… — Palce zabębniły o jego o jego klatkę piersiową, a błagalny wzrok zdawał się go przewiercać na wylot.

— Shuji, co cię napadało? — Patrzył na niego bez przekonania.

— Ja też chcę być na górze. — Chłopak zatrzepotał rzęsami.

— Nie rób tak, to pasuje do słodkiej blondynki z kilogramem tuszu — sapnął. — Poza tym przecież często jesteś na górze.

— Ale nie tak!

— A jak? Góra to góra.

— Nieprawda, to tylko zmiana pozycji. — Shuji przewrócił oczami w wyrazie zniecierpliwienia. — W dalszym ciągu, to ja jestem tym pieprzonym, a ty pieprzącym.

— Przecież to lubisz.

— Nie mówię, że nie lubię, ale czasami chciałbym hmm… podominować.

— Nie wiem czy to dobry pomysł. — Kasai miał poważne wątpliwości.

— To świetny pomysł! Dlaczego niby tylko ja mam robić za kobietę?

— Nie robisz za kobietę! — Spojrzał na niego z przerażeniem. — Co ci przyszło do głowy? W ogóle durne porównanie.

— Więc dlaczego nie chcesz się zgodzić?

— Bo nie.

— Ale Yukiooo…

— Nie!

— Yukiooo…

— Shu, proszę…

— Yukiooo…

— Shu…

— Yu…

— Ale tylko ten jeden raz… — Przebiegły błysk w oczach chłopaka świadczył o tym, że właśnie popełnił duży błąd.

***

Otrząsnął się z rozmyślań i dokończył golenie. Kurcze, czuł, że do wieczora jeszcze nie raz Shuji zdąży doprowadzić go na skraj irytacji. Poznał swego kochanka już na tyle, aby wiedzieć, że jak coś sobie ubzdura, to wałkuje to przez cały czas. Przeciągnął ręką po włosach, nadając im lekko zwichrzony wygląd i spojrzał na zegarek leżący na półce. Niedługo osiemnasta, za chwilę Taguchi zacznie się szykować do pracy. Nienawidził tego, nie raz i nie dwa miał zamiar powiedzieć mu coś na ten temat. Poprosić, aby zrezygnował, ale coś mu podpowiadało, że tylko by tym zdenerwował chłopaka. Jeszcze niecały miesiąc. Wytrzyma. Potem egzaminy i Shuji sam stamtąd odejdzie. Przez twarz przebiegł mu diaboliczny uśmieszek, już wiedział jak pokazać kochankowi, kto rządzi w tym związku. Otworzył drzwi do łazienki i wyszedł na korytarz. Szybko zbiegł po schodach i wpadł do kuchni. Chwycił stojącego i zdezorientowanego chłopaka za rękę i pociągnął w kierunku sypialni.

— Yu… co ty robisz? — zaskomlał, czując jak jego głowa o cal minęła futrynę.

— Naprowadzam cię na prostą — mruknął, rzucając go na łóżko.

— Ale Yu, zaraz idę do pracy. — Spojrzał na niego lekko przestraszony, gdy ten jednym ruchem zdarł z niego spodnie i wsunął kolano między jego uda.

— Wiesz co? Pieprzę twoją pracę.

***

Shirenai kolejny raz tego wieczoru zmieniał stolik. Shuji nie przyszedł do pracy, nawet nie zadzwonił, a jego komórka bezczelnie ogłaszała każdemu, że abonent jest poza zasięgiem. Shi westchnął, kiedy kelner dyskretnie dał mu znać, że powinien podejść do kolejnego stolika. Uśmiechnął się do gościa, którego akurat obsługiwał.

— Proszę wybaczyć, obowiązki wzywają, zostawiam pana pod dobrą opieką mojego asystenta. — Młody chłopak natychmiast zajął jego miejsce. Tak, dorobił się własnego asystenta, teraz to on był czyimś sempai. Rozejrzał się po otoczeniu, stoliki dyskretnie ustawione pomiędzy pnączami bluszczu i kolorowymi parawanami. Delikatne światło kinkietów nadawało lokalowi aury tajemniczości i dyskrecji. Cicha muzyka sączyła się ze starannie ukrytych głośników, tłumiąc szmer rozmów. Zmierzając ku kolejnemu klientowi, uświadomił sobie, że lubi to miejsce. Może nie, jako pracownik, nie z perspektywy osoby obsługującej i umilającej czas innym, ale tak po prostu, za nastrój, za tę orientalną specyficzność. Jak dobrze by się tutaj czuł gdyby nie krępowały go konwenanse. Może tak jak Hikaru? Majestatycznie sunąca między stolikami, zabawiająca od czasu do czasu gości rozmową i ulatniająca się, gdy tylko naszła ją na to ochota? Tak, mógłby odnaleźć się w tym wszystkim. Inteligentni, bogaci ludzie, rozmowy na wysokim poziomie, rauty, bale i bankiety. Był do tego przyzwyczajony, spędził w ten sposób całe swoje życie. Najpierw pod opieką guwernantki, potem, jako członek rodziny Ichiro. Brakowało mu czasami tego splendoru, poczucia bycia kimś. Dotarł do wskazanego stolika i wsunął się za parawan w rajskie ptaki.

— Witam, mam nadzieję, że dobrze się pan bawi. — Wygłosił swoją zwyczajową formułkę i zamarł patrząc na klienta.

— Och dobrze, a będę jeszcze lepiej. — Na twarz siedzącego za stolikiem mężczyzny wpełzł kpiący uśmieszek.

— Jiro… Co ty tutaj robisz? — warknął, siadając naprzeciwko.

— Piję wino i relaksuję się po pracy. — Były kochanek patrzył na niego zaciekawiony. — A więc to tutaj pracujesz?

— Jak mnie znalazłeś?

— Nie pochlebiaj sobie. Przypadek, ktoś polecił mi ten lokal. — Uniósł kieliszek, przyglądając się czerwonemu płynowi, który zafalował gwałtownie. — Nie sądziłem, że od razu trafię na tak… hmm… — Zastanowił się chwilę. — Radującą me serce obsługę?

— Daruj sobie.

— Masz być dla mnie miły, pracujesz tutaj — prychnął. — Jestem twoim klientem, ja płacę, ty spełniasz moje zachcianki.

— Nie wszystkie — warknął.

— Na początek dolej mi. — Wypił jednym haustem, podsuwając mu szkło. Shi machinalnie uniósł butelkę i dolał, zaciskając zęby. — Więc? — Jiro przybrał konwersacyjny ton, rozpierając się w kącie narożnika. — Jak ci się wiedzie?

— Dzięki, nie narzekam.

— Ty i praca hosta, kto by się spodziewał. — Nie spuszczał z niego wzroku.

— Żadna praca nie hańbi — warknął, uśmiechając się z przymusem, gdyż właśnie minęła ich właścicielka lokalu.

— Jasne, bycie kurwą to też zawód.

— Ty gnoju! — Poderwał się, ale ręka Yano zacisnęła się na jego nadgarstku, nie pozwalając mu odejść. — Puszczaj! Puszczaj, bo ci przypierdolę — syknął, patrząc na niego z nienawiścią.

— Chyba nie chcesz urządzać scen w miejscu pracy? — Jiro spojrzał na niego kpiąco. — Siadaj — mruknął. — Zachowujesz się, jakbyś nie sypiał z klientami.

— Dla twojej wiadomości, nie sypiam! — Wyrwał rękę, ale usiadł, widząc zainteresowany wzrok Hikaru. Nie chciał przysparzać jej problemów. Kłopoty z pracownikami w miejscu publicznym raczej nie przynosiły renomy lokalowi.

— Oczywiście… chyba, że to ktoś z rodzinki Ueda, prawda? — Yano uśmiechnął się bezczelnie.

— Gówno cię to obchodzi.

— Wiesz, że możesz to zostawić i wrócić do mnie? — Mężczyzna zmienił ton i teraz patrzył na niego jakby z troską. — To nie życie dla ciebie.

— Co ty możesz wiedzieć o moim życiu — parsknął cicho. Miał go zupełnie dość, chciał stąd wyjść i wrócić do domu. Jeszcze nigdy nikt go tak nie upokorzył. Gdyby byli gdzieś indziej, starłby ten wyraz zadowolenia z jego twarzy jednym ciosem.

— Daj spokój, w końcu byliśmy razem przez długi czas. — Dotknął jego ręki, tym razem delikatnie, ale Shi cofnął ją od razu z grymasem obrzydzenia. — Kiedyś lubiłeś mój dotyk…

— Kiedyś byłem idiotą, na szczęście w porę zmądrzałem — prychnął.

— W czym on jest lepszy ode mnie?

— Nie wiem, o czym mówisz. — Odwrócił wzrok i wbił go w parawan.

— Wiem, że z nim jesteś, chcę po prostu usłyszeć to od ciebie. — Jiro skrzywił się lekko. — Nie rozumiem cię, to yakuza, może mieć każdego, on cię wykorzystuje.

— Tak, ty wiesz wiele na ten temat, nie potrafiłbyś mi zaoferować niczego lepszego — cmoknął, kręcąc głową zdegustowany. — Pieprzyłeś się na prawo i lewo. Myślisz, że o tym nie wiedziałem? Sądzisz, że jestem takim idiotą?

— Zmieniłem się.

— Tacy jak ty się nie zmieniają. Popatrz na siebie. Facet leżący na kasie, zblazowany, znudzony życiem. Szukasz rozrywki, gonisz za wrażeniami.

— Też taki byłeś.

— Nieprawda. Może miałem kasę, ale nigdy się w niej nie zatraciłem. Ja szukałem spokoju. Czegoś, do czego mogę wracać. Ciebie interesują tylko nowe podboje. Jesteś aroganckim draniem, rozpieszczonym dzieciakiem z dzielnicy willowej. Ty po prostu nigdy nie dorosłeś.

— Jak melodramatycznie — prychnął. Przez chwilę przyglądał się Shirenai, po czym wyciągnął rękę i pogładził opuszkiem palca jego policzek. — Zmieniłeś się… ale taki podobasz mi się jeszcze bardziej.

— Ilu ich teraz masz? — Shi usiłował odsunąć się poza zasięg jego dłoni.

— Czy to ważne? Ważniejsze, że nie mam ciebie.

— Jesteś monotematyczny. — Przez jakiś czas siedzieli w milczeniu. Ichiro co chwila spoglądał na zegarek. Jeszcze tylko kilka minut i będzie mógł się podnieść, odejść i zakończyć pracę na dziś. Bóg mu świadkiem, że skopie dupę Shujiemu. Gdyby nie zostawił go dzisiaj samego, nie musiałby obsługiwać tylu stolików. Tym samym może nie trafiłby na Jiro.

— Zastanawiasz się za ile będziesz mógł bez skrupułów opuścić ten stolik? — Ironiczny głos Yano przerwał milczenie. Westchnął, za dobrze jednak go znał.

— Stolik mi w niczym nie zawinił. — Podniósł się w momencie, gdy zegarek wskazał drugą. — Ty owszem.

— To nie koniec, nie teraz, kiedy cię znalazłem. — Jiro również opuścił lożę i podążył za nim po schodach na dół.

— Kiedy do ciebie dotrze, że nie chcę mieć z tobą nic wspólnego? — Zatrzymał się przed szatnią, odbierając od portiera płaszcz i podpisując listę z datą i godziną zakończenia pracy.

— Może nigdy? — Mężczyzna również zarzucił na siebie okrycie i wsunął pieniądze w rękę podążającego za nimi dyskretnie kelnera.

— Współczuję samotnych wieczorów — warknął wychodząc przed lokal. — Przestań mnie macać! — Wymownie spojrzał na rękę Yano, która zacisnęła się na jego łokciu.

— Lubię cię dotykać. — Jiro uśmiechnął się lekko i pogładził kciukiem miękki kaszmir.

— Na mnie działa to odrażająco. — Usiłował się cofnąć, lecz mężczyzna jedynie przysunął się o krok i dotknął jego policzka ustami. Wzdrygnął się i odskoczył szybko. — Czy do ciebie nie dociera, co mówię?

— Rozumiem, jednak… ja zawsze dostaję to, co chcę. A chcę ciebie. — Jiro podniósł palce do czoła jakby salutował. — Do zobaczenia, kochanie — dodał i ruszył w kierunku postoju taksówek. Odwrócił się w przeciwnym kierunku, zmęczony i zły. Ten wieczór był fatalny, chyba już nie mogło być gorzej. Jego wzrok zatrzymał się na czarnym, sportowym samochodzie, o który opierał się Keizo. Z założonymi na piersi rękami wpatrywał się w niego intensywnie, a jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Kurwa, a jednak mogło!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz