piątek, 14 września 2012

Czerwony Płomień - XXIV


Cela, w której przetrzymywano Minga, znajdowała się na tyłach budynku. Był to mały pokój o wymiarach zaledwie dwa na dwa metry. Pod lewą ścianą stała wąska, krótka prycza, obok wisiał wmontowany w ścianę mini stolik, jego blat zajmowała metalowa miska z nietkniętym jedzeniem i wyszczerbiony kubek z mętną wodą. W rogu obok drzwi zamontowano sedes, który przykrywała popękana klapa. Szary sufit łuszczył się w wyniku przeciekającego dachu, pleśniowe zacieki wydzielały nieprzyjemną woń wilgoci i stęchlizny. Ściany brudno-popielatego koloru upstrzone były gdzieniegdzie ciemnymi, prawie brunatnymi plamami. Siedzący na łóżku mężczyzna wolał nie dochodzić ich pochodzenia, z własnego doświadczenia domyślał się, co mogło się dziać w tego typu celach. Przyciągnął kolana do piersi i ukrył twarz brudnych spodniach.


— Cholera — mruknął cicho. Jak mógł być tak głupi, aby dać się złapać?! Nie był nowicjuszem, mimo młodego wieku miał już do czynienia zarówno z triadą, jak i innymi organizacjami przestępczymi. Nie raz i nie dwa musiał się bronić, potrafił posługiwać się bronią, znał doskonale sztuki walki… a jednak został zaskoczony i wylądował w tym obskurnym miejscu. Miał na to tylko jedno wytłumaczenie. Odkąd zaczął pracować dla Uedy, rozleniwił się. Rzadko brał udział w akcji, Keizo wysyłał go na misje, które zamiast walki wymagały dyplomacji. Pośredniczył w rozmowach pomiędzy chińskimi i tajwańskimi dostawcami ze względu na znajomość języka. Przestał się mieć na baczności i oto skutki. Cóż, nie oczekiwał, że ktoś go zaskoczy w windzie pięciogwiazdkowego hotelu, w efekcie obudził się tutaj. Przejechał palcami po obolałym brzuchu, co jak co, ale pobudka nie należała do najprzyjemniejszych. Chyba nikt nie lubił, gdy ktoś budził go kopniakiem i odcinał mu włosy za pomocą ostrego noża. Rozcięta warga piekła go niemiłosiernie. Dotknął językiem wewnętrznej strony policzka i syknął cicho. Uderzenie, jakie mu zaserwowano na powitanie, sprawiło, że poranił go o własne zęby. Skóra z wierzchu była mocno opuchnięta, a na lewe oko ledwo widział. Triada nie lubiła widzieć swoich rodaków na usługach obcych organizacji. Wiedział, że będzie jeszcze gorzej i starał się na to przygotować psychicznie. Tortury były tu na porządku dziennym, żadną nowością było wydobywanie wiadomości za pomocą impulsów elektrycznych czy skórzanego bicza. Wzdrygnął się na samą myśl… Ile wytrzyma? Czy przyjdzie moment, kiedy zdradzi? Bał się. Byłby idiotą gdyby się nie bał. Strach i oczekiwanie na to, co nadejdzie, paraliżowały go i powodowały, że zastygał w bezruchu na każdy dźwięk. Czy to już? Idą po niego, czy tylko zmieniają wartę? Nie miał raczej nadziei na ratunek, zdawał sobie sprawę, że Keizo nie poświęci dobra misji i setek milionów jenów dla jednego człowieka. Niemniej… gdzieś w podświadomości czuł gorycz na myśl, że jest tylko jednym z pionków yakuzy. Jak to się mówi, wymienią go na lepszy i bardziej funkcjonalny model.

Kroki w korytarzu sprawiły, że mocniej przycisnął się do ściany. Zmiana warty, nawet nie wiedział, która godzina, gdyż cela nie posiadała okna. Mógł być zarówno późny wieczór, jak i wczesny poranek. Mniej więcej orientował się, jak często zmieniają się pilnujące go osoby i po tym wnioskował, że musi być późno. Poza tym panowała cisza, a to sugerowało noc, mało kto kręcił się na zewnątrz. Jakiś czas temu ucichły nawet rozmowy strażników, a więc musieli drzemać. Stłumione głosy na zewnątrz sprawiły, że nadstawił uszu. Po chwili w drzwiach do celi zazgrzytał klucz i otworzyły się one z cichym skrzypnięciem.

      Keizo westchnął cicho, widząc skuloną na łóżku postać. Pierwszy raz Yao wydał mu się tak kruchy i bezbronny. Zawsze miał niewyparzony język i potrafił skutecznie bronić swojego zdania, przeciwników nokautując zarówno inteligencją, jak i pięścią. Teraz nie widać było po nim tego zacięcia. Nierówno przycięte włosy sterczały mu na wszystkie strony. Podkurczone palce bosych stóp świadczyły o lęku i niepewności, a jednak, gdy podniósł głowę, niebieskie oczy patrzyły na Uedę hardo i wyzywająco, jakby chciały mu przekazać, że nie będzie łatwo, że będzie musiał się sporo namęczyć, aby otrzymać jakiekolwiek informacje. Uśmiechnął się lekko pod maską. Cały Ming, twardy do samego końca. Podszedł szybko i złapał go za ramię. Nie było czasu na dyskusje. Jak do tej pory wszystko przebiegało bez większych problemów. Otsune bez komplikacji poradziła sobie ze strażnikami przy bramie. Piękna i zmysłowa kobieta dziecinnie łatwo wdała się z nimi w rozmowę, skutecznie odwracając ich uwagę, dzięki czemu mogli przedostać się przez mur. Taisuke też nie zawiódł, doskonale wyczuł moment, gdy obserwatorzy na obydwóch dachach znaleźli się w odpowiednim miejscu, skąd mógł zdjąć ich swą snajperką, nie powodując przy tym hałasu. Ciała prawie bezgłośnie osunęły się na pokrycie dachu, nie upadając przy tym w dół na murawę. Keizo uśmiechnął się pod nosem, widząc skrzywioną minę mężczyzny, wiedział, że dla niego to za mało, najchętniej jeszcze nie raz popisałby się swymi strzeleckimi umiejętnościami. Niestety nie tym razem, nie mieli czasu na efektowne pokazy strzelnicze. To, co zrobił i tak zasługiwało na medal, w końcu na dworze panowała noc, która nie była wymarzoną porą dla snajpera. Na zaplecze dostali się, sunąc tuż przy ścianie i starannie unikając reflektorów, których światła raz po raz przeczesywały teren. Co prawda obserwatorzy nie stanowili już zagrożenia, jednak woleli nie ryzykować, że zobaczy ich ktoś z głównego budynku. Sarin — gaz paraliżująco-drgawkowy zadziałał równie niezawodnie. W temperaturze pokojowej rozszedł się w kilka minut. Wnikając przed drogi oddechowe i przenikając przez skórę, spowodował śmierć u większości, jeżeli nie u wszystkich mężczyzn znajdujących się w kanciapie. Ueda nie miał czasu, aby to sprawdzić. Po założeniu na twarz masek ochronnych, mogli bez problemu wejść do środka i zabrać potrzebne im przebrania. Chwilę później, kierując się mapą dostarczoną przez szpiega, szli się już ku miejscu przetrzymywania Minga. Zdążyli na czas, strażnicy bez zdziwienia podnieśli się ze swoich miejsc, uznając ich za zmienników, na zakręcie korytarza zajęli się nimi ludzie yakuzy. Teraz pozostało tylko bezpiecznie opuścić budynek wraz z więźniem.

— Wstawaj — mruknął i znów szarpnął.

— Nie mam ochoty. — Yao wbrew własnemu strachowi, postanowił nie poddawać się do samego końca. Nie da im satysfakcji, aby zobaczyli w jego oczach lęk.

— Ja pierdolę, nie utrudniaj. Nie mamy czasu na zabawę. — Keizo mocniej szarpnął go za ramię. Ściszony głos dodatkowo tłumiła maska, w tej chwili chyba nie przyszło mu do głowy, że blondyn po prostu nie wie, z kim rozmawia.

— Pieprz się, możesz mnie zabić od razu. — Ming wierzgnął na łóżku, sycząc cicho, gdy jego obolałe żebra zaprotestowały przeciwko takiemu traktowaniu.

— Kurwa, Yao, odwaliło ci? — Keizo spojrzał na niego ze zdumieniem i dopiero teraz dotarło do niego, że przyjaciel nie orientuje się, z kim ma do czynienia. Zsunął na moment maskę i chwytając go mocno za podbródek uniósł jego twarz, zmuszając, aby spojrzał mu w oczy. Zaklął, widząc opuchnięty policzek, rozciętą wargę i prawie niewidoczne, mocno zaczerwienione oko chłopaka. — Zabiję skurwysyna!

— Keizo? — Blondyn wpatrywał się w niego z zdumieniu. — Co ty tu robisz? — Zaskoczenie przerodziło się szybko w złość. Podniósł się z łóżka, usiłując zignorować ból. — Pojebało cię? Sam tu przylazłeś? Jak ktoś cię nakryje, będziemy mieli przesrane. Jak już koniecznie chciałeś ratować moją dupę, mogłeś wysłać kogoś, a nie…

— Zamknij się Ming, potem mi poględzisz. — Ueda na powrót opuścił maskę i wyprowadził go z celi. — Zajmijcie się nim. — Popchnął lekko chłopaka w kierunku Akiry i jeszcze jednego zamaskowanego człowieka. — Taisuke, ubezpieczasz tyły.

Droga powrotna odbyła się bez przeszkód. Na zakręcie, tuż przed wejściem do kanciapy, leżały ciała poprzednich strażników. Wyminęli je i odczekawszy, aż światła reflektorów z wieży strażniczej ominą budynek, wyszli na zewnątrz. Przejście przez mur i dotarcie do stojącego pod lasem samochodu było już zwykłą wycieczką, która jednak odbyła się w całkiem szybkim tempie.

***

— Jesteś nienormalny. — Ming skrzywił się po raz kolejny, gdy Ueda bez cienia wrażliwości przyłożył mu do ust wacik nasączony wodą utlenioną. — Au, to boli!

— Wybacz, że nie jestem pielęgniarką — syknął. — Mogę zawołać któregoś z naszych ludzi.

— Nie dzięki, twoi goryle nie słyną z delikatności. — Blondyn zabrał mu z ręki wacik i sam przyłożył go w miejsce rozcięcia, krzywiąc się, gdy poczuł pieczenie. Zamknął oczy pod wpływem bólu.

— Możesz mieć złamane żebra. — Keizo usiadł z boku, przyglądając się mu spod oka. — Niestety tutaj nie odwiedzimy szpitala, bardziej fachową opiekę dostaniesz jak wrócimy do domu. Za dziesięć minut mamy samolot.

— Dlaczego? — Yao odrzucił zabarwiony na czerwono wacik i spojrzał na niego zdrowym okiem.

— Bo nie mam zamiaru siedzieć tutaj i czekać na odzew Qing-lai.

— Nie udawaj idioty — żachnął się. — Dlaczego narażałeś się, ratując mój tyłek?!

— Nie zostawiamy ludzi na pastwę…

— Czy ja wyglądam na kretyna? — przerwał mu w pół zdania.

— Jeżeli bardzo chcesz wiedzieć…

— Keizo! Straty są wliczone w każdą akcję, nie ja pierwszy i nie ostatni! Ilu ludzi do tej pory zostało porwanych? Ilu sami porywaliśmy? Zakładnicy, jeżeli nie są związani z rodziną…

— Przestań!

— Keizo…

— Przestań, kurwa, pierdolić. — Uakuza wstał i zapalił papierosa. — Miałem kaprys uratować twoją dupę, więc nie dorabiaj do tego niestworzonych historii.

— Ale…

— Zrobiłbyś to samo dla mnie — dodał ciszej, zaciągając się mocno dymem. Na chwilę zapadła cisza. Blondyn wpatrywał się w niego bez słowa, nie wiedząc po raz pierwszy co powiedzieć. To zabrzmiało tak… Westchnął i podniósł się z krzesła.

— Wiem. — Minął Keizo, klepiąc go w plecy. — Samolot, pamiętasz? — dodał, otwierając drzwi.

— Taa. — Mężczyzna zagasił do połowy wypalonego papierosa w doniczce z kaktusem i ruszył za nim.


Telefon zadzwonił w momencie, gdy ciężka maszyna oderwała się od ziemi. Ueda sięgnął do kieszeni i wyjął ją z bladym uśmiechem witając numer abonenta.

— Qing-lai — zamruczał prawie, rozsiadając się wygodniej i odpinając pasy. — Czyżby dzwonił pan przedstawić swoje warunki?
— …

— To nie ironia, to radość, że pana słyszę — cmoknął z dezaprobatą. Ming uważnie obserwował jego twarz. Widział, że przyjaciel jest zadowolony, świadczyły o tym rozluźnione mięśnie, niedbała poza i lekki uśmieszek zdobiący jego przystojną twarz.

— …

— Nie ma się o co aż tak denerwować, czy to moja wina, że nie upilnował pan własnego więźnia? — Spojrzał na siedzącego naprzeciw Yao i mrugnął najwyraźniej rozbawiony.

— …

— Umowa? Nie przypominam sobie, abyśmy na coś się umawiali. Szlaki morskie pozostają w naszych rękach. Przemyślałem wnikliwie pańską propozycję i nadal ją odrzucam.

— …

— Nie, nie sądzę, aby był pan gotowy na podjęcie aż tak radykalnych kroków. Proszę pomyśleć, czy naprawdę chce pan wywołać wojnę między nami? Jeżeli zastanowi się pan nad tym głębiej, dojdzie pan do wniosku, że nie warto. Godzinę temu rozmawiałem z Tien-kai, oczywiście to imię nie jest panu obce, prawda? Szanghaj nas poprze, ostatnio całkiem nieźle się dogadujemy. Zaryzykujecie?

— …

— Myli się pan… To koniec, dalsze rozmowy na ten temat uważam za zbędne. Mój czas jest mocno ograniczony, pański też, nie utrudniajmy. — Wyciągnął papierosa, a Yao pomyślał, że stanowczo za dużo pali, jednak odruchowo podał mu ogień.

— …

— Rozumiem, że to zakańcza nasze interesy? — Ostry ton w głosie Uedy sprawił, że na blondyn zaczął się zastanawiać, czy na pewno wszystko jest w porządku.

— …

— Tak jak myślałem. Sytuacja była niefortunna dla obydwóch stron. — Keizo na powrót ściszył głos, a chłopak odetchnął z ulgą. — Jesteśmy skłonni spuścić na incydent z porwaniem zasłonę milczenia, jednakże oczekujemy, że nie będzie się pan nadal upierał przy swoich... przyznajmy, bezsensownych żądaniach. Współpraca jest ważna, nie psujmy jej.

— …

— Miło, że się zgadzamy. — Uśmiech na twarzy Uedy zdecydowanie się poszerzył. — Mam nadzieję, że nasze kolejne spotkanie przebiegnie w cieplejszej atmosferze. Życzę spokojnej nocy i proszę pozdrowić ojca. — Zamknął klapkę telefonu i oparł nogę o sąsiedni fotel.

— Zawsze cyniczny. — Yao pokręcił głową z dezaprobatą. — Wygrywasz, ucierasz mu nosa, dyktujesz własne warunki, zabijasz jego ludzi, a potem życzysz mu kolorowych snów i przekazujesz pozdrowienia dla rodzinki. Jesteś podły, wiesz?

— Jedynie zapobiegliwy. — Mężczyzna strzepnął popiół do popielniczki. — Niepotrzebne nam konflikty z triadą. Poza tym… w tej chwili wie, że nie warto z nami zadzierać, jesteśmy dużo silniejsi i zawarliśmy kontrakty z rodzinami, które nie patrzą na Hongkong przychylnie. Qing-lai nie jest głupcem, dobrze zdaje sobie sprawę, że jakikolwiek ruch przeciwko nam spowoduje poruszenie w naszym małym światku. Będzie miał się na baczności.

— Ale te uprzejmości mogłeś sobie darować. To było niesmaczne.

— To było konieczne — uciął krótko. — Przyjaciół trzymaj blisko, a wrogów jeszcze bliżej. Dałem mu do zrozumienia, że jeżeli będzie siedział cicho, jesteśmy skłonni nie podejmować żadnych ruchów przeciwko nim.

— Skoro tak twierdzisz. — Ming ziewnął szeroko i syknął, gdyż rana na wardze otworzyła się na powrót.

— Jak wrócimy do domu, lądujesz w łóżku, nie jesteś mi potrzeby jako kaleka. Dobry fryzjer też ci się przyda — mruknął, odwracając się w kierunku okna i spoglądając w dół na niknące w oddali światła Hongkongu.
— Ta jest, szefie. — Yao uśmiechnął się krzywo i zwinął w kłębek na dwóch fotelach, uważając by jeszcze bardziej nie uszkodzić bolących żeber. Po chwili spał już, z pięścią wciśniętą pod podbródek. Keizo przyglądał mu się przez chwilę, po czym oparł głowę o zagłówek i przymknął oczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz