piątek, 14 września 2012

Czerwony Płomień - XXIII


W pokoju panował mrok, trzech mężczyzn stało pod ścianą, czwarty klęczał na ziemi, a z jego mocno rozciętej wargi kapała krew. Keizo siedział w fotelu i jakby od niechcenia, bawił się pistoletem. Wydawał się być wyluzowany, a jego twarz wyglądała na rozluźnioną i lekko znudzoną. Tylko uważny obserwator zauważyłby drgający mięsień policzka. Nikt nie zorientował się, kiedy nagle wziął zamach i z całej siły uderzył kolbą klęczącego mężczyznę, rozcinając mu łuk brwiowy i powodując, że przewrócił się na podłogę w milczeniu.

— I co ja mam z wami zrobić? — zapytał, powoli wyciągając z kieszeni chusteczkę i dokładnie wycierając dłoń, na której osiadło kilka kropel krwi. — Mógłbym was zabić. Wiecie, że zasłużyliście? — Nikt nie zaprzeczył, jedynie leżący na podłodze mężczyzna z wysiłkiem skinął głową. — Widzicie? Przynajmniej do niego dotarło — mruknął wstając i kopiąc go w brzuch. — Z wami policzę się później, żeby nie było wątpliwości. — Westchnął i przeczesał dłonią włosy. — Ty. — Wskazał na jednego z nich. — Ściągniesz mi tu ludzi, doświadczonych. Nie chcę zajmować się świeżymi, nieobytymi w akcji amatorami. — Wsunął broń za pasek spodni, a z kieszeni marynarki wyciągną papierosy. — Akira, skontaktuj się z naszym szpiegiem, chcę znać dokładne miejsce przetrzymywania Minga. Ilu ludzi go pilnuje, o której zmieniają wartę, z kim i gdzie chodzą żreć, szczać i kogo pieprzą. I nie chcę słyszeć, że nie ma szans na jodbicie go. — Odpalił papierosa i zaciągnął się głęboko. — Takki. — Spojrzał na trzeciego ze stojących pod ścianą. — Zabierz go stąd. — Wskazał na leżącego. — Niech go ktoś opatrzy i do cholery posprzątajcie tu! — Zerknął na zakrwawioną podłogę. — Nie spieprzcie tego. — Podszedł do mężczyzny, którego podtrzymywał Takki, jego twarz była zakrwawiona, a on sam trzymając się jedną ręką za brzuch, oddychał ciężko. — Shuga, wiesz, za co dostałeś, prawda?


— Tak…

— Pozwoliliście porwać Yao tuż pod waszymi nosami, mogłem was zabić… Drugiej szansy nie będzie. — Odwrócił się i podszedł szybko do okna. — Wynocha, następnym razem, kiedy przede mną staniecie, chcę usłyszeć dobre nowiny.


Stał i przyglądał się przejeżdżającym samochodom. Na zewnątrz spokojny i opanowany, w środku gotował się ze złości. Szlag, wszystko szło nie tak. Gdyby to był ktoś inny, nawet nie zwróciłby uwagi. Owszem, o swoich trzeba dbać, ale co znaczy jednostka przeciwko ogółowi?

 Jednak to był Ming…

Cholerny blondas, który wiecznie wtrącał się do jego życia, zawsze wiedział lepiej, co dla niego dobre i nigdy nie miał skrupułów, aby w twarz wykrzyczeć mu jego własne błędy. Szanował go za to. Wbrew temu, co mówił, w głębi ducha wiedział, że Yao jest jego najlepszym przyjacielem… Jedynym przyjacielem. Mógł mu zaufać. To on widział go, kiedy leżał jęcząc po zapitej nocy. To blondyn sprzątał po nim, stawiał go na nogi, dyskretnie pozbywał się nieznajomych kochanków, których twarzy nawet nie pamiętał. Cholera! Nawet mu za to dodatkowo nie płacił!

— Ty idioto — mruknął. — Dałeś się zaskoczyć, jak dziecko. — Westchnął i wyrzucił niedopałek przez okno.

Wiedział, że obcięcie mu włosów było tylko preludium do tego, co naprawdę mogło się stać chłopakowi. Był yakuzą, pracował dla Uedów, musieli dobrze wiedzieć gdzie uderzyć skoro sięgnęli właśnie po niego. Był jeszcze jeden szczegół, którego Keizo obawiał się najbardziej… Yao był Chińczykiem, a to tylko pogarszało sprawę, bo w oczach porywaczy, mógł zostać uznany za zdrajcę. A zdrajców zabija się bez litości. Już samo to, że spletli jego włosy w warkocz i przewiązali wstążką w kolorze krwi, było pewnego rodzaju przekazem i on go rozumiał jak nikt.

Dźwięk nadchodzącego faksu wyrwał go z zamyślenia. Szybkim krokiem podszedł i sięgnął po wydruk. Tak, to była jego karta przetargowa. Uśmiechnął się pod nosem. Cóż, nie chciał tego wykorzystywać, ale może nie mieć innej możliwości. Szkoda, miał nadzieję, że te informacje będzie mógł zachować na naprawdę poważne konflikty pomiędzy organizacjami. Westchnął, ojciec by tego nie zrozumiał, dla niego jeden człowiek nie zasługiwał na aż tyle uwagi. Ludzie przychodzą i odchodzą, zawsze można ich zastąpić. Tylko czy można kimkolwiek zastąpić Minga? Dla Keizo odpowiedź była jasna.

Jeszcze jedno nie dawało mężczyźnie spokoju, ofiarę wybrano bardzo dobrze, nie wierzył w przypadki. Wiedziano, że Yao przebywa w bliskim kontakcie z Uedą. Sam Qing-lai wydawał się dysponować szczegółową wiedzą co do jego upodobań i zainteresowań. To go niepokoiło, stanowiło zagrożenie dla jego najbliższych, oraz interesów, czekało go więc jeszcze jedno dochodzenie. To, że miał szpiega w organizacji nie było zaskoczeniem. Owszem, szczegółowo sprawdzano nowe nabytki, jednak… Cóż on sam posiadł kilkunastu w poszczególnych rodzinach. Włochy, Rosja, Chiny, Emiraty Arabskie, Hiszpania… Kim byliby bez wtyczek? Trasy przerzutowe wiodły różnymi szlakami, z różnymi ludźmi prowadzono handel. Szpiedzy byli wszędzie… Jednak nie znaczyło to, że godzono się z takim faktem. Odpalił kolejnego papierosa. Cóż… mogło mu się to nie podobać, ale najwyższy czas przeprowadzić czystkę we własnych śmieciach.

***

— Długo jeszcze?

— Co?

— Pytam czy długo masz zamiar obnosić się po mieszkaniu, z miną skrzywdzonej niewinności. — Shuji wszedł do kuchni i oparł się o blat, zaplatając na piersi ręce. Naprzeciw niego Shirenai właśnie kończył jeść śniadanie i dolewał sobie gorącej kawy do kubka.

— Wrobiłeś mnie w wyjazd — mruknął, gdy już przełknął ostatni kęs tosta.

— To już przerabialiśmy, nie widzę powodów do obrazy, w końcu opłacało się, prawda? Pogodziliście się z Keizo.

— Nie byliśmy skłóceni, po prostu się rozstaliśmy… Nie mogę zrozumieć, co wam odwaliło? Ty sam ostrzegałeś mnie przed nim, warczałeś, że to yakuza, że powinienem trzymać się od niego z daleka i nagle co?

— Ludzie często zmieniają zdanie. — Wzruszył ramionami.

— Jasne, a Ueda nadal jest przestępcą w oczach prawa.

— Wiem. — Shuji podrapał się po karku. — Jednak czy będziecie razem czy nie, on nadal będzie strzelał do ludzi jak do kaczek i rozdawał prochy na rogach. Jeżeli jednak dzięki niemu masz być szczęśliwszy…

— Shuji, to nie o to chodzi — westchnął. — Po prostu starałem się myśleć racjonalnie. Jakikolwiek związek z człowiekiem pokroju Uedy wydaje się po prostu niemożliwy. Na razie traktuję to jako przygodną znajomość, staram się nie angażować emocjonalnie. Poza tym… On nie stoi na rogach, od tego są inni.

— Mnie się wydaje, że na to już za późno, a ty po prostu wmawiasz sobie, że chodzi tylko o seks. — Taguchi usiadł na krześle i wziął jednego tosta, skubiąc go od niechcenia.

— Boję się…

— Że zrobi ci krzywdę? — Chłopak uniósł głowę i spojrzał na przyjaciela uważnie. — Jeżeli masz jakiekolwiek podstawy… to ja…

— Nie. — Shirenai machnął ręką. — O to akurat nie musisz się martwić… Uznaj mnie za mięczaka i ciotę, ale… Po prostu przeraża mnie myśl, że poczuję coś więcej, a wtedy on zniknie…

— Wydaje mi się, że zależy mu na tobie. — Shuji ostrożnie dobierał słowa. — Sprawia wrażenie poważnie zainteresowanego twoją osobą.

— Nie w tym rzecz. — Shi odchylił się na krześle i nieobecnym spojrzeniem omiótł blat stołu — To yakuza, może pójść na akcję i po prostu nie wrócić… Możesz mi wmawiać, że ja mogę wyjść domu i wpaść pod samochód, jasne w końcu nikt z nas nie jest prorokiem i nie przewidzi własnej śmierci. Jednak… — Spojrzał na Taguchiego. — Wiesz ile osób byłoby szczęśliwych, gdyby zginął? W dodatku ta moja adwokatura. — Parsknął śmiechem. — Adwokat diabła…

— Przecież nie jest powiedziane, że…

— Shuji, nie bądź naiwny. Przyjmijmy, że jakimś cudem ten związek przetrwał, jesteśmy razem. Widzisz to? — Chłopak niepewnie skinął głową. — Dobrze, teraz wyobraź sobie, że stało się najgorsze i Keizo stanął przed sądem. Myślisz, że siedziałbym z założonymi rękami? Nie, broniłbym go ze wszystkich sił! Broniłbym go, wiedząc, że oni wszyscy mają rację i jest winny jak cholera. Miałbym w dupie cały sąd, uczciwość adwokacką… Kim bym wtedy był? — Przesunął dłonią po twarzy w geście rezygnacji.

— Shi… twoje ideały. Kiedy podejmiesz pracę, prędzej czy później legną w gruzach. — Taguchi odłożył niedojedzoną kromkę. — Jako adwokat masz obowiązek bronić każdego. Sądzisz, że od razu będziemy mieć wybór? Tego uratuję, a tego nie, bo jest zły? Przydzielą nas z urzędu, będziemy bronić najgorsze szumowiny i bez skrupułów wydostaniemy ich na wolność, byle piąć się ku górze, byle zyskać uznanie, byle zostać zauważonym. Mówią, że Temida jest sprawiedliwa? Gówno prawa, jest ślepa. Ta przepaska na oczach pokazuje tylko jak bardzo. Jeżeli kiedykolwiek będziesz zmuszony go bronić, to przynajmniej zrobisz to dla siebie. Nie jesteś nowicjuszem, znasz sprawy, w których odgórnie wiadomo było, że oskarżony jest winny, a jednak wychodził cało. To bajka dla naiwnych, nie ma sprawiedliwych sądów, są tylko gorsi lub lepsi adwokaci i w zależności, po której stronie stoją, ta strona wygrywa.

— Jak tak to przedstawiasz… To zastanawiam się, po jaką cholerę zaczynałem te studia. — Shirenai uśmiechnął się gorzko.

— Bo kiedyś też wierzyliśmy w bajki. — Shuji wstał i przechodząc obok przyjaciela poczochrał mu włosy. — Nie zapędzaj się tak daleko w przyszłość, na razie żyj chwilą i pozwól życiu toczyć się swoim własnym torem. Poza tym, dobre pieprzenie jest w cenie, a Keizo wygląda na kogoś, kto zna się na rzeczy.

— Zbok. — Shi odtrącił jego rękę. — I tak ci nie wybaczyłem… Jeszcze.

— Ok., to jak mi wybaczysz to wypożyczymy jakiś film, kupimy zgrzewkę piwa i spędzimy noc, dzieląc się wrażeniami z alkowy — mrugnął Taguchi. — A teraz rusz dupę, za godzinę zaczynamy pracę.

— Zapomnij, nie mam zamiaru opowiadać ci, co robię w łóżku. — Ichiro kopnął stołek i ruszył za przyjacielem. — Ale chętnie posłucham.

***

Dwa dni, tyle zajęło ustalenie gdzie obecnie przebywa Ming. Keizo po raz dziesiąty przeglądnął plany rozłożone na biurku, rysując na nich sobie tylko znane linie i wykresy.

— Jesteście pewni, że zmiana jest o dwudziestej drugiej?

— Na sto procent. — Kiwnął głową Akira. — Nasz informator mówi, że pilnuje go trzech ludzi. Zmieniają się co pięć godzin i zawsze są w maskach.

— Maski, mówisz… Wygląda na to, że jeżeli oddalibyśmy Qing-lai prawo do przerzutów naszym szlakiem, naprawdę zwrócił by nam chłopaka. Niestety ta opcja odpada. Jednak to dobre wieści, znacznie ułatwią nam akcje. Tłumacz dalej.

— Tu i tu. — Mężczyzna wskazał dwa punkty na mapie. — Znajdują się obserwatorzy, jeden na zachodnim dachu, drugi naprzeciw bramy. Dobry snajper poradzi sobie z nimi bez trudu. Psami zajmie się nasz człowiek. Wchodzimy od północy, tam mieści się kanciapa, w której przesiaduje rezerwa. Na wschodzie znajduje się mały skład amunicji, można go wysadzić, to odwróciłoby skutecznie ich uwagę.

— Nie. — Kiezo pokręcił głową. — Amunicja tylko w ostateczności, mamy uwolnić Yao, a nie wywołać otwartą wojnę z triadą. Im mniej ofiar tym lepiej. — Spojrzał na zegarek. — Dochodzi osiemnasta. O dwudziestej wszystko ma być już zapięte na ostatni guzik. Wchodzimy od strony lasu. Otsune zajmuje się strażnikami przy bramie. — Odrócił się do kobiety siedzącej w fotelu. — Poradzisz sobie?

— Bez problemu. — Uśmiechnęła się lubieżnie. Czarne włosy opadały jej na jedno ramię, odsłaniając długą szyję. Przesunęła językiem po zębach. — Są moi.

— Dobrze, Taisuke, tobie zostawiam obserwatorów, nie zawiedź mnie.

— Nie ma obaw. — Mężczyzna w kucyku z włosami z przodu ściętymi na jeża uniósł głowę znad rozłożonych na stole pod ścianą części snajperki.

— Reszta idzie ze mną.

— Szefie. — Akira podrapał się po głowie. — Lepiej jakby szef został, gdyby coś…

— Nie tym razem. — Pokręcił głową. — Nie mam zamiaru siedzieć tu z założonymi rękami.

— Ja wiem, że to Ming ale…

— Nie chodzi o Yao, tak samo postąpiłbym w przypadku każdego z was — syknął. Nikt się nie odezwał, Keizo zastanawiał się chwilę, czy wiedzieli, że kłamie? Może, jednak nie obchodziło go to w tej chwili.

— Jesteśmy rodziną, nie zostawiamy swoich w rękach wroga.

— Tak jest.

— Cieszę się, że wszyscy zrozumieli. Możecie odejść, spotykamy się w wyznaczonym miejscu za dwie godziny. Zsynchronizujcie zegarki, nie ma mowy o żadnej wpadce. — Spojrzał na nich znacząco. — Osobiście zabiję każdego, kto spierdoli sprawę.

— Będzie dobrze. — Taisuke włożył złożoną broń do futerału. — To nie pierwsza i nie ostatnia akcja. Jak dla mnie nie jest źle, wreszcie coś się dzieje. — Uśmiechnął się zimno. Tak, jeżeli istnieje powołanie do bycia gangsterem, ten człowiek miał je we krwi. Lubił zabijać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz