W pokoju panował
mrok, trzech mężczyzn stało pod ścianą, czwarty klęczał na ziemi, a z jego
mocno rozciętej wargi kapała krew. Keizo siedział w fotelu i jakby od
niechcenia, bawił się pistoletem. Wydawał się być wyluzowany, a jego twarz
wyglądała na rozluźnioną i lekko znudzoną. Tylko uważny obserwator zauważyłby
drgający mięsień policzka. Nikt nie zorientował się, kiedy nagle wziął zamach i
z całej siły uderzył kolbą klęczącego mężczyznę, rozcinając mu łuk brwiowy i
powodując, że przewrócił się na podłogę w milczeniu.
— I co ja mam z wami
zrobić? — zapytał, powoli wyciągając z kieszeni chusteczkę i dokładnie
wycierając dłoń, na której osiadło kilka kropel krwi. — Mógłbym was zabić. Wiecie,
że zasłużyliście? — Nikt nie zaprzeczył, jedynie leżący na podłodze mężczyzna z
wysiłkiem skinął głową. — Widzicie? Przynajmniej do niego dotarło — mruknął
wstając i kopiąc go w brzuch. — Z wami policzę się później, żeby nie było
wątpliwości. — Westchnął i przeczesał dłonią włosy. — Ty. — Wskazał na jednego
z nich. — Ściągniesz mi tu ludzi, doświadczonych. Nie chcę zajmować się
świeżymi, nieobytymi w akcji amatorami. — Wsunął broń za pasek spodni, a z
kieszeni marynarki wyciągną papierosy. — Akira, skontaktuj się z naszym
szpiegiem, chcę znać dokładne miejsce przetrzymywania Minga. Ilu ludzi go
pilnuje, o której zmieniają wartę, z kim i gdzie chodzą żreć, szczać i kogo
pieprzą. I nie chcę słyszeć, że nie ma szans na jodbicie go. — Odpalił
papierosa i zaciągnął się głęboko. — Takki. — Spojrzał na trzeciego ze
stojących pod ścianą. — Zabierz go stąd. — Wskazał na leżącego. — Niech go ktoś
opatrzy i do cholery posprzątajcie tu! — Zerknął na zakrwawioną podłogę. — Nie
spieprzcie tego. — Podszedł do mężczyzny, którego podtrzymywał Takki, jego
twarz była zakrwawiona, a on sam trzymając się jedną ręką za brzuch, oddychał
ciężko. — Shuga, wiesz, za co dostałeś, prawda?
— Tak…
— Pozwoliliście
porwać Yao tuż pod waszymi nosami, mogłem was zabić… Drugiej szansy nie będzie.
— Odwrócił się i podszedł szybko do okna. — Wynocha, następnym razem, kiedy
przede mną staniecie, chcę usłyszeć dobre nowiny.
Stał i przyglądał
się przejeżdżającym samochodom. Na zewnątrz spokojny i opanowany, w środku
gotował się ze złości. Szlag, wszystko szło nie tak. Gdyby to był ktoś inny,
nawet nie zwróciłby uwagi. Owszem, o swoich trzeba dbać, ale co znaczy
jednostka przeciwko ogółowi?
Jednak to był Ming…
Cholerny blondas,
który wiecznie wtrącał się do jego życia, zawsze wiedział lepiej, co dla niego
dobre i nigdy nie miał skrupułów, aby w twarz wykrzyczeć mu jego własne błędy.
Szanował go za to. Wbrew temu, co mówił, w głębi ducha wiedział, że Yao jest
jego najlepszym przyjacielem… Jedynym przyjacielem. Mógł mu zaufać. To on
widział go, kiedy leżał jęcząc po zapitej nocy. To blondyn sprzątał po nim,
stawiał go na nogi, dyskretnie pozbywał się nieznajomych kochanków, których
twarzy nawet nie pamiętał. Cholera! Nawet mu za to dodatkowo nie płacił!
— Ty idioto —
mruknął. — Dałeś się zaskoczyć, jak dziecko. — Westchnął i wyrzucił niedopałek
przez okno.
Wiedział, że
obcięcie mu włosów było tylko preludium do tego, co naprawdę mogło się stać
chłopakowi. Był yakuzą, pracował dla Uedów, musieli dobrze wiedzieć gdzie
uderzyć skoro sięgnęli właśnie po niego. Był jeszcze jeden szczegół, którego
Keizo obawiał się najbardziej… Yao był Chińczykiem, a to tylko pogarszało
sprawę, bo w oczach porywaczy, mógł zostać uznany za zdrajcę. A zdrajców zabija
się bez litości. Już samo to, że spletli jego włosy w warkocz i przewiązali
wstążką w kolorze krwi, było pewnego rodzaju przekazem i on go rozumiał jak
nikt.
Dźwięk nadchodzącego
faksu wyrwał go z zamyślenia. Szybkim krokiem podszedł i sięgnął po wydruk.
Tak, to była jego karta przetargowa. Uśmiechnął się pod nosem. Cóż, nie chciał
tego wykorzystywać, ale może nie mieć innej możliwości. Szkoda, miał nadzieję,
że te informacje będzie mógł zachować na naprawdę poważne konflikty pomiędzy
organizacjami. Westchnął, ojciec by tego nie zrozumiał, dla niego jeden człowiek
nie zasługiwał na aż tyle uwagi. Ludzie przychodzą i odchodzą, zawsze można ich
zastąpić. Tylko czy można kimkolwiek zastąpić Minga? Dla Keizo odpowiedź była
jasna.
Jeszcze jedno nie
dawało mężczyźnie spokoju, ofiarę wybrano bardzo dobrze, nie wierzył w
przypadki. Wiedziano, że Yao przebywa w bliskim kontakcie z Uedą. Sam Qing-lai
wydawał się dysponować szczegółową wiedzą co do jego upodobań i zainteresowań.
To go niepokoiło, stanowiło zagrożenie dla jego najbliższych, oraz interesów,
czekało go więc jeszcze jedno dochodzenie. To, że miał szpiega w organizacji
nie było zaskoczeniem. Owszem, szczegółowo sprawdzano nowe nabytki, jednak… Cóż
on sam posiadł kilkunastu w poszczególnych rodzinach. Włochy, Rosja, Chiny,
Emiraty Arabskie, Hiszpania… Kim byliby bez wtyczek? Trasy przerzutowe wiodły
różnymi szlakami, z różnymi ludźmi prowadzono handel. Szpiedzy byli wszędzie…
Jednak nie znaczyło to, że godzono się z takim faktem. Odpalił kolejnego
papierosa. Cóż… mogło mu się to nie podobać, ale najwyższy czas przeprowadzić
czystkę we własnych śmieciach.
***
— Długo jeszcze?
— Co?
— Pytam czy długo
masz zamiar obnosić się po mieszkaniu, z miną skrzywdzonej niewinności. — Shuji
wszedł do kuchni i oparł się o blat, zaplatając na piersi ręce. Naprzeciw niego
Shirenai właśnie kończył jeść śniadanie i dolewał sobie gorącej kawy do kubka.
— Wrobiłeś mnie w
wyjazd — mruknął, gdy już przełknął ostatni kęs tosta.
— To już
przerabialiśmy, nie widzę powodów do obrazy, w końcu opłacało się, prawda?
Pogodziliście się z Keizo.
— Nie byliśmy
skłóceni, po prostu się rozstaliśmy… Nie mogę zrozumieć, co wam odwaliło? Ty
sam ostrzegałeś mnie przed nim, warczałeś, że to yakuza, że powinienem trzymać
się od niego z daleka i nagle co?
— Ludzie często
zmieniają zdanie. — Wzruszył ramionami.
— Jasne, a Ueda
nadal jest przestępcą w oczach prawa.
— Wiem. — Shuji
podrapał się po karku. — Jednak czy będziecie razem czy nie, on nadal będzie
strzelał do ludzi jak do kaczek i rozdawał prochy na rogach. Jeżeli jednak dzięki
niemu masz być szczęśliwszy…
— Shuji, to nie o to
chodzi — westchnął. — Po prostu starałem się myśleć racjonalnie. Jakikolwiek
związek z człowiekiem pokroju Uedy wydaje się po prostu niemożliwy. Na razie
traktuję to jako przygodną znajomość, staram się nie angażować emocjonalnie.
Poza tym… On nie stoi na rogach, od tego są inni.
— Mnie się wydaje,
że na to już za późno, a ty po prostu wmawiasz sobie, że chodzi tylko o seks. —
Taguchi usiadł na krześle i wziął jednego tosta, skubiąc go od niechcenia.
— Boję się…
— Że zrobi ci
krzywdę? — Chłopak uniósł głowę i spojrzał na przyjaciela uważnie. — Jeżeli masz
jakiekolwiek podstawy… to ja…
— Nie. — Shirenai machnął
ręką. — O to akurat nie musisz się martwić… Uznaj mnie za mięczaka i ciotę,
ale… Po prostu przeraża mnie myśl, że poczuję coś więcej, a wtedy on zniknie…
— Wydaje mi się, że
zależy mu na tobie. — Shuji ostrożnie dobierał słowa. — Sprawia wrażenie
poważnie zainteresowanego twoją osobą.
— Nie w tym rzecz. —
Shi odchylił się na krześle i nieobecnym spojrzeniem omiótł blat stołu — To
yakuza, może pójść na akcję i po prostu nie wrócić… Możesz mi wmawiać, że ja
mogę wyjść domu i wpaść pod samochód, jasne w końcu nikt z nas nie jest
prorokiem i nie przewidzi własnej śmierci. Jednak… — Spojrzał na Taguchiego. —
Wiesz ile osób byłoby szczęśliwych, gdyby zginął? W dodatku ta moja adwokatura.
— Parsknął śmiechem. — Adwokat diabła…
— Przecież nie jest
powiedziane, że…
— Shuji, nie bądź
naiwny. Przyjmijmy, że jakimś cudem ten związek przetrwał, jesteśmy razem.
Widzisz to? — Chłopak niepewnie skinął głową. — Dobrze, teraz wyobraź sobie, że
stało się najgorsze i Keizo stanął przed sądem. Myślisz, że siedziałbym z
założonymi rękami? Nie, broniłbym go ze wszystkich sił! Broniłbym go, wiedząc,
że oni wszyscy mają rację i jest winny jak cholera. Miałbym w dupie cały sąd,
uczciwość adwokacką… Kim bym wtedy był? — Przesunął dłonią po twarzy w geście
rezygnacji.
— Shi… twoje ideały.
Kiedy podejmiesz pracę, prędzej czy później legną w gruzach. — Taguchi odłożył
niedojedzoną kromkę. — Jako adwokat masz obowiązek bronić każdego. Sądzisz, że
od razu będziemy mieć wybór? Tego uratuję, a tego nie, bo jest zły? Przydzielą
nas z urzędu, będziemy bronić najgorsze szumowiny i bez skrupułów wydostaniemy
ich na wolność, byle piąć się ku górze, byle zyskać uznanie, byle zostać
zauważonym. Mówią, że Temida jest sprawiedliwa? Gówno prawa, jest ślepa. Ta
przepaska na oczach pokazuje tylko jak bardzo. Jeżeli kiedykolwiek będziesz
zmuszony go bronić, to przynajmniej zrobisz to dla siebie. Nie jesteś
nowicjuszem, znasz sprawy, w których odgórnie wiadomo było, że oskarżony jest
winny, a jednak wychodził cało. To bajka dla naiwnych, nie ma sprawiedliwych
sądów, są tylko gorsi lub lepsi adwokaci i w zależności, po której stronie
stoją, ta strona wygrywa.
— Jak tak to
przedstawiasz… To zastanawiam się, po jaką cholerę zaczynałem te studia. — Shirenai
uśmiechnął się gorzko.
— Bo kiedyś też
wierzyliśmy w bajki. — Shuji wstał i przechodząc obok przyjaciela poczochrał mu
włosy. — Nie zapędzaj się tak daleko w przyszłość, na razie żyj chwilą i pozwól
życiu toczyć się swoim własnym torem. Poza tym, dobre pieprzenie jest w cenie,
a Keizo wygląda na kogoś, kto zna się na rzeczy.
— Zbok. — Shi
odtrącił jego rękę. — I tak ci nie wybaczyłem… Jeszcze.
— Ok., to jak mi
wybaczysz to wypożyczymy jakiś film, kupimy zgrzewkę piwa i spędzimy noc,
dzieląc się wrażeniami z alkowy — mrugnął Taguchi. — A teraz rusz dupę, za
godzinę zaczynamy pracę.
— Zapomnij, nie mam
zamiaru opowiadać ci, co robię w łóżku. — Ichiro kopnął stołek i ruszył za
przyjacielem. — Ale chętnie posłucham.
***
Dwa dni, tyle zajęło
ustalenie gdzie obecnie przebywa Ming. Keizo po raz dziesiąty przeglądnął plany
rozłożone na biurku, rysując na nich sobie tylko znane linie i wykresy.
— Jesteście pewni,
że zmiana jest o dwudziestej drugiej?
— Na sto procent. —
Kiwnął głową Akira. — Nasz informator mówi, że pilnuje go trzech ludzi.
Zmieniają się co pięć godzin i zawsze są w maskach.
— Maski, mówisz…
Wygląda na to, że jeżeli oddalibyśmy Qing-lai prawo do przerzutów naszym
szlakiem, naprawdę zwrócił by nam chłopaka. Niestety ta opcja odpada. Jednak to
dobre wieści, znacznie ułatwią nam akcje. Tłumacz dalej.
— Tu i tu. — Mężczyzna
wskazał dwa punkty na mapie. — Znajdują się obserwatorzy, jeden na zachodnim
dachu, drugi naprzeciw bramy. Dobry snajper poradzi sobie z nimi bez trudu.
Psami zajmie się nasz człowiek. Wchodzimy od północy, tam mieści się kanciapa,
w której przesiaduje rezerwa. Na wschodzie znajduje się mały skład amunicji,
można go wysadzić, to odwróciłoby skutecznie ich uwagę.
— Nie. — Kiezo
pokręcił głową. — Amunicja tylko w ostateczności, mamy uwolnić Yao, a nie
wywołać otwartą wojnę z triadą. Im mniej ofiar tym lepiej. — Spojrzał na
zegarek. — Dochodzi osiemnasta. O dwudziestej wszystko ma być już zapięte na
ostatni guzik. Wchodzimy od strony lasu. Otsune zajmuje się strażnikami przy
bramie. — Odrócił się do kobiety siedzącej w fotelu. — Poradzisz sobie?
— Bez problemu. — Uśmiechnęła
się lubieżnie. Czarne włosy opadały jej na jedno ramię, odsłaniając długą
szyję. Przesunęła językiem po zębach. — Są moi.
— Dobrze, Taisuke,
tobie zostawiam obserwatorów, nie zawiedź mnie.
— Nie ma obaw. — Mężczyzna
w kucyku z włosami z przodu ściętymi na jeża uniósł głowę znad rozłożonych na
stole pod ścianą części snajperki.
— Reszta idzie ze
mną.
— Szefie. — Akira
podrapał się po głowie. — Lepiej jakby szef został, gdyby coś…
— Nie tym razem. — Pokręcił
głową. — Nie mam zamiaru siedzieć tu z założonymi rękami.
— Ja wiem, że to
Ming ale…
— Nie chodzi o Yao,
tak samo postąpiłbym w przypadku każdego z was — syknął. Nikt się nie odezwał,
Keizo zastanawiał się chwilę, czy wiedzieli, że kłamie? Może, jednak nie
obchodziło go to w tej chwili.
— Jesteśmy rodziną,
nie zostawiamy swoich w rękach wroga.
— Tak jest.
— Cieszę się, że
wszyscy zrozumieli. Możecie odejść, spotykamy się w wyznaczonym miejscu za dwie
godziny. Zsynchronizujcie zegarki, nie ma mowy o żadnej wpadce. — Spojrzał na
nich znacząco. — Osobiście zabiję każdego, kto spierdoli sprawę.
— Będzie dobrze. —
Taisuke włożył złożoną broń do futerału. — To nie pierwsza i nie ostatnia
akcja. Jak dla mnie nie jest źle, wreszcie coś się dzieje. — Uśmiechnął się
zimno. Tak, jeżeli istnieje powołanie do bycia gangsterem, ten człowiek miał je
we krwi. Lubił zabijać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz