Cisza, która zapadła
w pokoju po pytaniu Keizo, była namacalna. Shirenai z trudem zdusił ogarniający
go nagle napad śmiechu i przybrał równie ponury wyraz twarzy, co stojący za nim
Ueda. Niemal widział kotłujące się myśli swoich przyjaciół i nieznanego mu
mężczyzny, który rozglądał się nerwowo, jakby szukał drogi ucieczki, a
zorientowawszy się, że drzwi odgradza mu stojący w nich smok, zastanawiał się
nad możliwością wykorzystania okna tudzież kratki wentylacyjnej.
— Nie wszyscy na
raz, każdego postaram się wysłuchać — zakpił Ueda, zaplatając ramiona na
piersi.
— Eeee… — bąknął
Shuji inteligentnie, biorąc kubek z kawą i klnąc szpetnie, gdy napój poparzył
mu usta. — Gorące! — poskarżył się niewiadomo komu.
— To kawa —
poinformował go Yukio, jakby sama nazwa wskazywała, że napój powinien mieć
temperaturę lawy i to tuż po erupcji wulkanu.
Keizo nie odrywał
wzroku od Minga, który za punkt honoru obrał sobie zejście z tego padołu łez za
pomocą cukrzycy i sypał właśnie do filiżanki chyba już piątą łyżeczkę. Shirenai
przyglądał się temu w milczeniu, zastanawiając jak słodki ulepek blondyn jest w
stanie przełknąć. Niestety, nie dane było mu dojść do jakichś bardziej
jednoznacznych wniosków, gdyż w tym momencie Ueda szybkim krokiem podszedł do
stolika i chwyciwszy filiżankę, przelał spokojnie napój do cukierniczki. Ichiro
uniósł dłoń i zakrył oczy, zagryzając wargi, aby nie wybuchnąć głośnym rechotem
na widok przerażonej miny nieznajomego.
— Tak będzie
szybciej. — Keizo skwitował swój wyczyn równie słodkim uśmiechem co zaserwowane
właśnie cukrowo—kawowe coś.
— Jako lekarz
odradzałbym picie tego świństwa, pikawa może ci wysiąść. — Yukio najwyraźniej
już się opanował, gdyż wyglądał na rozbawionego.
— Więc… skąd się
znacie? — Ueda przysiadł na rogu fotela, obejmując Minga ramieniem i poklepując
go przyjacielsko po plecach.
— Z klubu?
— Nie jesteś pewien?
— No, jestem.
— Zabrzmiało
cokolwiek niepewnie. — Keizo w tym momencie wyglądał jak wcielenie wszelkiego
spokoju i życzliwości.
— Wydaje ci się.
— A jak długo?
— Długo co? — Ming
spojrzał na niego kątem oka.
— Jak długo się
znacie.
— Tydzień —
powiedział szybko Taguchi.
— Trzy tygodnie —
rzucił w tym samym momencie blondyn, po czym umilkli jednocześnie.
— Miesiąc. — Kasai
spokojnie upił łyk kawy.
— Shi — Ueda
spojrzał na chłopaka, który stał nadal obok drzwi z dłonią przyciśniętą
kurczowo do twarzy. — Zanotuj, że w najbliższym czasie trzeba ich wysłać na
konsultacje lekarskie. Skleroza w tym wieku jest wysoce niepokojąca, a ta
przypomina epidemię, co jest jeszcze gorsze.
— Zaraza na was
wszystkich… — Shirenai wydał z siebie zduszony jęk.
— Tylko na nich —
sprostował łagodnie Keizo. — A teraz chciałbym usłyszeć prawdę, całą prawdę i
tylko prawdę. Jeżeli cokolwiek pominiecie, możecie być pewni, że dowiem się
tego, a wtedy będziemy rozmawiać zupełnie innym tonem.
— No więc… poznałem
Minga w klubie. — Shuji westchnął, lecz zaraz opanował się i spojrzał w oczy
Uedy z rozbrajającą wręcz niewinnością. — Zaprosił mnie do stolika. Tak było? —
Blondyn gorliwie pokiwał głową. — No, a potem odwiedził nas w domu. — Kolejne
kiwnięcie. — I okazało się, że…
— Że dogadujecie się
jak jednojajowe trojaczki — wszedł mu w słowo Shi, uśmiechając się ironicznie.
— Coś w ten deseń.
— Od kiedy wiesz, że
byłem na wczasach w tym samym miejscu co Keizo?
— A wiem? — Shuji
zanurzył nos w kubku z kawą.
— A nie wiesz?
— No… jakoś tak, coś
tam Ming wspominał…
— Rozumiem… —
Shirenai w końcu postanowił usiąść na wolnym fotelu. — Yukio, jak tam twoje
kolano?
— Świetnie, już go
prawie nie boli. — Taguchi wyszczerzył się radośnie. — Sam mu robiłem okłady,
na początku w ogóle nie mógł zginać nogi i…
— Shu… to była
kostka. — Kasai przewrócił oczami, widząc zaciskające się pięści Shi.
— Eee… serio? —
Shuji zamrugał debilnie, po czym na powrót zanurzył twarz w kubku. Tym razem to
Yao westchnął cierpiętniczo.
— Tak jakby mamy…
— Przesrane. — Spokojnie
dokończył Keizo. — Dla mnie wszystko jest jasne, jeżeli spodziewacie się
podziękowań to trafiliście na złych adresatów. Was dwóch zostawiam w dobrych
rękach Shi, a ty — spojrzał ironicznie na Minga — za dwie godziny lecisz ze mną
do Hongkongu.
— Za co? — Chińczyk
skrzywił się nieszczęśliwie. — Nie miałem w planach podróży…
— To już masz —
uciął rozmowę Keizo. — Mamy wiele do obgadania — dodał, podnosząc się i
kierując w stronę drzwi. — Pożyczyłbym wam miłego dnia, ale… — Zerknął na
Ichiro. — Wątpię, aby się spełniło.
***
Samolot łagodnie szybował pomiędzy chmurami. Po początkowych turbulencjach nie pozostało ani śladu. Ming oparty o zagłówek, ponuro spoglądał się siedzącego po drugiej stronie Uedę, który od początku lotu wisiał na telefonie. Cóż, jeżeli ma się pecha to na całej linii. W końcu tylko oni mogli wpaść zaraz po, a właściwie przed powiedzeniem „Dzień dobry” powracającym wczasowiczom. Właściwie jeżeli ktoś by ich teraz nazwał kretynami do entej potęgi, wcale by się nie obraził. W końcu powinni byli przewidzieć taką opcję i ułożyć jakąś wspólną wersję wydarzeń. Ale nie, po co? Lepiej się jąkać, mylić w zeznaniach i skoro raz się okazało być bezmózgim yeti, to najlepiej iść w zaparte i nie ujawniać tej śladowej części inteligencji, jaka została gdzieś w zakamarkach mózgu. Paradoksalnie ani on, ani Shuji nigdy nie mieli problemów z wysłowieniem się… aż do tej pory. Ponownie zerknął na zaaferowanego rozmową Keizo. Przez cały ten czas odkąd opuścili dom Taguchiego, nie odezwał się do niego ani słowem. Sam już nie wiedział, czy przyjaciel jest wściekły, czy po prostu ignoruje go, aby dać mu nauczkę. Poprawił się na siedzeniu. Cóż, jego zdaniem nie popełnili żadnego większego przestępstwa, a wręcz przeciwnie, zarówno Shi, jak i Kei powinni być im wdzięczni. Pierwszy raz miał okazję zobaczyć tak naprawdę Ichiro, bo do tej pory mignął mu tylko raz przed oczami, a wtedy nie zwrócił na niego uwagi. Chłopak był naprawdę przystojny. Wysportowany, acz nie paker, wręcz przeciwnie, miał smukłą sylwetkę i piękne oczy, które przyciągały wzrok. Pasował do Keizo. Po raz pierwszy przyjrzał się mężczyźnie nie jak przyjacielowi, a jak potencjalnemu kandydatowi na partnera. Wysoki i zgrabny, długie nogi wyciągnął przed siebie, siedząc w fotelu w niedbałej pozie. Czarne włosy opadały mu niesfornymi kosmykami na czoło, czyniąc twarz łagodniejszą i młodszą niż sugerowałby to jego wiek. Duże, lekko skośne, czarne oczy otoczone były firanką gęstych rzęs. Wysokie kości policzkowe i wąskie usta idealnie komponowały się z prostym nosem. Długie, smukłe palce o wypukłych paznokciach trzymały teraz papierosa. Biała, rozpięta pod szyją koszula eksponowała łagodną linię obojczyków.
— Co mi się tak przyglądasz?
Wreszcie dotarło do ciebie, co straciłeś? — Głos mężczyzny wyrwał go z
zamyślenia.
— Zapomnij, nie
jesteś w moim typie, już to kiedyś powiedziałem i potwierdzam — prychnął.
— Jasne. Więc? Kto
wpadł na ten idiotyczny pomysł wysłania mnie i Shirenai na wspólne wczasy?
— Nie był idiotyczny
— zaperzył się.
— Czyli ty.
— A jeżeli ja? — Zacisnął
pięści. — Powinieneś mi być wdzięczny. Miałeś dwa tygodnie niczym nieprzerwanej
imprezy. Teraz przynajmniej wyglądasz jak człowiek.
— Przeginasz.
— Akurat, ciekawe
kto sprzątał i wyrzucał nieznanych kochanków przez ostatnie tygodnie z twojej
sypialni, kiedy ty leczyłeś kaca.
— Nikt cię o to nie
prosił.
— Masz cholerną
rację, nikt mnie nie prosił — wycedził. — Po prostu nie mogłem patrzeć jak mój
przyjaciel…
— Nie jestem…
— Tak, nie jesteś! —
Spojrzał na niego wściekle. — Bo każdy inny powiedziałby przynajmniej dziękuję,
a jedyne co od ciebie usłyszałem to pieprzone złorzeczenia. Sam nie wiem, po
jaką cholerę robiłem to wszystko dla ciebie, po co się martwiłem i po co w
końcu zorganizowałem ten pieprzony wyjazd. Może po to abyś wreszcie przejrzał
na te egoistyczne oczy i zrozumiał, że nie jesteś tylko maszyną do robienia
interesów, beznamiętnym draniem, który zabija ludzi za to, że spojrzeli na
niego w nieodpowiednim momencie, ale też, co bardzo niewygodne, jesteś
zwyczajnym człowiekiem, potrzebującym zwyczajnych, ludzkich uczuć.
— Skończyłeś?
— Tak, po cholerę
się produkować, skoro do twojego zakutego łba i tak nic nie dociera. Masz
rację, pozostańmy przy relacjach pracownik—pracodawca. Przyjaźń w naszym
świecie jest przereklamowana i praktycznie nie istnieje. Sam nie wiem, po co
się oszukiwałem. — Poprawił marynarkę i oparł się wygodniej, zatapiając wzrok w
chmurach. Dalsza podróż minęła w milczeniu. Keizo z zaciśniętymi ustami
przeglądał czasopisma, a Ming drzemał z głową opartą o zasłonkę okna.
***
Lądowanie przebiegło bez większych problemów. Tuż po odprawie wsiedli do podstawionej wcześniej limuzyny, która zawiozła ich pod pięciogwiazdkowy hotel „LKF By Rhombus”, znajdujący się w centrum, pomiędzy dzielnicami Lan Kwai Fong i SoHo. Dookoła znajdowała się cała sieć barów, sklepów, restauracji i galerii. W środku skorzystać można było między innymi z wysokiej jakości centrum odnowy biologicznej, renomowanego zakładu fryzjerskiego i sali fitness. Bezprzewodowe połączenie z Internetem WiFi/LAN było dodatkowym udogodnieniem, a za meldunek w pokojach najwyższej klasy goście otrzymywali darmowe bilety do Ocean Park.
Ming wysiadł z
samochodu i nie odwracając się, ruszył z kilkoma ochroniarzami w kierunku drzwi
wejściowych. Miał dopilnować zakwaterowania i bezpiecznego transportu bagaży.
Kiedy już wszystko było na miejscu, spokojnie ruszył korytarzem do swojego
pokoju. W tej chwili marzył tylko o gorącej kąpieli i spokojnym wieczorze przy
laptopie.
Keizo niestety nie mógł jeszcze pozwolić sobie na relaks. Tego wieczoru czekało go spotkanie z Qing—lai, najstarszym synem chińskiej triady. Mężczyzna dobiegał czterdziestki i według danych, które właśnie miał rozłożone na kolanach, był nie tylko nieustępliwym partnerem w interesach, ale też rzadko podejmował jakiekolwiek negocjacje, zakładając z góry, że wszystko powinno iść po jego myśli. Ueda wyciągnął telefon.
— Masz to? — zapytał
mężczyzny, którego głos rozległ się w aparacie.
— …
— Ojciec wie?
— …
— Jesteś pewien?
Jeżeli dowiedziałby się, że byliśmy w posiadaniu karty przetargowej…
— …
— Ok, wyślij mi faks
z danymi, oryginał mam nadzieję pozostaje bezpieczny.
— …
— Tak wiem, użyję
jej tylko w ostateczności.
— …
— Właśnie je
przeglądam — mruknął na pytanie mężczyzny. — Ojciec jest pewien, że możemy
sobie pozwolić na tę stratę?
— …
— Rozumiem. — Odpalił
papierosa i zaciągnął się głęboko. — A więc wszystko załatwione, dziś wieczór
powinienem zadzwonić z pierwszymi wiadomościami. — Rozłączył się akurat w
momencie gdy samochód zatrzymał się pod ekskluzywnym lokalem o nazwie „Sands”,
gdzie między innymi mieściło się kasyno.
Już po chwili
prowadzony był wąskim korytarzem, którego podłogi wyłożone były ciemnozielonym
dywanem, a ściany zdobił gładki, jasny marmur. We wnękach płonęły ukryte
starannie lampy, co nadawało całości tajemniczego, a zarazem przyjemnego
charakteru. Pokój znajdował się na po lewej stronie. Duże okna wychodziły na
basen znajdujący się na tyłach lokalu, okrągły stół na środku, miał sprawiać,
że przesiadujące tu osoby, na chwilę mogły ulec wrażeniu równości i jedności z
gospodarzem. Nic bardziej mylnego.
— Keizo Ueda. — Mężczyzna
siedzący w jednym z foteli podniósł się na jego widok i wyciągnął rękę. Brunet
spojrzał na niego badawczo i skinął głową, przyjmując podaną mu dłoń.
— Qing-lai Yin.— Skinął
głową. — Wreszcie mogę poznać najstarszego syna Xian—yao Yin. Bardzo żałuję, że
nie mogę osobiście go powitać. — Usiadł na wskazanym mu fotelu.
— Ojciec też był
rozczarowany, jednakże zatrzymały go ważne sprawy. — Gospodarz skinął głową w
kierunku stojącej na uboczu kobiety. — An-mei, kawa, koniak i możesz nas
zostawić. — Skinęła głową i po chwili na stole stanęła taca z filiżankami, oraz
butelka z trunkiem i dwa kieliszki. — Ukłoniła się i po cichu wycofała z sali.
— Czarna z jedną
kostką cukru? — Qing-lai nalał napój do białej filiżanki ozdobionej delikatnym,
orientalnym wzorem.
— Tak. — Kei
spojrzał na niego ironicznie. Mógł mu oddać sprawiedliwość, facet odrobił
zadanie. Przez chwilę pili w milczeniu, przyglądając się sobie uważnie.
— Sądzę, że jest pan
zmęczony podwójną podróżą, jeżeli to nie przeszkadza, możemy przejść do
interesów. — Chińczyk przerwał w końcu ciszę, dając jednocześnie do
zrozumienia, że wie więcej, niż tylko to, jaką kawę preferuje jego rozmówca.
— Miałem nadzieję na
taką propozycję. — Skinął głową z aprobatą. — Chcecie przejąć nasz szlak
handlowy, nie jesteśmy tym zachwyceni.
— Nie wątpię. — Uśmiechnął
się pod nosem.
— Co daje wam prawo
piractwa na wcześniej zajętych terenach?
— Piractwo… brzydkie
słowo, powiedziałbym raczej, że to po prostu jedyne logiczne wyjście. Nie
udawajmy ignorantów. — Qing-lai upił łyk kawy. — Zdajecie sobie sprawę, że
wasze statki o włos mijają naszą strefę graniczną. Rozsądnym więc wydaje nam
się, iż to my powinniśmy z nich korzystać.
— Do tej pory nie
sprawiało wam to większych problemów.
— Do tej pory mój
ojciec patrzył łagodnym wzrokiem na wasze poczynania, jednakże… Wraz z wiekiem,
coraz więcej spraw przechodzi na barki synów.
— A więc to pańska
inicjatywa?
— Można tak
powiedzieć. — Skinął głową.
— Nie sądzicie
chyba, że zgodzimy się na rezygnację…
— W zamian
ofiarujemy spokojny dostęp do północno wschodnich wód.
— Szlachetne. —
Keizo uśmiechną się ironicznie. — Zwłaszcza, że są patrolowane dwa razy
częściej niż normalnie i sami straciliście tam w ostatni roku czternaście
sporych przerzutów.
— A więc nie
ustąpicie? — Yin odstawił filiżankę i spojrzał na Keizo uważnie.
— Nie mamy takiego
zamiaru, to, co proponujecie w zamian ociera się o śmieszność. — Udea wstał z
fotela. — Zdaje pan sobie sprawę, że ponad sto pięćdziesiąt osób, jakie
mieliście w swojej organizacji na terenach Macau opuściło wasze szeregi i
nawiązało współpracę z szanghajską triadą. To w połączeniu z tymi wpadkami na
północno wschodnich wodach sprawia, że tracicie powoli status najsilniejszej
organizacji w Chinach. Przejęcie wschodnich tras ma wam pomóc się odbić.
Przykro mi, nie pozbędziemy się ich. — Keizo odwrócił się i ruszył do wyjścia.
— Jesteś na mojej
ziemi, w moim lokalu, mogę równie dobrze ciebie użyć, jako karty przetargowej. —
Chińczyk zastukał palcami o blat stołu.
— Nie sądzę, nie
zadarłbyś z całą yakuzą Japonii. Porwanie kogoś takiego jak ja pogrążyłoby was
ostatecznie. — Ueda zacisnął dłoń na klamce.
— Jeszcze nie
skończyłem. — Yin podniósł się z fotela i sięgnął po telefon. — Przynieście mi
to — warknął do słuchawki. — Możecie się zgodzić na współudział.
— Żartujesz? — Keizo
uniósł brew w zdumieniu.
— Nie, nie żartuję w
interesach. — Boczne drzwi otworzyły się cicho i wszedł przez nie niski, lekko
łysiejący mężczyzna. Szybko podszedł do szefa i wręczył mu coś, po czym wycofał
się tyłem. — Aby pokazać ci, jak bardzo jestem poważny, mam dla ciebie
niespodziankę. Na razie jest delikatna i w miarę bezbolesna… Z czasem nie
będziemy już tak uprzejmi — mruknął, ciskając na stół foliowy worek.
Keizo zaintrygowany
i kierowany złymi przeczuciami podszedł do blatu. W worku związany czerwoną
wstążką leżał długi warkocz jasnych włosów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz