piątek, 14 września 2012

Czerwony Płomień - XXII


Cisza, która zapadła w pokoju po pytaniu Keizo, była namacalna. Shirenai z trudem zdusił ogarniający go nagle napad śmiechu i przybrał równie ponury wyraz twarzy, co stojący za nim Ueda. Niemal widział kotłujące się myśli swoich przyjaciół i nieznanego mu mężczyzny, który rozglądał się nerwowo, jakby szukał drogi ucieczki, a zorientowawszy się, że drzwi odgradza mu stojący w nich smok, zastanawiał się nad możliwością wykorzystania okna tudzież kratki wentylacyjnej.

— Nie wszyscy na raz, każdego postaram się wysłuchać — zakpił Ueda, zaplatając ramiona na piersi.

— Eeee… — bąknął Shuji inteligentnie, biorąc kubek z kawą i klnąc szpetnie, gdy napój poparzył mu usta. — Gorące! — poskarżył się niewiadomo komu.

— To kawa — poinformował go Yukio, jakby sama nazwa wskazywała, że napój powinien mieć temperaturę lawy i to tuż po erupcji wulkanu.


Keizo nie odrywał wzroku od Minga, który za punkt honoru obrał sobie zejście z tego padołu łez za pomocą cukrzycy i sypał właśnie do filiżanki chyba już piątą łyżeczkę. Shirenai przyglądał się temu w milczeniu, zastanawiając jak słodki ulepek blondyn jest w stanie przełknąć. Niestety, nie dane było mu dojść do jakichś bardziej jednoznacznych wniosków, gdyż w tym momencie Ueda szybkim krokiem podszedł do stolika i chwyciwszy filiżankę, przelał spokojnie napój do cukierniczki. Ichiro uniósł dłoń i zakrył oczy, zagryzając wargi, aby nie wybuchnąć głośnym rechotem na widok przerażonej miny nieznajomego.

— Tak będzie szybciej. — Keizo skwitował swój wyczyn równie słodkim uśmiechem co zaserwowane właśnie cukrowo—kawowe coś.

— Jako lekarz odradzałbym picie tego świństwa, pikawa może ci wysiąść. — Yukio najwyraźniej już się opanował, gdyż wyglądał na rozbawionego.

— Więc… skąd się znacie? — Ueda przysiadł na rogu fotela, obejmując Minga ramieniem i poklepując go przyjacielsko po plecach.

— Z klubu?

— Nie jesteś pewien?

— No, jestem.

— Zabrzmiało cokolwiek niepewnie. — Keizo w tym momencie wyglądał jak wcielenie wszelkiego spokoju i życzliwości.

— Wydaje ci się.

— A jak długo?

— Długo co? — Ming spojrzał na niego kątem oka.

— Jak długo się znacie.

— Tydzień — powiedział szybko Taguchi.

— Trzy tygodnie — rzucił w tym samym momencie blondyn, po czym umilkli jednocześnie.

— Miesiąc. — Kasai spokojnie upił łyk kawy.

— Shi — Ueda spojrzał na chłopaka, który stał nadal obok drzwi z dłonią przyciśniętą kurczowo do twarzy. — Zanotuj, że w najbliższym czasie trzeba ich wysłać na konsultacje lekarskie. Skleroza w tym wieku jest wysoce niepokojąca, a ta przypomina epidemię, co jest jeszcze gorsze.

— Zaraza na was wszystkich… — Shirenai wydał z siebie zduszony jęk.

— Tylko na nich — sprostował łagodnie Keizo. — A teraz chciałbym usłyszeć prawdę, całą prawdę i tylko prawdę. Jeżeli cokolwiek pominiecie, możecie być pewni, że dowiem się tego, a wtedy będziemy rozmawiać zupełnie innym tonem.

— No więc… poznałem Minga w klubie. — Shuji westchnął, lecz zaraz opanował się i spojrzał w oczy Uedy z rozbrajającą wręcz niewinnością. — Zaprosił mnie do stolika. Tak było? — Blondyn gorliwie pokiwał głową. — No, a potem odwiedził nas w domu. — Kolejne kiwnięcie. — I okazało się, że…

— Że dogadujecie się jak jednojajowe trojaczki — wszedł mu w słowo Shi, uśmiechając się ironicznie.

— Coś w ten deseń.

— Od kiedy wiesz, że byłem na wczasach w tym samym miejscu co Keizo?

— A wiem? — Shuji zanurzył nos w kubku z kawą.

— A nie wiesz?

— No… jakoś tak, coś tam Ming wspominał…

— Rozumiem… — Shirenai w końcu postanowił usiąść na wolnym fotelu. — Yukio, jak tam twoje kolano?

— Świetnie, już go prawie nie boli. — Taguchi wyszczerzył się radośnie. — Sam mu robiłem okłady, na początku w ogóle nie mógł zginać nogi i…

— Shu… to była kostka. — Kasai przewrócił oczami, widząc zaciskające się pięści Shi.

— Eee… serio? — Shuji zamrugał debilnie, po czym na powrót zanurzył twarz w kubku. Tym razem to Yao westchnął cierpiętniczo.

— Tak jakby mamy…

— Przesrane. — Spokojnie dokończył Keizo. — Dla mnie wszystko jest jasne, jeżeli spodziewacie się podziękowań to trafiliście na złych adresatów. Was dwóch zostawiam w dobrych rękach Shi, a ty — spojrzał ironicznie na Minga — za dwie godziny lecisz ze mną do Hongkongu.

— Za co? — Chińczyk skrzywił się nieszczęśliwie. — Nie miałem w planach podróży…

— To już masz — uciął rozmowę Keizo. — Mamy wiele do obgadania — dodał, podnosząc się i kierując w stronę drzwi. — Pożyczyłbym wam miłego dnia, ale… — Zerknął na Ichiro. — Wątpię, aby się spełniło.

***

Samolot łagodnie szybował pomiędzy chmurami. Po początkowych turbulencjach nie pozostało ani śladu. Ming oparty o zagłówek, ponuro spoglądał się siedzącego po drugiej stronie Uedę, który od początku lotu wisiał na telefonie. Cóż, jeżeli ma się pecha to na całej linii. W końcu tylko oni mogli wpaść zaraz po, a właściwie przed powiedzeniem „Dzień dobry” powracającym wczasowiczom. Właściwie jeżeli ktoś by ich teraz nazwał kretynami do entej potęgi, wcale by się nie obraził. W końcu powinni byli przewidzieć taką opcję i ułożyć jakąś wspólną wersję wydarzeń. Ale nie, po co? Lepiej się jąkać, mylić w zeznaniach i skoro raz się okazało być bezmózgim yeti, to najlepiej iść w zaparte i nie ujawniać tej śladowej części inteligencji, jaka została gdzieś w zakamarkach mózgu. Paradoksalnie ani on, ani Shuji nigdy nie mieli problemów z wysłowieniem się… aż do tej pory. Ponownie zerknął na zaaferowanego rozmową Keizo. Przez cały ten czas odkąd opuścili dom Taguchiego, nie odezwał się do niego ani słowem. Sam już nie wiedział, czy przyjaciel jest wściekły, czy po prostu ignoruje go, aby dać mu nauczkę. Poprawił się na siedzeniu. Cóż, jego zdaniem nie popełnili żadnego większego przestępstwa, a wręcz przeciwnie, zarówno Shi, jak i Kei powinni być im wdzięczni. Pierwszy raz miał okazję zobaczyć tak naprawdę Ichiro, bo do tej pory mignął mu tylko raz przed oczami, a wtedy nie zwrócił na niego uwagi. Chłopak był naprawdę przystojny. Wysportowany, acz nie paker, wręcz przeciwnie, miał smukłą sylwetkę i piękne oczy, które przyciągały wzrok. Pasował do Keizo. Po raz pierwszy przyjrzał się mężczyźnie nie jak przyjacielowi, a jak potencjalnemu kandydatowi na partnera. Wysoki i zgrabny, długie nogi wyciągnął przed siebie, siedząc w fotelu w niedbałej pozie. Czarne włosy opadały mu niesfornymi kosmykami na czoło, czyniąc twarz łagodniejszą i młodszą niż sugerowałby to jego wiek. Duże, lekko skośne, czarne oczy otoczone były firanką gęstych rzęs. Wysokie kości policzkowe i wąskie usta idealnie komponowały się z prostym nosem. Długie, smukłe palce o wypukłych paznokciach trzymały teraz papierosa. Biała, rozpięta pod szyją koszula eksponowała łagodną linię obojczyków.

— Co mi się tak przyglądasz? Wreszcie dotarło do ciebie, co straciłeś? — Głos mężczyzny wyrwał go z zamyślenia.

— Zapomnij, nie jesteś w moim typie, już to kiedyś powiedziałem i potwierdzam — prychnął.

— Jasne. Więc? Kto wpadł na ten idiotyczny pomysł wysłania mnie i Shirenai na wspólne wczasy?

— Nie był idiotyczny — zaperzył się.

— Czyli ty.

— A jeżeli ja? — Zacisnął pięści. — Powinieneś mi być wdzięczny. Miałeś dwa tygodnie niczym nieprzerwanej imprezy. Teraz przynajmniej wyglądasz jak człowiek.

— Przeginasz.

— Akurat, ciekawe kto sprzątał i wyrzucał nieznanych kochanków przez ostatnie tygodnie z twojej sypialni, kiedy ty leczyłeś kaca.

— Nikt cię o to nie prosił.

— Masz cholerną rację, nikt mnie nie prosił — wycedził. — Po prostu nie mogłem patrzeć jak mój przyjaciel…

— Nie jestem…

— Tak, nie jesteś! — Spojrzał na niego wściekle. — Bo każdy inny powiedziałby przynajmniej dziękuję, a jedyne co od ciebie usłyszałem to pieprzone złorzeczenia. Sam nie wiem, po jaką cholerę robiłem to wszystko dla ciebie, po co się martwiłem i po co w końcu zorganizowałem ten pieprzony wyjazd. Może po to abyś wreszcie przejrzał na te egoistyczne oczy i zrozumiał, że nie jesteś tylko maszyną do robienia interesów, beznamiętnym draniem, który zabija ludzi za to, że spojrzeli na niego w nieodpowiednim momencie, ale też, co bardzo niewygodne, jesteś zwyczajnym człowiekiem, potrzebującym zwyczajnych, ludzkich uczuć.

— Skończyłeś?

— Tak, po cholerę się produkować, skoro do twojego zakutego łba i tak nic nie dociera. Masz rację, pozostańmy przy relacjach pracownik—pracodawca. Przyjaźń w naszym świecie jest przereklamowana i praktycznie nie istnieje. Sam nie wiem, po co się oszukiwałem. — Poprawił marynarkę i oparł się wygodniej, zatapiając wzrok w chmurach. Dalsza podróż minęła w milczeniu. Keizo z zaciśniętymi ustami przeglądał czasopisma, a Ming drzemał z głową opartą o zasłonkę okna.

***

Lądowanie przebiegło bez większych problemów. Tuż po odprawie wsiedli do podstawionej wcześniej limuzyny, która zawiozła ich pod pięciogwiazdkowy hotel „LKF By Rhombus”, znajdujący się w centrum, pomiędzy dzielnicami Lan Kwai Fong i SoHo. Dookoła znajdowała się cała sieć barów, sklepów, restauracji i galerii. W środku skorzystać można było między innymi z wysokiej jakości centrum odnowy biologicznej, renomowanego zakładu fryzjerskiego i sali fitness. Bezprzewodowe połączenie z Internetem WiFi/LAN było dodatkowym udogodnieniem, a za meldunek w pokojach najwyższej klasy goście otrzymywali darmowe bilety do Ocean Park.

Ming wysiadł z samochodu i nie odwracając się, ruszył z kilkoma ochroniarzami w kierunku drzwi wejściowych. Miał dopilnować zakwaterowania i bezpiecznego transportu bagaży. Kiedy już wszystko było na miejscu, spokojnie ruszył korytarzem do swojego pokoju. W tej chwili marzył tylko o gorącej kąpieli i spokojnym wieczorze przy laptopie.

Keizo niestety nie mógł jeszcze pozwolić sobie na relaks. Tego wieczoru czekało go spotkanie z Qing—lai, najstarszym synem chińskiej triady. Mężczyzna dobiegał czterdziestki i według danych, które właśnie miał rozłożone na kolanach, był nie tylko nieustępliwym partnerem w interesach, ale też rzadko podejmował jakiekolwiek negocjacje, zakładając z góry, że wszystko powinno iść po jego myśli. Ueda wyciągnął telefon.

— Masz to? — zapytał mężczyzny, którego głos rozległ się w aparacie.

— …

— Ojciec wie?

— …

— Jesteś pewien? Jeżeli dowiedziałby się, że byliśmy w posiadaniu karty przetargowej…

— …

— Ok, wyślij mi faks z danymi, oryginał mam nadzieję pozostaje bezpieczny.

— …

— Tak wiem, użyję jej tylko w ostateczności.

— …

— Właśnie je przeglądam — mruknął na pytanie mężczyzny. — Ojciec jest pewien, że możemy sobie pozwolić na tę stratę?

— …

— Rozumiem. — Odpalił papierosa i zaciągnął się głęboko. — A więc wszystko załatwione, dziś wieczór powinienem zadzwonić z pierwszymi wiadomościami. — Rozłączył się akurat w momencie gdy samochód zatrzymał się pod ekskluzywnym lokalem o nazwie „Sands”, gdzie między innymi mieściło się kasyno.

Już po chwili prowadzony był wąskim korytarzem, którego podłogi wyłożone były ciemnozielonym dywanem, a ściany zdobił gładki, jasny marmur. We wnękach płonęły ukryte starannie lampy, co nadawało całości tajemniczego, a zarazem przyjemnego charakteru. Pokój znajdował się na po lewej stronie. Duże okna wychodziły na basen znajdujący się na tyłach lokalu, okrągły stół na środku, miał sprawiać, że przesiadujące tu osoby, na chwilę mogły ulec wrażeniu równości i jedności z gospodarzem. Nic bardziej mylnego.

— Keizo Ueda. — Mężczyzna siedzący w jednym z foteli podniósł się na jego widok i wyciągnął rękę. Brunet spojrzał na niego badawczo i skinął głową, przyjmując podaną mu dłoń.

— Qing-lai Yin.— Skinął głową. — Wreszcie mogę poznać najstarszego syna Xian—yao Yin. Bardzo żałuję, że nie mogę osobiście go powitać. — Usiadł na wskazanym mu fotelu.

— Ojciec też był rozczarowany, jednakże zatrzymały go ważne sprawy. — Gospodarz skinął głową w kierunku stojącej na uboczu kobiety. — An-mei, kawa, koniak i możesz nas zostawić. — Skinęła głową i po chwili na stole stanęła taca z filiżankami, oraz butelka z trunkiem i dwa kieliszki. — Ukłoniła się i po cichu wycofała z sali.

— Czarna z jedną kostką cukru? — Qing-lai nalał napój do białej filiżanki ozdobionej delikatnym, orientalnym wzorem.

— Tak. — Kei spojrzał na niego ironicznie. Mógł mu oddać sprawiedliwość, facet odrobił zadanie. Przez chwilę pili w milczeniu, przyglądając się sobie uważnie.

— Sądzę, że jest pan zmęczony podwójną podróżą, jeżeli to nie przeszkadza, możemy przejść do interesów. — Chińczyk przerwał w końcu ciszę, dając jednocześnie do zrozumienia, że wie więcej, niż tylko to, jaką kawę preferuje jego rozmówca.

— Miałem nadzieję na taką propozycję. — Skinął głową z aprobatą. — Chcecie przejąć nasz szlak handlowy, nie jesteśmy tym zachwyceni.

— Nie wątpię. — Uśmiechnął się pod nosem.

— Co daje wam prawo piractwa na wcześniej zajętych terenach?

— Piractwo… brzydkie słowo, powiedziałbym raczej, że to po prostu jedyne logiczne wyjście. Nie udawajmy ignorantów. — Qing-lai upił łyk kawy. — Zdajecie sobie sprawę, że wasze statki o włos mijają naszą strefę graniczną. Rozsądnym więc wydaje nam się, iż to my powinniśmy z nich korzystać.

— Do tej pory nie sprawiało wam to większych problemów.

— Do tej pory mój ojciec patrzył łagodnym wzrokiem na wasze poczynania, jednakże… Wraz z wiekiem, coraz więcej spraw przechodzi na barki synów.

— A więc to pańska inicjatywa?

— Można tak powiedzieć. — Skinął głową.

— Nie sądzicie chyba, że zgodzimy się na rezygnację…

— W zamian ofiarujemy spokojny dostęp do północno wschodnich wód.

— Szlachetne. — Keizo uśmiechną się ironicznie. — Zwłaszcza, że są patrolowane dwa razy częściej niż normalnie i sami straciliście tam w ostatni roku czternaście sporych przerzutów.

— A więc nie ustąpicie? — Yin odstawił filiżankę i spojrzał na Keizo uważnie.

— Nie mamy takiego zamiaru, to, co proponujecie w zamian ociera się o śmieszność. — Udea wstał z fotela. — Zdaje pan sobie sprawę, że ponad sto pięćdziesiąt osób, jakie mieliście w swojej organizacji na terenach Macau opuściło wasze szeregi i nawiązało współpracę z szanghajską triadą. To w połączeniu z tymi wpadkami na północno wschodnich wodach sprawia, że tracicie powoli status najsilniejszej organizacji w Chinach. Przejęcie wschodnich tras ma wam pomóc się odbić. Przykro mi, nie pozbędziemy się ich. — Keizo odwrócił się i ruszył do wyjścia.

— Jesteś na mojej ziemi, w moim lokalu, mogę równie dobrze ciebie użyć, jako karty przetargowej. — Chińczyk zastukał palcami o blat stołu.

— Nie sądzę, nie zadarłbyś z całą yakuzą Japonii. Porwanie kogoś takiego jak ja pogrążyłoby was ostatecznie. — Ueda zacisnął dłoń na klamce.

— Jeszcze nie skończyłem. — Yin podniósł się z fotela i sięgnął po telefon. — Przynieście mi to — warknął do słuchawki. — Możecie się zgodzić na współudział.

— Żartujesz? — Keizo uniósł brew w zdumieniu.

— Nie, nie żartuję w interesach. — Boczne drzwi otworzyły się cicho i wszedł przez nie niski, lekko łysiejący mężczyzna. Szybko podszedł do szefa i wręczył mu coś, po czym wycofał się tyłem. — Aby pokazać ci, jak bardzo jestem poważny, mam dla ciebie niespodziankę. Na razie jest delikatna i w miarę bezbolesna… Z czasem nie będziemy już tak uprzejmi — mruknął, ciskając na stół foliowy worek.

Keizo zaintrygowany i kierowany złymi przeczuciami podszedł do blatu. W worku związany czerwoną wstążką leżał długi warkocz jasnych włosów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz