— Sezamie, otwórz
się — mruknął Shuji, podchodząc do drzwi i patrząc na nie krzywym spojrzeniem.
— I stała się
światłość za sprawą niezmierzonych skarbów, które ukazały się oczom
śmiertelników — zakpił Yukio, poprawiając na ramieniu pasek ciężkiej torby.
— Lecz aby ominąć
zdradliwe pułapki, niezrównany rycerz musiał użyć miecza wykutego w ogniu
wulkanu i zahartowanego oddechem złotego smoka. — Odwrócili się jak na komendę,
patrząc na opierającego się o drzewo mężczyzny, który pomachał im leniwie. —
Jednakowoż, jako, że rycerz powinien być bez skazy, aby dzierżyć ów miecz…
proponuję, aby Shuji po prostu wyjął klucz i powrócił wraz z nim w objęcia
prozaicznej rzeczywistości.
— Wiesz, że właśnie
zniszczyłeś wspaniałe wejście smoka swoim brakiem wyobraźni? — Taguchi
wycelował w Minga oskarżycielsko palec, po czym spokojnie opuścił rękę i
wyciągnął z kieszeni klucze.
— Brakiem wyobraźni?
A miecz, wulkan i smok to co? — obruszył się Yao, odklejając od drzewa i
wchodząc za nimi po schodach.
— Wyświechtane,
zaleciało Excaliburem. — Shuji rzucił plecak na ziemię i usiadł ciężko na
kanapie.
— Masz rację, żaden
z ciebie król Artur — zgodził się uprzejmie Yao, rozglądając się ciekawie po
mieszkaniu. — Poza tym „Sezamie otwórz się” też nie było szczytem elokwencji.
— Nie znasz się,
prostota ma swoje ukryte piękno — prychnął Taguchi i spojrzał w kierunku Yukio,
który właśnie odkładał ciężką torbę, stawiając ją obok kominka. — Yu, powiedz
temu impertynentowi, że byłem lepszy.
— Nie mam zamiaru
pchać się między miecz a lampę. — Kasai rozcierał właśnie ramię. — Najlepiej
napiszcie do spółki bajkę o Alladynie na dworze króla Artura i będzie cacy.
— Akurat! Tam by
rządził ten wyblakły hipokryta. — Shu przewrócił oczami.
— Przykro mi, że nie
może być Artura na dworze Alladyna. — Ming uśmiechnął się ironicznie — Z
prostej przyczyny, złodziejaszek nie miał dworu.
— Miał! Jak zdobył
lampę i ożenił się z księżniczką.
— Niestety do
kaganka oświaty jeszcze nie doszliśmy, poza tym… nawet jakbyś chodził z
reflektorem, księżniczka jest poza twoim zasięgiem.
— Że niby nie jestem
przystojny? — zaperzył się Shuji, ignorując cichy śmiech Yukio.
— Że niby jesteś
gejem — zgasił go Yao. — A kobiety w przeciwieństwie do facetów mają dwa
wejścia i dwa balony. — Zrobił znaczący ruch dłoni w okolicach swej piersi.
— Wyobraź sobie, że
wiem.
— Gratuluję owocnej
edukacji i przysposobienia do życia w społeczeństwie.
— Czyli czegoś,
czego tacy ignoranci jak ty nigdy nie osiągną… Homofobie — odciął się Shuji.
— Jestem bi, co
automatycznie wyklucza mnie z kręgu homofobów.
— Ekstra, rzucasz
się na wszystko, co się nie rusza i na drzewo nie ucieka. Yukio, odsuń się od
niego. — Taguchi chwycił przechodzącego kochanka za rękaw i demonstracyjnie
przyciągnął do siebie.
— Mam dziewczynę,
debsie!
— Nie mów do mnie
„debsie”, bo powyrywam ci te tlenione kudły!
— Baby biją się,
ciągnąc za włosy. Biedny, zniewieściały Shuji. — Ming najwyraźniej zaczął się
rozkręcać.
— Nie jestem
zniewieściały! Ty… ty… ty hermafrodyto!
— Normalnie cię
trzasnę w ten durny łeb. — Blondyn poderwał się z fotela.
— Zamknijcie się
obydwaj. — Yukio uwolnił rękę z uścisku kochanka i stanął pomiędzy nimi — Zaczynam
sądzić, że nie możecie wytrzymać bez swoich przyjaciół. Ty — spojrzał na Yao — może
urządzasz sobie trzaskanki z Keizo, ale — odwrócił się i spojrzał na
zadowolonego z obrony Taguchiego — tego podskakującego za moimi plecami pajaca
nie ruszaj.
— Że co? — Shuji aż
się zapowietrzył.
— A ty poczekaj na
Shi. Jak wróci, zamknę was w jednym pokoju na dwa dni i będziesz mógł nadrobić
zaległości w kłóceniu się o nic i tylko dla zasady.
— Ale to on zaczął! —
Chłopak zaplótł ręce na piersi i spojrzał w sufit obrażony.
— Ja?? Sam się…
— Mówiłem, że macie
się zamknąć? — Głos Kasai był cichy, jednak jego oczy miotały błyskawice. —
Wieczorem wracają Shirenai i Keizo. Więc może do tego czasu pokażecie, że
umiecie zachowywać się jak cywilizowani ludzie i przestaniecie na siebie
warczeć. Inaczej… Shuji wyląduje w pokoju wraz z tymi torbami, a ty trafisz do
kuchni i będziesz kroił cebulę do obiadu.
— Na pewno nie
jesteś yakuzą? — Yao spojrzał na bruneta podejrzliwie. — Ueda też tak potrafi
mordować wzrokiem. — Widząc spojrzenie mężczyzny, uniósł ręce do góry w geście
kapitulacji. — Dobrze, już dobrze, nie odzywam się.
— A teraz idę zrobić
herbatę i nie chcę słyszeć waszych wrzasków. — Yu wyszedł z pokoju, zostawiając
ich samych.
— Nie jestem debsem —
syknął Shuji, siadając z powrotem na kanapie.
— A ja nie jestem
hermafrodytą. — Wzruszył ramionami Ming.
— A szkoda. — Zachichotał
Taguchi. Złość wyparowała z niego równie szybko, jak się zaczęła. — Miałbyś
obustronne doświadczenie.
— Dzięki,
zdecydowanie lepiej się czuję, jako facet bez dodatkowego balastu z przodu.
— Taa… w sumie
głupio byś wyglądał — Chłopak potargał swoje włosy i podwinął nogi pod siebie,
siadając po turecku. — Wyjeżdżasz na lotnisko po Keizo?
— O dziewiętnastej,
wczoraj do niego dzwoniłem.
— To wrócą tym samym
samolotem. — Pokiwał głową Shuji. — Będziemy się musieli rozdzielić.
— Jasne, jak poszło
coś nie tak, nie chciałbym narażać się Uedzie. Lepiej, aby żył w błogiej
nieświadomości, że został wmanewrowany w ten wyjazd.
— Taa, Shi też...
Jak się wkurwi, to…
***
Shirenai czuł się
zdecydowanie źle w prywatnym samolocie Uedów. O ile podczas pobytu w kurorcie
praktycznie nie widywał dobrze wyszkolonych ochroniarzy, o tyle trudno ich było
przegapić tutaj, gdyż siedzieli mu dosłownie za plecami, oddzieleni tylko
cienką zasłonką. W takich momentach przygniatał go ogrom całej sytuacji.
Wpakował się w nie do końca sprecyzowany związek z yakuzą. Co prawda, opierał
się on tylko na seksie i o głębokiej miłości nie mogło być mowy, ale w głębi
ducha wiedział, że lubi Keizo i tym razem nie zrezygnuje tak łatwo. Wewnętrzny
głos podpowiadał mu też, że jeżeli ojciec miałby kiedykolwiek zaakceptować jego
odmienność, to prędzej, jeżeli przyniosłaby mu jakieś korzyści. Cóż, związek z
kimś z rodziny Uedów, nawet tak nieformalny jak ich, na pewno mógł być mu
kiedyś na rękę. Ród yakuzy miał wpływy, był potężny i bogaty. Wątpił, aby tatuś
to przegapił. Nie oczekiwał błogosławieństwa, ale może przynajmniej na jakiś
czas się od niego odczepi. Chociaż najpierw, gdy już się dowie, wygłosi mu
kolejne kazanie umoralniające. O ile się dowie…
Plany na przyszłość
były wyjątkowo niejasne i ani on, ani Keizo nie powiedzieli głośno, że chcą się
spotykać jawnie. Seks był świetny, jednak nie znaczyło to wcale, że siedzący
naprzeciw niego mężczyzna ma w planach coś ponad to, nawet tak prozaicznego jak
wyjście do kina czy na jakąś imprezę. Szczerze mówiąc, nie wyobrażał sobie ich
dwóch, jak idą na jakiś seans lub wyginają się na parkiecie, ale pogdybać
zawsze można.
— O czym myślisz? —
Głos Uedy przerwał panującą ciszę.
— O niczym szczególnym.
— Wzruszył ramionami i ziewnął rozdzierająco, zatykając usta dłonią. —
Zastanawiam się, kiedy będziemy na miejscu.
— Za jakieś
piętnaście minut. — Keizo spojrzał na zegarek. — Odwiozę cię do domu i wracam
do siebie, o osiemnastej muszę być już w samolocie do Hongkongu.
— Nie powiesz mi, po
co tam lecisz?
— Niekoniecznie. Im
mniej wiesz, tym lepiej dla nas wszystkich.
— Jasne. — Kiwnął
głową. — Jakoś nie jestem zaskoczony.
— Wrócę w niedzielę,
to pogadamy.
— Mogę wtedy być w
pracy.
— Najwyżej cię
wynajmę. — Nie stanowiło to dla niego większego problemu.
— Na powrót schodzimy
do relacji klient — host?
— Nie dramatyzuj, po
prostu jeśli pracujesz, nie ma innego wyjścia.
— Rozumiem. — Shi
spojrzał przez okienko. Samolot miękko podchodził do lądowania. Dziesięć minut
później byli już na lotnisku, skąd zabrała ich czarna limuzyna. Keizo podał
kierowcy adres i po chwili zmierzali w kierunku domu Shujiego.
— Więc, uważasz, że
jestem dobry w łóżku? — Pytanie wyrwało Shirenai z kolejnego zamyślenia.
— Nie jesteś zły.
— Czyli jestem
dobry.
— Kadź sobie dalej.
— Sam tak
powiedziałeś. — Ueda rozparł się wygodnie na fotelu.
— Nie masz nic
ciekawszego do roboty niż drążenie kretyńskich tematów? — Shi spojrzał na niego
spod oka.
— W tej chwili? Nie.
— Uśmiechnął się szeroko. Najwyraźniej dobry humor go nie opuszczał.
— To rozbierz się i
popilnuj swych ubrań.
— Chciałbyś —
cmoknął rozbawiony, bawiąc się kosmykami jego włosów. — Niestety, właśnie
dojeżdżamy, ale… jeżeli koniecznie znowu chcesz zobaczyć moje seksowne ciało,
możesz mnie zaprosić do swojego pokoju. Na szybki numerek mam jeszcze czas.
— Zapomnij. —
Shirenai wyobraził sobie minę Shujiego, kiedy wparowałby z Keizo do domu i od
razu zniknęliby w sypialni. Wbrew sobie uśmiechnął się pod nosem, widok byłby
zapewne bezcenny.
— Eh, sam
powiedziałeś, że jesteś ze mną dla seksu, a wzbraniasz się jak dziewica.
— Wiesz… o ile
pamiętam, moją dupę eksploatowałeś jeszcze dziś rano, a po tych kilkunastu
dniach słowo „dziewica” w naszych ustach zaczyna zasługiwać na anatemę.
— Powinieneś docenić
to, że tak skrupulatnie zajmowałem się eksploracją twego tyłka, wiesz ile mnie
to wysiłku kosztowało? — Keizo zrobił minę urażonej niewinności.
— Tak, tak bardzo
się przy tym męczyłeś. W ogóle to przywiązałem cię do krzesła i wykorzystywałem
wbrew twej woli — parsknął Ichiro.
— Jeżeli o wiązaniu
mowa…
— Zamilcz! — syknął
i otworzył drzwi, gdyż samochód zatrzymał się przed domem Taguchiego. Wysiadł i
podszedł do bagażnika, by wyciągnąć swój plecak.
— Odprowadzę cię. —
Ueda stanął obok niego i chwycił drugą torbę.
— Nie trzeba.
— Potem powiesz, że
porzuciłem cię na środku drogi. Honor yakuzy mi nie pozwala.
— Jak chcesz. — Zarzucił
plecak na ramię i ruszył w kierunku domu. Za nim szedł Keizo, pogwizdując pod
nosem. Wbrew pozorom humor psuł mu się coraz bardziej. Czekający go wyjazd nie
malował się w różowych barwach. Chińska triada uzurpowała sobie prawo do
zachodnich szlaków morskich i musiał wyjaśnić tę sprawę, bo ojciec straciwszy
ostatni przerzut, był wściekły. Jak znał życie, jeśli spieprzy, to znowu
wysłucha tyrady o powinnościach i obowiązkach, jakie na nim ciążą. Długiej
epopei na temat ewentualnej śmierci głowy rodu i tego jak to wszystko się
zawali, skoro jego jedyny następca nie potrafi poradzić sobie z tak prostą
sprawą. Prostą na pozór. Utarczki z triadą nigdy nie należały do przyjemnych, a
niejednokrotnie kończyły się nawet śmiercią lub porwaniami podwładnych którejś
strony.
— Życie… — Westchnął,
wchodząc za Shi w mroczny korytarz.
— Mówiłeś coś? — Chłopak
zerknął przez ramię podejrzliwie.
— Nie, pospiesz się,
ta torba wbrew pozorom jest ciężka — mruknął.
Hol skończył się tuż
pod drzwiami do salonu, z którego dobiegały ożywione głosy. Ueda zmarszczył
brew, słysząc głos Minga. Cholera… Co ten facet tutaj robił? O ile wiedział,
nie znał ani Shi, ani jego przyjaciela, więc? Ichiro pchnął drzwi w momencie,
gdy Shuji wraz z Mingiem utyskiwali na temat, który raczej nie miał dotrzeć do
ich uszu.
— Taa, Shi też...
Jak się wkurwi, to… — Dobiegł ich jękliwy głos Shujego.
— To co? — Shirenai
oparł się o framugę, patrząc na Taguchiego rozbawionym wzrokiem. — Dokończ
proszę i zamknij usta, wyglądasz jak ryba wyjęta z wody.
— Co ty tu robisz? —
Chłopak spoglądał to na Ichiro, to na Uedę zszokowanym wzrokiem.
— Mieszkam?
— Ale… ale mieliśmy
jechać po ciebie dopiero wieczorem.
— Jak widać,
oszczędziłem wam fatygi.
— Dobra, przyniosłem
kawę, spijajcie i jedziemy po nich, muszę jeszcze gdzieś skoczy. Trzeba zmienić
samo… — Kasai zatrzymał się w pół kroku z tacą, która lekko zadrżała w jego
dłoniach — Keizo… Shi… ekhm… Miło was widzieć — bąknął. — Kawki?
— Też się cieszę. —
Oczy koloru topazu zmrużyły się lekko, ignorując pytanie o napój. — Chciałbym
wiedzieć, o co mam się wkurwić, skoro dopiero przyjechałem.
— Ja za to chciałbym
się dowiedzieć, co ty tutaj robisz. — Ueda patrzył na lekko pobladłą twarz
Minga z zimnym rozbawieniem. — I dlaczego nikt nie jest zaskoczony, widząc nas
razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz