piątek, 14 września 2012

Czerwony Płomień - XX


„Długie, czerwone włosy opadały na pochyloną nad łóżkiem twarz, która z podziwem przyglądała się leżącemu w pościeli chłopakowi. Mężczyzna odgarnął niesforny kosmyk i delikatnie dotknął ramienia śpiącego. Och, jego kochanek był śliczny, miał cudne blond włoski, które uroczo otulały jego delikatną twarzyczkę. Piękne duże oczka kolorem przypominały chabry. Malinowe usteczka rozchylały się zapraszająco, a rumiane policzki dopełniały obrazu jego aniołka. Kiedy poczuł, że smukłe paluszki zaciskają się na jego nadgarstku, nie wytrzymał i pochylił się nad nim, zatapiając w słodkich usteczkach…”

— Litości… — Shuji zatrzasnął książeczkę i odwrócił się z zamiarem odłożenia jej na półkę. — Ciekawe czy ma też fiutka, ślicznie uroczego i różowego. Pewnie tryskał lemoniadą.

— Mówiłeś coś? — Do pokoju wszedł Yukio, po drodze rozpinając lekarski kitel.

— Niee. — Pokręcił szybko głową.


— Wyraźnie słyszałem. — Mężczyzna podszedł i zajrzał mu przez ramię. — Co tam chowasz?

— Nic? — Wykręcił się, mocniej zaciskając palce na okładce. — Koniec na dziś?

— Tak, dzięki, że po mnie przyjechałeś, długo czekasz?

— Jakieś piętnaście minut. — Wzruszył ramionami. Po głowie plątały mu się wizje leżącego w łóżku aniołka. Nie wytrzymał i parsknął śmiechem.

— Co ci tak wesoło? Podziel się. — Yu podniósł głowę, kończąc wiązanie solidnych zimowych butów.

— Powiedz mi, czy do wyposażenia poczekalni zalicza się przecukrzone gejowskie romansidła? — Shuji nadal chichocząc wyciągnął przed siebie rękę z książeczką.

— O czym tym mówisz? — Kasai uniósł brew w zdziwieniu i przyjrzał się okładce, która przedstawiała, ni mniej ni więcej, tylko dwóch facetów w czułych objęciach. Jeden był wysoki, oraz ogniście rudy, a na jego twarzy malował się cyniczny uśmiech. W dłoni trzymał łańcuszek, który przymocowany był do obróżki założonej na szyję niższego, blondwłosego chłopaka siedzącego na zgięciu jego ręki. — Skąd to masz?

— Leżało na półce.

— Cholera, musiała to zostawić któraś z pacjentek. — Westchnął i otworzył, przeglądając pobieżnie. — Manga? Nie… raczej opowieść z mangowymi obrazkami. — Wzruszył ramionami.

— Powinieneś przeczytać, jest… urocza. — Taguchi wyszczerzył się radośnie.

— Urocza?

— No. — Pokiwał entuzjastycznie głową. — Blondynek jest cytuję; uroczym aniołkiem o słodkich, malinowych usteczkach i smukłych paluszkach, w dodatku jest delikatny i lukrowany… Właściwie strach go tknąć, bo może się skruszyć.

— Eeee… — Yukio pierwszy raz zabrakło słów. — Czy to jakaś zboczona shota?

— Nie, aniołek ma tam chyba dziewiętnaście lat.

— Kto normalny w takim wieku wygląda na aniołka i ma paluszki i usteczka? — Yu przewrócił oczami i otworzył kubeł na śmieci, wrzucając tam historyjkę.

— No wiesz, jak możesz, niszczysz dzieło narodowe. — Shuji spojrzał na niego z udanym oburzeniem.

— Nie będzie mi w klinice zalegało porąbane porno na półkach — obruszył się mężczyzna. — Chodź już, jestem głodny i zmęczony, zdążymy zjeść obiad i pogadać zanim pójdziesz do pracy — mruknął, kierując się w stronę drzwi i ciągnąc go za ramię.

— Jak możesz mnie tak traktować, zrobisz mi siniaki na mojej delikatnej rączce! — Shuji posłusznie dreptał za nim, składając przy tym usta w ciup i mrugając chorobliwie powiekami.

— Coś ci wpadło do oka? — Yu przystanął obok samochodu i wziął od niego kluczyki.

— Pff, staram się wyglądać słodko i uroczo, nie doceniasz mej anielskości. — Taguchi skrzywił się i wsiadł do samochodu. Kasai zręcznie omijając korki, powoli jechał w kierunku domu.

— Co jest? Milczysz jak zaklęty. — Zerknął na chłopaka po jakichś dziesięciu minutach.

— Kontempluję moje smukłe, urocze paluszki. — Shuji wyciągnął przed siebie rękę, wykręcając ją na wszystkie strony i rozcapierzając palce.

— Rozczaruję cię, może i są smukłe, ale całą swoją paluszkową uroczość straciły mniej więcej jak skończyłeś dziesięć lat, a może i wcześniej.

— Jesteś okrutny, nie doceniasz mnie. Wstrętne, egoistyczne seme.

— Uważasz, że jestem wstrętny? — Yu zaparkował na podjeździe i wysiadł z samochodu, obszedł go dookoła, by otworzyć chłopakowi drzwi z ironicznym ukłonem. — Proszę, księżniczko.

— Nie jestem księżniczką, tylko aniołkiem — prychnął Szuji, wysiadając i ignorując wyciągniętą dłoń mężczyzny. — A ty jesteś neandertalczykiem niedoceniającym mej słodyczy i kruchości.

— Hmm… — Kasai stanął przed nim, przyglądając mu się w zamyśleniu.

— Co?

— Neandertalczykiem, mówisz?

— W dodatku z epoki kamienia łupanego. — Shuji zaczynał bawić się coraz lepiej.

— Skoro tak twierdzisz. — Yukio pochylił się nagle i bez ostrzeżenia złapał go mocno, przerzucając sobie przez ramię i kierując się w stronę domu.

— Zwariowałeś? — Taguchi szarpnął się. — Postaw mnie!

— Ja być Tarzan, ty być Jane, my iść do jaskini. — Yukio przekręcił klucz i wszedł do środka, zamykając kopniakiem drzwi.

— Pogięło cię?! — Shuji wiercił się w niewygodnej pozycji.

— Najpierw ty zrobić swojemu seme jeść, a potem pójść na skóry przy ognisku i czekać na bara bara. — Powoli zaczął wchodzić po schodach.

— Dobra, już nie chcę być aniołkiem, ale puść mnie! — Chłopak niespokojnie spoglądał w dół, patrząc jak z każdym pokonanym stopniem odległość od podłogi się zwiększa. Szarpnął się kolejny raz i w tym samym momencie poczuł, jak na jego pośladku z cichym plaskiem ląduje dłoń lekarza. — Ja pierniczę, zwariowałeś?!

— Nie rzucaj się, chciałeś być słodkim, rozkosznym uke to jesteś, chociaż jak na aniołka ważysz trochę za dużo. — Yu postawił go w korytarzu na piętrze i potarł swoje ramię. — Nie licz na noszenie swojego dupska na rękach, zdecydowanie nie mam predyspozycji ciężarowca, ani nie jestem masochistą.

— Powinienem poczuć rozczarowanie, ale wybaczę ci, o ile obiecasz więcej nie tachać mnie po schodach w pozycji bagażu.

— Masz to jak w banku — Yukio zniknął w kuchni, a po chwili dał się słyszeć szelest folii, gdy rozpakowywał schowanego w lodówce smażonego kurczaka — Zrób frytki.


Shuji siedział przy stole, ze smakiem jedząc udko i przegryzając go frytką maczaną w ketchupie rozrobionym z musztardą i majonezem.

— Dzwoniłeś do Shirenai? — Yu upił łyk soku i spojrzał na niego z zaciekawieniem.

— Uhm. — Chłopak przełknął duży kęs mięsa i wytarł palce w serwetkę.

— I?

— I cisza, nic nie wspomina o Keizo, zaczynam się zastanawiać czy w ogóle się spotkali. Owszem, opowiada o tym jak piękna jest zima, cudowne widoki i ile już zwiedził, ale jak pytam czy spotkał kogoś interesującego, nieustannie słyszę „Goście jak goście, całkiem sympatyczni, nie nudzę się”.

— Kurcze, dzwoniłem do Minga, on też nic nie wie. Podobno Keizo twierdzi, że wypoczywa, czytając książki i oglądając telewizję.

— Może się nie spotkali?

— Nie wiem, jakim cudem do tej pory mogli na siebie nie wpaść. — Yu pokręcił głową z powątpiewaniem.

— Jakaś pomyłka? Zakwaterowano ich w osobnych kurortach? — podsunął Taguchi.

— To musiałaby być pomyłka stulecia, Ming osobiście załatwiał domki, miały być prawie obok siebie.

— To już nic nie rozumiem. — Shuji odsunął krzesło i wstał, aby pozbierać talerze.

— Dowiemy się za trzy dni.

— Taa, Shi wróci do Tokio, a ja do siebie — westchnął. — I tak siedzę u ciebie już prawie dwa tygodnie, pewnie jesteś zmęczony.

— Nie wkurzaj mnie, wiesz, że nie, przynajmniej nie wracam do pustego domu. — Yu podszedł do chłopaka i odwrócił go w swoją stronę, całując lekko.

— Tak tylko mówisz, abym nie czuł się natrętem. — Uśmiechnął się niewyraźnie.

— I do pustego łóżka — dodał, przesuwając usta na jego szyję.

— W to prędzej uwierzę. — Zachichotał, czując łaskoczący język w okolicach ucha. — Nie rozpędzaj się, zaraz idę pod prysznic i do pracy. — Odepchnął go delikatnie.

— Proza życia powraca. — Kasai włączył zmywarkę, gdzie już wcześniej Shuji umieścił naczynia. — A jak twoje przygotowania do egzaminów?

— Dzięki za przypomnienie. — Skrzywił się lekko. — Czasami wydaje mi się, że nic więcej już się nie nauczę, a potem przychodzę z kolejnymi notatkami z wykładów. Pocieszam się tym, że Shi będzie musiał nadrobić te zaległe dwa tygodnie.

— Lepiej cierpieć z kimś niż samotnie? — Yu pokręcił głową. — Idź już pod ten prysznic, za godzinę powinieneś być w klubie.

— Taaa, klub… Niedługo i to się skończy. — Shuji westchnął i posłusznie poszedł w kierunku łazienki.

***

— Nie wiem, po jaką cholerę nakupiłeś tyle dziwnych rzeczy. — Keizo po raz kolejny usiłował pomóc Shi zapiąć pękaty plecak i po raz kolejny okazało się, że jest to po prostu niewykonalne.

— Nie dziwnych tylko oryginalnych, to pamiątki. — Shirenai pokręcił głową w geście rezygnacji. — Nic nie zrobię, muszę to rozpakować i podzielić na dwie torby.

— Mówiłem to już pół godziny temu, ale oczywiście nikt mnie nie słucha. — Ueda odpalił papierosa i usiadł na parapecie.

— Marudzisz jak stara baba. To, że ty dla nikogo nie kupujesz pamiątek, nie znaczy, że moi znajomi tego nie docenią.

— Zwłaszcza Shuji.

— Shuji i Yukio, to dzięki nim tu jestem — prychnął, wkładając ostrożnie do torby ręcznie rzeźbiony komplet shogi.

— Już widzę jak przywożę do domu te dziadostwa. „Proszę Ming, to miniaturowy wulkanik, wiesz, łaziłem sobie po zboczu oryginału, zastanawiając się czy wybuchnie i rypnie mi lawą na łeb. O, a to imitacja broni z okresu wojny z Kubilaj—chanem, specjalnie dla tatusia, sam popatrz, jakie to nieporęczne, nie to, co dzisiejszy prosty gnat.

— Ironizuj dalej, nawet dobrze ci to wychodzi. — Shirenai zapiął wreszcie plecak i usiadł na łóżku. — O osiemnastej mam samolot, nienawidzę czekania.

— Sam chciałeś pakować się od rana. — Keizo wzruszył ramionami. — Poza tym nie lecisz o osiemnastej.

— Jak to nie lecę? — Shi spojrzał na niego jak na wariata. — Oczywiście, że lecę, nawet mam bilet powrotny.

— Polecisz ze mną, stary chyba bardzo za mną się stęsknił, bo wysyła prywatny samolot, będzie o czternastej.

— Zupełnie nie rozumiem waszych systemów, nie lepiej poczekać cztery godziny i lecieć normalnie? To, co wydacie na paliwo, to fortuna w porównaniu z ceną biletu. — Ichiro odpalił papierosa i podszedł do okna.

— W normalnych okolicznościach bym się z tobą zgodził. — Kiwnął głową. — Niestety, wychodzi na to, że o osiemnastej będę już w kolejnej podróży… Tym razem nie tak przyjemnej. — skrzywił się lekko.

— Powrót do rzeczywistości?

— W wielkim stylu. — Zeskoczył z parapetu i uchylił okno, wpuszczając świeże powietrze.

— Coś niebezpiecznego?

— Nie bardziej niż zawsze. — Spojrzał na Shi i napotkał jego zaniepokojony wzrok. — A co, płakałbyś po mnie?

— Nie, ale chciałbym wiedzieć, na który grób posłać kwiaty.

— Dzięki. — Parsknął śmiechem. — Preferuję sztuczne, dłużej posiedzą… Przynajmniej dopóki ich ktoś nie ukradnie.

— Nie wiem, czy mam ochotę żartować na ten temat. — Ichiro skrzywił się lekko.

— Jednak się o mnie martwisz.

— O swojego kota też bym się martwił. — Wzruszył ramionami.

— Ty nie masz kota.

— Mówię teoretycznie.

— Niech cię. — Przesunął dłonią po włosach. — Porównujesz mnie do zwierzaka.

— Lubię koty. — Wzruszył ramionami.

— Dobrze wiedzieć.

— Masz jakiś uraz do kotów?

— Małe, leniwe sierściuchy?

— Tajemnicze, uparte, drapieżne i chodzące własnymi drogami.

— Cóż… brzmi nieźle — zgodził się po chwili namysłu.

— Wiem. — Spojrzał na zegarek. — Minęło południe. To co, zwijamy się na lotnisko?

— Za moment — mruknął, podchodząc do niego i złapawszy go za koszulę, przyciągnął do siebie. — Wiesz, że wszystko się zmieniło?

— Naprawdę? — Spoważniał momentalnie.

— Tym razem nie będzie drugiej szansy.

— Nigdy o nią nie prosiłem.

— Odszedłeś, bo ci na to pozwoliłem.

— Nie, odszedłem, bo sądziłem, że tak będzie lepiej. — Cmoknął z lekką irytacją.

— Po prostu się bałeś.

— Raczej działałem racjonalnie. Związek z walniętym yakuzą nie był moim priorytetem.

— I co, nagle zmieniłeś zdanie? Uznałeś, że mnie kochasz i gotowy jesteś się poświęcić? — mruknął z drapieżnym uśmiechem prosto w jego ucho.

— Nie. — Westchnął, odsuwając się i uwalniając swe ubranie z jego uścisku. Wolno założył kurtkę i przerzucił plecak przez ramię, w drzwiach odwrócił się i spojrzał na wpatrzonego w niego Keizo. — Uznałem, że jesteś niezły w łóżku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz