piątek, 14 września 2012

Czerwony Płomień - XVIII


Bryłki mokrego i zimnego śniegu wbijały się w tył jego głowy, wślizgiwały się bezczelnie za kołnierz kurtki i roztapiały na gorącej skórze szyi.

— Puszczaj! — wrzasnął po raz któryś z kolei, usiłując się wyrwać spod przygniatającego go mężczyzny.

— Akurat, sam to zacząłeś, to teraz cierp. — Zachichotał Keizo, wcierając mu w twarz kolejną porcję śniegu. Ichiro wypluł go i spojrzał na niego z nienawiścią.

— Zabiję cię!

— Nie, to moja działka, nie pchaj się na cudze terytorium. — Ueda uśmiechnął się złośliwie. No cóż, w tej sytuacji nie pozostawało mu nic innego jak się poddać. Poddać?! Akurat! Niedoczekanie jego! Skończyła się zabawa! Zaparł się i odepchnął zaskoczonego Uedę, który co prawda przewrócił się na kolana, lecz równie szybko stanął na nogi, patrząc na niego spod rzęs. — Walka? Na pewno tego chcesz? — zapytał rozbawiony.


— Pieprz się, sadysto — warknął, doskakując do niego. Szybko zrzucił rozpiętą kurtkę, która powodowała, że jego ruchy były ociężałe i spowolnione i zostawszy w samym golfie, błyskawicznie wyprowadził pierwszy cios, markując go, aby nie zranić przeciwnika. W końcu pomimo wszystko, to nadal była zabawa.

— Wow, jak udało ci się tak wysoko podnieść nogę? — zakpił Keizo, również pozbywając się kurtki i odskakując zwinnie w tył.

— Przez przypadek? — mruknął, wybijając się do skoku i w powietrzu zadając cios piętą w sam środek jego klatki piersiowej. Zaskoczony Ueda upadł na ziemię z szeroko otwartymi oczami.

— Nie wierzę w przypadki — powiedział, podrywając się i wyprowadzając atak w kierunku jego żołądka, by w ostatniej sekundzie zmienić trajektorię i po prostu przerzucić go przez ramię, w efekcie czego Shirenai wylądował tyłkiem w ogromnej zaspie.

— I masz zupełną rację. — Ichiro wygrzebał się ze śniegu i podbiegł do niego. Dłoń wystrzeliła ku szczęce, jednak Ueda ponownie w ostatniej chwili uchylił się i przykucnął, podcinając mu nogi z półobrotu.

— Draniu, nie grasz czysto! — Zaśmiał się Keizo i przeturlawszy się po śniegu, podniósł jedną z leżących na ziemi gałęzi, które latem służyły chyba jako tyczki podtrzymujące jakąś roślinność. — Co powiesz na wyższy stopień trudności?

— Dla mnie bez znaczenia, lepiej poddaj się od razu. — Wstał i oparł ręce na biodrach, przyglądając mu się wyzywająco.

— Yakuza się nie poddaje! — Ueda rzucił mu gałąź i sam chwycił następną. Parada, cios, zwarcie, odskok. W ostatniej chwili Shi zablokował tyczkę, która szybko zmierzała ku jego głowie. Odwrócił się, przerzucając kij za plecy i znalazł się z tyłu partnera, uderzając go w pośladki. — Będę miał siniaka! — wrzasnął zirytowany Keizo, momentalnie odwracając się w jego kierunku.

— Wymasuję ci. — Wzruszył ramionami i ponownie przystąpił do ataku.

— Trzymam za słowo — parsknął i w następnej chwili zaatakował, wyprowadzając tyczkę tuż pod kolana chłopaka, który malowniczo rozpłaszczył się na ziemi, w ostatniej chwili unosząc kij oburącz i blokując cios lecący z góry. Wyprostował nogi i opierając je mocno o brzuch Keizo, przerzucił go przez siebie, tak, że ten wylądował za jego głową.

— Biedaku, gdzie twoi goryle? Powinni cię wspomóc. — Shi roześmiał się, widząc jak mężczyzna wstaje i potrząsa głową niczym pies wychodzący z kąpieli.

— Zapłacisz mi za to, Shirenai Ichiro, ta zniewaga nie zostanie puszczona płazem — warknął i skoczył ku niemu. Po chwili zdumiony chłopak stwierdził, że jego tyczka pofrunęła gdzieś w bliżej nieokreślonym kierunku, a on sam leży na ziemi, przyciśnięty ciężkim ciałem, z kijem pod szyją. — I kto się śmieje ostatni? — Ironiczne spojrzenie ciemnych oczu przesunęło się po jego twarzy.

— Dobra, dobra, wygrałeś, teraz mnie puść.

— O nie, nie ma tak dobrze, najpierw obiecasz mi coś. — Mokry, gorący język przesunął się po jego policzku.

— Zapomnij!

— Ech, ty nadal nie rozumiesz kto tu rządzi. — Westchnął Ueda i po chwili Shi wierzgnął dziko, czując lodowaty śnieg pod swoim golfem. — Albo powiesz „Obiecuję”, albo wypcham cię nim i postawię przed oknem z marchewką w zębach.

— Złaź ze mnie, ty obrzydliwy, podstępny gadzie! Rozdeptam cię jak karalucha, pasożycie…

— Oj jak nieładnie, musisz zapłacić za obrazę mojego majestatu. — Kolejna porcja zimna trafiła na klatkę piersiową chłopaka.

— Wiesz, że żyjesz już na kredyt? — Ichiro nie bardzo wiedział czy odpychać od siebie mężczyznę, czy wytrzepywać śnieg spod ubrania. Ta chwila rozproszenia zaowocowała tym, że nie zdążył zaprotestować, gdy dłoń yakuzy wślizgnęła się za pasek jego spodni. — Obiecuję! — wrzasnął tym razem naprawdę przerażony. Co jak co, ale wizja spotkania jego klejnotów rodowych z mokrą i zimną breją ostudziła bardzo szybko jego zapał do walki.

— I to się nazywa mądra decyzja. — Zwycięski uśmiech wypłynął na usta mężczyzny. Pomógł otrzepać się chłopakowi i rzucił mu kurtkę, która do tej pory leżała na zamarzniętej drodze.

— Czuję, że będę tego żałował — mruknął Shirenai, wywracając oczami w wyrazie irytacji.

— Wszystko w swoim czasie. Wracajmy do domu, robi się ciemno. — Keizo niewiele sobie robił z jego rozdrażnienia i niepewności. — Gdzie nauczyłeś się tak walczyć? — zapytał z ciekawością.

— Dziesięć lat w szkole Kendo.

— Fiuu… — zagwizdał zdumiony. — Jesteś niezły, muszę przyznać, że gdybyś walczył na poważnie, miałbym nie lada kłopot, aby cię pokonać. Chociaż w ostatecznym rozrachunku…

— Nie bądź taki pewien, gdybym walczył na poważnie, leżałbyś teraz i zbierał zęby pośród zasp.

— Nie liczyłbym na to. Jesteś dobry, nawet lepszy niż niektórzy moi ludzie, ale ja walczę od dziecka i nadal trenuję. Kiedy rzuciłeś szkołę?

— Jak wstąpiłem na studia, nie miałem czasu na ćwiczenia i naukę.

— Szkoda.

— Cóż, wygrywało się w swoim czasie turnieje — stwierdził nostalgicznie Ichiro. — Czasami brakuje mi tej adrenaliny i poczucia panowania nad przeciwnikiem — dodał, a Keizo spojrzał na niego zaskoczony. Nie spodziewał się takich słów po tym chłopaku, chociaż… mógł je przewidzieć, Shirenai nigdy nie należał do uległych.

Czas spędzany razem odkąd Shi tak niefortunnie dla siebie, a bardzo na rękę Uedzie się upił i wparował do jego domu, należał do najprzyjemniejszych, jakie pamiętał w ostatnim czasie. Nie ponaglany żadnymi wyjazdami ani zobowiązaniami, spokojnie oddawał się wypoczynkowi u boku Ichiro. Ku jego zaskoczeniu, chłopak właściwie nie oponował ani przeciwko jego towarzystwu, ani przeciwko nocom spędzanym we wspólnym łóżku. Czyżby naprawdę żałował tego, że odszedł? Może wtedy mówił prawdę i był zawiedziony tym, że pozwolił mu odejść… Jedno musiał przyznać, czuł się przy nim dobrze, był spokojny i zadowolony, jak dobrze najedzony niedźwiedź, udający się na zasłużoną sjestę. Shirenai dorównywał mu i inteligencją i jak się okazało nie ustępował pola w walce. Był pełen sprzeczności i niespodzianek. To chyba pociągało go w nim najbardziej.

— Jak tam twoje studia? — Zmienił temat. — Niedługo egzaminy.

— Taa.

— Coś nie tak? — Uniósł głowę, zaskoczony lekceważeniem słyszalnym w jego głosie.

— Sam nie wiem…

— Ale chcesz być prawnikiem? — Spojrzał na niego uważnie.

— No właśnie… Chciałem, a teraz… Wszystko to wydaje mi się takie sztywne i ograniczone. Jakbym nagle się obudził i doszedł do wniosku, że szedłem drogą, którą wytyczył mi ojciec. Może spełniałem jego ambicje, a nie swoje?

— Masz zamiar odpuścić?

— Nie! Zdam egzaminy, zrobię dyplom, ale co potem? Nie wiem, po prostu czasami mam wrażenie, że pociąga mnie coś zupełnie innego i trochę mnie to przeraża. — Shi wyciągnął z kieszeni kurtki paczkę papierosów i odpalił jednego.

— A co cię tak pociąga? — Zaintrygowany Keizo przystanął, wlepiając spojrzenie w jego plecy.

— To tajemnica. — Mrugnął wesoło, odwracając się. — Tajemnica, która przyprawiłaby o zawał mojego staruszka. — Roześmiał się już głośno.

— Tylko mnie zaciekawiłeś — prychnął.

— Jedno jest pewne, gdybym chciał ziścić moje plany, byłoby mi ciężko — westchnął, poważniejąc. — Do tego potrzeba grubych pieniędzy, a stary prędzej mnie przeklnie, niż sfinansuje. No cóż. — Zreflektował się, że za dużo powiedział. — Za marzenia się nie płaci, prawda? — Uśmiechnął się leko do zdezorientowanego Keizo i pchnął drzwi do domu.

— Ej no, nie przerywa się w takim momencie. — Ueda wparował do przedpokoju, otrzepując się ze śniegu i rzucając kurtkę na wieszak.

— Koniec tematu, nie ma o czym gadać. — Shi podszedł do barku i nalał sobie szklaneczkę whisky, którą opróżnił jednym haustem. — Kurcze, ale mi to było potrzebne. — Westchnął, czując jak przyjemne ciepło rozchodzi się po jego wnętrzu, delikatnie paląc przełyk. Zdjął wilgotny golf, rzucając go niedbale na poręcz krzesła i w samych spodniach usiadł przy stole.

Keizo czasami miał wrażenie, że wraz z opuszczeniem Tokio i po wyrzuceniu z siebie kilku ważnych słów pod wpływem alkoholu, narodził się nowy Shirenai. Pewny własnych poczynań i ani nieoglądający się wstecz, ani nieprzyglądający się niepewnej przyszłości. Jakby wszystko położył na jedną kartę i postanowił, że co ma być to będzie.

— Jak chcesz. Kiedyś jeszcze zapytam — mruknął, ściągając koszulę i siadając obok niego. — Nalej i mi.

— Sam sobie nalej, tutaj nie jestem służbowo — prychnął, podsuwając mu butelkę. Keizo uśmiechnął się lekko i napełnił szklankę stojącą już na stole.

— Leń.

— Nie chce mi się wstawać. — Shirenai zruszył ramionami.

— To co robimy?

— Pooglądajmy telewizję.

— Nie chce mi się. — Keizo ziewnął zakrywając usta dłonią.

— To zagrajmy w karty.

— W pokera? — Błysk w oku. — Zagrajmy!

— Koniecznie chcesz przegrać? — Shirenai spojrzał na niego kpiąco.

— Mówisz do mistrza!

— Ha, wyobraź sobie, że nie we wszystkim musisz być dobry.

— Nie mogę, moja wyobraźnia ma swoje limity. — Wyszczerzył się i sięgnął do szuflady stojącego obok biurka, wyjmując nową, zafoliowaną talię. — Gramy na fanty. — Rzucił mu przebiegłe spojrzenie.

— Myślałem, że prawdziwy yakuza grywa tylko na pieniądze. — Shi rozparł się na krześle, patrząc na niego spod oka.

— Tylko, kiedy może wygrać duże pieniądze, z tobą wolę inaczej, będzie zabawniej.

— Zobaczymy. — Ichiro wziął pięć kart i przyjrzawszy się im, wymienił trzy. — Sprawdzam. — Na stole wylądowały trzy króle i dwie dziesiątki. — Przegrałeś. — Wskazał palcem na jego spodnie. — Twoje siódemki poniosły sromotną klęskę.

— Szczęście początkującego. — Keizo schylił się i zdjął skarpetkę, demonstracyjnie machając nią przed nosem chłopaka.

— Weź mi to sprzed twarzy. Chcesz mnie zabić? — Shirenai cofnął się gwałtownie wraz z krzesłem. — To jakiś nowy sposób na torturowanie ludzi?

— Pff, rano założyłem czyste, nie przesadzaj, jeszcze długo nie staną w kącie na baczność. — Ueda odrzucił zbędny skrawek materiału.

— Jasne, jasne. — Ichiro sprawnie przetasował karty i podał mężczyźnie do przełożenia. Tym razem wymienił tylko jedną kartę i spojrzał z komiczną powagą na partnera.

— Sprawdzam. — Keizo położył na blacie dwa walety i trzy dziewiątki.

— Ależ proszę cię bardzo. — Shi uniósł brew i rzucił niedbale karty. Trzy damy i dwa asy mrugnęły wesoło do zaskoczonego Uedy.

— Oszukujesz!

— Akurat, mówiłem ci, że mnie nie ograsz. — Ichiro rozparł się wygodnie na krześle. — To co, druga skarpetka wędruje do kąta?

— Farciarz. — Mężczyzna szybko zdjął zbędną odzież i spojrzał na niego wyzywająco. — Teraz ja tasuję.

Jakąś godzinę później Shi spokojnie palił swojego papierosa, siedząc nadal w spodniach i przyglądając się, jak młody yakuza miota się po pokoju, klnąc w żywy kamień.

— Nie ma mowy, jesteś oszustem i tyle!

— Zwyczajnie nie umiesz przegrywać, ściągaj gatki.


— Zapomnij, mam swoją godność.
— Uuu, panie straszny. — Shirenai podniósł się z siedzenia. — Skoro sam nie chcesz uznać się za pokonanego, pozwól, że ci w tym pomogę — mruknął, przybliżając się do niego kocim ruchem.

— Jasne. — Keizo przyłożył palec do ust, obserwując chłopaka. — Właściwie… to nawet dobrze się składa, bo w końcu coś mi obiecałeś. — Zastanowił się chwilę, złośliwie rechocząc w duchu, gdy Shi zatrzymał się w pół kroku, patrząc na niego niespokojnie. — O tak… zemsta jest rozkoszą bogów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz