piątek, 14 września 2012

Czerwony Płomień - XVI


Śnieg prószył od samego rana, otulając wszystko, białą, zimową kołderką. Na dworze panował lekki mróz, a drzewa wokół domku wyglądały, jakby jakiś natchniony malarz dorwał się do puszki z biało—srebrną farbą, obficie chlapiąc nią dookoła. W oddali majaczyło na wpół zamarznięte jezioro. Shirenai od kilkunastu minut stał przy oknie, obserwując zasypany śniegiem plac zabaw, na którym dwoje dzieci usiłowało przy pomocy jakiejś starszej kobiety zbudować igloo. Uśmiechnął się lekko, gdy krzywe ścianki po raz kolejny zawaliły się pod niezdarnymi łapkami. Przez zamknięte okna przedarł się pisk niezadowolenia. Dwóch mężczyzn stało nieopodal i obserwowało uważnie bawiące się maluchy. Ubrani w czarne długie płaszcze i ciemne okulary, wyglądali jak żywcem wycięci z filmu kryminalnego. Ichiro przez chwilę przyglądał się im z zainteresowaniem pomieszanym z niepokojem. Jednak, gdy jeden z nich podszedł do kobiety i szepcząc coś nad jej pochyloną głową, sprawił, że podniosła się z śniegu i z ruszyła z dziećmi w kierunku jednego z pobliskich domków, odetchnął z ulgą. Najwidoczniej znali się, a faceci w czerni byli rodziną albo ochroniarzami, w końcu niejedna szycha przyjeżdżała tutaj na wczasy.


Od dwóch dni nudził się niemiłosiernie. Przeczytał już wszystkie gazety, odespał chyba ostatni miesiąc i obejrzał nawet najdurniejszą operę mydlaną, jaką widział w swoim życiu. Wzdrygnął się na wspomnienie perypetii głównych bohaterów. Do tej pory nie połapał się w tym, kto kogo kochał, z kim go zdradzał i czyim dzieckiem było małe wcielenie diabła biegające pomiędzy aktorami. Masakra! Dożywocie dla tego, kto wymyśla fabuły do tak debilnych seriali, przecież oglądanie tego grozi kalectwem umysłowym. On czuł się skołowany po jednym odcinku, a co dopiero gdyby obejrzał ich więcej? Skrzywienie psychiczne do końca życia, bo gdyby miał dopasować kto z kim i dlaczego. Doprowadziłby na bank do przegrzania swych zwojów mózgowych i na pewno doszłoby do pierwszego w świecie zwarcia pod czaszką, a iskry sypałyby się równo.

Westchnął ciężko i odkleił się w końcu od okna, za którym powoli zaczynało szarzeć. Dni o tej porze roku były krótkie i pomimo, że dochodziła dopiero siedemnasta, na dworze w szybkim tempie zaczynał zapadać zmrok. Z na wpół rozpakowanej walizki wyciągnął duży, puchaty, biały ręcznik, oraz granatowy szlafrok i spodenki kąpielowe. Gorące źródła i basen udostępniony dla wczasowiczów, kusiły go już od dnia przylotu. Szybko założył ciepłą kurtkę i z torbą przerzuconą przez ramię udał się ścieżką w kierunku drewnianych zabudowań, które otaczały jedno z wielu dostępnych źródeł.

W przebieralni było pusto, szybko rozebrał się i owinąwszy biodra specjalnym ręcznikiem, rozsunął drzwi prowadzące na dwór. Przez chwilę przyzwyczajał wzrok do panującej tu mgły. Zimne powietrze z okolicy ścierało się z parującą wodą, tworząc mlecznobiały całun. Wbrew pozorom, temperatura w tym miejscu była dość wysoka. Z przyjemnością zanurzył się w ciepłej wodzie i oparł głowę o jakiś mocno wypolerowany wiekowy głaz. Czas upływał niepostrzeżenie. Przymknął oczy dając swobodnie płynąć myślom. Z Yukio podobno nie było tak źle, zwykłe naciągnięcie ścięgna i grypa. Shuji mówił, że na ten czas przeprowadził się do niego. Uśmiechnął się pod nosem. Cóż… Na pewno im się nie nudziło. Nie to co jemu. Cholera, mógł jednak zabrać ze sobą jakieś książki, zabiłby w ten sposób czas, jutro poprosi kogoś o podwiezienie do jakiegoś cywilizowanego miejsca i zaopatrzy się w makulaturę. Miał nadzieję, że mają dobrze zaopatrzone księgarnie i nie będzie musiał decydować się na jakąś szmirę. Ciepło wody oraz monotonny szum wentylatorów powoli zaczęły go usypiać, dlatego cichy plusk po jego lewej stronie wydał mu się odgłosem nader nieprzyjemnym. Otworzył gwałtownie oczy i odruchowo poprawił ręcznik na biodrach, chociaż siedział zanurzony w wodzie po pachy. Przez mgłę nie mógł dostrzec, kto wchodzi do wody, miał tylko nadzieję, że trafił do męskiej części i nie natknie się nagle na rozhisteryzowaną kobietę. Co jak co, ale wizja wzięcia go za zboczeńca mało mu odpowiadała. Osoba, która zakłóciła jego spokój, nie wydawała się jednak skłonna do wrzasków, spokojnie usiadła po drugiej stronie i po chwili do jego nosa doleciał słaby zapach papierosowego dymu. Kurcze… tu chyba nie wolno palić, pomyślał zirytowany. Nie to, żeby dym mu szczególnie przeszkadzał, raczej powodował, że sam nagle poczuł nieodpartą chęć na papierosa. Przez chwilę jeszcze siedział w wodzie, jakby bał się, że tak szybkie wyjście zostanie odebrane jako ucieczka, po czym spokojnie podniósł się i zostawiając nieznajomego samemu sobie, opuścił źródło. W szatni przelotnie zerknął na półkę z ubraniami, z ulgą rejestrując, że leżą tam zdecydowanie męskie części garderoby. Ubrał się szybko i po chwili był już na dworze, z rozkoszą zaciągając się papierosem. Mroźne powietrze, w porównaniu z ciepłem panującym wewnątrz, spowodowało, że zatrząsł się z zimna i plany basenowe wydały mu się nagle nad wyraz nieprzyjemne. Bez większego namysłu skierował się w stronę swego domku, z lekkim zdziwieniem obserwując tych samych mężczyzn, których widział po południu na placu zabaw. Stali teraz przy wejściu do gorących źródeł, przyglądając mu się uważnie. Tak, zdecydowanie ktoś ważny wypoczywał w tym miejscu, gdyż nie było raczej wątpliwości, że są oni ochroniarzami.

***

Kolejny dzień mijał równie nudno jak poprzedni. Nocna zadymka uniemożliwiła mu wybranie się do pobliskiego miasteczka, gdyż jak poinformował go recepcjonista, drogi zostały zasypane i przez dzień lub dwa żaden samochód nie był w stanie przebić się przez zaspy. Westchnął zrezygnowany i powrócił do domku, z jakimś horrorem usłużnie pożyczonym przez mężczyznę. „Pożądanie” okazało się niezbyt pasjonującą lekturą o wampirach, ale skutecznie zabiło kilka przed obiadowych godzin.

Spojrzał na zegarek, dochodziła trzecia, podniósł się z fotela i przez okno zauważył znowu bawiące się dzieci. Tym razem obok nich nie było opiekunki, a zamiast niej, wysoki mężczyzna w czarnej kurtce i kapturze naciągniętym na głowę, wesoło rzucał kulkami w biegające z piskiem maluchy. Cholera… Shirenai miał ochotę z kimś porozmawiać. Pomijając recepcjonistę i sporadyczne rozmowy z Shujim i Yukio, od trzech dni nie otworzył do nikogo ust. Wiedziony impulsem ubrał się szybko i wyszedł na dwór, aby zapalić papierosa. Z oddali przyglądał się dokazującym maluchom i ich opiekunowi. W pewnym momencie zbłąkana kulka prawie uderzyła go w głowę, odchylił się mimowolnie i na powrót powrócił do kontemplacji. Jego wzrok błądził od niechcenia po okolicznych terenach, odnotowując piękno zimowego krajobrazu. Drgnął, gdy poczuł, że ktoś intensywnie mu się przygląda. Odwrócił głowę, jakieś pięć metrów od niego stał na oko sześciu—siedmio letni chłopak i z przekrzywioną głową lustrował go zaciekawionym spojrzeniem, w rękach obracając małą, śnieżną kulkę.

— Hej — mruknął, nie bardzo wiedząc co powiedzieć. Dzieciak skinął głową, uśmiechając się lekko. — Przyjechałeś z rodzicami na wczasy? — Genialnie… Elokwentna pogawędka z maluchami, czego człowiek nie zrobi z nudów, pomyślał samokrytycznie, lekko rozbawiony.

— Z tatą — mruknęło dziecko, zbliżając się o krok.

— Mama została w domu?

— Mama umarła.

— Ach… — Zmieszał się nieco. — Przykro mi.

— No… mi też — Skinął głową chłopczyk.

— Jak masz na imię? — zapytał chcąc ukryć własną wcześniejszą gafę.

— Koki.

— Ładnie, chodzisz już do szkoły?

— Tak… z bratem do jednej klasy.

— Super, musi być fajnie. — Westchnął lekko. Nie był przyzwyczajony do dzieci i nie bardzo wiedział co mówić.

— No… — Dwóch ochroniarzy przyglądało im się niespokojnie, ich postawa wskazywała, że w każdej chwili są gotowi ruszyć maluchowi na ratunek. Pomachał im uspokajająco ręką. — Sikać mi się chce.

— Słucham? — Uniósł rozbawiony brew.

— No… — To chyba było ulubione słówko Kokiego. Chłopiec zaczerwienił się lekko.

— Chcesz skorzystać z toalety? — Mały wzruszył ramionami. — Ok. Możesz wejść do domku, łazienka jest po lewej stronie. — Wskazał ręką na drzwi. Dziecko skinęło głową i po chwili zniknęło, w przejściu.

Świetnie. Wolał zostać na miejscu, mały zrobi co musi i wróci, przynajmniej nikt go nie posądzi o molestowanie. Minuty ciągnęły się nieubłaganie, a dzieciak nie wracał. W pewnym momencie jeden z mężczyzn ruszył w jego kierunku.

— Gdzie chłopak? — zapytał nieprzyjemnym tonem.

— W środku, miał pilną potrzebę skorzystania z toalety — odparł zgodnie z prawdą. Facet spojrzał na niego podejrzliwie i ruszył do wejścia. — Ej, chwileczkę, to mój dom, zrobi co musi i wróci — mruknął zagradzając mu drogę.

— Odsuń się — warknął mężczyzna, chwytając go mocno za ramię.

— Trochę kultury, nic mu się nie stanie, chyba, że kibel go wciągnie — sarknął, wyrywając się. Co za ludzie, zachowują się, jakby był jakimś kryminalistą.

— Słuchaj… Albo się cofniesz, albo sam cię przestawię. — Mężczyzna, wsunął dłoń do kieszeni, a zaniepokojony wzrok Shirenai, powędrował w tym kierunku. Kurwa… facet miał spluwę, co jest? Zabiją go bo dzieciakowi zachciał się lać w jego kiblu?

— Co się dzieje? — Jakiś głos dobiegł go z tyłu. — Wszystko w porządku? Gdzie Koki?

— Poszedł do łazienki, mógłby pan zabrać swojego… — Odwrócił się i zastygł w bezruchu. Przed nim stał mężczyzna w kapturze, który teraz zsunął mu się na plecy, odsłaniając niesforne, czarne włosy. Duże ciemne oczy wpatrywały się w niego z zaskoczeniem równym jego własnemu.

— Shi?

— Eee… — Cóż za elokwencja, brawo panie przyszły adwokacie, jęknął w myślach. — Keizo… miło mi cię widzieć — wydukał w końcu.

— Co ty tutaj robisz? — Wzrok Uedy momentalnie stwardniał.

— Przyjechałem na wczasy?

— Akurat tutaj? — Najwyraźniej był zły.

— Wybacz, nie było ogłoszenia „Wstęp wzbroniony, yakuza wypoczywa”. — Pokręcił głową wkurzony nieprzyjemnym powitaniem.

— Ze wszystkich możliwych miejsc musiałeś wybrać właśnie to! — Keizo skrzywił się lekko.

— Mógłbym powiedzieć to samo. Na następny raz jedź na bezludną wyspę, tam co najwyżej trafisz na Piętaszka. — Czuł się urażony zachowaniem mężczyzny, w dodatku ochroniarz przyglądał im się z wyraźnym zainteresowaniem, na szczęście przestał się z nim szarpać.

— Jaki ten świat mały…

— Za mały, jak widać. — Odwrócił się i skierował w stronę domku. — Wybacz, idę zobaczyć dlaczego moja łazienka zamieniła się w czarną dziurę. — W tym samym momencie drzwi otworzyły się i wyszedł z nich chłopiec, niezdarnie usiłując zapiąć puchatą kurtkę.

— Zamek się zepsuł — poskarżył się, patrząc na Keizo.

— Naprawimy. — Ueda przykucnął i delikatnie wyszarpnął podszewkę, która dostała się pomiędzy ząbki suwaka. — Widzisz, już wszystko gra. — Uśmiechnął się do dziecka i poprawił mu przekrzywioną czapkę, zupełnie ignorując Shi, który z otwartymi ustami i niezbyt inteligentną miną przyglądał się rozgrywającej przed jego oczami scenie. — No, leć do brata.

— Co to za dzieci? — Ichiro ocknął się wreszcie, gdy chłopiec wraz z ochroniarzem oddalili się w kierunku placyku zabaw.

— Moje.

— Skąd masz?

— Ukradłem.

— Całkowicie w stylu yakuzy — sarknął, otrząsnąwszy się z szoku. — Pytałem poważnie.
— A skąd się biorą dzieci? — Spojrzał na niego z kpiną. — Przecież sam sobie nie zrobiłem.

— No ja myślę…

— To super, tylko się nie zmęcz.

— Sądziłem, że jesteś… — Przez ironię zawartą w głosie Keizo i zaplątał się lekko.

— Wyobraź sobie, że jestem. — Wzruszył ramionami.

— Więc jakim cudem? — Uniósł w zdziwieniu brwi.

— Nigdy nie wpadłeś do dziury? — Ueda spojrzał na niego z rozbawieniem.

— Do takiej? Nie, uważam gdzie… stawiam kroki.

— Jaki rozważny.

— Więc… Hmm… Przyjechaliście wypocząć? — mruknął, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.

 Wiadomość, że Keizo ma dzieci, spadła na niego jak grom z jasnego nieba i zaskoczyła go bardziej niż widok samego yakuzy. Cholera, trzeba mieć szczęście, żeby setki kilometrów od domu trafić na kogoś, kogo unikało się przez ostatnie dwa miesiące. Już nawet zdążył o nim zapomnieć, a teraz stoi tu przed nim jak gdyby nigdy nic. Będzie musiał podziękować Shujemu, nie ma co, załatwił mu chyba jedyne miejsce na wczasy, w jakim nie powinno go być.

— Można tak powiedzieć, jutro wyjeżdżają. — Sięgnął do kurtki i wyciągnął z niej paczkę Marlboro.

— Rozumiem. — Sam nie wiedział, czy poczuł ulgę czy rozczarowanie. — Cóż… to miłej podróży. — Uniósł rękę i odwrócił się w kierunku wejścia do domku.

— One wyjeżdżają. — Usłyszał za sobą.

— Myślałem… nie mogą jeszcze zostać z tobą? — Przystanął wbrew sobie.

— Weekend się kończy, muszą wracać do szkoły — odparł spokojnie.

— No tak… Faktycznie… To na razie — mruknął znikając w środku i zamykając za sobą drzwi. Oparł się o nie ciężko i szybkim ruchem rozpiął kurtkę. Gorąco! Zdecydowanie zrobiło się za gorąco!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz