Śnieg prószył od
samego rana, otulając wszystko, białą, zimową kołderką. Na dworze panował lekki
mróz, a drzewa wokół domku wyglądały, jakby jakiś natchniony malarz dorwał się
do puszki z biało—srebrną farbą, obficie chlapiąc nią dookoła. W oddali
majaczyło na wpół zamarznięte jezioro. Shirenai od kilkunastu minut stał przy
oknie, obserwując zasypany śniegiem plac zabaw, na którym dwoje dzieci
usiłowało przy pomocy jakiejś starszej kobiety zbudować igloo. Uśmiechnął się
lekko, gdy krzywe ścianki po raz kolejny zawaliły się pod niezdarnymi łapkami.
Przez zamknięte okna przedarł się pisk niezadowolenia. Dwóch mężczyzn stało
nieopodal i obserwowało uważnie bawiące się maluchy. Ubrani w czarne długie
płaszcze i ciemne okulary, wyglądali jak żywcem wycięci z filmu kryminalnego.
Ichiro przez chwilę przyglądał się im z zainteresowaniem pomieszanym z
niepokojem. Jednak, gdy jeden z nich podszedł do kobiety i szepcząc coś nad jej
pochyloną głową, sprawił, że podniosła się z śniegu i z ruszyła z dziećmi w
kierunku jednego z pobliskich domków, odetchnął z ulgą. Najwidoczniej znali
się, a faceci w czerni byli rodziną albo ochroniarzami, w końcu niejedna szycha
przyjeżdżała tutaj na wczasy.
Od dwóch dni nudził
się niemiłosiernie. Przeczytał już wszystkie gazety, odespał chyba ostatni
miesiąc i obejrzał nawet najdurniejszą operę mydlaną, jaką widział w swoim
życiu. Wzdrygnął się na wspomnienie perypetii głównych bohaterów. Do tej pory
nie połapał się w tym, kto kogo kochał, z kim go zdradzał i czyim dzieckiem
było małe wcielenie diabła biegające pomiędzy aktorami. Masakra! Dożywocie dla
tego, kto wymyśla fabuły do tak debilnych seriali, przecież oglądanie tego
grozi kalectwem umysłowym. On czuł się skołowany po jednym odcinku, a co dopiero
gdyby obejrzał ich więcej? Skrzywienie psychiczne do końca życia, bo gdyby miał
dopasować kto z kim i dlaczego. Doprowadziłby na bank do przegrzania swych zwojów
mózgowych i na pewno doszłoby do pierwszego w świecie zwarcia pod czaszką, a
iskry sypałyby się równo.
Westchnął ciężko i
odkleił się w końcu od okna, za którym powoli zaczynało szarzeć. Dni o tej
porze roku były krótkie i pomimo, że dochodziła dopiero siedemnasta, na dworze
w szybkim tempie zaczynał zapadać zmrok. Z na wpół rozpakowanej walizki
wyciągnął duży, puchaty, biały ręcznik, oraz granatowy szlafrok i spodenki
kąpielowe. Gorące źródła i basen udostępniony dla wczasowiczów, kusiły go już
od dnia przylotu. Szybko założył ciepłą kurtkę i z torbą przerzuconą przez
ramię udał się ścieżką w kierunku drewnianych zabudowań, które otaczały jedno z
wielu dostępnych źródeł.
W przebieralni było
pusto, szybko rozebrał się i owinąwszy biodra specjalnym ręcznikiem, rozsunął
drzwi prowadzące na dwór. Przez chwilę przyzwyczajał wzrok do panującej tu mgły.
Zimne powietrze z okolicy ścierało się z parującą wodą, tworząc mlecznobiały
całun. Wbrew pozorom, temperatura w tym miejscu była dość wysoka. Z
przyjemnością zanurzył się w ciepłej wodzie i oparł głowę o jakiś mocno
wypolerowany wiekowy głaz. Czas upływał niepostrzeżenie. Przymknął oczy dając
swobodnie płynąć myślom. Z Yukio podobno nie było tak źle, zwykłe naciągnięcie
ścięgna i grypa. Shuji mówił, że na ten czas przeprowadził się do niego.
Uśmiechnął się pod nosem. Cóż… Na pewno im się nie nudziło. Nie to co jemu.
Cholera, mógł jednak zabrać ze sobą jakieś książki, zabiłby w ten sposób czas,
jutro poprosi kogoś o podwiezienie do jakiegoś cywilizowanego miejsca i
zaopatrzy się w makulaturę. Miał nadzieję, że mają dobrze zaopatrzone księgarnie
i nie będzie musiał decydować się na jakąś szmirę. Ciepło wody oraz monotonny
szum wentylatorów powoli zaczęły go usypiać, dlatego cichy plusk po jego lewej
stronie wydał mu się odgłosem nader nieprzyjemnym. Otworzył gwałtownie oczy i
odruchowo poprawił ręcznik na biodrach, chociaż siedział zanurzony w wodzie po
pachy. Przez mgłę nie mógł dostrzec, kto wchodzi do wody, miał tylko nadzieję,
że trafił do męskiej części i nie natknie się nagle na rozhisteryzowaną
kobietę. Co jak co, ale wizja wzięcia go za zboczeńca mało mu odpowiadała.
Osoba, która zakłóciła jego spokój, nie wydawała się jednak skłonna do
wrzasków, spokojnie usiadła po drugiej stronie i po chwili do jego nosa
doleciał słaby zapach papierosowego dymu. Kurcze…
tu chyba nie wolno palić, pomyślał zirytowany. Nie to, żeby dym mu szczególnie
przeszkadzał, raczej powodował, że sam nagle poczuł nieodpartą chęć na
papierosa. Przez chwilę jeszcze siedział w wodzie, jakby bał się, że tak
szybkie wyjście zostanie odebrane jako ucieczka, po czym spokojnie podniósł się
i zostawiając nieznajomego samemu sobie, opuścił źródło. W szatni przelotnie
zerknął na półkę z ubraniami, z ulgą rejestrując, że leżą tam zdecydowanie
męskie części garderoby. Ubrał się szybko i po chwili był już na dworze, z
rozkoszą zaciągając się papierosem. Mroźne powietrze, w porównaniu z ciepłem
panującym wewnątrz, spowodowało, że zatrząsł się z zimna i plany basenowe
wydały mu się nagle nad wyraz nieprzyjemne. Bez większego namysłu skierował się
w stronę swego domku, z lekkim zdziwieniem obserwując tych samych mężczyzn,
których widział po południu na placu zabaw. Stali teraz przy wejściu do
gorących źródeł, przyglądając mu się uważnie. Tak, zdecydowanie ktoś ważny
wypoczywał w tym miejscu, gdyż nie było raczej wątpliwości, że są oni ochroniarzami.
***
Kolejny dzień mijał
równie nudno jak poprzedni. Nocna zadymka uniemożliwiła mu wybranie się do
pobliskiego miasteczka, gdyż jak poinformował go recepcjonista, drogi zostały
zasypane i przez dzień lub dwa żaden samochód nie był w stanie przebić się
przez zaspy. Westchnął zrezygnowany i powrócił do domku, z jakimś horrorem
usłużnie pożyczonym przez mężczyznę. „Pożądanie” okazało się niezbyt
pasjonującą lekturą o wampirach, ale skutecznie zabiło kilka przed obiadowych
godzin.
Spojrzał na zegarek,
dochodziła trzecia, podniósł się z fotela i przez okno zauważył znowu bawiące
się dzieci. Tym razem obok nich nie było opiekunki, a zamiast niej, wysoki
mężczyzna w czarnej kurtce i kapturze naciągniętym na głowę, wesoło rzucał
kulkami w biegające z piskiem maluchy. Cholera… Shirenai miał ochotę z kimś
porozmawiać. Pomijając recepcjonistę i sporadyczne rozmowy z Shujim i Yukio, od
trzech dni nie otworzył do nikogo ust. Wiedziony impulsem ubrał się szybko i
wyszedł na dwór, aby zapalić papierosa. Z oddali przyglądał się dokazującym
maluchom i ich opiekunowi. W pewnym momencie zbłąkana kulka prawie uderzyła go
w głowę, odchylił się mimowolnie i na powrót powrócił do kontemplacji. Jego
wzrok błądził od niechcenia po okolicznych terenach, odnotowując piękno
zimowego krajobrazu. Drgnął, gdy poczuł, że ktoś intensywnie mu się przygląda.
Odwrócił głowę, jakieś pięć metrów od niego stał na oko sześciu—siedmio letni
chłopak i z przekrzywioną głową lustrował go zaciekawionym spojrzeniem, w
rękach obracając małą, śnieżną kulkę.
— Hej — mruknął, nie bardzo wiedząc co powiedzieć. Dzieciak skinął głową, uśmiechając się lekko. — Przyjechałeś z rodzicami na wczasy? — Genialnie… Elokwentna pogawędka z maluchami, czego człowiek nie zrobi z nudów, pomyślał samokrytycznie, lekko rozbawiony.
— Z tatą — mruknęło
dziecko, zbliżając się o krok.
— Mama została w
domu?
— Mama umarła.
— Ach… — Zmieszał
się nieco. — Przykro mi.
— No… mi też — Skinął
głową chłopczyk.
— Jak masz na imię? —
zapytał chcąc ukryć własną wcześniejszą gafę.
— Koki.
— Ładnie, chodzisz
już do szkoły?
— Tak… z bratem do
jednej klasy.
— Super, musi być
fajnie. — Westchnął lekko. Nie był przyzwyczajony do dzieci i nie bardzo
wiedział co mówić.
— No… — Dwóch
ochroniarzy przyglądało im się niespokojnie, ich postawa wskazywała, że w
każdej chwili są gotowi ruszyć maluchowi na ratunek. Pomachał im uspokajająco
ręką. — Sikać mi się chce.
— Słucham? — Uniósł
rozbawiony brew.
— No… — To chyba
było ulubione słówko Kokiego. Chłopiec zaczerwienił się lekko.
— Chcesz skorzystać
z toalety? — Mały wzruszył ramionami. — Ok. Możesz wejść do domku, łazienka
jest po lewej stronie. — Wskazał ręką na drzwi. Dziecko skinęło głową i po
chwili zniknęło, w przejściu.
Świetnie. Wolał
zostać na miejscu, mały zrobi co musi i wróci, przynajmniej nikt go nie posądzi
o molestowanie. Minuty ciągnęły się nieubłaganie, a dzieciak nie wracał. W
pewnym momencie jeden z mężczyzn ruszył w jego kierunku.
— Gdzie chłopak? —
zapytał nieprzyjemnym tonem.
— W środku, miał
pilną potrzebę skorzystania z toalety — odparł zgodnie z prawdą. Facet spojrzał
na niego podejrzliwie i ruszył do wejścia. — Ej, chwileczkę, to mój dom, zrobi
co musi i wróci — mruknął zagradzając mu drogę.
— Odsuń się —
warknął mężczyzna, chwytając go mocno za ramię.
— Trochę kultury,
nic mu się nie stanie, chyba, że kibel go wciągnie — sarknął, wyrywając się. Co
za ludzie, zachowują się, jakby był jakimś kryminalistą.
— Słuchaj… Albo się
cofniesz, albo sam cię przestawię. — Mężczyzna, wsunął dłoń do kieszeni, a zaniepokojony
wzrok Shirenai, powędrował w tym kierunku. Kurwa… facet miał spluwę, co jest?
Zabiją go bo dzieciakowi zachciał się lać w jego kiblu?
— Co się dzieje? — Jakiś
głos dobiegł go z tyłu. — Wszystko w porządku? Gdzie Koki?
— Poszedł do
łazienki, mógłby pan zabrać swojego… — Odwrócił się i zastygł w bezruchu. Przed
nim stał mężczyzna w kapturze, który teraz zsunął mu się na plecy, odsłaniając
niesforne, czarne włosy. Duże ciemne oczy wpatrywały się w niego z zaskoczeniem
równym jego własnemu.
— Shi?
— Eee… — Cóż za elokwencja, brawo panie przyszły
adwokacie, jęknął w myślach. — Keizo… miło mi cię widzieć — wydukał w
końcu.
— Co ty tutaj
robisz? — Wzrok Uedy momentalnie stwardniał.
— Przyjechałem na
wczasy?
— Akurat tutaj? — Najwyraźniej
był zły.
— Wybacz, nie było
ogłoszenia „Wstęp wzbroniony, yakuza wypoczywa”. — Pokręcił głową wkurzony
nieprzyjemnym powitaniem.
— Ze wszystkich
możliwych miejsc musiałeś wybrać właśnie to! — Keizo skrzywił się lekko.
— Mógłbym powiedzieć
to samo. Na następny raz jedź na bezludną wyspę, tam co najwyżej trafisz na
Piętaszka. — Czuł się urażony zachowaniem mężczyzny, w dodatku ochroniarz
przyglądał im się z wyraźnym zainteresowaniem, na szczęście przestał się z nim
szarpać.
— Jaki ten świat
mały…
— Za mały, jak widać.
— Odwrócił się i skierował w stronę domku. — Wybacz, idę zobaczyć dlaczego moja
łazienka zamieniła się w czarną dziurę. — W tym samym momencie drzwi otworzyły
się i wyszedł z nich chłopiec, niezdarnie usiłując zapiąć puchatą kurtkę.
— Zamek się zepsuł —
poskarżył się, patrząc na Keizo.
— Naprawimy. — Ueda
przykucnął i delikatnie wyszarpnął podszewkę, która dostała się pomiędzy ząbki
suwaka. — Widzisz, już wszystko gra. — Uśmiechnął się do dziecka i poprawił mu
przekrzywioną czapkę, zupełnie ignorując Shi, który z otwartymi ustami i
niezbyt inteligentną miną przyglądał się rozgrywającej przed jego oczami scenie.
— No, leć do brata.
— Co to za dzieci? —
Ichiro ocknął się wreszcie, gdy chłopiec wraz z ochroniarzem oddalili się w
kierunku placyku zabaw.
— Moje.
— Skąd masz?
— Ukradłem.
— Całkowicie w stylu
yakuzy — sarknął, otrząsnąwszy się z szoku. — Pytałem poważnie.
— A skąd się biorą
dzieci? — Spojrzał na niego z kpiną. — Przecież sam sobie nie zrobiłem.
— No ja myślę…
— To super, tylko się
nie zmęcz.
— Sądziłem, że
jesteś… — Przez ironię zawartą w głosie Keizo i zaplątał się lekko.
— Wyobraź sobie, że
jestem. — Wzruszył ramionami.
— Więc jakim cudem? —
Uniósł w zdziwieniu brwi.
— Nigdy nie wpadłeś
do dziury? — Ueda spojrzał na niego z rozbawieniem.
— Do takiej? Nie,
uważam gdzie… stawiam kroki.
— Jaki rozważny.
— Więc… Hmm…
Przyjechaliście wypocząć? — mruknął, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
Wiadomość, że Keizo ma dzieci, spadła na niego
jak grom z jasnego nieba i zaskoczyła go bardziej niż widok samego yakuzy.
Cholera, trzeba mieć szczęście, żeby setki kilometrów od domu trafić na kogoś,
kogo unikało się przez ostatnie dwa miesiące. Już nawet zdążył o nim zapomnieć,
a teraz stoi tu przed nim jak gdyby nigdy nic. Będzie musiał podziękować
Shujemu, nie ma co, załatwił mu chyba jedyne miejsce na wczasy, w jakim nie
powinno go być.
— Można tak
powiedzieć, jutro wyjeżdżają. — Sięgnął do kurtki i wyciągnął z niej paczkę
Marlboro.
— Rozumiem. — Sam
nie wiedział, czy poczuł ulgę czy rozczarowanie. — Cóż… to miłej podróży. — Uniósł
rękę i odwrócił się w kierunku wejścia do domku.
— One wyjeżdżają. —
Usłyszał za sobą.
— Myślałem… nie mogą
jeszcze zostać z tobą? — Przystanął wbrew sobie.
— Weekend się
kończy, muszą wracać do szkoły — odparł spokojnie.
— No tak…
Faktycznie… To na razie — mruknął znikając w środku i zamykając za sobą drzwi.
Oparł się o nie ciężko i szybkim ruchem rozpiął kurtkę. Gorąco! Zdecydowanie
zrobiło się za gorąco!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz