piątek, 14 września 2012

Czerwony Płomień - XV


— Spakowany? — Podekscytowany Shuji wpadł do pokoju, w którym na walizce siedział Shi, paląc papierosa.

— Taa…

— No, to wychodzimy! Taksówka już czeka. — Chłopak zdawał się nie zauważać braku entuzjazmu u przyjaciela i już ciągnął go za rękę w kierunku wyjścia.

— Nadal uważam, że to kiepski pomysł. — Westchnął Ichiro, stawiając walizkę za progiem i odwracając się, by zamknąć drzwi.

— To wspaniały pomysł! — Taguchi wyszczerzył się w radosnym uśmiechu. — Jest grudzień, czyli śnieg, narty i w ogóle super, nie?

— W Tokio nie ma śniegu. — Westchnął zrezygnowany Shi, schodząc po schodach i idąc za nim w kierunku taksówki.

— Dlatego właśnie jedziemy na Hokkaido. — Shuji tłumaczył mu to już po raz dziesiąty, nie zrażając się jego niechęcią.


— Mogłeś zrobić przynajmniej rezerwację w Sapporo, a nie na jakimś zadupiu. — Shirenai nie wydawał się przekonany. Przyglądał się mijanym ulicom. O tej porze nie było jeszcze dużego ruchu, więc szybko zbliżali się do lotniska.

— Nie masz dość zatłoczonych miast? Pomyśl, cisza, spokój, niejeden chciałby zamieszkać w pobliżu Parku Narodowego Akan, wiesz, że jest tam Meakan, jeden z najaktywniejszych wulkanów? No i …. — zwiesił głos, odpływając w krainę marzeń — gorące źródła! Po prostu raj na ziemi.

— Tak, tak, a za miesiąc egzaminy, nawet nie pozwoliłeś mi spakować żadnych książek.

— To ma być wypoczynek, jakbyś zabrał książki to zaszyłbyś się w domku i nie wychylił z niego nosa.

— No właśnie… Domek, dlaczego nie hotel? Taniej by pewnie wyszło.

— Szlag mnie trafi, marudzisz jak przekupa na bazarze. Dostaliśmy darmową wycieczkę dzięki Yukio, a ty nie potrafisz docenić jego dobroci. — Shuji skrzywił się płaczliwie i wyskoczył z samochodu, kiedy ten tylko zatrzymał się w pobliżu lotniska.

— Czekaj! — Shi zapłacił taksówkarzowi i powlókł się za przyjacielem. — Sorki, nie chciałem, po prostu jestem ostatnio zmęczony, nie zwracaj na mnie uwagi.

— Dlatego powinieneś wypocząć, mamy dwa tygodnie luzu, ciesz się tym. — Taguchi uśmiechnął się przyjaźnie. — Dawaj walizkę, pójdę odstawić bagaże, a ty kup coś do picia, Yukio powinien zaraz dotrzeć.

— Jasne, jasne. — Shirenai wreszcie odwzajemnił uśmiech i skierował się do najbliższego mini sklepiku, których pełno było w olbrzymiej hali lotniczej. Szybko kupił trzy soki jabłkowe i wrócił, siadając na ławce przy oknie.

Zima w Tokio była jedną z najbrzydszych pór roku, smętna, ponura i zwyczajnie brudna. Śnieg, o ile w ogóle tutaj zawitał, nie gościł długo i najczęściej już następnego dnia zamieniał się w szarobure, chlupoczące kałuże. Z nieba siąpił upierdliwy kapuśniaczek, powodujący, że ubranie robiło się nieprzyjemnie wilgotne i marzyło się tylko o szybkim powrocie do domu. Westchnął lekko i przymknął oczy, cóż… Może wyjazd do śnieżnej krainy faktycznie nie był takim głupim pomysłem. W ciągu ostatnich sześciu tygodni mało wychodził, czuł się przytłoczony pracą i nauką. Czasami miał wrażenie, że albo egzystuje, jako mumia nad podręcznikami, albo jako host, uśmiechający się fałszywie do klientów. Mało satysfakcjonujące odkrycie.

— No jestem. — Zasapany głos przyjaciela wyrwał go z ponurych rozmyślań. — Samolot jest za piętnaście minut, pasowałoby się przenieść w pobliże odpraw, a właśnie, twój bilet. — Shuji wyjął z kieszeni kopertę i podał ją Ichiro.

— A twój?

— Bezpieczny. — Poklepał się po klatce piersiowej. — Spakowany razem z dokumentami.

— Ok., chodźmy… Gdzie ten Yukio, powinien już tutaj być. — Shi idąc w kierunku miejsca odpraw, rozglądał się zaniepokojony.

— Nie martw się, na pewno przybiegnie w ostatniej chwili, jak go znam. Poza tym nie organizowałby nam wczasów, gdyby sam miał nie jechać, prawda? — Taguchi poklepał go uspokajająco po plecach. Jednakże wbrew jego słowom Kasai spóźniał się coraz bardziej, aż wreszcie zdenerwowanie udzieliło się i jemu. — No… jeszcze pięć minut… Co jest? — Nerwowo spojrzał na zegarek. — Powinniśmy już wchodzić, zadzwonię do niego. — Sięgnął ręką do kieszeni by wydobyć telefon, kiedy ten nagle sam się odezwał piosenką Dir en Grey „Yokan”.

— Kto? — Ruchem warg zapytał Shi, kiedy przyjaciel spojrzał na wyświetlacz.

— Yukio — mruknął zaniepokojony, odbierając połączenie, — No! Wreszcie, gdzie jesteś?

— …

— Że co?? — Chłopak rozdarł się na pół lotniska. — Nawet się nie wygłupiaj… Powiedz, że żartujesz!

— …

— Zaraz u ciebie będę!

— …

— Nie, nie ma dyskusji, pojedziemy następnym razem, najwyżej zwolnisz rezerwację. — Shuji rozłączył się szybko i ze zmartwioną miną spojrzał na przyglądającego mu się z zaciekawieniem i niepokojem Shi.

— Co się stało?

— Yu się rozchorował. — Skrzywił się płaczliwie. — W dodatku jak szedł do apteki, to się poślizgnął i skręcił nogę… Nie podobno nic poważnego. — Szybko dodał, widząc przerażone spojrzenie przyjaciela. — Ale sam rozumiesz… nie mogę go tak zostawić.

— No jasne, wracamy — Shi już wychodził z kolejki.

— Jak to wracamy? — Shuji przeraził się nie na żarty. — Ty zostajesz tutaj i lecis.z — Wepchnął go na powrót do kolejki.

— Nie wygłupiaj się, sam nie lecę. — Shirenai spojrzał na niego oburzony.

— Proszę cię, Yukio i tak jest głupio, że zepsuł nam wycieczkę, prosił abyśmy lecieli… Ja nie mogę, to przecież jasne, że muszę się nim opiekować, ale będzie mu przykro jak i ty nie polecisz.

— Ty chyba żartujesz. — Ichiro uniósł brew. — Co ja niby mam tam sam robić?? Zanudzę się na śmierć.

— Oj, zaraz zanudzisz. Pozwiedzasz, poleżysz w gorących źródłach, na pewno poznasz kogoś ciekawego. Jakby było bardzo źle, to zawsze możesz wrócić przed czasem, prawda? — Wbił w niego błagalny wzrok. — No powiedz, że polecisz, zrób to dla mnie. Yu będzie miał straszne wyrzuty sumienia.

— Ale…

— Będzie się czuł winny.
— Przesadzasz. — Shi nie wydawał się przekonany.

— Wcale nie, to mój chłopak, znam go lepiej, jest bardzo wrażliwy.

— Yu? Wrażliwy?

— A co, nie? — Spojrzał na niego gorejącym wzrokiem. — Jest wrażliwy i już!

— Przy tobie? — Powątpiewanie w głosie Shirenai mieszało się z ironią.

— A co, nie? — powtórzył się Shuji, gdyby wzrok mógł zabijać, Shi właśnie padłby martwy.

— Przy tobie trzeba mieć skórę niedźwiedzia.

— Dla niego jestem miły!

— Jesteś schizofrenikiem?

— Zamknij się i daj pani paszport — warknął, popychając go w kierunku czekającej pracowniczki lotniska. — No… to życzę udanego wypoczynku. — Wspiął się na palce, cmoknął go w policzek i… zniknął w tłumie.

***

— Chcesz piwo? — Shuji niepewnie zerknął na zafrasowaną minę Yukio. Był u niego w domu i od kilkunastu minut przekonywał go, że wszystko będzie w porządku.

— Daj — Yu kiwnął głową i sięgnął po butelkę. — Naprawdę… nadal nie jestem pewien, czy to był dobry pomysł — mruknął wyraźnie spięty.

— Był! On potrzebuje odpoczynku, jeżeli to coś poważnego to samo się wyklaruje. — Taguchi równie niespokojny, zastanawiał się kogo chce bardziej przekonać, siebie czy swojego kochanka.

— Taa… ale jak to się wyda…

— Nie wyda się, wróci po dwóch tygodniach, zdążysz wyzdrowieć i wykurować nogę.

— Najpierw musiałbym być chory i unieruchomiony. — Yu parsknął gorzkim śmiechem. — Oszukaliśmy go i tyle.

— Dla jego dobra. — Shuji przysunął się, całując go w kącik ust. — No… powiedz, że zgadzasz się ze mną…

— Kogo chcesz podnieść na duchu, siebie czy mnie? — Yukio spojrzał na niego spod oka, obejmując go w tali i przyciągając bliżej.

— Sam nie wiem — zakłopotał się lekko. — Po prostu musi być dobrze — mruknął, pogłębiając pocałunek.

Ich języki splotły się w leniwym tańcu. Mieli czas. Dłoń Shujiego powędrowała pod podkoszulek mężczyzny, gładząc jego brzuch powolnymi, jednostajnymi ruchami. Dotykał lekko boków, pieszcząc delikatną skórę i schodząc coraz niżej, jednocześnie całując go coraz głębiej i pojękując cicho, kiedy ręce partnera pieściły jego pośladki.

— Musimy się uspokoić i wierzyć, że postąpiliśmy słusznie. — Zsunął się w dół, składając pocałunki wzdłuż jego klatki piersiowej i jednocześnie rozpinając mu spodnie, uwolnił prężącą się pod bielizną męskość.

— Uspokoić, mówisz? — sapnął Yukio, gdy poczuł na swym członku chłodne dłonie chłopaka, ostro kontrastujące z gorącem oddechu, jego ust i języka.

— Mhm… — mruknął Szuji, zamykając go w wilgotnym uścisku swych warg. Przesunął językiem wzdłuż trzonu, tam i z powrotem, by po chwili ująć go w palce i kciukiem pieścić wrażliwe miejsce na główce. Ustami zszedł niżej, liżąc i zasysając delikatnie jądra. Yukio jęknął pod wpływem pieszczoty i zacisnął palce na miękkich włosach chłopaka.

— Szybciej — mruknął, podciągając go lekko i na powrót naprowadzając jego usta na swego penisa. Uwielbiał, kiedy mu obciągał, czuł się wtedy panem sytuacji. Nie żeby sam nie czerpał satysfakcji z zamiany ról, ale widok Shujego pomiędzy jego nogami sprawiał, że wszystkie mięśnie napinały mu się, a on sam nawet bez dotyku czuł się podniecony na maksa. Język chłopaka zlizywał pojawiające się coraz częściej krople na czubku jego męskości, a miękkie wargi zaciskały się mocno, przesuwając się coraz szybciej tam i z powrotem. W momencie kiedy Shuji podniósł oczy, ich spojrzenia spotkały się, a ciałem Yukio wstrząsnął dreszcz ekstazy. Zacisnął palce na włosach kochanka i wytrysnął w jego chętne usta z głośnym okrzykiem spełnienia. Spod przymrużonych powiek przyglądał się, jak Shuji jeszcze kilkakrotnie przesuwa ustami po powoli wiotczejącym członku, zlizując uciekające krople nasienia. W końcu podniósł głowę i uśmiechnął się do niego drapieżnie, oblizując zaczerwienione usta.

— Jesteś słodki — zamruczał, pochylając głowę i zbierając językiem zapomnianą kroplę, która ostała się jeszcze, uciekając w kierunku jąder. — Nie można pozwolić, aby coś się zmarnowało — szepnął, podciągając się do góry i wygodnie sadowiąc na jego kolanach.

— To byłoby straszne niedopatrzenie — westchnął z udanym przerażeniem w głosie Kasai, przyciągając go do pocałunku. Lubił ten moment przyjemnego wyczerpania, kiedy na ustach kochanka czuć było jeszcze smak jego własnych soków. Przesunął dłonią po widocznie napiętych spodniach mężczyzny i zaśmiał się cicho w jego usta, gdy usłyszał skomlący o więcej jęk. — Koniecznie musimy sprawić, byś teraz ty się zrelaksował.

— Może później. — Od strony korytarza ktoś prychnął z rozbawieniem. Zamarli bez ruchu.

— Kurwa mać, długo tu stoisz? — jęknął Shuji, odwracając się i naciągając błyskawicznie koc na nagie uda Kasai, który lekko zaskoczony, parsknął stłumionym śmiechem, nie wiedząc, czy jest bardziej rozbawiony zaistniałą sytuacją, czy zakłopotany.

— Wystarczająco. — Ming oderwał się od framugi i ruszył w ich kierunku. — Nie chciałem wam przeszkadzać, ale zanosiło się na coś dłuższego, więc… Sami rozumiecie. — Rozłożył bezradnie ręce, szczerząc się wesoło.

— Jak się tu dostałeś? — Yukio podciągnął spodnie pod kocem i zapiąwszy rozporek, odrzucił pled na bok.

— Było otwarte. — Wzruszył ramionami. Odkąd poznali się w lokalu, bywał tu częstym gościem. Jakoś od razu przypadli sobie z Shujim do gustu. Nadawali na tych samych falach, a wspólne rozmowy i plany zbliżyły ich jeszcze bardziej. Yukio po przedstawieniu mu przez Taguchiego Minga, też poczuł sympatię do jasnowłosego Chińczyka i nawet jego praca u boku yakuzy o dziwo ich nie zrażała. — Wszystko poszło zgodnie z planem?

— Tak, Shi jest właśnie w drodze na zasłużony odpoczynek przy gorących źródłach. — Yukio kiwnął głową. — A co z Keizo?

— Na miejscu, trzy dni ma spędzić z dziećmi, a potem… Cóż, przekonałem go, że nawet taki macho jak on od czasu do czasu zasługuje na zwyczajny odpoczynek.

— Nie mam pojęcia, jak ci się to udało. — Shuji usiadł obok w głębokim fotelu, patrząc na niego z zaciekawieniem.

— Normalnie. Pokonałem go w walce.

— Eee….

— Nie eee, tylko mieliśmy mały sparing, po którym mu ładnie wyłożyłem, że prawie dwa miechy picia i pieprzenia się z facetami, których nawet nie pamięta, wpłynęły na niego niepokojąco i może go rozwalić zwykły, podrzędny gangster.

— Pokonałeś go? — Shuji wytrzeszczył na niego oczy w zdumieniu. — Jak?

— Normalnie. Lata praktyki. To, że teraz praktycznie mieszkam w Japonii, nie znaczy, że w Chinach byłem grzecznym chłopcem. Chińska triada niewiele się różni od yakuzy. — Wzruszył ramionami.

— Wyobrażam to sobie. — Yukio przewrócił oczami. — Oszczędź nam szczegółów, jak możesz.

— Jesteście zbyt delikatni. — Chłopak zaśmiał się, odrzucając włosy do tyłu i zdejmując kurtkę. Pod spodem miał biały golf bez rękawów, odsłaniający tatuaż na lewym ramieniu, przedstawiający chińskiego smoka połykającego swój ogon, w otoczeniu płomieni.

— Keizo wie o twojej przeszłości?

— O triadzie? Wie. O moich umiejętnościach dowiedział się niedawno. — Uśmiechnął się bezczelnie.

— W chwili, gdy go pokonałeś?

— Mniej więcej.

— Myślicie, że coś z tego będzie? — Yukio upił łyk piwa i spojrzał na nich poważnie.

— Nie mam pojęcia, ale chcę, aby wrócił dawny Keizo.

— Dawny, czyli jaki? — Shuji wyraźnie się zaciekawił.

— Spokojny, opanowany, cyniczny…

— A teraz taki nie jest?

— Jest, ale doszedł do tego niepokój, to mu niepotrzebne, za dużo pieprzenia i wymachiwania bronią, to nie sprzyja interesom.

— Ok… Mam nadzieję, że wiesz, co mówisz. Właśnie popchnąłem przyjaciela w ręce gościa, który wymachuje spluwą. — W Taguchim obudziły się wyrzuty sumienia.

— Nic mu nie będzie, nie zrobi mu krzywdy.

— Zaręczysz mi za to?

— Pochodzenie Shirenai gwarantuje mu większe bezpieczeństwo, niż sądzisz. — Spojrzał na niego z kpiną.

— Obyś miał rację… — Shuji podszedł do okna i otworzył je na oścież, zatrzymując wzrok na białej smudze niknącej na tle nieba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz