— Spakowany? — Podekscytowany
Shuji wpadł do pokoju, w którym na walizce siedział Shi, paląc papierosa.
— Taa…
— No, to wychodzimy!
Taksówka już czeka. — Chłopak zdawał się nie zauważać braku entuzjazmu u
przyjaciela i już ciągnął go za rękę w kierunku wyjścia.
— Nadal uważam, że
to kiepski pomysł. — Westchnął Ichiro, stawiając walizkę za progiem i odwracając
się, by zamknąć drzwi.
— To wspaniały
pomysł! — Taguchi wyszczerzył się w radosnym uśmiechu. — Jest grudzień, czyli
śnieg, narty i w ogóle super, nie?
— W Tokio nie ma
śniegu. — Westchnął zrezygnowany Shi, schodząc po schodach i idąc za nim w
kierunku taksówki.
— Dlatego właśnie
jedziemy na Hokkaido. — Shuji tłumaczył mu to już po raz dziesiąty, nie
zrażając się jego niechęcią.
— Mogłeś zrobić
przynajmniej rezerwację w Sapporo, a nie na jakimś zadupiu. — Shirenai nie
wydawał się przekonany. Przyglądał się mijanym ulicom. O tej porze nie było
jeszcze dużego ruchu, więc szybko zbliżali się do lotniska.
— Nie masz dość
zatłoczonych miast? Pomyśl, cisza, spokój, niejeden chciałby zamieszkać w
pobliżu Parku Narodowego Akan, wiesz, że jest tam Meakan, jeden z
najaktywniejszych wulkanów? No i …. — zwiesił głos, odpływając w krainę marzeń —
gorące źródła! Po prostu raj na ziemi.
— Tak, tak, a za
miesiąc egzaminy, nawet nie pozwoliłeś mi spakować żadnych książek.
— To ma być
wypoczynek, jakbyś zabrał książki to zaszyłbyś się w domku i nie wychylił z
niego nosa.
— No właśnie… Domek,
dlaczego nie hotel? Taniej by pewnie wyszło.
— Szlag mnie trafi,
marudzisz jak przekupa na bazarze. Dostaliśmy darmową wycieczkę dzięki Yukio, a
ty nie potrafisz docenić jego dobroci. — Shuji skrzywił się płaczliwie i
wyskoczył z samochodu, kiedy ten tylko zatrzymał się w pobliżu lotniska.
— Czekaj! — Shi
zapłacił taksówkarzowi i powlókł się za przyjacielem. — Sorki, nie chciałem, po
prostu jestem ostatnio zmęczony, nie zwracaj na mnie uwagi.
— Dlatego powinieneś
wypocząć, mamy dwa tygodnie luzu, ciesz się tym. — Taguchi uśmiechnął się przyjaźnie.
— Dawaj walizkę, pójdę odstawić bagaże, a ty kup coś do picia, Yukio powinien
zaraz dotrzeć.
— Jasne, jasne. —
Shirenai wreszcie odwzajemnił uśmiech i skierował się do najbliższego mini
sklepiku, których pełno było w olbrzymiej hali lotniczej. Szybko kupił trzy
soki jabłkowe i wrócił, siadając na ławce przy oknie.
Zima w Tokio była
jedną z najbrzydszych pór roku, smętna, ponura i zwyczajnie brudna. Śnieg, o
ile w ogóle tutaj zawitał, nie gościł długo i najczęściej już następnego dnia
zamieniał się w szarobure, chlupoczące kałuże. Z nieba siąpił upierdliwy
kapuśniaczek, powodujący, że ubranie robiło się nieprzyjemnie wilgotne i
marzyło się tylko o szybkim powrocie do domu. Westchnął lekko i przymknął oczy,
cóż… Może wyjazd do śnieżnej krainy faktycznie nie był takim głupim pomysłem. W
ciągu ostatnich sześciu tygodni mało wychodził, czuł się przytłoczony pracą i
nauką. Czasami miał wrażenie, że albo egzystuje, jako mumia nad podręcznikami,
albo jako host, uśmiechający się fałszywie do klientów. Mało satysfakcjonujące
odkrycie.
— No jestem. — Zasapany
głos przyjaciela wyrwał go z ponurych rozmyślań. — Samolot jest za piętnaście
minut, pasowałoby się przenieść w pobliże odpraw, a właśnie, twój bilet. —
Shuji wyjął z kieszeni kopertę i podał ją Ichiro.
— A twój?
— Bezpieczny. — Poklepał
się po klatce piersiowej. — Spakowany razem z dokumentami.
— Ok., chodźmy…
Gdzie ten Yukio, powinien już tutaj być. — Shi idąc w kierunku miejsca odpraw,
rozglądał się zaniepokojony.
— Nie martw się, na
pewno przybiegnie w ostatniej chwili, jak go znam. Poza tym nie organizowałby
nam wczasów, gdyby sam miał nie jechać, prawda? — Taguchi poklepał go
uspokajająco po plecach. Jednakże wbrew jego słowom Kasai spóźniał się coraz
bardziej, aż wreszcie zdenerwowanie udzieliło się i jemu. — No… jeszcze pięć
minut… Co jest? — Nerwowo spojrzał na zegarek. — Powinniśmy już wchodzić,
zadzwonię do niego. — Sięgnął ręką do kieszeni by wydobyć telefon, kiedy ten
nagle sam się odezwał piosenką Dir en Grey „Yokan”.
— Kto? — Ruchem warg
zapytał Shi, kiedy przyjaciel spojrzał na wyświetlacz.
— Yukio — mruknął
zaniepokojony, odbierając połączenie, — No! Wreszcie, gdzie jesteś?
— …
— Że co?? — Chłopak
rozdarł się na pół lotniska. — Nawet się nie wygłupiaj… Powiedz, że żartujesz!
— …
— Zaraz u ciebie
będę!
— …
— Nie, nie ma
dyskusji, pojedziemy następnym razem, najwyżej zwolnisz rezerwację. — Shuji
rozłączył się szybko i ze zmartwioną miną spojrzał na przyglądającego mu się z
zaciekawieniem i niepokojem Shi.
— Co się stało?
— Yu się rozchorował.
— Skrzywił się płaczliwie. — W dodatku jak szedł do apteki, to się poślizgnął i
skręcił nogę… Nie podobno nic poważnego. — Szybko dodał, widząc przerażone
spojrzenie przyjaciela. — Ale sam rozumiesz… nie mogę go tak zostawić.
— No jasne, wracamy —
Shi już wychodził z kolejki.
— Jak to wracamy? —
Shuji przeraził się nie na żarty. — Ty zostajesz tutaj i lecis.z — Wepchnął go
na powrót do kolejki.
— Nie wygłupiaj się,
sam nie lecę. — Shirenai spojrzał na niego oburzony.
— Proszę cię, Yukio
i tak jest głupio, że zepsuł nam wycieczkę, prosił abyśmy lecieli… Ja nie mogę,
to przecież jasne, że muszę się nim opiekować, ale będzie mu przykro jak i ty
nie polecisz.
— Ty chyba żartujesz.
— Ichiro uniósł brew. — Co ja niby mam tam sam robić?? Zanudzę się na śmierć.
— Oj, zaraz
zanudzisz. Pozwiedzasz, poleżysz w gorących źródłach, na pewno poznasz kogoś
ciekawego. Jakby było bardzo źle, to zawsze możesz wrócić przed czasem, prawda?
— Wbił w niego błagalny wzrok. — No powiedz, że polecisz, zrób to dla mnie. Yu
będzie miał straszne wyrzuty sumienia.
— Ale…
— Będzie się czuł
winny.
— Przesadzasz. — Shi
nie wydawał się przekonany.
— Wcale nie, to mój
chłopak, znam go lepiej, jest bardzo wrażliwy.
— Yu? Wrażliwy?
— A co, nie? — Spojrzał
na niego gorejącym wzrokiem. — Jest wrażliwy i już!
— Przy tobie? — Powątpiewanie
w głosie Shirenai mieszało się z ironią.
— A co, nie? —
powtórzył się Shuji, gdyby wzrok mógł zabijać, Shi właśnie padłby martwy.
— Przy tobie trzeba
mieć skórę niedźwiedzia.
— Dla niego jestem
miły!
— Jesteś
schizofrenikiem?
— Zamknij się i daj
pani paszport — warknął, popychając go w kierunku czekającej pracowniczki
lotniska. — No… to życzę udanego wypoczynku. — Wspiął się na palce, cmoknął go
w policzek i… zniknął w tłumie.
***
— Chcesz piwo? — Shuji niepewnie zerknął na zafrasowaną minę Yukio. Był u niego w domu i od kilkunastu minut przekonywał go, że wszystko będzie w porządku.
— Daj — Yu kiwnął
głową i sięgnął po butelkę. — Naprawdę… nadal nie jestem pewien, czy to był
dobry pomysł — mruknął wyraźnie spięty.
— Był! On potrzebuje
odpoczynku, jeżeli to coś poważnego to samo się wyklaruje. — Taguchi równie
niespokojny, zastanawiał się kogo chce bardziej przekonać, siebie czy swojego
kochanka.
— Taa… ale jak to
się wyda…
— Nie wyda się,
wróci po dwóch tygodniach, zdążysz wyzdrowieć i wykurować nogę.
— Najpierw musiałbym
być chory i unieruchomiony. — Yu parsknął gorzkim śmiechem. — Oszukaliśmy go i
tyle.
— Dla jego dobra. —
Shuji przysunął się, całując go w kącik ust. — No… powiedz, że zgadzasz się ze
mną…
— Kogo chcesz
podnieść na duchu, siebie czy mnie? — Yukio spojrzał na niego spod oka,
obejmując go w tali i przyciągając bliżej.
— Sam nie wiem —
zakłopotał się lekko. — Po prostu musi być dobrze — mruknął, pogłębiając pocałunek.
Ich języki splotły się
w leniwym tańcu. Mieli czas. Dłoń Shujiego powędrowała pod podkoszulek mężczyzny,
gładząc jego brzuch powolnymi, jednostajnymi ruchami. Dotykał lekko boków,
pieszcząc delikatną skórę i schodząc coraz niżej, jednocześnie całując go coraz
głębiej i pojękując cicho, kiedy ręce partnera pieściły jego pośladki.
— Musimy się
uspokoić i wierzyć, że postąpiliśmy słusznie. — Zsunął się w dół, składając
pocałunki wzdłuż jego klatki piersiowej i jednocześnie rozpinając mu spodnie,
uwolnił prężącą się pod bielizną męskość.
— Uspokoić, mówisz? —
sapnął Yukio, gdy poczuł na swym członku chłodne dłonie chłopaka, ostro
kontrastujące z gorącem oddechu, jego ust i języka.
— Mhm… — mruknął
Szuji, zamykając go w wilgotnym uścisku swych warg. Przesunął językiem wzdłuż
trzonu, tam i z powrotem, by po chwili ująć go w palce i kciukiem pieścić
wrażliwe miejsce na główce. Ustami zszedł niżej, liżąc i zasysając delikatnie
jądra. Yukio jęknął pod wpływem pieszczoty i zacisnął palce na miękkich włosach
chłopaka.
— Szybciej —
mruknął, podciągając go lekko i na powrót naprowadzając jego usta na swego
penisa. Uwielbiał, kiedy mu obciągał, czuł się wtedy panem sytuacji. Nie żeby
sam nie czerpał satysfakcji z zamiany ról, ale widok Shujego pomiędzy jego nogami
sprawiał, że wszystkie mięśnie napinały mu się, a on sam nawet bez dotyku czuł
się podniecony na maksa. Język chłopaka zlizywał pojawiające się coraz częściej
krople na czubku jego męskości, a miękkie wargi zaciskały się mocno,
przesuwając się coraz szybciej tam i z powrotem. W momencie kiedy Shuji
podniósł oczy, ich spojrzenia spotkały się, a ciałem Yukio wstrząsnął dreszcz
ekstazy. Zacisnął palce na włosach kochanka i wytrysnął w jego chętne usta z
głośnym okrzykiem spełnienia. Spod przymrużonych powiek przyglądał się, jak
Shuji jeszcze kilkakrotnie przesuwa ustami po powoli wiotczejącym członku,
zlizując uciekające krople nasienia. W końcu podniósł głowę i uśmiechnął się do
niego drapieżnie, oblizując zaczerwienione usta.
— Jesteś słodki —
zamruczał, pochylając głowę i zbierając językiem zapomnianą kroplę, która
ostała się jeszcze, uciekając w kierunku jąder. — Nie można pozwolić, aby coś
się zmarnowało — szepnął, podciągając się do góry i wygodnie sadowiąc na jego
kolanach.
— To byłoby straszne
niedopatrzenie — westchnął z udanym przerażeniem w głosie Kasai, przyciągając
go do pocałunku. Lubił ten moment przyjemnego wyczerpania, kiedy na ustach
kochanka czuć było jeszcze smak jego własnych soków. Przesunął dłonią po
widocznie napiętych spodniach mężczyzny i zaśmiał się cicho w jego usta, gdy
usłyszał skomlący o więcej jęk. — Koniecznie musimy sprawić, byś teraz ty się
zrelaksował.
— Może później. — Od
strony korytarza ktoś prychnął z rozbawieniem. Zamarli bez ruchu.
— Kurwa mać, długo
tu stoisz? — jęknął Shuji, odwracając się i naciągając błyskawicznie koc na
nagie uda Kasai, który lekko zaskoczony, parsknął stłumionym śmiechem, nie
wiedząc, czy jest bardziej rozbawiony zaistniałą sytuacją, czy zakłopotany.
— Wystarczająco. —
Ming oderwał się od framugi i ruszył w ich kierunku. — Nie chciałem wam
przeszkadzać, ale zanosiło się na coś dłuższego, więc… Sami rozumiecie. — Rozłożył
bezradnie ręce, szczerząc się wesoło.
— Jak się tu
dostałeś? — Yukio podciągnął spodnie pod kocem i zapiąwszy rozporek, odrzucił
pled na bok.
— Było otwarte. — Wzruszył
ramionami. Odkąd poznali się w lokalu, bywał tu częstym gościem. Jakoś od razu
przypadli sobie z Shujim do gustu. Nadawali na tych samych falach, a wspólne
rozmowy i plany zbliżyły ich jeszcze bardziej. Yukio po przedstawieniu mu przez
Taguchiego Minga, też poczuł sympatię do jasnowłosego Chińczyka i nawet jego
praca u boku yakuzy o dziwo ich nie zrażała. — Wszystko poszło zgodnie z
planem?
— Tak, Shi jest
właśnie w drodze na zasłużony odpoczynek przy gorących źródłach. — Yukio kiwnął
głową. — A co z Keizo?
— Na miejscu, trzy
dni ma spędzić z dziećmi, a potem… Cóż, przekonałem go, że nawet taki macho jak
on od czasu do czasu zasługuje na zwyczajny odpoczynek.
— Nie mam pojęcia,
jak ci się to udało. — Shuji usiadł obok w głębokim fotelu, patrząc na niego z
zaciekawieniem.
— Normalnie.
Pokonałem go w walce.
— Eee….
— Nie eee, tylko
mieliśmy mały sparing, po którym mu ładnie wyłożyłem, że prawie dwa miechy
picia i pieprzenia się z facetami, których nawet nie pamięta, wpłynęły na niego
niepokojąco i może go rozwalić zwykły, podrzędny gangster.
— Pokonałeś go? —
Shuji wytrzeszczył na niego oczy w zdumieniu. — Jak?
— Normalnie. Lata
praktyki. To, że teraz praktycznie mieszkam w Japonii, nie znaczy, że w Chinach
byłem grzecznym chłopcem. Chińska triada niewiele się różni od yakuzy. — Wzruszył
ramionami.
— Wyobrażam to sobie.
— Yukio przewrócił oczami. — Oszczędź nam szczegółów, jak możesz.
— Jesteście zbyt
delikatni. — Chłopak zaśmiał się, odrzucając włosy do tyłu i zdejmując kurtkę.
Pod spodem miał biały golf bez rękawów, odsłaniający tatuaż na lewym ramieniu,
przedstawiający chińskiego smoka połykającego swój ogon, w otoczeniu płomieni.
— Keizo wie o twojej
przeszłości?
— O triadzie? Wie. O
moich umiejętnościach dowiedział się niedawno. — Uśmiechnął się bezczelnie.
— W chwili, gdy go
pokonałeś?
— Mniej więcej.
— Myślicie, że coś z
tego będzie? — Yukio upił łyk piwa i spojrzał na nich poważnie.
— Nie mam pojęcia,
ale chcę, aby wrócił dawny Keizo.
— Dawny, czyli jaki?
— Shuji wyraźnie się zaciekawił.
— Spokojny,
opanowany, cyniczny…
— A teraz taki nie
jest?
— Jest, ale doszedł
do tego niepokój, to mu niepotrzebne, za dużo pieprzenia i wymachiwania bronią,
to nie sprzyja interesom.
— Ok… Mam nadzieję,
że wiesz, co mówisz. Właśnie popchnąłem przyjaciela w ręce gościa, który
wymachuje spluwą. — W Taguchim obudziły się wyrzuty sumienia.
— Nic mu nie będzie,
nie zrobi mu krzywdy.
— Zaręczysz mi za
to?
— Pochodzenie
Shirenai gwarantuje mu większe bezpieczeństwo, niż sądzisz. — Spojrzał na niego
z kpiną.
— Obyś miał rację… —
Shuji podszedł do okna i otworzył je na oścież, zatrzymując wzrok na białej
smudze niknącej na tle nieba.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz