— Masakra. — Yao
Ming przetarł zaczerwienione oczy i oparł głowę na ręce. Siedzieli w jednym z
miejscowych klubów, aż cud, że ostał się jakiś, w którym jeszcze nie byli. — Od
miesiąca ciągasz mnie po wszystkich knajpach w mieście. Można by powiedzieć, że
wreszcie czuję, że żyję, ale to tylko dlatego, iż dowiedziałem się o istnieniu
mięśni, o których wcześniej nie miałem pojęcia. Chcę do domu!
— Przestań jęczeć. —
Keizo opróżnił kolejny kieliszek, rozglądając się ponuro po zadymionym wnętrzu —
Załatw sobie jakąś dupę, to ci ulży.
— W przeciwieństwie
do niektórych, ja nie rzucam się na wszystko, co się rusza. — Chińczyk skrzywił
się z oburzeniem, odsuwając z twarzy jasne pasmo włosów. — Nie wiem czy
pamiętasz, ale od kilku tygodni mam dziewczynę. Chociaż, ona mogła już
zapomnieć, jak wyglądam, w końcu nie widziała mnie dość długo.
— I niby to moja
wina?
— Nie, sam się
włóczę nocami. — Ziewnął przeciągle. — Chodźmy już stąd.
— Jeszcze nie. —
Keizo odpalił kolejnego papierosa i przyjrzał się krytycznie pustej butelce. —
Cholera, gdzie jest kelner, kiedy go potrzebuję?! — Ming nie odpowiedział,
westchnął tylko i przymknął oczy zrezygnowany.
***
Keizo obudził się,
czując obok siebie ciepło drugiego ciała. Przyjemnie… chociaż w ustach miał
smak starego kapcia. Przekręcił się na drugi bok i sięgnął po karafkę z wodą
cytrynową, która zawsze stała na nocnym stoliku. Nie przejmując się tak
prozaiczną czynnością jak szukanie szklanki, wyciągnął korek i przechylił,
ochlapując sobie policzki. Po kilku sekundach odetchnął z ulgą i odstawił
napój, wycierając usta wierzchem dłoni.
— Kim jesteś? —
zapytał niemrawo faceta, którego czerwone włosy ostro odcinały się od poduszki.
Mężczyzna przekręcił się, ukazując światu zaspaną, lecz przystojną twarz.
— Facetem, którego
wczoraj rżnąłeś? — mruknął, uśmiechając się lekko.
— Acha — Keizo opadł
z powrotem na plecy zamykając oczy — I jak było?
— Świetnie, możemy
to powtórzyć — chłopak uśmiechnął się szerzej.
— No i dobrze, nie
będę musiał ci płacić, przyjemność sama w sobie jest wystarczającą
rekompensatą… A teraz spierdalaj. — Wierzgnął nogą, kopiąc rudzielca w bok.
— Nie jestem dziwką!
— Jego ostatnia zdobycz podniosła się z łóżka i stanęła nad nim nago, w pozie
pełnej świętego oburzenia.
— Akurat. — Keizo
otworzył jedno oko, patrząc na niego ironicznie.
— Nie pozwolę, żebyś
mnie obrażał — wrzasnął chłopak. — Co ty sobie kurwa myślisz, że kim jesteś?
— Gościem, który
zaraz odstrzeli ci fiuta? — Dłoń Uedy błyskawicznie powędrowała w pod poduszkę
i równie szybko czerwonowłosy zobaczył matowo czarną lufę glocka skierowaną w
stronę własnego krocza. Zaszokowany podniósł głowę i spojrzał z przerażeniem i
niedowierzaniem na leżącego w łóżku Keizo.
— Kurwa, spokojnie,
już wychodzę. — Cofnął się szybko i sięgnął po leżące na podłodze spodnie. Po
chwili wychodził już z pokoju. — Cholerny pojebaniec — warknął, trzaskając
drzwiami.
Keizo położył głowę
na poduszce i zasłonił oczy dłonią, w której nadal trzymał broń. Głowa bolała
go niemiłosiernie. Najwyraźniej przegiął wczoraj z alkoholem. Głupi,
bezużyteczny Ming, mógł go powstrzymać, po coś go w końcu taszczy ze sobą.
Zawinął się szczelniej w kołdrę i odrzucając glocka, postanowił na powrót
zapaść w sen. Ostatnie tygodnie były do dupy, sam o tym dobrze wiedział.
Owszem, interesy nadal
prowadził bez zastrzeżeń, ale miał dojmujące wrażenie, że jego życie prywatne
nie istnieje. Napięcie, choćby śladowe, towarzyszyło mu przez cały czas i
dokuczało niczym rzęsa pod powieką. Nocne życie najwyraźniej nie przynosiło
spodziewanych rezultatów, bo zamiast jak zwykle się rozluźnić, czuł się coraz
gorzej, a kac był ostatni na liście jego zażaleń. W dodatku wciągał w to Chińczyka.
Dobrze wiedział, że chłopak nie mógł nic poradzić na jego ekscesy, ale jak miło
mieć na kogo zwalić wszystkie niepowodzenia.
Ostre światło
słoneczne spowodowało, że naciągnął kołdrę na głowę i jęknął przeciągle.
— Ming, ty naprawdę
masz skłonności samobójcze — warknął zachrypniętym głosem, rozpoznając sylwetkę
przyjaciela, który podszedł do łóżka i pochylił się nad nim, przyglądając mu
uważnie.
— Żałosne…
— Co jest żałosne,
kretynie? — mruknął, siadając w końcu i podciągając pościel tak, by zakrywała
mu biodra.
— Ty jesteś żałosny,
spójrz na siebie, niedługo staniesz się cieniem faceta, którego znałem. Koniec
z imprezami! — Odwrócił się i podszedł do okna, by otworzyć je na oścież.
— Wiesz, że mógłbym
cię zabić za takie słowa? — Skrzywił się i podciągnął kołdrę na ramiona — Zimno
mi, zamknij to cholerne okno.
— Nie, śmierdzi tu
jak w chlewie, nawet nie chcę wiedzieć czym. — Chłopak znacząco pociągnął nosem.
— Znowu zostawiłeś mnie samego w klubie i zniknąłeś, nie mówiąc ani słowa. Mam
dosyć, ostatni raz gdzieś z tobą wyszedłem. W przeciwieństwie do ciebie, ja
potrzebuję normalnego życia, a ono nie zakłada włóczenia się po każdym z
podejrzanych lokali w Tokio.
— Przestań mi prawić
kazania, nie jesteś moją matką.
— Jestem twoim
przyjacielem — prychnął Yao, znikając na moment w kuchni i wracając z workiem
na śmieci, do którego zaczął systematycznie zgarniać puste puszki po piwie oraz
opakowania po chipsach.
— Jesteś
przyjacielem moich pieniędzy, już ci to kiedyś mówiłem — poprawił go bez
przekonania.
— Gadaj zdrów. — Blondyn
nie wydawał się przejęty jego stwierdzeniem i nadal spokojnie sprzątał pokój. —
Gdyby chodziło tylko o kasę, to powinienem zażądać stuprocentowej podwyżki po
tym, co zafundowałeś mi w ciągu ostatnich tygodni. Właśnie pokłóciłem się z
Hoshi przez ciebie, prawie ze mną zerwała.
— Przykro mi — mruknął
bez cienia współczucia.
— Akurat, masz to
głęboko w dupie. — Podszedł do niego i czubkiem buta trącił leżącą na podłodze
prezerwatywę. — A jeżeli o dupach mowa, to przynajmniej pociesza mnie fakt, że
dbasz o własną i nie dorobiłeś się jeszcze żadnej wścieklizny.
— Yao, naprawdę nie
jestem w nastroju do wysłuchiwania kazań umoralniających — warknął, odrzucając
pościel i bez wcześniejszego skrępowania wstał i skierował się do łazienki.
— Kim on był? — Głos
chłopaka zatrzymał go w pół kroku.
— Kto?
— Facet, który
zawrócił ci w głowie.
— Nie mam pojęcia,
nawet nie znam jego imienia. — Wzruszył ramionami. — Jakbyś przyszedł
wcześniej, to może spotkałbyś go na schodach.
— Nie mówię o
zabawce, którą przeleciałeś i nawet tego nie pamiętasz i dobrze o tym wiesz. —
Głos blondyna był spokojny i lekko zaciekawiony.
— Nikim… Nie
wyobrażaj sobie, że wiesz o mnie wszystko. — Szarpnął gwałtownie drzwi i
zniknął w łazience, trzaskając nimi głośno.
— Jasne. — Chińczyk,
mrucząc do siebie, podniósł leżącą na podłodze kołdrę i ściągnął z niej
poszewkę. — Jesteś przecież yakuzą, ludzkie słabości nie są dla ciebie. — Usiadł
na łóżku i przewrócił oczami. — Dlaczego to ja muszę ci przypomnieć, że wbrew pozorom
jesteś też człowiekiem?
***
Shuji od dłuższego
czasu leżał na biurku z policzkiem opartym o blat. Ręce swobodnie zwisały mu po
bokach, a oczy zamykały się sennie. Przed nim rozrzucone były grube tomy
książek i wszędzie walały się zapisane drobnym, eleganckim pismem kartki.
— Nie śpij, jeszcze
nie skończyliśmy. — Shi podniósł głowę znad notatnika i rzucił w niego strugaczką.
— Miej litość, już
nie pamiętam jak wygląda świat poza domem, niedługo umrę, a ty molestujesz mnie
nauką od przeszło miesiąca.
— Marudzisz, w
styczniu mamy końcowy egzamin, chcę być dobrze przygotowany.
— Ty jesteś dobrze
przygotowany! Lepiej już nie będziesz! Odpuść trochę, mózg mi się lasuje —
jęknął i zsunął się z krzesła w geście rezygnacji.
— Przesadzasz, Yukio
popiera moją chęć do nauki — prychnął, powracając do notowania.
— Głowa mnie boli,
mój mózgojad w panice i popłochu trzepocze łapami, zdechnie jak tak dłużej będę
go dręczył — chlipnął teatralnie Shuji.
— Twój mózgojad
przez cały czas spoczywał w hibernacji, najwyższa pora aby się ocknął. — Ichiro
był nieubłagany.
— Wiesz… Nienawidzę
cię czasami. — Shuji podniósł się z podłogi, na której klęczał i usiadł na
krześle, ostentacyjnie splatając ramiona na piersi. — Czemu po prostu do niego
nie wrócisz?
— Skończyłem z nim,
to dupek i sam mówiłeś, że chociaż jest przystojny, powinienem się od niego
uwolnić, bo traktuje mnie jak mebel.
— Nie udawaj
kretyna, nie mówię o Jiro — sapnął Taguchi.
— Więc nie wiem, o
co ci chodzi.
— Zadzwoń do Keizo,
obiecuję, że już nic złego nie powiem na jego temat, jeżeli tylko na powrót
staniesz się sobą.
— Zwariowałeś?! —
Shi wreszcie odrzucił notatnik i podniósł się z fotela. — To był jednorazowy
wyskok, poniosło mnie, poza tym sam mówiłeś, żebym odpuścił, bo to yakuza.
— Mówiłem, nie
mówiłem. — Shuji potrząsnął głową. — Odkąd to tak mnie słuchasz?
— To był wyjątek od
reguły.
— Nie mogę patrzeć,
jak zamieniasz się w zombie.
— Przesadzasz, w
pracy dobrze mi idzie, ostatnio byłem na drugim miejscu, a nawet nie mam
promotora, a to że się uczę? Doceń moje wysiłki. — Shirenai zgrzytnął zębami.
— Praca, nauka,
nauka, praca, tylko wokół tego obraca się ostatnio twoje życie, nigdzie nie
wychodzisz, nawet jak zapraszamy cię gdzieś z Yukio to odmawiasz. Wiesz ile
razy obiecywałeś, że go odwiedzisz? Do tej pory się nie zjawiłeś! Więc nie
pieprz mi głupot, że wszystko jest w porządku.
— Jest… — Shi
sięgnął po papierosa, jednak zamiast go odpalić, obracał go w palcach
niezdecydowany.
— Gówno prawda. — Przyjaciel
wstał i wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami.
Shirenai spojrzał za
nim i jego opanowana poza zniknęła w jednej chwili. Shuji miał rację, rzucił
się w wir pracy i nauki aby zapomnieć. Rozum podpowiadał mu, że tak jest
lepiej, w końcu prawie nie znał Keizo, spotkali się zaledwie kilka razy, nie
licząc pobytu na wyspie. Był niebezpiecznym mężczyzną, z kimś takim normalny
człowiek się nie wiąże, żadna przyszłość nie była im pisana. Wrócił
wspomnieniami do dnia, kiedy wyszedł z gabinetu w kasynie. Ueda nigdy się nie
dowie, ile kosztowała go ta decyzja. Włóczył się potem długo po ulicach, gotów
zawrócić i zgodzić się na każdy układ, jaki Keizo by mu zaproponował, jednak
jego duma i zdrowy rozsądek nakazywały inaczej. Nie był pierwszym lepszym
facetem zza rogu. Został wychowany w poczuciu własnej wartości, dorastał wśród
elity, nauczyło go to cenić samego siebie. Nigdy nie przypuszczał, że poznanie
yakuzy tak na niego wpłynie. Późną nocą, po powrocie z pracy leżał w łóżku,
wspominając ich wzajemne relacje, każdą kłótnię, rozmowę, przekomarzania się.
Pamiętał wyraz twarzy Keizo, gdy ten śmiał się z czegoś, co powiedział. Przed
oczami miał obraz zarówno skupionego oblicza, jak i tego wściekłego lub
rozgoryczonego, jak ostatnim razem. Nie wspominał tylko zajścia w basenie,
odsuwał je jak najdalej od siebie, jakby nie chciał się z nim na razie
zmierzyć. Cholera…
— Wychodzę do Yukio.
— Z zamyślenia wyrwał go głos Shujiego, który ubrany w dżinsy i sportową
koszulę stał na środku pokoju. — Idziesz ze mną?
— Nie, pouczę się
jeszcze — mruknął niewyraźnie. Tak, nauka była dobrym rozwiązaniem, oddalała od
niego myśli i niechciane emocje.
— Jak chcesz, mam
dosyć, próbowałem już chyba wszystkiego, ale najwyraźniej bezskutecznie. Proszę
bardzo, wkuwaj, skoro to przynosi ci satysfakcję. — Taguchi machnął ręką i
wyszedł z pomieszczenia.
***
— Już nie wiem co mam robić, czasami wydaje mi się, że nic do niego nie dociera. — Shuji siedział na kanapie, obejmując rękami kolana.
— Nie robi nic
złego, pracuje i uczy się, niektórzy powiedzieli by, że może być przykładem dla
innych… no, pomijając jego pracę. — Kasai postawił kawę na stoliku i usiadł
obok swojego chłopaka. — Wybacz, nie chciałem cię urazić — dodał szybko, kiedy
zorientował się, co powiedział.
— Nic się nie stało.
— Taguchi machnął ręką. — Nie znałeś go wcześniej, owszem był dobrym studentem,
ale nie poświęcał się tak nauce jak teraz. Shirenai to wesoły, towarzyski chłopak,
zawsze pierwszy, aby iść na imprezę, czy wyciąć jakiś głupi żart. Może dlatego
tak dobrze się dogadywaliśmy. Teraz to całkiem inna osoba, mam wrażenie, że
mieszkam z jakimś ponurym typem, który ma fioła na punkcie wykształcenia i
pracy.
— Co zamierzasz? — Dotknął
jego ręki i splótł ich palce razem.
— Nie wiem… czasami
myślę, że mógłbym skontaktować się z Keizo, ale… skoro on nie daje znaku życia,
to może faktycznie już mu nie zależy, w końcu tak łatwo pozwolił mu odejść…
— Cóż, nie wiem
dlaczego, ale sądzę, że wynikało to po prostu z jego dobrej woli. Shi musiał mu
coś powiedzieć, coś co go dotknęło, albo wpłynęło na niego bezpośrednio. Jak go
ostatnio widzieliśmy nie wyglądał na takiego, co ma wszystko gdzieś. — Yukio
zamyślił się na moment. — Nie lubię gdybać, ale mam wrażenie, że jeszcze
usłyszymy o panu Uedzie.
— Jasne. — Shuji
odwrócił się i ułożył wygodnie na kolanach partnera pozwalając, aby ten
przeczesywał palcami miękkie pasma jego włosów. — Najpewniej w wiadomościach,
kiedy podadzą, że złapali handlarza prochami, lub że kogoś zabił.
— Sam więc widzisz,
powinniśmy być zadowoleni, że Shirenai się z nim nie spotyka. — Kasai odgarnął
niesforny kosmyk z jego czoła.
— Taa… wiem o tym,
co nie przeszkadza mi się zastanawiać, czy nie olać tego, kim jest szanowny pan
Ueda, byle tylko wrócił mój kumpel zamiast tego cholernego cyborga. Mieszkanie
z automatami jest kłopotliwe.
— Masz zamiar
marudzić tu do wieczora, czy zajmiemy się czymś innym? Najwyraźniej i tobie
przyda się chwila relaksu. — Yukio uśmiechnął się przekornie.
— Relaks… Brzmi
dobrze. — Shuji otworzył oczy, by znów je zamknąć pod wpływem pieszczoty dłoni
kochanka. — Możesz zostać moim masażystą. — Mrugnął i zachichotał, kiedy silne
dłonie zepchnęły go z kolan.
***
Noc w klubie nie różniła
się niczym od wielu poprzednich. Shirenai z firmowym uśmiechem przylepionym do
twarzy, siedział przy stoliku jakiegoś mecenasa sztuki i zabawiał go rozmową. W
loży naprzeciwko młody mężczyzna przyglądał mu się uważnie. A więc to jest młody Ichiro… Mogłem
przypuszczać, że jest przystojny i ma w sobie to coś. Oderwał wzrok od
chłopaka, który właśnie śmiał się z czegoś, co powiedział jego klient. Skinął
ręką na kelnera.
— Coś podać? — Młody
mężczyzna pochylił się w ukłonie.
— Chciałbym zaprosić
kogoś do stolika.
— Ktoś konkretny,
czy sam mam zdecydować?
— Chcę tego chłopaka
siedzącego przy barze. Rzecz jasna, o ile jest wolny.
— Oczywiście, już
proszę. — Mężczyzna cofnął się, a potem odwrócił i zszedł na dół, by spełnić
zamówienie klienta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz