— Kto to był? —
Yukio spojrzał z ciekawością na siedzącego obok chłopaka.
— Jeżeli nie chcesz
mieć nocnych koszmarów, to po prostu nie pytaj. — Shuji zsunął się na fotelu i
prawie leżąc, wpatrywał się w sufit.
— Nie boję się
koszmarów, jestem dużym chłopczykiem. Więc?
— Keizo Ueda. Tak,
właśnie z tych Uedów — dodał, widząc zaskoczoną minę mężczyzny.
— Czy to facet Shi?
— To świetne
pytanie, sam chciałbym znać na nie odpowiedź. Jeżeli zapytałbyś Shirenai, to
pewnie kategorycznie by zaprzeczył, a jeżeli Keizo… Cóż, tutaj nie byłbym taki
pewien. Sądząc z ilości zignorowanych telefonów oraz jego dzisiejszego
zachowania, rości sobie jakieś prawa do Ichiro.
— Co na to Shi?
Oczywiście zdaje sobie sprawę z tego, kim on jest?! — Kasai sięgnął po
kolejnego papierosa.
— Oczywiście, że
wie, ale zastanawiam się, czy go to obchodzi. Mam wrażenie, że pomimo swojego
buntu jest nim bardzo zainteresowany. — Shuji zapomniał zupełnie o książkach,
co chwilę spoglądając na zamknięte drzwi.
— Może powinniśmy
interweniować? Facet wyglądał na nieźle wkurzonego. — Yukio nerwowo strzepnął
papierosa do popielniczki.
— Uwierz mi, gdybym
przypuszczał, że naprawdę coś może mu się stać, to już bym tam wparował. Jednak
nie sądzę, aby był narażony na jakieś obrażenia fizyczne ze strony tego pana. —
Taguchi westchnął i potargał włosy rękami. — Po pierwsze, wątpię aby Ueda
chciał mu coś uszkodzić, widać, że Shirenai go pociąga. Na jak długo i w jakim
stopniu… nie mam pojęcia. Po drugie, Shi pochodzi z rodziny Ichiro, jego ojciec
jest głównym kandydatem na premiera. — Widząc zaskoczone spojrzenie Yukio,
uśmiechnął się lekko. — Zaskakujące, prawda? Cóż, mamy tutaj zbuntowanego
szlachcica, którego odmienność nie jest obiektem zachwytu rodziny. Wracając do
tematu, nawet Ueda nie odważy się zrobić mu krzywdy, może wrzeszczeć, ale za
dużo ma do stracenia, aby zadzierać z jednym z najważniejszych polityków kraju.
Oczywiście mógłby wygrać, mały wypadek każdemu może się zdarzyć, nawet
przyszłemu premierowi. Jednak on nie jest głupi, na pewno wie, ile może zyskać,
mając po swojej stronie syna tak wpływowej osoby. Yakuza wszędzie pociąga za
sznurki i nie psuje sobie układów dla kaprysu.
— Problematyczne. —
Kasai przyciągnął chłopaka do siebie, opierając jego głowę na swoim ramieniu. —
Czy Shi zdaje sobie sprawę, że całe zainteresowanie Keizo może mieć podłoże
polityczne?
— Nie jest idiotą. —
Taguchi mocniej wtulił się w mężczyznę, jakby chciał odegnać od siebie
wątpliwości i poczuć się bezpieczniej. — Na pewno przyszło mu to na myśl. Może
dlatego z tym walczy. A teraz powstrzymaj mnie, abym nie wtargnął do tego
pokoju, zdecydowanie mój niepokój zaczyna brać górę nad rozsądkiem.
— Najwyżej pójdziemy
tam razem — mruknął Yukio.
Gwałtowne otwarcie
drzwi rozwiało ich dylematy. Ueda wyszedł z pomieszczenia szybkim krokiem. Jego
zaciśnięte usta i zwężone w złości oczy świadczyły o tym, że rozmowa nie
należała do przyjemnych.
— Skończyłem,
dziękuję, że nie usiłowaliście nam przeszkodzić — rzucił, zatrzymując na nich
kpiące spojrzenie, jakby doskonale zdawał sobie sprawę z ich rozterek.
— A to by coś dało? —
Shuji spojrzał na niego z niechęcią.
— Głupców nie sieją,
sami się rodzą. Pogratuluj sobie, że do nich nie należysz. — Mężczyzna poprawił
kurtkę i skierował się do wyjścia. — Ach… skoro już przyznałem, że twoje IQ ma
wartość dodatnią, uświadom swojego przyjaciela, że godzina to sześćdziesiąt
minut. Nie lubię czekać — syknął, nie zatrzymując się. Drzwi wyjściowe
trzasnęły, powodując, że siedzący w fotelu mężczyźni podskoczyli lekko.
***
— Mówiłem! Od początku mówiłem, że pakujesz się w kłopoty, ale nie… Ty zawsze jesteś mądrzejszy. — Shuji wymachiwał żelazkiem nad białą koszulą, a Yukio z dziwną miną przyglądał się jego poczynaniom.
— Skąd mogłem
wiedzieć, że tu przyjdzie? — Shi wyszedł z pokoju, poprawiając na biodrach czarne
spodnie i dopinając pasek.
— Bo to Keizo?! Ten
facet jak sobie usra, że coś chce mieć, to bierze bez pytania czy wolno i czy
do kogoś nie należy!
— Przesadzasz. — Shirenai
złapał w locie koszulę, którą rzucił mu przyjaciel i założył ją, przeglądając
się w lustrze. — Sam nie wiem… Ten czarny smok…
— Co ci nie pasuje?
To moja najlepsza koszula, wiesz ile zapłaciłem za wykonanie tego haftu? —
Taguchi odstawił żelazko i oparł się o ścianę, wpychając ręce do kieszeni.
— Nie o to chodzi…
Po prostu… Keizo ma na piersi taki tatuaż. Jak wparuję z gadem na koszuli…
Kurwa, nie chcę chodzić opakowany w akt własności!
— Za dziesięć minut
ósma. — Cichy głos Yukio skutecznie przerwał ich wrzaski.
— Nie zdążysz się
przebrać… a on coś wspominał o spóźnianiu się. — Shuji rozejrzał się po pokoju
w poszukiwaniu natchnienia. — Trzeba było wcześniej mówić.
— Sorry, idąc pod
prysznic, nie przewidziałem, że jak poproszę cię o znalezienie mi czegoś do
ubrania , to zorganizujesz jaszczura! — Shirenai był maksymalnie wkurzony. —
Kurwa! Nie idę nigdzie! — Usiadł na kanapie i splótł ręce na piersi.
— Owszem, idziesz!
— Nie, nie idę!
— Idziesz, albo sam
cię wykopię. — Wrzask Shujego słychać był chyba na parterze.
— On ma rację,
powinieneś pójść, nie ma sensu denerwować kogoś takiego. Najwyżej dasz mu do
zrozumienia, że to wasze ostatnie spotkanie, taktownie i spokojnie. Krzykiem
niczego nie osiągniesz. — Kasai poparł Taguchiego.
— Ale… sam mówiłeś,
że mam się od niego trzymać z daleka. — Shi skrzywił się zdegustowany zachowaniem
przyjaciela i jego chłopaka.
— To było wtedy, gdy
jeszcze nie udawaliście nimf wodnych, kotłując się w basenie. — Shuji nie znał
litości. — Sam sobie pościeliłeś, teraz w tym śpij. Najważniejsze, aby to
odkręcić. Yukio ma rację, nie możesz uciekać, ukrywać się, tym go tylko
rozwścieczysz. Dlatego pójdziesz z nim, gdziekolwiek tam cię zaprasza… I
wyprostujesz to wszystko. A teraz… — odkleił się od ściany i podszedł do szafy,
wyciągając czarną marynarkę — załóż to, przykryje ten kłopotliwy haft.
***
— Kasyno… Dlaczego ze wszystkich miejsc w tym mieście, musiałeś zawlec mnie do kasyna?! — Shirenai siedział w pomieszczeniu na piętrze, z którego rozciągał się widok na zielone stoły do gry ustawione na niższym poziomie.
— Bo mam tu dziś
pracę. — Spokojnie stwierdził Keizo, nie podnosząc wzroku znad dokumentów
księgowych z obrotami ostatniego miesiąca.
— Skoro jesteś
zajęty, to po cholerę mnie ze sobą brałeś. — Shirenai krążył po pokoju jak
wściekła osa.
— Bo taki miałem
kaprys! A teraz usiądź i łaskawie się zamknij, przeszkadzasz mi. — Spojrzał na
niego lodowato.
— Szlag! — Ichiro
usiadł przy oknie, przyglądając się ludziom grającym w tai sai i mahjong, oraz
tym preferującym bardziej europejski styl, tracącym gotówkę przy baccaracie czy
pokerze. Nie przepadał za hazardem, nigdy go nie pociągał, chociaż musiał
przyznać, że było w nim coś ekscytującego. Ryzyko, wyzwanie? Niektórzy
traktowali tom jako sposób na życie. Spotykali się tu z przyjaciółmi,
rozluźniali po godzinach spędzonych w stresującej pracy. Jednak byli to ludzie,
którzy nie grali nałogowo. Inni przychodzili tu dla luksusu. Miękkie i grube
wykładziny, kryształowe żyrandole, pięknie zdobione dodatki z marmuru i drewna…
Tak, to na pewno przyciągało przepychem, ale miało też taki wysmakowany,
staroświecki styl. Stali bywalcy mogli poszczycić się kartą klubową, rabatami,
lub też innymi przywilejami. Nic im nie mogło zastąpić uczucia trzymanych w
ręku ciężkich żetonów do gry, widoku przechytrzonego krupiera, który układał
przed nimi piramidę mosiężnych kolorowych kredytów. Zazdrosne spojrzenia
współtowarzyszy też miały swój niewymierny urok, a moment zagarniania wygranej
do kieszeni był jedyny w swoim rodzaju.
— Skończyłem. — Głos
Keizo wyrwał go z rozmyślań. Powoli odwrócił głowę w jego kierunku — Chcesz
zagrać?
— Nie.
— Nie lubisz gier
hazardowych? — Ueda zrzucił marynarkę, wieszając ją niedbale na oparciu
krzesła. Rozluźnił kołnierzyk pod szyją i usiadł na skórzanej sofie, nalewając
sobie koniaku do kieliszka.
— Nie przepadam.
Rozumiem, co ludzie w tym widzą, ale mnie to nie pociąga. — Shirenai podniósł
się z krzesła i usiadł w fotelu naprzeciwko mężczyzny. — Skoro już sobie miło
pogawędziliśmy… — Odchrząknął zakłopotany. — Przepraszam za ostatni tydzień,
zachowałem się jak idiota.
— Miło, że zdajesz
sobie z tego sprawę. — Ueda uśmiechnął się lekko znad kieliszka.
— Znam swoje wady i
wiem, kiedy coś spieprzę. A teraz… Cóż, skoro wszystko sobie wyjaśniliśmy,
sądzę, że możemy zakończyć to pokojowo.
— Co masz na myśli,
mówiąc „zakończyć pokojowo”? — Uśmiech zamarł na ustach Keizo, a jego oczy
lekko spochmurniały.
— Jesteśmy dorośli,
zabawiliśmy się, było miło… ale nie pasujemy do siebie. To nie ma żadnej
przyszłości, a ja nie lubię wiązać się z kimś tylko dlatego, że dobrze mi z nim
w łóżku. — Shi skrzywił się i nalał sobie alkoholu. Czuł, że coś mocniejszego
bardzo mu się teraz przyda.
— Zapomnij. — Cichy
głos Keizo zabrzmiał bardzo spokojnie i może przez to tak złowieszczo.
— Zdajesz sobie
sprawę, że pochodzimy z dwóch różnych światów? Chcę być adwokatem, bronić
prawa! Jak sądzisz, jaką wiarygodność da mi to, że spotkam się z yakuzą?
— Trzeba było
wcześniej o tym pomyśleć, nie sądzisz, że odrobinę za późno na wyrzuty
sumienia?
— Wcześniej? To ty
zaprosiłeś mnie do swojego stolika, ty opłaciłeś mój pobyt na wyspie!
Spotykaliśmy się, bo ty tego chciałeś i była to część mojej pracy! — Shirenai
nie przebierał w słowach.
— Pieprzyliśmy się,
bo ja tego chciałem? — Ueda ostrożnie odstawił kieliszek, nie dając poznać po
sobie czy słowa chłopaka zrobiły na nim jakiekolwiek wrażenie.
— Tak… Nie… Cholera,
to się wymknęło spod kontroli.
— Zmusiłem cię do
czegoś?
— Wiesz, że nie… Po
prostu… — Westchnął, czując jak ogarnia go rezygnacja. — Jesteśmy jak dwa przeciwległe
bieguny. Jeżeli chcesz mnie wynajmować jako hosta, zgoda. W końcu to moja
praca, ale prywatnie… To po prostu się nie uda. Kiedyś może się zdarzyć, że wykonasz
jakiś nierozważny krok…
— Dlaczego wybiegasz
tak daleko w przyszłość? — Keizo wstał i podszedł do szyby, odwracając się do
niego plecami. — Rozmyślasz, planujesz… Czy każdą znajomość traktujesz jak coś
do końca życia? Nie potrafisz cieszyć się chwilą? — Roześmiał się chłodno. —
Jesteś jak kobieta, która poznając mężczyznę, myśli już, jaką suknię ślubną
kupi i ilu gości będzie na jej weselu. — Odwrócił się i spojrzał na niego
uważnie. — Nie zmienię się, ani dla ciebie, ani dla kogoś innego. Jestem kim
jestem, nie chcesz tego zaakceptować, twoja sprawa. Powiedziałeś, że znasz
swoje wady, ja też jestem świadom swoich. Jestem chłodny, wyrachowany, wszystko
planuję pod kątem korzyści finansowych. Nie bawię się w gry, jeżeli ktoś nadepnie
mi na odcisk, to musi się liczyć z konsekwencjami. Nie ukrywam tego, nie
wybielam się.
— Zabiłeś już kogoś?
— Pytanie wyrwało się z ust Shi, zanim zdążył pomyśleć. Jakim kretynem można być?! Bardzo dyplomatyczne, brawo, Ichiro,
zaklął w myślach.
— Jestem Ueda. —
Ironiczne spojrzenie. Nie otrzymał ani zaprzeczenia, ani potwierdzenia. To nie
było konieczne. Keizo i tak nie odpowiedziałby wprost, nie był idiotą.
Opowiadanie o takich rzeczach byłoby szczytem głupoty. Jednak Shirenai i tak
wiedział, wyczytał to w twardym, zimnym spojrzeniu mężczyzny stojącego
naprzeciw. Miał na sumieniu niejedno ludzkie życie i mało go to obchodziło,
jeżeli tylko służyło jego celom. Ta prawda została rzucona Shi prosto w twarz,
ale cichy głosik w umyśle szeptał to od początku. To był yakuza… I nic więcej
nie trzeba było dodawać.
— I co teraz? Mam
udawać, że nie wiem? — parsknął. — Może ci się wydawać, że to niemęskie, ale
chyba każdy miałby obiekcje. Naprawdę trudno zaakceptować to, czym się
zajmujesz.
— Więc nie akceptuj.
— Keizo na powrót odwrócił się do okna. — Okażę ci łaskę, wyjdź stąd, a nigdy
więcej się nie zobaczymy. Czasami nawet yakuza wykazuje dobrą wolę, doceń
chwilę, w której jestem wielkoduszny, drugiej takiej nie będzie.
Przez chwilę
panowała cisza, nieprzerywana nawet okrzykami graczy, ściany tłumiły wszystko.
Ueda wpatrywał się w klientów, nie zamierzał się odwracać. Dał mu wybór, to
takie do niego niepodobne.
Chyba zaczynam się starzeć, robię się miękki, pomyślał ironicznie. Słyszał dźwięk odstawianego kieliszka
i stłumiony dywanem dźwięk kroków, oddalających się w kierunku wyjścia, a
potem cichy trzask zamykanych drzwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz