piątek, 14 września 2012

Czerwony Płomień - XIII


— Kto to był? — Yukio spojrzał z ciekawością na siedzącego obok chłopaka.

— Jeżeli nie chcesz mieć nocnych koszmarów, to po prostu nie pytaj. — Shuji zsunął się na fotelu i prawie leżąc, wpatrywał się w sufit.

— Nie boję się koszmarów, jestem dużym chłopczykiem. Więc?

— Keizo Ueda. Tak, właśnie z tych Uedów — dodał, widząc zaskoczoną minę mężczyzny.

— Czy to facet Shi?

— To świetne pytanie, sam chciałbym znać na nie odpowiedź. Jeżeli zapytałbyś Shirenai, to pewnie kategorycznie by zaprzeczył, a jeżeli Keizo… Cóż, tutaj nie byłbym taki pewien. Sądząc z ilości zignorowanych telefonów oraz jego dzisiejszego zachowania, rości sobie jakieś prawa do Ichiro.


— Co na to Shi? Oczywiście zdaje sobie sprawę z tego, kim on jest?! — Kasai sięgnął po kolejnego papierosa.

— Oczywiście, że wie, ale zastanawiam się, czy go to obchodzi. Mam wrażenie, że pomimo swojego buntu jest nim bardzo zainteresowany. — Shuji zapomniał zupełnie o książkach, co chwilę spoglądając na zamknięte drzwi.

— Może powinniśmy interweniować? Facet wyglądał na nieźle wkurzonego. — Yukio nerwowo strzepnął papierosa do popielniczki.

— Uwierz mi, gdybym przypuszczał, że naprawdę coś może mu się stać, to już bym tam wparował. Jednak nie sądzę, aby był narażony na jakieś obrażenia fizyczne ze strony tego pana. — Taguchi westchnął i potargał włosy rękami. — Po pierwsze, wątpię aby Ueda chciał mu coś uszkodzić, widać, że Shirenai go pociąga. Na jak długo i w jakim stopniu… nie mam pojęcia. Po drugie, Shi pochodzi z rodziny Ichiro, jego ojciec jest głównym kandydatem na premiera. — Widząc zaskoczone spojrzenie Yukio, uśmiechnął się lekko. — Zaskakujące, prawda? Cóż, mamy tutaj zbuntowanego szlachcica, którego odmienność nie jest obiektem zachwytu rodziny. Wracając do tematu, nawet Ueda nie odważy się zrobić mu krzywdy, może wrzeszczeć, ale za dużo ma do stracenia, aby zadzierać z jednym z najważniejszych polityków kraju. Oczywiście mógłby wygrać, mały wypadek każdemu może się zdarzyć, nawet przyszłemu premierowi. Jednak on nie jest głupi, na pewno wie, ile może zyskać, mając po swojej stronie syna tak wpływowej osoby. Yakuza wszędzie pociąga za sznurki i nie psuje sobie układów dla kaprysu.

— Problematyczne. — Kasai przyciągnął chłopaka do siebie, opierając jego głowę na swoim ramieniu. — Czy Shi zdaje sobie sprawę, że całe zainteresowanie Keizo może mieć podłoże polityczne?

— Nie jest idiotą. — Taguchi mocniej wtulił się w mężczyznę, jakby chciał odegnać od siebie wątpliwości i poczuć się bezpieczniej. — Na pewno przyszło mu to na myśl. Może dlatego z tym walczy. A teraz powstrzymaj mnie, abym nie wtargnął do tego pokoju, zdecydowanie mój niepokój zaczyna brać górę nad rozsądkiem.

— Najwyżej pójdziemy tam razem — mruknął Yukio.

Gwałtowne otwarcie drzwi rozwiało ich dylematy. Ueda wyszedł z pomieszczenia szybkim krokiem. Jego zaciśnięte usta i zwężone w złości oczy świadczyły o tym, że rozmowa nie należała do przyjemnych.

— Skończyłem, dziękuję, że nie usiłowaliście nam przeszkodzić — rzucił, zatrzymując na nich kpiące spojrzenie, jakby doskonale zdawał sobie sprawę z ich rozterek.

— A to by coś dało? — Shuji spojrzał na niego z niechęcią.

— Głupców nie sieją, sami się rodzą. Pogratuluj sobie, że do nich nie należysz. — Mężczyzna poprawił kurtkę i skierował się do wyjścia. — Ach… skoro już przyznałem, że twoje IQ ma wartość dodatnią, uświadom swojego przyjaciela, że godzina to sześćdziesiąt minut. Nie lubię czekać — syknął, nie zatrzymując się. Drzwi wyjściowe trzasnęły, powodując, że siedzący w fotelu mężczyźni podskoczyli lekko.

***

— Mówiłem! Od początku mówiłem, że pakujesz się w kłopoty, ale nie… Ty zawsze jesteś mądrzejszy. — Shuji wymachiwał żelazkiem nad białą koszulą, a Yukio z dziwną miną przyglądał się jego poczynaniom.

— Skąd mogłem wiedzieć, że tu przyjdzie? — Shi wyszedł z pokoju, poprawiając na biodrach czarne spodnie i dopinając pasek.

— Bo to Keizo?! Ten facet jak sobie usra, że coś chce mieć, to bierze bez pytania czy wolno i czy do kogoś nie należy!

— Przesadzasz. — Shirenai złapał w locie koszulę, którą rzucił mu przyjaciel i założył ją, przeglądając się w lustrze. — Sam nie wiem… Ten czarny smok…

— Co ci nie pasuje? To moja najlepsza koszula, wiesz ile zapłaciłem za wykonanie tego haftu? — Taguchi odstawił żelazko i oparł się o ścianę, wpychając ręce do kieszeni.

— Nie o to chodzi… Po prostu… Keizo ma na piersi taki tatuaż. Jak wparuję z gadem na koszuli… Kurwa, nie chcę chodzić opakowany w akt własności!

— Za dziesięć minut ósma. — Cichy głos Yukio skutecznie przerwał ich wrzaski.

— Nie zdążysz się przebrać… a on coś wspominał o spóźnianiu się. — Shuji rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu natchnienia. — Trzeba było wcześniej mówić.

— Sorry, idąc pod prysznic, nie przewidziałem, że jak poproszę cię o znalezienie mi czegoś do ubrania , to zorganizujesz jaszczura! — Shirenai był maksymalnie wkurzony. — Kurwa! Nie idę nigdzie! — Usiadł na kanapie i splótł ręce na piersi.

— Owszem, idziesz!

— Nie, nie idę!

— Idziesz, albo sam cię wykopię. — Wrzask Shujego słychać był chyba na parterze.

— On ma rację, powinieneś pójść, nie ma sensu denerwować kogoś takiego. Najwyżej dasz mu do zrozumienia, że to wasze ostatnie spotkanie, taktownie i spokojnie. Krzykiem niczego nie osiągniesz. — Kasai poparł Taguchiego.

— Ale… sam mówiłeś, że mam się od niego trzymać z daleka. — Shi skrzywił się zdegustowany zachowaniem przyjaciela i jego chłopaka.

— To było wtedy, gdy jeszcze nie udawaliście nimf wodnych, kotłując się w basenie. — Shuji nie znał litości. — Sam sobie pościeliłeś, teraz w tym śpij. Najważniejsze, aby to odkręcić. Yukio ma rację, nie możesz uciekać, ukrywać się, tym go tylko rozwścieczysz. Dlatego pójdziesz z nim, gdziekolwiek tam cię zaprasza… I wyprostujesz to wszystko. A teraz… — odkleił się od ściany i podszedł do szafy, wyciągając czarną marynarkę — załóż to, przykryje ten kłopotliwy haft.

***

— Kasyno… Dlaczego ze wszystkich miejsc w tym mieście, musiałeś zawlec mnie do kasyna?! — Shirenai siedział w pomieszczeniu na piętrze, z którego rozciągał się widok na zielone stoły do gry ustawione na niższym poziomie.

— Bo mam tu dziś pracę. — Spokojnie stwierdził Keizo, nie podnosząc wzroku znad dokumentów księgowych z obrotami ostatniego miesiąca.

— Skoro jesteś zajęty, to po cholerę mnie ze sobą brałeś. — Shirenai krążył po pokoju jak wściekła osa.

— Bo taki miałem kaprys! A teraz usiądź i łaskawie się zamknij, przeszkadzasz mi. — Spojrzał na niego lodowato.

— Szlag! — Ichiro usiadł przy oknie, przyglądając się ludziom grającym w tai sai i mahjong, oraz tym preferującym bardziej europejski styl, tracącym gotówkę przy baccaracie czy pokerze. Nie przepadał za hazardem, nigdy go nie pociągał, chociaż musiał przyznać, że było w nim coś ekscytującego. Ryzyko, wyzwanie? Niektórzy traktowali tom jako sposób na życie. Spotykali się tu z przyjaciółmi, rozluźniali po godzinach spędzonych w stresującej pracy. Jednak byli to ludzie, którzy nie grali nałogowo. Inni przychodzili tu dla luksusu. Miękkie i grube wykładziny, kryształowe żyrandole, pięknie zdobione dodatki z marmuru i drewna… Tak, to na pewno przyciągało przepychem, ale miało też taki wysmakowany, staroświecki styl. Stali bywalcy mogli poszczycić się kartą klubową, rabatami, lub też innymi przywilejami. Nic im nie mogło zastąpić uczucia trzymanych w ręku ciężkich żetonów do gry, widoku przechytrzonego krupiera, który układał przed nimi piramidę mosiężnych kolorowych kredytów. Zazdrosne spojrzenia współtowarzyszy też miały swój niewymierny urok, a moment zagarniania wygranej do kieszeni był jedyny w swoim rodzaju.

— Skończyłem. — Głos Keizo wyrwał go z rozmyślań. Powoli odwrócił głowę w jego kierunku — Chcesz zagrać?

— Nie.

— Nie lubisz gier hazardowych? — Ueda zrzucił marynarkę, wieszając ją niedbale na oparciu krzesła. Rozluźnił kołnierzyk pod szyją i usiadł na skórzanej sofie, nalewając sobie koniaku do kieliszka.

— Nie przepadam. Rozumiem, co ludzie w tym widzą, ale mnie to nie pociąga. — Shirenai podniósł się z krzesła i usiadł w fotelu naprzeciwko mężczyzny. — Skoro już sobie miło pogawędziliśmy… — Odchrząknął zakłopotany. — Przepraszam za ostatni tydzień, zachowałem się jak idiota.

— Miło, że zdajesz sobie z tego sprawę. — Ueda uśmiechnął się lekko znad kieliszka.

— Znam swoje wady i wiem, kiedy coś spieprzę. A teraz… Cóż, skoro wszystko sobie wyjaśniliśmy, sądzę, że możemy zakończyć to pokojowo.

— Co masz na myśli, mówiąc „zakończyć pokojowo”? — Uśmiech zamarł na ustach Keizo, a jego oczy lekko spochmurniały.

— Jesteśmy dorośli, zabawiliśmy się, było miło… ale nie pasujemy do siebie. To nie ma żadnej przyszłości, a ja nie lubię wiązać się z kimś tylko dlatego, że dobrze mi z nim w łóżku. — Shi skrzywił się i nalał sobie alkoholu. Czuł, że coś mocniejszego bardzo mu się teraz przyda.

— Zapomnij. — Cichy głos Keizo zabrzmiał bardzo spokojnie i może przez to tak złowieszczo.

— Zdajesz sobie sprawę, że pochodzimy z dwóch różnych światów? Chcę być adwokatem, bronić prawa! Jak sądzisz, jaką wiarygodność da mi to, że spotkam się z yakuzą?

— Trzeba było wcześniej o tym pomyśleć, nie sądzisz, że odrobinę za późno na wyrzuty sumienia?

— Wcześniej? To ty zaprosiłeś mnie do swojego stolika, ty opłaciłeś mój pobyt na wyspie! Spotykaliśmy się, bo ty tego chciałeś i była to część mojej pracy! — Shirenai nie przebierał w słowach.

— Pieprzyliśmy się, bo ja tego chciałem? — Ueda ostrożnie odstawił kieliszek, nie dając poznać po sobie czy słowa chłopaka zrobiły na nim jakiekolwiek wrażenie.

— Tak… Nie… Cholera, to się wymknęło spod kontroli.

— Zmusiłem cię do czegoś?

— Wiesz, że nie… Po prostu… — Westchnął, czując jak ogarnia go rezygnacja. — Jesteśmy jak dwa przeciwległe bieguny. Jeżeli chcesz mnie wynajmować jako hosta, zgoda. W końcu to moja praca, ale prywatnie… To po prostu się nie uda. Kiedyś może się zdarzyć, że wykonasz jakiś nierozważny krok…

— Dlaczego wybiegasz tak daleko w przyszłość? — Keizo wstał i podszedł do szyby, odwracając się do niego plecami. — Rozmyślasz, planujesz… Czy każdą znajomość traktujesz jak coś do końca życia? Nie potrafisz cieszyć się chwilą? — Roześmiał się chłodno. — Jesteś jak kobieta, która poznając mężczyznę, myśli już, jaką suknię ślubną kupi i ilu gości będzie na jej weselu. — Odwrócił się i spojrzał na niego uważnie. — Nie zmienię się, ani dla ciebie, ani dla kogoś innego. Jestem kim jestem, nie chcesz tego zaakceptować, twoja sprawa. Powiedziałeś, że znasz swoje wady, ja też jestem świadom swoich. Jestem chłodny, wyrachowany, wszystko planuję pod kątem korzyści finansowych. Nie bawię się w gry, jeżeli ktoś nadepnie mi na odcisk, to musi się liczyć z konsekwencjami. Nie ukrywam tego, nie wybielam się.

— Zabiłeś już kogoś? — Pytanie wyrwało się z ust Shi, zanim zdążył pomyśleć. Jakim kretynem można być?! Bardzo dyplomatyczne, brawo, Ichiro, zaklął w myślach.

— Jestem Ueda. — Ironiczne spojrzenie. Nie otrzymał ani zaprzeczenia, ani potwierdzenia. To nie było konieczne. Keizo i tak nie odpowiedziałby wprost, nie był idiotą. Opowiadanie o takich rzeczach byłoby szczytem głupoty. Jednak Shirenai i tak wiedział, wyczytał to w twardym, zimnym spojrzeniu mężczyzny stojącego naprzeciw. Miał na sumieniu niejedno ludzkie życie i mało go to obchodziło, jeżeli tylko służyło jego celom. Ta prawda została rzucona Shi prosto w twarz, ale cichy głosik w umyśle szeptał to od początku. To był yakuza… I nic więcej nie trzeba było dodawać.

— I co teraz? Mam udawać, że nie wiem? — parsknął. — Może ci się wydawać, że to niemęskie, ale chyba każdy miałby obiekcje. Naprawdę trudno zaakceptować to, czym się zajmujesz.

— Więc nie akceptuj. — Keizo na powrót odwrócił się do okna. — Okażę ci łaskę, wyjdź stąd, a nigdy więcej się nie zobaczymy. Czasami nawet yakuza wykazuje dobrą wolę, doceń chwilę, w której jestem wielkoduszny, drugiej takiej nie będzie.

Przez chwilę panowała cisza, nieprzerywana nawet okrzykami graczy, ściany tłumiły wszystko. Ueda wpatrywał się w klientów, nie zamierzał się odwracać. Dał mu wybór, to takie do niego niepodobne.
Chyba zaczynam się starzeć, robię się miękki, pomyślał ironicznie. Słyszał dźwięk odstawianego kieliszka i stłumiony dywanem dźwięk kroków, oddalających się w kierunku wyjścia, a potem cichy trzask zamykanych drzwi. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz