Wytrzymałość każdego
człowieka znajduje swe granice, a przekroczenie ich grozi utratą kontroli. Taki
limit powoli osiągał Shirenai i czuł się z tym coraz gorzej. Po trzech dniach
pobytu na wyspie gotów był zbudować tratwę i popłynąć na niej do cywilizacji,
nawet gdyby miał odpychać się kijem bambusowym i dmuchać w rozpięte zamiast
żagla prześcieradło. Och, nie mógł narzekać. Keizo po tym jak w końcu
zdecydował się go pocałować, zrobił się taki jak wcześniej. Potrafili znowu
kpić z siebie nawzajem, bawić się godzinami w gry słowne i musiał nieźle się
napracować, aby dotrzymać mu kroku w tych werbalnych przepychankach.
Cóż, to akurat było
wspaniałe, doceniał ludzi inteligentnych, którzy zmuszali go do uruchomienia
szarych komórek. Okazało się, że lubią ten sam rodzaj wina, przepadają za pizzą
i obydwaj słuchają Gackta i Hide. Ichiro czułby się, jak na wspaniałych
wczasach i to do tego nieźle opłacanych, gdyby nie jeden mały, maleńki
szczególik…
Ueda nie przepuścił
ani jednej okazji, aby się do niego nie przykleić. Całowali się już na
schodach, na tarasie, w kuchni i w jakichś krzakach, gdzie notabene czuł się
jak uczniak, który boi się nakrycia przez opiekunów. O pocałunkach w fotelu, na
łóżku i przy basenie wolał nawet nie pamiętać. Tak było bezpieczniej. Niestety,
o ile wyglądało na to, że Ueda radzi sobie z tym doskonale, o tyle on
egzystował już na krawędzi. Najpierw prawie zrobił sobie krzywdę, kiedy
zaciskał pięści, aby nie rzucić się na obejmującego go bruneta, potem brał
długie zimne prysznice… Ostatnio nawet zaczął myśleć o stadku żółwi
spacerujących rządkiem przez pustkowia Antarktydy. Skąd żółwie na biegunie
południowym? Tego Shirenai nie wiedział, grunt, że było zimno, gady miały mordy
pomarszczone niczym stuletni dziadek i wlekły się w ślimaczym tempie. No dobra,
on nie lubił tych skorupokrytych paskudztw… Nie żeby coś do nich miał
szczególnie, ale po tym jak raz zafundowały mu pewne traumatyczne przeżycie…
Mniejsza o to. W każdym razie żółwie są aseksualne, Antarktyda jest zimna, a
stosunki międzygatunkowe ohydne! I niech tak zostanie!
Niestety… Gady nie pomogły…
— Shi, widziałeś
gdzieś mój szlafrok? — Z łazienki naprzeciw wynurzył się Keizo. Przepasany
krótkim, białym ręcznikiem, ociekający wodą i z rozwichrzonymi włosami. Kurwa, kurwa, kurwa… Żółwie
zdechły w połowie drogi… i dobrze im tak! Gady przeklęte! Shi siedział z
otwartymi ustami, usiłując przełknąć nagły nadmiar śliny i uspokoić serce,
które błyskawicznie zaczęło pędzić z szybkością pociągu pospiesznego.
— Nie, nie widziałem
— Czy to był jęk? Zdecydowanie!
— Coś ci się stało? —
Ueda spojrzał na niego ze zdziwieniem. — Jakoś niewyraźnie wyglądasz…
— Nie… To chyba ten
upał — mruknął odwracając wzrok.
— Hmm… Mnie jest
właściwie zimno, ale to pewnie przez ten gorący prysznic. — Keizo wzruszył
ramionami i zaczął myszkować po pokoju w poszukiwaniu szlafroka.
— Uhm… — Cóż za elokwencja, po prostu wspaniale, byle
tak dalej Shi, na pewno Keizo doceni twoją tępotę umysłową . Ichiro z
zaangażowaniem przyglądał się ćmie, która krążyła wokół świecy. Zaraz się spali… Co ją tak ciągnie do
zakazanego? Omamiona blaskiem ofiara… czy warto ryzykować dla tak ulotnego
ciepła?
— O, znalazłem! —
Keizo odwrócony plecami do niego, zrzucił ręcznik i powoli założył na siebie
chłodny jedwab, który otulił go, miękko układając się na biodrach i ramionach.
— Nie sypiam z
klientami, nie sypiam z klientami, nie sypiam…
— Mówiłeś coś? —
Ueda odwrócił się i spojrzał na niego z zaciekawieniem.
— Nie, zdawało ci
się. — Potrząsnął głową. Klepię mantrę,
idioto! I nie paraduj z gołym tyłkiem!
— Wiesz, wyglądasz
jakbyś miał gorączkę. — Mężczyzna podszedł i położył mu dłoń na czole.
— Nic mi nie jest. —
Wzdrygnął się i odtrącił jego rękę.
— Niewdzięcznik. —
Keizo wzruszył ramionami i poszedł w kierunku kuchni. — Zjesz coś?
— Nie, dzięki, nie
jestem głodny.
— Na pewno?
— Na sto procent —
warknął i po wyjściu Uedy rozłożył się na łóżku, podpierając głowę na
ramionach.
Było źle… gorzej niż
źle, czuł jak powoli łamią się postawione przez niego barykady, a wszelkie
postanowienia szlag trafia.
Granatowy talerz
odcinał się ostro od białego blatu. Keizo położył kawałek tortu angielskiego i
przesunął go łyżeczką na środek. Perfekcyjnie. Oblizał palec, czując jak
słodycz rozpływa się na języku. Wszystko szło zgodnie z planem, Shi od dwóch
dni chodził coraz bardziej sfrustrowany, a dzisiaj nawet zaczął już mówić do
siebie. Cóż, nie zakładał akurat doprowadzenia go do rozdwojenia jaźni… Ale
czego się nie robi w słusznej sprawie? „Nie sypiam z klientami”, jak rany,
chłopak miał zasady, ale nawet podziwiał go za to. Nie byłby wart zachodu,
gdyby okazał się zwykłą dziwką. Intrygował go. Ktoś taki jak Shirenai nie
nadawał się na hosta. Inteligentny, przystojny, z dobrego domu, student. Keizo
w tym momencie zdecydowanie zapomniał o tym, iż większość hostów wybierano
właśnie na bazie takich kryteriów. Nie, dla niego Ichiro nie powinien pracować
w tej branży, a na pewno nie jako posługacz dla bogatych bubków. Może
zatrudniłby go u siebie? Oczywiście w legalnej firmie… Jakoś nie wyobrażał
sobie Shi, który bez emocji przygląda się zastraszaniu, bądź egzekwowaniu
długów. Niekiedy było naprawdę brutalnie, a czasami… Cóż, nie każdy ma tyle
cierpliwości co on, od czasu do czasu chłopcom praca po prostu paliła się w
rękach i trzeba było zgrabnie tuszować ich nadgorliwość.
Jeszcze trzy dni i
będzie musiał wyjechać, statek kasyno właśnie opuścił wody terytorialne i
bezpiecznie zakotwiczył na północy. W sobotę planował tam spotkanie z członkami
chińskiej triady. Przerzut dużej partii narkotyków miał tym razem nastąpić pod
nadzorem Sei Tao, młodego przedstawiciela największej z grup przestępczych w
Hongkongu. Jeżeli coś się nie uda, ojciec będzie wściekły. Potrząsnął głową i
chwycił świeżo zaparzoną kawę, oraz talerz z ciastem. Miał dużo przyjemniejsze
rzeczy do roboty, niż rozmyślanie nad sobotnią akcją. Wszedł do pokoju i
spojrzał w kierunku łóżka. Nie widział twarzy Shirenai, gdyż ukryta była w
zagłębieniu poduszki. Taak, właściwie to wyobrażał sobie go u swego boku. Na
pewno nie nudziłby się w jego towarzystwie, a gdyby chłopak porzucił pracę,
może pogodziłby się nawet z ojcem? Stary Ichiro na pewno byłby wdzięczny za sprowadzenie
syna na dobrą drogę. Pozornie dobrą, bo Keizo nie miał zamiaru wypuszczać tego
kąska z rąk i to przez baaardzo długi czas. A kiedyś… Cóż, nie wybiegał za
bardzo w przyszłość, nie lubił niczego zakładać z góry, a już na pewno nie
związków.
— Wstawaj. — Klepnął
go w pośladek.
— Nie chce mi się. —
Shi zakopał się głębiej w poduszki.
— Nie mów, że jesteś
śpiący, spałeś do południa. — Keizo pochylił się nad nim, pozwalając aby poły
szlafroka rozsunęły się na jego piersi.
— Spadaj. — Ichiro
otworzył jedno oko i zamknął je gwałtownie.
— Ej, przypominam
ci, że to moje wyrko. — Mężczyzna odłożył tort i kawę na stolik, uśmiechając
się pod nosem.
— Ten dom ma wiele
łóżek, idź sobie gdzieś indziej. — Shirenai wbrew sobie wciągnął głęboko
powietrze, sycąc się zapachem pochylonego nad nim Uedy. Uchwycił subtelną nutę
mięty i drzewa sandałowego. Szampon albo mydło. Zacisnął mocniej powieki. Jestem słaby, Shuji cholernie się mylił, ten
facet jest niebezpieczny, ale w zupełnie inny sposób, a ja zachowuję się jak
suka w rui.
— Pomimo, że jesteś
tylko gościem, rządzisz się jak gęś. Nie chcę iść spać. Chcę, abyś wstał i
dotrzymał mi towarzystwa. — Keizo położył się na boku, z satysfakcją
odnotowując, że chłopak otworzył oczy i z uwagą śledzi zsuwającą się z jego
ramienia połę szlafroka.
— Nie jestem
gościem, jestem hostem, wynajętym i opłaconym.
— Daj spokój,
następnym razem zaproszę cię normalnie, jeżeli to aż tak cię dręczy.
— Serio? Po co?
Możesz zamówić sobie kogo chcesz. — Shi odwrócił się na plecy i spojrzał na
niego z uwagą.
— Widocznie taki mam
kaprys. — Keizo pochylił się i trącił jego policzek nosem. — Poza tym… jestem
masochistą. — Zachichotał i wstał szybko, uchylając się od ciosu, jaki miał
zamiar zaserwować mu Ichiro. — Napijesz się czegoś?
— Może być whisky. —
Shirenai odetchnął z ulgą, kiedy pokusa odsunęła się od niego na odległość
kilku metrów.
— Jasne. — Ueda
podszedł do barku, wyciągnął dwa kryształowe tumblery i napełnił je bursztynowym
trunkiem, dorzucając kostki lodu. Z kieszeni szlafroka wyjął małą białą
tabletkę i zważył ją w dłoni… Narkotyk był w gruncie rzeczy nieszkodliwy,
potocznie zwano go Perłą Pożądania, gdyż zmieszany z alkoholem działał jak
afrodyzjak. Właściwie używał go tylko raz czy dwa, nie potrzebował nigdy takich
wspomagaczy, jego partnerzy nie wymagali większej perswazji, a wręcz
przeciwnie, sami się do niego garnęli. Teraz wpatrywał się w niewinnie
wyglądającą pigułkę z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony wolałby, aby
Shirenai sam do niego przyszedł, a z drugiej…. Miał już dość czekania.
— Co z tą whisky? —
Niecierpliwy głos Ichiru, przerwał jego rozmyślania.
— Już niosę. — Przeszedł
przez pokój i podał alkohol chłopakowi. Na jego twarzy zagościł lekko kpiący
uśmieszek, kiedy przyglądał się, jak alkohol powoli znika między kształtnymi
ustami…
***
Shuji stał
niezdecydowany przed bramą niedużego, acz eleganckiego domu i zastanawiał się
czy przyjęcie zaproszenia było na pewno dobrym pomysłem. To, co stało się na
łodzi, nie dawało mu spokoju, nigdy aż tak się nie zapomniał. Na samo
wspomnienie nocy spędzonej na morzu oblewał go zimny pot. Nie mógł zaprzeczyć,
że Yukio odstawał od jego zwyczajnych klientów, ale jakkolwiek nieraz trafiali
mu się prawdziwi przystojniacy, nigdy nie złamał swej żelaznej reguły i nie
przekroczył tej niewidzialnej bariery, którą sam sobie ustanowił. Tak naprawdę
bał się. Owszem, Kasai zaprosił go do siebie, ale czy nie było to spowodowane
tylko uprzejmością? W końcu to inteligentny facet, mógł pomyśleć, że Shuji poczuje
się lepiej, kiedy spotkają się na neutralnym gruncie raz czy dwa. Takie
zadośćuczynienie. Westchnął i nacisnął dzwonek domofonu. Po chwili rozległ się
dobrze znany mu głos i bramka odskoczyła pod naciskiem jego dłoni. Przeszedł
przez wąską alejkę i za moment stał już w otwartych drzwiach, w których powitała
go uśmiechnięta twarz Yukio.
— Jesteś punktualny.
— Mężczyzna odsunął się, wpuszczając go do środka, a kiedy tylko drzwi zamknęły
się za nim, przyciągnął do siebie, całując na powitanie.
— Nie lubię się
spóźniać. — Tagushi odsunął się delikatnie i oblizał usta. Mężczyzna smakował
winogronami i czymś lekko kwaskowatym… Cytryna?
— Coś się stało? — Yukio
spojrzał na niego zaniepokojony.
— Nie… Nic, po
prostu pracowałem do późna. — Wykręcił się od odpowiedzi i rozejrzał po
mieszkaniu. — Ładnie tutaj.
— Dzięki. — Kasai
wyraźnie się ożywił. — Sam wszystko planowałem, można powiedzieć, że ten dom to
takie moje prywatne dzieło.
— Wydaje się bardzo
ciepły i… elegancki.
— Właśnie o taki
efekt mi chodziło. — Yu poprowadził go w kierunku salonu o kremowych ścianach,
ozdobionych kilkoma obrazami. Dodatki w kolorze ciepłego brązu nadawały mu
świeżości i wywoływały dziwne poczucie bezpieczeństwa. — Napijesz się czegoś?
— Kawy.
— Czarna z odrobiną
śmietanki i łyżeczką cukru. — Yukio uśmiechnął się lekko i nalał do filiżanki
aromatycznego płynu, stawiając dodatki przed nim.
— Pamiętasz… — Shuji
spojrzał na niego zaskoczony.
— Oczywiście, w
końcu taką piłeś na jachcie.
— No tak…
—
Wydajesz się dziwnie spięty. — Zielone oczy patrzyły z niepokojem.
— Wnioskujesz to po
moich nastroszonych włosach?
— Taa i wystających
zębach.
— Sugerujesz, że
wyglądam jak wiewiórka? — Najeżył się nieco, ale na jego twarz wypłynął
niewielki uśmiech.
— Raczej jak mysz,
która boi się ataku złego kocura.
— Nie pochlebiaj
sobie — parsknął cicho.
— Ok… — Yu rozparł
się na fotelu i założył nogę na nogę. — Skoro twierdzisz, że nic ci nie jest…
— Przecież wyraźnie
mówię, przestań naciskać — warknął, przeklinając w duchu swój brak opanowania.
Przez chwilę pili w milczeniu. Shuji wpatrywał się w migoczący w filiżance
płyn, a Kasai przyglądał mu się z ukosa.
— Żałujesz. — Mężczyzna
odezwał się po dłuższej chwili, sprawiając, że siedzący naprzeciw chłopak lekko
podskoczył, o mało nie rozlewając kawy.
— Co ty możesz o tym
wiedzieć, nie siedzisz w mojej głowie.
— Nie udawaj cynika,
widzę, że czujesz się niepewny i zagubiony. — Yu podniósł się i przeniósł na
kanapę, na której miejsce zajął wcześniej Taguchi.
— Bawisz się w
psychologa? Chirurgia ci już nie wystarcza? — Siłą woli powstrzymał się od
odsunięcia.
— Dlaczego?...
Wydawało mi się, że byłeś zadowolony. — Nie podjął rękawicy, tylko przekrzywił
głowę, żeby lepiej widzieć jego twarz.
— Kurcze, to nie o
to chodzi. — Shuji gwałtownie odstawił filiżankę i odwrócił się w jego stronę. —
Spójrz na to z mojej perspektywy. Bogaty doktorek zamawia hosta, który zalazł
mu za skórę. Spędzają na jachcie dwa dni, w trakcie których kłócą się i jeden
drugiego prawie wysadza na środku morza. A jednak host ochoczo wskakuje mu do
łóżka… Brawo dla doktora, widać trafiła mu się wygrana, dorwał jednego z tych,
którzy bez zbędnych ceregieli oddają swoje tyłki do dyspozycji. Och… na
początku się zapierają, że nie, że oni nie są tacy, ale kiedy przychodzi noc…
Potem dobry doktorek zaprasza hosta do siebie, bo przecież tak wypada, niech to
wygląda chociaż z wierzchu normalnie, nadajmy temu cień przyzwoitości — umilkł
dla zaczerpnięcia oddechu.
— Skończyłeś?
— Słucham?
— Pytam, czy
skończyłeś. — Spokojny głos Yukio sprawił, że Shuji spojrzał na niego spod rzęs.
— Jeżeli tak, to zastanawiam się, czy mam ci teraz przyłożyć, czy po prostu
udać, że nie słyszałem tych bredni.
— Nie wolno ci mnie
bić, ta twarz to moja wizytówka — parsknął ironicznie.
— Zawsze mogę kopnąć
cię w dupę, najwyżej będziesz obsługiwał klientów na stojąco. — Kasai wzruszył
ramionami. — Nie sądziłem, że potrafisz tak pieprzyć.
— Wcale nie pieprzę,
mówię co czuję.
— Och, proszę cię. —
Yukio oparł się o zagłówek i spojrzał na niego z kpiną. — Zachowujesz się jak
ofiara, która została wykorzystana w niecnym celu. Nie, nie przerywaj mi,
miałeś czas na zwierzenia i zmarnowałeś go na jakieś smuty — mruknął, widząc,
że chłopak chce coś powiedzieć. — Wielka mi rzecz, dwóch mężczyzn spotyka się,
dochodzą do wniosku, że ciągnie ich do siebie, podobają się sobie nawzajem i
lądują w łóżku. Sprawa stara jak świat, a ty robisz z tego tragedię grecką.
Przykro mi, ale to, że jeden z nich był hostem, nie czyni go od razu jej
bohaterem.
— No tak… Masz rację.
— Taguchi westchnął. W końcu mógł przypuszczać, że Yukio potraktuje to lekko i
jako chwilową odskocznię. Był gejem, takie rzeczy to dla niego codzienność.
Faceci spotykali się, spędzali ze sobą noce i rozchodzili w różnych kierunkach.
Znał to, sam nieraz tak robił, więc… Cóż, zbłaźnił się.
— Owszem, mam…
Pytanie brzmi: Czy chcesz to tak zakończyć? Czy przestaniesz chrzanić głupoty i
po prostu dasz się ponieść prądowi i zobaczymy co z tego wyniknie. — Zaskoczony
odwrócił się i spojrzał na niego uważnie. Zielone oczy patrzyły z powagą i
oczekiwaniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz