Ale… wbijasz mi kolano w… W co?!
Shuji potrzebował
kilku sekund, aby wrócić na ziemię. Bezwiednie powędrował wzrokiem w dół i
zrobił głęboki wdech. Yukio stał na lekko ugiętych nogach, oparty o ścianę, w
pozycji, którą raczej trudno było nazwać wygodną i stabilną, ale nie to zwróciło
uwagę chłopaka. Jego oczy wreszcie zogniskowały cel i zdziwione wpatrywały się
w swoje kolano, opierające się dokładnie o krocze Yukio, przemieszczając się
lekko w zależności jak kołysała się łódź, jakby szukało oparcia i stabilności.
— Och…
— Tak, to dobre
określenie. — Zapewne głos Kasai miał ociekać ironią, ale zabrzmiał cokolwiek słabo,
aby dało się ją wyłowić.
— Nie chciałem…
— Tak?
— No wiesz… — Shuji
podniósł głowę i lekko zażenowany spojrzał na twarz mężczyzny.
— Nie, nie wiem…
Ach, nie chciałeś pozbawić mnie mojego głównego atrybutu! Mej WIELKIEJ zalety,
OGROMNEGO szczęścia i NIESAMOWITEGO….
— Wiesz… Z
perspektywy mojego kolana nie czuję tu nic aż tak godnego uwagi, a już na pewno
nie przypisałbym temu aż takich określeń. — Brew Taguchiego uniosła się z
kpiną, kiedy tym razem z premedytacją otarł się o newralgiczne miejsce.
— Robisz to celowo!
— Ależ skąd! — Noga
chłopaka drgnęła mocniej.
— Ja tu cierpię!
— A nie wyglądasz. —
Przyjrzał mu się uważniej. — Ten wyraz twarzy świadczy raczej o…
— Milcz! Chyba, że
chcesz faktycznie skończyć na tratwie!
— Oj, jak się boję,
panie OGROM… — Uśmiech spełzł mu z twarzy, kiedy mężczyzna złapał go w pasie i
jednym ruchem zmienił ich pozycje. — Co ty…
— Tak mi jest
wygodniej. — Yukio uśmiechnął się szeroko.
— Gdzie z tym
gnatem! — Shuji wierzgnął dziko i usiłował złączyć nogi, lecz udo Yu mu na to
nie pozwoliło.
— I jak to jest z
tamtej strony? — Brunet pochylił się lekko i jego oddech owiał odsłonięte ucho
chłopaka.
— Zdecydowanie wolę
być na górze. — Sapnął zdenerwowany, kiedy udo otarło się o niego sugestywnie.
— Marzyciel.
— Pogódź się z tym
po prostu, lepiej dla twojej psychiki.
— Moje wewnętrzne ja
mówi mi, że jestem stworzony do dominacji. — Kasai przesunął nosem po jego
policzku.
— Raczej twoje
wewnętrzne dziecko, to nie ta piaskownica — sapnął i naparł biodrami na udo
bruneta.
— Mały prowokator. —
Uśmiech z cynicznego zmienił się w czuły, a usta mężczyzny nie pozwoliły na
odpowiedź.
Pocałunek na
początku był delikatny, jak muśnięcia chłodnego jedwabiu na rozpalonej skórze.
Wargi ocierały się o siebie, sprawdzając miękkość i układność przeciwnika. Zęby
kąsały delikatnie, badając na ile mogą sobie pozwolić. Powoli zatracali się w
swym smaku i zapachu. Powieki stały się ciężkie, aż opadły całkowicie,
odgradzając obu mężczyzn od świata zewnętrznego, potęgując doznania płynące z
innych zmysłów. Języki splotły się w namiętnej rywalizacji, a żaden z nich nie
chciał ustąpić z pola walki. Niczym gladiatorzy na ogromnej arenie, gdzie nikt nie
pozwalał przeciwnikowi na wygraną. Dłonie Shujiego wplotły się w miękkie włosy
Yukio i pod wpływem tego dotyku Taguchi zapomniał o próbie sił. Palce gładziły
skórę głowy, zachwycając się miękkością i strukturą kosmyków przesypujących się
pomiędzy nimi. Ręce bruneta zsunęły się na pośladki chłopaka, zaciskając się na
nich. Wpijali się wzajemnie w swoje usta jak dwa spragnione stworzenia, które
właśnie dotarły po długim biegu do wodopoju, a każde z nich chciało być tym
pierwszym, które zakosztuje chłodnej pieszczoty wody. Shuji bezwiednie poruszył
biodrami, czując podniecenie trzymanego w objęciach mężczyzny, z którego gardła
wyrwał się cichy jęk. To nieco otrzeźwiło opartego o ścianę Taguchiego.
Niechętnie otworzył oczy i wysunął dłonie z czarnych włosów, opierając je o
klatkę piersiową Yu i odpychając go stanowczo, acz delikatnie.
— Co jest? — Zdezorientowany
i podniecony Kasai spojrzał na niego lekko zamglonymi pożądaniem oczami.
— To był błąd…
— Błąd?
— Nie sypiam z
klientami. — Wysunął się spod przygniatającego go do ściany ciała i podszedł do
przykręconego do podłogi krzesła, siadając na nim ciężko, jakby jego własne
nogi nie były dostatecznie godne zaufania.
— Och…
— A ty myślałeś, że
co? Że zamawiając hosta, dostajesz także prezent w postaci dzi…
— Przestań —
mruknął, przerywając mu w odpowiednim momencie. — Wcale tak nie myślałem… Nie
jestem idiotą.
— Więc dlaczego w
ogóle tu jestem?
— Chciałem się
zemścić. — Wzruszył ramionami, siadając na łóżku i opierając się plecami o
poręcz.
— Rozumiem.
— Wątpię. — Westchnął
i przeczesał palcami włosy, mierzwiąc je i sprawiając, że wyglądały jakby
dopiero się obudził. — Tak było na początku…
— A potem?
— Potem po prostu
zapragnąłem cię lepiej poznać — przyznał z lekką niechęcią.
— Dużo płacisz za chęć
poznania kogoś — sarknął Shuji nie do końca przekonany.
— A czy inaczej
umówiłbyś się ze mną? — Spojrzał na niego powątpiewająco.
— Nie przekonasz
się, dopóki nie spróbujesz, prawda?
— Co cię pociąga w
byciu hostem? — Zmienił nagle temat i widać było, że naprawdę go to ciekawi.
— Nic. — Wyciągnął
nogi przed siebie i splótł ręce na piesi. — Nie lubię tej pracy, ale studia
pożerają pieniądze, a nigdzie nie zarobiłbym tyle forsy.
— Lubisz kasę?
— Każdy lubi. — Nieznacznie
się spiął. — Czy jest w tym coś złego? Nie sądzę. Lubię ładne rzeczy,
satysfakcję, kiedy mogę sam sobie coś kupić, nie martwiąc się, że jutro
zabraknie mi na coś innego.
— Co studiujesz? — Yukio
był wyraźnie zaciekawiony.
— Prawo.
— Fiuu… Zaskoczyłeś
mnie.
— Nie wyglądam na
przyszłego pana mecenasa?
— Czemu nie,
właściwie widzę już jak swoimi ripostami miażdżysz oponentów na sali sądowej. —
Wyszczerzył zęby.
— Heh, właściwie
najbardziej mi się w tym podoba ten smak wygranej i poczucie, że zrobiło się
coś dobrego. Jeszcze tylko cztery miesiące, potem rzucam pracę hosta. Nie
mógłbym połączyć nocnego życia z aplikacją adwokacką.
— A co z pieniędzmi?
— Praktyki są
płatne, a po pracy będę dorabiał korepetycjami.
— Widzę, że masz już
zaplanowaną przyszłość, jestem pod wrażeniem.
— A ty? — Shuji
oparł łokieć o stolik stojący obok i podparł głowę na dłoni, wpatrując się w
siedzącego na łóżku mężczyznę. — Wiem, że jesteś lekarzem, ale właściwie jakim?
— Chirurgiem
plastycznym.
— Ha! Wiedziałem, że
te rzęsy są sztuczne. — Uśmiechnął się zwycięsko.
— Prawdziwe! I nie
nabijaj się, mam lekki uraz na ich punkcie, gdy byłem mały, raz obciąłem je
nożyczkami. — Skrzywił się zabawnie.
— Co?! To przecież
bluźnierstwo! Zamach na rzecz absolutnie jedyną w swoim rodzaju… Ehh dostał za
darmo takie cuda i obcina…
— Jakby cię w wieku
dziesięciu lat brali za dziewczynkę, też byś chwycił za nożyczki. — Grymas
pogłębił się, a grzywka opadła mu na oko przy gwałtowniejszym ruchu głowy.
— No… może, ale mam
nadzieję, że już tego nie robisz.
— Nie, chociaż nadal
mam lekki kompleks rzęsowy. — Mrugnął wesoło i podniósł się. Po chwili
wyciągnął ze stojącej obok szafki butelkę dobrego wina i postawił ją w
specjalnym zagłębieniu na stoliku. — Napijmy się.
— Lepszy kompleks na
punkcie zbyt długich rzęs niż na punkcie zbyt krótkiego… — Spojrzał znacząco na
jego spodnie. — Ej, jak chcesz sterować łodzią po alkoholu?
— Zostaniemy na noc.
I nie mam krótkiego kompleksu!
— Przecież nic nie
mówiłem — zachichotał. — Ale… nie będziemy…
— Nie bój się,
położę wałek na środku.
***
Patrzył na niego
zaszokowany. Czy on myślał o tym, o czym…
— Co ty sugerujesz?
— Nie udawaj tępego,
dobrze wiesz, o czym mówię. — Keizo wydawał się całkowicie zrelaksowany, czym
spięty i lekko skołowany Shi czuł się ciężko obrażony.
— Mówiłem ci, że
nie…
— Tak, wiem, nie
sypiasz z klientami… A czy ja kazałem ci wypinać tyłek?
— Jesteś chamski.
— Tylko szczery.
Więc? Bawimy się dalej, czy zrobisz, o co proszę i wreszcie zaczniemy rozmawiać
normalnie?
— Nie wiem, czy po
tym nadal będę normalny. — Shirenai wciąż nie wydawał się przekonany.
— Sądzisz, że
pocałunek ze mną wpłynie na ciebie jakoś specjalnie? Fakt, jestem męski,
przystojny, bogaty. Tylko się we mnie nie zakochaj.
— Bardziej obawiałem
się zarażenia szaleństwem. Czy głupota jest zaraźliwa?
— Przeginasz. — Oczy
Keizo błysnęły złowrogo.
— Dobra… Zróbmy to
szybko i miejmy za sobą. — Ichiro wiedział, kiedy skapitulować. Drażnienie
znajomych miał we krwi, ale drażnienie yakuzy… Cóż, nawet jego odwaga miała
jakieś granice.
Podniósł się z miną
cierpiętnika i zbliżył powoli do siedzącego naprzeciw mężczyzny. Oparł ręce na
bokach fotela i pochylił się nad nim ostrożnie.
— Masz minę, jakbyś
miał pocałować skorpiona — mruknął Ueda, przyglądając się zaciśniętym ustom
chłopaka.
— Nieduża różnica,
obaj jesteście jadowici.
— Ale ja nie gryzę,
a przynajmniej rzadko.
— Masz zamiar mnie
ugryźć? — Cofnął się gwałtownie i spojrzał na niego niepewnie.
— Nie dowiesz się,
dopóki nie spróbujesz, prawda? Zrób to wreszcie i przestań zachowywać się jak
dziewica, co to chciałaby i boi się.
— Nie boję się!
Shirenai na powrót pochylił się nad mężczyzną
i przytknął wargi do jego ust w parodii pocałunku. Chciał zrobić to szybko i
jeszcze szybciej wrócić na swoje miejsce. Nie przewidział tylko, że Keizo może
mieć inne plany. Gwałtowne szarpnięcie za ramię spowodowało, że opadł ciężko na
jego kolana. Chciał się wyrwać, jednak druga ręka Uedy otoczyła go w pasie i
nie pozwoliła na zwiększenie dystansu między nimi.
Usta siedzącego
mężczyzny były miękkie. Zaskakująco miękkie i poruszały się z wirtuozerią
mistrza, który dobrze wie, jakie wrażenie wywiera na publice. Smakowały
szkocką, dobrym tytoniem i ulotną słodyczą czekoladowych ciasteczek, o których
Shi zdążył już zapomnieć. Język Keizo poruszał się sprawnie, bez skrępowania
badając i poznając nowe tereny. Przesuwał się po jego zębach, pieścił wargi i
trącał podniebienie, przyprawiając go o dreszcze. Powoli, sam nie wiedząc kiedy
zatracał się w tym pocałunku. Pogłębiał go, opierając dłonie na piersi siedzącego
pod nim yakuzy i mnąc palcami jego drogą koszulę. Delikatne muśnięcia na jego
plecach przyprawiały go o gęsią skórkę i sam nie do końca świadomie kontemplował
ową rozkosz, jakby jego instynkt wbrew rozumowi podążał ku spełnieniu.
Westchnął cicho i przymknął oczy, dając się nieść fali namiętności. Przesunął
dłonie na kark Uedy, pieszcząc opuszkami palców jego gorącą skórę. Poddawał się
pocałunkowi, odpowiadając na każdy ruch warg, wychodząc naprzeciw ciekawskiemu
językowi, trącając i liżąc go równie natarczywie.
Keizo stopniowo
pogłębiał tę bliskość, przyciągając go do siebie, wciągając w swe usta i
eksplorując je według swego upodobania. Poruszył biodrami, ocierając się o udo
partnera i wywołując jego jęk i mocniejsze przywarcie do swego ciała. Uśmiechnął
się lekko… Jeszcze kilka minut temu siedzący mu na kolanach chłopak zapierał
się rękami i nogami, byle tylko nie zbliżać się do niego na odległość kija
golfowego, a teraz oddawał pocałunki z zachłannością i zaangażowaniem równym
temu, jakie sam czuł. Westchnął cicho, kiedy Shirenai ostrożnie otworzył oczy i
odsunął się od niego, nie przerywając jednak kontaktu wzrokowego, jaki nawiązał
się między nimi.
— No… — mruknął Shirenai
zachrypniętym głosem. — To… można powiedzieć, że spełniłem twoje żądanie.
— Nie do końca —
cmoknął z lekkim uśmiechem.
— Nie rozumiem…
Siedzę ci na kolanach i przed chwilą pozwoliłem, żebyś eksploatował moje usta z
subtelnością i gracją szarżującego nosorożca.
— Zabijasz mnie, to
porównanie było cokolwiek nie na miejscu. — Keizo wydawał się być lekko obrażony.
— No, ale
pocałowałem cię, no nie?
— Właściwie to ja
cię całowałem, a ty tylko odpowiadałeś na moje pocałunki, nie wiem czy to się
liczy. — Ueda wzniósł oczy, wyglądając jakby zastanawiał się nad niebywale
ważnym problemem.
— Ach tak… Zawsze
masz pod ręką wytłumaczenie, które działa na twoją korzyść?
— Przeważnie. — Uśmiechnął
się szeroko, na powrót patrząc na niego. — Tak… Zdecydowanie, to ja tutaj prowadziłem,
musisz to nadrobić.
— Yakuza są tacy
kłopotliwi — mruknął Shi, pochylając się ku niemu. Znowu musiał całować tego
drania. Życie jest takie niesprawiedliwe!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz