piątek, 14 września 2012

Czerwony Płomień - VII


— Co zrobiłeś? — Shuji stał na środku pokoju i wpatrywał się z niedowierzaniem w przyjaciela.

— Ugryzłem go. — Wzruszył ramionami. — Wiem, że to dziecinne i w ogóle głupie, ale wtedy o tym nie myślałam.

— Suuuper. — Taguchi odwrócił się i ruszył w stronę szafy.

— Cieszę się, że ci się podoba, mnie nie za bardzo. — Skrzywił się Shirenai. — Zachowałem się jak szczeniak i będę musiał się tłumaczyć. Fatalnie, to zupełnie nie godne dorosłego mężczyzny, mogłem… bo ja wiem… pociągnąć go z główki, albo wsadzić kolano między nogi z rozpędu… Ej, słuchasz mnie? Opowiadam ci swoje przeżycia, wywnętrzam się, mam kryzys wieku młodzieńczego, a ty wypinasz na mnie dupę, znikając w szafie. — Shi usiadł na łóżku z miną cierpiętnika.


— Szukam walizki, pomyślałem, że jak się szybko spakujemy i wyjedziemy… gdzieś… może do Etiopii na przykład, to nas nie znajdą.

— Czemu do Etiopii? — Ichiro w pierwszej chwili nie załapał, o co chodzi przyjacielowi.

— Bo to daleko, mieszkają tam murzyni w szałasach, panuje powszechna niechęć do tego miejsca i docierają tam tylko paczki żywnościowe. Tak słyszałem przynajmniej, małe szanse, aby twój Ueda tam dotarł. Poza tym zarazki, bakterie i mucha tse—tse. — Shuji wynurzył się z szafy i podparł pod boki, ironicznie przyglądając się przyjacielowi.

— Eee...

— Cóż za elokwencja! Czemu nie błysnąłeś nią w momencie, kiedy zachciało ci się bawić w pieprzonego komara i żreć yakuzę? Przynajmniej miałbyś otwarte usta i nie zaciskał ich na jego wargach.

— Ty naprawdę sądzisz, że on za coś takiego wparuje tu z bandą uzbrojonych zbirów i zrobi nam krzywdę? — Chłopak spojrzał na niego zaskoczony.

— A bo ja wiem co odwali facetowi, który: a — jest bogaty jak nabab, b — rządzi armią wyszkolonych, uzbrojonych ninja, c — może mieć wszystko i każdego, d — nie jest przyzwyczajony do sprzeciwu, mam wymieniać dalej? — Tagushi założył ręce na piersi i przyglądał mu się spod grzywki, a jego głos ociekał jadem.

— Ej, ja mu się nie sprzeciwiałem…

— Tylko go gryzłeś. Właściwie co ci strzeliło do łba, żeby gryźć faceta?

— Odwal się Shuji. Jakbym wiedział nie miałbym teraz kaca moralnego, poza tym nic mi nie zrobi.

— Jesteś cholernie pewny siebie. — Shuji usiadł ciężko w fotelu. — Słuchaj, nie mówię, że cię zabiją, nie jestem paranoikiem, który wszędzie widzi śmierć, noże i pistolety. Po prostu martwię się o ciebie, zadawanie się z ciemną stroną mocy odciska na każdym pewnego rodzaju piętno. Zaprzyjaźnisz się z nim, może coś więcej i co potem? Będziesz się zastanawiał czytając gazety, czy opisana zbrodnia, aby go nie dotyczy? Czy maczał palce w kolejnym przekręcie? Czy diler narkotyków stojący na rogu nie jest zaopatrywany z jego przerzutów? A on się nie zmieni dla ciebie, nie odejdzie od rodziny i nie sporządnieje. Więc będziesz się męczył i martwił, obiecywał sobie, że kopniesz to wszystko w cztery litery i zastanawiał się czy wróci z kolejnego tajemniczego wyjazdu… bo może nie. — Umilkł zaplatając ręce na piersi i odchylając się do tyłu.

Shi przyglądał mu się w zdumieniu, znali się tyle lat, a nagle zdał sobie sprawę, jak nieodmiennie dziwi go zawsze poważna strona przyjaciela. Nie ta, która martwi się, okraszając to wszystko ironią i spektakularnymi pokazami na granicy aktorstwa, jak teraz, gdy szukał walizki, ale ta całkiem poważna sięgająca w przyszłość, rozpatrująca wszystko pod kątem bezpieczeństwa, stabilizacji i uczuć.

— Za daleko się zapędziłeś, to tylko klient, taki sam jak inni.

— Znam cię, Shi. — Shuji przetarł dłonią oczy, jakby odganiając zmęczenie. — Od miesiąca pracujesz jako host. O ilu klientach wspominasz w domu? Sam siebie nie słyszysz, zmieniasz ton kiedy wypowiadasz jego imię. On ci się podoba, wszyscy inni to goście, którzy cię wynajmują, idziesz na przyjęcie, rozmawiasz z nimi, wracasz i marudzisz, że było nudno, lub przyjemnie. Nie wywołują emocji. Dlatego martwię się, że możesz się zaangażować w coś, co nie przyniesie ci nic dobrego. Sam pomyśl, ile razy ktoś przedstawił cię, jako hosta? Miałeś coś przeciwko? Nie, bo to twoja praca, gość mówił prawdę. W przypadku Keizo odczułeś ból, rozdrażnienie, sam się do tego nie przyznajesz, ale to słychać. Zareagowałeś ostro, poczułeś się urażony. Zastanów się po prostu nad tym. — Podniósł się i skierował do sypialni. — Wybacz idę spać, pewien lekarz mnie wykończył, a do tego zamówił sobie jutro wypad jachtem. — Widząc pytające spojrzenie Shirenai machnął ręką. — Opowiem ci innym razem.

***

Keizo przeciągnął się na fotelu, odsuwając od siebie papiery zalegające na biurku. Od rana sprawdzał przychody z kasyn i większych sklepów, oraz barów i lokali. Czasami miał dość. Ojciec wysługiwał się nim, samemu nie lubiąc papierkowej roboty. Jednak musiał przyznać mu jedno, stary miał głowę na karku, interesy wyglądały kwitnąco. Westchnął i wyjął z pudełka papierosa, przy okazji sięgając po telefon.

— Makino, czy kupiłaś to o co prosiłem? — zapytał, gdy kobieta odebrała telefon. Przez chwilę wysłuchiwał szczebiotu dziewczyny, wreszcie skinął głową wyraźnie zadowolony. — Dobrze, zapakuj w kolorowe pudełka i przyślij do mnie, a najlepiej niech przyjdzie z tym Yao. — Odłożył komórkę kończąc rozmowę i przez chwilę wpatrywał się w biurko. W końcu wstał i ruszył do łazienki, dochodząc do wniosku, że szybki prysznic zmyje z niego zmęczenie.

Ciepła woda spływała po jego ciele, sprawiając, że powoli się odprężał. Oparł dłonie o kafelki i spuścił głowę, pozwalając by kaskada rozbijała się o jego włosy. Przesunął językiem po ustach, trafiając na małą rankę… Shirenai. Odkąd zobaczył go w drzwiach toalety, wiedział, że chłopakowi nie spodobało się to, co powiedział. Widział to w jego oczach, a potem jego domysły potwierdziły się w jego gestach i słowach. Stał się nagle spięty i oszczędny w swych wypowiedziach, przestał żartować, a ironiczno cyniczny ton, zastąpił rzeczowy i uprzejmy. Host idealny, usłużny, nie sprzeciwiający się rozmówcy. Potakujący, kiedy to konieczne. Czyli ktoś, kogo Keizo bynajmniej nie chciał mieć u swego boku. Nudzić mógł się sam, niekoniecznie w towarzystwie. Ichiro… podobał mu się, był inteligentny, błyskotliwy, miał gdzieś to, iż przebywa z kimś, kto uważany jest za osobę potencjalnie niebezpieczną. Zbuntowany syn bogatego i wpływowego ojca. Ktoś kim on sam nigdy nie odważył się stać.
Wyszedł spod prysznica i szybko się wytarł, po czym ubrał wcześniej przygotowane rzeczy. Opuścił mieszkanie i sięgnął ponownie po komórkę.

— Pani Hikaru? Miło panią słyszeć.

— ….

— Tak u ojca wszystko w porządku, pozdrawia panią serdecznie.

— …

— Na pewno mu przekażę i jak znajdzie chwilę czasu, odwiedzi pani wspaniały lokal…

— …

— Jak zwykle domyślna. — Uśmiechnął się pod nosem. — Chciałbym zrobić rezerwację…

***

Dzień był słoneczny i ciepły. Shirenai obudził się i sięgnął automatycznie po zegarek. Dochodziła trzynasta. Powoli zwlókł się z łóżka i zarzuciwszy szlafrok, powędrował w stronę kuchni, skąd dochodził zapach smażonej jajecznicy.

— Hej Shuji… — mruknął ziewając głośno. — Już na nogach?

— Mhm. — Skinął głową przyjaciel, mając usta pełne śniadania. Powoli przełknął i upił łyk herbaty. — Mówiłem ci, jadę na pieprzoną wycieczkę, na której popłynę pieprzonym jachtem, z pieprzonym doktorkiem.

— Humor masz zabójczy. To źle? Ja bym się nie obraził na mały wypad w morze — mruknął, sięgając po chleb i smarując go obficie dżemem truskawkowym.

— Ha! Bo go nie znasz, to upierdliwy i wredny typ. Czepia się wszystkiego, a te zielone oczyska, otoczone rzęsami, których długość na pewno jest podrabiana przez jakiegoś plastyka, patrzą na człowieka z uwagą godną mordercy szukającego słabego punktu u swej potencjalnej ofiary.

— Czyli ma zielone oczy i cudne rzęsy. — Shi usłyszał to co chciał usłyszeć, a resztę puścił mimo uszu. — Więc? Co jest z nim nie tak?

— Żąda zadośćuczynienia!

— Za co? — Ręka z chlebem zawisła w połowie drogi do ust i Ichiro, wreszcie spojrzał na przyjaciela z zainteresowaniem.

— Za kradzież ubrania. — Shuji wbił wzrok w talerz i wściekle zaatakował jajko.

— Eee…. Nie bardzo rozumiem.

— Och, to takie proste. Jak kogoś potrącisz na ulicy i nie powiesz przepraszam… to jaka jest możliwość, że spotkasz go tego samego dnia i on będzie to pamiętał?

— Bo ja wiem… prawie zerowa.

— Serio? — Shuji wywrócił oczami, ze skrzywieniem odnotowując, że kubek z herbatą jest pusty. — No to wyobraź sobie, że wczoraj obsługiwałem gościa z przebieralni…

— Tego, któremu… — Shi najpierw zamrugał z niedowierzaniem, a potem z jego ust wyrwał się niekontrolowany chichot. — I ty to porównujesz do… potrącenia kogoś? Zapierdzieliłeś gościowi rzeczy, nawrzeszczałeś na niego bez powodu… cóż masz cholernego pecha chłopie.

— A żebyś wiedział. — Taguchi wstał i chwycił leżącą na podłodze obok stołu torbę. — Nabijał się ze mnie cały wieczór. Och był oczywiście, w swoim mniemaniu dowcipny i błyskotliwy, a teraz mam mu uprzyjemnić wycieczkę. Jak nie wrócę na noc, to znaczy, że chciałem zrobić mu krzywdę, a on rzucił mnie rekinom na pożarcie. — Machnął ręką i ruszył w kierunku drzwi. — Miałem piękną przyszłość… a skończę, jako plankton.

***

Yao Ming odrzucił włosy na plecy i energicznie zapukał do sypialni Keizo. Nie odczekawszy się odpowiedzi, nacisnął klamkę i wszedł do środka, rozglądając się uważnie.

— Jeżeli nie masz dobrego i logicznego wytłumaczenia, dlaczego mnie budzisz, to znaczy, że jesteś samobójcą masochistą. — Ueda naciągnął kołdrę na głowę, kiedy Chińczyk rozsunął ciężkie zasłony, wpuszczając do pokoju światło słoneczne.

— Właściwie po tym jak wczoraj zepsułeś mi wieczór z młodą, napaloną laską i kazałeś robić za tragarza prezentów dla twych pociech, mógłbyś uznać to za rewanż. — Blondyn uśmiechnął się radośnie i usiadł w fotelu, nalewając do szklaneczki stojący na stoliku obok bursztynowy trunek.

— Picie od rana to objaw postępującej degeneracji. — Keizo skrzywił się i usiadł na łóżku, przecierając ręką zaspane oczy. — Wiesz, że nie lubię sam tam chodzić, nie znam się na dzieciach.

— Brzmi dziwnie, zważywszy, że to twoje pociechy.

— Są małe, delikatne i pachną. — Ueda uśmiechnął się lekko. — Czasami wydaje mi się, że mój gwałtowniejszy ruch mógłby ich przewrócić, zrobić jakąś krzywdę. — Zamilkł, widząc zdziwiony wzrok chińczyka. — Nieważne, powiedz lepiej czy załatwiłeś to, o co cię prosiłem.

— Taa. Zadzwoniłem, kazałem im wszystko zapiąć na ostatni guzik i wynieść się w cholerę. — Yao skinął głową. — Mogę wiedzieć, po co to wszystko?

— Jak masz ptaszka, potrzebujesz klatki. — Keizo uśmiechnął się złośliwie i sięgnął po papierosy, kładąc popielniczkę na kołdrze.

— Kupiłeś sobie papugę?

— Raczej słowika, chociaż jeszcze dla mnie nie śpiewa. I tak… można powiedzieć, że kupiłem. Kosztuje mnie wiele kasy.

— Ktoś, kogo znam? — Yao Ming poprawił się na fotelu wyraźnie zaintrygowany.

— Nie, nie znasz go, to nowy nabytek.

— Mówisz o nim niczym o zwierzaku, jesteś wstrętnym arogantem. — Blondyn skrzywił się zabawnie.

— Można to tak nazwać… W końcu zwierzę trzeba sobie wychować, a ja mam zamiar się tym zająć. — Zaciągnął się dymem i oparł o poduszki.

— Czasami mnie przerażasz… zdecydowanie nie chciałbym być twoją potencjalną ofiarą. — Chłopak otrząsnął się teatralnie.

— Nie przesadzaj, nie jestem taki straszny.

— Jesteś, tylko sam o tym nie wiesz… a może wiesz i to cię tak bawi. — Podniósł się i ruszył ku wyjściu. — Zmywam się, mam jeszcze coś do zrobienia. Życzę udanej… tresury — mruknął i zniknął za drzwiami.

— A żebyś wiedział, w końcu to ja będę treserem. — Keizo nadal się uśmiechał, myślami błądząc już w przyszłości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz