— Co zrobiłeś? —
Shuji stał na środku pokoju i wpatrywał się z niedowierzaniem w przyjaciela.
— Ugryzłem go. — Wzruszył
ramionami. — Wiem, że to dziecinne i w ogóle głupie, ale wtedy o tym nie
myślałam.
— Suuuper. — Taguchi
odwrócił się i ruszył w stronę szafy.
— Cieszę się, że ci
się podoba, mnie nie za bardzo. — Skrzywił się Shirenai. — Zachowałem się jak
szczeniak i będę musiał się tłumaczyć. Fatalnie, to zupełnie nie godne
dorosłego mężczyzny, mogłem… bo ja wiem… pociągnąć go z główki, albo wsadzić
kolano między nogi z rozpędu… Ej, słuchasz mnie? Opowiadam ci swoje przeżycia,
wywnętrzam się, mam kryzys wieku młodzieńczego, a ty wypinasz na mnie dupę,
znikając w szafie. — Shi usiadł na łóżku z miną cierpiętnika.
— Szukam walizki,
pomyślałem, że jak się szybko spakujemy i wyjedziemy… gdzieś… może do Etiopii na
przykład, to nas nie znajdą.
— Czemu do Etiopii? —
Ichiro w pierwszej chwili nie załapał, o co chodzi przyjacielowi.
— Bo to daleko,
mieszkają tam murzyni w szałasach, panuje powszechna niechęć do tego miejsca i
docierają tam tylko paczki żywnościowe. Tak słyszałem przynajmniej, małe
szanse, aby twój Ueda tam dotarł. Poza tym zarazki, bakterie i mucha tse—tse. —
Shuji wynurzył się z szafy i podparł pod boki, ironicznie przyglądając się
przyjacielowi.
— Eee...
— Cóż za elokwencja!
Czemu nie błysnąłeś nią w momencie, kiedy zachciało ci się bawić w pieprzonego
komara i żreć yakuzę? Przynajmniej miałbyś otwarte usta i nie zaciskał ich na
jego wargach.
— Ty naprawdę
sądzisz, że on za coś takiego wparuje tu z bandą uzbrojonych zbirów i zrobi nam
krzywdę? — Chłopak spojrzał na niego zaskoczony.
— A bo ja wiem co
odwali facetowi, który: a — jest bogaty jak nabab, b — rządzi armią
wyszkolonych, uzbrojonych ninja, c — może mieć wszystko i każdego, d — nie jest
przyzwyczajony do sprzeciwu, mam wymieniać dalej? — Tagushi założył ręce na
piersi i przyglądał mu się spod grzywki, a jego głos ociekał jadem.
— Ej, ja mu się nie
sprzeciwiałem…
— Tylko go gryzłeś.
Właściwie co ci strzeliło do łba, żeby gryźć faceta?
— Odwal się Shuji.
Jakbym wiedział nie miałbym teraz kaca moralnego, poza tym nic mi nie zrobi.
— Jesteś cholernie
pewny siebie. — Shuji usiadł ciężko w fotelu. — Słuchaj, nie mówię, że cię
zabiją, nie jestem paranoikiem, który wszędzie widzi śmierć, noże i pistolety.
Po prostu martwię się o ciebie, zadawanie się z ciemną stroną mocy odciska na
każdym pewnego rodzaju piętno. Zaprzyjaźnisz się z nim, może coś więcej i co
potem? Będziesz się zastanawiał czytając gazety, czy opisana zbrodnia, aby go
nie dotyczy? Czy maczał palce w kolejnym przekręcie? Czy diler narkotyków
stojący na rogu nie jest zaopatrywany z jego przerzutów? A on się nie zmieni dla
ciebie, nie odejdzie od rodziny i nie sporządnieje. Więc będziesz się męczył i
martwił, obiecywał sobie, że kopniesz to wszystko w cztery litery i zastanawiał
się czy wróci z kolejnego tajemniczego wyjazdu… bo może nie. — Umilkł
zaplatając ręce na piersi i odchylając się do tyłu.
Shi przyglądał mu
się w zdumieniu, znali się tyle lat, a nagle zdał sobie sprawę, jak
nieodmiennie dziwi go zawsze poważna strona przyjaciela. Nie ta, która martwi
się, okraszając to wszystko ironią i spektakularnymi pokazami na granicy
aktorstwa, jak teraz, gdy szukał walizki, ale ta całkiem poważna sięgająca w
przyszłość, rozpatrująca wszystko pod kątem bezpieczeństwa, stabilizacji i
uczuć.
— Za daleko się
zapędziłeś, to tylko klient, taki sam jak inni.
— Znam cię, Shi. — Shuji
przetarł dłonią oczy, jakby odganiając zmęczenie. — Od miesiąca pracujesz jako
host. O ilu klientach wspominasz w domu? Sam siebie nie słyszysz, zmieniasz ton
kiedy wypowiadasz jego imię. On ci się podoba, wszyscy inni to goście, którzy
cię wynajmują, idziesz na przyjęcie, rozmawiasz z nimi, wracasz i marudzisz, że
było nudno, lub przyjemnie. Nie wywołują emocji. Dlatego martwię się, że możesz
się zaangażować w coś, co nie przyniesie ci nic dobrego. Sam pomyśl, ile razy
ktoś przedstawił cię, jako hosta? Miałeś coś przeciwko? Nie, bo to twoja praca,
gość mówił prawdę. W przypadku Keizo odczułeś ból, rozdrażnienie, sam się do
tego nie przyznajesz, ale to słychać. Zareagowałeś ostro, poczułeś się urażony.
Zastanów się po prostu nad tym. — Podniósł się i skierował do sypialni. —
Wybacz idę spać, pewien lekarz mnie wykończył, a do tego zamówił sobie jutro
wypad jachtem. — Widząc pytające spojrzenie Shirenai machnął ręką. — Opowiem ci
innym razem.
***
Keizo przeciągnął
się na fotelu, odsuwając od siebie papiery zalegające na biurku. Od rana
sprawdzał przychody z kasyn i większych sklepów, oraz barów i lokali. Czasami
miał dość. Ojciec wysługiwał się nim, samemu nie lubiąc papierkowej roboty.
Jednak musiał przyznać mu jedno, stary miał głowę na karku, interesy wyglądały
kwitnąco. Westchnął i wyjął z pudełka papierosa, przy okazji sięgając po
telefon.
— Makino, czy
kupiłaś to o co prosiłem? — zapytał, gdy kobieta odebrała telefon. Przez chwilę
wysłuchiwał szczebiotu dziewczyny, wreszcie skinął głową wyraźnie zadowolony. —
Dobrze, zapakuj w kolorowe pudełka i przyślij do mnie, a najlepiej niech
przyjdzie z tym Yao. — Odłożył komórkę kończąc rozmowę i przez chwilę wpatrywał
się w biurko. W końcu wstał i ruszył do łazienki, dochodząc do wniosku, że
szybki prysznic zmyje z niego zmęczenie.
Ciepła woda spływała
po jego ciele, sprawiając, że powoli się odprężał. Oparł dłonie o kafelki i
spuścił głowę, pozwalając by kaskada rozbijała się o jego włosy. Przesunął
językiem po ustach, trafiając na małą rankę… Shirenai. Odkąd zobaczył go w
drzwiach toalety, wiedział, że chłopakowi nie spodobało się to, co powiedział.
Widział to w jego oczach, a potem jego domysły potwierdziły się w jego gestach
i słowach. Stał się nagle spięty i oszczędny w swych wypowiedziach, przestał
żartować, a ironiczno cyniczny ton, zastąpił rzeczowy i uprzejmy. Host idealny,
usłużny, nie sprzeciwiający się rozmówcy. Potakujący, kiedy to konieczne. Czyli
ktoś, kogo Keizo bynajmniej nie chciał mieć u swego boku. Nudzić mógł się sam,
niekoniecznie w towarzystwie. Ichiro… podobał mu się, był inteligentny,
błyskotliwy, miał gdzieś to, iż przebywa z kimś, kto uważany jest za osobę
potencjalnie niebezpieczną. Zbuntowany syn bogatego i wpływowego ojca. Ktoś kim
on sam nigdy nie odważył się stać.
Wyszedł spod prysznica
i szybko się wytarł, po czym ubrał wcześniej przygotowane rzeczy. Opuścił
mieszkanie i sięgnął ponownie po komórkę.
— Pani Hikaru? Miło
panią słyszeć.
— ….
— Tak u ojca
wszystko w porządku, pozdrawia panią serdecznie.
— …
— Na pewno mu przekażę
i jak znajdzie chwilę czasu, odwiedzi pani wspaniały lokal…
— …
— Jak zwykle
domyślna. — Uśmiechnął się pod nosem. — Chciałbym zrobić rezerwację…
***
Dzień był słoneczny
i ciepły. Shirenai obudził się i sięgnął automatycznie po zegarek. Dochodziła
trzynasta. Powoli zwlókł się z łóżka i zarzuciwszy szlafrok, powędrował w
stronę kuchni, skąd dochodził zapach smażonej jajecznicy.
— Hej Shuji… —
mruknął ziewając głośno. — Już na nogach?
— Mhm. — Skinął
głową przyjaciel, mając usta pełne śniadania. Powoli przełknął i upił łyk
herbaty. — Mówiłem ci, jadę na pieprzoną wycieczkę, na której popłynę
pieprzonym jachtem, z pieprzonym doktorkiem.
— Humor masz
zabójczy. To źle? Ja bym się nie obraził na mały wypad w morze — mruknął,
sięgając po chleb i smarując go obficie dżemem truskawkowym.
— Ha! Bo go nie
znasz, to upierdliwy i wredny typ. Czepia się wszystkiego, a te zielone
oczyska, otoczone rzęsami, których długość na pewno jest podrabiana przez
jakiegoś plastyka, patrzą na człowieka z uwagą godną mordercy szukającego
słabego punktu u swej potencjalnej ofiary.
— Czyli ma zielone
oczy i cudne rzęsy. — Shi usłyszał to co chciał usłyszeć, a resztę puścił mimo
uszu. — Więc? Co jest z nim nie tak?
— Żąda
zadośćuczynienia!
— Za co? — Ręka z
chlebem zawisła w połowie drogi do ust i Ichiro, wreszcie spojrzał na przyjaciela
z zainteresowaniem.
— Za kradzież
ubrania. — Shuji wbił wzrok w talerz i wściekle zaatakował jajko.
— Eee…. Nie bardzo
rozumiem.
— Och, to takie
proste. Jak kogoś potrącisz na ulicy i nie powiesz przepraszam… to jaka jest
możliwość, że spotkasz go tego samego dnia i on będzie to pamiętał?
— Bo ja wiem… prawie
zerowa.
— Serio? — Shuji wywrócił
oczami, ze skrzywieniem odnotowując, że kubek z herbatą jest pusty. — No to
wyobraź sobie, że wczoraj obsługiwałem gościa z przebieralni…
— Tego, któremu… — Shi
najpierw zamrugał z niedowierzaniem, a potem z jego ust wyrwał się
niekontrolowany chichot. — I ty to porównujesz do… potrącenia kogoś?
Zapierdzieliłeś gościowi rzeczy, nawrzeszczałeś na niego bez powodu… cóż masz
cholernego pecha chłopie.
— A żebyś wiedział. —
Taguchi wstał i chwycił leżącą na podłodze obok stołu torbę. — Nabijał się ze
mnie cały wieczór. Och był oczywiście, w swoim mniemaniu dowcipny i
błyskotliwy, a teraz mam mu uprzyjemnić wycieczkę. Jak nie wrócę na noc, to
znaczy, że chciałem zrobić mu krzywdę, a on rzucił mnie rekinom na pożarcie. —
Machnął ręką i ruszył w kierunku drzwi. — Miałem piękną przyszłość… a skończę,
jako plankton.
***
Yao Ming odrzucił
włosy na plecy i energicznie zapukał do sypialni Keizo. Nie odczekawszy się
odpowiedzi, nacisnął klamkę i wszedł do środka, rozglądając się uważnie.
— Jeżeli nie masz
dobrego i logicznego wytłumaczenia, dlaczego mnie budzisz, to znaczy, że jesteś
samobójcą masochistą. — Ueda naciągnął kołdrę na głowę, kiedy Chińczyk rozsunął
ciężkie zasłony, wpuszczając do pokoju światło słoneczne.
— Właściwie po tym
jak wczoraj zepsułeś mi wieczór z młodą, napaloną laską i kazałeś robić za
tragarza prezentów dla twych pociech, mógłbyś uznać to za rewanż. — Blondyn
uśmiechnął się radośnie i usiadł w fotelu, nalewając do szklaneczki stojący na
stoliku obok bursztynowy trunek.
— Picie od rana to
objaw postępującej degeneracji. — Keizo skrzywił się i usiadł na łóżku,
przecierając ręką zaspane oczy. — Wiesz, że nie lubię sam tam chodzić, nie znam
się na dzieciach.
— Brzmi dziwnie, zważywszy,
że to twoje pociechy.
— Są małe, delikatne
i pachną. — Ueda uśmiechnął się lekko. — Czasami wydaje mi się, że mój
gwałtowniejszy ruch mógłby ich przewrócić, zrobić jakąś krzywdę. — Zamilkł,
widząc zdziwiony wzrok chińczyka. — Nieważne, powiedz lepiej czy załatwiłeś to,
o co cię prosiłem.
— Taa. Zadzwoniłem,
kazałem im wszystko zapiąć na ostatni guzik i wynieść się w cholerę. — Yao
skinął głową. — Mogę wiedzieć, po co to wszystko?
— Jak masz ptaszka,
potrzebujesz klatki. — Keizo uśmiechnął się złośliwie i sięgnął po papierosy, kładąc
popielniczkę na kołdrze.
— Kupiłeś sobie
papugę?
— Raczej słowika,
chociaż jeszcze dla mnie nie śpiewa. I tak… można powiedzieć, że kupiłem.
Kosztuje mnie wiele kasy.
— Ktoś, kogo znam? —
Yao Ming poprawił się na fotelu wyraźnie zaintrygowany.
— Nie, nie znasz go,
to nowy nabytek.
— Mówisz o nim
niczym o zwierzaku, jesteś wstrętnym arogantem. — Blondyn skrzywił się
zabawnie.
— Można to tak
nazwać… W końcu zwierzę trzeba sobie wychować, a ja mam zamiar się tym zająć. —
Zaciągnął się dymem i oparł o poduszki.
— Czasami mnie
przerażasz… zdecydowanie nie chciałbym być twoją potencjalną ofiarą. — Chłopak
otrząsnął się teatralnie.
— Nie przesadzaj,
nie jestem taki straszny.
— Jesteś, tylko sam
o tym nie wiesz… a może wiesz i to cię tak bawi. — Podniósł się i ruszył ku
wyjściu. — Zmywam się, mam jeszcze coś do zrobienia. Życzę udanej… tresury —
mruknął i zniknął za drzwiami.
— A żebyś wiedział,
w końcu to ja będę treserem. — Keizo nadal się uśmiechał, myślami błądząc już w
przyszłości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz