Przytłumione światło
rzucało cień na policzki siedzącego przy barze mężczyzny. Leniwie toczył po
blacie pałeczki, ignorując pełne dezaprobaty spojrzenia Kato.
— Która godzina?
— Pięć minut
później.
— Czyli?
— Dochodzi północ.
— Cholera. — Shuji
wyciągnął telefon i wybrał numer. Na chwilę jego palec zawisł nad klawiszem z
zieloną słuchawką, a potem zdecydowanym ruchem skasował wszystko i na powrót
schował komórkę do kieszeni.
— Przestań, nic mu
nie jest. — Kato wyciągnął spod blatu whisky i nalał do szklaneczki, dosypując
kilka kostek lodu. — Trzymaj, powinieneś się rozluźnić.
— Nie powinienem pić
w pracy. — Shuji wbrew swoim słowom chwycił trunek i pociągnął solidny łyk.
— Nie bój się, nie
pobiegnę z tym do szefowej. — Barman oparł łokcie na barze i pochylił się w jego
kierunku. — Shirenai na pewno teraz dobrze się bawi. To dorosły człowiek.
— A to yakuza.
— I też człowiek.
— Tylko takiego
udaje — prychnął Taguchi.
— Nie możesz trzymać
go cały czas za rączkę, Ichiro nie wydaje się osobą, która by wymagała ciągłej opieki.
Odpuść.
— To mój przyjaciel…
Brat… Jak coś mu się stanie, nie daruję sobie. Gdyby nie ja, nie pracowałby
tutaj, a co się z tym wiąże, nie poznałby Keizo.
— Jasne, więc
zadręczaj się dalej. Powiedz mi, jak długo członkowie rodu Ueda korzystają z naszych
usług?
— Od początku? Skąd
mam wiedzieć? Kiedy jego ojciec zaczął tu bywać, pewnie jeszcze łaziłem na
czworaka i sikałem w pieluchę. — Wzruszył ramionami.
— A ilu z naszych
hostów zostało przez nich skrzywdzonych?
— Żaden? — Shuji
spojrzał wreszcie na barmana i uśmiechnął się słabo. — Masz rację, jestem
paranoikiem.
***
Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna pchnął drzwi do wnętrza lokalu i szybkim krokiem podszedł do szatniarza, rzucając mu swą kurtkę.
— Są wolne stoliki?
— Oczywiście. —
Pracownik ukłonił się lekko i skinął dłonią w kierunku stojącego z boku młodego
chłopaka. — Taro, zaprowadź pana.
Po chwili gość
siedział już przy małym stoliku, ukrytym w cieniu na półpiętrze i otoczonym
drewnianym stelażem, po którym bluszcz piął się z gęstością żywopłotu.
— Czy coś panu
podać? — Kelner podszedł bezszelestnie i spojrzał na niego wyczekująco.
— Koniak.
— Jakiś szczególny
rodzaj? Czy mam przynieść według uznania?
— Courvoisier i
najlepiej całą butelkę. — Ciemne oczy spojrzały na lekko zaskoczonego kelnera,
który szybko oddalił się w stronę baru, by po chwili wrócić i postawić przed
nim trunek. Nalał do pękatego kieliszka odrobinę alkoholu. — Coś jeszcze? Czy
mam przysłać kogoś do towarzystwa? — zapytał, widząc jak mężczyzna bierze
kieliszek w dłoń i ogrzewa go, lekko nim kołysząc.
— Wszystko jedno. — Mężczyzna
wyglądał, jakby już odpłynął myślami gdzieś indziej.
Dzisiejszy dzień nie
sprzyjał miłym konwersacjom. Był zły… Nie, właściwie to był wściekły. Nic nie
szło po jego myśli. Najpierw poranna wizyta siostry, która kolejny raz zalała
go falą swoich pretensji. Właściwie za co? Chyba za to, że żyje. Potem utarczka
z udziałowcami… Dlaczego ci kretyni nie mogli zrozumieć, że skrzydło dla ofiar
poparzeń to naprawdę intratny interes? Ile osób oddałoby wszystko, aby pozbyć
się blizn? Spojrzał machinalnie na swoje ręce… On mógł im to dać, spełnić ich
marzenia… Gówno! Olać tych kretynów, to jego klinika, jak będzie chciał to
otworzy to cholerne skrzydło i niech się burzą! Dalsza część dnia minęła równie
nieprzyjemnie, może dlatego w końcu wylądował w tym lokalu, topiąc smutki w
alkoholu? Żałosne.
***
— Shuji, jest klient. — Młody kelner podszedł do baru i klepnął pijącego chłopaka w plecy.
— Kto?
— Nie znam, ale
ktoś, kto pija trunek Napoleona, zasługuje na obsługę dobrej jakości. — Mrugnął
wesoło.
— Dobra, idę. —
Taguchi podniósł się ze stołka i ruszył w wskazanym kierunku. Odgarnął ciężkie
liście i wszedł do przytulnej loży. Mężczyzna siedzący w kącie narożnika
wydawał się nie zwracać na niego uwagi, pogrążony we własnych myślach leniwie
sączył alkohol. — Witam, jestem Shuji i mam zaszczyt dziś panu usługiwać. — Ukłonił
się lekko i spojrzał na niego wyczekująco.
— Skoro musisz. — Nie
spojrzał nawet na niego, nadal wpatrując się w dno kieliszka. Taguchi westchnął
ciężko… Cholera, facet z problemami, nie lubił takich. Usiadł i podparł łokieć
o blat stolika.
— Ciężki dzień,
prawda? Na pewno jest pan zajętym człowiekiem, panie… — zwiesił znacząco głos.
— Yu, po prostu Yu. —
Skrzywił się zabawnie.
—Yu… Ładne imię. —
Taguchi zmrużył oczy, usiłując zza przyciętej pod skosem grzywki wyłowić twarz
rozmówcy. Jedyne co zdążył zauważyć, to to, iż klient był młody, dałby mu góra
trzydzieści lat… chociaż… chyba i tak się zagalopował.
— To skrót.
— Ach tak… Co nie zmienia
faktu, że mi się podoba.
— Płacą wam za
pieprzenie takich frazesów? No jasne, że wam płacą. — Westchnął cicho, sam
sobie odpowiadając i wreszcie uniósł głowę znad trunku, odwracając się w jego
stronę. — Wiesz, że… — Zamilkł na chwilę, wpatrując się w niego zaskoczony, a
na jego twarz wpełzł dziwny uśmieszek. — Ty!...
— Ja? — Shuji cofnął
się lekko zdezorientowany, przyglądając się dziwnemu wyrazowi twarzy klienta.
Znali się? Nie
sądził, mógłby przysiąc, że widzi go po raz pierwszy. Na pewno zapamiętałby te
zielone, lekko nakrapiane brązem oczy, długie rzęsy i ciemne, jakby czesane
wiatrem włosy. Kurcze… no… nie przegapiłby kogoś takiego… prawda? Prawda?!
— Tak, ty! W życiu
bym nie przypuszczał, że dzisiaj jeszcze raz zobaczę faceta, któremu o mało nie
zafundowałem leczenia na rzecz państwa w klinice dentystycznej. — Uśmiechnął
się szeroko.
— Naprawdę nie
rozumiem. — Taguchi nerwowo przeczesał włosy palcami. Najwyraźniej gość coś do
niego miał, a on nie miał pojęcia co.
— Nie rozumiesz…
Najwyraźniej wyrywanie ludziom w sklepie ubrań jest u ciebie na porządku
dziennym, skoro nawet nie zapamiętujesz swoich ofiar.
— A… — Oświecenie
spłynęło nagle na niego, niczym blask reflektorów pociągu w czarnym tunelu.
Jednocześnie cofnął się instynktownie na siedzeniu i przywarł plecami do
ściany. Co jak co, ale zginąć na tych torach nie miał zamiaru.
— A wiesz… Zamówiłem
to ubranie jakiś tydzień wcześniej, specjalnie skrojone. — Mężczyzna przysunął
się bliżej. — Miałem dziś wieczór zaplanowane wyjście… Ale ktoś tak mnie
wkurwił…
— Ja…
— Słucham?
— Bo to właściwie,
to był przypadek…
— Ach!
— To nie tak, że
rzucam się na każdego przypadkowego…
— Tylko na mnie?
— Pierwszy raz…
— A więc byłem
pierwszy! Jak milutko, nie wiem czy powinienem czuć się zaszczycony, czy po
prostu wściekły. — O dziwo coraz lepiej się bawił, a skonfundowana mina hosta
sprawiała mu irracjonalną przyjemność.
— Przepraszam. —
Shuji prawie wypluł te słowa, coraz bardziej zły na siebie za swą nietypową
tępotę umysłową, która w tym momencie przeszkadzała mu w wysłowieniu się.
Dziwne, nigdy nie miał z tym większych problemów. Jak się ma pecha, to i
cegłówka w drewnianym kościele pierdolnie człowieka w łeb.
— Słucham? — Yu
uniósł kieliszek do ust i spojrzał na niego z ironią. — Chyba nie dosłyszałem.
— Przepraszam, że
zabrałem ci ubranie!
— I?
— I? — Zacisnął
zęby, przeklinając na czym świst stoi. — Aa, i że nawrzeszczałem na ciebie.
— No… w sumie
powinieneś dodać jeszcze coś w stylu „I obiecuję poprawę i zadośćuczynienie,”
ale odpuszczam ci wspaniałomyślnie. — Mężczyzna z zadowoleniem przyglądał się
twarzy Shujiego, na której emocje odzwierciedlały się z wyrazistością filmu
DVD. Widać było, że chłopak, ma ochotę go uderzyć i wyzywać, oraz że
powstrzymuje się tylko dzięki silnej woli. Tak, dzień miał do dupy, ale
wyglądało na to, że noc jeszcze uda się uratować. Mentalny uśmiech rozpłynął
się po jego ciele, jak gorąca czekolada.
***
— I jak podobała ci się wystawa promocyjna, wraz ze wspaniałym głosem divy? — Keizo poprawił się wygodniej na siedzeniu samochodu, który zmierzał w kierunku mieszkania Shirenai.
— Dziękuję, to było
bardzo satysfakcjonujące przyjęcie — mruknął Ichiro.
Dobry humor diabli
wzięli, raz przez Jiro, dwa przez słowa Uedy, które usłyszał po wyjściu z
toalety. Właściwie nie wybuchnął gniewem tylko dlatego, że… mężczyzna miał
rację. Miał cholerną, kurewską rację! W końcu był tylko wynajętym hostem,
płacono mu za spędzenie z nim czasu. Czego on oczekiwał? Niczego… i niech tak
zostanie.
— A coś więcej? —
Keizo spojrzał na niego badawczo. Od spotkania z byłym kochankiem chłopak był
uprzejmy, odpowiadał na jego pytania i zachowywał się jak… przykładowy host.
Kurcze, przecież nie o to mu chodziło, wynajął go, bo był inny, bo nie bał się
mówić mu wszystkiego wprost. Nie chciał uległego i nadskakującego dzieciaka.
Westchnął cicho, kiedy samochód zatrzymał się pod sklepem i wysłał kierowcę po
papierosy. — O co chodzi?
— O nic, dobrze się
bawiłem, diva miała wspaniały głos, jedzenie było wyśmienite…
— Gówno prawda,
jedzenie było do dupy, a przez plasterek szynki można było zobaczyć Paryż.
— Masz rację, było
do dupy…
— A diva fałszowała.
— Znakomity słuch,
panie Ueda — mruknął, szukając zapalniczki w kieszeni.
— Dosyć! Masz zamiar
przytakiwać każdej mojej bzdurze? — Spojrzał na niego z niesmakiem. — O co
chodzi? Twój były facet cię zdenerwował? Opanuj się, nie możesz się przejmować
każdym bzdetem.
— Przepraszam,
starałem się grać rolę dobrego hosta — prychnął urażony. — Do moich obowiązków
należy usługiwanie ci i potakiwanie.
— Ja pierdolę,
słyszysz sam siebie? Nie traktuj mnie jak każdego innego klienta, przecież
wiesz, że nie wymagam od ciebie takiego służalczego zachowania. — Keizo
najwyraźniej był zirytowany.
— Świetnie, więc… mogę
iść do domu? Jest już późno.
— Odwiozę cię.
— Dzięki, przejdę
się. — Otworzył drzwi, chcąc wysiąść z samochodu.
— Zwariowałeś?
Przecież powiedziałem, że cię odwiozę. — Szarpnął go za rękę. — Zamknij te
cholerne drzwi!
Ichiro westchnął i
opadł z powrotem na siedzenie. Reszta drogi upłynęła im w milczeniu. Kiedy
samochód wreszcie zatrzymał się pod jego bramką, Shirenai pożegnał się krótko i
wysiadł. Wreszcie odetchnął świeżym powietrzem. Czuł się źle, przytłoczony
natłokiem zdarzeń. Ten wieczór nie należał do najszczęśliwszych.
— Hej, spotkamy się
jutro w klubie. — Wzdrygnął się, słysząc to ni pytanie, ni stwierdzenie tuż
przy uchu. Odwrócił się gwałtownie, prawie wpadając na stojącego za nim Keizo.
— Skoro sobie
życzysz… — Zmieszał się lekko, czując na sobie badawczy wzrok. Ueda przysunął
się bliżej i nagle bez ostrzeżenia dotknął jego policzka.
— Życzę sobie?
Wiesz… jesteś ciekawym człowiekiem, zagadką, od wesołego, inteligentnego
kpiarza, po obrażoną maskotkę. — Uśmiechnął się, wodząc palcem po miękkiej
skórze. — Mam sobie iść?
— Muszę się
przespać, wybacz, ale jutro mam pracowity dzień. — Chciał się cofnąć, lecz
palce bruneta zatrzymały go, zagłębiając się w jego włosach.
— Jasne… tylko się
pożegnam — mruknął, przysuwając się bliżej. — Wiesz Shi, jesteś cholernie
pociągający z tą miną obrażonego psiaka — szepnął mu w usta, po czym przejechał
po nich językiem.
Oczy chłopaka
pociemniały, a wargi rozchyliły się w niemym pytaniu. Keizo uśmiechnął się w
duchu, uznając ten gest za zaproszenie i pogłębił pocałunek, penetrując wnętrze
ust językiem i czekając na odpowiedź, która nadeszła z lekkim opóźnieniem.
Przymknął oczy i przez chwilę delektował się smakiem ust hosta, po czym wycofał
się delikatnie, przywierając mocniej do niego biodrami. Ból, który poczuł, był
całkowitym zaskoczeniem, odskoczył z sykiem, przykładając dłoń do wargi,
rozciętej przed sekundą ostrymi zębami chłopaka.
— Pojebało cię?! — wrzasnął, widząc na palcach
krew.
— Nie całuję się z
klientami, nie chodzę z nimi do łóżka. — Shirenai cedził słowa powoli i
dokładnie. — Poza tym… nie zapytałeś o pozwolenie.
— Co ty pieprzysz?
Myślisz, że kim jesteś?
— Dobrą inwestycją,
którą można wynająć… Nikim więcej, Keizo — warknął, odwracając się i znikając
za bramą.
Ueda stał przez
chwilę w milczeniu. Oblizał usta, czując na języku metaliczny posmak krwi. Uśmiech
wypłynął na jego twarz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz