piątek, 14 września 2012

Czerwony Płomień - VI


Przytłumione światło rzucało cień na policzki siedzącego przy barze mężczyzny. Leniwie toczył po blacie pałeczki, ignorując pełne dezaprobaty spojrzenia Kato.

— Która godzina?

— Pięć minut później.

— Czyli?

— Dochodzi północ.

— Cholera. — Shuji wyciągnął telefon i wybrał numer. Na chwilę jego palec zawisł nad klawiszem z zieloną słuchawką, a potem zdecydowanym ruchem skasował wszystko i na powrót schował komórkę do kieszeni.

— Przestań, nic mu nie jest. — Kato wyciągnął spod blatu whisky i nalał do szklaneczki, dosypując kilka kostek lodu. — Trzymaj, powinieneś się rozluźnić.


— Nie powinienem pić w pracy. — Shuji wbrew swoim słowom chwycił trunek i pociągnął solidny łyk.

— Nie bój się, nie pobiegnę z tym do szefowej. — Barman oparł łokcie na barze i pochylił się w jego kierunku. — Shirenai na pewno teraz dobrze się bawi. To dorosły człowiek.

— A to yakuza.

— I też człowiek.

— Tylko takiego udaje — prychnął Taguchi.

— Nie możesz trzymać go cały czas za rączkę, Ichiro nie wydaje się osobą, która by wymagała ciągłej opieki. Odpuść.

— To mój przyjaciel… Brat… Jak coś mu się stanie, nie daruję sobie. Gdyby nie ja, nie pracowałby tutaj, a co się z tym wiąże, nie poznałby Keizo.

— Jasne, więc zadręczaj się dalej. Powiedz mi, jak długo członkowie rodu Ueda korzystają z naszych usług?

— Od początku? Skąd mam wiedzieć? Kiedy jego ojciec zaczął tu bywać, pewnie jeszcze łaziłem na czworaka i sikałem w pieluchę. — Wzruszył ramionami.

— A ilu z naszych hostów zostało przez nich skrzywdzonych?

— Żaden? — Shuji spojrzał wreszcie na barmana i uśmiechnął się słabo. — Masz rację, jestem paranoikiem.

***

Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna pchnął drzwi do wnętrza lokalu i szybkim krokiem podszedł do szatniarza, rzucając mu swą kurtkę.

— Są wolne stoliki?

— Oczywiście. — Pracownik ukłonił się lekko i skinął dłonią w kierunku stojącego z boku młodego chłopaka. — Taro, zaprowadź pana.

Po chwili gość siedział już przy małym stoliku, ukrytym w cieniu na półpiętrze i otoczonym drewnianym stelażem, po którym bluszcz piął się z gęstością żywopłotu.

— Czy coś panu podać? — Kelner podszedł bezszelestnie i spojrzał na niego wyczekująco.

— Koniak.

— Jakiś szczególny rodzaj? Czy mam przynieść według uznania?

— Courvoisier i najlepiej całą butelkę. — Ciemne oczy spojrzały na lekko zaskoczonego kelnera, który szybko oddalił się w stronę baru, by po chwili wrócić i postawić przed nim trunek. Nalał do pękatego kieliszka odrobinę alkoholu. — Coś jeszcze? Czy mam przysłać kogoś do towarzystwa? — zapytał, widząc jak mężczyzna bierze kieliszek w dłoń i ogrzewa go, lekko nim kołysząc.

— Wszystko jedno. — Mężczyzna wyglądał, jakby już odpłynął myślami gdzieś indziej.

Dzisiejszy dzień nie sprzyjał miłym konwersacjom. Był zły… Nie, właściwie to był wściekły. Nic nie szło po jego myśli. Najpierw poranna wizyta siostry, która kolejny raz zalała go falą swoich pretensji. Właściwie za co? Chyba za to, że żyje. Potem utarczka z udziałowcami… Dlaczego ci kretyni nie mogli zrozumieć, że skrzydło dla ofiar poparzeń to naprawdę intratny interes? Ile osób oddałoby wszystko, aby pozbyć się blizn? Spojrzał machinalnie na swoje ręce… On mógł im to dać, spełnić ich marzenia… Gówno! Olać tych kretynów, to jego klinika, jak będzie chciał to otworzy to cholerne skrzydło i niech się burzą! Dalsza część dnia minęła równie nieprzyjemnie, może dlatego w końcu wylądował w tym lokalu, topiąc smutki w alkoholu? Żałosne.

***

— Shuji, jest klient. — Młody kelner podszedł do baru i klepnął pijącego chłopaka w plecy.

— Kto?

— Nie znam, ale ktoś, kto pija trunek Napoleona, zasługuje na obsługę dobrej jakości. — Mrugnął wesoło.

— Dobra, idę. — Taguchi podniósł się ze stołka i ruszył w wskazanym kierunku. Odgarnął ciężkie liście i wszedł do przytulnej loży. Mężczyzna siedzący w kącie narożnika wydawał się nie zwracać na niego uwagi, pogrążony we własnych myślach leniwie sączył alkohol. — Witam, jestem Shuji i mam zaszczyt dziś panu usługiwać. — Ukłonił się lekko i spojrzał na niego wyczekująco.

— Skoro musisz. — Nie spojrzał nawet na niego, nadal wpatrując się w dno kieliszka. Taguchi westchnął ciężko… Cholera, facet z problemami, nie lubił takich. Usiadł i podparł łokieć o blat stolika.

— Ciężki dzień, prawda? Na pewno jest pan zajętym człowiekiem, panie… — zwiesił znacząco głos.

— Yu, po prostu Yu. — Skrzywił się zabawnie.

—Yu… Ładne imię. — Taguchi zmrużył oczy, usiłując zza przyciętej pod skosem grzywki wyłowić twarz rozmówcy. Jedyne co zdążył zauważyć, to to, iż klient był młody, dałby mu góra trzydzieści lat… chociaż… chyba i tak się zagalopował.

— To skrót.

— Ach tak… Co nie zmienia faktu, że mi się podoba.

— Płacą wam za pieprzenie takich frazesów? No jasne, że wam płacą. — Westchnął cicho, sam sobie odpowiadając i wreszcie uniósł głowę znad trunku, odwracając się w jego stronę. — Wiesz, że… — Zamilkł na chwilę, wpatrując się w niego zaskoczony, a na jego twarz wpełzł dziwny uśmieszek. — Ty!...

— Ja? — Shuji cofnął się lekko zdezorientowany, przyglądając się dziwnemu wyrazowi twarzy klienta.

Znali się? Nie sądził, mógłby przysiąc, że widzi go po raz pierwszy. Na pewno zapamiętałby te zielone, lekko nakrapiane brązem oczy, długie rzęsy i ciemne, jakby czesane wiatrem włosy. Kurcze… no… nie przegapiłby kogoś takiego… prawda? Prawda?!

— Tak, ty! W życiu bym nie przypuszczał, że dzisiaj jeszcze raz zobaczę faceta, któremu o mało nie zafundowałem leczenia na rzecz państwa w klinice dentystycznej. — Uśmiechnął się szeroko.

— Naprawdę nie rozumiem. — Taguchi nerwowo przeczesał włosy palcami. Najwyraźniej gość coś do niego miał, a on nie miał pojęcia co.

— Nie rozumiesz… Najwyraźniej wyrywanie ludziom w sklepie ubrań jest u ciebie na porządku dziennym, skoro nawet nie zapamiętujesz swoich ofiar.

— A… — Oświecenie spłynęło nagle na niego, niczym blask reflektorów pociągu w czarnym tunelu. Jednocześnie cofnął się instynktownie na siedzeniu i przywarł plecami do ściany. Co jak co, ale zginąć na tych torach nie miał zamiaru.

— A wiesz… Zamówiłem to ubranie jakiś tydzień wcześniej, specjalnie skrojone. — Mężczyzna przysunął się bliżej. — Miałem dziś wieczór zaplanowane wyjście… Ale ktoś tak mnie wkurwił…

— Ja…

— Słucham?

— Bo to właściwie, to był przypadek…

— Ach!

— To nie tak, że rzucam się na każdego przypadkowego…

— Tylko na mnie?

— Pierwszy raz…

— A więc byłem pierwszy! Jak milutko, nie wiem czy powinienem czuć się zaszczycony, czy po prostu wściekły. — O dziwo coraz lepiej się bawił, a skonfundowana mina hosta sprawiała mu irracjonalną przyjemność.

— Przepraszam. — Shuji prawie wypluł te słowa, coraz bardziej zły na siebie za swą nietypową tępotę umysłową, która w tym momencie przeszkadzała mu w wysłowieniu się. Dziwne, nigdy nie miał z tym większych problemów. Jak się ma pecha, to i cegłówka w drewnianym kościele pierdolnie człowieka w łeb.

— Słucham? — Yu uniósł kieliszek do ust i spojrzał na niego z ironią. — Chyba nie dosłyszałem.

— Przepraszam, że zabrałem ci ubranie!

— I?

— I? — Zacisnął zęby, przeklinając na czym świst stoi. — Aa, i że nawrzeszczałem na ciebie.

— No… w sumie powinieneś dodać jeszcze coś w stylu „I obiecuję poprawę i zadośćuczynienie,” ale odpuszczam ci wspaniałomyślnie. — Mężczyzna z zadowoleniem przyglądał się twarzy Shujiego, na której emocje odzwierciedlały się z wyrazistością filmu DVD. Widać było, że chłopak, ma ochotę go uderzyć i wyzywać, oraz że powstrzymuje się tylko dzięki silnej woli. Tak, dzień miał do dupy, ale wyglądało na to, że noc jeszcze uda się uratować. Mentalny uśmiech rozpłynął się po jego ciele, jak gorąca czekolada.

***

— I jak podobała ci się wystawa promocyjna, wraz ze wspaniałym głosem divy? — Keizo poprawił się wygodniej na siedzeniu samochodu, który zmierzał w kierunku mieszkania Shirenai.

— Dziękuję, to było bardzo satysfakcjonujące przyjęcie — mruknął Ichiro.

Dobry humor diabli wzięli, raz przez Jiro, dwa przez słowa Uedy, które usłyszał po wyjściu z toalety. Właściwie nie wybuchnął gniewem tylko dlatego, że… mężczyzna miał rację. Miał cholerną, kurewską rację! W końcu był tylko wynajętym hostem, płacono mu za spędzenie z nim czasu. Czego on oczekiwał? Niczego… i niech tak zostanie.

— A coś więcej? — Keizo spojrzał na niego badawczo. Od spotkania z byłym kochankiem chłopak był uprzejmy, odpowiadał na jego pytania i zachowywał się jak… przykładowy host. Kurcze, przecież nie o to mu chodziło, wynajął go, bo był inny, bo nie bał się mówić mu wszystkiego wprost. Nie chciał uległego i nadskakującego dzieciaka. Westchnął cicho, kiedy samochód zatrzymał się pod sklepem i wysłał kierowcę po papierosy. — O co chodzi?

— O nic, dobrze się bawiłem, diva miała wspaniały głos, jedzenie było wyśmienite…

— Gówno prawda, jedzenie było do dupy, a przez plasterek szynki można było zobaczyć Paryż.

— Masz rację, było do dupy…

— A diva fałszowała.

— Znakomity słuch, panie Ueda — mruknął, szukając zapalniczki w kieszeni.

— Dosyć! Masz zamiar przytakiwać każdej mojej bzdurze? — Spojrzał na niego z niesmakiem. — O co chodzi? Twój były facet cię zdenerwował? Opanuj się, nie możesz się przejmować każdym bzdetem.

— Przepraszam, starałem się grać rolę dobrego hosta — prychnął urażony. — Do moich obowiązków należy usługiwanie ci i potakiwanie.

— Ja pierdolę, słyszysz sam siebie? Nie traktuj mnie jak każdego innego klienta, przecież wiesz, że nie wymagam od ciebie takiego służalczego zachowania. — Keizo najwyraźniej był zirytowany.

— Świetnie, więc… mogę iść do domu? Jest już późno.

— Odwiozę cię.

— Dzięki, przejdę się. — Otworzył drzwi, chcąc wysiąść z samochodu.

— Zwariowałeś? Przecież powiedziałem, że cię odwiozę. — Szarpnął go za rękę. — Zamknij te cholerne drzwi!

Ichiro westchnął i opadł z powrotem na siedzenie. Reszta drogi upłynęła im w milczeniu. Kiedy samochód wreszcie zatrzymał się pod jego bramką, Shirenai pożegnał się krótko i wysiadł. Wreszcie odetchnął świeżym powietrzem. Czuł się źle, przytłoczony natłokiem zdarzeń. Ten wieczór nie należał do najszczęśliwszych.

— Hej, spotkamy się jutro w klubie. — Wzdrygnął się, słysząc to ni pytanie, ni stwierdzenie tuż przy uchu. Odwrócił się gwałtownie, prawie wpadając na stojącego za nim Keizo.

— Skoro sobie życzysz… — Zmieszał się lekko, czując na sobie badawczy wzrok. Ueda przysunął się bliżej i nagle bez ostrzeżenia dotknął jego policzka.

— Życzę sobie? Wiesz… jesteś ciekawym człowiekiem, zagadką, od wesołego, inteligentnego kpiarza, po obrażoną maskotkę. — Uśmiechnął się, wodząc palcem po miękkiej skórze. — Mam sobie iść?

— Muszę się przespać, wybacz, ale jutro mam pracowity dzień. — Chciał się cofnąć, lecz palce bruneta zatrzymały go, zagłębiając się w jego włosach.

— Jasne… tylko się pożegnam — mruknął, przysuwając się bliżej. — Wiesz Shi, jesteś cholernie pociągający z tą miną obrażonego psiaka — szepnął mu w usta, po czym przejechał po nich językiem.

Oczy chłopaka pociemniały, a wargi rozchyliły się w niemym pytaniu. Keizo uśmiechnął się w duchu, uznając ten gest za zaproszenie i pogłębił pocałunek, penetrując wnętrze ust językiem i czekając na odpowiedź, która nadeszła z lekkim opóźnieniem. Przymknął oczy i przez chwilę delektował się smakiem ust hosta, po czym wycofał się delikatnie, przywierając mocniej do niego biodrami. Ból, który poczuł, był całkowitym zaskoczeniem, odskoczył z sykiem, przykładając dłoń do wargi, rozciętej przed sekundą ostrymi zębami chłopaka.

 — Pojebało cię?! — wrzasnął, widząc na palcach krew.

— Nie całuję się z klientami, nie chodzę z nimi do łóżka. — Shirenai cedził słowa powoli i dokładnie. — Poza tym… nie zapytałeś o pozwolenie.

— Co ty pieprzysz? Myślisz, że kim jesteś?

— Dobrą inwestycją, którą można wynająć… Nikim więcej, Keizo — warknął, odwracając się i znikając za bramą.

Ueda stał przez chwilę w milczeniu. Oblizał usta, czując na języku metaliczny posmak krwi. Uśmiech wypłynął na jego twarz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz