środa, 30 maja 2012

XXI Na przekór przeznaczeniu


   Deszcz padał nieprzerwanie przez kolejne osiem dni. Raz słabiej, raz mocniej. Wglądało to tak, jakby ktoś otworzył ogromny zbiornik z wodą, lub jakby bogowie w swej łaskawości poili spragnioną ziemię, aż ta nie odrodzi się zielenią. Koryta rzek na powrót ozdobiły srebrzyste fale, potoki bystro toczyły się po skałach, zakręcając i spadając głośnymi kaskadami. Elfy wracały do swych wiosek, aby pomimo nieszczęścia odbudować to, co pozostało. Podziemne pieczary zapełniły się orkami, a gobliny na powrót zaszyły się wraz z trollami w górskich jaskiniach. Udręczona ziemia odetchnęła z ulgą.

W komnacie księcia panowała niczym niezmącona cisza. Kotary były częściowo zasłonięte, lecz otworzone szeroko okna wpuszczały świeże, wilgotne, pachnące ozonem powietrze. Dwie siedzące w kącie postacie, w milczeniu czuwały nad jego snem.

— Co zamierzasz mu powiedzieć? — Errdir przerwał panującą w sypialni ciszę.

— Prawdę. — Kael podniósł głowę znad trzymanej w ręce książki. 

— Pytanie brzmi — co według ciebie jest prawdą?

— Uciekł z podkulonym ogonem, po tym jak prawie go zabił. — Regent spojrzał na Errdira twardo.

— To kłamstwo! Mówiłem ci jak było. — Mag zmrużył niebezpiecznie oczy.

— Owszem, jednak nie zaprzeczysz, że bał się tutaj pokazać po tym co zrobił.

— To nie prawda! Chciał przyjść, to ja go powstrzymałem, wiedziałem co zrobisz, jeżeli go tu zobaczysz. — Od kilku dni panowała między nimi napięta atmosfera.

— I miałeś rację, gdyby to ode mnie zależało, gniłby w lochu. Od początku mówiłem, że to się źle skończy. — Kael był nieugięty.

— Książę przeżyje, nic nie stanie na drodze jego związkowi z Istis, masz czego chciałeś. — Dulin odwrócił się wbijając wzrok w ścianę.

— Od początku tego pragnąłem.

— Liczą się tylko twoje pragnienia. — Mag zacisnął pięści na poręczach fotela. — A co z nimi? Co z Silvanem? Kochał go, czy to się nie liczy?

— Zapomni, jest młody, pierwsze porywy miłości szybko mijają. — Regent przewrócił kartkę, nie przeczytawszy poprzedniej strony.

— A jeżeli nie? Będzie całe życie nieszczęśliwy. Jednak… co ciebie to obchodzi, nie ważne, że przez kolejne dekady cierpienie go nie opuści, ważne że ród będzie istniał, a ty będziesz zadowolony. Ciekawe czy właśnie o tym marzył jego ojciec. 

— Przestań, Silvan jest księciem i doskonale rozumie swoje obowiązki wobec rodu i mieszkańców. 

— Tak, i poświęci się dla nich.

Kael z trzaskiem zamknął książkę i odłożył ją na stolik. Wstał i nerwowo zaczął chodzić po komnacie.

— Czego ty chcesz? — syknął cicho. — Czego ode mnie oczekujesz? Może… Może gdyby nie proroctwo, pozwoliłbym na ten związek. Jednak sam widzisz, że mamy związane ręce. Już raz usiłował go zabić. — Uniósł rękę widząc, że Errdir chce coś wtrącić. — Nie pozwolę, aby kiedykolwiek to się powtórzyło. Jeżeli cokolwiek mogę zrobić, zrobię to. Wolę, aby cierpiał żywy, niż przestał czuć cokolwiek będąc martwym.

Dulin westchnął i oparł głowę o zagłówek. Rozumiał nastawienie Kaela,  zapewne tak samo by reagował gdyby chodziło o Lantiela. Regent kochał księcia i chciał usunąć każdą zagrażającą mu rzecz, nawet kosztem jego uczuć. 

— Rozumiem. — Westchnął i spojrzał na niego smutno.

— Cieszę się, wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. — Elf podszedł do niego i położył mu dłoń na ręce zaciśniętej na poręczy.

— Rozumiem, ale nie znaczy, że popieram. Lantiel jest dla mnie prawie jak syn, kocham go, znam i wiem jak wspaniałą jest osobą. Nie zmienisz tego.

— Nie zamierzam. Jednak, jeżeli tutaj wróci, nie powstrzymasz mnie przed wydaniem na niego wyroku.

— Nie… — Cichy szept dobiegł ich od strony łóżka. Obydwaj drgnęli i podbiegli do leżącego.

— Jak się czujesz? — Regent z niepokojem spojrzał na księcia.

— Wody…

Errdir nalał z dzbana stojącego obok łóżka i delikatnie unosząc głowę rannego, przyłożył mu puchar do ust. Silvan z trudem wypił kilka łyków i z westchnieniem ulgi na powrót opadł na poduszkę.

— Co się stało? — spytał niewyraźnie.

— Zostałeś ranny, ale już wszystko będzie dobrze. — Szybko zapewnił go Kael, patrząc ostrzegawczo na maga.

Dulin uniósł brew, jednak posłusznie zamknął otwarte już usta. Może regent miał rację? Nie powinni męczyć opowieściami osłabionego księcia.

— Lantiel? — Ithildin uchylił lekko powieki i ostrożnie rozejrzał się po komnacie w poszukiwaniu elfa.

— Później, teraz powinieneś wypoczywać. — Wuj poklepał go delikatnie po ramieniu.

Ranny posłusznie przymknął oczy, był zbyt zmęczony, aby dyskutować. Z cichym jękiem przesunął ręką po gładkim prześcieradle.

— Czy to deszcz? — szepnął cicho wsłuchując się w szum za oknem i wdychając pachnące ozonem powietrze.

— Tak, wreszcie spadł. — Errdir usiadł na końcu posłania.

— Jak dobrze. — Książę uśmiechnął prawie niedostrzegalnie i na powrót zasnął. 


                                      
***



     Kolejne dni mijały w stały rytmie. Silvan budził się na kilka minut, po czym znowu zapadał w niespokojny sen. Przy jego łóżku zawsze był ktoś, kto czuwał nad jego stanem. Jednak pomimo wspaniałej opieki, nie wszystko szło tak, jak by sobie życzyli.

— Zróbcie coś! — Kael nerwowo krążył po komnacie. 

— Robimy wszystko co w naszej mocy. — Caldain ze złością miażdżył kruche zioła, ucierając je na gładki proszek. — Nie wiem czemu jego ciało nie reaguje tak jak powinno. Dziś, gdy zmieniałem opatrunek, brzegi rany były nadal opuchnięte i mocno zaczerwienione, w dodatku wewnątrz zaczyna gromadzić się ropa.

— A eliksiry? Podaj mu coś, co przyspieszy gojenie. — Regent sięgnął po jedną z fiolek i przyjrzał się jej pod światło.

— Czy ty naprawdę myślisz, że siedzimy tutaj z założonymi rękami? — Cal odsunął moździerz i z głośnym uderzeniem oparł się dłońmi o ławę. — Od miesiąca Lirieli ja nie przespaliśmy jednej spokojnej nocy! Istis nie wróciła do domu, tylko ślęczy po kilkanaście godzin nad kolejnymi wywarami. Jej matka przysłała już tyle woluminów na temat zakażeń, że mógłbym nimi wypełnić ścianę w bibliotece, więc proszę cię, nie pieprz mi tu, że nic nie robimy, bo tylko zabierasz mój cenny czas!

Kael zacisnął usta i odstawił na stół trzymaną w ręku fiolkę. Sytuacja w zamku była napięta, co rusz dochodziło do jakichś spięć i nie wynikało to ze złej woli, ale z ogólnego podenerwowania stanem zdrowia Silvana. 

— Przepraszam — westchnął i potarł ręką zmęczoną twarz. — Po prostu… martwię się o niego i czuję się taki bezsilny… Nienawidzę tego uczucia.

— Rozumiem, chyba wszyscy tak się czujemy. — Caldain uspokoił się i sięgnął na półkę po ciemnobrązowy woreczek zaciśnięty rzemykiem. — Weź to, zrób sobie herbatę, to pozwoli ci się uspokoić i zebrać myśli. Jako strzępek nerwów nikomu się nie przydasz. 

— Dziękuję. — Kael schował zioła do kieszeni szaty i ruszył w kierunku wyjścia.— Jakby coś się zmieniło…

— Dam ci znać.

                                      
***



     Kilka dni później sytuacja drastycznie się zmieniła. Silvan w dalszym ciągu pozostawał nieprzytomny, jednak z rany zaczęła sączyć się ropa, a zakażenie spowodowało, że jego pierś opuchła i przy zmianie opatrunku wydzielał się z niej nieprzyjemny zapach. Zarówno Kael jak i Errdir byli przerażeni. Wyglądało na to, że proroctwo jednak może się spełnić.

Liriel straciła cały swój animusz, praktycznie nie odchodziła od łoża brata, a nocami Caldain przenosił ją na rękach na małą sofę, która została specjalnie wniesiona do komnat Ithildina, aby siostra nie musiała ich opuszczać. 

Nastrój zarówno w pałacu jak i wiosce oraz okolicznych wsiach był ponury. Wszyscy wiedzieli o chorobie Silvana i łączyli się z książęcą rodziną w modlitwach do wszelkich możliwych bóstw. W domach palono kadzidła, a świątynie oblegane były przez elfy przynoszące ofiary z ziół, kwiatów i resztek owoców. 

Pogoda wreszcie się ustabilizowała, jakby niebo wypłakało już wszystkie łzy.Trawa na powrót zaczęła się zielenić, a drzewa szumiały łagodnie młodym listowiem. W ogrodzie na powrót zaczęło pachnieć wonnymi kwiatami. Elfy pomimo smutku, wyszły na pola, aby obsiać je zbożem, oraz posadzić nowe plony w miejsce tych zniszczonych przez suszę. Wyglądało to tak, jakby przyroda  chciała sama nadrobić to, co straciła w jak najkrótszym czasie.

                                     
***


     Erdirr siedział w swej komnacie z głową pochyloną nad pergaminem. W dłoni trzymał pióro i z zaciśniętymi ustami wpatrywał się w pustą stronę. Już dwa razy jastrząb przyniósł wieści od Lantiela, a on jak do tej pory nie zdobył się na odpowiedź. Nie chciał kłamać, jednak nie wiedział  co tak naprawdę ma napisać młodemu elfowi. Cokolwiek błąkało mu się po głowie, było na tyle złe i niepokojące, że za nic nie mógł tego przelać na pergamin. 
Drzwi do komnaty otworzyły się i w progu pojawił się Kael.

— Podamy wyciąg z latricoli.

Mag upuścił pióro, plamiąc czysty arkusz i odwrócił się gwałtownie w stronę kochanka. Jego oczy rozszerzyły się w zaskoczeniu i strachu.

— Jesteś pewien? Ten kwiat to czysta trucizna, wiesz, że podają go tylko tym, dla których nie ma już ratunku.

— Nie mamy innego wyjścia, albo pomoże, albo… Nie możemy dłużej czekać, z dnia na dzień jest coraz gorzej. — Regent przeszedł przez pokój i zatrzymał się przed otwartym oknem. Splótł ręce na piersi i zapatrzył się w zielony kobierzec traw. — Od tygodni nie odzyskał przytomności, jego stan jest krytyczny, dziś w moczu pojawiła się krew, to znak, że jego ciało powoli odmawia posłuszeństwa.

— Kto będzie warzył eliksir? 

— Jutro przyjeżdża tutaj matka Istis, to najlepsza zielarka jaką znam. Jej sława ciągnie się daleko poza góry, zjeżdżają się do niej elfy z wszystkich prowincji. Zasięgnąłem języka i z tego co wiem, warzyła już to lekarstwo i to z pozytywnym skutkiem.

— Rozumiem, że to ostateczność. — Errdir wstał i podszedł do Kaela obejmując jego ramiona. Postawny i wysoki elf w tym momencie wydał mu się nagle kruchy i bardzo podatny na zranienia.

— Jesteśmy w desperacji. To ryzyko, które musimy podjąć. Jeżeli latricola gonie zabije, wróci do zdrowia. 

— To magiczna i kapryśna roślina, jej ziarna pojawiają się tylko w okresie przesilenia wiosennego, trudno znaleźć osobę, która by posiadała serum. — Mag pokręcił w powątpiewaniu głową.

— Dlatego właśnie Aevenien zjawia się na dworze osobiście. 

— Naprawdę nie ma innego wyjścia? Ten środek jest nieprzewidywalny, może pomóc, a może też wywołać takie spustoszenie w organizmie, że chłopak wykończy się wciągu kilku godzin. Niektórzy nazywają latricole Świadomym Ziarnem, wierząc, że posiada duszę i pomaga tylko, gdy sama tego chce.

— Więc mam pozwolić mu po prostu umrzeć, nawet nie próbując? — Kael odwrócił się i spojrzał na maga pełnym rezygnacji wzrokiem. — Chwytam się każdej nitki nadziei…

— Cokolwiek nie zrobisz, będę przy tobie. — Dulin przyciągnął go do siebie, pozwalając by twarz mężczyzny ukryła się w zagłębieniu jego szyi.

— Wiem o tym…
                                       
***


     W komnacie panował półmrok. Delikatne, jedwabne zasłony zostały zaciągnięte. Dwie pokojówki szybkimi ruchami zmieniały przesiąkniętą potem pościel. Kael skinął głową, gdy pytająco spojrzały na niego. 

— Zróbcie to delikatnie. 

— Oczywiście. — Dwie młode elfki z największą ostrożnością przemyły wilgotną i rozpaloną skórę księcia, po czym wysuszyły ją delikatnym ręcznikiem. Jego ciało okrywał tylko szeroki bandaż i miękka przepaska biodrowa. Poduszka została usunięta, a jej miejsce zajęła misa z wodą.

Kael usiadł z boku, podtrzymując głowę Silvana, gdy służące szybkimi ruchami myły jego długie włosy. Po kilkunastu minutach, osuszyły je lekko, jednak zamiast poduszki podłożyły duży, puszysty materiał. Głowa księcia miała na nim spoczywać do momentu, aż włosy nie będę całkowicie suche. Pozbierawszy wszystko, skłoniły się lekko i opuściły komnatę. Kael poprawił prześcieradła i z westchnieniem spojrzał na stojących w nogach łoża.

— Jest gotowy, możemy zaczynać.

Liriel odwróciła głowę, ukrywając twarz na piersi męża. Dla nie to wszystko bardziej kojarzyło się z przygotowaniami do pogrzebu niż z czymkolwiek innym. Od kilku dni zmartwienie o brata po prostu ją przerosło. Wcześniej trzymała się dzielnie, pomagając przy pielęgnacji, jednak w końcu jej ciało odmówiło posłuszeństwa. Mdłości, najprawdopodobniej wywołane zmęczeniem, osłabiły ją skutecznie i teraz większość czasu spędzała na kanapie, z niepokojem wsłuchując się w nierówny oddech Silvana. 

Najpierw, tuż po wypadku spłynął na nią ból i rozczarowanie. Miała wrażenie, że mogłaby wsiąść na konia i popędzić za Lantielem, ukarać go tak jak na to zasłużył. Jak mogła się tak pomylić? Tak bardzo chciała aby byli razem, cieszyło ją to uczucie, a jednocześnie smuciło, ze względu na pozycję brata, oraz jego mariaż z Istis. Próbowała o tym zapomnieć, Silvan wydawał się być w końcu szczęśliwy, a przecież to było dla niej najważniejsze. Istis zeszła na dalszy plan, gotowa była zrobić wszystko, nawet sprzeciwić się wujowi i tradycji, aby tylko brat mógł pozostać u boku ukochanego. Myliła się…


Lantiel zdradził Silvana w najgorszy z możliwych sposobów. 
Jeżeli Sil przeżyje, gotowa byłaby wybaczyć mu to, że tak okrutnie go zranił. Po tym jak minął pierwszy szok, miała wiele czasu na myślenie i rozumiała powody tej walki. Czyż sama w ostatnich słowach nie okazała bratu co myśli na temat jego postępowania? Czyż nie potępiła wysłania czerwonej strzały w sposób ostry i brutalnie raniący jego uczucia? Lantiel chciał go powstrzymać, był przerażony tym co miało się stać w wąwozie, zapomniał się… To mogła mu wybaczyć.


Nigdy nie wybaczy mu tego, że uciekł. Zachował się jak największy tchórz. Pokazał, że tak naprawdę to uczucie nic nie było warte i że strach był silniejszy niż miłość. Wiedziała, że Kael zamknąłby go w lochu, jednak Silvan… on by na to nie pozwolił… oczywiście gdyby tylko wrócił do zdrowia.


Było jeszcze coś, za co wbrew sobie była wdzięczna młodemu elfowi. Uratował duszę jej brata, pomimo wszystko zapobiegł okrutnej rzezi, która zaległaby cieniem na sumieniu Silvana. Nie chciała czuć wdzięczności, nie do niego, a jednak to właśnie czuła.

— Co będzie jak… — zająknęła się mocniej wczepiając w ubrania męża.

— Znamy ryzyko i jesteśmy gotowi je podjąć. — Kael gestem zaprosił wysoką elfkę do wezgłowia księcia. — Aevenien…

— Składasz w moje ręce życie swego bratanka. — Spojrzała na niego poważnie. — Czy zdajesz sobie sprawę, jak wielką odpowiedzialnością mnie obarczasz?

— Przepraszam, wiesz jak bardzo cię cenię, jednak… — Rozłożył bezradnie ręce. — Zostałaś nam tylko ty…

Kobieta odwróciła się w kierunku pozostałych, a jej wzrok złagodniał nieco, gdy spojrzała na córkę, która w zdenerwowaniu mięła w ręku rąbek swej sukienki. 

— Postaram się go uratować, jednak to nie ode mnie zależy, a od kaprysu Świadomego Ziarna. Mam nadzieję,  że to rozumiecie, w razie porażki nie chciałabym zostać obarczona winą, zwłaszcza, że podejmuję się tego tylko ze względu na ciebie Kaelu i moją córkę. Jak bardzo nie szanowałabym Silvana, wątpię, abym sama zdecydowała się na tak wielkie ryzyko.

— Rozumiem i uznaję to. — Kael skinął głową, przepuszczając elfkę.

Aevenien usiadła na skraju łóżka i zręcznymi ruchami dłoni odwinęła opatrunek, pokazując zebranym mocno zaognioną, ropiejącą ranę. Pochyliła się lekko i skrzywiła nieznacznie, gdy doszedł do niej ropny odór. Długimi palcami przesunęła wzdłuż cięcia, jakby badając jego strukturę i opuchliznę. Westchnęła i wytarła dłoń w szmatkę, po czym sięgnęła po stojący na stoliku eliksir. Powoli odkręciła buteleczkę i połowę mikstury przelała do małej, niebieskiej miseczki. Z mieszka przypiętego do pasa, wyjęła kilka ziół i wsypała je do naczynia. Powoli zamieszała drewnianą szpatułką, do momentu aż wywar zaczął gęstnieć, bardziej przypominając zawiesisty syrop. Zanurzyła w nim czysty kawałek płótna pozwalając, aby nasiąknął on brązową mazią. Następnie uniosła goi ostrożnie rozpostarła na zainfekowanej piersi mężczyzny. Szybkimi ruchami założyła bandaże, dociskając materiał do skóry. Z wdzięcznością spojrzała na Caldaina, który pomagał jej unosić bezwładne ciało, gdy przekładała płótna przez plecy.

— Pierwszą część mamy za sobą. Resztę eliksiru dostanie doustnie. Unieś jego głowę i gdy będę wlewała środek do jego ust, masuj mu gardło, jest nieprzytomny więc mógłby się zadławić. 

Caldain skinął głową. Nie pierwszy raz podawał w ten sposób leki, więc rozumiał doskonale o co chodzi. Wodząc palcami po przełyku szwagra, patrzył ze zmarszczonymi lekko brwiami, jak kobieta ostrożnie wlewała wywar do ust pacjenta. Kropla za kroplą spływał on do jego gardła. Wydawało się jakby trwało to wieczność. W końcu elfka odsunęła się i odwróciła w kierunku pozostałych.

— Zrobiłam o co prosiliście, teraz pozostaje czekać.

                                 
 ***




Posiadłość Ithildinów
22październik 1287 roku Gryfa 


Drogi Lantielu,

Mam nadzieję, że wybaczysz mi tak długie milczenie. Twoje listy dotarły do mnie, jednak przez długi czas nie byłem w stanie na nie odpisać. Sprawy nieco się skomplikowały, a mnie  jako Twojemu przyjacielowi, naprawdę trudno o tym opowiadać. We własnej głowie spierałem się sam ze sobą, jednak uznałem, że winien Ci jestem szczerość. 

Po Twoim odejściu zapanował naprawdę trudny okres. Przykro mi o tym pisać jednak przeżyliśmy wszyscy ciężkie chwile. W ranę na piersi księcia wdała się infekcja i przez ponad miesiąc był nieprzytomny. Zarówno ja, jak i cała jego rodzina, robiliśmy wszystko by ratować jego młode życie, jednak sytuacja miast ku lepszemu, zdecydowanie się pogarszała. 
Ostatecznie została wezwana Aevenien Brethil, na pewno o niej słyszałeś, to jedna z największych uzdrowicielek i zielarek wśród wysokich rodów. Wyświadczyła nam wielką uprzejmość, gdyż przybyła to Endolrien w stanie, w którym tak długa podróż jest zdecydowanie nie wskazana. 
Muszę Ci powiedzieć, że przeżyliśmy chwilę grozy. Stan księcia był tak poważny, że nie sposób było nie chwytać się każdej deski ratunku i my po taką właśnie sięgnęliśmy — Latricola.

Nie, mój drogi chłopcze, nie miej takiej przerażonej miny, chociaż dobrze wiem jak strasznie to brzmi. Po paru godzinach niepewności, wiedzieliśmy, że postąpiliśmy słusznie. Powoli gorączka spowodowana infekcją zaczęła ustępować, a obrzęk nieznacznie się zmniejszył. 
Od tamtego czasu minął tydzień. Silvan nadal jest nieprzytomny, jednak w tej chwili nazwałbym to raczej snem ozdrowieńczym niż czymkolwiek innym. Stan ropny ustąpił i już widać, że wszystko zmierza ku lepszemu.

Mam nadzieję, że po przeczytaniu tych przygnębiających wieści, ucieszy Cię fakt, iż Lirieljest  przy nadziei. Przez ostatnie tygodnie czuła się nad wyraz źle, jednak zarówno ona, jak i my wszyscy składaliśmy to na karb zmęczenia wynikającego z czuwania przy chorym bracie. W tej chwili, gdy już najgorsze napięcie opadło, wiemy że za kilka miesięcy w tych murach znowu zagości śmiech dziecka.

Kochany chłopcze, nie wolno Ci się winić. Ścieżki przeznaczenia są niezbadane, musisz zacząć żyć własnym życiem i postarać się zapomnieć. Wiem, że to trudne, że pamięć jest okrutna i czasami sama siebie rani, przywołując obrazy. Musisz jednak spróbować. To jedyne co możesz zrobić. 

Nie wiem co stanie się w przyszłości. Nie wiem co zrobi Silvan, gdy się obudzi. Nie wiem czy zgodzić się na Twoją prośbę, chociaż pokrywa się ona z tym co planuje Kael. Jak widać dużo w moim życiu jest niewiadomych.
Nie mogę zrozumieć, dlaczego chcesz, aby książę sądził, iż niczym tchórz uciekłeś nie mogąc spojrzeć mu w twarz i bojąc się konsekwencji. Mam nadzieję, że wyjaśnisz mi to, gdyż chciałbym wiedzieć co kryje się w Twojej głowie. Naprawdę sądzisz, że uwierzy w takie wyjaśnienie? Odkrycie przed nim proroctwa, wydaje mi się być dużo bardziej słusznym krokiem i nie mogę uwierzyć, że zarówno Ty jak i regent, tak bardzo się temu sprzeciwiacie. 

U mnie wszystko w porządku, nie licząc częstych kłótni z pewnym strasznie irytującym elfem. Doprowadza mnie czasami do takiej pasji, że najchętniej potrząsnąłbym tą jego regentowską głową, aby jego mózg wreszcie ułożył się odpowiednio i zaczął myśleć racjonalnie. To najbardziej uparty elf jakiego znam, zaraz po Tobie oczywiście. Nic nie przebije Twej zawziętości, chociaż przyznam, że z Tobą byłoby mi o wiele łatwiej, gdyż po prostu przełożyłbym Cię przez kolano, chociaż nigdy tego nie zrobiłem do tej pory. Nic straconego.

Cieszę się, że postanowiłeś podróżować, nowe wrażenia są Ci teraz potrzebne, jednak uważaj na siebie, bo jeżeli z tej Twojej białej głowy spadnie chociaż włos przez własną głupotę, osobiście pofatyguję się, aby wyrwać Ci ich resztę i nie będę zważał na fakt, że takie zachowanie można uznać za typowo niewieście. Mam nadzieję, że wiesz, iż pomimo tego, że uważam Cię za wyjątkowo upartego, impulsywnego i skorego do pakowania swego zgrabnego tyłka tam gdzie najmniej

jest potrzebny, kocham Cię jak syna i jako ojciec czuję się zobowiązany dotrzymania ręki na pasku w razie pojawienia się Twej oczywistej bezmyślności.

Wybacz, że list jest tak bardzo nieskładny i raczej nie świadczący o elokwencji piszącego, jednak w panującym w mej głowie chaosie, naprawdę trudno na tę chwilę o więcej.

Errdir

1 komentarz:

  1. Hej,
    och infekcja się pojawiła, a tak się bałam, jak zareaguje Silvan, dlaczego chcą to zataić...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń