16 maj
1293 Era Gryfa
Dwór
Namiestnika.
— Dlaczego to właśnie ja
muszę holować twój tyłek do domu? — Wysoki, postawny elf mocniej chwycił w
pasie swojego towarzysza, kiedy ten potknął się kolejny raz.
— Może dlatego, że to ty
go pieprzysz? — Pomimo że mężczyzna ledwo trzymał się na nogach, jego głos
brzmiał wyraźnie i czysto.
— Mało wyrafinowane
zadośćuczynienie. Nie rozumiem, źle ci tu? Masz dom, ciepłą posadkę u boku
samego namiestnika, dlaczego sam robisz sobie krzywdę? — Kopnięciem otworzył
drzwi do komnat i z westchnieniem ulgi pozwolił, aby jego balast upadł na
szerokie, nie posłane łóżko. — Prześpij się, jutro Krąg urządza naradę i
powinieneś być na niej trzeźwy.
— Nie chcę spać. Patrz,
stoi mi… — Elf z krzywym uśmiechem szarpnął za rzemyk u spodni, rozchylając je.
— Lantiel! — Mężczyzna
przesunął dłonią po twarzy w geście rezygnacji. — Daj spokój, jesteś pijany, to
do niczego dobrego nie doprowadzi. Nie mam ochoty znowu uciekać z twojej
komnaty z gaciami w ręku, gdy wpadniesz w szał.
— Nie wpadnę. — Therien
pokręcił stanowczo głową, sprawiając, że jasne włosy zasłoniły mu twarz. — No
chodź, obciągnij mi.
— Sam sobie obciągnij, a
do mnie wróć, gdy wytrzeźwiejesz. Nie jestem aż tak zdesperowany. — Odwrócił
się i ruszył w stronę wyjścia. — Weź później coś na kaca.
— Nie myśl, że jesteś
jedynym! — Delikatny kubek, stojący do tej pory na stoliku obok łóżka,
roztrzaskał się o zamykane drzwi. — Fenris! Wracaj! Wracaj tu, ty niedomyty
trollu! — Pięść Lantiela z wściekłością uderzyła w miękkie obicie łóżka. —
Cholera!
Upił się. Wielka mi rzecz,
jakby to był pierwszy raz. W dodatku zwykły żołnierz śmiał prawić mu morały. Ma
tupet! Jemu, głównemu magowi na dworze królewskiego namiestnika!
— Bezczelny drań!
Prychnął zdegustowany i
opadł na poduszki, kopnięciem zrzucając spodnie. Jego wcześniejsze pragnienie
zdążyło już opaść i teraz patrzył na nie z niechęcią. Miał ochotę na seks. Nie
był aż tak nawalony, żeby Fenris mu odmawiał. Wcale nie miał zamiaru po
wszystkim go wyrzucać. Przeciwnie, tej nocy chciał po prostu, aby ktoś przy nim
był. Najwyraźniej źle wyraził swoją potrzebę.
Westchnął i odgarnął z
twarzy splątane włosy, chłodnym wzrokiem patrząc w kierunku biurka, na którym
leżał dzisiejszy list od Errdira. To właśnie ten kawałek pergaminu sprawił, że
wieczór zastał go w tawernie. Po tylu latach wieści z dworu Ithildinów nie
powinny mieć już na niego wpływu. Naprawdę myślał, że to już się skończyło,
jednak ostatnia wiadomość i jego reakcja świadczyły o czymś zgoła przeciwnym.
Z ociąganiem wstał i na
chwiejnych nogach podszedł do biurka. Zabrał pergamin i wrócił do łóżka, po
drodze zapalając lampion u wezgłowia. Spod poduszki wyjął kościaną klamrę i
niedbale spiął nią opadające na twarz włosy. Z wyrazem twarzy świadczącym o
ogromnej niechęci, kolejny raz przebiegł wzrokiem po liście.
Dwa dni
temu Liriel urodziła córkę. W czasie przesilenia letniego nadadzą jej imię
Denaris. Co prawda Caldain przebąkiwał coś o imieniu po swej babce, jednak
znasz Liriel, kiedy się uprze, nie ma szans na perswazję. Bliźniacy są
zachwyceni siostrą. Trudno utrzymać ich z daleka. Nigdy nie sądziłem, że ktoś
może być bardziej żywy od Ciebie, jednak ich jest dwóch! To zupełnie zmienia
postać rzeczy.
Lantiel zachichotał,
wyobrażając sobie dwóch urwisów, w dodatku z temperamentem odziedziczonym po
matce. Kataklizm w żywej postaci.
Istis
zgodziła się czynić honory matki chrzestnej, chociaż wydaje mi się, że zrobiła
to tylko z poczucia obowiązku. Bardzo przeżywa to, że w ciągu tych lat sama nie
doczekała się dziecka. Nadworni medycy twierdzą jednak, że jest zupełnie zdrowa
i nie powinna się tym denerwować, gdyż problem z poczęciem może być winą
stresu. Myślę, że za bardzo wzięła do siebie kwestię potomka księcia. Sam
Silvan nie wydaje się tym przejęty. Zajmuje go praca i problemy księstwa.
Jęknął i odrzucił pergamin
na prześcieradło. Naprawdę powinien przestać o tym myśleć. Jego były kochanek
od ośmiu lat był szczęśliwym małżonkiem i przygotowywał się do objęcia swojego
dziedzictwa. Już niedługo regent oficjalnie zrzeknie się stanowiska i na
książęcym tronie zasiądzie prawowity władca, z piękną i mądrą żoną u boku. Tak
miało być od samego początku, takie było przeznaczenie Silvana.
A co było przeznaczeniem
Lantiela? Uśmiechnął się krzywo. Trzymać się z daleka od Ithildinów. Nad jego
głową wisiała groźba spełnienia proroctwa. Nigdy nie powinien był zbliżać się
do Silvana. Już raz poważnie go ranił w szale. Najwyraźniej trafnie odczytano
przepowiednię i Lan stanowił śmiertelne zagrożenie dla księcia, chociaż prędzej
sam dałby się pokroić, niż kiedykolwiek świadomie mu zaszkodził.
Odwrócił się na bok i
naciągnął na siebie miękki koc pachnący świeżo skoszoną trawą. Nie powinien
tego roztrząsać. To do niczego dobrego nie prowadzi, a jedynie wywoła nawał
bezsensownych myśli o tym, co było i co mogłoby być, gdyby ktoś tam wyżej nie
zarządził inaczej. Bogowie potrafili być okrutni. Dosyć! Jutro czekała go
wielogodzinna narada, na której musi zachować trzeźwy umysł. Fenris miał rację,
powinien się przespać. Odpisze Errdirowi za kilka dni, kiedy się uspokoi.
***
Endolrien
Biurko zasłane było
papierami i dokumentami, które czekały na zatwierdzenie lub odrzucenie ich
przez księcia. Silvan siedział w głębokim fotelu, opierając o blat nogę obutą w
czarną smoczą skórę. Patrzył krzywo na trzymany w dłoni pergamin.
— Naprawdę musisz coś z
tym zrobić. Nierozwiązane spory pomiędzy wioskami przynoszą wstyd księstwu. —
Kael zajmujący wysokie krzesło po drugiej stronie biurka, patrzył na bratanka z
wyraźną dezaprobatą.
— Nie trzeba mi o tym
przypominać. — Silvan westchnął i odrzucił pergamin na stos innych. — To jakiś
obłęd, aby zbieracze toczyli wojny z myśliwymi o terytoria. Przecież jedno nie
koliduje z drugim.
— Zbieracze na terenach
łowieckich płoszą zwierzynę.
— Niech zbierają gdzieś
indziej. — Książę wzruszył ramionami, wyraźnie znudzony rozmową.
— Nie przeczytałeś
uważnie! To ich tereny od wielu wieków. Rosną tam jeżyny, jagody i szczepy
winorośli, które pielęgnowali cały ten czas. — Regent zacisnął pięści w złości.
— Z drugiej strony, lasy należące do łowców częściowo spłonęły w pożarze
podczas ostatniej suszy. Minie wiele lat, zanim zwierzyna tam powróci. Muszą
gdzieś polować, a ziemie zbieraczy pełne są zwierząt i ptactwa.
— Dobrze. Wyślemy tam
mediatora. — Silvan zdjął wreszcie nogę z biurka i chwyciwszy pióro, dopisał
coś pod dokumentem, po czym odłożył go na stertę zatwierdzonych.
— Wolałbym, abyś sam tam
pojechał. Jesteś księciem, to dla ciebie kolejna lekcja rządzenia i
podejmowania odpowiednich decyzji. — Kael spojrzał na niego karcąco. — Za kilka
lat…
— Tak, tak. — Mężczyzna
machnął ręką lekceważąco. — Za kilka lat przejmę władzę i będę musiał być
mądry, sprawiedliwy i godny szacunku. Znam to na pamięć — prychnął. — Nie
pojadę. Obiecałem Istis, że będę w zamku, aby powitać z nią jej matkę, która
przyjeżdża do nas na tydzień.
— Jestem pewien, że
Aevenien zrozumiałaby.
— Być może, jednak Istis
niekoniecznie. — Westchnął i przeczesał ręką długie, czarne włosy, odrzucając
kilka kosmyków z twarzy. — To nie ty słuchałbyś potem jej wyrzutów.
— Istis nigdy nie robiła
ci wyrzutów. Twoje tłumaczenie zupełnie do mnie nie trafia. To najbardziej
łagodna kobieta, jaką znam. — Kael podniósł się z krzesła i wolnym krokiem
podszedł do okna, by wyjrzeć na podwórze, skąd dochodził stukot końskich kopyt.
— Zawsze jest ten pierwszy
raz. — Silvan również wstał i podszedł do wuja. — Zwiadowcy wrócili. Sądząc z
wyrazu ich twarzy, na traktach panuje spokój.
— Owszem. Po twoim
ostatnim wypadzie chyba żaden z maruderów nie ośmieliłby się grasować w
pobliżu. Zachowałeś się…
— Odpowiednio do
okoliczności. — Książę spojrzał na niego twardo. — Zginęło trzech elfów
podróżujących tą drogą, a ich towary zostały zagrabione. Zabójcy zasługiwali na
to, co ich spotkało.
— To był samosąd!
— To był przykład dla
innych. Sam widzisz, że poskutkowało.
— Twój ojciec nigdy nikogo
nie skazał bez sądu. Nie sądziłem, że doczekam dnia, gdy mój bratanek zachowa
się jak zwykły zbójca. — Kael cmoknął z dezaprobatą. — Zmieniłeś się.
— Jeśli wejdziesz między
wrony, musisz krakać jak i one. Naprawdę sądzisz, że zabiłem ich z zimną krwią?
Pierwsi wyciągnęli miecze i ruszyli na mój oddział. Mieliśmy czekać aż wytną
nas w pień? — Silvan spojrzał na niego zimno.
— Mogliście ich złapać i
przywieźć do grodu i oddać pod jurysdykcję sądu. Byliście odpowiednio
przygotowani.
— Nie zamierzałem narażać
swoich elfów. Poza tym, tym atakiem sami przyznali się do winy i podpisali na
siebie wyrok. — Wzruszył ramionami i odwrócił się w kierunku drzwi. — Idziesz
na obiad?
— Nie, straciłem apetyt.
— Jak chcesz. — Silvan
zmrużył oczy, przyglądając się plecom wuja, który nadal wyglądał przez okno.
Klnąc cicho, opuścił komnatę.
***
— Jego tłumaczenia
zupełnie do mnie nie przemawiają. On ma rządzić! Być władcą, ojcem dla tych
elfów, a powoli zamienia się w dyktatora, który uznaje tylko swoje racje! —
Kael nerwowo przemierzał komnatę.
— Przesadzasz. — Errdir
siedział na szerokim parapecie, trzymając w dłoni nadgryzione jabłko. — Chłopak
po prostu dorasta. Zrobił wszystko, czego wymagałeś. Jest najlepszym
szermierzem, w łucznictwie jest w pierwszej dziesiątce księstwa, zna na pamięć
cały kodeks, łącznie z twoimi zapiskami na marginesach. Wszystkie paragrafy z
podpunktami. Nawet ożenił się zgodnie z twoim życzeniem.
— Nie przesadzaj, nie
prowadzę go przez życie za rękę. Sam może wybierać. — Regent nerwowo poprawił
szarfę przy swojej szacie.
— Naprawdę? — Mag obrzucił
go ironicznym spojrzeniem. — Wszystko, co do tej pory robił, było pod twoje
dyktando. Pozwól mu wreszcie stać się mężczyzną. Niech podejmie własne decyzje.
Czasami może błędne, ale czyż nie na nich właśnie się uczymy? Kaelu, ani się
obejrzymy, gdy Silvan skończy pięćdziesiąt lat. Zasiądzie na tronie i co? Nadal
będziesz go nadzorował?
— Pięćdziesiąt lat to
żaden wiek. Uważam, że to zbyt mało, aby rządzić. — Regent potrząsnął głową.
— Chyba nie zamierzasz
sprawiać mu trudności i ustąpisz ze stanowiska? — W oczach Errdira błysnął
niepokój.
— Nawet tak nie żartuj. —
Kael spojrzał na swego towarzysza zdumiony. — Ustąpię w dniu urodzin Silvana.
Po prostu uważam, że pięćdziesiąt lat to za wcześnie, aby dojrzeć do władania
księstwem.
— Patrzysz na niego jak na
nastolatka. — Mag uśmiechnął się łagodnie. — Sam żyjesz już setki lat i wydaje
ci się, że wiesz wszystko. Mój mistrz miał za sobą tysiąclecia, gdy odchodził,
aby wreszcie osiąść u boku małżonki. Wciąż nazywał mnie młokosem, chociaż
liczyłem sobie wówczas już trzy wieki. To chyba nigdy się nie zmieni. —
Odchylił szatę i podkurczył nogi, a nagie stopy oparł o parapet. — Chciałbyś,
aby był już stateczny, poważny, a nawet został ojcem. Nie za wiele wymagasz?
— Możliwe, jednak cały
czas myślę o tym, że niedługo oddam mu władzę, a on zrobi jakiś błąd. Chcę, aby
go kochali, szanowali jego decyzje. Pragnę spokojnego, przyjaznego księstwa,
jak to, które kwitło pod rządami jego ojca. Czy to coś złego? — Errdir oparł
się o blat biurka stojącego obok okna, opuszkiem palców przesuwając po skórze
stopy maga.
— Powinieneś mieć dzieci.
— Z tobą? — Regent
prychnął rozbawiony.
— Z brzuchem byłoby mi nie
do twarzy. — Mag przewrócił oczami. — Najwyraźniej potrzebujesz kogoś, kim
mógłbyś się zawsze opiekować, strofować go i uczyć. Może wewnętrznie czujesz,
że nadszedł ten czas? — zadrżał lekko, czując delikatny, łaskoczący dotyk na
łydce.
— Proponujesz mi, abym
znalazł sobie jakąś elfkę i spłodził z nią potomstwo? Czyżbym ci się już
znudził? — Errdir zmrużył oczy, cofając dłoń i splatając ręce na piersi.
— Doskonale wiesz, że nie
o to mi chodziło. Ty po prostu musisz się o kogoś troszczyć, doradzać,
wychowywać. Skoro nie chcesz mieć własnych, to może swoje nadopiekuńcze
skłonności przelej na dzieci Liriel?
— Zobaczymy. — Kael
odwrócił się i sięgnął po stojące na biurku wino. — Więcej nie wspominaj o
moich dzieciach. Nigdy ich nie pragnąłem. — Wzruszył ramionami, upijając łyk. —
Wystarcza mi opieka nad cudzymi. Być może zmienię zdanie, gdy będę starszy.
— „Mam dopiero kilkaset
lat, to za wcześnie, aby być ojcem”— powiedział elf, chcący rozmnażać swojego
bratanka, który ledwie skończył czterdziestkę.
— Touche. — Kael
skrzywił się lekko i dopił wino, po czym odstawił z trzaskiem kielich na blat.
— Jestem zmęczony. Co powiesz na zrobienie mi jednego z twoich odprężających
masaży? — Rzucił Errdirowi prowokujące spojrzenie i skierował się w stronę
łoża.
— Kiedy temat staje się
niewygodny…
— Errdir! — Kael zmrużył
ostrzegawczo oczy, zrzucając jednocześnie szaty.
— Tak, to skuteczny
argument. — Dulin z westchnieniem rezygnacji zeskoczył z parapetu.
***
24
listopad 1297 Era Gryfa.
Posiadłość
Therien
— Ojcze! — zsiadając z
konia, Lantiel gromkim głosem obwieszał swe przybycie. Ostatnio był w domu dwa
lata wcześniej, gdyż obowiązki nadwornego maga skutecznie mu to utrudniały.
Przez kilkanaście
ostatnich miesięcy pomagał w przesiedleniu trzech plemion górskich elfów na
niziny. Uznały one władzę królewskiego namiestnika i wreszcie po latach
utarczek zgodziły się na podpisanie traktatu pokojowego. Zentharion z dumą mógł
udać się na dwór, aby przyjąć nagrodę z rąk króla, a Therien w tym czasie
postanowił odwiedzić dom rodzinny.
— Młody panicz! — Z domu
wybiegł elf o włosach zaplecionych w ogromną ilość cienkich warkoczy, upiętych
z tyłu głowy długimi zdobionymi spinkami. — Nikt nas nie powiadomił, że panicz
przyjedzie.
— Siwrisie, przestałbyś z
tym paniczem w końcu. — Lantiel uśmiechnął się szeroko na widok służącego,
uściskał go mocno i poklepał przyjaźnie po plecach. — Bogowie, jak dobrze cię
widzieć. — Odsunął go na odległość swych ramion i przyjrzał mu się uważnie. —
Nic się nie zmieniłeś. Nadal wyglądasz jak dzieciak.
— W moim wieku zmiany? Za
stary na to jestem. — Siwris odwzajemnił uśmiech. — Wzrost nie świadczy o
przemijających latach, młokosie — prychnął z udanym oburzeniem, zadzierając
głowę, aby spojrzeć na Theriena. Pochodził z Puszczy, jego rasa była jedną z
najniższych wśród elfów. Odkąd Lantiel pamiętał, Sirwis pracował u nich i
pomagał w badaniach jego ojcu, od którego był starszy o siedemdziesiąt lat.
— Gdzie tata? — Lan
rozejrzał się dookoła, zdziwiony, że ojciec nie wyszedł jeszcze go powitać.
— Poszli nad rzekę.
Powinni już wrócić, niedługo pora na kolację. Nikt nam nie powiedział, że
odwiedzisz dom. Najwyraźniej list nie doszedł.
— Nie mógł dojść, gdyż
żadnego nie wysłałem. — Lantiel wyszczerzył się szelmowsko. — Postanowiłem
sprawić niespodziankę.
— I udało ci się.
Sięgające ziemi gałęzie
wierzby płaczącej rozchyliły się i spomiędzy nich wynurzyła się wysoka i smukła
postać Jarela. Szybkim krokiem elf pokonał odległość dzielącą go od syna i
zatrzymał się tuż przed nim, ujmując jego twarz w dłonie i przyglądając mu się
uważnie.
— Blady, za szczupły i… —
zamilkł na moment, jakby nad czymś się zastanawiając, po czym dokończył
spokojnie. — Czego oni wymagają od ciebie na tym dworze? Wyglądasz jakbyś
pracował w kamieniołomie, a nie jako mag pławiący się w dobrobycie.
— To tak witasz swego syna
jedynaka? — Lantiel szturchnął ojca palcem w klatkę piersiową. — Wymówki od
progu?
— Stwierdzam fakt. — Jarel
przyciągnął go w końcu do siebie, zamykając w ramionach. — Dobrze cię widzieć.
— Ciebie też, ojcze.
Tęskniłem. — Therien z radością wciągnął w płuca zapach rodzica. Jarel pachniał
pergaminem, farbą i czymś ulotnym, co kojarzyło się z domem. Naprawdę mu tego
brakowało.
— Miło widzieć waszą
radość, ale ja również chciałam się przywitać — od strony wierzby dał się
słyszeć melodyjny kobiecy głos.
— Kilien. — Lantiel
oderwał się od ojca i podszedł do elfki, podając jej dłoń. — Dawno się nie
widzieliśmy. Widzę, że nadal przebywasz tu wgościnie — dodał z
przekąsem. — Ile to już? Pięć? Sześć lat?
— Dokładnie sześć i pół
roku. Masz coś przeciwko? — Twarz kobiety pozostała spokojna, jednak w jej
oczach odmalował się niepokój.
— Oczywiście, że nie.
Ojciec jest szczęśliwy. W listach pisze tylko o tobie. — Uniósł brew, widząc
jak oblicze elfki rozjaśnia się na te słowa. — Doprawdy, powinniście przestać
nazywać to „wizytą”, nikt już w to nie wierzy.
— Nie bój się, dostaniesz
zaproszenie na ślub. — Mrugnęła do niego figlarnie. — Nie mógłby się odbyć bez
ciebie.
— Naprawdę? — Zdumiony
odwrócił się w kierunku ojca, nie wypuszczając z uścisku dłoni Kilien. —
Pobieracie się? Kiedy i dlaczego ja nic o tym nie wiem?!
— Planujemy dopiero. —
Kael wyraźnie speszony przestąpił z nogi na nogę. — Czy przyjechałeś na długo?
— Wystarczająco — Lantiel
w końcu uwolnił rękę elfki i podszedł do konia, aby odczepić sakwy. — W sam
raz, aby pomóc wam w przygotowaniach. — Zarzucił torbę na plecy i ruszył w
stronę domu, pozostawiając zakłopotane elfy samym sobie.
***
W pokoju nic się nie
zmieniło od jego ostatniego pobytu, tak jakby cały czas pomieszczenie na niego
czekało. Nadal królowały tu barwy kremu i bladej zieleni, a łóżko zaścielał
oliwkowy patchwork. Lan rzucił sakwę na podłogę obok posłania. Podszedł do
okna, wyjrzał na ogród i odetchnął z przyjemnością powietrzem przesyconym
zapachem wiciokrzewu. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, prześwitując
delikatnie przez liście drzew i ogrzewając jego twarz. Przymknął oczy, upajając
się panującym wokół spokojem, tak różnym od ciągłego zgiełku panującego na
dworze królewskiego namiestnika. Naprawdę dobrze było wrócić do domu.
Uniósł powieki i odsunął
się od okna. Podszedł do łóżka, usiadł na nim, rozkoszując się jego miękkością,
tak różną od twardego, końskiego grzbietu, na którym spędził ostatnie trzy dni.
Przeciągnął dłonią po chłodnej narzucie, czując pod palcami jej delikatną
fakturę. Przez kilkanaście minut po prostu siedział, zatapiając się w
wspomnieniach z dzieciństwa i oddając błogiemu lenistwu. W końcu wstał i
podszedł do bocznych drzwi prowadzących do łazienki.
Na środku pomieszczenia
znajdowała się duża drewniana balia, w tej chwili pusta. Lantiel opuścił wąż
zapięty pod powałą i odkręcił kurek, by wpuścić do środka ciepłą wodę
doprowadzaną tutaj z kuchni. Z półki obok zdjął olejek cytrusowy i wlał trochę
do wody. W wiklinowej szafce stojącej w rogu łaźni znalazł dwa
puszyste tęczniki, które umieścił obok na małym, pomalowanym na ciepły
pomarańcz stołku. Szybko zrzucił podróżne ubranie i pozostawiwszy je w
nieładzie na podłodze, zakręcił wodę i wszedł do balii.
Bogowie, jak brakowało mu
takiej kąpieli! Z radością dmuchnął w obfitą pianę, która utworzyła się na
powierzchni. Odchylił głowę, opierając ją o zagłówek i zamruczał z rozkoszy.
— Widzę, że nadal
uwielbiasz ten zapach. — Nie usłyszał, kiedy drzwi się otworzyły i stanął w
nich ojciec. — Pewne rzeczy najwyraźniej nigdy się nie zmieniają.
— Jest odświeżający. —
Lantiel poruszył się niespokojnie, sprawdzając czy piana nie rozsunęła się w
strategicznych miejscach. — Nie zauważyłem, kiedy wszedłeś.
— Wołałem cię na kolację,
a skoro nie odpowiadałeś, przyszedłem sprawdzić, co się stało. — Jarel odłożył
ręczniki na parapet i przestawił stołek tak, że ten znalazł się za głową
Lantiela. — Sądziłem, że mogłeś zasnąć. — Zdjął górę szaty i w samych spodniach
usiadł na nim. Napełnił wodą dzban stojący obok wanny i przechylił go nad głową
syna, ostrożnie spłukując jego włosy.
— Czułem, jakbym lepił się
od brudu. — Lantiel zamruczał, gdy ojciec delikatnymi ruchami zaczął myć jego
włosy, wmasowując w nie szampon robiony z mleczka kokosowego i ziół. — Nie
musisz tego robić, nie jestem już dzieckiem.
— Ale chcę. To był nasz
mały rytuał, kiedy tu jeszcze mieszkałeś. — Jarel przesunął ręką po długich
pasmach, które opadały prawie do podłogi, poza brzeg bali. Woda skapywała z
nich na podłogę, ściekając od razu do odpływu. — Co słychać na dworze Zenthariona?
— zapytał, spłukując jednocześnie pianę z głowy Lantiela.
— Podpisaliśmy traktat z
wysokimi elfami. Ziemia w górach staje się coraz mniej żyzna. Deszcze wypłukują
z gleby wszystko to, co potrzebne roślinom. Nieodżywiane odpowiednio plony z
roku na rok stawały się coraz marniejsze. W końcu do chat zaczął zaglądać głód
i to zmusiło ich do zejścia na niziny. Zen oddał im całą zachodnią puszczę.
Mogą tam się osiedlić i wykarczować część lasu. Najżyźniejsze tereny ciągnęły
się wzdłuż rzeki, ale bagniste podłoże nie nadawało się do postawienia domów.
Czy to odżywka z drzewa cedrowego z dodatkiem grejpfruta? — przerwał, wciągając
nosem powietrze.
— Tak. Robota Kilien. Nie
podoba ci się?
— Nie, ma bardzo
intensywny zapach, to wszystko. — Na powrót przymknął oczy, pozwalając
delikatnym dłoniom wmasowywać balsam w swoje włosy.
— Rozumiem, że suszeniem
tych terenów sam się zająłeś. — Jarel wrócił do przerwanej rozmowy. — Żmudna
praca?
— Żmudna to mało
powiedziane. W dodatku brudna i gryząca. Bagno wcale łatwo się nie poddawało.
Ziemia albo osiadała, albo pękała w najmniej oczekiwanych miejscach. W dodatku
pełno robactwa i komarów, które cięły bezlitośnie nawet wtedy, gdy
śmierdzieliśmy specyfikiem od nadwornego medyka. — Lantiel wzdrygnął się na
szczególnie wyraziste wspomnienie. — Na koniec został sprowadzony mag ziemi,
który wyrównał cały teren. Jeżeli sądziłeś, że praca maga to wieczne chodzenie
w pięknych szatach z dumnie podniesioną głową, to chyba właśnie rozwiałem twoje
złudzenia.
— Faktycznie, mogłeś
połamać na tym paznokcie. — Jarel zaśmiał się, owijając włosy syna ręcznikiem.
— Dokończ ablucje i dołącz do nas na kolacji. Siwris i Kilien stanęli na
głowie, aby dogodzić twojemu podniebieniu. Chyba obawiają się krytyki po tym,
co serwowano ci na dworze. — W jego głosie brzmiało rozbawienie. — Spróbuj nie
zasnąć — dodał, widząc jak syn z trudem tłumi ziewanie, po czym zabrawszy swą
szatę, opuścił pomieszczenie.
Lantiel odprowadził ojca wzrokiem i na powrót
oparł głowę o zagłówek. Zdecydowanie dobrze było być w domu. Przez chwilę
chłonął tę beztroskę i ciepło. Przed jego oczami pojawiła się twarz Kilien. Co
prawda, zamieszkała z jego ojcem, jednak nadal była częstym gościem na dworze
Ithildinów. Być może będzie mniej ostrożna w rozmowie niż Errdir w swych
listach.
Hej,
OdpowiedzUsuńSilvan się zmienił, ożenił się z nią, jestm ciekawa jego reakcji jak się obudzi, Lamtaniel został ndwornym magiem u namiestnika, ciekawe co powiedziała Killien jak z zamku się wyprowadziała... choć tam się pojawia
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia