środa, 30 maja 2012

XXII Na przekór przeznaczeniu


16 maj 1293 Era Gryfa
Dwór Namiestnika.


— Dlaczego to właśnie ja muszę holować twój tyłek do domu? — Wysoki, postawny elf mocniej chwycił w pasie swojego towarzysza, kiedy ten potknął się kolejny raz.

— Może dlatego, że to ty go pieprzysz? — Pomimo że mężczyzna ledwo trzymał się na nogach, jego głos brzmiał wyraźnie i czysto.


— Mało wyrafinowane zadośćuczynienie. Nie rozumiem, źle ci tu? Masz dom, ciepłą posadkę u boku samego namiestnika, dlaczego sam robisz sobie krzywdę? — Kopnięciem otworzył drzwi do komnat i z westchnieniem ulgi pozwolił, aby jego balast upadł na szerokie, nie posłane łóżko. — Prześpij się, jutro Krąg urządza naradę i powinieneś być na niej trzeźwy.

— Nie chcę spać. Patrz, stoi mi… — Elf z krzywym uśmiechem szarpnął za rzemyk u spodni, rozchylając je.

— Lantiel! — Mężczyzna przesunął dłonią po twarzy w geście rezygnacji. — Daj spokój, jesteś pijany, to do niczego dobrego nie doprowadzi. Nie mam ochoty znowu uciekać z twojej komnaty z gaciami w ręku, gdy wpadniesz w szał.

— Nie wpadnę. — Therien pokręcił stanowczo głową, sprawiając, że jasne włosy zasłoniły mu twarz. — No chodź, obciągnij mi.

— Sam sobie obciągnij, a do mnie wróć, gdy wytrzeźwiejesz. Nie jestem aż tak zdesperowany. — Odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia. — Weź później coś na kaca.

— Nie myśl, że jesteś jedynym! — Delikatny kubek, stojący do tej pory na stoliku obok łóżka, roztrzaskał się o zamykane drzwi. — Fenris! Wracaj! Wracaj tu, ty niedomyty trollu! — Pięść Lantiela z wściekłością uderzyła w miękkie obicie łóżka. — Cholera!

Upił się. Wielka mi rzecz, jakby to był pierwszy raz. W dodatku zwykły żołnierz śmiał prawić mu morały. Ma tupet! Jemu, głównemu magowi na dworze królewskiego namiestnika!

— Bezczelny drań!

Prychnął zdegustowany i opadł na poduszki, kopnięciem zrzucając spodnie. Jego wcześniejsze pragnienie zdążyło już opaść i teraz patrzył na nie z niechęcią. Miał ochotę na seks. Nie był aż tak nawalony, żeby Fenris mu odmawiał. Wcale nie miał zamiaru po wszystkim go wyrzucać. Przeciwnie, tej nocy chciał po prostu, aby ktoś przy nim był. Najwyraźniej źle wyraził swoją potrzebę.

Westchnął i odgarnął z twarzy splątane włosy, chłodnym wzrokiem patrząc w kierunku biurka, na którym leżał dzisiejszy list od Errdira. To właśnie ten kawałek pergaminu sprawił, że wieczór zastał go w tawernie. Po tylu latach wieści z dworu Ithildinów nie powinny mieć już na niego wpływu. Naprawdę myślał, że to już się skończyło, jednak ostatnia wiadomość i jego reakcja świadczyły o czymś zgoła przeciwnym.

Z ociąganiem wstał i na chwiejnych nogach podszedł do biurka. Zabrał pergamin i wrócił do łóżka, po drodze zapalając lampion u wezgłowia. Spod poduszki wyjął kościaną klamrę i niedbale spiął nią opadające na twarz włosy. Z wyrazem twarzy świadczącym o ogromnej niechęci, kolejny raz przebiegł wzrokiem po liście.

Dwa dni temu Liriel urodziła córkę. W czasie przesilenia letniego nadadzą jej imię Denaris. Co prawda Caldain przebąkiwał coś o imieniu po swej babce, jednak znasz Liriel, kiedy się uprze, nie ma szans na perswazję. Bliźniacy są zachwyceni siostrą. Trudno utrzymać ich z daleka. Nigdy nie sądziłem, że ktoś może być bardziej żywy od Ciebie, jednak ich jest dwóch! To zupełnie zmienia postać rzeczy.

Lantiel zachichotał, wyobrażając sobie dwóch urwisów, w dodatku z temperamentem odziedziczonym po matce. Kataklizm w żywej postaci.

Istis zgodziła się czynić honory matki chrzestnej, chociaż wydaje mi się, że zrobiła to tylko z poczucia obowiązku. Bardzo przeżywa to, że w ciągu tych lat sama nie doczekała się dziecka. Nadworni medycy twierdzą jednak, że jest zupełnie zdrowa i nie powinna się tym denerwować, gdyż problem z poczęciem może być winą stresu. Myślę, że za bardzo wzięła do siebie kwestię potomka księcia. Sam Silvan nie wydaje się tym przejęty. Zajmuje go praca i problemy księstwa.

Jęknął i odrzucił pergamin na prześcieradło. Naprawdę powinien przestać o tym myśleć. Jego były kochanek od ośmiu lat był szczęśliwym małżonkiem i przygotowywał się do objęcia swojego dziedzictwa. Już niedługo regent oficjalnie zrzeknie się stanowiska i na książęcym tronie zasiądzie prawowity władca, z piękną i mądrą żoną u boku. Tak miało być od samego początku, takie było przeznaczenie Silvana.

A co było przeznaczeniem Lantiela? Uśmiechnął się krzywo. Trzymać się z daleka od Ithildinów. Nad jego głową wisiała groźba spełnienia proroctwa. Nigdy nie powinien był zbliżać się do Silvana. Już raz poważnie go ranił w szale. Najwyraźniej trafnie odczytano przepowiednię i Lan stanowił śmiertelne zagrożenie dla księcia, chociaż prędzej sam dałby się pokroić, niż kiedykolwiek świadomie mu zaszkodził.

Odwrócił się na bok i naciągnął na siebie miękki koc pachnący świeżo skoszoną trawą. Nie powinien tego roztrząsać. To do niczego dobrego nie prowadzi, a jedynie wywoła nawał bezsensownych myśli o tym, co było i co mogłoby być, gdyby ktoś tam wyżej nie zarządził inaczej. Bogowie potrafili być okrutni. Dosyć! Jutro czekała go wielogodzinna narada, na której musi zachować trzeźwy umysł. Fenris miał rację, powinien się przespać. Odpisze Errdirowi za kilka dni, kiedy się uspokoi.


***

 Endolrien 


Biurko zasłane było papierami i dokumentami, które czekały na zatwierdzenie lub odrzucenie ich przez księcia. Silvan siedział w głębokim fotelu, opierając o blat nogę obutą w czarną smoczą skórę. Patrzył krzywo na trzymany w dłoni pergamin.

— Naprawdę musisz coś z tym zrobić. Nierozwiązane spory pomiędzy wioskami przynoszą wstyd księstwu. — Kael zajmujący wysokie krzesło po drugiej stronie biurka, patrzył na bratanka z wyraźną dezaprobatą.

— Nie trzeba mi o tym przypominać. — Silvan westchnął i odrzucił pergamin na stos innych. — To jakiś obłęd, aby zbieracze toczyli wojny z myśliwymi o terytoria. Przecież jedno nie koliduje z drugim.

— Zbieracze na terenach łowieckich płoszą zwierzynę.

— Niech zbierają gdzieś indziej. — Książę wzruszył ramionami, wyraźnie znudzony rozmową.

— Nie przeczytałeś uważnie! To ich tereny od wielu wieków. Rosną tam jeżyny, jagody i szczepy winorośli, które pielęgnowali cały ten czas. — Regent zacisnął pięści w złości. — Z drugiej strony, lasy należące do łowców częściowo spłonęły w pożarze podczas ostatniej suszy. Minie wiele lat, zanim zwierzyna tam powróci. Muszą gdzieś polować, a ziemie zbieraczy pełne są zwierząt i ptactwa.

— Dobrze. Wyślemy tam mediatora. — Silvan zdjął wreszcie nogę z biurka i chwyciwszy pióro, dopisał coś pod dokumentem, po czym odłożył go na stertę zatwierdzonych.

— Wolałbym, abyś sam tam pojechał. Jesteś księciem, to dla ciebie kolejna lekcja rządzenia i podejmowania odpowiednich decyzji. — Kael spojrzał na niego karcąco. — Za kilka lat…

— Tak, tak. — Mężczyzna machnął ręką lekceważąco. — Za kilka lat przejmę władzę i będę musiał być mądry, sprawiedliwy i godny szacunku. Znam to na pamięć — prychnął. — Nie pojadę. Obiecałem Istis, że będę w zamku, aby powitać z nią jej matkę, która przyjeżdża do nas na tydzień.

— Jestem pewien, że Aevenien zrozumiałaby.

— Być może, jednak Istis niekoniecznie. — Westchnął i przeczesał ręką długie, czarne włosy, odrzucając kilka kosmyków z twarzy. — To nie ty słuchałbyś potem jej wyrzutów.

— Istis nigdy nie robiła ci wyrzutów. Twoje tłumaczenie zupełnie do mnie nie trafia. To najbardziej łagodna kobieta, jaką znam. — Kael podniósł się z krzesła i wolnym krokiem podszedł do okna, by wyjrzeć na podwórze, skąd dochodził stukot końskich kopyt.

— Zawsze jest ten pierwszy raz. — Silvan również wstał i podszedł do wuja. — Zwiadowcy wrócili. Sądząc z wyrazu ich twarzy, na traktach panuje spokój.

— Owszem. Po twoim ostatnim wypadzie chyba żaden z maruderów nie ośmieliłby się grasować w pobliżu. Zachowałeś się…

— Odpowiednio do okoliczności. — Książę spojrzał na niego twardo. — Zginęło trzech elfów podróżujących tą drogą, a ich towary zostały zagrabione. Zabójcy zasługiwali na to, co ich spotkało.

— To był samosąd!

— To był przykład dla innych. Sam widzisz, że poskutkowało.

— Twój ojciec nigdy nikogo nie skazał bez sądu. Nie sądziłem, że doczekam dnia, gdy mój bratanek zachowa się jak zwykły zbójca. — Kael cmoknął z dezaprobatą. — Zmieniłeś się.

— Jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one. Naprawdę sądzisz, że zabiłem ich z zimną krwią? Pierwsi wyciągnęli miecze i ruszyli na mój oddział. Mieliśmy czekać aż wytną nas w pień? — Silvan spojrzał na niego zimno.

— Mogliście ich złapać i przywieźć do grodu i oddać pod jurysdykcję sądu. Byliście odpowiednio przygotowani.

— Nie zamierzałem narażać swoich elfów. Poza tym, tym atakiem sami przyznali się do winy i podpisali na siebie wyrok. — Wzruszył ramionami i odwrócił się w kierunku drzwi. — Idziesz na obiad?

— Nie, straciłem apetyt.

— Jak chcesz. — Silvan zmrużył oczy, przyglądając się plecom wuja, który nadal wyglądał przez okno. Klnąc cicho, opuścił komnatę.


***


— Jego tłumaczenia zupełnie do mnie nie przemawiają. On ma rządzić! Być władcą, ojcem dla tych elfów, a powoli zamienia się w dyktatora, który uznaje tylko swoje racje! — Kael nerwowo przemierzał komnatę.

— Przesadzasz. — Errdir siedział na szerokim parapecie, trzymając w dłoni nadgryzione jabłko. — Chłopak po prostu dorasta. Zrobił wszystko, czego wymagałeś. Jest najlepszym szermierzem, w łucznictwie jest w pierwszej dziesiątce księstwa, zna na pamięć cały kodeks, łącznie z twoimi zapiskami na marginesach. Wszystkie paragrafy z podpunktami. Nawet ożenił się zgodnie z twoim życzeniem.

— Nie przesadzaj, nie prowadzę go przez życie za rękę. Sam może wybierać. — Regent nerwowo poprawił szarfę przy swojej szacie.

— Naprawdę? — Mag obrzucił go ironicznym spojrzeniem. — Wszystko, co do tej pory robił, było pod twoje dyktando. Pozwól mu wreszcie stać się mężczyzną. Niech podejmie własne decyzje. Czasami może błędne, ale czyż nie na nich właśnie się uczymy? Kaelu, ani się obejrzymy, gdy Silvan skończy pięćdziesiąt lat. Zasiądzie na tronie i co? Nadal będziesz go nadzorował?

— Pięćdziesiąt lat to żaden wiek. Uważam, że to zbyt mało, aby rządzić. — Regent potrząsnął głową.

— Chyba nie zamierzasz sprawiać mu trudności i ustąpisz ze stanowiska? — W oczach Errdira błysnął niepokój.

— Nawet tak nie żartuj. — Kael spojrzał na swego towarzysza zdumiony. — Ustąpię w dniu urodzin Silvana. Po prostu uważam, że pięćdziesiąt lat to za wcześnie, aby dojrzeć do władania księstwem.

— Patrzysz na niego jak na nastolatka. — Mag uśmiechnął się łagodnie. — Sam żyjesz już setki lat i wydaje ci się, że wiesz wszystko. Mój mistrz miał za sobą tysiąclecia, gdy odchodził, aby wreszcie osiąść u boku małżonki. Wciąż nazywał mnie młokosem, chociaż liczyłem sobie wówczas już trzy wieki. To chyba nigdy się nie zmieni. — Odchylił szatę i podkurczył nogi, a nagie stopy oparł o parapet. — Chciałbyś, aby był już stateczny, poważny, a nawet został ojcem. Nie za wiele wymagasz?

— Możliwe, jednak cały czas myślę o tym, że niedługo oddam mu władzę, a on zrobi jakiś błąd. Chcę, aby go kochali, szanowali jego decyzje. Pragnę spokojnego, przyjaznego księstwa, jak to, które kwitło pod rządami jego ojca. Czy to coś złego? — Errdir oparł się o blat biurka stojącego obok okna, opuszkiem palców przesuwając po skórze stopy maga.

— Powinieneś mieć dzieci.

— Z tobą? — Regent prychnął rozbawiony.

— Z brzuchem byłoby mi nie do twarzy. — Mag przewrócił oczami. — Najwyraźniej potrzebujesz kogoś, kim mógłbyś się zawsze opiekować, strofować go i uczyć. Może wewnętrznie czujesz, że nadszedł ten czas? — zadrżał lekko, czując delikatny, łaskoczący dotyk na łydce.

— Proponujesz mi, abym znalazł sobie jakąś elfkę i spłodził z nią potomstwo? Czyżbym ci się już znudził? — Errdir zmrużył oczy, cofając dłoń i splatając ręce na piersi.

— Doskonale wiesz, że nie o to mi chodziło. Ty po prostu musisz się o kogoś troszczyć, doradzać, wychowywać. Skoro nie chcesz mieć własnych, to może swoje nadopiekuńcze skłonności przelej na dzieci Liriel?

— Zobaczymy. — Kael odwrócił się i sięgnął po stojące na biurku wino. — Więcej nie wspominaj o moich dzieciach. Nigdy ich nie pragnąłem. — Wzruszył ramionami, upijając łyk. — Wystarcza mi opieka nad cudzymi. Być może zmienię zdanie, gdy będę starszy.

— „Mam dopiero kilkaset lat, to za wcześnie, aby być ojcem”— powiedział elf, chcący rozmnażać swojego bratanka, który ledwie skończył czterdziestkę.

— Touche. — Kael skrzywił się lekko i dopił wino, po czym odstawił z trzaskiem kielich na blat. — Jestem zmęczony. Co powiesz na zrobienie mi jednego z twoich odprężających masaży? — Rzucił Errdirowi prowokujące spojrzenie i skierował się w stronę łoża.

— Kiedy temat staje się niewygodny…

— Errdir! — Kael zmrużył ostrzegawczo oczy, zrzucając jednocześnie szaty.

— Tak, to skuteczny argument. — Dulin z westchnieniem rezygnacji zeskoczył z parapetu.


***

24 listopad 1297 Era Gryfa.
Posiadłość Therien

— Ojcze! — zsiadając z konia, Lantiel gromkim głosem obwieszał swe przybycie. Ostatnio był w domu dwa lata wcześniej, gdyż obowiązki nadwornego maga skutecznie mu to utrudniały.

Przez kilkanaście ostatnich miesięcy pomagał w przesiedleniu trzech plemion górskich elfów na niziny. Uznały one władzę królewskiego namiestnika i wreszcie po latach utarczek zgodziły się na podpisanie traktatu pokojowego. Zentharion z dumą mógł udać się na dwór, aby przyjąć nagrodę z rąk króla, a Therien w tym czasie postanowił odwiedzić dom rodzinny.

— Młody panicz! — Z domu wybiegł elf o włosach zaplecionych w ogromną ilość cienkich warkoczy, upiętych z tyłu głowy długimi zdobionymi spinkami. — Nikt nas nie powiadomił, że panicz przyjedzie.

— Siwrisie, przestałbyś z tym paniczem w końcu. — Lantiel uśmiechnął się szeroko na widok służącego, uściskał go mocno i poklepał przyjaźnie po plecach. — Bogowie, jak dobrze cię widzieć. — Odsunął go na odległość swych ramion i przyjrzał mu się uważnie. — Nic się nie zmieniłeś. Nadal wyglądasz jak dzieciak.

— W moim wieku zmiany? Za stary na to jestem. — Siwris odwzajemnił uśmiech. — Wzrost nie świadczy o przemijających latach, młokosie — prychnął z udanym oburzeniem, zadzierając głowę, aby spojrzeć na Theriena. Pochodził z Puszczy, jego rasa była jedną z najniższych wśród elfów. Odkąd Lantiel pamiętał, Sirwis pracował u nich i pomagał w badaniach jego ojcu, od którego był starszy o siedemdziesiąt lat.

— Gdzie tata? — Lan rozejrzał się dookoła, zdziwiony, że ojciec nie wyszedł jeszcze go powitać.

— Poszli nad rzekę. Powinni już wrócić, niedługo pora na kolację. Nikt nam nie powiedział, że odwiedzisz dom. Najwyraźniej list nie doszedł.

— Nie mógł dojść, gdyż żadnego nie wysłałem. — Lantiel wyszczerzył się szelmowsko. — Postanowiłem sprawić niespodziankę.

— I udało ci się.

Sięgające ziemi gałęzie wierzby płaczącej rozchyliły się i spomiędzy nich wynurzyła się wysoka i smukła postać Jarela. Szybkim krokiem elf pokonał odległość dzielącą go od syna i zatrzymał się tuż przed nim, ujmując jego twarz w dłonie i przyglądając mu się uważnie.

— Blady, za szczupły i… — zamilkł na moment, jakby nad czymś się zastanawiając, po czym dokończył spokojnie. — Czego oni wymagają od ciebie na tym dworze? Wyglądasz jakbyś pracował w kamieniołomie, a nie jako mag pławiący się w dobrobycie.

— To tak witasz swego syna jedynaka? — Lantiel szturchnął ojca palcem w klatkę piersiową. — Wymówki od progu?

— Stwierdzam fakt. — Jarel przyciągnął go w końcu do siebie, zamykając w ramionach. — Dobrze cię widzieć.

— Ciebie też, ojcze. Tęskniłem. — Therien z radością wciągnął w płuca zapach rodzica. Jarel pachniał pergaminem, farbą i czymś ulotnym, co kojarzyło się z domem. Naprawdę mu tego brakowało.

— Miło widzieć waszą radość, ale ja również chciałam się przywitać — od strony wierzby dał się słyszeć melodyjny kobiecy głos.

— Kilien. — Lantiel oderwał się od ojca i podszedł do elfki, podając jej dłoń. — Dawno się nie widzieliśmy. Widzę, że nadal przebywasz tu wgościnie — dodał z przekąsem. — Ile to już? Pięć? Sześć lat?

— Dokładnie sześć i pół roku. Masz coś przeciwko? — Twarz kobiety pozostała spokojna, jednak w jej oczach odmalował się niepokój.

— Oczywiście, że nie. Ojciec jest szczęśliwy. W listach pisze tylko o tobie. — Uniósł brew, widząc jak oblicze elfki rozjaśnia się na te słowa. — Doprawdy, powinniście przestać nazywać to „wizytą”, nikt już w to nie wierzy.

— Nie bój się, dostaniesz zaproszenie na ślub. — Mrugnęła do niego figlarnie. — Nie mógłby się odbyć bez ciebie.

— Naprawdę? — Zdumiony odwrócił się w kierunku ojca, nie wypuszczając z uścisku dłoni Kilien. — Pobieracie się? Kiedy i dlaczego ja nic o tym nie wiem?!

— Planujemy dopiero. — Kael wyraźnie speszony przestąpił z nogi na nogę. — Czy przyjechałeś na długo?

— Wystarczająco — Lantiel w końcu uwolnił rękę elfki i podszedł do konia, aby odczepić sakwy. — W sam raz, aby pomóc wam w przygotowaniach. — Zarzucił torbę na plecy i ruszył w stronę domu, pozostawiając zakłopotane elfy samym sobie.


***


   W pokoju nic się nie zmieniło od jego ostatniego pobytu, tak jakby cały czas pomieszczenie na niego czekało. Nadal królowały tu barwy kremu i bladej zieleni, a łóżko zaścielał oliwkowy patchwork. Lan rzucił sakwę na podłogę obok posłania. Podszedł do okna, wyjrzał na ogród i odetchnął z przyjemnością powietrzem przesyconym zapachem wiciokrzewu. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, prześwitując delikatnie przez liście drzew i ogrzewając jego twarz. Przymknął oczy, upajając się panującym wokół spokojem, tak różnym od ciągłego zgiełku panującego na dworze królewskiego namiestnika. Naprawdę dobrze było wrócić do domu.

Uniósł powieki i odsunął się od okna. Podszedł do łóżka, usiadł na nim, rozkoszując się jego miękkością, tak różną od twardego, końskiego grzbietu, na którym spędził ostatnie trzy dni. Przeciągnął dłonią po chłodnej narzucie, czując pod palcami jej delikatną fakturę. Przez kilkanaście minut po prostu siedział, zatapiając się w wspomnieniach z dzieciństwa i oddając błogiemu lenistwu. W końcu wstał i podszedł do bocznych drzwi prowadzących do łazienki.

Na środku pomieszczenia znajdowała się duża drewniana balia, w tej chwili pusta. Lantiel opuścił wąż zapięty pod powałą i odkręcił kurek, by wpuścić do środka ciepłą wodę doprowadzaną tutaj z kuchni. Z półki obok zdjął olejek cytrusowy i wlał trochę do wody.  W wiklinowej szafce stojącej w rogu łaźni znalazł dwa puszyste tęczniki, które umieścił obok na małym, pomalowanym na ciepły pomarańcz stołku. Szybko zrzucił podróżne ubranie i pozostawiwszy je w nieładzie na podłodze, zakręcił wodę i wszedł do balii.

Bogowie, jak brakowało mu takiej kąpieli! Z radością dmuchnął w obfitą pianę, która utworzyła się na powierzchni. Odchylił głowę, opierając ją o zagłówek i zamruczał z rozkoszy.

— Widzę, że nadal uwielbiasz ten zapach. — Nie usłyszał, kiedy drzwi się otworzyły i stanął w nich ojciec. — Pewne rzeczy najwyraźniej nigdy się nie zmieniają.

— Jest odświeżający. — Lantiel poruszył się niespokojnie, sprawdzając czy piana nie rozsunęła się w strategicznych miejscach. — Nie zauważyłem, kiedy wszedłeś.

— Wołałem cię na kolację, a skoro nie odpowiadałeś, przyszedłem sprawdzić, co się stało. — Jarel odłożył ręczniki na parapet i przestawił stołek tak, że ten znalazł się za głową Lantiela. — Sądziłem, że mogłeś zasnąć. — Zdjął górę szaty i w samych spodniach usiadł na nim. Napełnił wodą dzban stojący obok wanny i przechylił go nad głową syna, ostrożnie spłukując jego włosy.

— Czułem, jakbym lepił się od brudu. — Lantiel zamruczał, gdy ojciec delikatnymi ruchami zaczął myć jego włosy, wmasowując w nie szampon robiony z mleczka kokosowego i ziół. — Nie musisz tego robić, nie jestem już dzieckiem.

— Ale chcę. To był nasz mały rytuał, kiedy tu jeszcze mieszkałeś. — Jarel przesunął ręką po długich pasmach, które opadały prawie do podłogi, poza brzeg bali. Woda skapywała z nich na podłogę, ściekając od razu do odpływu. — Co słychać na dworze Zenthariona? — zapytał, spłukując jednocześnie pianę z głowy Lantiela.

— Podpisaliśmy traktat z wysokimi elfami. Ziemia w górach staje się coraz mniej żyzna. Deszcze wypłukują z gleby wszystko to, co potrzebne roślinom. Nieodżywiane odpowiednio plony z roku na rok stawały się coraz marniejsze. W końcu do chat zaczął zaglądać głód i to zmusiło ich do zejścia na niziny. Zen oddał im całą zachodnią puszczę. Mogą tam się osiedlić i wykarczować część lasu. Najżyźniejsze tereny ciągnęły się wzdłuż rzeki, ale bagniste podłoże nie nadawało się do postawienia domów. Czy to odżywka z drzewa cedrowego z dodatkiem grejpfruta? — przerwał, wciągając nosem powietrze.

— Tak. Robota Kilien. Nie podoba ci się?

— Nie, ma bardzo intensywny zapach, to wszystko. — Na powrót przymknął oczy, pozwalając delikatnym dłoniom wmasowywać balsam w swoje włosy.

— Rozumiem, że suszeniem tych terenów sam się zająłeś. — Jarel wrócił do przerwanej rozmowy. — Żmudna praca?

— Żmudna to mało powiedziane. W dodatku brudna i gryząca. Bagno wcale łatwo się nie poddawało. Ziemia albo osiadała, albo pękała w najmniej oczekiwanych miejscach. W dodatku pełno robactwa i komarów, które cięły bezlitośnie nawet wtedy, gdy śmierdzieliśmy specyfikiem od nadwornego medyka. — Lantiel wzdrygnął się na szczególnie wyraziste wspomnienie. — Na koniec został sprowadzony mag ziemi, który wyrównał cały teren. Jeżeli sądziłeś, że praca maga to wieczne chodzenie w pięknych szatach z dumnie podniesioną głową, to chyba właśnie rozwiałem twoje złudzenia.

— Faktycznie, mogłeś połamać na tym paznokcie. — Jarel zaśmiał się, owijając włosy syna ręcznikiem. — Dokończ ablucje i dołącz do nas na kolacji. Siwris i Kilien stanęli na głowie, aby dogodzić twojemu podniebieniu. Chyba obawiają się krytyki po tym, co serwowano ci na dworze. — W jego głosie brzmiało rozbawienie. — Spróbuj nie zasnąć — dodał, widząc jak syn z trudem tłumi ziewanie, po czym zabrawszy swą szatę, opuścił pomieszczenie.

Lantiel odprowadził ojca wzrokiem i na powrót oparł głowę o zagłówek. Zdecydowanie dobrze było być w domu. Przez chwilę chłonął tę beztroskę i ciepło. Przed jego oczami pojawiła się twarz Kilien. Co prawda, zamieszkała z jego ojcem, jednak nadal była częstym gościem na dworze Ithildinów. Być może będzie mniej ostrożna w rozmowie niż Errdir w swych listach.

1 komentarz:

  1. Hej,
    Silvan się zmienił, ożenił się z nią, jestm ciekawa jego reakcji jak się obudzi, Lamtaniel został ndwornym magiem u namiestnika, ciekawe co powiedziała Killien jak z zamku się wyprowadziała... choć tam się pojawia
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń