środa, 30 maja 2012

XVIII Na przekór przeznaczeniu


   To koniec. 

Zasoby studni były na wyczerpaniu, a od trzech dni ani Therien, ani arcymistrz Errdir nie znaleźli nowych żył. 
Przełęcz zaroiła się od żołnierzy, którzy zostali wysłani, aby w razie potrzeby bronić przejścia. Miasto już dłużej nie mogło dostarczać wody koczującym pod drugiej stronie doliny i w każdej chwili zdesperowani z pragnienia uciekinierzy mogli zaatakować i przemocą spróbować przedrzeć się do środka w poszukiwaniu wody.

Lantiel zaciskał zęby, usiłując nie pomstować na decyzję Silvana. Oczywiście rozumiał ograniczenia, jednak myśl o setkach elfów cierpiących poza granicami miasta wywoływała przerażenie. Właściwie od kilku dni miał wrażenie, że coś się między nimi zmieniło i o ile na początku usiłował sobie wmówić, że to tylko jego paranoja, z biegiem czasu musiał spojrzeć prawdzie w oczy. Silvan miał dla niego coraz mniej czasu.

Pochmurnym wzrokiem spojrzał w kierunku biblioteki, gdzie tego popołudnia zniknął książę. Istis poprosiła go o pokazanie kronik heraldycznych, na co mężczyzna przystał z ochotą, gdyż jak wszystkim było wiadome, historia jego przodków zawsze go fascynowała. 
Lantiel musiał przyznać, że elfka była naprawdę inteligentna. Najwyraźniej brak zainteresowania względem jej osoby w końcu wzbudził jej podejrzliwość, gdyż teraz wszelkimi sposobami usiłowała zaabsorbować czas Silvana. 

Książę, czy mógłbyś poświęcić mi chwilę i sprawdzić listę osób oczekujących na leki? Jestem pewna, że lepiej ode mnie będziesz wiedział, gdzie są najbardziej potrzebne. Lantiel na pewno nie będzie miał nic przeciwko, prawda?

Drogi książę, chciałabym wybrać się po zioła, jednak te najpotrzebniejsze nie rosną w okolicy i w związku z tym musze opuścić miasto. Czy byłbyś tak uprzejmy i poświęcił mi trochę czasu jako eskorta?

Silvanie, zdecydowanie powinniśmy wyjść do elfów koczujących poza miastem. Kilka słów przyszłego władcy podniosłoby morale. Naprawdę, tak bardzo żal mi tych kobiet i dzieci… Lantiel zapewne zgodzi się ze mną…

Sil… przeglądałam ostatnio księgi i nie rozumiem… Byłbyś tak miły… Therien poczeka…

Ta kobieta była wszędzie i z jakąś dziwną determinacją wkradała się w łaski Ithildina, przy cichej aprobacie Kaela. Chłopak widział, jak kochanek powoli wymyka się z jego rąk, coraz więcej czasu poświęcając elfce niż jemu. Poddani już zaczynali szeptać na temat przyszłej żony księcia i zgodnym chórem przyklaskiwali temu mariażowi. Kobieta była piękna, inteligentna i mądra, przy czym potrafiła odnaleźć się w każdej sytuacji. Kim był on naprzeciwko takiego ideału? Zwykły mieszaniec. I nieważne, że on też pochodził z wysokiego rodu, że herb zdobił wezgłowie łoża jego ojca, a tatuaż we włosach świadczył o przynależności klasowej. To wszystko było niczym… Mógł zawalczyć, spróbować odsunąć ją na bok, był magiem, w mieście zdążył poznać już większość mieszkańców i być może całkiem szczerze go polubili, jednak brakowało mu tego, co najważniejsze — nie mógł dać Silvanowi dziedzica.

Usiadł na łóżku i ukrył twarz w dłoniach. Ta miłość była jego przekleństwem. Do tej pory był wolny, jak dziki ptak mógł wić tymczasowe gniazda w przydrożnych gospodach i opuszczać je bez cienia żalu. Czy jego przeznaczeniem było wieczne cierpienie? Po co mu te tysiące lat życia, skoro miał je spędzić w bólu, rozpamiętując kilka miesięcy szczęścia? To nawet nie będzie życie, to będzie egzystencja… Ponura, pusta i bezwartościowa. Może od razu powinien odprawić rytuał przejścia i pozwolić swej duszy udać się do Arkadii? To byłoby takie proste… 

    Przymknął oczy i pozwolił myślom szybować. Dom. Miejsce gdzie był szczęśliwy. Jego ojciec, którego nie widział ponad trzy lata, na pewno czekał na niego. Może powinien go odwiedzić? Nie mógł odejść, był wszystkim dla Jarela i dobrze zdawał sobie sprawę, jakiego cierpienia by mu przysporzył. Nigdy nie zrozumiałby jego decyzji, w końcu on nie poddał się po śmierci żony. Nie przeżyłby wiadomości, że jego syn okazał się tak słaby. A Errdir? Mistrz i przyjaciel, czy zaakceptowałby takie rozwiązanie? Nigdy. Był zbyt silnym mężczyzną, nieugiętym. Też niejedno przeżył, a jednak nadal potrafił cieszyć się życiem i odnaleźć własne szczęście. Nazwałby go głupcem, który patrzy tylko do linii horyzontu, nie sięgając wzrokiem dalej, a przecież za jakiś czas… Nie… Czas nie ma z tym nic wspólnego. Nieważne, ile lat minie, Lantiel podświadomie wiedział, że będzie pielęgnować to uczucie wbrew wszelkiej logice i nakazom rozumu. Głupi elf… Szalony elf… Beznadziejnie romantyczny elf…

Uniósł powieki i spojrzał w okno. Mrok powoli osnuwał nagie, pozbawione liści korony drzew. Zapewne było już dawno po kolacji. Silvan powinien już tutaj być, a jednak w korytarzu panowała cisza, której nie rozpraszały znajome kroki. W tej chwili poczuł, że najgorsze, co może być, to pozbawienie samego siebie złudzeń. Ogarnęła go złość.


                               
                                                                               ***



— To niesamowite, nigdy nie przypuszczałam, że historia rodu Ithildinów jest tak ciekawa. — Istis siedziała pochylona nad woluminem i z wypiekami przeglądała kolejne strony. — Muszę się jeszcze wiele nauczyć.

— Cierpliwości, cała biblioteka jest do twojej dyspozycji. — Silvan pomiędzy księgami zupełnie stracił poczucie czasu. W dodatku elfka okazała się naprawdę wdzięczną słuchaczką i wręcz spijała słowa z jego ust. 

— Och, wiem, wiem. — Machnęła ręką. — Po prostu to takie wciągające, te wszystkie bitwy, romanse, bohaterskie czyny, a już powstanie godła zakrawa na opowieść epickich rozmiarów. Naprawdę, powinnam to wszystko wiedzieć, w końcu kiedyś to ja będę karmić tymi opowieściami nasze dzieci. — Zarumieniła się uroczo i spuściła oczy, chwytając go za rękę.

— Hmm… Tak, to prawda. — Cofnął się odrobinę, jednak nie wyrwał dłoni z uścisku, co elfka przyjęła z uśmiechem. — Myślę, jednak, że do tego czasu zdążysz przeczytać wszystko — mruknął, rozglądając się ostrożnie po potężnej bibliotece, w której książki pięły się na dębowych półkach pod sam sufit.

— Na pewno dużo, ale zdecydowanie nie wszystko. — Mrugnęła zalotnie. — W końcu gdybyśmy mieli czekać, aż zaznajomię się z całą wiedzą ukrytą pomiędzy tymi kartami, zajęłoby nam to lata, prawda? Wątpię by moi rodzice, twój wuj i poddani wybaczyli nam taką opieszałość.

— Na razie mamy problem z suszą. — Wreszcie cofnął rękę, sięgając po jakaś zapomnianą książkę i bezwiednie zaczął przewracać jej stronice.

— Susza nie będzie trwała wiecznie. — Oparła się o zagłówek fotela i spojrzała na niego poważnie. — Chyba nie zamierzasz tego odkładać? Kontrakt…

— Znam go — wszedł jej w słowo. — Jednak nic nie wspomina o dacie ślubu.

— Mówisz, jakbyś go nie chciał…

— Oczywiście, że chcę. — Przewrócił oczami. — Po prostu uważam, że jesteśmy jeszcze na to za młodzi.

— Nie sądzę. Z tego co słyszałam, wiele elfów uważa, że wraz z końcem suszy nastąpi nasz ślub. Kael twierdzi, że ogłoszenie zaręczyn wzmocniłoby morale i zadziałało pobudzająco.

— Kael za bardzo stara się rządzić moim życiem — warknął, lecz widząc spłoszone spojrzenie dziewczyny, westchnął i poklepał ją niezdarnie po leżącej na kolanach dłoni, której palce mięły materiał spódnicy. — Wiesz, że nic złego nie miałem na myśli.

— Po prostu sądziłam, że w tym co mówi, jest sporo racji. Zaręczyny to jeszcze nie ślub…

— Oczywiście. Porozmawiamy jeszcze o tym, dobrze?

— Nie czuj się zmuszony, to była tylko sugestia. — Delikatnym ruchem założyła kosmyk włosów za ucho.

— Rozumiem, przemyślę twoją propozycję. — Wyjrzał przez okno, spoglądając na księżyc. — Już po północy — stwierdził ze zdziwieniem. — Na przyjemnej rozmowie w miłym towarzystwie czas upływa niepostrzeżenie, jednak rano mam patrol. Wybaczysz więc, że się pożegnam. — Wstał, by złożyć pocałunek na jej policzku, jednak w tej samej chwili dziewczyna odwróciła głowę i zamiast miękkiej skóry, poczuł pod wargami jej delikatne, rozchylone zapraszająco usta. — Istis?... — szepnął, owiewając jej twarz ciepłym oddechem.

— Tak? — Jej oczy rozszerzyły się nieznacznie.

— Jesteś naprawdę piękną kobietą…

— Ale?...

— Nie, nic… 

Urwany szept zmienił się w ciche westchnienie. Delikatny, pełen obawy i lęku przed odrzuceniem pocałunek zmienił się w coś głębszego. Nie było tutaj pasji, zabrakło namiętności, jednak czułość i słodycz, którymi emanował, wystarczały jak na tę jedną ulotną chwilę. Nie było zachęcających objęć i zbytecznych gestów. Skończył się tak szybko, jak szybko się zaczął, pozostawiając na ustach smak cierpkiego wina.



                                          
***



     Drzwi do komnaty uchyliły się cicho. Lantiel głębiej wtulił twarz w poduszkę, udając, że śpi. 
Silvan po cichu stanął obok łóżka, rozbierając się i delikatnie wsunął się pod prześcieradło, kładąc na plecach. Ostrożnie ułożył się, nie dotykając leżącego obok elfa. W ciszy słychać było jego nierówny oddech, od czasu do czasu z ust księcia wyrywało się coś na kształt westchnienia. 

Therien milczał, czekając na jego ruch. Przecież zawsze ilekroć wracał, budził go pocałunkiem lub po prostu wtulał się w jego ciało. Zawsze spragniony bliskości i dotyku. Jednak tym razem nic nie wskazywało na to, aby Ithildin chciał zamierzał cokolwiek zrobić. Lantiel zacisnął usta, powstrzymując jęk rozczarowania. W końcu nie wytrzymał i odwrócił się w jego kierunku.

— Późno wróciłeś.

— Och, myślałem, że śpisz. — Złote oczy błysnęły w ciemności.

— Czekałem na ciebie. — W głosie Lantiela dało się słyszeć nutkę pretensji.

— Niepotrzebnie, wiesz, że zawsze wracam. — Silvan nawet nie drgnął. Leżał, wpatrując się w sklepienie, jakby w ciemności mógł zobaczyć namalowane na nim freski.

— Coś się stało?

— Nie, dlaczego pytasz? 

— Tak ogólnie, tęskniłem za tobą. — Therien przysunął się bliżej, chcąc się przytulić.

— Gorąco dziś. — Silvan nie odwzajemnił uścisku.

— Od kilku ostatnich dni w ogóle nie masz dla mnie czasu. Myślałem, że przynajmniej noce będą należały do nas. — Elf wtulił nos w jego szyję, udając, że nie zwraca uwagi na chłód bijący od kochanka.

— Wiesz, że cię kocham. Po prostu wydarzenia przybrały zły obrót. Susza, epidemie, napady i buntujące się elfy… To mnie przytłacza.

— I Istis, która zagarnęła cię dla siebie. — Teraz Silvan wyraźnie usłyszał w głosie leżącego obok mężczyzny wyrzut.

— Po prostu czuje się zagubiona, poza tym pomaga jak może, nie sposób odmówić jej prośbom, wiesz o tym.

— Odsuwasz się ode mnie.

— Lan, wiesz, że to nieprawda. — W końcu objął go ramieniem, przytulając mocno i czując, jak dłonie kochanka suną po jego ciele, a palce wbijają się w mięśnie ramion.

— Pachniesz nią. — Chciał coś powiedzieć, lecz Lantiel uciszył go pocałunkiem. — Ja naprawdę staram się zrozumieć, ale to jest trudne.

— Cii… — Nakrył jego usta swoimi wargami. Czułość? Słodycz? Tak, to wszystko tutaj było, ale na tym się nie kończyło. Była też namiętność, żar trawiący duszę i zmysły. Każdy ruch, każde westchnienie, rozpalały go do białości. Czuł jak wzdłuż jego kręgosłupa biegnie dreszcz czystej przyjemności. Elbereth, jak miał żyć u boku Istis… Czym było zaufanie i czułość naprzeciwko tej palącej rozkoszy, którą rozbudzał w nim ten jasnowłosy elf… Kiedy był przy nim, miał wrażenie, jakby dotarł do źródła życiodajnej wody. Przy elfce… Przy Istis po prostu czuł spokój i obietnicę stabilności. Wszystko to jednak było za mało, mógł ją nawet pokochać, lecz byłaby to miłość bez namiętności, bez wszystkiego, co nadawało temu słowu sens i czyniło go jedynym w swoim rodzaju. — Istis chce się zaręczyć — mruknął bez zastanowienia.

— Co? — Lantiel odsunął się od niego i usiadł na posłaniu. 

— Kael uważa…

— Kael? Co ma z tym wspólnego Kael? — warknął elf.

— Po prostu rozmawiał z Istis i doszli do wniosku, że to podniosłoby morale społeczności.

— A ty? Co ty o tym sądzisz?

— Nie wiem…

— Nie wiesz… — Pokręcił głową zszokowany. — Po prostu nie masz nic przeciwko temu, prawda? Pozwalasz, aby rządzili twoim życiem, bo tak ci łatwiej!

— To wcale nie tak! Prędzej czy później i tak musiało do tego dojść. Wiesz dobrze, że wcale tego nie chcę! 

— Nie chcesz. — Lantiel roześmiał się głucho. — Może i nie chcesz, ale nic z tym nie zrobisz!

— To tylko zaręczyny.

— Tylko? Sądziłem… Myślałem naiwnie, że… — Therien wstał z łóżka i nerwowo podszedł do okna. — Jaki ja byłem głupi, przecież wiedziałem, że prędzej czy później do tego dojdzie. Powinienem był być przygotowany…

— Lan… — Silvan również się podniósł i podszedł do niego, obejmując go od tyłu.

— Nie, nie dotykaj mnie teraz. — Strząsnął jego ręce i odsunął się. — Muszę pomyśleć… Muszę mieć czas. Powinienem był odjeść wcześniej, wtedy by tak nie bolało.

— Dlaczego… Nie rozumiem, dlaczego nie chcesz zostać ze mną. Istis by zrozumiała, to mądra kobieta.

— Istis… Zawsze już będzie tylko Istis — prychnął elf. — Rozmawialiśmy już o tym, to nie działa w ten sposób. Nigdy nie będę tym drugim. Nie poniżysz mnie w ten sposób. 

— Zwariowałeś. — Silvan postąpił krok w jego kierunku, lecz przystanął, widząc, jak ten cofa się przed nim. — Kocham cię. Tamto to tylko układ.

— Układ, jednak moja obecność zniszczyłaby wszystko. Zadałbyś ból sobie, jej i mnie. Trójkąty na dłuższą metę się nie sprawdzają, zawsze ktoś w nich cierpi, a tym razem cierpiałyby trzy osoby. — Potrząsnął głową rozgoryczony. — Potem pojawiłyby się dzieci i jak byś mnie przedstawił? Jako dobrego wujka, który pieprzy się z ich ojcem?

— Przestań! My…

— Nie! Przejrzyj na oczy! Nie ma nas! Nigdy nie było! To tylko przelotne zauroczenie! Zapomnisz o mnie, zatracisz się w jej ciepłych i hojnych ramionach! — Krzyk elfa rozniósł się po komnacie.

— Uspokój się, wiesz, że to nieprawda!

— I mówi to ktoś, kto przychodzi w środku nocy, pachnąc jej perfumami — zakpił Therien. — Sądzisz, że co ja czuję? 

— To był tylko pocałunek — mruknął Silvan, zanim zdążył się zastanowić.

— Pocałunek… — Czerwień oczu blondyna pogłębiła się. — Całowałeś się z nią… a potem przyszedłeś do mnie… To dlatego nie chciałeś mnie dotknąć.

— To nie tak…

— Jestem idiotą… Głupcem. Mówisz mi, że nic do niej nie czujesz, że to obowiązek, a potem całujesz się z nią, jak gdyby nigdy nic? Wyjdź.

— Lan, uspokój się, jesteś zdenerwowany. — Ithilidin czuł się coraz gorzej. Miał wyrzuty sumienia i w gruncie rzeczy doskonale rozumiał rozpacz brzmiącą w głosie kochanka.

— Nie… Nie jestem zdenerwowany. — Ciche słowa wstrząsnęły nim bardziej niż wcześniejszy krzyk. — Nie wiesz, jak wyglądam, kiedy rozsadza mnie wściekłość i uwierz mi, lepiej żebyś nigdy nie poznał gniewu drowa — wycedził zimno. — A teraz wyjdź. Wynoś się, zanim nie zrobię czegoś, czego obaj będziemy żałowali. 

— Porzucasz mnie? Odtrącasz z powodu jednej chwili zapomnienia? — Silvan patrzył na niego z niedowierzaniem.

— Nie, nie przez tę jedną chwilę, ale przez te przyszłe. 

Książę nie wiedział co zrobić, jakby wahał się jeszcze pomiędzy złapaniem mężczyzny w ramiona i scałowaniem z jego twarzy całego tego gniewu, a odwróceniem się i pozostawieniem go samemu sobie.

— Lan…

Therien odwrócił się w kierunku ściany, splatając ręce na piersi. Ithildin rozpaczliwie wpatrywał się w jego napięte ramiona, włosy, które w świetle księżyca przybrały barwę srebra, długie, smukłe nogi i… zacisnąwszy zęby, pozbierał swoje ubrania i opuścił komnatę.


                                          
***  



     W momencie gdy drzwi zamknęły się za wychodzącym księciem, cała odwaga i determinacja opuściły Lantiela. Z głuchym jękiem opadł na kolana i oparł twarz o chłodną pościel. Pomimo tego, co powiedział, pomimo tego, jak odtrącił Silvana, nadal go kochał. Miłości nie da się wyrzucić za próg. Nie płakał. Pustymi oczami wpatrywał się w ścianę, zastanawiając się, skąd ma wziąć siłę, aby odejść. 
Wiedział, że zostanie zraniony, starał się przygotować na ból, którego wówczas zazna, jednak to co czuł teraz, rozrywało go na strzępy. Z zaskoczeniem stwierdził, że tak naprawdę nic, cokolwiek sobie wyobrażał, nie było porównywalne z cierpieniem, jakie rozsadzało jego umysł i ciało. 


Zamknął oczy i zacisnął pięści na prześcieradle, zsuwając je na podłogę. Parna noc nie pozwoliła nagiemu, skulonemu na dywanie ciału na odczuwanie chłodu. Przez długi czas leżał, wodząc niewidzącym wzrokiem po komnacie, zanim zasnął, szarpany niespokojnymi snami.


— Uciekaj…

— Nie! Nie wolno ci, musisz coś zrobić!

— Uciekaj…

— Nie odwracaj się!

— Głupiec!

Krew, wszędzie czerwona, cuchnąca krew. Ten zapach go dusił, przyprawiał o mdłości. Zataczając się, parł przed siebie, nie zważając na krzyki w jego głowie. Jedne nakazywały mu zawrócić, inne dopingowały do szybszego biegu. Jego nogi grzęzły w wysuszonej ziemi, która spragniona chłonęła wszechobecną posokę. Potykał się o leżące dookoła ciała. W dłoni ściskał miecz, który pojawił się nie wiadomo skąd. Nie zastanawiał się nad tym. Ogień! Musiał go ugasić, zanim będzie za późno! Ktoś zastąpił mu drogę, ktoś, kogo znał. Nie chciał z nim walczyć, lecz jego ręka uniosła się jakby wbrew woli i klinga zabłysła w blasku księżyca, by po chwili przybrać barwę purpury.

— Nie!

Coś zawyło w jego umyśle w momencie, gdy ostrze sięgnęło ciała. Gorące krople bryzgnęły na jego twarz, przesłaniając mu na chwilę wzrok. Starł je rękawem, przystając i z przerażeniem wpatrując się w złote tęczówki, które zamarły w zaskoczeniu.

Nieee….


Krzyki napierały na niego, ogłuszały go. Wrzaski przerażenia i rozpaczy rozlegały się dookoła. Pojął, że sam krzyczy i…



    Otworzył oczy, w przerażeniu rozglądając się dookoła. Bogowie, znowu koszmar. Niech to się skończy! Nie chciał już słuchać jęków i nawoływań żołnierzy, nie chciał słuchać wycia rozpaczy, a jednak… Jednak nadal je słyszał! Poderwał się i podbiegł do okna, wychylając się na zewnątrz. To już nie był sen, na dworze trwała walka.


1 komentarz:

  1. Hej,
    czyli wie, że ma wyższe pochodzenie, cały czas odciąga Silvana od niego, i w zasadzie osiągnęła cel... czy w końcu do nich dotrze, że chodzi o miłość?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń