poniedziałek, 28 maja 2012

XVII Historia z Konohy



Za tobą pójdę w ogień



— I żebyś go krótko trzymała, bo to leń. Żeby ćwiczył, bo marnuje swój potencjał, a ty nie pozwól jej wejść sobie na głowę, bo jak baba zacznie się rządzić to…

— Chodź już. — Iruka chwycił za ramię rozgadanego Kakashiego i odciągnął od młodej pary. — Przepraszam, chyba za dużo wina w siebie wlał, wtedy zawsze staje się gadatliwy.

— I żebyście przyczynili się do powiększenia populacji Konohy, dając jej wielu nowych mieszkańców!

— Kakashi, zamknij się wreszcie. — Zarumieniony mężczyzna, szarpnął Hatake, kierując się w stronę wyjścia.

— Iruka, kochanie z tobą wszędzie pójdę! — Jego partner w jednym momencie zapomniał o życzeniach, które tak gorliwie składał i uwiesił się na szyi bruneta. — Aaa wiesz, naprawiłem łóżko, ta deska, co nam zawsze wylatywała… — Dalsze słowa stłumiła ręka, która powędrowała do jego ust. — Cholera chyba mi niedobrze coś…

— Zabiję cię, przysięgam, że zabiję. — Iruka był naprawdę zły. Pomimo tego, że ich związek był całkiem jawny, chichoczący uczestnicy wesela obserwujący całe zajście, przyprawiali go o dreszcze i czuł się całkowicie skrępowany zachowaniem przyjaciela. 

— Chyba przydałaby ci się pomoc. — Podniósł wzrok i przez sobą ujrzał twarze Naruto i Sasuke.

— Jeżeli chcecie mi pomóc w wyprawieniu go w zaświaty, to nie ma sprawy — jęknął.

— Wystarczy, że go wyprawimy do najbliższej beczki z deszczówką. — Uchiha chwycił pod ramię lekko zataczającego się mężczyznę i wyszli z sali. Za nimi podreptał przygryzający wargi ze śmiechu Uzumaki.


***


— Spotka was za to kara, taki wam trening zrobię, że… — Głos przeszedł w bulgotanie, po chwili głowa Kakashiego wynurzyła się z beczki. — Będziecie błagać o litość, obie… bulbul… — Głowa ponownie znalazła się pod wodą.

— Myślę, że już mu przeszło. — Leżący pod drzewem Naruto zwijał się ze śmiechu.

— A ja myślę, że jeszcze nie — warknął zimno Iruka ponownie wpychając Hatake pod wodę i nie przejmując się jego złorzeczeniami. Kiedy po kilku minutach ociekający wodą mężczyzna został puszczony, patrzył na wszystkich spod byka, mieląc cisnące się na usta przekleństwa.

— Morderczy trening, tysiąc lat bólu, tak was przepędzę, że będziecie zbierać swoje zwłoki przez tydzień!

— Myślę, że jednak nie. — Uśmiechnął się lekko Sasuke. — Nie zapominaj, że już nie jesteśmy twoimi podwładnymi, a częścią drużyny. Niestety nie możesz nas do niczego zmusić.

— Gówno prawda, zemsta będzie okrutna — mruknął Kakashi przecierając dłonią mokrą twarz. — A zacznę od ciebie, kochanie. — Spojrzał złowieszczo na Irukę, lecz jego oczy już zaczynały się śmiać. — A teraz wracam na wesele.

— Wracasz, ale do domu. — Umino złapał go w pasie i przyciągnął do siebie. — Chyba… że mam iść sam. Może spotkam po drodze, inteligentnego, małomównego, przystojnego, znającego umiar…

— Wstrętny szantażysto… idziemy razem. — Hatake przerwał monolog kochanka. — Czuję się zdominowany.

— No, czasami rozumiesz, o co chodzi. — Uśmiechnął się młodszy z mężczyzn i mrugając wesoło do rozchichotanych chłopaków, powoli skierował się w stronę własnego domu, a za nim posłusznie poczłapał Kakashi.

— Naruto — wysapał Uchiha, kiedy skończył się już śmiać. — Idę do siebie, wezmę jakieś czyste ubrania i przyjdę do ciebie później, pożegnaj ode mnie Shikamaru i Temari.

— Heh, nie ma sprawy, jesteś równie mokry, jak szanowny Kakashi. — Blondyn klepnął przyjaciela w plecy. — Będę w domu za jakieś pół godziny. 

Kiedy Sasuke zniknął za drzewami, odwrócił się i wrócił do sali. Wewnątrz panował gwar. Zebrali się chyba wszyscy mieszkańcy Konohy, jak i kilka osób z wioski Piasku. Temari i Shikamaru siedzieli przy głównym stole, przy czym dziewczyna cały czas się uśmiechała, a chłopak robił miny, jakby zabawa zaczynała go nudzić, a on sam najchętniej zwinąłby się już do domu, zabierając tylko siedzącą obok niego kobietę. Naruto wyszczerzył się lekko, ten ślub odbył się w bardzo szybkim tempie. Jako, że Gaara i pozostali mieszkańcy pustyni, mieli jutro wracać do siebie, całą uroczystość zorganizowano w dwa dni, gdyż Temari chciała, aby jej bracia uczestniczyli w tak ważnym dla niej dniu. Podszedł do stolika i przez chwilę rozmawiał z przyjaciółmi, a potem pożegnał się i ruszył do domu. Konoha nocą, lubił ten czas, było tak spokojnie. Jeszcze dwie, trzy godziny, a znowu ulice zaczną tętnić życiem. W mieszkaniu wziął szybki prysznic i od razu wpakował się do łóżka, miał zamiar czekać na Sasuke, ale całonocna zabawa szybko dała o sobie znać i chłopak zasnął.


***


    Potężny wybuch wstrząsnął śpiącą wioską. Uczestnicy wesela poderwali się i wybiegli przed budynek. Po kilku sekundach rozbrzmiał dźwięk dzwonu, obwieszczający stan najwyższej gotowości. Ulice zapełniły się biegnącymi ludźmi. Już z daleka widać było słup ognia wzbijający się wysoko i rozjaśniający nocne niebo.
Naruto poderwał się z łóżka. Szybko wciągnął spodnie, czarny podkoszulek i błękitny ochraniacz przypominający kamizelkę. Sznurując buty zastanawiał się jak długo spał. Chyba tylko kilka minut, w końcu Sasuke nie zdążył jeszcze wrócić. Złapał sakwę z bronią i w biegu przypiął ją do pasa. Kiedy znalazł się na ulicy, dołączył do ludzi biegnących w stronę północnej części wioski. Im dalej biegł, tym bardziej jego zdenerwowanie rosło, w końcu nie wytrzymał i wspiął się po słupie, z którego przeskoczył na najbliższy dach. Tak było szybciej i dawało też lepszy widok, na całą sytuację. Dym i ogień tworzyły na nocnym niebie niesamowite widowisko. Chłopak przyspieszył przeskakując na kolejny dach. Im bliżej był miejsca wypadku, tym bardziej jego przerażenie rosło. Minął dzwonnicę, która nadal obwieszczała swym brzmieniem, że stało się coś strasznego i mobilizowała mieszkańców. Zatrzymał się na krańcu jednego z domów i spojrzał przed siebie. Powietrze drgało od gorąca, wokół tańczyły iskry a płomienie strzelały, co rusz przeskakując na kolejne suche ze starości drewno. Piekło… to jedno przyszło do głowy wstrząśniętemu chłopakowi. Na dole mieszkańcy wioski usiłowali gasić płomienie, które w szybkim tempie trawiły budynek. Silne ręce podtrzymały osuwającego się na kolana chłopaka, coś przysłaniało mu wzrok, dym? A może łzy? Strach ścisnął mu żołądek.

— Sasuke — wychrypiał i rzucił się do przodu. Ktoś trzymał go za ramiona, nie patrzył kto.

Wyrywał się intruzowi, gotów nawet zabić. Jego oczy zwęziły się i przypominały teraz oczy zwierzęcia. Czakra, która zaczęła z niego się wydobywać, była coraz gorętsza, parzyła ręce mężczyzny, który znowu próbował go zatrzymać.

— Naruto uspokój się — syknął głos za jego plecami. Kto? Odwrócił się jak w amoku… Kakashi…

— Sasuke… — Sine wargi po raz kolejny wyszeptały imię chłopaka.

— Tak mu nie pomożesz, daj im ugasić płomienie, nic nie wskórasz w tym piekle. — Szarpnął się, jakby nie dosłyszał co do niego mówi.

Jego ręka uniosła się poza jego świadomością i łokieć ze straszliwą siłą wylądował na brzuchu trzymającego go Hatake, odrzucając go w tył. Zeskoczył z dachu i popędził w stronę płonącego budynku. Nie słyszał nawoływań ludzi, nie słyszał krzyków przyjaciół, roztrącał stojących mu na drodze jak marionetki. W końcu dotarł do domu. Gorąco uderzyło go w twarz, odrzucając do tyłu. Przez ułamek sekundy wpatrywał się w buchające płomienie, by nagle rzucić się do przodu i wpaść w sam ich środek. Dym otulił go szczelnie. Przeskoczył płonący kawałek deski. Gdzieś za nim posypały się iskry, cała zachodnia ściana płonęła, sufit zdawał się być morzem ognia, grożąc zawaleniem w każdej sekundzie, wpadł do kolejnego pomieszczenia.

— Sasuke! — Krzyk rozniósł się po budynku, łzy spłynęły ze szczypiących od dymu oczu.

— Sasukeee! — Jedno słowo, a tyle znaczyło. Wbiegł do kolejnego pokoju. Płonące zasłony posypały się iskrami i opadły na podłogę. Rozgarniał rękami zalegające podłogę szczątki mebli odrzuconych siłą wybuchu. Przed nim zamajaczyły schody na górę, wbiegł na nie omijając kolejne przeszkody. Pokój, za pokojem… Korytarz za korytarzem, już nie wiedział gdzie był, co sprawdził, a co przeoczył.

— Sasuke! — Palące gardło, dym skutecznie uniemożliwiał oddychanie, jęk… gdzie? Czy to on tak skarży się żałośnie? Pokój na końcu korytarza odgradzał pal, który kiedyś podtrzymywał strop. Chwycił go i szarpnął, coś zatrzeszczało. Szarpnął po raz drugi… kolumna ognia wzbiła się do góry, kiedy płonący słup zsunął się po schodach w dół. Trzask płomieni zmieszał się z hukiem, kiedy schody runęły pod ciężarem kolumny, osłabione przez płomienie. Dopadł do drzwi i otworzył je jednym kopnięciem. W środku panował mrok, ogień leniwie tlił się na obrzeżach ścian, jakby dopiero zaczynał smakować to pomieszczenie. Rozejrzał się dookoła usiłując przebić się przez zasłonę dymu. Strzaskane łóżko wyglądało, jakby ktoś zemścił się na nim waląc w niego siekierą. Regał z książkami leżał przewrócony na ziemię. Kopnął kilka woluminów odsuwając je tym samym od ognia. Potężna szafa zagrodziła mu drogę, widać siła wybuchu i ją przewróciła. Stara deska od stropu ugrzęzła pomiędzy nią a sufitem. Obszedł ją naokoło i wtedy to zobaczył, pomarańczowy skrawek materiału odbijał się od podłogi, schylił się i szarpnął. Góra jego własnego dresu odkryła czyjąś dłoń.

— Sasuke! — krzyknął krztusząc się przy tym napływającym coraz gęstszym dymem. Chciał dźwignąć szafę, jednak uniemożliwiła mu to zaklinowana deska. Kopnął ją kilka razy, aż z trzaskiem poddała się łamiąc na pół, ostrożnie uniósł mebel, stawiając go ponownie w pionie. — Sasuke… — jęknął po raz któryś z kolei. Odkąd wszedł do płonącego budynku, to jedno imię powtórzył tyle razy, że praktycznie brzmiało już jak mantra. Przyklęknął przy chłopaku i ostrożnie wziął go na ręce. Rozejrzał się… Od strony drzwi strzelały coraz większe płomienie. Powrót tą drogą był już niemożliwy. Podszedł do okna i wyłamał okiennice, po raz kolejny używając do tego nogi. Chyba nie kopał tylu rzeczy na raz odkąd pamiętał. Wspiął się i stanął na wąskim gzymsie spoglądając w dół. Właściwie mógłby skoczyć nie było wysoko, jednak obawiał się wstrząsu, jaki mógł spowodować. Nie wiedział, w jakim stanie jest nieprzytomny chłopak.

— Spójrzcie, ma go! Znalazł go! Żyje? Tam w oknie na drugim piętrze! — Głosy na dole docierały do niego jak przez mgłę. Wiele rąk wskazywało go palcami, w wielu oczach można było dostrzec przerażenie i bezradność. Dwie sylwetki oderwały się od tłumu i odpychając zagradzających im drogę strażaków, podbiegły do drzewa rosnącego pod domem Uchihów. Uzumaki patrzył jak szybko wspinają się, by po chwili znaleźć na jego poziomie.

— Naruto. — Głowa Kiby wynurzyła się spośród liści. — Przesuń się tutaj i podaj mi go. — Kolega siedział okrakiem na gałęzi, obok niego przykucnął Neji.

— Nie bój się, nie upuścimy go. — Chłopak z jasnymi oczami patrzył zatroskanym wzrokiem na blondyna. Uzumaki przez chwilę nie wiedział co robić. Nie chciał wypuszczać Sasuke z rąk, jakby się bał, że pomimo wszystko płomienie dosięgną go, zanim znajdzie się w bezpiecznym miejscu. — Naruto… nie ma czasu. — Byakugan w oczach chłopaka przedzierał się przez kolejne pomieszczenia budynku. — Ogień za chwilę tu będzie, jeżeli nie teraz… to nigdy.

— Tylko go nie upuśćcie. — Ochrypły głos, brzmiał obco nawet w jego własnych uszach.

Po chwili patrzył jak Kiba i Neji ostrożnie opuszczają się wraz z Sasuke i oddają go w ręce sanitariuszy. Zeskoczył i przepchnął się przez tłum szukając wzrokiem chłopaka. Ktoś skierował go w lewo, w kierunku ogrodzenia. Pod płotem, oparty o resztki bocznego budynku siedział Uchiha, nad nim pochylała się Tsunade. Przystanął nie chcąc przeszkadzać. Kiedy kobieta odsunęła się od chłopaka, a ten otworzył oczy, zdał sobie sprawę, że cały czas wstrzymywał oddech modląc się, aby nie było za późno. Przetarł ręką powieki, które jak sobie wmawiał, piekły go od dymu i gorąca. Ktoś popchnął go lekko do przodu, odwrócił głowę i spojrzał w oczy uśmiechniętego Kiby, który spojrzeniem wskazał mu by szedł. Tym razem to on zachowywał się jak lalka, nawet nie wiedział, kiedy podszedł do Sasuke i uklęknął przed nim. Wpatrywał się w twarz, która tak wiele dla niego znaczyła. Gdyby nie przyszedł na czas, gdyby nie zdążył. Potrząsnął głową odpędzając upiorne myśli.

— Hej, chyba nie zaczniesz płakać? — Sasuke spojrzał na niego z lekkim uśmiechem. Jego twarz i ramiona zdobiły krwawe ślady po drzazgach i otarciach. Podniósł rękę i delikatnie starł bród z policzka Naruto. — Nic mi nie jest. — Zakasłał lekko. Powoli odzyskiwał oddech po tym jak leżał w zadymionym pomieszczeniu.

— Myślałem… bałem się… — ramiona Naruto zadrżały — Że będzie za późno… że już nigdy cię nie zobaczę.

— Należą ci się baty. Wpaść w ogień?! Coś ty sobie myślał, że jesteś żaroodporny? — Zbeształ go brunet nadal lekko się uśmiechając.

— Jakoś, nie było czasu na myślenie — bąknął Uzumaki, cały czas wpatrując się w chłopaka i szukając kolejnych śladów zranień, które być może ukryły się przed jego oczami.

— Ty nigdy nie myślisz — mruknął Sasuke. — I dzięki temu żyję — dodał po chwili i przyciągnął chłopaka do siebie. — Dziękuję. — Nie przejmując się otaczającymi ich ludźmi trwali objęci, ciesząc się własnym dotykiem, ciepłem i tym, że nadal mogą być razem. Tłum powoli rozchodził się komentując wydarzenie. Ogień dogasał ukazując ogrom zniszczeń. Ponad połowa posiadłości Uchihów spłonęła. Czarna smuga dymu unosiła się znad sterczących kikutów, które kiedyś były częścią mieszkalną. Z dala od tłumu trzy osoby przypatrywały się chłopcom. Ich twarze były poważne i skupione, widać było zatroskanie malujące się w oczach, które co jakiś czas odwracały się od dwójki bohaterów i penetrowały okolice.

— Wybuchowe kartki? — Tsunade spojrzała na Kakashiego.

— O dużej sile rażenia — odparł zapytany.

— Celem była posiadłość, czy sam Uchiha? — Shikaku spojrzał badawczo na Hokage.

— To pozostawiam tobie do ustalenia — odparła kobieta. — Na razie niech to pozostanie między nami. Uważnie obserwujcie Sasuke i Naruto, jeżeli ktoś chce skrzywdzić Uchihe, to może odbić się to też na Uzumakim, nie trudno zauważyć, co ich łączy. Przez niego może chcieć pogrążyć Sasuke. 

— Cholera, a myślałem, że odkąd pozbyliśmy się Akatsuki i Orochimaru, zapanuje względny spokój. — Mężczyzna potrząsnął kucykiem.

— Wesele twojego syna też zostało zakłócone — mruknął Kakashi.

— Szczęście w nieszczęściu, dobiegało już końca.

— No dobra. — Hatake podrapał się po głowie. — Powiem Naruto, aby zabrał Sasuke do siebie, a sam zbiorę ANBU, aby przeczesali okolice i zgliszcza. Nie chcę, aby ktokolwiek inny zbliżał się do tego domu. Wszelkie ślady muszą zostać zabezpieczone.

— Tak, tego od was oczekuję. — Tsunade jeszcze raz spojrzała na zgliszcza i odwróciła się od mężczyzn. — Będę u siebie informujcie mnie na bieżąco.


***


   Kiedy słońce wychyliło się zza horyzontu, kilkunastu zamaskowanych ludzi przeszukiwało z mozołem pogorzelisko. Kilkudziesięciu innych sprawdzało przyległy teren. Wszelkie wyjścia z wioski zostały zablokowane. Zostało to wprowadzone na rozkaz samego Kazekage wioski Piasku, który stwierdził, że pozostaną na miejscu dopóki sytuacja się nie wyjaśni. Do Suna—Gakure został wysłany jastrząb, z powiadomieniem o opóźnieniu w powrocie delegacji. W małym mieszkaniu na poddaszu, przy łóżku, w którym leżał czarnowłosy chłopak zebrało się kilka osób. Milcząco wpatrywali się w śpiącego, wymieniając między sobą zdecydowane spojrzenia. Naruto siedzący na pościeli trzymał dłoń pogrążonego w śnie młodego mężczyzny, z jego ust wyszło tylko kilka słów.

— Czeka nas dużo pracy, ale znajdziemy odpowiedzialnego za to co się stało. — Reszta w ciszy skinęła głowami. 

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, wesele Shikamaru i Temari szybko, zastanawiam się kto stoi za tym atakiem na Uchihe... ha Naruto tak wpadł ratując dobrze, że i jemu nic się nie stało...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń