środa, 30 maja 2012

XVI Na przekór przeznaczeniu


  Istis ostrożnie wsypała do kubka korę dębu oraz drapacz lekarski i zamieszała delikatnie. Podniosła głowę i rozejrzała się po pomieszczeniu. Pod powałą wisiało wiele roślin, które suszyły się w gorącym słońcu, wpadającym przez szeroko otwarte okiennice. Otrzepała ręce i podeszła do zacienionej części domu. Z drewnianego, czerwonego pojemnika wyjęła liść naparstnicy. Wróciła do swego miejsca pracy i ostrożnie skruszyła go nad pergaminem. Z racji tego, że roślina należała do trujących, a jej nadmiar powodował zaburzenia akcji serca, ostrożnie odmierzyła dawkę i dodała ją do reszty wywaru. 


Z wysoko upiętych włosów wysunął się jeden rudy kosmyk, który odgarnęła niecierpliwym ruchem ręki. Pracowała już od wczesnych godzin porannych i zmęczenie powoli zaczynało brać górę nad jej chęciami. Przykryła kubek małym talerzykiem i zostawiła, aby wywar nabrał mocy. W rogu na stole, w małym kociołku, czekał inny, gotowy już lek. Z półki zdjęła kilka małych, szklanych fiolek i zaczęła przelewać do nich gotowy medykament.


— Jak ci idzie? — Do pokoju wszedł wysoki elf. W ręku trzymał kosz ze świeżo ściętą gorczycą. Postawił go na krześle i wziął się do oddzielania nasion, które następnie przesypywał do brązowego pojemnika stojącego obok.


— Zaczynam podziwiać prawdziwych zielarzy. — Uśmiechnęła się lekko. — Masz wiele pracy, Caldainie. Jestem tu od trzech dni, a już czuję zmęczenie.


— Kwestia przyzwyczajenia. — Wzruszył ramionami. — Nie mogę pozwolić sobie na odpoczynek, później będzie ku temu czas. 


— Pracujesz tutaj sam?


— Nie, nie dałbym sobie rady. — Pokręcił głową. — Większość elfów jest w ogrodach. Zbierają składniki, które potem suszą, segregują i przynoszą do mnie. Prostsze wywary przygotowują w swoich domach. To miejsce służy tylko do warzenia mikstur o bardziej skomplikowanych ingrediencjach. Łatwo się pomylić. — Spojrzał na nią uważnie. — Jeżeli jesteś zmęczona, odpocznij. Pracownik, któremu zamykają się oczy, nie jest odpowiednią osobą do zajmowania się lekami zawierającymi rośliny trujące.


— Nie, wszystko w porządku. — Odstawiła ostatnią fiolkę na półkę i podeszła do okna. Usiadła na parapecie i spojrzała w dół na dolinę. Chata położona była na wzniesieniu na uboczu miasteczka i roztaczał się z niej wspaniały widok na domy i ogrody znajdujące się poniżej. — Są dobrymi przyjaciółmi, prawda?


— Kto? — Elf odrzucił liście na płótno i zawinął je ciasno.


— Silvan i Lantiel.


Mężczyzna odłożył ostrożnie pojemnik z nasionami i zamknął go dokładnie. Powoli odwrócił się w stronę dziewczyny i spojrzał na nią uważnie. Patrzyła na niego swoimi dużymi, zielonymi oczami, czekając na odpowiedź.


— Lantiel jest magiem. Dzięki jego pracy nadal nie musimy obawiać się o wodę dla miasta.

 
— To już wiem. — Łagodnie przechyliła głowę, przyglądając mu się z zaciekawieniem.


— Sądzę, że przez wspólną pracę, nawiązali pewnego rodzaju stosunki koleżeńskie — przyznał.


— Koleżeńskie — mruknęła, odwracając się w kierunku okna i spoglądając na jeden z ogrodów poniżej. Therien właśnie coś pokazywał stojącemu obok Ithildinowi, który potakująco kiwał głową, po czym chwycił go za rękę i pociągnął za sobą. Z daleka wyglądało to tak, jakby Lantiel opierał się, jednak po chwili ustąpił i dał się poprowadzić pomiędzy drzewa. 


Westchnęła i podniosła się z parapetu, wracając do przerwanej pracy.


— Myślę, że są przyjaciółmi.


— Słucham? — Neldor poderwał głowę znad siekanych właśnie korzeni chrzanu i zamrugał, odganiając niechciane łzy. Roślina miała ostry, nieprzyjemny zapach, lecz stosowano ją przy wielu chorobach i była jednym z często wykorzystywanych składników.


— Przyjaźnią się — powtórzyła. — To widać.


— Możliwe. — Skinął głową ostrożnie. — Lantiel to bardzo miły i uczynny elf. Poza tym jest niezwykle inteligentny, naprawdę trudno go nie polubić.


— Kael go nie lubi.


— Co ci przyszło do głowy — zaprzeczył, odkładając nóż. — Podaj mi moździerz, muszę utrzeć trochę nasion kolendry. Ma właściwości rozkurczowe i wzmaga łaknienie, jednak tym razem to nie do leku ją dodamy. Na podwieczorek będzie szarlotka, kucharz poprosił o kilka przypraw. — Pochylił się nad stołem. — Przygotuj mi jeszcze laskę cynamonu.


— Myślisz, że to przez jego krew? — zapytała, kładąc na stole przyprawę.


— Krew? Kucharza? Nie wiem, ale jedno jest pewne, znakomicie gotuje. — Śmiech Caldaina sprawił, że spojrzała na niego z lekką irytacją.


— Nie kucharz, chodziło mi o tego półdrowa. Czy sądzisz, że to dlatego Kael go nie lubi?


— Masz coś przeciwko mieszanej krwi? — Odłożył nasiona i odwrócił się wreszcie w jej kierunku, splatając ręce na piersi.


— Nie, nie można nikogo sądzić po tym gdzie się urodził. Nasze czyny to jest coś, co określa, kim jesteśmy. Pozwolisz? Strasznie tu gorąco.  


Odpięła górę sukni i zdjęła ją przez głowę, pozostając w cienkiej, białej koszulce. Zmrużył oczy, przyglądając się jej z zaciekawieniem. 
Była piękna. Długie, teraz upięte włosy delikatnie okalały twarz o małym, zgrabnym nosie i lekko zaokrąglonym podbródku. Zielone oczy otoczone były firanką gęstych, ciemnobrązowych rzęs. Wydatne usta często się uśmiechały, a gdy coś ją zaintrygowało, rozchylały się delikatnie, jakby w zadziwieniu. Jasna, kremowa skóra, bujne, jędrne, wysoko uniesione piersi, smukła talia i zaokrąglone biodra. Czego chcieć więcej? Caldain sam by nie odmówił zaproszeniu takiej osoby. Oczywiście gdyby był wolny. Na samą myśl o zdradzie jego żołądek skurczył się lekko. Kochał żonę i nie czuł potrzeby flirtowania na lewo i prawo, a z drugiej strony… wolał pozostać mężczyzną.


Gdyby Silvan popatrzył na nią tak jak on, czy dostrzegłby jej zalety? Piękna, niewinna i słodka. Może i była młoda, może wierzyła w ideały, może czasami wydawała się naiwna, ale nie ujmowało to jej inteligencji. Zielone oczy patrzyły bystro i widziały wiele. Przez te trzy dni pokazała mu, że owszem, nie jest jeszcze dorosłą, potrafiącą przejrzeć każdą intrygę kobietą, ale… nie była głupia i była doskonałym obserwatorem. 


Oczywiście powiedział o tym Liriel, jednak żona zignorowała jego niepokój, mówiąc, że zna Istis i jej sposób myślenia, a jeżeli Silvan i Lantiel nie mają zamiaru bzykać się na środku holu, to raczej nie ma obaw, aby dziewczyna zaczęła coś podejrzewać. Jej zdaniem, Istis była słodka, przyjacielska, ale jeszcze bardzo naiwna.
Caldain miał dziwne wrażenie, że tym razem jego żona się myli, a dwuletnia rozłąka trochę zburzyła jej zdolność oceny koleżanki.


— Kael jest regentem — powiedział ostrożnie. — Trudno zdobyć jego zaufanie.


— Errdirowi ufa.


Celna uwaga.


— Tak, ale mistrz jest starszym, bardziej doświadczonym elfem, Lantielowi trzeba jeszcze pomagać.


— Silvan poświęca mu dużo czasu.


— Taka jego praca — rzucił ostrzej niż zamierzał.


Przekrzywiła głowę i uśmiechnęła się lekko.


— Uważasz, że jestem zazdrosna? 


— Isits. — Spojrzał przez okno. — Sądzę, że po prostu oczekiwałaś trochę więcej po swej wizycie. Niestety trafiłaś na trudny okres.


— Wiem. — Odwróciła się i wróciła do kruszenia liści. Przez chwilę panowała cisza i Caldain z ulgą powrócił do pracy. — Sądzisz, że jestem głupia, że go kocham?


Cholera!


— Jesteś jego narzeczoną, to chyba dobrze — mruknął z rezygnacją.


— Niekoniecznie — ciągnęła niezobowiązującym tonem. — To małżeństwo zostało zaaranżowane. Silvan wcale nie musi podzielać moich uczuć.


I nie podziela.


— Sądzę, że musicie się dotrzeć, poznać lepiej. Będziecie mieli na to dużo czasu.


— Masz rację. — Zafalowała spódnicą i z półki zdjęła mocny alkohol, którym zalała suszone zioła. — Jestem chyba trochę niepewna. Moja mama mówi, że to normalne. Chciałabym go lepiej poznać przed ślubem, chyba dlatego przyjechałam pomimo ciężkiej sytuacji. Jednak teraz… — zamilkła na moment.


— Tak?


— Mam wrażenie, że mnie unika — dodała ciszej.


Szlag!


— Jesteście jeszcze młodzi, macie czas. — Powoli odwrócił głowę i spojrzał łagodnie w jej oczy. — Ani ty, ani Silvan nie macie do czego się spieszyć. Przed wami długie lata, poznacie się, zaakceptujecie wasze wady i zalety. Uwierz mi, nie ma sensu martwić się na zapas.


Istis przez chwilę patrzyła na niego, jakby szukając czegoś w jego wzroku, po czym uśmiechnęła się delikatnie, najwyraźniej uspokojona.

                                  
 ***


— Liriel, to się nie uda! Ona zadaje pytania. — Caldain wszedł do komnaty i zdenerwowany usiadł na krześle. Elfka spokojnie odsunęła papiery, które właśnie przeglądała i spojrzała na męża z niepokojem.


— Jakie pytania?


— O Silvana, Lantiela, czy są przyjaciółmi, czy książę ją kocha… Wiesz, ile wysiłku kosztowało mnie, aby zachować spokój? — Potarł dłonią skronie.


— Wyobrażam sobie. — Przewróciła oczami. — Znając twoją impulsywność, zapewnie miałeś ochotę wyskoczyć przez okno.


— A żebyś widziała! — Poderwał się i zaczął przemierzać komnatę. — Naprawdę jest bardzo pomocna. Dziś zrobiliśmy dwa razy tyle co zazwyczaj, widać, że matka dobrze ją wyszkoliła. Ale… — Spojrzał na żonę. — Nie doceniliśmy jej. Może i jest młoda i niedoświadczona, ale na pewno cholernie spostrzegawcza i inteligentna. Kwestią czasu jest, zanim zauważy co się dzieje.


Dziewczyna wstała i podeszła do męża, obejmując go z tyłu w pasie.


— Może to i lepiej? — mruknęła cichutko.


— Lepiej? Jak lepiej?! Wiesz co się stanie, gdy wyjdzie na jaw, że Silvan kocha Lantiela?


— Wiem, ale… — Zawahała się na moment. — Nie czuję się dobrze, oszukując ją. To moja przyjaciółka i wiem, że gdyby nie Lan, Silvan mógłby być z nią szczęśliwy. Naprawdę, lepszej żony nigdzie nie znajdzie. Istis, jest łagodna, dobra i delikatna. Wychowana została, aby sprostać wymaganiom roli księżnej. Zwierza mi się, a ja… Słucham jej pełnych uczuć słów i czuję się jak ostatnia suka, potakując jej z uśmiechem i jednocześnie wiedząc, co Silvan czuje do Lana. 


— Kochanie. — Odwrócił się i ujął żonę pod brodę, zmuszając ją, aby spojrzała mu w oczy. — Chronisz brata. To normalne, że stawiasz jego szczęście na pierwszym miejscu. 


— Nie lubię kłamać.


— Hmm… — uniósł brew.


— No dobra! — prychnęła. — Może i czasami coś przemilczę.


Na twarzy Caldaina pojawił się ironiczny uśmieszek. Uderzyła go lekko w ramię i odsunęła się.


— Drobne kłamstewka dla zabawy to nie to samo i ty dobrze o tym wiesz. — Buntowniczo zadarła głowę.


— Kotku, jesteś największą manipulatorką i intrygantką jaką znam, do kogo ta gadka? 


— Nie kpij! Mówię ci, że to coś innego. Ktoś zostanie zraniony, cokolwiek byśmy zrobili i nie unikniemy tego.


Westchnął i usiadł w fotelu, pociągając ją na swoje kolana.


— To trudne prawda? Wybierać pomiędzy szczęściem brata, Lantiela i Istis.


— Jeżeli Lan odejdzie, Silvan będzie nieszczęśliwy, ale ożeni się z nią i możemy mieć nadzieję, że z czasem pogodzi się z losem i nauczy się ją kochać. Jednak co z samym Therienem? 


— Jeżeli natomiast zostanie z Lantielem, ona zostanie zraniona i z poczuciem odrzucenia. Oczywiście zawrą małżeństwo, ale od początku będzie jasne, że jest ono tylko na pokaz i dla przedłużenia rodu. Bogowie! Popieprzone to wszystko — zaklął cicho.


— Widzisz, patowa sytuacja — jęknęła, przylegając do jego piersi.


— I jeszcze Kael, który wyraźnie manifestuje swą niechęć do Lana — prychnął. — Czy on nie zdaje sobie sprawy, że tym samym może wzbudzić w dziewczynie podejrzenia?


— Wuj nie jest głupcem. — Wsunęła dłoń pod jego koszulę, dotykając sprężystego, gładkiego ciała. — Myślę, że właśnie tego chce.


— Co masz na myśli? — Schował nos w jej włosach, wdychając zapach konwalii i macierzanki. 


— Żeby zaczęła walczyć — westchnęła. — Jeżeli Istis poczuje się zagrożona… Sama nie wiem, raczej nie siądzie w kącie i nie zacznie płakać, bardziej prawdopodobne jest, że albo zacznie walczyć o uczucie Silvana, albo… podporządkuje się i nie troszcząc się o własne szczęście, zdecyduje się na bycie tą drugą, byle tylko mieć go dla siebie, przynajmniej raz na jakiś czas.


— Kael chce tego pierwszego, walki.


— Wierzy, że jest taka jak większość kobiet, nie zechce być tą drugą.


— Czyli taka jak ty. — Poczuła jak uśmiecha się, pieszcząc ustami jej czoło.


— Caldainie Neldorze. — Uniosła głowę. — Ja nigdy nie będę tą drugą! Zapewne kiedyś będziesz mieć kochanki, ale zapamiętaj sobie, jeżeli którąkolwiek pokochasz bardziej niż mnie, sprawię, że jedyne, do czego będzie się nadawał, to rola minstrela o bardzo wysokim głosie!


— Strach się bać — parsknął krótkim śmiechem. — A co ja mogę zrobić, gdyby role się odwróciły?


— Nie ma takiej możliwości. — Podciągnęła kolana pod brodę, pozwalając się kołysać w ramionach. Myślami odpłynęła już do brata i jego pogmatwanego uczucia. Czegokolwiek by nie zrobił, w którąkolwiek stronę nie spróbowałby się obrócić, wszędzie czaiły się przeszkody. Sam Silvan był zbyt sumienną i zdyscyplinowaną osobą, aby odrzucić rolę jaką mu wyznaczono, będzie cierpiał, ale spełni swój obowiązek.


— Cholera! Cal, czemu wszystko nie może być tak proste jak było pomiędzy nami?!


Cichy pomruk bezradności był jedyną odpowiedzią jaką usłyszała.

                                    
 ***

    Komnatę spowijał półmrok. Chociaż był środek dnia, kotary były niedbale zasłonięte, a drobiny kurzu unosiły się swobodnie, widoczne w miejscach, gdzie nieustępliwy promień słońca utorował sobie drogę, rzucając cienkie smugi poświaty.


Bogato zdobione łoże zasłane było srebrno-zieloną narzutą, obok niego stał kufer, spod którego uchylonego wieka wystawała przytrzaśnięta w pośpiechu ręka pacynki. Koń na biegunach obrastał pajęczyną, czekając być może na nowego właściciela.
Na środku pomieszczenia stał wygodny fotel z wysokim oparciem i szerokimi podłokietnikami. Siedzący w nim mężczyzna od kilkunastu minut wpatrywał się w jedno miejsce, od czasu do czasu pocierając palcem skroń, jak gdyby chciał pobudzić swe myśli do działania i dania odpowiedzi na dręczące go pytania. Trzy noce wcześniej nie sądził, że cokolwiek może go jeszcze zaskoczyć. Czuł się jak sędzia, który wydał wyrok, jedyny, sprawiedliwy i słuszny, jednakże ktoś kazał mu zwątpić w prawdziwość tego, w co wierzył i zrzucił na jego braki współodpowiedzialność za dalsze wydarzenia.


Stojąc na balkonie, Errdir po raz kolejny napiął łuk i wystrzelił strzałę, trafiając prosto owoc wiszący na rozłożystym drzewie melandru. Brązowa, soczysta, lecz niejadalna kulka upadła na trawę, rozbryzgując się z cichym plaskiem. Z kołczanu wyciągnął następną strzałę i wycelował.

Plask…

Przymknął oczy, napinając cięciwę.


— Zemsta skierowana przeciwko niewinnym owocom, jak trujące by nie były, nie przyniesie ci ulgi. — Cichy głos rozległ się za jego plecami. Zesztywniał i mocniej zacisnął palce na drzewcu.

Plask…

— Nie ignoruj mnie, przyszedłem z tobą porozmawiać i zrobię to, chociażbym miał mówić do twych pleców.

Plask…

— Musisz zrozumieć, że miałem powody, aby tak postąpić. Nie nienawidzę Lantiela, przeciwnie… — Errdir usłyszał cichy szmer i zorientował się, że mężczyzna usiadł na parapecie za jego plecami. Nie odwracając się, sięgnął do kołczanu.

Plask…

— W takich chwilach chciałbym być kimś innym. Kimś, na czyich barkach nie spoczywa odpowiedzialność za ród, za poddanych… za przeznaczenie. To naprawdę trudne. Wychowujesz dziecko, patrzysz jak rośnie, cieszysz się z jego małych radości, próbujesz zaradzić smutkowi… a kiedy dorasta, ranisz je z pełną świadomością swych czynów. Naprawdę, wolałbym nie wiedzieć… — Podniósł głowę i utkwił wzrok w nienaturalnie wyprostowanych plecach Dulina, który kolejny raz uniósł łuk.

Plask…

— Nienawidzisz mnie za to, co zrobiłem… W każdym innym przypadku sam bym siebie nienawidził, jednak ktoś musiał ich rozdzielić i przeklinam los za to, że odpowiedzialność za to zrzucił na mnie — Przeniósł wzrok na smukłe palce, które spokojnie naciągały cięciwę, sprawne oko wypatrzyło już kolejny cel. — Czasami zastanawiam się, czy Jarel nam wybaczył.

Trzask. Strzała z głuchym odgłosem uderzyła w gałąź tuż obok owocu i opadła cicho na miękką trawę. Mężczyzna stojący obok zamarł w bezruchu, po czym odwrócił się wolno, wbijając przenikliwe spojrzenie swych brązowych oczu w Kaela.

— Tamtej nocy śnieg zasypał wszystko, zamieć zatarła ślady dzikich zwierząt, a przełęcz odcięta została przez lawinę. Wiesz, czym jest zwierciadło proroctw? — Mag prawie niedostrzegalnie skinął głową. — A więc zdajesz sobie sprawę, że nie można go ignorować — zamilkł na chwilę, po czym podniósł się i ruszył ku wyjściu. — Chodź za mną.

Korytarz, którym szli skręcił gwałtownie. Errdir z zaskoczeniem stwierdził, że znajdują się w dotąd nieodwiedzanym przez niego skrzydle. Jednak zaskakująco korytarz ten sąsiadował z głównymi sypialniami regenta i księcia. Po wystroju można się było domyślić, że tę część zamku zajmował ktoś znaczący i będący godnym zaufania mieszkańcem. Kael z kieszeni wyjął klucz i otworzył komnatę znajdującą się po prawej stronie holu. Drzwi skrzypnęły lekko, a z wnętrza doszedł zapach dawno niewietrzonych pomieszczeń. Światła ukryte w ścianach zapaliły się w momencie, gdy przekroczyli próg.


Ithildin bez słowa przesunął się, przepuszczając maga, który ostrożnie wszedł do środka, rozglądając się dookoła. Jego uwagę przykuło duże, wygodne łoże, zaścielone srebrno—zieloną narzutą. Uniósł głowę i zatrzymał się w pół kroku, a jego oblicze zbladło, gdy wzrok zatrzymał się na gobelinie zdobiącym ścianę naprzeciwko. Młodzieniec wyciągający dłoń do jednorożca zdawał się w swej niewinności i prawości kpić z niego i całej wiedzy, jaką, wydawałoby się, posiadał. Jak w transie podszedł do posłania, omijając niedomknięty kufer i drżącą dłonią przesunął po delikatnej tkaninie.


— Co to jest? — zapytał, nie poznając własnego głosu, który nawet dla niego zabrzmiał zbyt niepewnie i chrapliwie.


— Herb rodu Therienów, a jednocześnie przyczyna wszelkiego nieszczęścia. — Dobiegł go zrezygnowany głos Kaela.


    Mężczyzna poruszył się niespokojnie w fotelu, gdy ciepła dłoń spoczęła na jego ramieniu.


— Znowu tu siedzisz?


— Usiłuję zrozumieć — szepnął, jak gdyby bardziej donośny głos mógł zakłócić nastrój panujący w komnacie.


— Ja próbuję od trzydziestu lat i do tej pory nie udało mi się to — westchnął Kael, siadając obok niego na podłokietniku i też spojrzał w kierunku gobelinu.


— Dziedzic mężczyzny, któremu ufają jednorożce…


— Tak, to bardzo kapryśne istoty, nigdy nie podchodzą do innych stworzeń. Dziadek Lantiela był jedyną osobą, która potrafiła je oswoić. Był wspaniałym elfem, godnym szacunku, mądrym i sprawiedliwym. To właśnie jego jako młodzieńca przedstawia ten arras. Królowa nadała mu ten herb po tym, jak stworzył specjalnie dla niej ogród, w którym żyły jednorożce. Jednak tylko on miał prawo do nich podejść, nikt inny. Wszyscy zgodnie uważali, że było w nim coś mistycznego. Coś, czego nie posiadał nikt poza nim.


— Zginął podczas drugiej wojny, prawda?


— Tak, dokonał niemożliwego, przełamał hordę elfów mroku, powodując tym samym załamanie się ich szeregów i dając nam dostęp do ich twierdzy. Był jedynym elfem, którego czterech mrocznych przyniosło na białym płótnie, oddając mu honor. Nikt po nim nie został przez nie doceniony.


— Nikt poza jego synem. — Errdir odwrócił wzrok od haftu i spojrzał na regenta.


— To prawda, Kaidar odeszła od drowów, ponieważ pokochała jego syna. — Skinął głową. — Szanowała go zarówno jako potomka Hildara, jak i mężczyznę.


— Co się stało z babką Lantiela?


— Po śmierci męża pozostała przy Jarelu do wieku jego pełnoletniości, potem przeszła na drugą stronę.


— Wybrała śmierć w tak młodym wieku…


— Śmierć, to brzmi tak ostatecznie, my przechodzimy tylko w inny wymiar. Arkadia to coś, na co czekamy. Myślę, że nie mogła żyć bez męża i postanowiła do niego dołączyć. — Kael podniósł się i wyciągnął rękę do siedzącego w fotelu maga — Wyjdźmy stąd, atmosfera tu panująca powoduje smutek i cierpienie.


    Opuścili komnatę, kierując się do ogrodu. Bujna roślinność wiele straciła, odkąd Dulin przybył do tego miejsca. Suche gałęzie niektórych, delikatniejszych roślin przypominały teraz wyciągnięte w błagalnym geście ręce. Zeschłe liście szeleściły pod ich stopami. Spalona słońcem trawa zdawała się trwać w milczeniu, jakby straciła nadzieję na nadejście upragnionego deszczu.


Zatrzymali się pod rozłożystym drzewem, które na razie dzielnie opierało się suszy i usiedli na małej ławeczce. 


— Nie wiem, czy wolałbym, abyś nadal trzymał tajemnicę dla siebie, a ja mógłbym spokojnie cię nienawidzić, czy wolę znać prawdę i być tak bardzo bezradnym — westchnął Errdir.


— Jeżeli to coś zmieni, możesz nadal mnie ignorować. — Głos Kaela dobiegł go jakby z oddali, chociaż mężczyzna siedział tuż obok niego, splatając palce ich rąk ze sobą.


— To boli, Kal.


— Wiem… Chociaż odkąd ci powiedziałem, czuję się o wiele lepiej. Czy to znaczy, że jestem zły? 
— Nie, to ja jestem draniem, który pragnąłby błogiej nieświadomości. — Oparł się lekko o ramię regenta, kładąc głowę w zagłębieniu jego szyi. — Tyle lat trzymałeś ten sekret dla siebie, tak wiele osób teraz czuje do ciebie żal za sprowadzenie Istis i próby rozdzielenia… Współczuję ci, a jednak cierpię z powodu uświadomienia mi zagrożenia. Nie najlepiej to o mnie świadczy.


— To normalne, ja miałem lata na pogodzenie się z przepowiednią, ty…


— Czy Jarel był twoim przyjacielem?


— Tak. Kochałem go jak brata… I tak samo kochałem jego syna.


Errdir mocniej zacisnął palce. Zrozumienie wcale nie musi być dobre. Czasami niewiedza bywa błogosławieństwem.

1 komentarz:

  1. Hej,
    coś podejrzewa, powiedział wszystko Erridirowi, choć niech ruszą głową zakochani, dwóch mężczyzn nie może mieć dzieci, a jak teraz Erridir będzie patrzył na Lantiela
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń