—
Cholerny świat! — Kolejny kamień potoczył się spod nóg Sasuke. Szedł pomiędzy
Naruto i Shikamaru, którzy patrzyli na niego spod oka milcząc. — Co za kurewska
ironia losu!
Właściwie odkąd opuścili dolinę, chłopak cały
czas klął i ciskał obelgami na swój los i okrucieństwo świata, który sprzysiągł
się przeciwko niemu. Tak naprawdę, nikt nie dziwił się jego podłemu nastrojowi.
Kiedy okazało się, że Itachi jest niewidomy, cała jego zemsta wzięła w łeb. Jakkolwiek
by nienawidził brata, tak nie mógł zdobyć się na zabicie bezbronnej osoby.
Przez długi czas, po prostu wpatrywał się w te
oczy zasnute bielmem i milczał niezdolny do wyksztuszenia choćby jednego słowa.
W końcu miecz wysunął mu się z rąk, a on upadł na kolana obok niego. Zdawał się
w ogóle nie słyszeć szydzącego z jego słabości starszego Uchihy. Nie oponował,
kiedy Kakashi wbrew woli ślepca postanowił zabrać go do wioski, gdzie czekał go
sąd. Ocknął się dopiero, kiedy Shika i Uzumaki siłą podnieśli go z trawy i
powlekli za sobą. Nikt nie miał nic do powiedzenia, wszyscy byli wstrząśnięci i
zdezorientowani całą sytuacją. Chyba nie było nikogo, kto by nie wiedział, jak
ważnym było dla Sasuke pomszczenie klanu. Teraz idąc w kierunku Wioski Liścia młody
Uchiha wyładowywał złość na wszystkim co znalazło się na jego drodze. Niewinna
gałązka, która przez przypadek znalazła się na na lini ostrza poszybowała w
górę, kiedy katana ze świstem przecięła jej korę.
— Dosyć. — Zdenerwował się Uzumaki, odwracając głowę w kierunku Shikamaru. — Idź przodem, porozmawiam z nim. — Nara milcząco skinął głową i przyspieszył kroku. Naruto szarpnął Sasuke za ramię i pociągnął między drzewa. Po przejściu kilkudziesięciu metrów, zatrzymali się pod jakąś skałą.
— Po co mnie tu przywlokłeś? — Sasuke stał oparty o drzewo i grzebał czubkiem buta, rozwalając kopiec kreta.
— Porozmawiajmy.
— Nie ma o czym.
— Sasuke, rozumiem, że jest ci ciężko...
— Gówno rozumiesz. — Uchiha podniósł głowę i spojrzał ze złością na Uzumakiego. Katanę już wcześniej wsunął za pas, teraz bawił się kunaiem. — I nawet nie próbuj udawać, że wiesz jak się czuję.
— Może i nie wiem, ale złość i wyżywanie się na wszystkim i wszystkich w niczym tu nie pomoże.
— Mnie pomoże, przynajmniej się wyładuję.
— To…
— Cholera Naruto! On miał nie żyć! Kapujesz? Miał być martwy ja kamień! Zimny, nieruchomy, a w ogóle to miało go już wcale nie być! — wrzasnął chłopak.
— Wiem, ale…
— Mówiłem już, że gówno wiesz… ten drań żyje! Żyje a ja nawet nie mogę go zabić, bo debil oślepł!
— To raczej nie jego wina.
— Nie no, Uzumaki rozwalasz mnie, a czyja, moja? Ja mu kazałem świecić oczami na prawo i lewo? Zapomniałem! — Uderzył się dłonią w czoło. — On mógł sobie na to pozwolić, w końcu miał mnie! Tylko, że ten głupi braciszek, nie wychylał nosa z wioski i nie było możliwości poprosić go o oczy, jakie to przykre — zakpił wściekle patrząc na przyjaciela.
— Sasuke…
— Sasuke… no, cholera tak mam na imię i co? Tylko tyle potrafisz powiedzieć? Zrobił sobie ze mnie jaja, rozumiesz? Pokazał mi się tylko po to, aby naigrywać się teraz z mojej bezsilności! Kurwa mać! — Odwrócił się i uderzył dłonią w drzewo. Gdzieś podświadomie zdawał sobie sprawę z tego, że nie taki był cel brata, ale zgromadzony przez lata żal i gniew skumulowały się w tym jednym momencie i przelały czarę goryczy.
— Kurde, przecież Kakashi zabierze go do wioski, osądzą go, dostanie to na co zasłużył. — Naruto cofnął się gwałtownie i przywarł plecami do skały. Kątem oka zobaczył jak kunai wbija się w nią tuż nad jego głową. Patrzył teraz prosto w wściekłe oczy partnera.
— Oni go osądzą? Oni skarzą? — syknął Uchiha do jego ucha. — To ja… rozumiesz? Ja sam miałem dokonać zemsty, to moją rodzinę wyrżnął! Dlaczego? Dla jakiejś pieprzonej obsesji sprawdzenia się. To ja powinienem kopnąć belkę, na której stanie kiedy założą mu pętlę na szyję! Myślisz, że mi na to pozwolą?
— Nie, ale…
— No właśnie, nie! — Kolejny raz mu przerwał. — Sami wszystko zrobią, a ja będę się tylko przyglądał, jak moja zemsta idzie się jebać! — Opuścił głowę zaciskając rękę na ostrzu.
— Może to dobrze? — Naruto uniósł dłoń i delikatnie dotknął jego policzka.
— Dobrze? — Spojrzał na niego z niedowierzaniem.
— Tak… bo może właśnie tak miało być… że pomimo wszystko nie staniesz się bratobójcą… Nie będziesz taki jak on. Ja wiem, że zemsta była dla ciebie wszystkim, że przez te lata żyłeś obsesją zabicia Itachiego, ale… Może los tak właśnie chciał, żebyś pozostał czysty, bez tej brudnej krwi na swoich rękach.
— Mylisz się, czułbym satysfakcję!
— Ile by ta satysfakcja trwała? I czułbyś później? Ulgę, czy może patrzyłbyś na siebie z obrzydzeniem?
— On zabił…
— Właśnie on zabił waszą rodzinę. On, nie ty, czym różniłbyś się od niego? On mimo wszystko też jest rodziną… — Zapadło milczenie, wiatr lekko targał koszulką Naruto i chłodził nagie plecy stojącego przy nim Sasuke, jakby chciał wywiać z niego wszystkie złe myśli. Nie potrafił jednak odrzeć go z rozpaczy.
— Naruto… to co ja mam zrobić? — jęknął głucho.
— Nic… daj się rzeczom toczyć po swojemu, uwierz mi, tak będzie lepiej.
— To trudne… cholernie trudne. — W oczach bruneta zalśniły łzy bezradności, nie zdołał ich powstrzymać, ciężko potoczyły się po policzkach. Nie wiedząc jak mu pomóc, Naruto objął go i zaczął gładzić uspokajająco po włosach.
— No… Sasuke… ej… — Nic mądrego w tej chwili nie przychodziło mu do głowy.
W
pewnym momencie zdał sobie sprawę, że chłopak napiera na niego w sposób, który
mógł oznaczać tylko jedno. Wszystko potoczyło jakby poza nimi, ubrania opadły
nie wiadomo kiedy. Uzumaki poczuł jak gorące wargi znaczą mokry od łez ślad na
jego szyi, przesuwając się w kierunku ust. Ten pocałunek trudno było nazwać
namiętnym, był on raczej desperacką próbą zapomnienia, odrzucenia wszystkiego
co złe i bolesne, zatopieniem się w rozkoszy, która miała przesłonić gorycz i
żal. Języki splotły się w szaleńczym tańcu. Tutaj nie było miejsca na dominację
i walkę. Naruto przyjmował wszystko ofiarując czułość, zrozumienie, zaufanie i
akceptację. Rzeczy na których można się oprzeć, które sprawiają, że człowiek
staje się silniejszy, odzyskuje wiarę, że jest ktoś na kim może polegać, że nie
jest sam ze swym bólem.
Czuł
jak ramiona kochanka oplatają go mocno, tuląc do siebie, jakby chciały wchłonąć
go i nigdy nie wypuścić z objęć. Zsunął wargi na szyję Sasuke, delikatnie
całując i przygryzając skórę schodził nimi coraz niżej.
Uchiha
syknął i odchylił głowę czując usta kochanka pochłaniające jego męskość. Łzy
które wyschły na nowo zmoczyły policzki. Nie płakał już za niespełnioną zemstą.
Teraz dawał upust emocjom, które targały jego wnętrzem, uczuciu które łamało
wszelkie bariery, gdyż było tak głębokie i bezinteresowne, że przyjmowało wszystko
i tworzyło wokół niego kokon ciepła i bezwarunkowej miłości.
Uzumaki
czuł, jak palce Sasuke boleśnie wręcz zaciskają się na jego włosach i wprawiają
jego głowę w ruch, przyciągając go tak blisko, że tracił oddech, lub oddalając
tak, że tylko czubkiem języka mógł trącać główkę penisa kochanka. Przygryzł
delikatnie członka Sasuke, a później zsunął się niżej, wciągając do ust jedno z
jego jąder. Cichy jęk wydobył się z gardła Uchihy. Naruto otworzył oczy i
spojrzał do góry na twarz Sasuke. Była piękna, pełna namiętności i wewnętrznego
światła. Lekko rozchylone usta z trudem łapały powietrze. Opuścił rękę i
dotknął własnego członka zbierając z niego preejakulat i rozprowadzając go
pomiędzy swoimi pośladkami. Miał niejasne przeczucie, że tym razem nie będzie
czasu na przygotowania i nie pomylił się.
Już po
chwili Sasuke złapał go za ramiona i podciągnął do góry, zamykając mu usta
pocałunkiem. Zdecydowanych ruchem uniósł go za pośladki do góry, przypierając
plecami do twardej, skalnej ściany. Kiedy Naruto instynktownie otoczył jego
biodra nogami, zdecydowanym ruchem wszedł w niego, zagłębiając się aż po jądra.
Cichy krzyk bólu zagłuszył własnymi ustami, nie pozwalając mu się wydostać na
zewnątrz.
— Kochaj mnie… po prostu mnie kochaj — wydyszał owiewając oddechem jego twarz i zastygając bez ruchu, aby blondyn przestał odczuwać dyskomfort. Po chwili poczuł jak Uzumaki sam zaciska mięśnie na jego członku dając mu znak iż jest gotów.
Mocniej
przycisnął go do skalnej ściany ignorując fakt, iż chłopak wzdrygnął się przy
zetknięciu z zimnym kamieniem. Poruszał się szybko, jakby trawiła go obawa, że Naruto
zaraz zniknie, a on zostanie sam. Czuł jak jego plecy pokrywają się drobnymi
czerwonymi śladami, w miejscach gdzie wrażliwą skórę przeorały paznokcie kochanka.
To nie był spokojny, delikatny seks, jaki do tej pory uprawiali. Pod tą sklaną
ścianą, opanował ich dziki szał zmysłów, taniec dwóch ciał, w szaleńczej pogoni
za spokojem i zapomnieniem. Penis Naruto uwięziony pomiędzy ich ciałami i ocierający
się o nie w rytm jego własnych pchnięć, dodatkowo go podniecał. Zdjął jedną
rękę chłopaka z swoich pleców i zacisnął mu palce na członku patrząc głęboko w
oczy.
— Razem
— szepnął.
Naruto
skinął głową opierając twarz o jego ramię i zaciskając mocniej nogi na jego
biodrach. Stymulował się czując jednocześnie, jak chropowata skała ociera się o
jego plecy.
— Sasuke — wyjęczał, czując że dłużej już nie wytrzyma.
— Wiem. — Głos Uchihy był zachrypnięty i pełen pasji, gdy wpijajał się w jego usta i równocześnie zadawał jedno z ostatnich pchnięć.
Naruto
czując jak członek kochanka uderza dokładnie w splot jego wrażliwych mięśni i
rozlewa się gorącem, nie wytrzymał i doszedł z cichym okrzykiem, wbijając
paznokcie w ramiona Sasuke.
Przez
chwilę nie zmieniali pozycji uspokajając oddechy, Uchiha opuścił delikatnie
pośladki partnera, a ten zsunął się na ziemię ocierając o niego i przylegając
mocno do jego ciała. Przytulił go, gładząc dłońmi lekko poranione plecy, które
nie były stworzone do tak intensywnych kontaktów z kamieniami. Tuż przy uchu
czuł ciepły oddech i cichy szept Naruto.
— Kocham cię, teraz i na zawsze….
Epilog
Złote jesienne liście zdobiły ulice Konohy sprawiając, że wyglądały jakby jakiś natchniony malarz dorwał się do palety z farbami i ciskał kolorami na oślep, uzyskując przy tym efekt nieposkromionego piękna. Szósty Hokage stał zapatrzony w ten obraz natury i rozkoszował się tym widokiem. Kroki na korytarzu sprawiły, iż odwrócił się i szybko usiadł za biurkiem udając pogrążonego w pracy. Drzwi do gabinetu lekko skrzypnęły i do pokoju weszła starsza, lecz zadbana kobieta.
—
Gdybym cię nie widziała jak gapisz się w okno, to może bym uwierzyła w twoją
ciężką pracę — sarknęła i machnęła ręką, widząc, iż mężczyzna chce wstać. —
Siedź, siedź, jak widzę jak wstajesz na mój widok, to od razu czuję się jeszcze
starsza.
— Ty się nigdy nie zestarzejesz, nadal mogłabyś podbić nie jedno męskie serce. — Uśmiechnął się lekko.
— Nie czaruj, młodzieńcze i tak dobrze o tym wiem — prychnęła.
— Więc? Cóż sprowadza cię do mnie? — Spojrzał wyczekująco i odsunął na bok stertę papierów.
— Zapomniałeś… znowu zapomniałeś — mruknęła zbliżając się do biurka. — Czy ty zdajesz sobie sprawę, że kogoś brakuje w tym pokoju? Gdzie jest ten spokojny, zrównoważony człowiek, który czuwa nad tym, abyś dobrze wypełniał swoje obowiązki?
— Jasna cholera — jęknął mężczyzna i poderwał się z krzesła. — To już dzisiaj? Byłem pewien, że to dopiero za dwa dni! — Kobieta z niesmakiem pokręciła głową słysząc te słowa.
— Naprawdę dziwię się, że tak dobrze to wszystko funkcjonuje przy takim utracjuszu jak ty. — Pogroziła mu palcem . — No już zmiataj stąd! — Popchnęła go w kierunku drzwi.
— Ej no, Tsunade, jestem Hokage, nie traktuj mnie jak dziecko.
— A ja jestem od ciebie trzy razy starsza i mogę traktować cię jak chcę, więc już cię nie widzę! — Mężczyzna mruknął coś pod nosem na temat kobiet z temperamentem i opuścił gabinet.
***
Droga do domu prowadziła obok Akademii. Przystanął na moment pod budynkiem i z pewną nostalgią uciekł wspomnieniami do lat dzieciństwa. Pierwsze lekcje, treningi, pierwsze przyjaźnie i problemy. Przez chwilę zastanawiał się, czy jeżeli dane byłoby mu wrócić do lat dzieciństwa, to czy skorzystałby z tego. Jednak zaraz pojawiło się zdecydowane — Nie. Może na dzień, czy dwa. Jakieś wybrane epizody. Ale przeżyć to wszystko raz jeszcze? Zdecydowanie nie! Za dużo bólu, oczekiwań, niepewności…
Droga do domu prowadziła obok Akademii. Przystanął na moment pod budynkiem i z pewną nostalgią uciekł wspomnieniami do lat dzieciństwa. Pierwsze lekcje, treningi, pierwsze przyjaźnie i problemy. Przez chwilę zastanawiał się, czy jeżeli dane byłoby mu wrócić do lat dzieciństwa, to czy skorzystałby z tego. Jednak zaraz pojawiło się zdecydowane — Nie. Może na dzień, czy dwa. Jakieś wybrane epizody. Ale przeżyć to wszystko raz jeszcze? Zdecydowanie nie! Za dużo bólu, oczekiwań, niepewności…
Z
zamyślenia wyrwał go dzwonek kończący zajęcia. Z zadowoleniem patrzył na dzieci
i młodzież opuszczającą mury budynku. Krzyki, rozmowy, ktoś kogoś popchnął,
ktoś szedł na skróty przeskakując płot.
— Hokage! — Odwrócił się w kierunku okrzyku. — Wujku Hokage! — W jego stronę biegła czwórka uczniów. Zasapany jedenastolatek stanął przed nim z poważną miną. Czarne włosy opadały mu na lekko zarumienione od biegu policzki, zielone oczy z radością patrzyły na mężczyznę. — Jesteśmy w jednej drużynie!
— Naprawdę? — Pochylił się nad dzieckiem i zmierzwił mu włosy. — Wspaniale, macie dużo szczęścia.
— Noo — Dziesięcioletnia dziewczynka stanęła obok i przyglądała się mu z uwagą. Jasne mocno kręcone włosy, upięte miała w wysokiego kucyka, ciemne oczy skrzyły się inteligencją. — Tenzou będzie naszym senseiem.
— Trafiliście na prawdziwego mistrza. — Pokiwał z uznaniem głową. Były członek ANBU, miał w sobie geny pierwszego Hokage i jako jedyny w wiosce opanował stosowane przez niego jutsu Mokuton, połączenie dwóch natur chakry: wody i ziemi, co razem przeistaczało się w element drewna.
— Tata mówi, że dzięki temu lasu nie postawimy, ale będziemy naprawdę silni i sami będziemy mogli pokierować własnym przeznaczeniem. — Stojący z boku chłopak z bardzo jasnymi oczami uśmiechnął się lekko. Jego podobieństwo do ojca było niezwykłe. Neji nigdy nie wyparłby się dzieciaka.
— I nas jest czworo! — Zielone oczy jedenastolatka błysnęły radośnie. — Tylko dwie grupy mają czterech uczniów i my jesteśmy jedną z nich.
— To coś nowego, więc kto jeszcze będzie w tej dzielnej drużynie?
— My. — Przed trójkę dzieci przepchnął się rozczochrany chłopak z psem na ręku. Mały Inuzuka miał oczy podobne do swego kolegi. Bardzo jasne, jednak z wyraźniej zaznaczonymi źrenicami.
— Wrogowie nie będą mili szans z tak dzielną ekipą. — Rozbawiony mężczyzna pochylił się lekko, opierając dłonie na kolanach.
— Będziemy najlepsi! — Zielone oczy zamigotały w świetle słońca, gdy dzieciak pokiwał z zapałem głową, gubiąc przy tym blok, który zawsze nosił pod pachą rysując w nim różne zwierzęta. Niestety ku własnej rozpaczy na razie potrafił ożywić tylko myszy.
— A ja napuszczę na nich Kume, pogryzie ich! — Mały kudłacz pogłaskał czule psa. — A potem ich znajdę za pomocą moich oczu.
— A zrób tak. — Hyuuga, odrzucił na plecy długie pasmo włosów i wytężył wzrok, aż na jego skroniach pojawiły się charakterystyczne dla byakugana żyłki.
— Jeszcze nie umiem, ale mama powiedziała, że mnie nauczy — zaperzył się właściciel szczeniaka.
— Na pewno. — Szybko przytaknął Hokage, chcąc uniknąć nadciągającej awantury. — Będziecie wspaniałymi obrońcami Konohy.
— Mam nadzieję, że spotkamy wielu wrogów i dostaniemy fajne misje. — Syn Saia, zdążył już pozbierać rozrzucone kartki i teraz patrzył na przyjaciół z nadzieją.
— A ja
nie, walki są wkurzające i męczące. — Blondynka usiadła pod płotem i zaczęła z
upodobaniem przyglądać się chmurom. Mężczyzna roześmiał się głośno słysząc
znane mu słowa w ustach dziecka. Naprawdę, Shikamaru dawał dziecku wspaniały
przykład.
— Masz zupełną rację. Nigdy sami nie doprowadzajcie do konfliktu, walki są złe, niosą zniszczenie i śmierć. Jednak czasami trzeba je podjąć, w obronie tego co kochamy i na czym nam zależy, aby móc zapewnić innym spokojne życie i bezpieczeństwo. — Dzieci z zapałem pokiwały głowami. — No, a teraz zmykajcie. Na mnie już czas, a wasi rodzice na pewno już czekają z obiadem. — Pożegnał się z nowo powstałą drużyną przyszłych obrońców i szybko skierował się do własnego domu.
***
Wbiegł
do mieszkania i od razu udał się na piętro po drodze zrzucając biały strój
Hokage. Z szafy wyciągnął czarny podkoszulek i spodnie tej samej barwy z
pomarańczowymi lampasami. Przeczesał ręką włosy i odwrócił się w kierunku
drzwi, akurat w momencie, kiedy pojawił się w nich drugi z mieszkańców
posiadłości.
— Jesteś gotowy? — Sasuke oparł się o futrynę i przyglądał poczynaniom towarzysza.
— Jasne, możemy iść. — Poklepał go po ramieniu zbiegając po schodach. Po chwili z plecakami przewieszonymi przez ramię, przemierzali ulice Konohy kierując się ku pobliskiej dolinie.
Mieszkańcy
pozdrawiali ich ciepło, a kobiety lekko rumieniły, wymieniając uwagi między
sobą. Nie było się czemu dziwić, Wysoki, wysportowany trzydziestodwulatek o
czarnych jak smoła włosach i tegoż koloru oczach, przyprawiał o drżenie serca
zarówno dojrzałe kobiety, jak i płoche nastolatki. Towarzyszący mu mężczyzna
też nie ustępował mu pola, smukły, z jasnymi włosami opadającymi niesfornie na
ramiona i błękitnymi oczami, mógł podobać się najbardziej wybrednym
przedstawicielkom płci pięknej. Jego niepokorne spojrzenie i wesołe, czasem
wręcz nielicencjonujące z piastowanym urzędem zachowanie, też przysparzało mu
wielu zwolenników. Doceniano go jednak za mądrość, doświadczenie i rozwagę w
podejmowaniu decyzji. Uchiha jako jego prawa ręka również cieszył się zaufaniem
i akceptacją. Dawno minęły czasy kiedy jeden z nich traktowany był jak zło
konieczne, a drugi jako zdrajca wioski. Słuchając tych opowieści, młode
pokolenie niedowierzająco kiwało głowami, myśląc swoje. Bo w końcu, kto by
uwierzył, że ich Hokage mógł kiedyś ukraść jakiś zwój, a zastępca zdradzić
Konoha Gakure?
***
Dolina otoczona była z jednej strony lasem, a z drugiej górami, które wieńczyły twarze sześciu namiestników. Już z daleka widać było mały domek, przylegający jedną ze ścian do skały. Z zagajnika na widok zbliżających się osób wybiegło dwoje na oko pięcioletnich dzieci, obydwoje mieli włosy czarne jak smoła i radośnie lśniące oczy. Od razu można było zauważyć, że to bliźnięta.
***
Dolina otoczona była z jednej strony lasem, a z drugiej górami, które wieńczyły twarze sześciu namiestników. Już z daleka widać było mały domek, przylegający jedną ze ścian do skały. Z zagajnika na widok zbliżających się osób wybiegło dwoje na oko pięcioletnich dzieci, obydwoje mieli włosy czarne jak smoła i radośnie lśniące oczy. Od razu można było zauważyć, że to bliźnięta.
— Wujek Sasuke! — Mała postać przykleiła się do nogi wyższego mężczyzny.
— Cześć trzpiocie. — Mężczyzna kucnął i odwzajemnił uścisk dziecka. — Gdzie mama?
— Wiesza pranie, zrobiła też dobry obiad, bo mówiła, że Hokage lubi jeść. — Uchiha parsknął cicho na te słowa, a Naruto wywrócił oczami lekko zażenowany.
— Shira, nie powinnaś głośno powtarzać, co mówi mama. — Jej brat stanął obok i z przekrzywioną głową przyglądał się siostrze z dezaprobatą.
— Nic się nie stało. — Uzumaki roześmiał się głośno. — A teraz Junno, chodź i przywitaj się ze mną — dodał i wyciągnął ręce w geście zaproszenia, z którego dziecko od razu skorzystało przytulając się do mężczyzny.
— No… to możemy już iść? — Chłopak szybko wyswobodził się z uścisku, najwyraźniej czułości były jego zdaniem zarezerwowane dla dziewczyn, a mężczyźnie zdecydowanie nie pasowały.
— Jasne, zmykajcie. — Sasuke podniósł się i spojrzał na Naruto. — No to co… idziemy?
— Tak i nie rób takiej miny jakby bolały cię zęby, wiesz jak Miyako cieszy się kiedy przychodzimy.
— Uhm….
— Sasuke!
— No dobra, jestem cały w skowronkach nie widać? — Uchiha wyszczerzył się, lecz jego spojrzenie pozostało poważne.
Kiedy
zbliżyli się do domu, zza węgła wyszła drobna kobieta z długimi kasztanowymi
włosami spiętymi w kucyk. Ciepłe, orzechowe oczy patrzyły na przybyszów z
radością. Miała trzydzieści pięć lat, jednak dziewczęca figura i lekko psotny
wyraz twarzy sprawiały, że jej wiek dla większości ludzi pozostawał zagadką.
— Już jesteście? Wejdźcie do środka, zaraz podam obiad — zawołała uściskawszy gości i popchnęła ich w kierunku drzwi.
Wnętrze
urządzone było skromnie, ale funkcjonalnie. Po lewej stronie znajdowała się
mała kuchnia, tuż obok pokój gościnny i jednocześnie sypialnia gospodarzy, z
tyłu schody prowadzące na poddasze, gdzie znajdowały się pokoje dziecięce. Pod
schodami majaczyło wejście do łazienki. W oknach wisiały białe firanki, a na
parapetach stały doniczki z kwiatami, nic nie sugerowało, że jeszcze kilka lat
temu okiennice zdobiły kraty. Mężczyzna siedzący za stołem skinął im głową w
milczeniu.
— Witaj. — Naruto przywitał się pospiesznie, Sasuke burknął coś, co w zamierzeniu miało być powitaniem, a zabrzmiało mniej więcej jak „Bry”.
Pospiesznie
zajęli miejsca, widząc, że kobieta przyniosła wazę z zupą. Obiad minął jak
zwykle w lekko ponurej atmosferze, którą rozładować starali się tylko Miyako i
Naruto. Sasuke od czasu do czasu przytakiwał, nie siląc się nawet na włączenie
w konwersację, a gospodarz domu milczał uparcie. Po obiedzie, kiedy gospodyni
zniknęła w kuchni, mężczyzna podniósł się i wyszedł na taras siadając w fotelu
i wystawiając twarz do słońca. Goście zostali w pokoju i zajęli miejsca na
kanapie.
— Porozmawiaj z nim. — Uzumaki trącił partnera w ramię.
— Po co? — Sasuke uparcie wbijał wzrok w podłogę.
— Bo to już najwyższy czas. Przychodzimy tutaj od lat, a wy nigdy nie zamieniliście ani słowa.
— Nie ma o czym gadać.
— Sasuke… proszę cię. — Naruto delikatnie złapał go za rękę i splótł swoje palce z jego. — Dla dobra Miyako i dzieci, wreszcie trzeba to zakończyć, nie widzisz, jak ona się stara?
— Czy to rozkaz od Hokage? — Drgnął nerwowo, a palce zacisnęły się na dłoni Naruto.
— Przestań, po prostu cię proszę. — Niebieskie oczy przyglądały mu się badawczo, lecz z uczuciem.
Westchnął
ciężko i wstał. Nerwowo zaczął krążyć po pokoju, a niechciane wspomnienia na
powrót wypełniły jego umysł. Powrót z Itachim do Konohy okazał się wielkim
wydarzeniem. Ludzie widząc kogo prowadzą, albo milczeli, albo krzyczeli
przekleństwa. Niektórzy pluli pod jego nogi. Złorzeczeniom i wyzwiskom nie było
końca.
Na
początku został osadzony w celi. Spędził w niej dwa tygodnie czekając na wyrok.
W tym czasie zebrała się rada Konohy, której przewodziła sama ówczesna Hokage.
Długo debatowali, a wnioski oscylowały pomiędzy natychmiastową karą śmierci, a
dożywotnim więzieniem. Jednak najważniejszy miał być głos Sasuke. To on należał
do klanu, który poniósł śmierć z ręki oskarżonego, to on był świadkiem
morderstwa i co najważniejsze… to jego bratem był Itachi. Dwa tygodnie bił się
z myślami, przechodząc od euforii ze schwytania starszego Uchihy, przez złość,
że ośmielił się oślepnąć i odebrać mu satysfakcję zabicia go. A samym końcu
znalazły miejsce rozpacz i niedowierzanie, że to on ma podjąć decyzję
ostateczną.
Wielką
podporą był mu w tym czasie Naruto, jednak i reszta przyjaciół wspierała go i
zapewniała, że poprą każdą jego decyzję. Kiedy nadszedł dzień, gdy miał zapaść
wyrok, zaskoczył wszystkich. Pokłonił się przed radą i poprosił o darowanie życia
jego bratu. Co więcej, nie pozwolił osadzić go w zwyczajnym więzieniu,
argumentując to jego kalectwem.
Niektórzy
niechętnie, inni z lekkim niedowierzaniem zgodzili się w końcu na jego prośbę.
Zbudowano
w dolinie dom, który miał zostać dożywotnim aresztem Itachiego. W oknach
osadzono kraty. Co dzień pilnował go strażnik, a kobieta z wioski donosiła jedzenie.
Nikt go nie odwiedzał, nikt nie współczuł, samotnie spędzał tam kolejne lata.
Sasuke czasami zastanawiał się, czy to nie gorsze od śmierci. Strażnicy
opowiadali o nocnych krzykach, męczonego przez powracające koszmary człowieka.
Sam zmagał się z nimi, a niektórzy mówili, doprowadziły go one do szaleństa.
Przez
pięć lat nic się nie zmieniło. Potem do wioski przybyła Miyako. Została
zatrudniona jako kucharka i do jej obowiązków należało też donoszenie jedzenia
więźniowi. Przez trzy lata chodziła tam dzień po dniu. To ona jako pierwsza
odważyła się z nim porozmawiać, to jej zwierzył się z dręczących go koszmarów.
Potęgujących się z dnia nadzień wyrzutów sumienia, strachu przed ciemnością,
która otaczała go cały czas. Stała się gospodynią, powierniczką, a w końcu
kochanką. Jako jedyna ofiarowała zrozumienie i miłość. Może dlatego, iż nie
pochodziła z wioski? Nie do końca rozumiała sytuację? Tak tłumaczyli to
zaszokowani ich małżeństwem ludzie. Jednak Sasuke wiedział, że to nie o to
chodziło. Ona rozumiała i po prostu wybaczyła, a jego zimny brat po raz
pierwszy pozwolił, aby ktoś przebił się przez ten pancerz lodu, który otaczał
go przez prawie całe jego życie.
Westchnął
głęboko i spojrzał w kierunku tarasu i ponaglany milczącym spojrzeniem Naruto
wyszedł przed dom. Słowa… tak wiele miał do powiedzenia, a nie mógł niczego
wyksztusić. Po trzynastu latach unikania rozmowy, wreszcie się na nią
zdecydował i co? I głos odmówił mu posłuszeństwa.
— Coś się stało? — Cichy szept starszego Uchihy wyrwał go z otępienia. — Co sprawiło, że tutaj jesteś? Zazwyczaj uciekasz zaraz po obiedzie.
— Ja… — Myśli kotłowały się w jego głowie, jednak nie potrafił się przemóc.
— Nic nie mów, rozumiem… Powiedz mi tylko, czy kiedyś, będziesz potrafił mi wybaczyć? — Itachi lekko się zgarbił i ukrył twarz w dłoniach. Nie płakał, nie potrafił, czasami miał ochotę się zabić, jednak… Miyako i dzieci mu na to nie pozwalali. To był ten kraniec tęczy, który jakimś cudem zdołał dosięgnąć. Nie wiedział jak. To było tak niewiarygodne, że aż zakrawało na bajkę i jeżeli czegoś nie chciał stracić, jeżeli komuś nie chciał zadać cierpienia, to właśnie im. Gorzki wewnętrzny śmiech wstrząsnął jego ramionami. Co za paradoks. Dopiero teraz mógł zrozumieć uczucia innych i rozrywała go na kawałki myśl, co czuli ludzie, których zabił. Co czuł jego brat, kiedy odebrał mu rodzinę… Jakim był potworem.
— Czy ci wybaczę? — Głos mężczyzny był nienaturalnie wysoki.
— Tak… bo ja sobie nie potrafię — szepnął.
Sasuke przez
chwilę wpatrywał się w zgarbione plecy siedzącego przed nim człowieka, w końcu
nie wytrzymał i odwrócił się w kierunku drzwi. Itachi wyprostował się i
westchnął ciężko. Na co liczył? Naiwnie sądził, że kiedyś… że może jakimś
cudem, ale nie, bo w końcu kto wybaczyłby coś takiego? Stłumione łkanie wydobyło
się z gardła mężczyzny. Zasłonił usta dłonią i po raz pierwszy od wielu lat z
jego oczu popłynęły łzy. Na początku sądził, że się przesłyszał, że to wytwór
jego wyobraźni, a jednak naprawdę dobiegł go głos brata.
— Nie mogę ci tego obiecać… jednak… nadzieja żyje dopóty, dopóki nie opuszcza nas wiara… a ja wierzę, że kiedyś… Więc postaraj się wierzyć ze mną… Itachi.
Zachodzące słońce oświetlało Konohę, rzucając na nią czerwonawo złote światło. Dwóch mężczyzn stało na szczycie góry, skąd rozpościerał się widok na całą wioskę, miejsce najbliższe ich sercu. Splecione palce świadczyły o łączącej ich więzi. Nie wiedzieli co przyniesie przyszłość. Jednego byli pewni, że będą bronić tego miejsca. Miejsca, które było ich domem.
— Teraz i na zawsze Sasuke.
— Teraz i na zawsze…
End.
Świetne opowiadanie! :)
OdpowiedzUsuńŚwietne :D
OdpowiedzUsuń