wtorek, 29 maja 2012

I Uśmiech wroga









Mężczyzna rozejrzał się dookoła i pchnął okiennice, otworzyły się bezgłośnie. Przekroczył parapet i po chwili był już wewnątrz ciemnego pokoju.
Szybkie zlustrowanie powiedziało mu więcej o mieszkającej tu osobie, niż ta mogłaby sama wyznać. Zapalił latarkę i podszedł do łóżka. Chłopak spał na boku z otwartymi ustami, pochrapując cicho, przydługie włosy opadały mu miękko na policzek. Nie było obaw, że się obudzi, nie po takiej dawce środka nasennego, jaką mu zaaplikował wcześniej w barze. Maskotka na biurku patrzyła na niego z wyrzutem.

— Taka praca — mruknął młodzieniec i sięgnął do kieszeni, wyjmując z niej małe prostokątne pudełeczko. Położył je na stoliku i otworzył zatrzask, wewnątrz znajdowało się dziwne niebieskie urządzenie, na pierwszy rzut oka można było je określić mechanicznym pająkiem. Wyjął go ostrożnie i zbliżył się do śpiącego.

— Jakby nie było, powinieneś być mi wdzięczny — szepnął, delikatnie odgarniając z karku przydługie włosy. Odsłonił szyję i pogładził palcem delikatną skórę chłopca, który wyglądał na nie więcej niż szesnaście — siedemnaście lat. Odnalazł miejsce między podstawą czaszki a szyją i przyłożył pająka. Małe metalowe nóżki na chwilę ożyły, a ich ostre końcówki wbiły się w ciało ofiary. Chłopak drgnął, jednak środek usypiający zrobił swoje i po chwili na powrót znieruchomiał, uśmiechając się do sennych marzeń. Mężczyzna nacisnął mały przycisk na urządzeniu, z pudełka wyjął miniaturową klawiaturę i wpisał kilka słów — Hyuuga Neji, Kondor, Konoha, Osaka — po czym nacisnął enter. Zielone światełko zamigotało na ciele pająka. Młodzieniec usiadł na skraju łóżka, oparł się o drewnianą poręcz i spojrzał znowu na uśmiechającego się przez sen chłopaka. 

— Jeżeli śnisz o nim, to po raz ostatni — westchnął i przycisnął „delete”. Zielone światełko zmieniło kolor na bursztynowy, przez moment drgało jak w konwulsjach, a potem zgasło, nóżki pajączka wysunęły się spod skóry śpiącego, urządzenie zsunęło się na poduszkę. Mężczyzna podniósł się i sięgnął po chusteczkę, delikatnie starł krople krwi, które pojawiły się na szyi ukłutego i zabrał aparat. Przeszukał szybko pokój i zabrał notes. Włączył komputer i przeglądnął pliki, po kilkunastu minutach zadowolony podszedł do okna.
— Dobranoc, Konohamaru. — Chłopak nadal uśmiechał się przez sen.

***

     Gabinet urządzony był tak, aby każdy kto do niego wchodzi czuł się swobodnie. Dwa fotele stały pod oknem, oddzielone małym stolikiem kawowym, ściany były w kolorze beżu i ozdobione kilkoma obrazami o różnorodnej tematyce. W kącie stał olbrzymi kwietnik zapełniony po brzegi różnymi roślinami, mały barek i regał na książki malowniczo komponowały się z parawanem w chińskie smoki utrzymanym w tej samej tonacji. Za przegrodą ukryte było małe biurko i komputer, z którego głośników płynęła teraz spokojna muzyka. Stojący przy oknie mężczyzna ubrany był w czarne jeansy i jasnozieloną bluzkę, czarne włosy upięte były niedbale, a kilka dłuższych pasm spadało na gładki policzek. Spojrzał w dół gdzie sportowy samochód zatrzymał się na parkingu. Mężczyzna, który z niego wysiadł, emanował nawet z daleka siłą i spokojem. Odwrócił się od okna i podszedł do stolika, na którym stał imbryk i dwie filiżanki, nalał parującej kawy i usiadł w fotelu. Pukanie do drzwi rozległo się po jakiejś minucie.

— Proszę — powiedział, wrzucając jednocześnie jedną kostkę cukru do swojej filiżanki. Mężczyzna wszedł, zamykając drzwi za sobą.

— Witaj, Sasuke — chrząknął lekko i usiadł na fotelu po drugiej stronie stolika. — Ładny dzień, jeden z tych, kiedy człowiek czuje się totalnie rozleniwiony.

— Uhm — przytaknął, upijając łyk kawy. — Lubię takie dni, są odprężające, zwłaszcza po
 wyczerpującej pracy. — Mężczyzna spojrzał na niego pytająco.

— Chyba nie było tak źle?

— Gorzej — mruknął.

— Czyżby nasza owieczka stwarzała jakieś problemy? — Sięgnął po filiżankę i przez chwilę bawił się łyżeczką, mieszając napój to w lewo, to w prawo. — A może musiałeś uciekać, zdzierając przy tym czubki swoich markowych butów? — Uchiha wzruszył ramionami, patrząc na niego z lekkim grymasem niesmaku. — Ach, wyrzuty sumienia, jakież to niewygodne. — Przybysz upił łyk kawy. — W tym zawodzie powinieneś się już przyzwyczaić do tego, że nie tylko gromimy złych i niegodziwych, ale i naiwniacy padają pod naszym mieczem.

— Daj spokój, nie mam nastroju. — Sięgnął do szuflady stolika i wyjął z niej małą kartę. — Trzymaj, to zapis jego pamięci, możesz się nim delektować, on niestety już nie — powiedział, przesuwając palcem kartę w jego kierunku.

— Jak niemiło, nasz biedaczek już nigdy sobie o mnie nie przypomni, zero śledzenia, podglądania, wpieprzania się w moje sprawy w najmniej oczekiwanych momentach, tak będzie mi tego brakowało.

— Nie bądź cyniczny — mruknął Sasuke. — Chłopak miał cię za guru, podziwiał, nie rozumiem czemu musiałeś posunąć się do aż tak drastycznych metod, jak wybiórcza kasacja pamięci. — Spojrzał na niego przeciągle i rozsiadł się wygodnie na fotelu, zakładając nogę na nogę.

— Nie bądź naiwny, w moim zawodzie muszę być ostrożny…

— Maniakalnie ostrożny — wszedł mu w słowo.

— Ostrożny — powtórzył, nie dając się zbić z tropu. — Nie potrzebny mi smark, który wszędzie za mną łazi i rozwala mi spotkanie, wpadając znienacka.

— O ile pamiętam, myślał, że ratuje ci życie.

— A w efekcie ja musiałem ratować je jemu. — Skrzywił się nieznacznie. — Od tej pory stał się strasznie upierdliwy.

— Czyżbyś bał się, że zakochał się w tobie? — Brunet uśmiechnął się pod nosem.

— Miłość, wierzysz w te bajki? — Spojrzał na niego zimnym wzrokiem.

— Może… — Wzruszył ramionami. — Zresztą, obserwowałem go w klubie, nie wyglądał na geja, po prostu był twoim fanatycznym wielbicielem.

— Dzięki któremu o mało nie zginąłem, daj spokój, lepiej dla niego, że nie będzie pamiętał, nie mówiąc już o mnie, czuję, jakby spadł mi z karku niezły balast.

— Skoro tak mówisz. — Sięgnął po papierosa i odpalił go srebrną zapalniczką.

— Nie powinieneś palić, jeden papieros skraca życie o dziesięć minut. 

— A śmiech wydłuża je o piętnaście, więc jestem do przodu. — Uśmiechnął się kpiąco, zaciągając dymem. Gość pokręcił głową i sięgnął po papierośnicę.
— Przyganiał kocioł garnkowi.

— Jestem gentelmanem, zawsze dotrzymuję ludziom towarzystwa, tak więc właśnie sprowadziłeś mnie na złą drogę — stwierdził, z wprawą zaciągając się dymem. Przez moment milczeli, po czym mężczyzna sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął z niej portfel, po chwili na stoliku leżało zdjęcie blondynki o długich, prostych włosach i nieszczęśliwym wyrazie twarzy.

— Kto to? — Nie sięgnął po fotografię, ale przyjrzał się jej uważnie.
— Ino Yamanaka, destrukcyjna lolita.

— Nie wygląda na niebezpieczną — mruknął Sasuke, gasząc niedopałek w kryształowej popielniczce.

— Wygląd nie ma znaczenia — stwierdził beznamiętnie. — To nimfomanka, leci na każdego faceta, a ostatnio zawzięła się na Asumę.

— Sarutobi? Czy on nie ma się żenić, czy coś w tym rodzaju? 

— Taa, idzie na zatracenie, nie moja sprawa dopóki nie koliduje to z jego pracą, ale laska stwarza problemy, pojawia się tam gdzie nie powinna, pisze do niego listy, grozi samobójstwem. To go rozprasza, a on nie może sobie na to pozwolić.

— Rozumiem, na kiedy ta robota?

— Na wczoraj.

— Nie ma szans, będę wolny za tydzień.

— Odpada, Asuma ma pojutrze spotkanie w plenerze, a chodzi jak galareta. Musi być spokojny i twoim obowiązkiem jest zadbać o ten spokój.

— Szlag trafił — jęknął i sięgnął jednak po fotografię. — Eliminacja czy kasowanie pamięci?

— Tym razem pozwalam ci wybrać. — Uśmiechnął się leniwie.

— Nie wierzę, czym sobie zasłużyłem? — parsknął ironicznie. Gość nie odpowiedział, z kieszeni wyciągnął małą paczkę i pchnął ją w jego kierunku.

— To z okazji urodzin. — Uchiha spojrzał na niego pytająco i rozpakował. W środku znajdował się zegarek bez żadnych ozdób, jednak musiał kosztować niezłą sumkę, patrząc na markę.

— Wygląda jak ta tandeta, którą można kupić w kiosku — stwierdził sucho. — Ale dzięki za pamięć.

— Tandeta padnie po miesiącu, a ten będzie chodził ze sto lat.

— A kosztował tyle co setka tandet, a że za sto lat dawno będę gryzł ziemię, to przepłaciłeś.

— Uwierz mi, ja za to nie płacę. — No tak, upominek z zarządu, pomyślał i wsunął zegarek do szuflady.

— Cóż, jak mogłem pomyśleć, że pamiętałbyś o czyichś urodzinach.

— Urodziny to przereklamowany termin, nienawidzę szumu, jaki się wokół nich robi — powiedział, wstając z fotela i podchodząc do okna. — Doceń, że zgodziłem się robić jako dostawca.

— Staram się, ale mi nie wychodzi — odparł, wyciągając przed siebie nogi. Popatrzył na niego spokojnie.

— Nie prosiłem o oklaski, więc daruj sobie ironię. No nic, na mnie już czas. — Przeczesał palcami długie włosy i skierował się do drzwi. — Pojutrze o tej porze chcę mieć sprawozdanie z akcji — dodał i po chwili słychać było już tylko odgłos odjeżdżającego spod budynku samochodu. 

Sasuke wstał i podszedł do komputera, zeskanował fotografię i włączył przeglądarkę. Zapowiadał się pracowity dzień. Odpalił kolejnego papierosa i oparł się o obrotowe krzesło.
— Witaj w moim świecie, Ino — mruknął do danych, które wyświetliły się na komputerze. — Na krótko, ale witaj…

***

     Zatłoczony klub tonął w oparach tytoniu i sztucznego dymu unoszącego się nad podłogą, głośna muzyka ledwo umożliwiała konwersację, nikt jednak nie zwracał na to uwagi, w końcu nie przyszli tu dla pogawędek, a dla tańca, poznania nowych ludzi i seksu. Brunetka stała oparta o ścianę, usiłując przebić wzrokiem zatłoczoną salę, w końcu zlokalizowała miejsce przy barze. Usiadła na wysokim stołku i obciągnęła krótką niebieską sukienkę, po chwili podszedł do niej barman.

— Podać coś?

— Casablankę. — Drink uwieńczony parasolką stanął przed dziewczyną. Powoli piła, rozglądając się dookoła. 

— Jeszcze jedną szkocką. — Dziewczyna siedząca obok odsunęła pustą szklankę i skinęła na barmana.

— Najpierw zapłać za tamtą. — Chłopak ani myślał spełnić jej życzenie.

— Nalej na krechę. 

— Twoja krecha sięga już stąd do Chicago.

— Pieprz się, mówiłam, że zapłacę jak będę miała. — Nie ustępowała nieznajoma.

— Jak zapłacisz to naleję, teraz co najwyżej mogę ci podać wodę. — Barman nie wyglądał na osobę, która dałaby się przekonać. Dziewczyna nieźle już podchmielona puściła wiązankę przekleństw w jego kierunku, co nie zrobiło na nim żadnego wrażenia, widać był przyzwyczajony do takich występów.

— Szkocką dla tej pani, ja stawiam. — Brunetka rzuciła pieniądze na blat, barman spojrzał na nią spod oka i wzruszywszy ramionami nalał trunek i podał awanturującej się klientce.

— Dzięki. — Wstawiona rozpromieniła się i spojrzała na swoją nieoczekiwaną sponsorkę. — Ten kiep jest do bani, mówiłam mu, że zapłacę, ale chwilowo jestem spłukana.

— Nie ma sprawy, — Dziewczyna puściła do niej oko. — Zawsze przyjemniej pić w towarzystwie.

— Święta racja. — Obdarowana pociągnęła solidnego łyka i odwróciła się do nowej znajomej, wyciągając dłoń, — Ino Yamanaka.

— Makino. — Brunetka chwyciła podaną rękę i przytrzymała ją odrobinę dłużej niż to konieczne. — Kurcze, masz wyjątkowo delikatną skórę. — Pogładziła kciukiem wierzch jej dłoni. Dziewczyna spojrzała na nią z zaciekawieniem i uśmiechnęła się lekko.

— Krem aloesowy, żadna tajemnica.

— Muszę wypróbować. — Odwzajemniła uśmiech i sięgnęła po drinka, wyjmując parasolkę. — Często tu przychodzisz?

— Prawie co wieczór, czasami trzeba zalać smutki.

— Nieszczęśliwa miłość?

— Faceci są do dupy. — Ino obróciła szklankę w ręce i sposępniała. — Chodzisz za takim, dajesz z siebie wszystko, a on ma cię gdzieś.

— Racja, miłość to kiepska lokata.

— A kto mówi o miłości? Jeszcze się taki nie znalazł — roześmiała się dziewczyna. — Ale facet ma ciało, jakby zstąpił z Olimpu, do tego ta twarz… Gdy zobaczyłam go pierwszy raz, od razu przepadłam, po prostu wiedziałam, że muszę go mieć.

— Rozumiem… 

— Na początku myślałam, że gej, w ogóle nie zwracał na mnie uwagi, ale nie, ma kogoś. Żeby chociaż ładna była, takie toto przeciętne. — Pokręciła głową z niesmakiem.

— Takie są najgorsze — przytaknęła Makino, zastanawiając się nad urodą rywalki Yamanaki, musiała być ładna, skoro wywoływała takie emocje.

— Widzę, że rozumiesz. Próbowałam wszystkiego, chodziłam w miejsca gdzie bywał, czekałam przed jego domem, nawet wysłałam mu list, że się zabiję. — Zachichotała, pociągając kolejny łyk i opróżniając tym samym szklankę. Makino skinęła na kelnera, który podał kolejną szkocką, unosząc przy tym brew. — Dzięki. — Ino przejechała palcami po obrzeżu szkła. — Już prawie dałam sobie spokój, ale… — zaśmiała się znowu — ale nie, teraz mam na niego haka.

— Haka?

— Taa, facet chyba nie jest zbyt czysty, prowadzi podejrzane interesy, spotkania z dziwnymi ludźmi, a ta jego laska nic nie wie, więc jak nie można po dobroci… Cóż, wszystkie chwyty dozwolone. — Kolejny łyk i blondynka lekko zachwiała się na stołku. Jej towarzyszka podtrzymała ją i odsunęła szklankę.

— Współczuję… Może przejdziemy się gdzieś i pogadamy? Tutaj jest stanowczo za głośno.

— Chodźmy do mnie, to niedaleko, tutaj i tak robi się nudno — przytaknęła Ino, krzywiąc się przy tym do barmana.

Rześkie nocne powietrze stanowiło przyjemną odmianę po zadymionej atmosferze baru, kobiety szły powoli ulicą, Makino podtrzymywała nową koleżankę pod rękę, gdyż ta chwiała się niebezpiecznie. Po kilkunastu minutach zatrzymały się przed kamienicą. Ino wyjęła klucze, przez chwilę mocowała się z zamkiem.

— Daj, ja to zrobię. — Makino zabrała jej klucze i otworzyła drzwi.

— Dzięki, cholerny zamek wiecznie się zacina. — Po chwili były już w mieszkaniu.

Zadziwiająco czysto, ze zdziwieniem zauważyła brunetka, ładnie umeblowane, na komodzie stały zdjęcia rodziny. Ciężko było to dopasować do osoby pokroju jej towarzyszki. Ino zwaliła się na łóżko i podparła głowę na ręce, usiłując skoncentrować wzrok na Makino.

— W lodówce jest piwo.

— Przyniosę. — Skierowała się do kuchni. Również i tu trudno było znaleźć ślady wskazujące na to, że mieszka tutaj dziewczyna prowadząca imprezowy tryb życia. Otworzyła lodówkę… pieczony kurczak, ciasto w specjalnym pojemniku, kilka jogurtów, na dole zauważyła dwa piwa.

— Proszę. — Podała jej butelkę, którą blondynka od razu przystawiła do ust.

— Życie jest do dupy, nie? — stwierdziła i nie czekając na odpowiedź ciągnęła dalej, mocno zaciskając dłoń na butelce. — Niby starasz się robić wszystko, żeby ludzie byli zadowoleni, a i tak zawsze jest źle. Dostajemy w mordę za każdym razem i nikt się tym nie przejmuje, bo i po co? Co my kogo obchodzimy? Jeżeli tylko nie mamy lepiej od nich, to wszystko jest w porządku… — Dziewczyna mówiła, a Makino słuchała, starając się zrozumieć, skąd u tak młodej osobie tyle goryczy. Przydałaby się jej terapia, a na pewno mniej alkoholu, jednak to nie była jej sprawa. Głos zmieniał się i cichł wraz z kończącym się w butelce piwem. W końcu głowa Ino opadła na poduszkę.

2 komentarze:

  1. Normalnie Matrix. Na początku myślałam, że ten mały pajączek zmieni tego chłopaka w jakieś dziwadło, a tu tylko gruba ryba chce się pozbyć natręta. Niesamowite.
    Ja też czasami zapijałam smutki. Jednak kieliszek bywa dziwnym przyjacielem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    och fantastycznie się tutaj zapowiada, można powiedzieć klimaty szpiegowskie... czyżby to Sasuke był tą Mariko...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń