środa, 30 maja 2012

XII Na przekór przeznaczenia


   Bezpieczna, spokojna egzystencja. Po ponad trzech latach ciągłych wędrówek, było to coś, co niepomiernie zaskakiwało Lantiela i wprowadzało go w nastrój błogości i rozleniwienia. Doba wydawała się mieć swój ustalony, niepisany rytm. Rano śniadanie, potem wędrówka w poszukiwaniu kolejnych źródeł wody, późny obiad, sparing z Silvanem, kolacja, długie rozmowy przy akompaniamencie lutni i harf, na koniec bajeczne, wypełnione namiętnością noce.

Te chwile przy świetle księżyca, były najdziwniejszą rzeczą, jaka do tej pory mu się zdarzyła. Odkąd pamiętał, jego kochankowie pojawiali się i znikali z nastaniem świtu. To pozwalało unikać uczuciowych komplikacji. Jedna, dwie noce, chwila uniesienia i powrót do rzeczywistości. Bez wyznań, bez zobowiązań, bez zaangażowania. Można powiedzieć, bez nawiązywania jakiejkolwiek formy znajomości. Wystarczało znać imię kochanka, by pójść z nim do łóżka, osiągnąć spełnienie i zadowolonym wstać następnego dnia, zapominając o nim do wieczora. 

Z Silvanem wszystko było od początku nie tak. Można powiedzieć, że fascynacja narodziła się w momencie ich pierwszej rozmowy na dziedzińcu. Był kimś, kto ciągle potrafił zaskakiwać. Z jednej strony poważny Książę, wymagający nauczyciel, zrównoważony, praktyczny. Z drugiej, gdy byli sami, ukazywała się jego druga natura, namiętny, bez skrępowania mówiący o swych oczekiwaniach, dowcipny, czasami cyniczny i złośliwy. Lantiel obserwując mężczyznę przy jego obowiązkach, za nic nie mógł odnaleźć w nim osoby, z którą przeżywał szalone, wypełnione śmiechem i ekstazą wieczory.
Po trzech tygodniach spędzonych w ramionach Ithildina, miał wrażenie, że zagubił się gdzieś i powinien natychmiast odnaleźć drogę, jeżeli nie chce… I tutaj jego przemyślenia zazwyczaj się urywały, gdyż młody Therien, zupełnie nie wiedział, czego tak naprawdę się obawia.

     Silvan był osobą bardziej konkretną. Przystojny blondyn, okazał się być strzałem w czerwone pole na tarczy łuczniczej. Inteligentny, z poczuciem humoru, czasami niepewny siebie, by chwilę później powalić go swym narcystycznym uśmiechem. Z zaskoczeniem stwierdził, że niecierpliwie czeka na ich rozmowy, wspólne przekomarzania się i sparingi. Myśl o tym, że gdy skończy się susza chłopak odejdzie, niepokoiła go i skłaniała do przemyśleń. 

                                 
 ***


— Doszedłem do wniosku, że powinniśmy mieć własnego maga. — Rzucił pewnego wieczoru, przy partii szachów.


— Słucham? — Kael podniósł głowę i spojrzał na niego zaskoczony.


— Ze względów czysto praktycznych. — Przesunął gońca. — Pomyśl ilu problemów uniknęlibyśmy mając własnych mistrzów żywiołów.


— Jak do tej pory nie byli nam szczególnie potrzebni. — Regent z uwagą przyglądał się szachownicy, po czym dotknął wysmukłej figurki wieży.


— Nie? — Silvan zbił pionka i uśmiechnął się lekko. — Pamiętasz jak osunęła się ziemia po ulewnych deszczach trzy lata temu? Albo jak płonęło domostwo kowala, grożąc przeniesieniem na inne posiadłości w mieście? Nie wspomnę już o atakach górskich trolli czy orków.


— Radzimy sobie bez nich całkiem dobrze. — Kael nie wydawał się być przekonany.


— Posłuchaj, miasto się rozwija. Coraz więcej elfów migruje w nasze strony osiadając na jego obrzeżach. Myślę, że powinniśmy się zastanowić nad lepszą obroną nas samych i tych, którzy nam zaufali oddając się pod naszą opiekę.

     Wuj, odchylił się na fotelu, zapominając na chwilę o grze. Ze stolika obok, uniósł kielich z winem i upił łyk. Przez moment panowała cisza, jakby regent nad czymś się intensywnie zastanawiał. Silvan przyglądał mu się uważnie, nie ponaglając go do odpowiedzi. Dobrze wiedział, że zdobycie prawdziwych mistrzów magii, jest sprawą niebywale trudną, ze względu na ich małą liczebność.


— Dlaczego akurat teraz o tym pomyślałeś? — Kael toczył w palcach cienką nóżkę kielicha.


— To proste, mamy w zamku dwóch magów wody, w ciągu tych kilku tygodni, dobitnie pokazali nam jak bardzo są potrzebni w sytuacjach kryzysowych. 


— Chcesz ich prosić o zostanie? 


— Dlaczego nie? — Książę oparł policzek na ręce. Wydawał się być zupełnie rozluźniony, jak gdyby ta rozmowa tak naprawdę nie miała dla niego żadnego znaczenia.


— Mogę porozmawiać z Errdirem… ale wątpię aby się zgodził. Od wieków przyzwyczajony jest to życia wędrowca — mruknął ostrożnie regent.


— Też się nad tym zastanawiałem, dlatego proponowałbym Lantiela.


— Nie!


Głowa Silvana poderwała się na okrzyk wuja. Spojrzał na niego z ciekawością i dużym zaskoczeniem.


— Dlaczego nie? 


— Jest młody i niedoświadczony — Kael najwyraźniej był zmieszany swym niekontrolowanym wybuchem. 


— Nie zgodzę się, wykazuje duże zdolności, sam odnalazł wiele odnóg źródeł. Pracuje tak samo ciężko jak Dulin.


— To szczeniak, dopiero zakończył szkolenie, sprawi więcej szkód niż pożytku. — Widząc lekko oszołomione spojrzenie bratanka, westchnął cicho i przywołał się do porządku. — Posłuchaj, rozumiem chęć zatrudnienia maga, jednakże… Therien jest bardzo młody. Nie został jeszcze, że tak powiem ukierunkowany. Nadal potrzebuje opieki swego mentora. Poza tym… w połowie jest drowem.


— Przesadziłeś. — Silvan poderwał się z fotela i podszedł do okna. — Twoje argumenty do mnie nie przemawiają. Jest tylko dwa lata młodszy ode mnie, nie widzę abyś traktował mnie jak dziecko, które nie wie, czego chce od życia — przerwał i rzucił ostre spojrzenie Kaelowi.


— Nie, ale…


— Mam taką nadzieję! Lantiel jest dorosłym magiem. Mówisz, że nie został ukierunkowany? Tym lepiej dla nas, nie można mu zarzucić zbytniego przywiązania do wędrówek, łatwiej będzie mu się przystosować do życia w jednym miejscu. Co do opieki mentora… Owszem podróżują razem, jednakże sam słyszałeś, że nauka jakiej udzielał mu Errdir, zakończyła się pół roku temu. Jeżeli chodzi o twój ostatni argument… Uważam, że jest bardzo krzywdzący w stosunku do tego elfa. Może jest tutaj nie długo, jednakże gdyby nie jego pomoc… 


— Sam przyłożyłeś mu ostrze do szyi pierwszej nocy. — Głos Kaela był zimny i odległy.


— I bardzo tego żałuję, działałem w poczuciu zaskoczenia. Oceniłem go nie dając mu żadnej szansy na obronę. To nie najlepiej świadczy o mnie, jako o kimś, kto kiedyś ma sprawować władzę.


— Bronisz go…


— Po prostu stwierdzam fakty — sapnął z irytacją.


— Możliwe, że będzie chciał wrócić do ojca.


— Oczywiście, przecież nie zamierzam go zmuszać, po prostu na razie dzielę się z tobą swym pomysłem. Zresztą, susza nadal trwa, a do jej końca zobowiązali się tutaj pozostać.


— W takim razie wrócimy jeszcze do tej rozmowy. — Kael podniósł się z fotela. — Za pół godziny masz ćwiczenia z rekrutami. Myślę, że naszą partyjkę dokończymy innym razem.

                              
***

     Lantiel po obiedzie, który tego dnia przebiegł w jakiejś dziwnej ciszy, wrócił do swej komnaty. Coś wpłynęło na humory biesiadników, ciężkie milczenie zdecydowanie nie służyło humorowi elfa. Silvan wydawał się być zamyślony, jadł zupełnie nie zwracając uwagi na resztę towarzystwa. Kael przez cały czas, rzucał mu dziwne spojrzenia i mógłby nawet przysiąc, że były one mocno podejrzliwe, chociaż nie miał pojęcia, czym sobie na to zasłużył. Errdir, w irytujący sposób wodził wzrokiem pomiędzy nim a regentem, stukając się palcem w policzek. Nawet małżeństwo Liriel i Caldain, w tej ciężkiej atmosferze, zaprzestało żartów i przekomarzań. 

     Westchnął i zamknął za sobą drzwi, po czym rzucił się na łóżko, splatając ręce pod głową. Przez chwilę błądził myślami wokół obiadu, jednak szybko skoncentrował się na Silvanie. 
Nie pamiętał kiedy było mu tak dobrze. Książę akceptował go takim jakim był. Nie zwracał uwagi na jego pochodzenie, nie zadawał trudnych pytań. Godzinami potrafili dyskutować na różne tematy, śmiejąc się, dogadując sobie, a nawet kłócąc zaciekle, gdy w czymś się nie zgadzali. Noce… Noce były wspaniałe, po raz pierwszy zdał sobie sprawę, jak bardzo można poznać kogoś kochając się z nim. Silvan miał bardzo wrażliwe uda, wystarczył lekki dotyk, aby przechodził go dreszcz. Uwielbiał też, gdy pieścił jego plecy tuż nad pośladkami. Wyginał się wtedy zmysłowo, mrucząc cicho jak duży, rozleniwiony kot. W takich momentach przestawał być księciem, a stawał się namiętnym kochankiem. 

     Spojrzał w kierunku okna, słońce leniwie toczyło się po nieboskłonie. Ani jedna chmura nie przesłaniała jego blasku. Uśmiechnął się lekko, jeszcze kilka godzin i znowu się spotkają. Sam siebie nie poznawał. 
Ciche pukanie wyrwało go z zadumy.


— Proszę — zawołał siadając na łóżku i poprawiając zmierzwioną narzutę. Drzwi uchyliły się cicho i do komnaty wszedł Errdir.


— Przeszkadzam?


— Nie, właśnie odpoczywałem po obiedzie. Siadaj, napijesz się czegoś? 


— Właściwie to chciałem z tobą porozmawiać. — Dulin zajął miejsce i splótł ręce, opierając je na kolanach. 


Lantiel założył kosmyk za ucho, czując na plecach nieprzyjemny dreszcz. 
„Musimy porozmawiać” — tak zawsze zaczynała się dyskusja na nieprzyjemne tematy.


— Zrobiłem coś nie tak? — Spojrzał na niego z niepokojem.


— Nie, nie. — Machnął ręką. — Po prostu doszedłem do wniosku, że mam ochotę na pogawędkę. — Errdir uśmiechnął się z przymusem.


— Hmm… jasne. Wiesz, że dla ciebie zawsze znajdę czas. — Lan odetchnął z ulgą, jednak nadal podejrzliwie przyglądał się przyjacielowi.


— Tak… Więc jak ci się tutaj mieszka? 


— Dobrze? — Brew Theriena powędrowała do góry, co jak co, ale takiego pytania raczej się nie spodziewał.


— Nie nudzisz się?


— Nie bardzo?


— Zaprzyjaźniłeś się z kimś?


— Poniekąd…


— A co z księciem?


— Widziałeś go niedawno na obiedzie, wygląda na zdrowego. — Do młodego elfa, powoli zaczęło docierać, że ta absurdalna rozmowa zmierza w jakimś określonym kierunku.


— Spędzacie razem wiele wolnego czasu? — Errdir poprawił się w fotelu i strzepnął z szaty niewidoczny pyłek.


— Słuchaj. — Lantiel pochylił się do przodu, opierając ręce na kolanach. — Jeżeli chcesz mnie zapytać czy trafiłem do łóżka Ithildina, to możesz to zrobić wprost. Nie poprzedzaj tego pytaniami, które zaprzeczają istnieniu twej inteligencji. Czuję się rozczarowany infantylnością tej rozmowy.


— Dobrze. — Errdir zmrużył oczy najwyraźniej lekko urażony. — Sypiasz z Silvanem?


— Nie sądzisz, że nie powinno cię to obchodzić? — Therien wyprostował się na łóżku.


— Kazałeś mi pytać wprost…


— Ale nie powiedziałem, że udzielę odpowiedzi. — Wzruszył ramionami. — Poza tym to moje prywatne sprawy.


— Do tej pory nie miałeś problemów z dzieleniem się ze mną informacjami o twoich kochankach. — Errdir podniósł się z fotela i nerwowo przemierzył sypialnie, zatrzymując się przy biurku i poprawiając rozrzucone na nim pergaminy.


— Widocznie dorosłem. — Lantiel nie spuszczał go z oka. Miał rację czując, że coś jest nie tak. Dulin wydawał się być spięty, a jego pytania… — Ja ciebie nie pytam o stosunki z Kaelem.


— Skąd…


— Nie jestem ślepy. — Pokręcił głową lekko zirytowany. — Patrzycie na siebie jak na dwa ciastka, brakuje tylko toczenia śliny. Wieczory spędzacie zatopieni w rozmowach, a potem znikacie praktycznie o jednej porze. Gdyby nie to, że regent co jakiś czas zerka na mnie z miną jakbym co najmniej w szatach ukrywał połowę jego skarbca, mógłbym śmiało stwierdzić, że jesteś jedyną rzeczą jaka go interesuje.


— Patrzy na ciebie jak na złodzieja? — Errdir wreszcie przestał przesuwać pergaminy i spojrzał na niego uważnie. — Na pewno się mylisz.


— Wiem, kiedy ktoś mnie nie lubi.


— Zawsze wyrażał się o tobie z szacunkiem.


— Jesteś moim przyjacielem, nie sądzisz, że raczej nie dzieliłby się z tobą swoimi wątpliwościami?

— Myślę, że się mylisz. — Dulin wrócił na swoje miejsce i usiadł na poręczy fotela.


— Uwierz mi, po tylu latach potrafię rozpoznać podejrzliwość w stosunku do mej osoby, można powiedzieć, że jestem przyzwyczajony — prychnął blondyn.


— Hmm… — Elf podrapał się po brodzie w zakłopotaniu. — A Książę?


— Co Książę?


— Jak on na ciebie patrzy?


— Na pewno nie jak na złodzieja — parsknął cicho.


— Lubisz go?


— Oczywiście, jest przystojnym, wesołym i…


— Wesołym? — Oczy Errdira rozszerzyły się w niedowierzaniu. — On?


— Ma wspaniałe poczucie humoru, jest błyskotliwy, inteligentny i celuje w ciętych wypowiedziach.


— Wydawał mi się zawsze kimś poważnym, prawie melancholijnym.


— Nie znasz go.


— A ty go znasz? — Dulin spojrzał na niego wątpiąco.


— Spędzam z nim więcej czasu niż ty.


— Jaki jest w łóżku?


— Cudo… Przestań! — Lantiel zaczerwienił się lekko. — Co cię dziś ugryzło z tymi pytaniami?


— Cudowny tak? — Mężczyzna nie wydawał się być zrażony gniewem przyjaciela. — Wiesz, że gdy skończy się susza, opuścimy to miejsce?


— Zdaję sobie z tego sprawę — mruknął niewyraźnie.


— Nie angażuj się.


— …


— Mówię poważnie! Lan, widzę co się dzieje. Wydaje ci się, że wszystko masz pod kontrolą, że jest tak jak zwykle ale…


— A nie jest? To tylko seks. — Therien poprawił się na łóżku, opierając plecy o poduszki i podciągając kolana pod brodę. Otoczył je ramionami i oparł na nich brodę, odwracając twarz w kierunku okna.


— Tylko seks… I dlatego nie patrzysz na mnie, tylko rumienisz się jak ostatnia dziewica.


— Zgłupiałeś do reszty. — Lantiel zaczerwienił się jeszcze bardziej. Przeklęta jasna karnacja! Przeklęta rozmowa! Zupełnie nie rozumiał, do czego zmierza mag.


— Nie jestem ślepy. — Errdir z premedytacją powtórzył jego słowa. — Widzę jak na niego patrzysz, jak uśmiechacie się do siebie z tymi tajemniczymi wyrazami twarzy. Przychodzi wieczór, a ty przebierasz nogami, umykając chyłkiem z komnaty, rozemocjonowany, pełen entuzjazmu…


— Przestań!


— Nie przestanę! Do tej pory nie ingerowałem w twoje przygodne związki. Trwały krócej niż oka mgnienie, noc, góra dwie. Tym razem to coś innego. Od trzech tygodni chodzisz z głową w chmurach. W dzień, gdy pracujemy, zamyślasz się, odpływasz. Czasami tak bardzo oddajesz się fantazjom, że reagujesz z opóźnieniem na to co do ciebie mówię. Za to na dźwięk jego głosu podskakujesz prawie w miejscu. Im bliżej wieczoru, tym bardziej widać jak pogrążasz się w oczekiwaniu. — Errdir podniósł się z fotela i usiadł na łóżku obok młodego elfa. — Nie rób tego…


— Daj mi spokój. — Lantiel potrząsnął głową, aż kurtyna włosów zasłoniła jego twarz. Rumieńce powoli zaczęły blaknąć.


— Nie, nie dam. Jesteś moim przyjacielem! Kocham cię jak własnego brata! 


Therien poczuł jak ręka maga delikatnie głaszcze jego plecy.


— Posłuchaj, nie chcę abyś cierpiał. Jesteś młody, wydaje ci się, że panujesz nad wszystkim. Jeden nierozważny krok i zagłębisz się w coś, co może cię zniszczyć. To Książę, ma zobowiązania, na jego barkach ciąży odpowiedzialność za setki poddanych. Kiedyś się ożeni i spłodzi potomka, takie jest jego przeznaczenie i nic tego nie zmieni. Nawet młody, piękny elf jakim jesteś. Zabawi się, a potem zrobi co będzie musiał.


— Mówisz jak do zakochanego głupca, a ja ci powtórzę, to tylko seks. — Lantiel odsunął się i spojrzał na niego prawie wrogo. — Nie można się zakochać w kilka tygodni, nie jestem niedoświadczonym idiotą.


— Jesteś jeżeli tak uważasz! Zakochać się można w dużo krótszym czasie. Nikt nie odpowiada za własne uczucia! To jedyna rzecz, nad którą nie mamy kontroli. Możesz tego nie chcieć, ale jeżeli tak jest zapisane, to stanie się to prędzej czy później. 


— Nigdy nikogo nie kochałem! A przynajmniej nie w ten sposób! Nie rozumiem dlaczego sądzisz, że moje zainteresowanie Silvanem wykracza poza łóżko. Jest dobrym kochankiem, nic więcej.


— Jesteś tego pewien?


— Tak!


— Więc nie muszę się martwić. — Wstał i skierował się w stronę wyjścia.


— Czy mam powtórzyć ci to samo jeżeli chodzi o Kaela? — Dobiegł go głos Lantiela.


— Nie musisz… — Wyszedł na korytarz i zamknął za sobą drzwi. 


Mijająca go służąca skrzywiła się ze smutkiem. Na obliczu tak pięknego elfa, nie powinny gościć uczucia goryczy i zniechęcenia.

                                
***


.
     Co za głupota! Jak mógł mu zarzuć mu coś takiego? — Lantiel z twarzą w poduszce wsłuchiwał się w równy oddech śpiącego obok elfa — Że niby miłość? Nigdy by nie posądził Errdira o taki sentymentalizm. Wydawało mu się, że znają się bardzo dobrze, od lat przebywali razem, a nigdy nie zdarzyło mu się uczestniczyć w tak pokręconej rozmowie. Powinien znać go na tyle, aby wiedzieć, że on się nie zakochuje! 


Uczucia… owszem, znał je, kochał ojca, kochał Errdira, ale było to całkiem bezpieczne. Wiedział, że nie zostanie zraniony, to było jak powietrze, brał głęboki oddech i wciągał je z przyjemnością do płuc — odwrócił głowę i spojrzał na twarz Silvana — Nie, on nie mógł pozwolić sobie na uczucia, zresztą wcale nie chciał. Miłość raniła, miłość wybierała tylko tych, którzy coś sobą reprezentowali. On, pół drow nie miał do niej prawa. Nigdy, nikomu nie da się wmanewrować w coś takiego. Nie wystawi się na cierpienie. Nie da się zranić! — przesunął palcem po policzku śpiącego, odgarniając z niego zbłąkany kosmyk — Tak, będą się kochali, będą dawali sobie przyjemność, zabierze z tego ile tylko może, a potem odejdzie… bez żalu, w poczuciu spełnienia i…


— Nie śpisz? — Mocne męskie ramię owinęło się wokół jego tali, przyciągając go bliżej.


— Nie, noc jeszcze młoda — szepnął wtulając nos w jego szyję i wciągając znajomy aromat.


— Na długo odpłynąłem? — Silvan przesunął ręką po włosach, odgarniając je do tyłu.


— Na moment. — Polizał słoną skórę. Tak, lubił jego smak i zapach, zdecydowanie dobrze się ze sobą komponowały.


— O czym myślisz? — Ithildin pogładził ręką jego nagie plecy, pieszcząc delikatnie miękką skórę. Odchylił głowę, mrucząc cicho, gdy język Lantiela eksplorował jego szyję.


— O niczym szczególnym. — Wzruszył ramionami, przysuwając się bliżej. — Tak się zastanawiałem ile jeszcze potrwa susza.


— Nie zanosi się na deszcz. — Palce powoli zawędrowały w rejony jego wrażliwych na dotyk pośladków. Zakwilił cicho gdy poczuł lekki dreszcz przyjemności.


— Szkoda.


— Tak, mam nadzieję, że to nie potrwa długo. — Silvan westchnął i obrócił się na plecy, pociągając Teriena za sobą.


— Nie możesz się doczekać co? — Lan podniósł głowę, a jasne włosy rozsypały się na oliwkowej skórze księcia.


— Oddałbym wszystko za deszcz. — Ithildin spojrzał w okno na bezchmurne niebo, na którym księżyc wisiał jak ogromny rogal.


— Mhm… Kochajmy się. — Lantiel uniósł się na ramionach i spojrzał prosto w spokojną twarz księcia.


— Jesteś nienasycony, niedawno skończyliśmy. — Silvan ochoczo zacisnął dłoń na miękkiej półkuli.


— Nieważne… dopóki nie spadnie deszcz.


Złote oczy zabłysły w mroku, gdy Książę chwycił go za kark pociągając do długiego, namiętnego pocałunku. Po chwili z ust młodego mistrza wody, wydarł się cichy gardłowy jęk. 


Tak, zabierze wszystko co mu ofiaruje chwila, a potem odejdzie nie oglądając się za siebie, w końcu…


To tylko seks…


1 komentarz:

  1. Hej,
    och ta rozmowa, już w zasadzie są w sobie zakochani...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń