środa, 30 maja 2012

XI Na przekór przeznaczeniu


   Od zarania dziejów zapachy działały na zmysły elfów. Ktoś może powiedzieć, że są oni mistrzami w tworzeniu nowych aromatów, ich balsamy, olejki, perfumy urzekają i przenoszą w zupełnie inny świat… Świat pełen szaleństwa, uwodzicielski, działający na podświadomość, otępiający i porywający zmysły na całkiem nową płaszczyznę doznań, zarówno emocjonalnych, jak i cielesnych. 

      Errdir przesunął dłońmi po plecach leżącego obok elfa i uśmiechnął się lekko. Taki uległy, oddający się we władanie jego zręcznych palców… Wyobraźnia podsuwała mu różne zakończenia tej przesyconej aromatem olejków nocy, a w każdym z nich Kael błagał o więcej.


Powoli wszedł na łóżko i usiadł okrakiem na jego udach, pochylając się do przodu i przykładając natłuszczone palce do jasnych, gładkich ramion. Przez chwilę nie odrywał ich, jak gdyby zastanawiał się od czego rozpocząć, po czym z błyskiem w oku zaczął delikatnie ugniatać jego skórę. Przesuwał całymi dłońmi wzdłuż gładkich pleców, masował boki i powracał do góry w momencie, gdy jego zręczne ręce docierały do granicy pośladków. Czuł jak Kael stopniowo się rozluźniał, jednak coraz bardziej wrażliwe na dotyk ciało spinało się delikatnie, gdy niby od niechcenia głaskał jego prosty kręgosłup. Mocniej ucisnął skórę, wkładając w masaż więcej siły, powoli przesuwał się w dół. Zanurzył jedną dłoń w miseczce, z premedytacją pozwolił spłynąć pachnidłu między palcami i potoczyć się ciężkimi kroplami wzdłuż bruzdy między aksamitnymi półkulami.

      Leżący na łóżku elf wzdrygnął się lekko i zacisnął zęby, gdy chłodna ciecz wolno torowała sobie drogę wzdłuż jego szczeliny. Chciał zawstydzić maga i poniekąd udało mu się to, jednak nie przewidział, że nagle poczuje się tak bardzo świadomy tej śliskości w najbardziej intymnym zakątku swego ciała. Aromatyczny olejek łaskotał lekko, torując sobie drogę do jego jąder ukrytych pomiędzy lekko rozchylonymi udami. 
Czyżby role się odwróciły? 


Pobudzone miejsce zapragnęło więcej dotyku, pieszczoty, zainteresowania. Nie widział twarzy masażysty, lecz mógłby przysiąc, że na jego obliczu wykwitł kpiący uśmieszek, gdy zajął się ugniataniem pośladków, w szybkim tempie kierując się ku udom. 
Skóra pod dłońmi Errdira stawała się coraz bardziej podatna na zewnętrzne bodźce. Kompozycja połączonych aromatów drażniła nozdrza, pobudzała zmysły, stłumione światła lampionów potęgowały wrażenia.
Zacisnął dłonie na pościeli gdy mag zaczął masować jego stopy, naciskając co rusz newralgiczne punkty.

— Och… jestem doskonałym masażystą…

Słowa rozbrzmiały w głowie regenta, boleśnie uświadamiając mu, że to co wziął za przechwałkę, było zaledwie niedomówieniem. Gdyby wiedział, czym to się skończy, nigdy nie oddałby się w te ręce… 
A może przeciwnie? Porzucając dumę, pognałby jak szalony do komnat, ciągnąc go za sobą jak ostatni desperat?


— Odwróć się. — Głos Dulina przerwał jego rozważania, wyrywając go z otępienia. 


— Słucham?! — O nie, nie miał zamiaru się odwracać, w końcu musiał zachować jakieś resztki godności, prawda? 


— Tutaj już skończyłem. — Errdir poruszył się, lekko gładząc pośladek, przypominając brunetowi o śliskości na skórze.


— Och, myślę, że wystarczy — mruknął Ithildin, wciskając policzek w poduszkę.


— Szkoda, dopiero zacząłem się rozkręcać. — Kael poczuł jak materac ugiął się pod ciężarem drugiego elfa, gdy ten nagle znalazł się na wysokości jego wzroku. — Mam wrażenie, że się poddajesz, czyżbyś coś ukrywał? — Oczy maga zamigotały radośnie.  — Mały tchórz.


— Słucham? — uniósł głowę oburzony, rejestrując, iż nie ma pojęcia, w którym momencie długie włosy Dulina zostały zaplecione w ciężki warkocz.


— Oczekiwałeś pełnego, profesjonalnego masażu, a teraz się wycofujesz. Jak mam to inaczej nazwać? 


Cudnie, ten arogancki elf rzucał mu wyzwanie!


— Świetnie! Skoro tak ci zależy — wycedził przez zęby, unosząc się na łokciach. — Ale… — Przesunął wzrok po jego nagim torsie, zatrzymując go na cienkim materiale okrywającym nogi i biodra. — Nie chciałbym, abyś poplamił sobie swoje drogocenne ubranie. — Skoro tak chciał pogrywać, to on nie miał nic przeciwko, ale wet za wet!


— Hmm… — Errdir uniósł brew. — Doceniamy twoją troskę… Ja i moje spodnie  — parsknął, podnosząc się z łóżka i powoli rozwiązując rzemyki. — Myślę… — legginsy wolno zaczęły się zsuwać — że to tylko spotęguje… — zatrzymały się na moment — …efekt masażu. — I opadły, znikając poza obrębem łóżka. 

Jutro rano wolumin zawierający ustawy i dekrety powiększy swą objętość o jedno zdanie„Masaże w obrębie siedziby Ithildinów — wzbronione pod groźbą natychmiastowej kastracji!”

      Kael przymknął powieki zanim materiał okrywający ciało Dulina opuścił swoje dotychczasowe miejsce. Cóż, jak to mówią… Czego oczy nie widzą, tego ciału nie żal… A może chodziło o serce? Mniejsza o to, najważniejsze, aby odgrodzić się od niepotrzebnych pokus. Powoli zmienił pozycję, kładąc się na plecach i tym samym odkrywając swe mocno już pobudzone ciało przed zachłannym wzrokiem Errdira.


Materac po raz kolejny ugiął się tuż przy jego boku. Regent odwrócił głowę w kierunku okna, zaciskając usta w cienką linię. Czekał na pierwszy dotyk.

      Na początku palce gładziły jego nagie ramię, powoli zsuwając się w okolice nadgarstka, by ująć jego dłoń i pieścić śródręcze. Ani jedna kostka, ani jedna fałdka nie została pominięta. Zręczne ręce maga stymulowały lekko napięte mięśnie, aż regent zaczął się zastanawiać, dlaczego żyjąc tyle lat, dopiero teraz został uświadomiony, iż jego dłonie to jedna wielka strefa erogenna. Rozchylił usta, wolno wciągnął powietrze i wypuścił je przez nos.

„A na szczytach Adamentowych Gór leży wieczny śnieg. Dzikie ścieżki wydeptane są przez płowe olbrzymy. Ich skóra twarda jak stal, ich oczy ukryte pod krzaczastymi brwiami, ich ręce kosmate jak gałęzie dębu, ich nogi…”

Cytat wyparował z głowy Kaela w momencie, gdy jego uda zetknęły się z czymś gorącym, a jednocześnie gładkim i ciężkim. Westchnął głęboko, zdając sobie sprawę, że mag właśnie usiadł na jego nogach. 
Mięśnie brzucha wciągnęły się, chcąc uciec od dłoni, które zdecydowanie poruszały się od pępka, w kierunku boków, miarowo i jednostajnie. Ręce maga, jakby wiedzione własnymi zachciankami, kreśliły obszerne koła, wędrując od szyi leżącego, gładząc ją delikatnie, zaledwie muskając opuszkami palców, przemykały przez splot słoneczny, zaciskały się mocno i zdecydowanie na jego biodrach, by łagodnym łukiem powrócić do ramion. Ani razu nie zbliżyły się do miejsca, które można by było uznać za niewłaściwe. 


Errdir powoli przesuwał się z masażem w dół, uciskając wewnętrzną skórę ud, drażniąc ją paznokciami i delikatnie muskając w okolicach pachwin. 
Regent czuł jak opuszczają go ostatnie hamulce, teraz już śmiało spoglądał na klęczącego nad nim elfa, dochodząc do wniosku, że jakkolwiek nie chciałby ukryć swych odczuć, i tak żadne cytaty o najmroźniejszych krainach i najbardziej odrażających potworach nie uchronią go przed czuciem, a jego pobudzone ciało raczej nie pozostawiało wątpliwości co do tego, gdzie w tej chwili znajduje się ujście tych męczarni. 

      Errdir od pewnego czasu obserwował Ithildina. Początkowo po prostu chciał mu dać nauczkę, pokazać, kto tutaj rządzi. Jednak im dalej się posuwał, tym bardziej się zatracał. Widok jaki miał przed oczami, skutecznie utrudniał mu koncentrację. Jasna skóra Kaela reagowała na każde muśnięcie, błyszczące od pachnideł ciało kusiło i wystawiało na ciężką próbę opanowanie maga. Emanujące gorącem, wilgotne od potu i… 


Dulin uniósł głowę, odrywając wzrok od pobudzonej męskości mężczyzny, drżącej w błaganiu o odmawiane jej dotknięcie i drgnął gwałtownie na widok spojrzenia leżącego. 
Oczy Kaela pociemniały, trawione gorączką namiętności. Rzucały wyzwanie i niemo złorzeczyły dręczycielowi.


Dulin wolno oderwał dłonie od ciała bruneta i nie przerywając kontaktu wzrokowego, sięgnął po miseczkę z resztką olejków. Nie zważając na lekkie skrzywienie ust, które drgnęły w jawnej dezaprobacie, wylał płyn na rękę, obficie go przy tym rozchlapując na podbrzuszu elfa. Jednakże zamiast sięgnąć na powrót do tego udręczonego ciała, utalentowane dłonie przylgnęły do torsu swojego właściciela, sprawiając, że stał się lśniący i śliski. Powoli płynęły po jego szyi, barkach, ramionach, kierując się na brzuch i uda, gładząc i wmasowując dokładnie aromatyczną esencję. Ruchy maga były tak leniwe i zmysłowe, że aż balansowały na granicy perwersji. Pozwalał oczom Ithildina sycić się tym dwuznacznym pokazem, działając na jego zmysły jeszcze bardziej niż dotyk.


Errdir opuścił ręce i parł je na wysokości tali regenta.


— Gotów na finał? — zapytał, nie odrywając od niego wzroku.


— Za dużo gadasz. — Kael wyciągnął dłoń i chwycił go za ramię, chcąc przyciągnąć do siebie jednakże klęczący nad nim elf cofnął się z uśmiechem, jakby chciał umknąć. 

      Oczy regenta rozszerzyły się gwałtownie, gdy mag pochylił się tuż nad jego kroczem, z ust wyrwało się ciche westchnienie oczekiwania, które zaraz zmieniło się w głośny jęk. Rozczarowania? A może doznanie było tak gwałtowne, że znalazło ujście wprost z zaciśniętego nadmiarem uczuć gardła? W ostatniej chwili głowa Errdira poderwała się, jego usta minęły o cal prężącą się męskość Kaela, pozwalając jej otrzeć się o naprężoną szyję. Wolno przesuwał się do góry, przylegając szczelnie do rozciągniętego pod nim mężczyzny. Śliscy od pachnideł, ocierali się o siebie w swoistym masażu, który nie miał już nic wspólnego z rozluźnieniem czy relaksem. Był esencją erotyzmu, który apogeum osiągnął w momencie, gdy usta maga znalazły się naprzeciwko rozchylonych warg Kaela, a ich członki otarły się o siebie, nie wiadomo czy bardziej zroszone olejkami, potem, czy może swymi naturalnymi sokami, które nawilżały je niepowstrzymanie. 

      Dwa zespolone ciała, a jednak niepołączone, dłonie sunące po delikatnej skórze, komnata przesiąknięta zmysłowym aromatem pomarańczy, piżma, bergamotki i jeszcze jednym… głębokim zapachem, będącym nieodłącznym towarzyszem chwil uniesienia i ekstazy. 

      Jeżeli ktoś patrzyłby z boku, zastanawiałby się zapewne, czy mężczyźni ocierający się o siebie na tym ogromnym łożu są istotami cielesnymi, czy tylko wytworem jego wyobraźni. Tak piękne, tak doskonałe w swych idealnych kształtach, tak lśniące w blasku lampionów…
I tak bardzo nieposkromione.
Nikt nie poważyłby się nawet na snucie domysłu, kto tutaj dominuje, a kto ulega… Równowaga.

      Errdir nie zauważył nawet kiedy znalazł się na plecach, jego skóra była równie śliska i podatna na dotyk jak ciało masowanego wcześniej przez niego Ithildina. Wąskie dłonie sunęły po jego udach, wydawało się, że ślizgają się bez udziału woli właściciela, jak gdyby napędzane tajemną energią. Gdy regent zacisnął w końcu rękę na pulsującej męskości Dulina, poczuł jakby trafił do źródła, które żyło swym własnym życiem, drgając i wibrując w rytm przyspieszonego pulsu. 


Mag nie wiedział kiedy jego własne jęki zostały uciszone przez zaborcze usta leżącego przy nim elfa. Pocałunek może być delikatny, namiętny, tkliwy… ale może być też głodny, pełen żarliwości, wyrażający więcej niż słowa, więcej niż poematy, może być po prostu ucieleśnioną pasją. Czuł jakby spijali własne jęki i westchnienia, gdy ich dłonie miarowo przesuwały się w tym odwiecznym rytmie, nieubłaganie zbliżając ich do czegoś wielkiego, ostatecznego. Jego ciało było jednym wielkim pulsującym czuciem. Miał wrażenie, że rozpływa się pod wpływem każdego dotyku, każdego westchnienia, każdego oddechu. 

      Spełnienie nadeszło niespodziewanie i poraziło swym ogromem. Wstrząsnęło nimi do głębi, zacierając granice jestestwa. Nabrzmiałe usta spijały krzyki namiętności, rozedrgane w paroksyzmie ciała powoli odnajdywały dusze, które na ten moment połączyły się w jednym doznaniu. Urywane oddechy uspokajały się powoli. Ostatnie westchnienie, ostatnia pieszczota… Spokój.

Milczenie nie oznacza ciszy…

                                
***


      Skąpany w blasku księżyca las w niczym nie przypominał tego radosnego, pełnego śpiewu ptaków miejsca, czarującego swą urodą i majestatem. Nocą drzewa przybierały najprzeróżniejsze kształty, strasząc powyginanymi gałęziami, szumiąc tajemniczo liśćmi i przerażając pohukiwaniem puszczyka, polującego gdzieś pośród kniei. Żółte, błyszczące oczy zwierząt komuś nieobytemu z knieją kojarzyły się z czającymi się w mroku demonami, które tylko czekały, aby złapać bezbronną ofiarę w swe pazurzaste łapy. 
Suche gałęzie trzaskały złowieszczo pod stopami, miękki mech uginał się przy każdym kroku, a kolczaste jeżyny wysuwały zachłanne kolce, jak gdyby chciały pochwycić ofiarę w swe sidła. Las nocą budził grozę, przyprawiał o gęsią skórkę i przywracał wspomnienia najstraszniejszych historii, snutych wieczorami przy ognisku.
Jednak ten dziki gąszcz, który tak pobudzał wyobraźnię zwyczajnego wędrowca, w umysłach idących przez niego elfów nie wywoływał najmniejszego śladu grozy. Miękko stąpając pośród traw i krzewów, powoli przeprawiali się sobie tylko znanymi ścieżkami, ku wyznaczonemu celowi.

      Lantiel szedł w ciszy, nie odrywając spojrzenia od lśniących pleców swojego towarzysza. Im dalej zagłębiali się w dzikie przestrzenie, tym usilniej zastanawiał się, gdzie prowadzi go ten mężczyzna. Dawno już zeszli z ubitego traktu. Teraz, aby się nie zgubić, trzeba było nader dobrze znać otoczenie, zwłaszcza w panujących tu ciemnościach.

 
Gęste korony drzew zakrywały blade oblicze księżyca, potęgując panujący wokół mrok. 
Młodemu elfowi bynajmniej to nie przeszkadzało, jego oczy przybrały barwę karminu i sam w tej chwili przypominał ulotną zjawę, która przybyła tu, by swym zwodniczym urokiem ściągać na manowce niczego niepodejrzewających wędrowców.


Krew nadal mocno szumiała w głowie maga, odganiając uczucie zmęczenia i potrzebę odpoczynku. Adrenalina, podniesiona podczas walki, pobudzała go do działania i pędziła do przodu. Sen nadal nie wyciągał po niego swych ramion, a szeroko otwarte oczy rejestrowały otoczenie, chłonąc każdy szczegół tej dzikiej, nieokiełznanej przyrody.
Kochał las, pośród drzew odnajdywał spokój i ukojenie, jednak tym razem coś go rozpraszało, nie dając mu się zrelaksować i wyciszyć. 
Przeskakując przez kolejny z powalonych starością pni, zacisnął usta, przełykając cisnące się pytania.

      Ithildin skręcił gwałtownie w lewo, przekraczając mały, ledwo widoczny wśród traw strumień, który kiedyś, gdy deszcze nawiedzały te okolice, szumiał bystro, ciesząc oko swym krystalicznym blaskiem. Dawno tutaj nie był, chociaż kochał to miejsce, uważał je za swą prywatną przystań, gdzie nikt nieproszony nie mógł przerwać jego samotnej kontemplacji otoczenia. Pozwalało ono swobodnie płynąć jego myślom, rozkoszować się ciszą i uspokajać skołatany umysł. Za plecami słyszał lekkie kroki swego towarzysza, bezbłędnie omijającego kolejne pułapki przyrody w postaci wystających korzeni, wilczych dołów, czy też zwyczajnie wyglądających krzewów, które pośród liści ukrywały długie, głęboko raniące kolce. 
Był głęboko wdzięczny Therienowi za to, że nie przerywał zbędnymi słowami panującej wokół ciszy. Nadal czuł pod skórą pracę swych mięśni, energia go rozpierała, przypominając mu o niedawnej walce. Wspaniałe uczucie zmęczenia, jak po dobrze wykonanej pracy, powoli odpływało w niebyt, zastąpione dziwnym oczekiwaniem.

      Gęstwina drzew urwała się gwałtownie, a jasny blask księżyca poraził przyzwyczajone do ciemności oczy. Migotliwe światło wody jak lustro odbijało miliony zapatrzonych w nie gwiazd. Silvan przystanął i odwrócił się, chcąc zobaczyć reakcję swojego towarzysza. Jednak widok, który zastał, jego samego przyprawił o wstrząs.

      Z lasu wynurzyła się delikatna postać. Pojedyncze kosmyki srebrnobiałych włosów powiewały na wietrze. Kremowa skóra w poświacie nocy skrzyła się delikatnie. Kształtne usta rozchylone były w zaskoczeniu. Oczy… Oczy w kolorze rubinu migotały ciekawie, a w ich głębi można było znaleźć coś na kształt bałwochwalczej wręcz rozkoszy, gdy z takim zapamiętaniem rozglądały się dookoła, chłonąc każdy szczegół otaczającego ich krajobrazu. Jedną rękę opierał o pień białej brzozy, gładząc palcami jej gładką korę, druga swobodnie spoczywała na rękojeści miecza. Prawie czarne legginsy okrywały długie, zgrabne nogi. Wysokie buty z dobrze wyprawionej skóry przylegały ciasno do łydek, kończąc się na granicy kolan. Silvan przez chwilę zastanawiał się, jak w ogóle jest możliwe, aby ktoś tak odbiegający od wszystkich znanych mu elfów mógł istnieć i stać naprzeciw niego. Dopiero w świetle księżyca widać było, że w żyłach jasnowłosego elfa płynie krew drowów. Jak na mrocznego był wysoki, a jednak trochę niższy od niego, wyróżniał się delikatną budową ciała i jasną skórą, pięknymi, świetlistymi włosami i tymi czerwonymi, przypominającymi płynną krew oczami.


— Ciężko to przełknąć, prawda? — Cichy głos Lantiela przerwał jego kontemplację.


— Co? — Nie zrozumiał pytania.


— Mój wygląd. — Therien oderwał dłoń od drzewa i ruszył w jego kierunku. — Nocą nie mogę ukryć swego pochodzenia, w świetle sypialni to nie robi takiego wrażenia, jednak księżyc odziera ze złudzeń. — Minął go i przystanął tuż nad linią wody, splatając ręce przed sobą, jakby w obronnym geście — Jestem inny, wyrzutek nie pasujący ani tu na górze, ani tam w głębi, pośród pajęczych wyznawców. W mroku Menzoberranzan budziłbym śmiech, tutaj… gdy zapada noc wywołuję obawy i strach. — Zerknął za siebie i nagle opuścił dłonie, wzruszając ramionami i uśmiechając się krzywo. — Ja się przyzwyczaiłem, ty udawaj, że nie dostrzegasz, będzie nam łatwiej. — Na powrót spojrzał na migotliwą toń, a potem nie czekając na odpowiedź, ściągnął buty oraz pas z bronią i nie bacząc na moczące się spodnie, wszedł do jeziora. Powoli zanurzył się, by po chwili zniknąć pod wodą i wyłonić się kilkanaście metrów dalej.

      Silvan stał bez ruchu, nie wiedząc co powiedzieć. Nigdy by nie przypuszczał, że ten wydałoby się przewidywalny elf ma tak bardzo złożoną osobowość. Z jednej strony zapatrzony w siebie narcyz, z drugiej wybitny szermierz, z trzeciej… Zagubiony chłopak.
Jego słowa świadczyły o tym, że nieraz przypominano mu o tym kim jest. Ithildin nie był naiwny. Zdawał sobie sprawę, że gdyby nie towarzyszący Therienowi mag, Lantiel mógłby mieć problemy wśród nieznajomych. On sam pierwszej nocy pokazał dobitnie, jak reaguje przepełniony nienawiścią do drowów elf… On, który przecież żadnego do tej pory nie widział, a co dopiero mówić o tych, którzy stoczyli z nimi niejedną bitwę? 


Co stałoby się z Lantielem gdyby zszedł do Podmroku? Zapewne najpierw wyśmiano by go, a potem zabito. Jego matka dopuściła się grzechu śmiertelnego, zdradzając swój lud z jasnym. Jej potomek stanowiłby doskonały przykład na pokazanie, jak każe się tych, którzy odwracają się od bogini Lolth. 


Jak reagowały elfy tutaj, na powierzchni? Na to akurat nie musiał szukać daleko odpowiedzi, widząc siebie samego z ostrzem przyłożonym do szyi Theriena. Jak łatwo było z bronią w ręku stanąć naprzeciw bezbronnego i zarzucić mu, iż jest drowem. Nie był z siebie dumny. Zwłaszcza teraz, kiedy spoglądał na to oczami jasnowłosego.
Odpiął pas i odrzucił broń na trawę, zzuł buty, a po chwili wahania zdjął również spodnie i powoli wszedł do ciepłej, nagrzanej w ciągu dnia wody. 

      Jezioro było małe, właściwie bardziej przypominało duży staw, dookoła zarośnięte bujnymi liśćmi łopianu, pałek wodnych i lilii, które otwierały swe białe kielichy, kusząc małymi słoneczkami ukrytymi pośród płatków. Silvan przepłynął kilka razy całą długość, po czym bez skrępowania wyszedł na brzeg. Usiadł na trawie obok Lantiela, który już wcześniej rozłożył się pod krzakiem wiciokrzewu. Brunet wykręcił włosy i odrzucił mokre pasma na plecy, podciągnął kolana pod brodę, obejmując je rękami.


— Dobrze pływasz — mruknął, nie bardzo wiedząc co powiedzieć.


— Wychowałem się nad rzeką. — Therien wpatrywał się w niebo.


— Opowiesz?


— Słuchaj — Lantiel odwrócił się w kierunku księcia. — Nie musisz czuć się zakłopotany, bo powiedziałem to, co powiedziałem. Jestem, jaki jestem i nie zmienię tego. Jeżeli nie chcesz na mnie patrzeć, nie ma sprawy. Wiem, że moje oczy mogę cię krępować, nic na to nie poradzę, w świetle księżyca przybierają taką barwę, po prostu wróćmy i…


— Nie! — Silvan spojrzał na niego ostro. — To wcale nie o to chodzi.


— Jasne — prychnął. — Wyglądam jak pieprzony wampir. Nigdy nie patrzę w lustro, jeżeli w tle nie ma światła pochodni czy lampionu.


— A może powinieneś. — Ithildin złapał go za szyję i przyciągnął jego twarz do swojej, patrząc mu prosto w oczy.


— Po co?


— Bo może zobaczyłbyś tam siebie, nie przeklętego drowa. Twoje oczy wcale nie wyglądają jak u wampira, ich są martwe, pozbawione światła. U ciebie widać…


— Co?


— Że się boisz. — Westchnął i pogładził go po karku. — Jesteś przerażony, że widzę cię takim, jakim jesteś naprawdę. Masz rację, mają barwę krwi, ale ta krew jest piękna, przepełniona życiem, uczuciami, dokładnie jak ta płynąca w moich czy twoich żyłach. Natnij je, a popłynie posoka, która niczym nie będzie się różniła w kolorze.


— Wariat z ciebie, nocne powietrze sprawia, że pleciesz bzdury. — Lantiel oddychał coraz szybciej, wpatrując się w twarz siedzącego obok elfa, boleśnie zdając sobie sprawę z jego nagości.


— A twoje włosy. — Silvan sprawiał wrażenie jakby go nie słyszał. Wolno przesuwał dłonią po wilgotnych kosmykach. — W dzień są po prostu jasne, nocą przypominają srebro.  Ma się ochotę zanurzyć w nich palce i sprawdzić, czy naprawdę są tak miękkie na jakie wyglądają.


— I są? — Therien przełknął ciężko.


— Teraz? 


— Tak…


— Nie.


— Och… — Wyrwany z transu elf odsunął się nieznacznie. — Rozumiem…


— Są po prostu mokre. — Silvan uśmiechnął się ironicznie.


— Powinieneś być poważny, jesteś przyszłym księciem, a zachowujesz się jak idiota. — Lantiel położył się na trawie.


— Całe życie jestem poważny, widać masz na mnie zły wpływ.


— Acha, zwal wszystko na mnie. — Therien cmoknął z udaną urazą.


— Mówisz i masz. — Ithildin gwałtownie obrócił się na bok i przygniótł go do ziemi. — Teraz lepiej?


— Sam nie wiem, coś mnie uwiera. — Czerwone oczy błysnęły przekorą.


— Twoje mokre gacie?


— Myślisz?


— Sprawdź. — Przesunął dłonią po jego boku, zbliżając ją do ciasno zaciągniętego rzemyka.


— Hmm… nie mogę, leżysz na mnie. — Wbrew własnym słowom ręce elfa powędrowały na plecy księcia.


— Po prostu powiedz, że chcesz abym zdjął je z ciebie. — Szarpnął, rozluźniając mokre legginsy.


— Czytasz w moich myślach. — Mężczyzna mocniej objął jego plecy, pociągając go w dół, tak, że ich usta prawie się stykały.


— A podobno to ty jesteś dziwny — mruknął, ściągając spodnie z bioder leżącego elfa i jednocześnie przesuwając lekko językiem po jego wargach.


.
                              


      Księżyc jasno oświetlał dwa splecione ze sobą ciała. Dłonie Silvana wędrowały po obnażonym udzie blondyna, poznając jego kształt, usta wolno pieściły dolną wargę Lantiela, przygryzając ją lekko i ssąc. Młody elf rozchylił usta, by dać mu wniknąć głębiej i poznać jego smak. Pocałunek był leniwy i delikatny, tak jak delikatny wydawał się dotyk, którym go obdarzał. 


Therien rozsunął nogi, pozwalając mu się wygodnie umieścić między nimi, bosą stopą gładził lekko umięśnioną łydkę partnera. Z gardła maga wydobywał się pomruk zadowolenia, gdy smukłe ciało mocniej do niego przylgnęło. Pieścił gładkie plecy księcia, odgarniając na ramię jego powoli schnące włosy. Pocałunki stawały się coraz głębsze i bardziej namiętne. Usta spijały każde westchnienie, języki z entuzjazmem ocierały się o podniebienia i zęby, badając na ile mogą sobie pozwolić. Lantiel przesunął ręce na pośladki Silvana i ścisnął je lekko. Tak jak się spodziewał, były twarde i jędrne, doskonale pasowały do jego dłoni. Jęknął i odchylił głowę do tyłu, pozwalając mu na posmakowanie swej bezbronnej teraz szyi. Zakwilił cicho, czując jak brunet przygryzł lekko jego skórę w miejscu, gdzie w tej chwili szalał przyspieszony puls. Uniósł nogi, oplatając nimi talię Silvana, który z zadowoleniem poruszył się nad nim, wprawiając ich złączone ciała w drżenie. 


— O tak — jęknął Lantiel, wyginając się i unosząc biodra.


— Może jednak jesteś demonem — mruknął Ithildin, schodząc z pieszczotą niżej w kierunku jego ramion.


— I nie boisz się? — Przesunął stopę na jego pośladek.


— Jestem przerażony. — Silvan zachichotał, zasysając domagający się pieszczoty sutek, po czym trącił go lekko językiem. Therien zagryzł dolną wargę odpychając go mocno, aż zaskoczony książę uniósł się na rękach.


— To dobrze czy źle? — zapytał, zsuwając się niżej i obejmując go rękami w tali, samemu liżąc jego tors i wdychając głęboko delikatny zapach ciała. 


— Powiem ci później. — Ithildin warknął głucho, gdy usta elfa dotarły do jego wrażliwych sutków. 


Lantiel przez chwilę bawił się nimi, ssąc je aż zrobiły się twarde i gładko wysuwały się spomiędzy jego warg. Po kilku minutach ręce księcia zaczęły drżeć, jak gdyby nie mogły już unieść jego ciężaru. Therien wysunął się spod niego i pozwolił mu usiąść, kładąc się na boku z głową na jego kolanach. Gładził jego uda, drapał sprężystą skórę, przed oczami miał dumnie stojącą męskość mężczyzny, a we włosach czuł smukłe palce. Westchnął z radością, przylegając twarzą do jego pachwiny. Ostrożnie wysunął język, zgłębiając jej smak i przejechał nim aż do jąder. 


Silvan jęknął cicho, czując jak wilgotne wargi elfa pieszczą go umiejętnie, wprawiając w drżące oczekiwanie całe jego ciało. Dłonie Lantiela wolno poznawały skórę jego brzucha, gładząc ją i przyszczypując. Wsunął palce głębiej w jasne włosy, przyciągając go bliżej i lekko unosząc mu głowę. Czerwone oczy spotkały jego wzrok i błysnęły rozbawieniem.


— Jakieś życzenia?


— Wiesz…


— Powiedz mi…


— Weź go — szepnął czując, że głos go zawodzi.


— Wziąć go gdzie? — Lantiel wydawał się nie zauważać jego rosnącej frustracji.


— Weź go w usta. — Jego słowa przeszły w jęk, gdy młody elf skwapliwie wykonał jego polecenie. 


Wnętrze ust Theriena było wilgotne i gorące, a jego język… Jego język sprawiał, że Silvan pomimo zamkniętych powiek zobaczył gwiazdy. Czuł jak sunie wolno po jego męskości, liżąc ją i smakując. Zwinne palce pieściły jądra, co chwilę zjeżdżając niżej, aż pomiędzy pośladki. Zagryzł zęby, aby nie zacząć głośno jęczeć. 


— O tak, właśnie tak — wydyszał, gdy Therien zaczął mocniej ssać. Zacisnął dłonie na jego włosach, wprawiając głowę w szybszy ruch. Lantiel pomimo zaskoczenia, nie protestował. Rozluźnił gardło, przyjmując go w siebie jeszcze głębiej i zamruczał wibrująco, wyrywając z piersi Ithildina pojedynczy jęk. — Jesteś niesamowity. — Silvan spoglądał z góry na pieszczącego go elfa, odgarniając mu z twarzy suche już kosmyki. Z fascynacją przyglądał się jak jego własny członek znika i pojawia się w kształtnych ustach, błyszczący od jego śliny i własnych soków. Czy mógł być bardziej erotyczny widok? Zadrżał gdy Therien mocniej zacisnął wargi, wsuwając go prawie do samego końca. — Przestań — warknął, pociągając go za włosy do góry.


— Chcę…


— Nie tym razem. — Pochylił się i pocałował go głęboko, poznając swój własny smak w jego ustach. Podniósł się i ukląkł za nim, odrzucając włosy maga przez ramię, aż znalazły się na jego piersi. Wolno pieścił językiem odsłonięty kark, gładząc dłońmi gładką pierś Lantiela. Czuł jak ciepłe plecy opierają się o jego tors. Ponad ramieniem przyglądał się prężącej się dumnie męskości, aż nie mogąc się oprzeć, przebiegł po niej palcami, po czym zsunął rękę niżej, obejmując jego jądra i ściskając je lekko. 


Therien jęknął głośno, odrzucając głowę do tyłu i opierając ją na jego barku. Czuł drobne pocałunki na szyi, palce klęczącego za nim mężczyzny pieszczotliwie rozprowadzały na jego skórze wolno sączącą się wilgoć. Zwalniały i przyspieszały, doprowadzając go do granicy rozkoszy. Przestał już się hamować i głośno jęczał za każdym razem, gdy kciuk podrażniał wrażliwą główkę. Jeszcze chwila, jeszcze moment i…
Dłoń wypuściła drżącego penisa, a usta z szyi przeniosły się na jego plecy. Westchnął rozczarowany. Tak blisko…


Opadł bezsilnie do przodu, podpierając się na rękach. Czuł jak język Silvana wolno sunie po jego kręgosłupie, pozostawiając na nim wilgotną ścieżkę. Palce zacisnęły się na chłodnej trawie, gdy wargi mężczyzny zaczęły pieścić jego boki, a potem zawędrowały na pośladki. Odruchowo wypiął je mocniej, rozchylając lekko uda. Za sobą słyszał coraz bardziej przyspieszony oddech, gdy usta poznawały gładką powierzchnię skóry, leniwie zmierzając w kierunku jego najintymniejszego miejsca. 
Odrzucił głowę do tyłu, gdy poczuł gorący język zataczający kręgi wokół jego wejścia. Instynktownie zacisnął mięśnie przed intruzem. Jednak Ithildin nie dał mu tej możliwości, nieubłaganie zagłębił się, nawilżając go i pieszcząc coraz intensywniej, wyrywając z jego gardła skomlenie. Opadł na łokcie, gdyż drżące dłonie nie pozwoliły mu nadal się utrzymywać. Ciekawski język eksplorował jego wnętrze, rozluźniając je coraz bardziej. Zakwilił cicho.

      Silvan oderwał głowę od jego pośladków, odsuwając się lekko. 


— Jesteś piękny — mruknął, wkładając palce do ust, po czym przesunął nimi po mokrym wejściu Lantiela. — Tak wyeksponowany, tak gładki i miękki, tylko dla mnie. — Wsunął jeden palec, delikatnie przedzierając się przez zaciśnięte mięśnie, które rozstępowały się przed nim posłusznie. — I prawie gotowy.


— Dla ciebie. — Therien uniósł głowę i spojrzał na niego przez ramię, w momencie, gdy drugi palec dołączył do swego poprzednika.


— Tylko dla mnie — powtórzył książę, jakby upajał się własnymi słowami. Pochylił się i przygryzł skórę na jego pośladku, angażując jednocześnie trzeci palec. Powoli rozciągał go i przygotowywał, jednocześnie pieszcząc jego ciało drugą dłonią, którą wprowadził pomiędzy usłużnie rozsunięte uda chłopaka. Gładził jego jądra, w tym samym rytmie, w którym poruszały się jego palce. — Chcesz więcej? — zapytał, słysząc coraz szybsze jęki.


— Chcę…


— Jak bardzo? — Wsunął palce głębiej, zginając je lekko i jednocześnie zaciskając rękę na jego jądrach.


— Jak nigdy. — Lantiel wygiął się do tyłu, czując jak podrażniają jego czuły punkt.


— Ja też… — Silvan podniósł się i wycofał dłoń spomiędzy pośladków, łapiąc go mocno za biodra. Jego męskość była gotowa, lubieżnie przesuwała się pomiędzy dwiema napiętymi półkulami, trącając swą śliską od soków główką wejście. Ten widok, to uczucie sprawiło, że nie był w stanie czekać dłużej. Delikatnie, nie chcąc skrzywdzić klęczącego przed nim elfa, wszedł do środka, rozkoszując uczuciem aksamitnej miękkości oraz gorąca, które nagle otoczyło jego członek. — Jesteś… — Nie dokończył gdyż w tym momencie Lantiel przesunął się do tyłu, mocniej nabijając na niego, a z jego gardła wydarł się okrzyk przepełniony równocześnie bólem i przyjemnością.

Przez chwilę trwali bez ruchu. Therien przyzwyczajał się do uczucia wypełnienia, które pomimo wcześniejszych przygotowań, nadal sprawiało mu dyskomfort. Silvan usiłował uporać się z napływającym nieprzebranymi falami uczuciem rozkoszy, balansującej na granicy szaleństwa. Drgnął gdy, Lantiel zaczął się poruszać.   To, co nastąpiło potem, można było określić mianem eksplozji. Ich ruchy były tak zgodne, jakby kochali się po raz setny. Wspólne westchnienia i jęki zalewały okolicę, powodując, że nawet puszczyk pohukujący w oddali zamilkł wsłuchany w te dziwne, gardłowe dźwięki, tak odbiegające od tego, co słyszał co noc. Biodra Silvana miarowo uderzały w pośladki Theriena, wydobywając z jego ust ciche kwilenie za każdym razem, gdy członek mężczyzny drażnił wrażliwy splot jego nerwów, coraz szybciej, coraz mocniej, coraz gwałtowniej.

— Chcę cię widzieć — wydyszał Lantiel, nabijając się energicznie i czując, jak po jego ciele rozchodzi się gorąco.

Ithildin wolno wysunął się z niego, pozwalając mu odwrócić się na plecy. Z zachwytem spoglądał na zroszone potem ciało elfa, którego włosy srebrzystą falą ułożyły się wokół jego głowy. Obserwował jak rozchyla uda, przyciągając kolana do piersi. To było zaproszenie, na które czekał. Ukląkł i na powrót zagłębił się w jego wnętrzu. Teraz mógł obserwować grę emocji na twarzy leżącego mężczyzny. Przytrzymując jego nogi, miarowo wbijał się w jego chętne, wilgotne wnętrze, obejmujące go niczym zaborczy kochanek. Therien sięgnął do swego członka, stymulując go w rym pchnięć Silvana, dla którego widok ten stał się ostatecznym bodźcem, przeważającym nad wszystkim. Poczuł jak przepełnia go doznanie tak ogromne, że nie sposób go było już zatrzymać. Jego członek zagłębiał się teraz szybko i mocno w ciele kochanka. Czerwone oczy zabłysły i zaszły mgłą, gdy plecy chłopaka wygięły się w łuk, a jego nasienie rozlało się pomiędzy palcami, rosząc jego pierś i spływając po bokach. Krzyk, jaki temu towarzyszył, poderwał do lotu okoliczne nocne ptaki, które z głośnym łopotem skrzydeł uciekały od miejsca, w którym zakłócono ich spokój. Silvan opadł na Lantiela, rozcierając soki blondyna pomiędzy ich ciałami, wpił się w opuchnięte usta, tłumiąc swój własny krzyk, a jego biodra wciąż gnały ku spełnieniu. Porwała go fala uniesienia, splótł język z językiem Theriena, z piersi wyrwał mu się głośny jęk, kiedy uda chłopaka zacisnęły się na jego plecach, dociskając go mocniej do swego ciała. Mięśnie zacisnęły na jego członku, dokładnie tak samo jak w chwili, gdy Lantiel przeżywał swoje spełnienie. Książę poczuł jak coś w nim pęka i wylewa się gorącą falą, wypełniając to ciasne wnętrze. Odchylił głowę do tyłu i jęknął głośno, obwieszczając światu swą rozkosz.

Przed oczami zatańczyły mu czerwone plamy i nie wiedział, czy to jego własny umysł je stworzył, czy może to wspomnienie płonących namiętnością czerwonych oczu. Pokonany, zmęczony, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu, opadł ciężko, przyciskając wijącego się pod nim elfa mocniej do ziemi i chowając twarz w jego pachnących wiatrem włosach. Przez chwilę leżeli bez ruchu, chłonąc nawzajem swe ciepło, napawając się bliskością, uspokajając oddechy. Silvan opanował się pierwszy, uniósł głowę i wolno odgarnął zbłąkane pasmo z twarzy chłopaka, po czym złożył leniwy pocałunek na jego czerwonych, nabrzmiałych ustach.

— Jesteś taki piękny — szepnął, ocierając się o niego zmysłowo, jednocześnie czując jak jego członek opuszcza gorące wnętrze.

— Mówisz to każdemu swojemu kochankowi? — Lantiel uśmiechnął się, lecz jego oczy pozostały poważne.

— Wszyscy tacy byli, żadnego nie musiałem uświadamiać — mruknął, staczając się z niego i siadając obok na trawie.

— Więc dlaczego mnie to mówisz? — Uśmiech zastąpiła niepewność.

— Może to właśnie ty na to zasługujesz?… — odparł Ithildin po chwili, podnosząc się i pociągając go za sobą w kierunku jeziora.

1 komentarz:

  1. Hej,
    bosko, gorąco, Silvan i Lian jak i Erdir i Kael...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń