Od zarania dziejów zapachy
działały na zmysły elfów. Ktoś może powiedzieć, że są oni mistrzami w tworzeniu
nowych aromatów, ich balsamy, olejki, perfumy urzekają i przenoszą w zupełnie
inny świat… Świat pełen szaleństwa, uwodzicielski, działający na podświadomość,
otępiający i porywający zmysły na całkiem nową płaszczyznę doznań, zarówno
emocjonalnych, jak i cielesnych.
Errdir przesunął dłońmi po plecach leżącego obok elfa i
uśmiechnął się lekko. Taki uległy, oddający się we władanie jego zręcznych
palców… Wyobraźnia podsuwała mu różne zakończenia tej przesyconej aromatem
olejków nocy, a w każdym z nich Kael błagał o więcej.
Powoli wszedł na łóżko i usiadł okrakiem na jego udach, pochylając się do
przodu i przykładając natłuszczone palce do jasnych, gładkich ramion. Przez
chwilę nie odrywał ich, jak gdyby zastanawiał się od czego rozpocząć, po czym z
błyskiem w oku zaczął delikatnie ugniatać jego skórę. Przesuwał całymi dłońmi
wzdłuż gładkich pleców, masował boki i powracał do góry w momencie, gdy jego
zręczne ręce docierały do granicy pośladków. Czuł jak Kael stopniowo się
rozluźniał, jednak coraz bardziej wrażliwe na dotyk ciało spinało się delikatnie,
gdy niby od niechcenia głaskał jego prosty kręgosłup. Mocniej ucisnął skórę,
wkładając w masaż więcej siły, powoli przesuwał się w dół. Zanurzył jedną dłoń
w miseczce, z premedytacją pozwolił spłynąć pachnidłu między palcami i potoczyć
się ciężkimi kroplami wzdłuż bruzdy między aksamitnymi półkulami.
Leżący na łóżku elf wzdrygnął się lekko i zacisnął zęby,
gdy chłodna ciecz wolno torowała sobie drogę wzdłuż jego szczeliny. Chciał
zawstydzić maga i poniekąd udało mu się to, jednak nie przewidział, że nagle
poczuje się tak bardzo świadomy tej śliskości w najbardziej intymnym zakątku
swego ciała. Aromatyczny olejek łaskotał lekko, torując sobie drogę do jego
jąder ukrytych pomiędzy lekko rozchylonymi udami.
Czyżby role się odwróciły?
Pobudzone miejsce zapragnęło więcej dotyku, pieszczoty, zainteresowania. Nie
widział twarzy masażysty, lecz mógłby przysiąc, że na jego obliczu wykwitł
kpiący uśmieszek, gdy zajął się ugniataniem pośladków, w szybkim tempie
kierując się ku udom.
Skóra pod dłońmi Errdira stawała się coraz bardziej podatna na zewnętrzne
bodźce. Kompozycja połączonych aromatów drażniła nozdrza, pobudzała zmysły,
stłumione światła lampionów potęgowały wrażenia.
Zacisnął dłonie na pościeli gdy mag zaczął masować jego stopy, naciskając co
rusz newralgiczne punkty.
— Och… jestem doskonałym masażystą…
Słowa rozbrzmiały w głowie regenta, boleśnie uświadamiając mu, że to co wziął
za przechwałkę, było zaledwie niedomówieniem. Gdyby wiedział, czym to się
skończy, nigdy nie oddałby się w te ręce…
A może przeciwnie? Porzucając dumę, pognałby jak szalony do komnat, ciągnąc go
za sobą jak ostatni desperat?
— Odwróć się. — Głos Dulina przerwał jego rozważania, wyrywając go z
otępienia.
— Słucham?! — O nie, nie miał zamiaru się odwracać, w końcu musiał zachować
jakieś resztki godności, prawda?
— Tutaj już skończyłem. — Errdir poruszył się, lekko gładząc pośladek,
przypominając brunetowi o śliskości na skórze.
— Och, myślę, że wystarczy — mruknął Ithildin, wciskając policzek w poduszkę.
— Szkoda, dopiero zacząłem się rozkręcać. — Kael poczuł jak materac ugiął się
pod ciężarem drugiego elfa, gdy ten nagle znalazł się na wysokości jego wzroku.
— Mam wrażenie, że się poddajesz, czyżbyś coś ukrywał? — Oczy maga zamigotały
radośnie. — Mały tchórz.
— Słucham? — uniósł głowę oburzony, rejestrując, iż nie ma pojęcia, w którym
momencie długie włosy Dulina zostały zaplecione w ciężki warkocz.
— Oczekiwałeś pełnego, profesjonalnego masażu, a teraz się wycofujesz. Jak mam
to inaczej nazwać?
Cudnie, ten arogancki elf rzucał mu wyzwanie!
— Świetnie! Skoro tak ci zależy — wycedził przez zęby, unosząc się na łokciach.
— Ale… — Przesunął wzrok po jego nagim torsie, zatrzymując go na cienkim
materiale okrywającym nogi i biodra. — Nie chciałbym, abyś poplamił sobie swoje
drogocenne ubranie. — Skoro tak chciał pogrywać, to on nie miał nic przeciwko,
ale wet za wet!
— Hmm… — Errdir uniósł brew. — Doceniamy twoją troskę… Ja i moje
spodnie — parsknął, podnosząc się z łóżka i powoli rozwiązując
rzemyki. — Myślę… — legginsy wolno zaczęły się zsuwać — że to tylko spotęguje…
— zatrzymały się na moment — …efekt masażu. — I opadły, znikając poza obrębem
łóżka.
Jutro rano wolumin zawierający ustawy i dekrety powiększy swą objętość o jedno
zdanie„Masaże w obrębie siedziby Ithildinów — wzbronione pod groźbą
natychmiastowej kastracji!”
Kael przymknął powieki zanim materiał okrywający ciało
Dulina opuścił swoje dotychczasowe miejsce. Cóż, jak to mówią… Czego oczy nie
widzą, tego ciału nie żal… A może chodziło o serce? Mniejsza o to,
najważniejsze, aby odgrodzić się od niepotrzebnych pokus. Powoli zmienił
pozycję, kładąc się na plecach i tym samym odkrywając swe mocno już pobudzone
ciało przed zachłannym wzrokiem Errdira.
Materac po raz kolejny ugiął się tuż przy jego boku. Regent odwrócił głowę w
kierunku okna, zaciskając usta w cienką linię. Czekał na pierwszy dotyk.
Na początku palce gładziły jego nagie ramię, powoli
zsuwając się w okolice nadgarstka, by ująć jego dłoń i pieścić śródręcze. Ani
jedna kostka, ani jedna fałdka nie została pominięta. Zręczne ręce maga
stymulowały lekko napięte mięśnie, aż regent zaczął się zastanawiać, dlaczego
żyjąc tyle lat, dopiero teraz został uświadomiony, iż jego dłonie to jedna
wielka strefa erogenna. Rozchylił usta, wolno wciągnął powietrze i wypuścił je
przez nos.
„A na szczytach Adamentowych Gór leży wieczny śnieg. Dzikie ścieżki wydeptane
są przez płowe olbrzymy. Ich skóra twarda jak stal, ich oczy ukryte pod
krzaczastymi brwiami, ich ręce kosmate jak gałęzie dębu, ich nogi…”
Cytat wyparował z głowy Kaela w momencie, gdy jego uda zetknęły się z czymś
gorącym, a jednocześnie gładkim i ciężkim. Westchnął głęboko, zdając sobie
sprawę, że mag właśnie usiadł na jego nogach.
Mięśnie brzucha wciągnęły się, chcąc uciec od dłoni, które zdecydowanie
poruszały się od pępka, w kierunku boków, miarowo i jednostajnie. Ręce maga,
jakby wiedzione własnymi zachciankami, kreśliły obszerne koła, wędrując od szyi
leżącego, gładząc ją delikatnie, zaledwie muskając opuszkami palców, przemykały
przez splot słoneczny, zaciskały się mocno i zdecydowanie na jego biodrach, by
łagodnym łukiem powrócić do ramion. Ani razu nie zbliżyły się do miejsca, które
można by było uznać za niewłaściwe.
Errdir powoli przesuwał się z masażem w dół, uciskając wewnętrzną skórę ud,
drażniąc ją paznokciami i delikatnie muskając w okolicach pachwin.
Regent czuł jak opuszczają go ostatnie hamulce, teraz już śmiało spoglądał na
klęczącego nad nim elfa, dochodząc do wniosku, że jakkolwiek nie chciałby ukryć
swych odczuć, i tak żadne cytaty o najmroźniejszych krainach i najbardziej
odrażających potworach nie uchronią go przed czuciem, a jego pobudzone ciało
raczej nie pozostawiało wątpliwości co do tego, gdzie w tej chwili znajduje się
ujście tych męczarni.
Errdir od pewnego czasu obserwował Ithildina. Początkowo
po prostu chciał mu dać nauczkę, pokazać, kto tutaj rządzi. Jednak im dalej się
posuwał, tym bardziej się zatracał. Widok jaki miał przed oczami, skutecznie
utrudniał mu koncentrację. Jasna skóra Kaela reagowała na każde muśnięcie,
błyszczące od pachnideł ciało kusiło i wystawiało na ciężką próbę opanowanie
maga. Emanujące gorącem, wilgotne od potu i…
Dulin uniósł głowę, odrywając wzrok od pobudzonej męskości mężczyzny, drżącej w
błaganiu o odmawiane jej dotknięcie i drgnął gwałtownie na widok spojrzenia
leżącego.
Oczy Kaela pociemniały, trawione gorączką namiętności. Rzucały wyzwanie i niemo
złorzeczyły dręczycielowi.
Dulin wolno oderwał dłonie od ciała bruneta i nie przerywając kontaktu
wzrokowego, sięgnął po miseczkę z resztką olejków. Nie zważając na lekkie
skrzywienie ust, które drgnęły w jawnej dezaprobacie, wylał płyn na rękę,
obficie go przy tym rozchlapując na podbrzuszu elfa. Jednakże zamiast sięgnąć
na powrót do tego udręczonego ciała, utalentowane dłonie przylgnęły do torsu
swojego właściciela, sprawiając, że stał się lśniący i śliski. Powoli płynęły
po jego szyi, barkach, ramionach, kierując się na brzuch i uda, gładząc i
wmasowując dokładnie aromatyczną esencję. Ruchy maga były tak leniwe i
zmysłowe, że aż balansowały na granicy perwersji. Pozwalał oczom Ithildina
sycić się tym dwuznacznym pokazem, działając na jego zmysły jeszcze bardziej
niż dotyk.
Errdir opuścił ręce i parł je na wysokości tali regenta.
— Gotów na finał? — zapytał, nie odrywając od niego wzroku.
— Za dużo gadasz. — Kael wyciągnął dłoń i chwycił go za ramię, chcąc
przyciągnąć do siebie jednakże klęczący nad nim elf cofnął się z uśmiechem,
jakby chciał umknąć.
Oczy regenta rozszerzyły się gwałtownie, gdy mag pochylił
się tuż nad jego kroczem, z ust wyrwało się ciche westchnienie oczekiwania,
które zaraz zmieniło się w głośny jęk. Rozczarowania? A może doznanie było tak
gwałtowne, że znalazło ujście wprost z zaciśniętego nadmiarem uczuć gardła? W
ostatniej chwili głowa Errdira poderwała się, jego usta minęły o cal prężącą
się męskość Kaela, pozwalając jej otrzeć się o naprężoną szyję. Wolno przesuwał
się do góry, przylegając szczelnie do rozciągniętego pod nim mężczyzny. Śliscy
od pachnideł, ocierali się o siebie w swoistym masażu, który nie miał już nic
wspólnego z rozluźnieniem czy relaksem. Był esencją erotyzmu, który apogeum
osiągnął w momencie, gdy usta maga znalazły się naprzeciwko rozchylonych warg
Kaela, a ich członki otarły się o siebie, nie wiadomo czy bardziej zroszone
olejkami, potem, czy może swymi naturalnymi sokami, które nawilżały je
niepowstrzymanie.
Dwa zespolone ciała, a jednak niepołączone, dłonie sunące
po delikatnej skórze, komnata przesiąknięta zmysłowym aromatem pomarańczy,
piżma, bergamotki i jeszcze jednym… głębokim zapachem, będącym nieodłącznym
towarzyszem chwil uniesienia i ekstazy.
Jeżeli ktoś patrzyłby z boku, zastanawiałby się zapewne,
czy mężczyźni ocierający się o siebie na tym ogromnym łożu są istotami
cielesnymi, czy tylko wytworem jego wyobraźni. Tak piękne, tak doskonałe w
swych idealnych kształtach, tak lśniące w blasku lampionów…
I tak bardzo nieposkromione.
Nikt nie poważyłby się nawet na snucie domysłu, kto tutaj dominuje, a kto
ulega… Równowaga.
Errdir nie zauważył nawet kiedy znalazł się na plecach,
jego skóra była równie śliska i podatna na dotyk jak ciało masowanego wcześniej
przez niego Ithildina. Wąskie dłonie sunęły po jego udach, wydawało się, że
ślizgają się bez udziału woli właściciela, jak gdyby napędzane tajemną energią.
Gdy regent zacisnął w końcu rękę na pulsującej męskości Dulina, poczuł jakby
trafił do źródła, które żyło swym własnym życiem, drgając i wibrując w rytm
przyspieszonego pulsu.
Mag nie wiedział kiedy jego własne jęki zostały uciszone przez zaborcze usta
leżącego przy nim elfa. Pocałunek może być delikatny, namiętny, tkliwy… ale
może być też głodny, pełen żarliwości, wyrażający więcej niż słowa, więcej niż
poematy, może być po prostu ucieleśnioną pasją. Czuł jakby spijali własne jęki
i westchnienia, gdy ich dłonie miarowo przesuwały się w tym odwiecznym rytmie,
nieubłaganie zbliżając ich do czegoś wielkiego, ostatecznego. Jego ciało było
jednym wielkim pulsującym czuciem. Miał wrażenie, że rozpływa się pod wpływem
każdego dotyku, każdego westchnienia, każdego oddechu.
Spełnienie nadeszło niespodziewanie i poraziło swym
ogromem. Wstrząsnęło nimi do głębi, zacierając granice jestestwa. Nabrzmiałe
usta spijały krzyki namiętności, rozedrgane w paroksyzmie ciała powoli
odnajdywały dusze, które na ten moment połączyły się w jednym doznaniu. Urywane
oddechy uspokajały się powoli. Ostatnie westchnienie, ostatnia pieszczota…
Spokój.
Milczenie nie oznacza ciszy…
***
Skąpany w blasku księżyca las w niczym nie przypominał
tego radosnego, pełnego śpiewu ptaków miejsca, czarującego swą urodą i
majestatem. Nocą drzewa przybierały najprzeróżniejsze kształty, strasząc
powyginanymi gałęziami, szumiąc tajemniczo liśćmi i przerażając pohukiwaniem
puszczyka, polującego gdzieś pośród kniei. Żółte, błyszczące oczy zwierząt
komuś nieobytemu z knieją kojarzyły się z czającymi się w mroku demonami, które
tylko czekały, aby złapać bezbronną ofiarę w swe pazurzaste łapy.
Suche gałęzie trzaskały złowieszczo pod stopami, miękki mech uginał się przy
każdym kroku, a kolczaste jeżyny wysuwały zachłanne kolce, jak gdyby chciały
pochwycić ofiarę w swe sidła. Las nocą budził grozę, przyprawiał o gęsią skórkę
i przywracał wspomnienia najstraszniejszych historii, snutych wieczorami przy
ognisku.
Jednak ten dziki gąszcz, który tak pobudzał wyobraźnię zwyczajnego wędrowca, w
umysłach idących przez niego elfów nie wywoływał najmniejszego śladu grozy.
Miękko stąpając pośród traw i krzewów, powoli przeprawiali się sobie tylko znanymi
ścieżkami, ku wyznaczonemu celowi.
Lantiel szedł w ciszy, nie odrywając spojrzenia od
lśniących pleców swojego towarzysza. Im dalej zagłębiali się w dzikie
przestrzenie, tym usilniej zastanawiał się, gdzie prowadzi go ten mężczyzna.
Dawno już zeszli z ubitego traktu. Teraz, aby się nie zgubić, trzeba było nader
dobrze znać otoczenie, zwłaszcza w panujących tu ciemnościach.
Gęste korony drzew zakrywały blade oblicze księżyca, potęgując panujący wokół
mrok.
Młodemu elfowi bynajmniej to nie przeszkadzało, jego oczy przybrały barwę
karminu i sam w tej chwili przypominał ulotną zjawę, która przybyła tu, by swym
zwodniczym urokiem ściągać na manowce niczego niepodejrzewających wędrowców.
Krew nadal mocno szumiała w głowie maga, odganiając uczucie zmęczenia i
potrzebę odpoczynku. Adrenalina, podniesiona podczas walki, pobudzała go do
działania i pędziła do przodu. Sen nadal nie wyciągał po niego swych ramion, a
szeroko otwarte oczy rejestrowały otoczenie, chłonąc każdy szczegół tej
dzikiej, nieokiełznanej przyrody.
Kochał las, pośród drzew odnajdywał spokój i ukojenie, jednak tym razem coś go
rozpraszało, nie dając mu się zrelaksować i wyciszyć.
Przeskakując przez kolejny z powalonych starością pni, zacisnął usta,
przełykając cisnące się pytania.
Ithildin skręcił gwałtownie w lewo, przekraczając mały,
ledwo widoczny wśród traw strumień, który kiedyś, gdy deszcze nawiedzały te
okolice, szumiał bystro, ciesząc oko swym krystalicznym blaskiem. Dawno tutaj
nie był, chociaż kochał to miejsce, uważał je za swą prywatną przystań, gdzie
nikt nieproszony nie mógł przerwać jego samotnej kontemplacji otoczenia.
Pozwalało ono swobodnie płynąć jego myślom, rozkoszować się ciszą i uspokajać
skołatany umysł. Za plecami słyszał lekkie kroki swego towarzysza, bezbłędnie
omijającego kolejne pułapki przyrody w postaci wystających korzeni, wilczych
dołów, czy też zwyczajnie wyglądających krzewów, które pośród liści ukrywały
długie, głęboko raniące kolce.
Był głęboko wdzięczny Therienowi za to, że nie przerywał zbędnymi słowami
panującej wokół ciszy. Nadal czuł pod skórą pracę swych mięśni, energia go
rozpierała, przypominając mu o niedawnej walce. Wspaniałe uczucie zmęczenia,
jak po dobrze wykonanej pracy, powoli odpływało w niebyt, zastąpione dziwnym
oczekiwaniem.
Gęstwina drzew urwała się gwałtownie, a jasny blask
księżyca poraził przyzwyczajone do ciemności oczy. Migotliwe światło wody jak
lustro odbijało miliony zapatrzonych w nie gwiazd. Silvan przystanął i odwrócił
się, chcąc zobaczyć reakcję swojego towarzysza. Jednak widok, który zastał,
jego samego przyprawił o wstrząs.
Z lasu wynurzyła się delikatna postać. Pojedyncze kosmyki
srebrnobiałych włosów powiewały na wietrze. Kremowa skóra w poświacie nocy
skrzyła się delikatnie. Kształtne usta rozchylone były w zaskoczeniu. Oczy…
Oczy w kolorze rubinu migotały ciekawie, a w ich głębi można było znaleźć coś
na kształt bałwochwalczej wręcz rozkoszy, gdy z takim zapamiętaniem rozglądały
się dookoła, chłonąc każdy szczegół otaczającego ich krajobrazu. Jedną rękę
opierał o pień białej brzozy, gładząc palcami jej gładką korę, druga swobodnie
spoczywała na rękojeści miecza. Prawie czarne legginsy okrywały długie, zgrabne
nogi. Wysokie buty z dobrze wyprawionej skóry przylegały ciasno do łydek,
kończąc się na granicy kolan. Silvan przez chwilę zastanawiał się, jak w ogóle
jest możliwe, aby ktoś tak odbiegający od wszystkich znanych mu elfów mógł
istnieć i stać naprzeciw niego. Dopiero w świetle księżyca widać było, że w
żyłach jasnowłosego elfa płynie krew drowów. Jak na mrocznego był wysoki, a
jednak trochę niższy od niego, wyróżniał się delikatną budową ciała i jasną
skórą, pięknymi, świetlistymi włosami i tymi czerwonymi, przypominającymi
płynną krew oczami.
— Ciężko to przełknąć, prawda? — Cichy głos Lantiela przerwał jego
kontemplację.
— Co? — Nie zrozumiał pytania.
— Mój wygląd. — Therien oderwał dłoń od drzewa i ruszył w jego kierunku. — Nocą
nie mogę ukryć swego pochodzenia, w świetle sypialni to nie robi takiego
wrażenia, jednak księżyc odziera ze złudzeń. — Minął go i przystanął tuż nad
linią wody, splatając ręce przed sobą, jakby w obronnym geście — Jestem inny,
wyrzutek nie pasujący ani tu na górze, ani tam w głębi, pośród pajęczych
wyznawców. W mroku Menzoberranzan budziłbym śmiech, tutaj… gdy zapada noc
wywołuję obawy i strach. — Zerknął za siebie i nagle opuścił dłonie, wzruszając
ramionami i uśmiechając się krzywo. — Ja się przyzwyczaiłem, ty udawaj, że nie
dostrzegasz, będzie nam łatwiej. — Na powrót spojrzał na migotliwą toń, a potem
nie czekając na odpowiedź, ściągnął buty oraz pas z bronią i nie bacząc na
moczące się spodnie, wszedł do jeziora. Powoli zanurzył się, by po chwili
zniknąć pod wodą i wyłonić się kilkanaście metrów dalej.
Silvan stał bez ruchu, nie wiedząc co powiedzieć. Nigdy by
nie przypuszczał, że ten wydałoby się przewidywalny elf ma tak bardzo złożoną
osobowość. Z jednej strony zapatrzony w siebie narcyz, z drugiej wybitny
szermierz, z trzeciej… Zagubiony chłopak.
Jego słowa świadczyły o tym, że nieraz przypominano mu o tym kim jest. Ithildin
nie był naiwny. Zdawał sobie sprawę, że gdyby nie towarzyszący Therienowi mag,
Lantiel mógłby mieć problemy wśród nieznajomych. On sam pierwszej nocy pokazał
dobitnie, jak reaguje przepełniony nienawiścią do drowów elf… On, który przecież
żadnego do tej pory nie widział, a co dopiero mówić o tych, którzy stoczyli z
nimi niejedną bitwę?
Co stałoby się z Lantielem gdyby zszedł do Podmroku? Zapewne najpierw wyśmiano
by go, a potem zabito. Jego matka dopuściła się grzechu śmiertelnego, zdradzając
swój lud z jasnym. Jej potomek stanowiłby doskonały przykład na pokazanie, jak
każe się tych, którzy odwracają się od bogini Lolth.
Jak reagowały elfy tutaj, na powierzchni? Na to akurat nie musiał szukać daleko
odpowiedzi, widząc siebie samego z ostrzem przyłożonym do szyi Theriena. Jak
łatwo było z bronią w ręku stanąć naprzeciw bezbronnego i zarzucić mu, iż jest
drowem. Nie był z siebie dumny. Zwłaszcza teraz, kiedy spoglądał na to oczami
jasnowłosego.
Odpiął pas i odrzucił broń na trawę, zzuł buty, a po chwili wahania zdjął
również spodnie i powoli wszedł do ciepłej, nagrzanej w ciągu dnia wody.
Jezioro było małe, właściwie bardziej przypominało duży
staw, dookoła zarośnięte bujnymi liśćmi łopianu, pałek wodnych i lilii, które
otwierały swe białe kielichy, kusząc małymi słoneczkami ukrytymi pośród
płatków. Silvan przepłynął kilka razy całą długość, po czym bez skrępowania
wyszedł na brzeg. Usiadł na trawie obok Lantiela, który już wcześniej rozłożył
się pod krzakiem wiciokrzewu. Brunet wykręcił włosy i odrzucił mokre pasma na
plecy, podciągnął kolana pod brodę, obejmując je rękami.
— Dobrze pływasz — mruknął, nie bardzo wiedząc co powiedzieć.
— Wychowałem się nad rzeką. — Therien wpatrywał się w niebo.
— Opowiesz?
— Słuchaj — Lantiel odwrócił się w kierunku księcia. — Nie musisz czuć się
zakłopotany, bo powiedziałem to, co powiedziałem. Jestem, jaki jestem i nie
zmienię tego. Jeżeli nie chcesz na mnie patrzeć, nie ma sprawy. Wiem, że moje
oczy mogę cię krępować, nic na to nie poradzę, w świetle księżyca przybierają
taką barwę, po prostu wróćmy i…
— Nie! — Silvan spojrzał na niego ostro. — To wcale nie o to chodzi.
— Jasne — prychnął. — Wyglądam jak pieprzony wampir. Nigdy nie patrzę w lustro,
jeżeli w tle nie ma światła pochodni czy lampionu.
— A może powinieneś. — Ithildin złapał go za szyję i przyciągnął jego twarz do
swojej, patrząc mu prosto w oczy.
— Po co?
— Bo może zobaczyłbyś tam siebie, nie przeklętego drowa. Twoje oczy wcale nie
wyglądają jak u wampira, ich są martwe, pozbawione światła. U ciebie widać…
— Co?
— Że się boisz. — Westchnął i pogładził go po karku. — Jesteś przerażony, że
widzę cię takim, jakim jesteś naprawdę. Masz rację, mają barwę krwi, ale ta
krew jest piękna, przepełniona życiem, uczuciami, dokładnie jak ta płynąca w
moich czy twoich żyłach. Natnij je, a popłynie posoka, która niczym nie będzie
się różniła w kolorze.
— Wariat z ciebie, nocne powietrze sprawia, że pleciesz bzdury. — Lantiel
oddychał coraz szybciej, wpatrując się w twarz siedzącego obok elfa, boleśnie
zdając sobie sprawę z jego nagości.
— A twoje włosy. — Silvan sprawiał wrażenie jakby go nie słyszał. Wolno
przesuwał dłonią po wilgotnych kosmykach. — W dzień są po prostu jasne, nocą
przypominają srebro. Ma się ochotę zanurzyć w nich palce i
sprawdzić, czy naprawdę są tak miękkie na jakie wyglądają.
— I są? — Therien przełknął ciężko.
— Teraz?
— Tak…
— Nie.
— Och… — Wyrwany z transu elf odsunął się nieznacznie. — Rozumiem…
— Są po prostu mokre. — Silvan uśmiechnął się ironicznie.
— Powinieneś być poważny, jesteś przyszłym księciem, a zachowujesz się jak
idiota. — Lantiel położył się na trawie.
— Całe życie jestem poważny, widać masz na mnie zły wpływ.
— Acha, zwal wszystko na mnie. — Therien cmoknął z udaną urazą.
— Mówisz i masz. — Ithildin gwałtownie obrócił się na bok i przygniótł go do
ziemi. — Teraz lepiej?
— Sam nie wiem, coś mnie uwiera. — Czerwone oczy błysnęły przekorą.
— Twoje mokre gacie?
— Myślisz?
— Sprawdź. — Przesunął dłonią po jego boku, zbliżając ją do ciasno
zaciągniętego rzemyka.
— Hmm… nie mogę, leżysz na mnie. — Wbrew własnym słowom ręce elfa powędrowały
na plecy księcia.
— Po prostu powiedz, że chcesz abym zdjął je z ciebie. — Szarpnął, rozluźniając
mokre legginsy.
— Czytasz w moich myślach. — Mężczyzna mocniej objął jego plecy, pociągając go
w dół, tak, że ich usta prawie się stykały.
— A podobno to ty jesteś dziwny — mruknął, ściągając spodnie z bioder leżącego
elfa i jednocześnie przesuwając lekko językiem po jego wargach.
.
Księżyc jasno oświetlał dwa splecione ze sobą ciała.
Dłonie Silvana wędrowały po obnażonym udzie blondyna, poznając jego kształt,
usta wolno pieściły dolną wargę Lantiela, przygryzając ją lekko i ssąc. Młody
elf rozchylił usta, by dać mu wniknąć głębiej i poznać jego smak. Pocałunek był
leniwy i delikatny, tak jak delikatny wydawał się dotyk, którym go
obdarzał.
Therien rozsunął nogi, pozwalając mu się wygodnie umieścić między nimi, bosą
stopą gładził lekko umięśnioną łydkę partnera. Z gardła maga wydobywał się
pomruk zadowolenia, gdy smukłe ciało mocniej do niego przylgnęło. Pieścił
gładkie plecy księcia, odgarniając na ramię jego powoli schnące włosy.
Pocałunki stawały się coraz głębsze i bardziej namiętne. Usta spijały każde
westchnienie, języki z entuzjazmem ocierały się o podniebienia i zęby, badając
na ile mogą sobie pozwolić. Lantiel przesunął ręce na pośladki Silvana i
ścisnął je lekko. Tak jak się spodziewał, były twarde i jędrne, doskonale
pasowały do jego dłoni. Jęknął i odchylił głowę do tyłu, pozwalając mu na
posmakowanie swej bezbronnej teraz szyi. Zakwilił cicho, czując jak brunet
przygryzł lekko jego skórę w miejscu, gdzie w tej chwili szalał przyspieszony
puls. Uniósł nogi, oplatając nimi talię Silvana, który z zadowoleniem poruszył
się nad nim, wprawiając ich złączone ciała w drżenie.
— O tak — jęknął Lantiel, wyginając się i unosząc biodra.
— Może jednak jesteś demonem — mruknął Ithildin, schodząc z pieszczotą niżej w
kierunku jego ramion.
— I nie boisz się? — Przesunął stopę na jego pośladek.
— Jestem przerażony. — Silvan zachichotał, zasysając domagający się pieszczoty
sutek, po czym trącił go lekko językiem. Therien zagryzł dolną wargę odpychając
go mocno, aż zaskoczony książę uniósł się na rękach.
— To dobrze czy źle? — zapytał, zsuwając się niżej i obejmując go rękami w
tali, samemu liżąc jego tors i wdychając głęboko delikatny zapach ciała.
— Powiem ci później. — Ithildin warknął głucho, gdy usta elfa dotarły do jego
wrażliwych sutków.
Lantiel przez chwilę bawił się nimi, ssąc je aż zrobiły się twarde i gładko
wysuwały się spomiędzy jego warg. Po kilku minutach ręce księcia zaczęły drżeć,
jak gdyby nie mogły już unieść jego ciężaru. Therien wysunął się spod niego i
pozwolił mu usiąść, kładąc się na boku z głową na jego kolanach. Gładził jego
uda, drapał sprężystą skórę, przed oczami miał dumnie stojącą męskość
mężczyzny, a we włosach czuł smukłe palce. Westchnął z radością, przylegając
twarzą do jego pachwiny. Ostrożnie wysunął język, zgłębiając jej smak i
przejechał nim aż do jąder.
Silvan jęknął cicho, czując jak wilgotne wargi elfa pieszczą go umiejętnie,
wprawiając w drżące oczekiwanie całe jego ciało. Dłonie Lantiela wolno
poznawały skórę jego brzucha, gładząc ją i przyszczypując. Wsunął palce głębiej
w jasne włosy, przyciągając go bliżej i lekko unosząc mu głowę. Czerwone oczy
spotkały jego wzrok i błysnęły rozbawieniem.
— Jakieś życzenia?
— Wiesz…
— Powiedz mi…
— Weź go — szepnął czując, że głos go zawodzi.
— Wziąć go gdzie? — Lantiel wydawał się nie zauważać jego rosnącej frustracji.
— Weź go w usta. — Jego słowa przeszły w jęk, gdy młody elf skwapliwie wykonał
jego polecenie.
Wnętrze ust Theriena było wilgotne i gorące, a jego język… Jego język sprawiał,
że Silvan pomimo zamkniętych powiek zobaczył gwiazdy. Czuł jak sunie wolno po
jego męskości, liżąc ją i smakując. Zwinne palce pieściły jądra, co chwilę
zjeżdżając niżej, aż pomiędzy pośladki. Zagryzł zęby, aby nie zacząć głośno
jęczeć.
— O tak, właśnie tak — wydyszał, gdy Therien zaczął mocniej ssać. Zacisnął
dłonie na jego włosach, wprawiając głowę w szybszy ruch. Lantiel pomimo
zaskoczenia, nie protestował. Rozluźnił gardło, przyjmując go w siebie jeszcze
głębiej i zamruczał wibrująco, wyrywając z piersi Ithildina pojedynczy jęk. —
Jesteś niesamowity. — Silvan spoglądał z góry na pieszczącego go elfa,
odgarniając mu z twarzy suche już kosmyki. Z fascynacją przyglądał się jak jego
własny członek znika i pojawia się w kształtnych ustach, błyszczący od jego
śliny i własnych soków. Czy mógł być bardziej erotyczny widok? Zadrżał gdy
Therien mocniej zacisnął wargi, wsuwając go prawie do samego końca. — Przestań
— warknął, pociągając go za włosy do góry.
— Chcę…
— Nie tym razem. — Pochylił się i pocałował go głęboko, poznając swój własny
smak w jego ustach. Podniósł się i ukląkł za nim, odrzucając włosy maga przez
ramię, aż znalazły się na jego piersi. Wolno pieścił językiem odsłonięty kark,
gładząc dłońmi gładką pierś Lantiela. Czuł jak ciepłe plecy opierają się o jego
tors. Ponad ramieniem przyglądał się prężącej się dumnie męskości, aż nie mogąc
się oprzeć, przebiegł po niej palcami, po czym zsunął rękę niżej, obejmując
jego jądra i ściskając je lekko.
Therien jęknął głośno, odrzucając głowę do tyłu i opierając ją na jego barku.
Czuł drobne pocałunki na szyi, palce klęczącego za nim mężczyzny pieszczotliwie
rozprowadzały na jego skórze wolno sączącą się wilgoć. Zwalniały i
przyspieszały, doprowadzając go do granicy rozkoszy. Przestał już się hamować i
głośno jęczał za każdym razem, gdy kciuk podrażniał wrażliwą główkę. Jeszcze
chwila, jeszcze moment i…
Dłoń wypuściła drżącego penisa, a usta z szyi przeniosły się na jego plecy.
Westchnął rozczarowany. Tak blisko…
Opadł bezsilnie do przodu, podpierając się na rękach. Czuł jak język Silvana
wolno sunie po jego kręgosłupie, pozostawiając na nim wilgotną ścieżkę. Palce
zacisnęły się na chłodnej trawie, gdy wargi mężczyzny zaczęły pieścić jego
boki, a potem zawędrowały na pośladki. Odruchowo wypiął je mocniej, rozchylając
lekko uda. Za sobą słyszał coraz bardziej przyspieszony oddech, gdy usta
poznawały gładką powierzchnię skóry, leniwie zmierzając w kierunku jego
najintymniejszego miejsca.
Odrzucił głowę do tyłu, gdy poczuł gorący język zataczający kręgi wokół jego
wejścia. Instynktownie zacisnął mięśnie przed intruzem. Jednak Ithildin nie dał
mu tej możliwości, nieubłaganie zagłębił się, nawilżając go i pieszcząc coraz
intensywniej, wyrywając z jego gardła skomlenie. Opadł na łokcie, gdyż drżące
dłonie nie pozwoliły mu nadal się utrzymywać. Ciekawski język eksplorował jego
wnętrze, rozluźniając je coraz bardziej. Zakwilił cicho.
Silvan oderwał głowę od jego pośladków, odsuwając się
lekko.
— Jesteś piękny — mruknął, wkładając palce do ust, po czym przesunął nimi po
mokrym wejściu Lantiela. — Tak wyeksponowany, tak gładki i miękki, tylko dla
mnie. — Wsunął jeden palec, delikatnie przedzierając się przez zaciśnięte
mięśnie, które rozstępowały się przed nim posłusznie. — I prawie gotowy.
— Dla ciebie. — Therien uniósł głowę i spojrzał na niego przez ramię, w
momencie, gdy drugi palec dołączył do swego poprzednika.
— Tylko dla mnie — powtórzył książę, jakby upajał się własnymi słowami.
Pochylił się i przygryzł skórę na jego pośladku, angażując jednocześnie trzeci
palec. Powoli rozciągał go i przygotowywał, jednocześnie pieszcząc jego ciało
drugą dłonią, którą wprowadził pomiędzy usłużnie rozsunięte uda chłopaka.
Gładził jego jądra, w tym samym rytmie, w którym poruszały się jego palce. —
Chcesz więcej? — zapytał, słysząc coraz szybsze jęki.
— Chcę…
— Jak bardzo? — Wsunął palce głębiej, zginając je lekko i jednocześnie
zaciskając rękę na jego jądrach.
— Jak nigdy. — Lantiel wygiął się do tyłu, czując jak podrażniają jego czuły
punkt.
— Ja też… — Silvan
podniósł się i wycofał dłoń spomiędzy pośladków, łapiąc go mocno za biodra.
Jego męskość była gotowa, lubieżnie przesuwała się pomiędzy dwiema napiętymi
półkulami, trącając swą śliską od soków główką wejście. Ten widok, to uczucie
sprawiło, że nie był w stanie czekać dłużej. Delikatnie, nie chcąc skrzywdzić
klęczącego przed nim elfa, wszedł do środka, rozkoszując uczuciem aksamitnej
miękkości oraz gorąca, które nagle otoczyło jego członek. — Jesteś… — Nie
dokończył gdyż w tym momencie Lantiel przesunął się do tyłu, mocniej nabijając
na niego, a z jego gardła wydarł się okrzyk przepełniony równocześnie bólem i
przyjemnością.
Przez chwilę trwali bez
ruchu. Therien przyzwyczajał się do uczucia wypełnienia, które pomimo
wcześniejszych przygotowań, nadal sprawiało mu dyskomfort. Silvan usiłował
uporać się z napływającym nieprzebranymi falami uczuciem rozkoszy, balansującej
na granicy szaleństwa. Drgnął gdy, Lantiel zaczął się
poruszać. To, co nastąpiło potem, można było określić mianem
eksplozji. Ich ruchy były tak zgodne, jakby kochali się po raz setny. Wspólne
westchnienia i jęki zalewały okolicę, powodując, że nawet puszczyk pohukujący w
oddali zamilkł wsłuchany w te dziwne, gardłowe dźwięki, tak odbiegające od
tego, co słyszał co noc. Biodra Silvana miarowo uderzały w pośladki Theriena,
wydobywając z jego ust ciche kwilenie za każdym razem, gdy członek mężczyzny
drażnił wrażliwy splot jego nerwów, coraz szybciej, coraz mocniej, coraz
gwałtowniej.
— Chcę cię widzieć —
wydyszał Lantiel, nabijając się energicznie i czując, jak po jego ciele
rozchodzi się gorąco.
Ithildin wolno wysunął się
z niego, pozwalając mu odwrócić się na plecy. Z zachwytem spoglądał na zroszone
potem ciało elfa, którego włosy srebrzystą falą ułożyły się wokół jego głowy.
Obserwował jak rozchyla uda, przyciągając kolana do piersi. To było
zaproszenie, na które czekał. Ukląkł i na powrót zagłębił się w jego wnętrzu.
Teraz mógł obserwować grę emocji na twarzy leżącego mężczyzny. Przytrzymując
jego nogi, miarowo wbijał się w jego chętne, wilgotne wnętrze, obejmujące go
niczym zaborczy kochanek. Therien sięgnął do swego członka, stymulując go w rym
pchnięć Silvana, dla którego widok ten stał się ostatecznym bodźcem,
przeważającym nad wszystkim. Poczuł jak przepełnia go doznanie tak ogromne, że
nie sposób go było już zatrzymać. Jego członek zagłębiał się teraz szybko i
mocno w ciele kochanka. Czerwone oczy zabłysły i zaszły mgłą, gdy plecy
chłopaka wygięły się w łuk, a jego nasienie rozlało się pomiędzy palcami,
rosząc jego pierś i spływając po bokach. Krzyk, jaki temu towarzyszył, poderwał
do lotu okoliczne nocne ptaki, które z głośnym łopotem skrzydeł uciekały od
miejsca, w którym zakłócono ich spokój. Silvan opadł na Lantiela, rozcierając
soki blondyna pomiędzy ich ciałami, wpił się w opuchnięte usta, tłumiąc swój
własny krzyk, a jego biodra wciąż gnały ku spełnieniu. Porwała go fala
uniesienia, splótł język z językiem Theriena, z piersi wyrwał mu się głośny
jęk, kiedy uda chłopaka zacisnęły się na jego plecach, dociskając go mocniej do
swego ciała. Mięśnie zacisnęły na jego członku, dokładnie tak samo jak w
chwili, gdy Lantiel przeżywał swoje spełnienie. Książę poczuł jak coś w nim
pęka i wylewa się gorącą falą, wypełniając to ciasne wnętrze. Odchylił głowę do
tyłu i jęknął głośno, obwieszczając światu swą rozkosz.
Przed oczami zatańczyły mu
czerwone plamy i nie wiedział, czy to jego własny umysł je stworzył, czy może
to wspomnienie płonących namiętnością czerwonych oczu. Pokonany, zmęczony,
niezdolny do jakiegokolwiek ruchu, opadł ciężko, przyciskając wijącego się pod
nim elfa mocniej do ziemi i chowając twarz w jego pachnących wiatrem
włosach. Przez chwilę leżeli bez ruchu, chłonąc nawzajem swe ciepło,
napawając się bliskością, uspokajając oddechy. Silvan opanował się pierwszy,
uniósł głowę i wolno odgarnął zbłąkane pasmo z twarzy chłopaka, po czym złożył
leniwy pocałunek na jego czerwonych, nabrzmiałych ustach.
— Jesteś taki piękny —
szepnął, ocierając się o niego zmysłowo, jednocześnie czując jak jego członek
opuszcza gorące wnętrze.
— Mówisz to każdemu
swojemu kochankowi? — Lantiel uśmiechnął się, lecz jego oczy pozostały poważne.
— Wszyscy tacy byli,
żadnego nie musiałem uświadamiać — mruknął, staczając się z niego i siadając obok
na trawie.
— Więc dlaczego mnie to
mówisz? — Uśmiech zastąpiła niepewność.
— Może to właśnie ty na to
zasługujesz?… — odparł Ithildin po chwili, podnosząc się i pociągając go za
sobą w kierunku jeziora.
Hej,
OdpowiedzUsuńbosko, gorąco, Silvan i Lian jak i Erdir i Kael...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia