— Nie żebym marudził…
— Ale? — Lantiel spojrzał na Errdira podejrzliwie. Kiedy mistrz zaczynał
rozmowę takim tonem, wiadome było, że to co chce przekazać, wcale mu się nie
spodoba.
— Powinieneś uzupełnić garderobę.
— Nie drzyj się, popatrz na siebie, sznurówki oberwane, dół kamizelki zaczyna
się snuć, a spodnie na kolanach niedługo z powodzeniem zastąpią sito. — Mag
przyglądał mu się z niesmakiem. — Co z ciebie za elf. W tym stroju śmiało
mógłbyś robić za szpiega wśród orków. Worek na głowę i nikt by cię nie
odróżnił.
— Przesadzasz. — Chłopak wzruszył ramionami, jednak kątem oka spojrzał w
wiszące na ścianie ogromne lustro. Faktycznie, jego prezencja pozostawiała
wiele do życzenia. — Nie lubię sukienek, mówiłem ci — poskarżył się jękliwie.
— Nie noszę sukienek! Zresztą… — Podrapał się po brodzie w zamyśleniu,
obchodząc chłopaka dookoła. — Kto powiedział, że musisz ubierać się tak jak
ja?
— Ty sam, przy każdej nadarzającej się okazji? — Lan usiadł na łóżku z zaciętą
miną. — Nie będę nosił tych dziwacznych szat, plączą mi się dookoła nóg i mam
wrażenie, że zabiję się po pierwszych pięciu krokach.
— Nie wiem skąd u ciebie taka niechęć do strojów. Twój ojciec zawsze uchodził
za wzór elegancji. — Errdir zmarszczył pięknie ukształtowane brwi. — Niemniej
nie możesz pokazywać się innym w czymś takim. — Machnął ręką w jego kierunku i
skrzywił się, jakby sam widok Lana stanowił dla niego obrazę.
— Nic na to nie poradzę, nie mam innych ubrań. — Therien zrobił smutną minę,
jednak jego oczy migotały radośnie.
— Och… poczekaj tutaj. — Mag odwrócił się i ruszył w kierunku drzwi.
— Dokąd idziesz? — W głosie chłopaka zabrzmiał strach.
— Po ubranie dla ciebie.
— Ale.. ale… ale powiedziałem ci, że nie będę nosił tych twoich kiecek! —
Poderwał się z łóżka, machając rozpaczliwie rękami.
Errdir odwrócił się i spojrzał na niego nieustępliwym wzrokiem.
— Poczekasz. Tutaj — mruknął, akcentując każdy wyraz. — A potem, grzecznie
ubierzesz się w to, co przyniosę. Jesteśmy gośćmi elfów wysokiego rodu i nawet
panOkryjcie Mnie Skórą Warga A Będę Szczęśliwy nie może przynosić
wstydu gospodarzom.
— Jesteś okrutny. — Lantiel skrzyżował ręce na piersi i zaczął grzebać butem w
posadzce.
— Zaraz wracam, a ty nie zrób przez ten czas dziury w podłodze, wystarczy, że
twoje buty wyglądają jak ostatni krzyk rozpaczy.
Drzwi zamknęły się cicho. Therien zerknął na swe obuwie i westchnął smutno.
Lubił swoje ubranie, miał je dopiero rok… No dobra, może przez ten czas się
zużyło, ale nie chodził przecież brudny. Co wieczór czyścił je i czasami
cerował. Zupełnie nie rozumiał tego całego zamieszania wokół świetnego wyglądu.
Może faktycznie miał jakieś braki? Może bardziej był drowem niż elfem? Nie… to
nie to. Potrząsnął głową i skubnął niedbale zapleciony warkocz. Drowy kochały
piękne ubrania, pełne świecidełek i wymyślnych ozdób.
Dobrze wiedział, że elfy,
a zwłaszcza magowie, przywiązują wielką uwagę do strojów. Były piękne i lubiły
podkreślać to na każdym kroku. Nawet mieszkańcy zwykłych wiosek ubierali się ze
smakiem i wyrafinowaniem. Dobry elf to zadbany elf… Cóż, w takim razie on był
wypierdkiem trola, bo jego garderoba mieściła się w małej sakwie podróżnej i
wcale nie odczuwał potrzeby, aby ją powiększać.
Szarpnął ze złością włosy
i na powrót opadł na łóżko. Errdir był uparty, na pewno przyniesie mu jakieś
sukienki, w których będzie musiał się męczyć przez kolejne tygodnie. I na co to
komu? Ma nosić coś, czego nie lubi tylko dlatego, żeby innym było lepiej? Jaki
z tego pożytek?
Zagryzł dolną wargę,
przypominając sobie dzisiejsze śniadanie. Rozmowa toczyła się gładko, wszyscy
byli zadowoleni i zrelaksowani. Właściwie tylko on jeden niewiele mówił. Miał
wrażenie, że Kael co rusz rzuca mu podejrzliwe spojrzenia, a Slivan… Cóż,
Slivan skutecznie omijał go wzrokiem i rzadko kiedy zaszczycał bodaj słówkiem.
Jedynie Liriel i Caldain nie udawali, że jest powietrzem i wciągali go w
rozmowę. Może to przez to ubranie? Faktycznie, wyglądał trochę inaczej niż
reszta.
— Trochę… — Parsknął śmiechem, przypominając sobie kosztowne stroje
współbiesiadników.
Prawda niestety była
bolesna, wyglądał jak wróbel pośród barwnych kolibrów. Drzwi otworzyły się i w
progu stanął jego mistrz z naręczem ubrań. Przerażony Lantiel zdołał dostrzec
jedynie kolory, które od razu przyprawiły go o gęsią skórkę. Błękit, zieleń,
czerwień… Sukienki! W dodatku w barwach tęczy. Rozpaczliwie zerknął w kierunku
okna.
— Nawet o tym nie myśl. — Errdir wymownie spojrzał na niski parapet i podszedł
do łóżka, rzucając na nie ubrania. — Kiedy ty zajmowałeś się pluskaniem w
pawilonie, ja odwiedziłem krawca i skompletowałem ci trzy zestawy.
— Trzy?!
— Kolejne się szyją. — Mag wzruszył ramionami na pełen niedowierzania jęk młodzieńca
— Hmm… co my tutaj mamy. — Przerzucił kilka sztuk odzieży, udając, że nie
zauważa pełnego urazy spojrzenia Lantiela, który uparcie wpatrywał się w jakiś
punkt za oknem. — Za godzinę jesteśmy zaproszeni na małe przyjęcie z okazji
powrotu Kaela, więc radzę ci się pospieszyć.
— Ty jesteś zaproszony, o mnie nie wspominał.
— My jesteśmy. — Głos mistrza przypominał syk. — A zatem ruszysz teraz tyłek,
wyskoczysz z tych łachów, niegodnych nawet stajennego i ubierzesz to, co ci
właśnie przygotowałem.
— A jeżeli nie? — Lan zadarł buntowniczo podbródek.
— Wtedy… wtedy będę zmuszony sam cię rozebrać, a że długo już nie miałem pod
sobą…
— Dobra! — Lantiel poderwał się z łóżka. — Dawaj to! Ale wiedz, iż to nazywa
się szantaż! — Wyszarpnął przyjacielowi ubrania z ręki i ostentacyjnie
skierował się do łazienki, głośno zatrzaskując za sobą drzwi.
— Jak zwał tak zwał, grunt, że działa. — Zachichotał Errdir, zgarniając resztę
szat i wieszając je pieczołowicie w szafie.
Nigdy nie dotknąłby w ten
sposób Lantiela. To prawda, że chłopak był piękny, jednak traktował go jak syna
i przyjaciela w jednym. Nie chciał, aby ich relacje przeistoczyły się w coś
bardziej intymnego, to mogłoby zepsuć wszystko, co zbudowali przez te lata.
Poza tym… wolał elfy starsze i bardziej wyrafinowane. Lan, chociaż trudno było
się oprzeć jego wdziękowi, kojarzył mu się z nieokiełznanym jeszcze ogierem,
który pokryłby klacz na środku łąki bez uprzednich zalotów. Errdir kochał blask
świec, dobre wino i błyskotliwą rozmowę, pełną aluzji i podtekstów… Taak, gra
wstępna z doświadczonym elfem lub elfką, to było to, czego miał nadzieję zaznać
w tej gościnie. Odrzucił włosy na plecy i ruszył ku wyjściu. Sam miał ochotę na
szybką kąpiel przed przyjęciem. Teraz, kiedy był pewny, że Lan zaprezentuje się
godnie, postanowił zadbać o siebie. Szybkim krokiem przemierzył korytarz,
docierając pod swą sypialnię.
— Mistrzu Errdirze, czyżbyś był już gotów na spotkanie? — Głos Silvana
rozbrzmiał tuż za jego plecami. Odwrócił się i spojrzał na stojącego w świetle
lampionu księcia.
— Już czas?
— Nie, mamy jeszcze chwilę, pomyślałem po prostu, że wskażę wam drogę do komnat
Kaela — Elf uśmiechnął przyjaźnie.
— Hmm… cóż, to miło z twojej strony, książę, że sam fatygowałeś się tu w tej
sprawie, jednak chciałbym jeszcze móc się przebrać. — Figlarny błysk mignął w
jego oku, lecz zaraz skrył go pod długimi rzęsami. — Jednak… jeżeli nie masz
nic przeciwko temu, możesz pójść po Lantiela? Na pewno to doceni.
— Eee… — Silvan na chwilę stracił koncept. — Tak, oczywiście. — Zreflektował
się szybko. — Zatem spotkamy się na miejscu. Mam nadzieję, że trafisz sam?
— Jak najbardziej. — Errdir uśmiechnął się pod nosem. Przez chwilę patrzył
jeszcze za oddalającym się księciem, po czym wszedł do swej komnaty.
***
Silvan stanął pod dobrze znanymi sobie drzwiami i przez chwilę
przyglądał im się w milczeniu. Dobrze pamiętał uprzednią noc, gdy młody mag
szykował się do kąpieli. Obraz jego nagiego ciała wrył mu się w pamięć i
prześladował go przez cały dzisiejszy dzień. Długie, jasne włosy, miękko
otulające krągłe ramiona, delikatna skóra lśniąca w świetle księżyca… Wydała mu
się wtedy miękka niczym przedni aksamit. Późno w nocy gładził jedwabne
prześcieradło, zastanawiając się, czy jest w dotyku równie gładka jak ono.
Długie nogi…
Przestań, skarcił
sam siebie, jednak nader wyraźnie powrócił do niego obraz snu, który nawiedził
go po tym spotkaniu.
Silne, smukłe uda owinięte
wokół jego bioder, dłonie sunące po nagich plecach, ciche jęki wydobywające się
z lekko rozchylonych ust, błagające o więcej… Ciemna pościel zasłana
rozrzuconymi, prawie srebrnymi włosami. Odrzucona w tył głowa i wyeksponowana,
długa szyja, którą kąsał. Jej smak i zapach…
— Dosyć! — warknął, czując
się jak idiota.
Cały dzień unikał kontaktu
z elfem. Miał wrażenie, że mógłby się nie powstrzymać i zrobić coś, czego potem
by żałował. W końcu, kto powiedział, że dobrze zinterpretował wczorajsze
zachowanie Lantiela? Może młody elf wcale go nie prowokował, a tylko
przygotowywał się do kąpieli? Dlaczego miał się krępować, obydwaj byli
mężczyznami, a zdjęcie kamizelki wcale nie świadczyło o jakiejkolwiek zachęcie.
Co prawda za nią powędrowały spodnie, ale wtedy chłopak sądził, że jego już nie
ma w komnacie. Może powinien pokazać mu, że nie miałby nic przeciwko kilku
namiętnym nocom? Z tego, co opowiadał mistrz wody, Lantiel nie stronił od
rozkoszy cielesnych, więc nie powinien oponować. No chyba, że… Silvan nie jest
w jego typie. Cóż, wzruszył ramionami, nie przekona się zanim nie spróbuje. Z
tą myślą wszedł do komnaty, zapominając o pukaniu.
***
Lantiel ze złością zdejmował ubrania. Nienawidził tego całego
cyrku, a teraz miał w nim uczestniczyć. Spojrzeniem godnym bazyliszka obrzucił
leżącą na stołku odzież. Durna i niebieska, tak jakby brąz był kolorem, który
uśmierca na miejscu. Jedynym dodatkiem, który przypadł mu do gustu, były
wysokie buty z czarnej miękkiej skóry. Wreszcie pozbył się ostatniej sztuki
ubrania i stanął nago przed lustrem, opierając dłonie na biodrach. Spojrzał na
siebie z zadowoleniem i uśmiechnął się lekko.
No… nieźle, naprawdę był
przystojny. Gdyby jeszcze nie ta jasna karnacja… Elfy na ogół miały piękną
skórę w odcieniu brzoskwini, która idealnie harmonizowała z długimi, czarnymi
jak heban włosami. Jego karnacja gwizdała sobie na słońce i opierała się
wszelkim jego zabiegom. Mógł biegać nago godzinami i nic. Często to robił, gdy
Errdir wyjeżdżał. Udawał się wtedy nad jezioro i cały dzień spędzał tak, jak
stworzyli go bogowie, jednak skóra uparcie odmawiała współpracy i jedynym
efektem prażenia się w promieniach słonecznych było to, że przestawał
przypominać białego królika, a zyskiwał kremowy odcień, który jednak nijak miał
się do brzoskwini.
Większość elfów z
fascynacją mówiła o jego karnacji, opisywali ją jako delikatną, kuszącą i
przypominającą puszysty krem, który nęci, aby go skosztować i sprawdzić, czy
naprawdę jest tak słodki jakim się wydaje. Jednak on wiedział lepiej. Był biały
i koniec!
No i te włosy! Rozplótł
warkocz i przeczesał je grzebieniem, zaciskając zęby, gdy splątane końce nie
chciały się poddać zabiegom. Były jeszcze bielsze niż skóra.
Lubił je nocą, gdy światło
księżyca igrało pomiędzy kosmykami. Przypominały wtedy srebrną przędzę. Jednak
zazwyczaj splatał je niedbale, by nie przeszkadzały mu w podróży.
Westchnął i przyjrzał się
swojej twarzy. O tak, tutaj nic nie mógł sobie zarzucić. Miał piękne, duże,
błękitne oczy, otoczone czarnymi, długimi rzęsami. Delikatne, wygięte niczym
skrzydła mewy brwi ostro kontrastowały z mleczną cerą. W mordę trola, czemu
mógł mieć tak ciemną oprawę oczu, jednocześnie posiadając tak jasne włosy?
No cóż, lepiej, że były
takie, a nie inne. Przesunął językiem po ustach, nadając im lekkiego połysku.
Ciało miał zgrabne, smukłe i delikatnie umięśnione, dłonie kształtne i nieduże,
z długimi palcami, zakończonymi wypukłą płytką paznokcia. Przypatrzył się swoim
nogom, był bardzo skąpo owłosiony, jedynie dół brzucha pokrywał miękki,
delikatny zarost. Oczywiście biały! I tyle… Mała kępka tuż nad kroczem, co za
szczodrość natury!
Parsknął śmiechem. Trudno,
jakoś przeżyje podobieństwo do albinosa, ostatecznie skoro wszyscy zachwycali
się jego urodą, to znaczy, że jest piękny i koniec. Nie zamierzał wmawiać
sobie, iż jest inaczej. Pomijając kolorystykę, zbyt dobrze czuł się we własnej
skórze, aby chcieć coś zmienić.
Odwrócił się w kierunku
ubrań i spojrzał na nie wrogo, ostrożnie wyciągając rękę po jakiś wystający
skrawek czerni. No proszę, spodnie! Z przyjemnością założył miękką, dobrze wyprawioną
skórę, tak delikatną, że przypominała materiał. Szybko zasznurował je z przodu
i wyszczerzył zęby, widząc, jak idealnie przylegają do jego bioder i ostro
kontrastują z jasną karnacją.
Usiadł na małej,
marmurowej ławeczce i wsunął na nogi buty, podbite od środka jakimś cienkim
materiałem. Sięgały do kolan i idealnie współgrały kolorystyką ze spodniami.
Zmarszczył brwi, na razie nie było źle, a wręcz przeciwnie, dół jego garderoby
wyjątkowo mu się podobał. Z wahaniem sięgnął po to, co zostało i zaskoczony
stwierdził, że delikatna tkanina w niczym nie przypomina sukienki. Ubrał się
szybko i z szerokim już uśmiechem przejrzał w lustrze. Góra stroju przypominała
tunikę bez rękawów. Błękitna góra łagodnie schodziła w coraz ciemniejsze
kolory, kończąc grę odcieni na granacie. Tunika nie posiadała żadnych guzików,
jedna poła przodu wykończona była w pasie szafirową szarfą, która przechodziła
przez talię i łączyła się z drugą, wszytą do przeciwnego boku. Związał je
szybko, patrząc jak miękko się układają, sięgając prawie nad kolano. Ubranie
kończyło się na linii bioder, otulając je delikatnie i podkreślając znakomicie
jego smukłą sylwetkę. Boczne rozcięcia nie krępowały ruchów, a czarne
wykończenie przy ramionach, szyi i dole tuniki komponowało ze spodniami. Mały
dekolt odkrywał kawałek jasnej szyi.
Lan okręcił się dookoła i
uniósł brew w zadowoleniu. Po raz pierwszy Errdir naprawdę się postarał, jeżeli
reszta jego garderoby miała wyglądać tak samo, to nie miał nic przeciwko
zmianie stroju. Przeczesał jeszcze raz włosy, postanawiając zostawić je
rozpuszczone, zebrał jedynie część z nich, upinając je z tyłu drewnianą klamrą
w kształcie półksiężyca. Potrząsnął głową, pozwalając wysunąć się kilku
nieposłusznym pasmom i miękko otoczyć jego twarz. Na szyi zapiał swój
nieodłączny rzemyk z kryształem i zadowolony otworzył drzwi do komnaty.
— Patrz i podziwiaj. — Stanął pod lampionem, zakręcił się dookoła i zatrzymał w
wyzywającej pozie. Przedłużająca się cisza zirytowała go lekko. — Wiem, wiem,
mój widok cię powalił, masz przed sobą uosobienie piękna, elegancji i seksu.
Dopadły cię nieprzyzwoite myśli i czujesz się zdruzgotany tym, że w tak
statecznym wieku twe lędźwie postanowiły odtańczyć taniec namiętności. Nic nie
poradzę na swą urodę, jednak przyznaję, że rozumiem twój szok, trudno mi się
oprzeć.
Zamilkł, wpatrując się w
siedzącą w zaciemnionej części sypialni postać. Stojąc pod jedynym w komnacie
źródłem światła, nie zdążył jeszcze aktywować swych zdolności widzenia w
całkowitej ciemności. Z westchnieniem rozczarowania ruszył w kierunku maga,
oczekiwał komplementów, a nie ciszy. Czyżby Errdir zasnął, czekając na niego?
Przecież aż tak bardzo się nie guzdrał.
— Nic nie powiesz? —
zapytał, stając przed mężczyzną i przyzwyczajając swe oczy do ciemności. Błękit
powoli zmienił się w czerwień i chłopak zastygł bez ruchu. — Eee… —
wyrwało mu się inteligentnie, kiedy rozpoznał siedzącego przed nim elfa.
— Taaak… — książę podniósł się z fotela i okrążył zdumionego Lantiela. — Jak to
ująłeś? Uosobienie piękna i seksu? — Zatrzymał się na chwilę, stając tuż za
jego plecami. — Hmm… Lędźwie pełne tańca namiętności? — Dłoń księcia odgarnęła
jego włosy, odsłaniając szyję, a długi palec przesunął się po nagim ramieniu. —
Naprawdę usiłowałeś poruszyć w ten sposób swego mistrza? — Gorące powietrze
owiało jego wrażliwe ucho i chłopak wzdrygnął się lekko.
— To nie tak… — Zwykle wygadany Lan przełknął ciężko ślinę, zastanawiając się,
czy w tej ciemności widoczny jest rumieniec, który gorącem rozlał się na jego
twarzy. Dureń, tak się zbłaźnić przed Silvanem. Zamorduje Errdira, wszystko
przez niego i gdzie ten drań się teraz podziewa?!
— A jak? — Poczuł jak silny tors księcia przylega do jego pleców, a dłoń
przenosi się na jego szyję. Zwinne palce ujęły wisiorek i uniosły go nieco.
Prawie czuł ruch ust na swoim uchu i bardzo go to rozpraszało.
— Przyniósł mi ubrania — mruknął, w myślach dając sobie w pysk, gdy dotarło do
niego jak to zabrzmiało.
— Och, twój mistrz cię ubiera? Muszą was łączyć bardzo… mocne więzy. — Książę
zniżył głos, a jego wargi naprawdę dotknęły skóry.
— Jest moim przyjacielem. — Próbował się odsunąć, lecz dłoń trzymająca kryształ
skutecznie go więziła.
— Przyjaciel. — Usta znowu poruszyły się, przesuwając się przy każdym słowie po
wrażliwym płatku. — Czy aż tak bliski, że…
— Nie! — Przerwał, gdy wreszcie dotarło do niego, że stojący za nim elf
insynuuje mu romans z własnym mistrzem.
— Nie co?
— Nie jest moim kochankiem! — Wreszcie udało mu się otrząsnąć i zrobić krok do
przodu. Wisiorek wysunął się z palców księcia.
Lantiel odwrócił się
przodem do elfa, a jego oczy rozbłysły rubinem. Tuż przed nim z rozbawionym
wyrazem twarzy stało uosobienie męskości, które najwyraźniej dobrze się bawiło
jego kosztem. Biała koszula, idealnie widoczna w zaciemnionej komnacie, kryła
swój przód pod najprawdopodobniej oliwkową kamizelką, która zwężając się w
pasie, przechodziła na biodra i kończyła lekkim kloszem poniżej linii
pośladków. Długie nogi obleczone były w spodnie tego samego koloru i wpuszczone
w czarne wysokie buty, zakończone małymi klamrami, które podtrzymywały je tuż
nad kolanem. Czarne, rozpuszczone włosy otaczały twarz księcia miękkimi
pasmami.
— Nie musisz mi się tłumaczyć — stwierdził radośnie obiekt jego kontemplacji.
— Po prostu nie jest w moim typie. — Lan nie czując na sobie oddechu księcia,
wreszcie odzyskał zdolność myślenia, a co za tym idzie, również prawidłowego
wysławiania się.
— A jaki jest twój typ?
— Pomyślmy. — Tym razem to Therien powoli zaczął okrążać stojącego przed nim
mężczyznę. — Na pewno musi być wysoki i silny.
— Lubimy władczych partnerów. — Silvan uśmiechnął się wyrozumiale.
— Powinien być przystojny, wysportowany, wiedzieć, czego chce i… nie wahać się
po to sięgać — mówił dalej, powoli powracając na swoje miejsce.
— Typ dominujący.
— Cicho! Nie przerywaj mi… Książę. — Stanął przed nim na powrót i przyłożył
palec do ust, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał. — Młody, o włosach tak
czarnych, jak skrzydło kruka i… doświadczony.
— Och, to da się załatwić. — Ithildin zrobił krok do przodu, stając tuż przed
nim, tak blisko, że prawie stykali się biodrami.
— Miałeś mi nie przerywać. — Spojrzał na niego z udanym wyrzutem. — Jest
jeszcze jedna rzecz, której oczekuję. Powinien wiedzieć, że odejdę i nie robić
mi z tego powodu wyrzutów. — Przesunął opuszkiem palca po ustach i uśmiechnął
się przebiegle. — Znasz kogoś takiego?
— Myślę… — Smukłe palce złapały kosmyk jego włosów i uniosły do nosa, wdychając
ich aromat. — Myślę, że znam — mruknął, pochylając się lekko ku niemu. Lantiel
jak zahipnotyzowany, wpatrywał się w jego złote oczy, jarzące się w mroku.
Oblizał usta w oczekiwaniu i…
Drzwi otworzyły się, a światło z korytarza zalało pokój. Odskoczył, czując jak
jego włosy lekkim szarpnięciem wysuwają się z uchwytu księcia. Zdezorientowanym
i urażonym wzrokiem popatrzył na intruza.
— Ach, jesteście tu jeszcze. Niestety nie mogłem znaleźć komnat Kaela i
pomyślałem, że wrócę tutaj w nadziei, że jeszcze was zastanę. — Errdir stał w
przejściu, jego twarz miała nieodgadniony wyraz. — W czymś przeszkodziłem?
— Nie, właśnie wychodziliśmy. — Lan minął go szybkim krokiem i rzucił mu
złowrogie spojrzenie. Wyczucie mistrza naprawdę było bezbłędne.
Hej,
OdpowiedzUsuńczyli jednak nasz książę jest zainteresowany Lianem, tak aż zaniemówił na jego widok, a mistrz to ma wyczucie czasu...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia