środa, 30 maja 2012

VI Na przekór przeznaczeniu


— Nie żebym marudził…

— Ale? — Lantiel spojrzał na Errdira podejrzliwie. Kiedy mistrz zaczynał rozmowę takim tonem, wiadome było, że to co chce przekazać, wcale mu się nie spodoba.


— Powinieneś uzupełnić garderobę.


— Wiedziałem!


— Nie drzyj się, popatrz na siebie, sznurówki oberwane, dół kamizelki zaczyna się snuć, a spodnie na kolanach niedługo z powodzeniem zastąpią sito. — Mag przyglądał mu się z niesmakiem. — Co z ciebie za elf. W tym stroju śmiało mógłbyś robić za szpiega wśród orków. Worek na głowę i nikt by cię nie odróżnił.


— Przesadzasz. — Chłopak wzruszył ramionami, jednak kątem oka spojrzał w wiszące na ścianie ogromne lustro. Faktycznie, jego prezencja pozostawiała wiele do życzenia. — Nie lubię sukienek, mówiłem ci — poskarżył się jękliwie.


— Nie noszę sukienek! Zresztą… — Podrapał się po brodzie w zamyśleniu, obchodząc chłopaka dookoła. — Kto powiedział, że musisz ubierać się tak jak ja? 


— Ty sam, przy każdej nadarzającej się okazji? — Lan usiadł na łóżku z zaciętą miną. — Nie będę nosił tych dziwacznych szat, plączą mi się dookoła nóg i mam wrażenie, że zabiję się po pierwszych pięciu krokach.


— Nie wiem skąd u ciebie taka niechęć do strojów. Twój ojciec zawsze uchodził za wzór elegancji. — Errdir zmarszczył pięknie ukształtowane brwi. — Niemniej nie możesz pokazywać się innym w czymś takim. — Machnął ręką w jego kierunku i skrzywił się, jakby sam widok Lana stanowił dla niego obrazę.


— Nic na to nie poradzę, nie mam innych ubrań. — Therien zrobił smutną minę, jednak jego oczy migotały radośnie.


— Och… poczekaj tutaj. — Mag odwrócił się i ruszył w kierunku drzwi.


— Dokąd idziesz? — W głosie chłopaka zabrzmiał strach.


— Po ubranie dla ciebie.


— Ale.. ale… ale powiedziałem ci, że nie będę nosił tych twoich kiecek! — Poderwał się z łóżka, machając rozpaczliwie rękami.


Errdir odwrócił się i spojrzał na niego nieustępliwym wzrokiem.


— Poczekasz. Tutaj — mruknął, akcentując każdy wyraz. — A potem, grzecznie ubierzesz się w to, co przyniosę. Jesteśmy gośćmi elfów wysokiego rodu i nawet panOkryjcie Mnie Skórą Warga A Będę Szczęśliwy nie może przynosić wstydu gospodarzom.


— Jesteś okrutny. — Lantiel skrzyżował ręce na piersi i zaczął grzebać butem w posadzce.


— Zaraz wracam, a ty nie zrób przez ten czas dziury w podłodze, wystarczy, że twoje buty wyglądają jak ostatni krzyk rozpaczy.


Drzwi zamknęły się cicho. Therien zerknął na swe obuwie i westchnął smutno. Lubił swoje ubranie, miał je dopiero rok… No dobra, może przez ten czas się zużyło, ale nie chodził przecież brudny. Co wieczór czyścił je i czasami cerował. Zupełnie nie rozumiał tego całego zamieszania wokół świetnego wyglądu. Może faktycznie miał jakieś braki? Może bardziej był drowem niż elfem? Nie… to nie to. Potrząsnął głową i skubnął niedbale zapleciony warkocz. Drowy kochały piękne ubrania, pełne świecidełek i wymyślnych ozdób.

Dobrze wiedział, że elfy, a zwłaszcza magowie, przywiązują wielką uwagę do strojów. Były piękne i lubiły podkreślać to na każdym kroku. Nawet mieszkańcy zwykłych wiosek ubierali się ze smakiem i wyrafinowaniem. Dobry elf to zadbany elf… Cóż, w takim razie on był wypierdkiem trola, bo jego garderoba mieściła się w małej sakwie podróżnej i wcale nie odczuwał potrzeby, aby ją powiększać.

Szarpnął ze złością włosy i na powrót opadł na łóżko. Errdir był uparty, na pewno przyniesie mu jakieś sukienki, w których będzie musiał się męczyć przez kolejne tygodnie. I na co to komu? Ma nosić coś, czego nie lubi tylko dlatego, żeby innym było lepiej? Jaki z tego pożytek?

Zagryzł dolną wargę, przypominając sobie dzisiejsze śniadanie. Rozmowa toczyła się gładko, wszyscy byli zadowoleni i zrelaksowani. Właściwie tylko on jeden niewiele mówił. Miał wrażenie, że Kael co rusz rzuca mu podejrzliwe spojrzenia, a Slivan… Cóż, Slivan skutecznie omijał go wzrokiem i rzadko kiedy zaszczycał bodaj słówkiem. Jedynie Liriel i Caldain nie udawali, że jest powietrzem i wciągali go w rozmowę. Może to przez to ubranie? Faktycznie, wyglądał trochę inaczej niż reszta.

— Trochę… — Parsknął śmiechem, przypominając sobie kosztowne stroje współbiesiadników.


Prawda niestety była bolesna, wyglądał jak wróbel pośród barwnych kolibrów. Drzwi otworzyły się i w progu stanął jego mistrz z naręczem ubrań. Przerażony Lantiel zdołał dostrzec jedynie kolory, które od razu przyprawiły go o gęsią skórkę. Błękit, zieleń, czerwień… Sukienki! W dodatku w barwach tęczy. Rozpaczliwie zerknął w kierunku okna.

— Nawet o tym nie myśl. — Errdir wymownie spojrzał na niski parapet i podszedł do łóżka, rzucając na nie ubrania. — Kiedy ty zajmowałeś się pluskaniem w pawilonie, ja odwiedziłem krawca i skompletowałem ci trzy zestawy.


— Trzy?!


— Kolejne się szyją. — Mag wzruszył ramionami na pełen niedowierzania jęk młodzieńca — Hmm… co my tutaj mamy. — Przerzucił kilka sztuk odzieży, udając, że nie zauważa pełnego urazy spojrzenia Lantiela, który uparcie wpatrywał się w jakiś punkt za oknem. — Za godzinę jesteśmy zaproszeni na małe przyjęcie z okazji powrotu Kaela, więc radzę ci się pospieszyć.


— Ty jesteś zaproszony, o mnie nie wspominał.


— My jesteśmy. — Głos mistrza przypominał syk. — A zatem ruszysz teraz tyłek, wyskoczysz z tych łachów, niegodnych nawet stajennego i ubierzesz to, co ci właśnie przygotowałem.


— A jeżeli nie? — Lan zadarł buntowniczo podbródek.


— Wtedy… wtedy będę zmuszony sam cię rozebrać, a że długo już nie miałem pod sobą…


— Dobra! — Lantiel poderwał się z łóżka. — Dawaj to! Ale wiedz, iż to nazywa się szantaż! — Wyszarpnął przyjacielowi ubrania z ręki i ostentacyjnie skierował się do łazienki, głośno zatrzaskując za sobą drzwi.


— Jak zwał tak zwał, grunt, że działa. — Zachichotał Errdir, zgarniając resztę szat i wieszając je pieczołowicie w szafie.


Nigdy nie dotknąłby w ten sposób Lantiela. To prawda, że chłopak był piękny, jednak traktował go jak syna i przyjaciela w jednym. Nie chciał, aby ich relacje przeistoczyły się w coś bardziej intymnego, to mogłoby zepsuć wszystko, co zbudowali przez te lata. Poza tym… wolał elfy starsze i bardziej wyrafinowane. Lan, chociaż trudno było się oprzeć jego wdziękowi, kojarzył mu się z nieokiełznanym jeszcze ogierem, który pokryłby klacz na środku łąki bez uprzednich zalotów. Errdir kochał blask świec, dobre wino i błyskotliwą rozmowę, pełną aluzji i podtekstów… Taak, gra wstępna z doświadczonym elfem lub elfką, to było to, czego miał nadzieję zaznać w tej gościnie. Odrzucił włosy na plecy i ruszył ku wyjściu. Sam miał ochotę na szybką kąpiel przed przyjęciem. Teraz, kiedy był pewny, że Lan zaprezentuje się godnie, postanowił zadbać o siebie. Szybkim krokiem przemierzył korytarz, docierając pod swą sypialnię.

— Mistrzu Errdirze, czyżbyś był już gotów na spotkanie? — Głos Silvana rozbrzmiał tuż za jego plecami. Odwrócił się i spojrzał na stojącego w świetle lampionu księcia.


— Już czas?


— Nie, mamy jeszcze chwilę, pomyślałem po prostu, że wskażę wam drogę do komnat Kaela — Elf uśmiechnął przyjaźnie.


— Hmm… cóż, to miło z twojej strony, książę, że sam fatygowałeś się tu w tej sprawie, jednak chciałbym jeszcze móc się przebrać. — Figlarny błysk mignął w jego oku, lecz zaraz skrył go pod długimi rzęsami. — Jednak… jeżeli nie masz nic przeciwko temu, możesz pójść po Lantiela? Na pewno to doceni. 


— Eee… — Silvan na chwilę stracił koncept. — Tak, oczywiście. — Zreflektował się szybko. — Zatem spotkamy się na miejscu. Mam nadzieję, że trafisz sam?


— Jak najbardziej. — Errdir uśmiechnął się pod nosem. Przez chwilę patrzył jeszcze za oddalającym się księciem, po czym wszedł do swej komnaty.

                                   
***


    Silvan stanął pod dobrze znanymi sobie drzwiami i przez chwilę przyglądał im się w milczeniu. Dobrze pamiętał uprzednią noc, gdy młody mag szykował się do kąpieli. Obraz jego nagiego ciała wrył mu się w pamięć i prześladował go przez cały dzisiejszy dzień. Długie, jasne włosy, miękko otulające krągłe ramiona, delikatna skóra lśniąca w świetle księżyca… Wydała mu się wtedy miękka niczym przedni aksamit. Późno w nocy gładził jedwabne prześcieradło, zastanawiając się, czy jest w dotyku równie gładka jak ono. Długie nogi… 

Przestań, skarcił sam siebie, jednak nader wyraźnie powrócił do niego obraz snu, który nawiedził go po tym spotkaniu.
Silne, smukłe uda owinięte wokół jego bioder, dłonie sunące po nagich plecach, ciche jęki wydobywające się z lekko rozchylonych ust, błagające o więcej… Ciemna pościel zasłana rozrzuconymi, prawie srebrnymi włosami. Odrzucona w tył głowa i wyeksponowana, długa szyja, którą kąsał. Jej smak i zapach…

— Dosyć! — warknął, czując się jak idiota.

Cały dzień unikał kontaktu z elfem. Miał wrażenie, że mógłby się nie powstrzymać i zrobić coś, czego potem by żałował. W końcu, kto powiedział, że dobrze zinterpretował wczorajsze zachowanie Lantiela? Może młody elf wcale go nie prowokował, a tylko przygotowywał się do kąpieli? Dlaczego miał się krępować, obydwaj byli mężczyznami, a zdjęcie kamizelki wcale nie świadczyło o jakiejkolwiek zachęcie. Co prawda za nią powędrowały spodnie, ale wtedy chłopak sądził, że jego już nie ma w komnacie. Może powinien pokazać mu, że nie miałby nic przeciwko kilku namiętnym nocom? Z tego, co opowiadał mistrz wody, Lantiel nie stronił od rozkoszy cielesnych, więc nie powinien oponować. No chyba, że… Silvan nie jest w jego typie. Cóż, wzruszył ramionami, nie przekona się zanim nie spróbuje. Z tą myślą wszedł do komnaty, zapominając o pukaniu.

                                  
***

    Lantiel ze złością zdejmował ubrania. Nienawidził tego całego cyrku, a teraz miał w nim uczestniczyć. Spojrzeniem godnym bazyliszka obrzucił leżącą na stołku odzież. Durna i niebieska, tak jakby brąz był kolorem, który uśmierca na miejscu. Jedynym dodatkiem, który przypadł mu do gustu, były wysokie buty z czarnej miękkiej skóry. Wreszcie pozbył się ostatniej sztuki ubrania i stanął nago przed lustrem, opierając dłonie na biodrach. Spojrzał na siebie z zadowoleniem i uśmiechnął się lekko.

No… nieźle, naprawdę był przystojny. Gdyby jeszcze nie ta jasna karnacja… Elfy na ogół miały piękną skórę w odcieniu brzoskwini, która idealnie harmonizowała z długimi, czarnymi jak heban włosami. Jego karnacja gwizdała sobie na słońce i opierała się wszelkim jego zabiegom. Mógł biegać nago godzinami i nic. Często to robił, gdy Errdir wyjeżdżał. Udawał się wtedy nad jezioro i cały dzień spędzał tak, jak stworzyli go bogowie, jednak skóra uparcie odmawiała współpracy i jedynym efektem prażenia się w promieniach słonecznych było to, że przestawał przypominać białego królika, a zyskiwał kremowy odcień, który jednak nijak miał się do brzoskwini.

Większość elfów z fascynacją mówiła o jego karnacji, opisywali ją jako delikatną, kuszącą i przypominającą puszysty krem, który nęci, aby go skosztować i sprawdzić, czy naprawdę jest tak słodki jakim się wydaje. Jednak on wiedział lepiej. Był biały i koniec!
No i te włosy! Rozplótł warkocz i przeczesał je grzebieniem, zaciskając zęby, gdy splątane końce nie chciały się poddać zabiegom. Były jeszcze bielsze niż skóra.
Lubił je nocą, gdy światło księżyca igrało pomiędzy kosmykami. Przypominały wtedy srebrną przędzę. Jednak zazwyczaj splatał je niedbale, by nie przeszkadzały mu w podróży.

Westchnął i przyjrzał się swojej twarzy. O tak, tutaj nic nie mógł sobie zarzucić. Miał piękne, duże, błękitne oczy, otoczone czarnymi, długimi rzęsami. Delikatne, wygięte niczym skrzydła mewy brwi ostro kontrastowały z mleczną cerą. W mordę trola, czemu mógł mieć tak ciemną oprawę oczu, jednocześnie posiadając tak jasne włosy?
No cóż, lepiej, że były takie, a nie inne. Przesunął językiem po ustach, nadając im lekkiego połysku. Ciało miał zgrabne, smukłe i delikatnie umięśnione, dłonie kształtne i nieduże, z długimi palcami, zakończonymi wypukłą płytką paznokcia. Przypatrzył się swoim nogom, był bardzo skąpo owłosiony, jedynie dół brzucha pokrywał miękki, delikatny zarost. Oczywiście biały! I tyle… Mała kępka tuż nad kroczem, co za szczodrość natury!

Parsknął śmiechem. Trudno, jakoś przeżyje podobieństwo do albinosa, ostatecznie skoro wszyscy zachwycali się jego urodą, to znaczy, że jest piękny i koniec. Nie zamierzał wmawiać sobie, iż jest inaczej. Pomijając kolorystykę, zbyt dobrze czuł się we własnej skórze, aby chcieć coś zmienić.

Odwrócił się w kierunku ubrań i spojrzał na nie wrogo, ostrożnie wyciągając rękę po jakiś wystający skrawek czerni. No proszę, spodnie! Z przyjemnością założył miękką, dobrze wyprawioną skórę, tak delikatną, że przypominała materiał. Szybko zasznurował je z przodu i wyszczerzył zęby, widząc, jak idealnie przylegają do jego bioder i ostro kontrastują z jasną karnacją.

Usiadł na małej, marmurowej ławeczce i wsunął na nogi buty, podbite od środka jakimś cienkim materiałem. Sięgały do kolan i idealnie współgrały kolorystyką ze spodniami. Zmarszczył brwi, na razie nie było źle, a wręcz przeciwnie, dół jego garderoby wyjątkowo mu się podobał. Z wahaniem sięgnął po to, co zostało i zaskoczony stwierdził, że delikatna tkanina w niczym nie przypomina sukienki. Ubrał się szybko i z szerokim już uśmiechem przejrzał w lustrze. Góra stroju przypominała tunikę bez rękawów. Błękitna góra łagodnie schodziła w coraz ciemniejsze kolory, kończąc grę odcieni na granacie. Tunika nie posiadała żadnych guzików, jedna poła przodu wykończona była w pasie szafirową szarfą, która przechodziła przez talię i łączyła się z drugą, wszytą do przeciwnego boku. Związał je szybko, patrząc jak miękko się układają, sięgając prawie nad kolano. Ubranie kończyło się na linii bioder, otulając je delikatnie i podkreślając znakomicie jego smukłą sylwetkę. Boczne rozcięcia nie krępowały ruchów, a czarne wykończenie przy ramionach, szyi i dole tuniki komponowało ze spodniami. Mały dekolt odkrywał kawałek jasnej szyi.

Lan okręcił się dookoła i uniósł brew w zadowoleniu. Po raz pierwszy Errdir naprawdę się postarał, jeżeli reszta jego garderoby miała wyglądać tak samo, to nie miał nic przeciwko zmianie stroju. Przeczesał jeszcze raz włosy, postanawiając zostawić je rozpuszczone, zebrał jedynie część z nich, upinając je z tyłu drewnianą klamrą w kształcie półksiężyca. Potrząsnął głową, pozwalając wysunąć się kilku nieposłusznym pasmom i miękko otoczyć jego twarz. Na szyi zapiał swój nieodłączny rzemyk z kryształem i zadowolony otworzył drzwi do komnaty.

— Patrz i podziwiaj. — Stanął pod lampionem, zakręcił się dookoła i zatrzymał w wyzywającej pozie. Przedłużająca się cisza zirytowała go lekko. — Wiem, wiem, mój widok cię powalił, masz przed sobą uosobienie piękna, elegancji i seksu. Dopadły cię nieprzyzwoite myśli i czujesz się zdruzgotany tym, że w tak statecznym wieku twe lędźwie postanowiły odtańczyć taniec namiętności. Nic nie poradzę na swą urodę, jednak przyznaję, że rozumiem twój szok, trudno mi się oprzeć.  


Zamilkł, wpatrując się w siedzącą w zaciemnionej części sypialni postać. Stojąc pod jedynym w komnacie źródłem światła, nie zdążył jeszcze aktywować swych zdolności widzenia w całkowitej ciemności. Z westchnieniem rozczarowania ruszył w kierunku maga, oczekiwał komplementów, a nie ciszy. Czyżby Errdir zasnął, czekając na niego? Przecież aż tak bardzo się nie guzdrał.

— Nic nie powiesz? — zapytał, stając przed mężczyzną i przyzwyczajając swe oczy do ciemności. Błękit powoli zmienił się w czerwień i chłopak zastygł bez ruchu. — Eee… — wyrwało mu się inteligentnie, kiedy rozpoznał siedzącego przed nim elfa.

— Taaak… — książę podniósł się z fotela i okrążył zdumionego Lantiela. — Jak to ująłeś? Uosobienie piękna i seksu? — Zatrzymał się na chwilę, stając tuż za jego plecami. — Hmm… Lędźwie pełne tańca namiętności? — Dłoń księcia odgarnęła jego włosy, odsłaniając szyję, a długi palec przesunął się po nagim ramieniu. — Naprawdę usiłowałeś poruszyć w ten sposób swego mistrza? — Gorące powietrze owiało jego wrażliwe ucho i chłopak wzdrygnął się lekko.


— To nie tak… — Zwykle wygadany Lan przełknął ciężko ślinę, zastanawiając się, czy w tej ciemności widoczny jest rumieniec, który gorącem rozlał się na jego twarzy. Dureń, tak się zbłaźnić przed Silvanem. Zamorduje Errdira, wszystko przez niego i gdzie ten drań się teraz podziewa?!


— A jak? — Poczuł jak silny tors księcia przylega do jego pleców, a dłoń przenosi się na jego szyję. Zwinne palce ujęły wisiorek i uniosły go nieco. Prawie czuł ruch ust na swoim uchu i bardzo go to rozpraszało.


— Przyniósł mi ubrania — mruknął, w myślach dając sobie w pysk, gdy dotarło do niego jak to zabrzmiało.


— Och, twój mistrz cię ubiera? Muszą was łączyć bardzo… mocne więzy. — Książę zniżył głos, a jego wargi naprawdę dotknęły skóry.


— Jest moim przyjacielem. — Próbował się odsunąć, lecz dłoń trzymająca kryształ skutecznie go więziła.


— Przyjaciel. — Usta znowu poruszyły się, przesuwając się przy każdym słowie po wrażliwym płatku. — Czy aż tak bliski, że…


— Nie! — Przerwał, gdy wreszcie dotarło do niego, że stojący za nim elf insynuuje mu romans z własnym mistrzem. 


— Nie co?


— Nie jest moim kochankiem! — Wreszcie udało mu się otrząsnąć i zrobić krok do przodu. Wisiorek wysunął się z palców księcia.


Lantiel odwrócił się przodem do elfa, a jego oczy rozbłysły rubinem. Tuż przed nim z rozbawionym wyrazem twarzy stało uosobienie męskości, które najwyraźniej dobrze się bawiło jego kosztem. Biała koszula, idealnie widoczna w zaciemnionej komnacie, kryła swój przód pod najprawdopodobniej oliwkową kamizelką, która zwężając się w pasie, przechodziła na biodra i kończyła lekkim kloszem poniżej linii pośladków. Długie nogi obleczone były w spodnie tego samego koloru i wpuszczone w czarne wysokie buty, zakończone małymi klamrami, które podtrzymywały je tuż nad kolanem. Czarne, rozpuszczone włosy otaczały twarz księcia miękkimi pasmami.

— Nie musisz mi się tłumaczyć — stwierdził radośnie obiekt jego kontemplacji.


— Po prostu nie jest w moim typie. — Lan nie czując na sobie oddechu księcia, wreszcie odzyskał zdolność myślenia, a co za tym idzie, również prawidłowego wysławiania się.


— A jaki jest twój typ?


— Pomyślmy. — Tym razem to Therien powoli zaczął okrążać stojącego przed nim mężczyznę. — Na pewno musi być wysoki i silny.


— Lubimy władczych partnerów. — Silvan uśmiechnął się wyrozumiale.


— Powinien być przystojny, wysportowany, wiedzieć, czego chce i… nie wahać się po to sięgać — mówił dalej, powoli powracając na swoje miejsce.


— Typ dominujący.


— Cicho! Nie przerywaj mi… Książę. — Stanął przed nim na powrót i przyłożył palec do ust, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał. — Młody, o włosach tak czarnych, jak skrzydło kruka i… doświadczony.


— Och, to da się załatwić. — Ithildin zrobił krok do przodu, stając tuż przed nim, tak blisko, że prawie stykali się biodrami.


— Miałeś mi nie przerywać. — Spojrzał na niego z udanym wyrzutem. — Jest jeszcze jedna rzecz, której oczekuję. Powinien wiedzieć, że odejdę i nie robić mi z tego powodu wyrzutów. — Przesunął opuszkiem palca po ustach i uśmiechnął się przebiegle. — Znasz kogoś takiego?


— Myślę… — Smukłe palce złapały kosmyk jego włosów i uniosły do nosa, wdychając ich aromat. — Myślę, że znam — mruknął, pochylając się lekko ku niemu. Lantiel jak zahipnotyzowany, wpatrywał się w jego złote oczy, jarzące się w mroku. Oblizał usta w oczekiwaniu i…


Drzwi otworzyły się, a światło z korytarza zalało pokój. Odskoczył, czując jak jego włosy lekkim szarpnięciem wysuwają się z uchwytu księcia. Zdezorientowanym i urażonym wzrokiem popatrzył na intruza.


— Ach, jesteście tu jeszcze. Niestety nie mogłem znaleźć komnat Kaela i pomyślałem, że wrócę tutaj w nadziei, że jeszcze was zastanę. — Errdir stał w przejściu, jego twarz miała nieodgadniony wyraz. — W czymś przeszkodziłem?


— Nie, właśnie wychodziliśmy. — Lan minął go szybkim krokiem i rzucił mu złowrogie spojrzenie. Wyczucie mistrza naprawdę było bezbłędne.

1 komentarz:

  1. Hej,
    czyli jednak nasz książę jest zainteresowany Lianem, tak aż zaniemówił na jego widok, a mistrz to ma wyczucie czasu...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń